Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Różni ich wszystko. Christine Derrick i Wulfrick Bedwyn to dwa przeciwieństwa: ona żywiołowa i bezpośrednia, on chłodny i wyniosły. Lecz oboje czują, że nieodparta namiętność pcha ich ku sobie. Rozkwitające uczucie może jednak zniszczyć niegodna propozycja złożona przez Wulfricka. Co będzie musiał uczynić, żeby odzyskać utraconą miłość?
[Opis wydawcy]
Cykl: Bedwynowie, t. 8
Książka dostępna w zasobach:
Gminna Biblioteka Publiczna w Nowych Ostrowach
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego (2)
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu
Biblioteka Publiczna Gminy Jaraczewo
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin (3)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Biblioteka Publiczna Gminy Nadarzyn (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (3)
Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Słupcy
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Stefana Żeromskiego w Zakopanem (3)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 395
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W serii Romans historyczny polecamy również
MARY BALOGHMiłosny skandalPrzewrotny kusicielSzczypta grzechu
ADRIENNE BASSOSkazany na miłośćUwieść arogantaZakład o miłość
REXANNE BECNELLęk przed miłościąPogromca serc
CONNIE BROCKWAY
Bal maskowyNiebezpieczny kochanekOstatni balSłodka uległość
NICOLE BYRD
Dama w czerniPiękność w błękicieSzkarłatna Wdowa
JANE FEATHERAksamitCnotaNieproszona miłość
GAELEN FOLEYDiaboliczny lordPani pożądania
Wyniosły lord
ELOISA JAMESWiele hałasu o miłośćDroga do marzeń
JULIE ANNE LONG
Piękna i szpieg
KARYN MONKMój ukochany złodziejCzarny Książę
MARYJO PUTNEYChińska narzeczona
AMANDA QUICK
FascynacjaOd drugiego wejrzenia
PEGGY WAIDE
Potęga uroku
TRACY ANNE WARRENMiłosna pułapka
w przygotowaniu
JANE FEATHERWyznanie
MARY JO PUTNEY
Wygrane szczęście
Mary Balogh
Przekład
Anna Palmowska
AMBER
Redakcja stylistyczna
Joanna Złotnicka
Redakcja techniczna
Andrzej Witkowski
Korekta
Renata Kuk
Elżbieta Steglińska
Ilustracja na okładce
Franco Accomero/via Thomas Schliick GmbH
Opracowanie graficzne okładki
Wydawnictwo Amber
Skład
Wydawnictwo Amber
Druk
Opolgraf SA, Opole
Tytuł oryginału
Slightly Dangerous
Copyright © 2004 by Mary Balogh.
This translation published by arrangement with The Bantam Dell Publishing Group, a division of Random House, Inc.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-2799-3
Warszawa 2007. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13,620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Christine, masz niezdrowo zarumienione policzki. - Matka opuściła robótkę na kolana, żeby lepiej przyjrzeć się córce. - I oczy bardzo ci błyszczą. Mam nadzieję, że nie masz gorączki.
Christine się roześmiała.
- Byłam na plebanii i bawiłam się z dziećmi - wyjaśniła. - Alexander chciał grać w krykieta, ale już po kilku minutach stało się jasne, że Marianne nie potrafi złapać piłki, a Robin w nią trafić. Bawiliśmy się więc w chowanego, choć Alexander uważał, że teraz, gdy ma już dziewięć lat, to zabawa nieco poniżej jego godności. Zapytałam go, co w takim razie ma powiedzieć jego biedna ciotka, która skończyła dwadzieścia dziewięć lat. Oczywiście to ja cały czas musiałam szukać. Świetnie się bawiliśmy, dopóki Charles nie wystawił głowy przez okno i nie zapytał, chyba retorycznie, jak ma skończyć swoje kazanie w tym potwornym hałasie. Hazel dała nam zatem po szklance lemoniady i wysłała dzieci do bawialni, żeby tam sobie, biedactwa, w ciszy poczytały. A ja wróciłam do domu.
- Jestem pewna, że podczas zabawy z dziećmi nie miałaś kapelusza - odezwała się Eleanor, jej najstarsza siostra. Uniosła głowę znad książki i spojrzała na Christine sponad okularów. - To nie tylko rumieniec. To opalenizna.
- A jak można zajrzeć do małych kryjówek w wielkim kapeluszu na głowie? - spytała Christine rezolutnie i zaczęła układać w wazonie kwiaty zebrane w ogrodzie.
- Twoje uczesanie wygląda jak ptasie gniazdo - dodała Eleanor.
- To da się łatwo naprawić. - Christine przegarnęła palcami krótkie loki i roześmiała się. - Czy tak lepiej?
Eleanor pokręciła głową i z powrotem zajęła się książką. Przedtem jednak się uśmiechnęła.
W pokoju zaległa kojąca cisza, słychać było tylko świergot ptaków i brzęczenie owadów, dochodzące przez otwarte okno. Po kilku minutach spokój przerwał jednak stukot końskich kopyt i turkot kół pojazdu, który zbliżał się ulicą do Hyacinth Cottage. Odgłosy wskazywały na to, że jest duży i ciągnie go cały zaprzęg. Musiał to być powóz z Schofield Park, odległej o trzy kilometry wiejskiej rezydencji barona Renable’a.
Żadna z dam nie zwróciła uwagi na zbliżający się powóz. Lady Renable często z niego korzystała, gdy wybierała się gdzieś z wizytą, choć na ogół wystarczyłaby dwukółka albo po prostu jej własne nogi. Eleanor mówiła, że lady Renable jest pusta i pretensjonalna, co nie było dalekie od prawdy. A mimo to Christine się z nią przyjaźniła.
Wkrótce stało się oczywiste, że powóz zwalnia. Koła zaskrzypiały głośno. Wszystkie trzy damy zdziwione uniosły głowy.
- Zdaje się, że lady Renable przybywa do nas z wizytą. - Eleanor wyjrzała przez okno. - Ciekawa jestem, czemu zawdzięczamy ten honor. Christine, spodziewałaś się jej?
- Wiedziałam, że powinnam była zmienić czepek zaraz po drugim śniadaniu - powiedziała matka. - Christine, bądź tak miła i poślij panią Skinner na górę, żeby przyniosła mi nowy.
- Mamo, ten, który masz, jest całkiem przyzwoity - zapewniła ją Christine, kończąc układać kwiaty. Podeszła do matki i pocałowała ją w czoło. - To tylko Melanie.
- Oczywiście, że to tylko lady Renable. W tym cała rzecz - odparła matka z irytacją. Ale nie powtórzyła prośby.
Nie trzeba było wielkiego geniuszu, żeby odgadnąć, po co przybyła Melanie.
- Chyba przyjechała, żeby spytać, dlaczego nie przyjęłaś jej zaproszenia - rzuciła Eleanor, jakby czytając w myślach siostry. - A skoro już zjawiła się tu osobiście, pewnie nie pogodzi się tak łatwo z twoją odmową. Biedna Christine. Chcesz pobiec na górę do swojego pokoju? Powiem jej, że nagle dopadł cię atak lekkiej ospy.
Christine roześmiała się, natomiast matka uniosła ręce ze zgrozy.
Melanie istotnie słynęła z tego, że niełatwo przyjmowała do wiadomości odmowną odpowiedź.
Christine miała sporo zajęć. Kilka razy w tygodniu uczyła dzieci w wiejskiej szkole, odwiedzała chorych i zniedołężniałych, matki w połogu i przyjaciół. Często bywała na plebanii, by pobawić się z siostrzeńcami, gdyż jej zdaniem Charles i ich siostra Hazel zaniedbywali je; twierdzili, że dzieci nie potrzebują dorosłych do zabawy, skoro mają siebie. Jednak bez względu na to, co Christine robiła, Melanie zawsze uważała, iż jej przyjaciółka po prostu się nudzi i czeka z nadzieją, aż ktoś dostarczy jej ciekawej rozrywki.
Christine lubiła spędzać czas z Melanie i z jej dziećmi. Ale wszystko miało swoje granice. Melanie na pewno przybyła, by ponowić zaproszenie, które wczoraj przyniósł służący. Christine w liście grzecznie, ale stanowczo odmówiła. Równie zdecydowanie odmówiła miesiąc temu, gdy Melanie poprosiła po raz pierwszy.
Powóz z hałasem zatrzymał się przed furtką ogrodu. Niewątpliwie wszyscy mieszkańcy wsi mogli usłyszeć, że oto baronowa łaskawie składa wizytę pani Thompson i jej córkom w Hyacinth Cottage. Rozległ się trzask otwieranych i zamykanych drzwiczek. Potem ktoś, zapewne stangret, bo bez wątpienia nie Melanie, zapukał do drzwi.
Christine westchnęła i usiadła przy stole. Matka odłożyła tam-borek i poprawiła czepek. Eleanor z krzywym uśmieszkiem pochyliła się nad książką.
Kilka chwil później pani Skinner otworzyła drzwi, by zapowiedzieć lady Renable. Melanie wpadła do pokoju, jak zwykle ubrana z przesadną elegancją. Jakby nie była na wsi, tylko wybierała się na spacer do londyńskiego Hyde Parku. Kapturek z dużym rondem ozdabiały kolorowe pióra, dodając Melanie wzrostu. W dłoni w rękawiczce ściskała lorgnon. Wydawało się, że wraz z jej wejściem pokój zrobił się ciasny.
Christine uśmiechnęła się serdecznie.
- A, tutaj jesteś, Christine - odezwała się Melanie, skinąwszy głową na powitanie wszystkim damom.
- Właśnie tu - przyznała Christine. - Jak się masz, Melanie? Proszę, usiądź na krześle naprzeciw mamy.
Lady Renable skwitowała propozycję machnięciem lorgnon.
- Nie mam chwili do stracenia - odparła. - Czuję, że pod koniec dnia dopadnie mnie okropna migrena. Christine, przykro mi, że musiałam się do ciebie fatygować. Moje pisemne zaproszenie powinno ci wystarczyć. Nie mogę zrozumieć, dlaczego odpisałaś odmownie. Bertie uważa, że się ze mną droczysz i nie powinnam przyjeżdżać, by zapraszać cię osobiście. Miałabyś się wtedy z pyszna. Ale on często mówi niemądre rzeczy. Wiem, dlaczego odmówiłaś. Przyjechałam ci powiedzieć, że ty też czasami zachowujesz się niemądrze. To dlatego, że przyjeżdża Basil z Hermione, a ty z jakiegoś powodu pokłóciłaś się z nimi po śmierci Oscara. To było jednak tak dawno. Masz takie samo prawo jak oni wziąć udział w przyjęciu. W końcu Oscar był bratem Basila, a choć już nie żyje, ty poprzez małżeństwo jesteś i zawsze będziesz skoligacona z naszą rodziną. Christine, nie powinnaś się upierać. Ani wstydzić. Nie zapominaj, że jesteś wdową po bracie wicehrabiego.
Christine nie mogła o tym zapomnieć, choć czasami bardzo tego pragnęła. Przez siedem lat była żoną Oscara Derricka, brata Basila, wicehrabiego Elricka i kuzyna lady Renable. Poznali się w Schofield Park na pierwszym przyjęciu wydanym przez Melanie po jej ślubie z Bertiem, baronem Renable’em. Oscar był wspaniałą partią dla Christine, córki dżentelmena o tak skromnych dochodach, że musiał je podreperować, obejmując posadę wiejskiego nauczyciela.
A teraz Melanie chciała, by przyjaciółka spędziła dwa tygodnie w jej domu.
- To bardzo miłe z twojej strony, że mnie zapraszasz - powiedziała Christine. - Jednak naprawdę wołałabym nie brać udziału w tym spotkaniu.
- Nonsens! - Melanie uniosła lorgnon do oczu i rozejrzała się po pokoju. Ten jej egzaltowany gest nieodmiennie rozśmieszał Christine i Eleanor. Ta ostatnia uniosła książkę, by ukryć uśmiech. - Oczywiście, że chcesz wziąć udział. Kto by nie chciał? Będzie mama i Audrey z sir Lewisem Wisemanem. Urządzam te wszystkie rozrywki z okazji ich zaręczyn, choć oczywiście zostały już ogłoszone. Udało mi się nawet namówić Hectora, a wiesz, że nigdy nie uczestniczy w większych zgromadzeniach, chyba że się go do tego zmusi.
- Justin też będzie? - spytała Christine.
Audrey była młodszą siostrą Melanie. Hector i Justin jej braćmi. Justin przyjaźnił się z Christine od chwili, gdy wiele lat temu poznali się na owym pierwszym przyjęciu u Melanie. Przez ostatnie kilka lat małżeństwa Christine był właściwie jedynym jej przyjacielem.
- Oczywiście, że Justin też będzie - odparła Melanie. - Czyż nie jest zawsze obecny i nie spędza więcej czasu u mnie niż gdziekolwiek indziej? Zawsze byłaś w znakomitych stosunkach z moją rodziną. A oprócz niej spodziewamy się dużego grona dostojnych i miłych gości. Zaplanowałam rozliczne ciekawe rozrywki. Musisz przyjechać. Stanowczo nalegam.
- Och, Melanie, naprawdę wołałabym...
- Christine, powinnaś pojechać i trochę się zabawić - wtrąciła matka. - Ciągle jesteś zajęta sprawami innych ludzi.
- Lepiej od razu powiedz „tak” - dodała Eleanor, spoglądając sponad okularów. Nie zdjęła ich po przybyciu gościa, gdyż najwyraźniej nie zamierzała przerywać lektury. - Wiesz, że lady Renable nie ruszy się stąd, dopóki cię nie przekona.
Christine zirytowana zerknęła na siostrę. Ta odwzajemniła się jej wesołym spojrzeniem. Dlaczego nikt nie zapraszał Eleanor na takie towarzyskie spotkania? Ale przecież Christine znała odpowiedź. W wieku trzydziestu czterech lat jej najstarsza siostra bez żalu pogodziła się z nieuniknionym już staropanieństwem i przyjęła na siebie rolę prawej ręki matki. Z rozmysłem wybrała taki los, gdy jej ukochany wiele lat temu zginął na wojnie w Hiszpanii. Od tamtej pory żaden mężczyzna nie zdołał jej skłonić do zmiany zdania, choć kilku próbowało.
- Ma pani rację, panno Thompson - powiedziała Melanie, a pióra nad jej kapturkiem zafalowały. - Otóż zdarzyła się wysoce niepokojąca rzecz. Hector jak zwykle postąpił impulsywnie.
Hector Magnus, wicehrabia Mowbury, był molem książkowym i odludkiem. Christine nie potrafiła sobie wyobrazić, że mógłby coś zrobić pod wpływem impulsu.
Melanie bębniła palcami po stole.
- Biedaczek, zupełnie nie ma pojęcia, co wypada w towarzystwie - rzuciła. - Miał czelność zaprosić do Schofield Park swego przyjaciela, zapewniając go, że zaproszenie pochodzi ode mnie. I łaskawie poinformował mnie o tym zaledwie dwa dni temu, kiedy było już zdecydowanie za późno, by zaprosić jakąś miłą damę dla wyrównania liczby gości.
Wszystko stało się jasne. Pisemne zaproszenie dla Christine nadeszło wczoraj rano, następnego dnia po tym, jak na horyzoncie lady Renable pojawiło się widmo towarzyskiej katastrofy.
- Musisz przyjechać - powtórzyła Melanie. - Moja droga Christine, po prostu musisz. Byłoby okropne, gdyby na urządzanej przeze mnie imprezie liczba pań i panów nie była równa. Chyba nie życzysz mi czegoś tak strasznego? Zwłaszcza że w twojej mocy jest mnie od takiego niewybaczalnego uchybienia wybawić.
- To rzeczywiście byłby straszny wstyd - zgodziła się matka. - Tym bardziej że Christine nie ma na najbliższe dwa tygodnie zaplanowanych żadnych zajęć.
- Mamo! - zaprotestowała Christine.
Eleanor nadal patrzyła na nią znad okularów z wyrazem rozbawienia w oczach.
Christine westchnęła głośno. Dziewięć lat temu dzięki małżeństwu weszła w wyższe sfery. Wtedy ogromnieją to ekscytowało. Oprócz tego, że była po uszy zakochana w Oscarze, dodatkowo uszczęśliwiała ją perspektywa obracania się w eleganckim towarzystwie. Przez pierwszych kilka lat wszystko układało się dobrze. I w jej małżeństwie, i w towarzystwie. Potem jednak wszystko się popsuło. Wszystko. Nawet teraz, gdy sobie to przypominała, czuła zdumienie i ból. A sam koniec... Nie chciała o tym myśleć. Nie chciała, by cokolwiek przypominało jej przeszłość. Już nigdy w życiu nie chciała widzieć Hermione i Basila.
Nie umiała jednak odmówić ludziom, którzy znaleźli się w potrzebie. A Melanie chyba naprawdę miała kłopot. Tak wielką wagę przywiązywała do swej reputacji idealnej pani domu, która wszystko robiła nienagannie. No i były przecież przyjaciółkami.
Melanie przycisnęła dłoń do serca, jakby chciała uspokoić jego palpitacje.
Christine zdała sobie sprawę, że odmowa jest już niemożliwa. Była skazana na dwutygodniowy pobyt w domu Melanie. Ale przecież, na litość boską, nie miała się w co ubrać ani za co kupić nowych strojów. Melanie niedawno wróciła ze stolicy, gdzie przygotowała debiut swojej siostry w towarzystwie i jej prezentację przed królową. Wszyscy jej goście niewątpliwie będą ubrani według najświeższej londyńskiej mody, obeznani z najnowszymi towarzyskimi ploteczkami. Wszyscy z wyjątkiem Christine. Koszmar.
- Dobrze - obiecała. - Przyjadę.
Melanie do tego stopnia zapomniała o swym dostojeństwie, że aż uśmiechnęła się szeroko.
- Wiedziałam, że się zgodzisz - powiedziała, lekko uderzając przyjaciółkę w ramię swoim lorgnon. - Szkoda tylko, że kazałaś mi zmarnować całą godzinę na przyjazd tutaj. Tyle mam jeszcze do zrobienia. Najchętniej po prostu udusiłabym Hectora. Ze wszystkich dżentelmenów, których mógłby zaprosić, wybrał akurat takiego, który każdą panią domu przyprawiłby o palpitacje. I dał mi zaledwie dwa dni, bym należycie przygotowała się na jego przyjęcie.
Christine uniosła brwi. Słyszała o księciu, chociaż nigdy nie została mu przedstawiona. Był niezwykle wpływowy i wyniosły. I zimny jak lód, a przynajmniej tak mówiono. Rozumiała konsternację Melanie. A myśl, że to ją, Christine, wybrano, by wyrównać liczbę gości po zaproszeniu księcia Bewcastle’a, nawet jej schlebiała, dopóki nie uświadomiła sobie, że to kolejny powód, dla którego powinna pozostać w domu. Teraz jednak było już za późno.
- Obiecuję, że będę mu schodzić z drogi. Zachowam odpowiedni dystans.
Eleanor spojrzała na siostrę z krzywym uśmieszkiem.
Christine pomyślała, że jeśli nie będzie uważać, to potknie się o nogi księcia albo wręcz zaplącze we własne, gdy będzie go mijała ze szklanką lemoniady. O wiele przyjemniej byłoby zostać w domu. Ale nie miała już takiej możliwości. Zgodziła się pojechać do Schofield na dwa tygodnie.
- Teraz, gdy liczba gości znów jest parzysta, mogę pomyśleć o wybaczeniu Hectorowi - oznajmiła Melanie. - To będzie naprawdę wspaniałe spotkanie. Sądzę, że będzie się o nim mówić we wszystkich salonach przez cały następny sezon. Każda pani domu w Anglii będzie mi zazdrościć, a ci, którzy nie zostali zaproszeni, zaczną zabiegać, by zaprosić ich za rok. Książę Bewcastle nie bywa nigdzie poza Londynem i swoimi posiadłościami. Nie pojmuję, jak Hectorowi udało się go namówić do przyjazdu. Może książę słyszał o wspaniałości organizowanych przeze mnie rozrywek. A może...
Christine już nie słuchała. Następne dwa tygodnie z pewnością nie będą przyjemne, a towarzystwo księcia Bewcastle’a i związane z tym skrępowanie uczyni jej pobyt dodatkowo przykrym. Choć może nie będzie tak źle. Jak wspomniała Melanie, książę nawet jej nie zauważy, tak jak nie zwróciłby uwagi na robaka pod swoim butem. Christine nienawidziła poczucia skrępowania. Przez niemal całe życie było jej obce. Doświadczyła go dopiero po kilku latach małżeństwa, gdy stała się obiektem niewybrednych plotek, bez względu na to, jak bardzo starała się ich uniknąć. Gdy owdowiała, przyrzekła sobie, że już nigdy nie znajdzie się w takiej sytuacji i już nigdy nie będzie się obracać w obcych jej kręgach.
Oczywiście teraz była o wiele starsza. Miała dwadzieścia dziewięć lat i chyba nikt nie oczekiwał, że będzie się bawić w gronie młodzieży. Zachowa się jak dostojna matrona. Usiądzie gdzieś z boku i będzie tylko obserwować wszystkie uciechy, zamiast w nich uczestniczyć. Właściwie to może się okazać całkiem zabawne.
Majestatycznie skinęła głową, ucałowała Christine w policzek i serdecznie uścisnęła jej dłonie, po czym wyszła z salonu pośród szelestu sukni.
Matka wstała.
Christine pobiegła na górę pierwsza, by sprawdzić, czy od chwili, gdy się rano ubierała, w jej szafie jakimś cudem nie pojawił się nagle tuzin pięknych i modnych sukien.
Wulfric Bedwyn, książę Bewcastle, siedział przy dużym dębowym biurku w urządzonej ze smakiem, bogato wyposażonej bibliotece w Bedwyn House w Londynie. Miał na sobie elegancki strój wieczorowy, choć tego wieczoru nie przyjmował gości. Na wyłożonym skórą blacie była tylko suszka, kilka zaostrzonych piór i kałamarz ze srebrnym korkiem. Książę nie miał czym się zająć, bo jak zwykle uporał się z pracą w ciągu dnia.
Mógł wyjść gdzieś się zabawić. Jeszcze nie było za późno. Wprawdzie sezon już się skończył i większość eleganckiego towarzystwa wyjechała na lato do Brighton albo do swoich rezydencji na wsi, ale Londyn nadal miał do zaoferowania sporo rozrywek. Książę jednak nie przepadał za spotkaniami towarzyskimi; pojawiał się na nich tylko wtedy, gdy jego obecność była szczególnie pożądana.
Mógł spędzić wieczór w klubie White’a, gdzie nawet o tej porze roku zawsze można było znaleźć sympatyczne grono ludzi do ciekawej rozmowy. Uznał jednak, że przez tydzień, który upłynął od zakończenia sesji parlamentu, spędził w różnych klubach stanowczo za dużo czasu.
Jego rodziny nie było w mieście. Lord Aidan Bedwyn, brat najbliższy mu wiekiem i następny w kolejce do tytułu, w ogóle nie pojawił się w Londynie tej wiosny. Został w majątku w Oxfordshire z żoną Eve, która powiła córeczkę, ich pierwsze dziecko. Wyczekiwali tego szczęśliwego wydarzenia niemal od trzech lat. Wulfric pojechał do nich w maju na chrzciny, ale został tylko kilka dni. Kolejny brat, lord Rannulf Bedwyn, przebywał w Leicestershire z żoną Judith oraz synem i córką. Teraz, gdy po śmierci babki majątek już oficjalnie należał do niego, jeszcze sumienniej niż dotąd pełnił obowiązki właściciela ziemskiego. Siostra Freyja przebywała w Kornwalii. Jej mąż, markiz Hallmere, w tym roku zaniedbał swe powinności w parlamencie i w ogóle nie pojawił się w Londynie. Freyja znów była w ciąży. Na początku zeszłego roku urodził im się syn. Tym razem mieli nadzieję, że urodzi się córka.
Lord Alleyne Bedwyn był na wsi z żoną Rachel i ich urodzonymi zeszłego lata bliźniaczkami. Wuj Rachel, baron Weston, w którego majątku mieszkali, znów chorował na serce i nie chcieli zostawiać go samego. Morgan, najmłodsza siostra, przebywała w Kent. Wprawdzie przyjechała ze swym mężem hrabią Rosthornem na kilka tygodni do stolicy, ale że londyńskie powietrze nie służyło ich synkowi, wróciła z dzieckiem do domu. Rosthorn został i odwiedzał ich, kiedy tylko mógł, a po zakończeniu sesji parlamentu ruszył niezwłocznie z powrotem, by do nich dołączyć na dobre. Przed odjazdem wyznał Bewcastle’owi, że jeśli w przyszłości jego żona i dzieci nie będą mogli mu towarzyszyć, to on po prostu zostanie w domu, a parlament niech piekło pochłonie. Powiedział: „dzieci”, co zapewne oznaczało, że również Morgan spodziewała się kolejnego potomka.
Wulfric cieszył się, że jego rodzeństwo założyło rodziny i prowadzi ustatkowane życie. Ale bez nich Bedwyn House był przeraźliwie pusty. Nawet Morgan nie zatrzymała się tu, gdy przyjechała do Londynu.
Lindsey Hall, siedziba rodowa w Hampshire, wyda się mu jeszcze bardziej puste.
Chyba właśnie ta myśl pchnęła Wulfrica do nietypowej jak na niego impulsywnej decyzji kilka dni temu. Przyjął zaproszenie lady Renable, przekazane przez jej brata, wicehrabiego Mowbury’ego, by spędzić dwa tygodnie w Schofield w Gloucestershire. Nigdy nie uczestniczył w dłuższych spotkaniach towarzyskich. Uważał, że to najnudniejszy sposób spędzania czasu. Oczywiście Mowbury zapewniał go, że towarzystwo będzie przednie, dyskusje ożywione i na poziomie, a co więcej, będzie można wędkować, ale dwa tygodnie w tym samym gronie, nieważne jak przyjemnym, może się okazać nader męczące.
Wulfric odchylił się do tyłu, wsparł łokcie na podpórkach i splótł dłonie. Wpatrywał się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Tęsknił za Rose bardziej, niż był skłonny przyznać. Przez dziesięć ostatnich lat była jego kochanką. Zmarła w lutym. Zaczęło się od pozornie niegroźnego przeziębienia, które jednak rozwinęło się w poważne zapalenie płuc. Lekarz mógł jedynie łagodzić jej cierpienie. Śmierć Rose była dla Wulfrica ciężkim szokiem. Nie odstępował jej przez całą chorobę i był przy niej w chwili śmierci.
Czuł się okropnie, jakby naprawdę owdowiał.
Z Rose łączył go bardzo wygodny układ. Na miesiące, które musiał spędzać w Londynie, wynajmował jej luksusowy apartament w mieście. Latem on jechał do Lindsey Hall, ona zaś wracała na wieś, do ojca, który był kowalem. Podczas pobytu w mieście Wulfric spędzał większość nocy u Rose. Nie łączyła ich ogromna namiętność - wątpił, czy w ogóle jest zdolny do namiętności - ani też głębsza przyjaźń, ze względu na różnicę pochodzenia i wykształcenia. Ale było im razem dobrze. Książę miał pewność, że Rose jest tak samo zadowolona z ich związku, jak on. Gdyby nie była, po ponad dziesięciu wspólnych latach wiedziałby o tym. Cieszył się, że nie spłodził z nią dzieci. Łożyłby na ich utrzymanie, ale czułby się niezręcznie, mając nieślubne potomstwo.
Śmierć kochanki pozostawiła w jego życiu ogromną pustkę. Od lutego nie współżył z kobietą. Nie znalazł nikogo na miejsce Rose. I nawet nie szukał. Ona wiedziała, jak go zadowolić i sprawić mu rozkosz. Teraz musiałby się przyzwyczajać do kogoś innego. A w wieku trzydziestu pięciu lat czuł się na to trochę za stary.
Oparł brodę na rękach.
Miał trzydzieści pięć lat i wypełnił wszystkie swoje obowiązki związane z tytułem księcia Bewcastle. Wszystkie z jednym wyjątkiem. Nie ożenił się i nie spłodził dziedzica. Wiele lat temu był bliski spełnienia również tej powinności. Był wtedy młody i jeszcze pełen nadziei, że uda mu się połączyć osobiste szczęście z obowiązkiem. Jednak tego wieczoru, gdy miały zostać ogłoszone jego zaręczyny, jego przyszła żona rozegrała skomplikowaną intrygę, by uniknąć małżeństwa, przed którym się wzdragała. A zbyt się bała księcia oraz swego ojca, by po prostu powiedzieć prawdę.
Czy książę mógł wybrać jakąś kobietę na swoją żonę i oczekiwać zadowolenia z takiego związku? Kto poślubiłby księcia dla niego samego? Kochankę zawsze można odprawić. Żony już nie.
Przez te wszystkie lata, które upłynęły od czasu rozstania z lady Mariannę Bonner, pozwalał sobie na ten jeden jedyny drobny bunt. Pozostawał wolny. I zaspokajał swoje potrzeby z Rose. Znalazł ją i wziął na utrzymanie niecałe dwa miesiące od tamtego katastrofalnego wieczoru.
A teraz Rose nie żyła. Została jego sumptem pochowana na wiejskim cmentarzu w pobliżu domu ojca. Książę Bewcastle zadziwił całą okolicę, gdy pojawił się na pogrzebie.
Do diabła, czemu zgodził się pojechać do Schofield z Mowburym? Tylko dlatego, że nie chciał samotnie wracać do Lindsey Hall? Czy też nie mógł znieść myśli o dalszym przebywaniu w Londynie? To kiepski powód, nawet jeśli Mowbury jest naprawdę inteligentny i ciekawie się z nim rozmawia, a według jego słów również reszta gości miała być na odpowiednim poziomie. Tak czy inaczej, lepiej by spędził lato, wizytując swoje majątki w Anglii i Walii. A po drodze odwiedziłby braci i siostry. Chociaż to ostatnie to nie najlepszy pomysł. Oni mieli teraz własne życie. Mieli mężów i żony, i dzieci. I chyba wszyscy byli szczęśliwi. Tak, wszyscy.
Cieszył się ich szczęściem.
Książę Bewcastle siedział samotny pośród przepychu swej londyńskiej rezydencji i patrzył w milczeniu w przestrzeń, opierając brodę na dłoniach.
Powóz barona Renable’a podjechał wczesnym rankiem i zabrał Christine do Schofield. Zaaferowana Melanie z wdzięcznością przyjęła propozycję pomocy w ostatnich przygotowaniach. Christine wpadła na chwilę do przeznaczonego dla niej pokoiku na tyłach domu, z którego roztaczałby się widok na ogród warzywny, gdyby nie zasłaniały go dwa kominy. Zdjęła kapturek, poprawiła loki i rozpakowała swój skromny bagaż. Potem pobiegła do pokoju dziecinnego i przywitała się z dziećmi. Resztę poranka i wczesne popołudnie spędziła, biegając na posyłki tam i z powrotem. Zapewne biegałaby tak do końca dnia, gdyby Melanie nie zauważyła jej, jak wchodzi na górę ze stosem ręczników i nie zaprotestowała na jej widok.
- Christine, musisz się przebrać - oznajmiła, przyciskając dłoń do serca. - I zrób coś z włosami. Powiedziałam, że możesz pomóc, ale co nie oznacza, że masz być traktowana jak pokojówka. Czy to, co widzę w twoich rękach, to są naprawdę ręczniki? W tej chwili idź do swojego pokoju i zacznij się zachowywać jak gość.
Pół godziny później Christine pojawiła się na dole w swojej prawie najlepszej, choć nie najmodniejszej muślinowej sukni. Jej wyszczotkowane włosy aż lśniły. Była wściekła, że dała się wmanewrować w całą tę sytuację. Wołałaby jak co tydzień udzielać w szkole lekcji geografii i przynajmniej dobrze się przy tym bawić.
- O, tutaj jesteś - zawołała Melanie na jej widok. Chwyciła ją za rękę i mocno, niemal boleśnie ścisnęła. - Będzie świetna zabawa. Jeśli tylko o czymś nie zapomniałam. I jeśli nie zacznę wymiotować na widok zbliżających się gości. Dlaczego zawsze przy takich okazjach robi mi się niedobrze? To takie prostackie.
- Wszystko uda się tak wspaniale, że zostaniesz okrzyknięta najlepszą panią domu tego lata - zapewniła przyjaciółkę Christine.
- Naprawdę tak uważasz? - Melanie znowu przycisnęła dłoń do serca, jakby chciała uspokoić jego gwałtowne bicie. - Podobasz mi się w krótkich włosach. Omal nie dostałam waporów, gdy powiedziałaś, że chcesz je obciąć, ale wyglądasz młodo i ładnie, jakby ktoś cofnął czas. Nie, żebyś kiedykolwiek nie była ładna. Jestem śmiertelnie zazdrosna. Bertie, coś ty powiedział?
Stojący nieopodal lord Renable odchrząknął.
- Zbliża się powóz - oznajmił i popatrzył na żonę, jakby miał ich nawiedzić komornik i skonfiskować wszystkie ich dobra. - Christine, ty idź na górę i się schowaj. Możesz się cieszyć jeszcze godziną wolności.
Melanie głośno nabrała powietrza i w mgnieniu oka przeobraziła się w miłą, dystyngowaną panią domu, która nigdy w życiu nie czuła zdenerwowania ani nudności w chwilach napięcia.
Przez moment znów groziło jej załamanie nerwowe, gdy spojrzała po sobie i zauważyła, że trzyma w prawej ręce szklankę z niedopitą lemoniadą.
Ruszyła po schodach w stronę żółtego saloniku, gdzie miała czekać, aż dołączą do niej pozostałe damy. Z nieznanych powodów Melanie zawsze po przyjeździe gości trzymała panie i panów osobno, dopóki nie mogła ich wszystkich zaprosić do salonu na podwieczorek i oficjalnie rozpocząć spotkania.
Christine zatrzymała się na chwilę na podeście ponad holem i przechyliła przez balustradę. Powóz, który usłyszał Bertie, musiał być bliżej, niż mu się wydawało. Pierwsi goście właśnie wchodzili do środka. Christine nie mogła się oprzeć, by zerknąć, czy to ktoś, kogo zna.
Dwóch dżentelmenów. Jeden był ubrany w za duży, pognieciony brązowy surdut, granatowe pantalony lekko wypchane na kolanach i znoszone buty. Jego halsztuk wyglądał, jakby został zawiązany bez pomocy lokaja ani nawet lusterka, kołnierzyk koszuli zwisał niedbale z braku krochmalenia, a jasne włosy sterczały na wszystkie strony. Hector Magnus, wicehrabia Mowbury.
- Ach to ty, Mel - zwrócił się z niepewnym uśmiechem do siostry, jakby spodziewał się, że w jej domu przywita go ktoś inny. - Jak się masz, Bertie?
Christine uśmiechnęła się ciepło. Zawołałaby do Hectora, gdyby nie obecność drugiego dżentelmena. Był całkowitym przeciwieństwem wicehrabiego. Wysoki, dobrze zbudowany, ubrany z wyszukaną elegancją w surdut z przedniego niebieskiego sukna, szarą haftowaną kamizelkę, ciemnoszare pantalony i wysokie, lśniące buty z białymi cholewkami. Kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli miał należycie wykrochmalony, a halsztuk zawiązany zgrabnie, choć w raczej klasycznym stylu. W ręce trzymał cylinder. Jego włosy były ciemne, gęste i dobrze ostrzyżone.
Doskonały krój ubrania podkreślał szerokie ramiona i sprawiał, że biodra wydawały się bardzo wąskie, a uda muskularne.
Ale to nie jego imponujący wygląd przykuł uwagę Christine, która wciąż stała na podeście, zamiast ruszyć na górę do swego pokoju. Zafascynowała ją pewność siebie widoczna w postawie i ruchach eleganckiego dżentelmena. Najwyraźniej rządził niepodzielnie swym otoczeniem i oczekiwał natychmiastowego posłuszeństwa ze strony stojących w hierarchii niżej od niego, co zapewne obejmowało niemal wszystkich śmiertelników. Christine uświadomiła sobie, że to musi być ten osławiony książę Bewcastle.
Wyglądał dokładnie tak, jak się spodziewała.
Był arystokratą od czubka głowy aż do pięt.
Ukłonił się dwornie pani domu i wyprostował. Twarz miał w pewien surowy sposób przystojną, z mocną szczęką, wąskimi wargami, wyraźnymi kośćmi policzkowymi i wydatnym, ale kształtnym nosem.
Zrobił krok do przodu, gdy Melanie odwróciła się do Hectora, więc Christine wychyliła się nad balustradą, by zobaczyć jego oczy. W tym samym momencie książę uniósł głowę, spojrzał do góry i zauważył ją.
Nie zdążyła się cofnąć, zażenowana, że przyłapano ją na podglądaniu. Zaskoczyły ją jego oczy, które usiłowała dojrzeć. Miała wrażenie, że przewiercają ją na wylot. Nie była pewna ich koloru. Bladoniebieskie? Jasnoszare? Była jednak na tyle blisko, by poczuć efekt ich spojrzenia.
Nic dziwnego, że cieszy się taką złą sławą!
Na krótką chwilę ogarnęło ją poczucie, że książę Bewcastle może być naprawdę groźnym człowiekiem. Serce mocno zabiło jej w piersi, jakby została przyłapana na podglądaniu przez dziurkę od klucza jakichś skandalicznych wydarzeń.
A potem stało się coś nadzwyczaj zdumiewającego.
On do niej mrugnął!
A przynajmniej tak jej się wydawało.
Wtedy zobaczyła, że książę ociera oko, którym do niej mrugał i uświadomiła sobie, że gdy spoglądała ponad poręczą, przechyliła trzymaną w ręce szklankę i kapnęła mu w nie lemoniadą.
- Och! - krzyknęła. - Niewymownie mi przykro.
Odwróciła się i uciekła ile sił w nogach. Co za wstyd! Ależ z niej niezdara! Obiecała nie wchodzić księciu w drogę, ale nie przyszło jej do głowy, by obiecać, że nie kapnie mu lemoniadą w oko.
Miała rozpaczliwą nadzieję, że nie jest to zły znak na najbliższą przyszłość.
Powinnam się uspokoić, zanim pojawią się inne damy, pomyślała, dotarłszy bezpiecznie do żółtego salonu. Przez następne trzynaście i pół dnia muszę trzymać się z dala od księcia Bewcastle’a. To nie powinno być trudne. On zapewne nawet mnie nie rozpozna, gdy mnie znów zobaczy. A w innych okolicznościach chyba w ogóle nie zauważyłby kogoś takiego jak ja.
Mimo że niechcący polała go lemoniadą, książę Bewcastle nie stanowił żadnego zagrożenia dla osoby tak niskiego pochodzenia jak ona.
Zresztą dlaczego miałaby się nim przejmować? Zdecydowanie nie był mężczyzną, na którym chciałaby zrobić wrażenie.
Wulfric zorientował się, że to lemoniada. Lemoniada była nader orzeźwiającym napojem, zwłaszcza w letni dzień, jednakowoż zupełnie nie nadawała się do przemywania oczu.
Książę nie poskarżył się na głos. Baron Renable i jego żona najwyraźniej niczego nie zauważyli, zajęci Mowburym. A istota, która go oblała, miała czelność wykrzyknąć przeprosiny, potem zaś uciec jak wystraszony zając.
Wulfric otarł oko chusteczką. Może nie będzie zaczerwienione, bo tylko trochę szczypało.
Nie był to najszczęśliwszy początek dwóch tygodni, które miał tu spędzić. W jego dobrach służący, którzy podglądaliby gości, oblewali ich czymkolwiek, głośno przepraszali, a potem uciekali, nie zagrzaliby miejsca. Miał nadzieję, że to tylko drobne potknięcie, a nie oznaka niedbałej służby w tym domu.
Ta istota nawet nie miała na głowie czepka. Zobaczył tylko bujne loki i okrągłą buzię z wielkimi oczami, choć oczywiście nie mógł się jej dobrze przyjrzeć.
Nie, żeby pragnął się przyglądać.
Przestał zawracać nią sobie głowę. Jeśli baron Renable i jego żona nie potrafią zdyscyplinować służby, to w końcu ich problem. On miał ze sobą własnego lokaja, który zadba o jego potrzeby.
Nadal żywił nadzieję, że rozrywki w Schofield Park okażą się w jego guście. Mowbury, oczytany mężczyzna, który dużo podróżował, zwłaszcza po Grecji i Egipcie, był bardzo ciekawym towarzyszem w czasie drogi z Londynu. Znali się i w pewnym sensie przyjaźnili od wielu lat. Baron z żoną serdecznie go powitali, a pokój Wulfrica okazał się eleganckim, przestronnym apartamentem z oknami wychodzącymi na trawnik i rabaty kwiatowe przed domem.
Książę przebrał się i usiadł w gotowalni przed lustrem, żeby lokaj go ogolił. Potem zszedł do pokoju bilardowego, gdzie mieli się zebrać panowie. Zastał tam już hrabiego Kitredge’a i wicehrabiego Elricka. Obaj byli od niego nieco starsi. Wulfric zawsze świetnie się czuł w ich towarzystwie. Uznał to za dobry znak. Oprócz nich w pokoju był też Mowbury i jego młodszy brat Justin Magnus, który wydał się księciu sympatycznym młodzieńcem.
Może właśnie tego mi trzeba, pomyślał Wulfric, włączając się do rozmowy. Spędzi dwa tygodnie w miłym towarzystwie, a potem wróci na resztę lata do Lindsey Hall. W końcu nie powinien stronić od ludzi tylko dlatego, że jego rodzeństwo pozakładało rodziny, a kochanka zmarła.
Drzwi się otworzyły i książę usłyszał wielce nieprzyjemne hałasy. Męskie i kobiece głosy przekomarzały się wesoło. Po chwili panie oddaliły się, a do pokoju weszła duża grupa dżentelmenów. Wszyscy młodzi, najwyżej dwudziestopięcioletni, jak ocenił. I żaden nie cierpiał na nadmiar rozumu, sądząc po ich butnym zachowaniu, pozach i śmiechu.
Jeśli się nie mylił, korytarzem właśnie przeszła równie liczna grupa ich towarzyszek.
Tacy ludzie wypełniali sale balowe Londynu. To z ich powodu unikał wszelkich przyjęć, chyba że do udziału zmuszały go okoliczności.
- Wygląda na to, że wszyscy już przyjechali - odezwał się jeden z nowo przybyłych, sir Lewis Wiseman, wesoły młodzieniec, którego Wulfric znał z widzenia. - Mężczyzna nie potrzebuje, by wyprawiano fetę z okazji jego zaręczyn, ale siostra Audrey i jej matka nie zgodziły się ze mną. Audrey też. I stąd nasze spotkanie - zaczerwienił się i roześmiał, podczas gdy kompani klepali go po plecach, wygłaszając niemądre, rubaszne uwagi.
Wulfric poniewczasie przypomniał sobie, że Wiseman niedawno ogłosił swoje zaręczyny z panną Magnus, siostrą lady Renable. Impreza w Schofield Park została przygotowana, by uczcić te zaręczyny. A że narzeczeni byli bardzo młodzi, większość gości była w ich wieku.
Książę poczuł się zbulwersowany.
Czy został tu sprowadzony pod fałszywym pretekstem, by baraszkować ze smarkaczami płci obojga?
Czy Mowbury celowo wprowadził go w błąd? Czy też ktoś wprowadził w błąd Mowbury’ego?
Oczywiście mógł mieć pretensje tylko do siebie. Uwierzył na słowo człowiekowi tak roztargnionemu, że podobno zdarzyło mu się pojawić w klubie White’a w dwóch różnych butach. Całkiem możliwe, że zapomniał o niedawnych zaręczynach swojej siostry.
Wulfric zacisnął palce na monoklu. Niemal podświadomie przybrał swoją najsurowszą, najgroźniejszą pozę, gdy młodzi panowie zaczęli okazywać skłonność, by traktować jego i resztę starszych od nich dżentelmenów jak kompanów do zabawy
Zamrugał kilka razy. Oko jeszcze trochę go piekło.
Hermione Derrick, wicehrabina Elrick i szwagierka Christine, przybyła jako jedna z pierwszych dam. Wysoka, szczupła i jasnowłosa wyglądała jak zawsze pięknie i elegancko, choć przekroczyła już czterdziestkę. Christine z mocno bijącym sercem wstała i uśmiechnęła się do niej. Chciała pocałować Hermione w policzek, ale coś w zachowaniu szwagierki powstrzymało ją, więc tylko stała i czuła się bardzo niezręcznie.
- Jak się masz, Hermione? - spytała.
- Christine. - Szwagierka tylko sztywno skinęła głową, ignorując pytanie. - Melanie powiedziała mi, że jesteś jej gościem.
- Jak się mają chłopcy? - powiedziawszy to, Christine uświadomiła sobie, że bratankowie Oscara nie są już dziećmi, tylko młodzieńcami.
- Obcięłaś włosy - zauważyła Hermione. - To zdumiewające!
I odwróciła się do reszty dam.
Christine z powrotem usiadła.
No cóż, westchnęła w duchu. Najwyraźniej jej osoba została zauważona, ale jej głos będzie ignorowany. Fatalny początek. A raczej fatalna kontynuacja dotychczasowych kontaktów.
Hermione, córka prowincjonalnego adwokata, ponad dwadzieścia lat temu wyszła za wicehrabiego Elricka, robiąc jeszcze lepszą partię niż Christine. Po ślubie Christine serdecznie powitała ją w rodzinie i pomogła przystosować się do życia w wyższych sferach, a także przygotowała jej przedstawienie na dworze. Zaprzyjaźniły się mimo sporej różnicy wieku. A chociaż przez ostatnie kilka lat małżeństwa Christine łączące je stosunki stały się napięte, okropna kłótnia po śmierci Oscara była dla niej ogromnym zaskoczeniem i do głębi nią wstrząsnęła. Opuściła Winford Abbey, wiejską rezydencję Basila, nazajutrz po pogrzebie zdruzgotana i zrozpaczona. Wydała ostatnie pieniądze na bilet na dyliżans, bo pragnęła jak najszybciej wrócić do Hyacinth Cottage, by w spokoju lizać rany i jakoś odbudować swoje życie. Nie miała żadnego kontaktu ze szwagrem i jego żoną aż do dziś.
Żywiła nadzieję, że przez najbliższe dwa tygodnie będą zachowywać się wobec niej poprawnie. Przecież nie zrobiła nic złego.
Wicehrabina Mowbury, matka Melanie, pulchna, niewysoka kobieta o siwych włosach i żywym spojrzeniu, uściskała Christine i oznajmiła, że cieszy się, widząc znów jej śliczną buzię. Audrey również okazała radość. Zarumieniła się i uśmiechnęła promiennie, gdy Christine pogratulowała jej zaręczyn. Napięte kontakty z najbliższą rodziną Oscara nigdy nie miały wpływu na przyjazne związki Christie z jego ciotką i kuzynami, którzy w latach jej małżeństwa nie spędzali w Londynie zbyt wiele czasu.
Lady Chisholm i pani King, które Christine kiedyś poznała, zachowały się wobec niej bardzo uprzejmie.
Sześć bardzo młodych i bardzo modnie ubranych dam, zapewne przyjaciółek Audrey, które najwyraźniej bardzo dobrze się znały, siedziało w swoim kręgu. Paplały, chichotały i ignorowały towarzystwo wokół. Christine pomyślała, że musiały być jeszcze dziećmi, gdy ona gościła ostatnim razem w Londynie. Czuła się bardzo stara. Do tego jej prawie najlepsza muślinowa suknia wyglądała niemal jak wykopalisko. To była jedna z ostatnich sukien, jakie kupił jej Oscar przed śmiercią. Christine miała wątpliwości, czy rachunek za nią w ogóle został zapłacony.
Można było dziewczynie wybaczyć przekonanie, że oto obwieszcza wielką nowinę. Pojawiła się zaledwie przed chwilą, wraz ze swym ojcem, hrabią Kitredge’em, i bratem, szacownym George’em Buchanem. Wszyscy inni już o tym wiedzieli, bo właśnie tą wiadomością Melanie raczyła każdego nowo przybyłego gościa. Najwyraźniej zapomniała już o irytacji na Hectora za to, że zaprosił księcia.
- Ale jest księciem - odparła lady Sarah - więc jego wiek nie ma znaczenia. Papa mówi, że byłoby poniżej mojej godności wychodzić za mąż za kogoś o niższej pozycji niż hrabia, choć tej wiosny otrzymałam dziesiątki propozycji od dżentelmenów, których większość dziewcząt uznałaby za doskonałe partie. To nawet prawdopodobne, że wyjdę za mąż za księcia.
- To by dopiero był sukces, zostać żoną księcia Bewcastle’a -westchnęła Beryl Chisholm. - Dlaczego jednak miałybyśmy oddać ci go bez walki, Sarah? Może wszystkie powinnyśmy stanąć do zawodów o niego.
Rozległy się chichoty.
- Wszystkie jesteście bardzo ładnymi młodymi damami - odezwała się lady Mowbury, podnosząc głos, tak by słyszano ją w drugim końcu salonu. - Na pewno w ciągu najbliższego roku czy dwóch dobrze wyjdziecie za mąż. Chyba jednak powinnam was ostrzec, że Bewcastle od tak dawna unika wszelkich prób nakłonienia go do małżeństwa, że nawet najbardziej zdeterminowane matki zrezygnowały z prób zwrócenia jego uwagi na swoje córki. Nawet nie brałam go pod uwagę dla mojej Audrey.
- A kto by chciał za niego wyjść? - wtrąciła wspomniana młoda dama, już spokojna po zaręczynach. - Wystarczy, że wejdzie do pokoju, a temperatura spada o kilka stopni. Ten mężczyzna nie ma uczuć, wrażliwości i serca. Wiem to z najpewniejszego źródła. Lewis mówi, że większość młodych dżentelmenów w klubie White’a boi się go i unika jak ognia. To bardzo nieładnie ze strony mojego brata, że go tu zaprosił.
Christine w pełni zgodziła się z tą ostatnią opinią. Gdyby Hec-tor nie zaprosił księcia, nie siedziałaby teraz tutaj, jednocześnie skrępowana i znudzona. I nie kapnęłaby mu lemoniadą do oka. Czuła się osamotniona pomiędzy starszymi damami, które usiadły razem i pogrążyły się w poważnej konwersacji, a młodymi pannami, które siedziały bliżej, więc mimo woli stała się jedną z ich grona. Dziewczęta zniżyły głosy i znów zaczęły chichotać.
- Proponuję zakład - szepnęła lady Sarah, chyba najmłodsza z nich. Wyglądała, jakby dopiero co uciekła z pokoju dziecinnego, choć musiała mieć przynajmniej siedemnaście lat, skoro debiutowała już w towarzystwie. - Wygra ta, która skłoni księcia Bewcastle’a, by się jej oświadczył przed upływem dwóch spędzonych tutaj tygodni.
- Obawiam się, że to niemożliwe - powiedziała Audrey, podczas gdy reszta tłumiła chichoty. - Książę nie zamierza się żenić.
- A zakład, którego nikt nie ma szansy wygrać, jest mało interesujący - dodała Harriet King.
- To o co się założymy? - spytała Sarah z błyskiem w oku i rumieńcem na policzkach. Najwyraźniej nie chciała rezygnować ze swojego pomysłu. - Której z nas uda się zająć go rozmową? Nie, to zbyt łatwe. Która pierwsza z nim zatańczy? Audrey, czy twoja siostra planuje jakieś tańce? Albo... albo co?
- Może której się uda przez godzinę skupić na sobie jego uwagę - zasugerowała Audrey. - Wierzcie mi, to bardzo trudne zadanie. Zwyciężczyni, jeśli taka się znajdzie, naprawdę zasłuży na nagrodę. Myślę, że godzina w towarzystwie księcia równa się godzinie spędzonej na biegunie północnym.
Znów rozległy się chichoty.
Sarah zignorowała ostrzeżenie i powiodła roziskrzonym wzrokiem po kręgu przyjaciółek, omijając Christine, która przecież nie należała do ich grona, mimo że słyszała każde słowo.
- Zatem godzina sam na sam z księciem - ogłosiła Sarah. - Zwycięży ta, której to się uda pierwszej. Kto wie? Może osiągnie również to, że książę się w niej zakocha i zaproponuje małżeństwo?
Rozległy się wybuchy śmiechu.
- Kto bierze udział w zakładzie? - spytała lady Sarah.
Ona, Rowena, Miriam, Beryl, jej siostra Penelope i Harriet King podjęły wyzwanie przy wtórze pisków i chichotów. Starsze damy spojrzały na dziewczęta z pobłażliwymi uśmiechami i zażądały wyjaśnień, co je tak rozbawiło.
- Nic takiego, mamo - oznajmiła Harriet King. - Rozmawiałyśmy tylko o dżentelmenach, którzy mają tu przybyć.
Christine również się uśmiechnęła. Czy ona też była kiedyś taka niemądra? Na pewno tak. Wyszła za Oscara po zaledwie dwóch miesiącach znajomości, tylko dlatego, że był piękny jak grecki bóg. Zakochała się po uszy w jego wyglądzie i czarujących manierach.
- Kuzynko Christine, a ty? - spytała Audrey, gdy starsze damy wróciły do przerwanej konwersacji, a dziewczęta uzgodniły, że to ona będzie trzymać bank. Po gwinei od każdej z uczestniczek zakładu. Całą kwotę otrzyma zwyciężczyni, a jeśli żadna nie wygra, pieniądze zostaną im zwrócone.
Christine uniosła brwi.
- Ja? O nie, stanowczo nie - odparła i się roześmiała.
- A to dlaczego? - Audrey przekrzywiła głowę, uważnie przyglądając się Christine. - Przecież jesteś wdową, nie mężatką. W dodatku kuzyn Oscar nie żyje już od dwóch lat. A ty nie jesteś jeszcze taka stara. Nie wydaje mi się, byś przekroczyła trzydziestkę.
Pozostałe młode damy odwróciły się w stronę Christine i spojrzały na nią. Ich wymowne milczenie wyrażało przeświadczenie, że osoba w jej wieku raczej nie ma szans na skupienie na sobie uwagi księcia przez całą godzinę.
W pełni się z tym zgadzała, choć bynajmniej nie dlatego, że miała lat dwadzieścia dziewięć, a nie dziewiętnaście.
- Nie widzę powodu, by płacić za przywilej bycia zamrożoną na sopel lodu przez całą godzinę - powiedziała.
- Racja - przyznała Audrey.
- Pani Derrick, pani jest córką wiejskiego nauczyciela, prawda? - spytała Harriet King z wyraźną pogardą. - Zdaje się, że pani boi się przegrać zakład.
- Tak właśnie jest - zgodziła się Christine z uśmiechem, choć wiedziała, że pytanie jest retoryczne. - Ale jeszcze bardziej bałabym się wygranej. Co, na Boga, miałabym zrobić z księciem?
Na chwilę zapadła cisza, po czym znów rozległy się wybuchy śmiechu.
- Już ja wymyśliłabym to i owo - rzuciła Miriam Dunstan-Lutt i zarumieniła się na dwuznaczność własnych słów.
- Dość tego - ucięła Audrey stanowczo. Upewniła się, że żadna z grona starszych dam ich nie słucha, i uniosła dłoń, by uciszyć dziewczęta. - Kuzynko Christine, nie mogę pozwolić, byś rezygnowała z zabawy tylko dlatego, że nie chcesz wygrać. Ja założę gwineę za ciebie. Czyż to nie szokujące, jako że damy nie powinny się zakładać?
- Czego dżentelmeni nie wiedzą, tego im nie żal - stwierdziła Beryl Chisholm.
- Zapewniam cię, że stracisz swoją gwineę - powiedziała Christine do Audrey i roześmiała się. Zastanawiała się, jak zareagowałby książę Bewcastle, gdyby się dowiedział, co się dzieje w żółtym saloniku.
- Być może - zgodziła się Audrey. - Ja jednak spodziewam się, że nikt nie wygra, więc moje pieniądze po prostu do mnie wrócą. Oczywiście sama mogłabym włączyć się do współzawodnictwa, skoro w zakładzie chodzi tylko o dłuższą rozmowę z księciem, a nie o jego oświadczyny. Ale chyba dam sobie spokój. Siedem gwinei to zbyt mała pokusa. Poza tym Lewis mógłby być zazdrosny, a wyjaśnianie mu, że tylko próbowałam wygrać zakład, byłoby marną obroną.
Gdzieś w głębi domu zabrzmiał gong, sygnalizując, że przybyli już wszyscy goście i teraz są oczekiwani w głównym salonie na podwieczorku.
- Naprawdę nigdy nie widziałaś księcia Bewcastle’a? - Harriet King zwróciła się do lady Sarah.
- Nie - przyznała Sarah. - Ale jeśli jest księciem, to na pewno jest przystojny.
- Ja go poznałam i w normalnych okolicznościach nie zabiegałabym o niego - odparła Harriet, wstając i biorąc lady Sarah pod rękę. - Ale przecież nie mogę ryzykować, że przegram z owdowiałą córką wiejskiego nauczyciela, która być może przekroczyła już trzydziestkę.
Ramię w ramię skierowały się do drzwi i wyszły.
Audrey spojrzała na Christine i się skrzywiła.
- Cóż, obawiam się, że właśnie została wytyczona linia frontu - powiedziała. - Chyba teraz nie oprzesz się wyzwaniu, prawda? Po prostu musisz dla mnie wygrać.
Rowena Siddings ujęła Christine pod rękę.
- Jakie jesteśmy śmieszne - rzuciła. - Weźmiemy udział w tej rozgrywce czy też zachowamy dystans i będziemy się temu potężnemu człowiekowi przyglądać z daleka?
- Ja zachowam dystans i będę się z niego śmiać z daleka, jeśli okaże się, że jest tak pretensjonalny i zarozumiały, jak głosi opinia - odparła Christine. - Nie podziwiam potęgi, która nie ma podstaw.
- Jakie to odważne - uśmiechnęła się dziewczyna. - Śmiać się z księcia Bewcastle’a.
Albo z siebie, że dałam się wciągnąć w ten dziecinny zakład, pomyślała Christine. A wystarczyłoby, gdybym przedwczoraj w Hyacinth Cottage stanowczo odmówiła Melanie. Lub gdybym przed chwilą w salonie zdecydowanie powiedziała Audrey: nie.
Ale o to mogę mieć pretensję już tylko do siebie, westchnęła w duchu.
W salonie zebrali się już dżentelmeni. Dwutygodniowa impreza towarzyska właśnie oficjalnie się rozpoczęła. Świetnie, bo w takim razie kiedyś się skończy, prawda? Christine zastanawiała się, czy może zacząć odliczać czas do powrotu do domu.
Pierwszym mężczyzną, którego zauważyła, był Justin Magnus, młodszy brat Melanie. Uśmiechnął się i pomachał do niej. Rozmawiał właśnie z lady Chisholm, więc nie mógł podejść, gdyż dama ta lubiła sobie pogadać. Christine również pomachała i odpowiedziała uśmiechem. Niższy od niej o pół głowy, szczupły i niepozorny Justin miał mnóstwo wdzięku i czarował humorem i inteligencją. I zawsze ubierał się wyjątkowo elegancko, w przeciwieństwie do nieszczęsnego Hectora, swego starszego brata. Na tamtym przyjęciu przed laty, kiedy się poznali, zaproponował Christine małżeństwo. Odmówiła mu jednak i przyjęła oświadczyny Oscara, ale mimo to pozostali przyjaciółmi. Ich więź z upływem czasu jeszcze się pogłębiła. Przez ostatnich kilka lat przed śmiercią Oscara był jedynym jej przyjacielem, a przynajmniej jedynym, który przy niej trwał. Tylko on nie uwierzył w okropne plotki na jej temat, nawet w tę najgorszą. Tylko on stawał w jej obronie, choć ani Oscar, ani Basil, ani Hermione nigdy mu nie wierzyli.
Potem Christine dostrzegła Basila, wicehrabiego Elricka. Szczupły, średniego wzrostu, z przerzedzonymi włosami i łysiną na czubku głowy, miał pociągłą twarz o regularnych rysach i raczej nie należał do przystojnych. Zawsze ustępował urodą swemu młodszemu bratu. Był od Oscara o dziesięć lat starszy, ale uwielbiał go i był zdruzgotany jego śmiercią.
Nie udawał, że nie widzi Christine. Na jej dygnięcie odpowiedział bardzo formalnym ukłonem, a potem, tak jak Hermione wcześniej, odwrócił się do starszego dżentelmena, którego Christine zapamiętała jako hrabiego Kitredge’a, i podjął rozmowę. Nie odezwał się do niej ani słowem.
Christine rozejrzała się za najcichszym kątem. Oto nadeszła pora, by stać się pobłażliwym obserwatorem współtowarzyszy, którą to rolę planowała odgrywać w ciągu następnych dwóch tygodni. Jeśli jej się uda, przez cały ten czas nikt nie zwróci na nią uwagi.
Zdołała dotrzeć na miejsce i usiąść, zanim w salonie pojawił się książę Bewcastle. Po nieszczęsnym incydencie z lemoniadą obawiała się chwili, gdy go zobaczy. Ale właściwie czego się obawiała? Ze chwyci ją albo wyśle armię służących, by ją schwytali, i zaciągnie przed najbliższego sędziego za atak na jego oko?
Gdy wszedł do salonu w towarzystwie Bertiego, od razu wszystko się zmieniło. Dziewczęta rozmawiały bardziej ożywionymi głosami i promienniej się uśmiechały, młodzieńcy puszyli się i śmiali demonstracyjnie, a starsze damy wyżej zadarły nosy.
To było naprawdę bardzo zabawne.
Zwłaszcza że mogli sobie to wszystko darować. Gdyby zamiast nich w pokoju znajdowały się robaki, wątpliwe, czy książę obrzuciłby je bardziej wyniosłym spojrzeniem. Jego zimna, arystokratyczna twarz wyraźnie mówiła, iż uważa całe to zgromadzenie za tak bardzo poniżej jego książęcej godności, że nawet nie zada sobie trudu, by się uśmiechnąć czy wyglądać bardziej przystępnie.
Melanie podeszła do Bewcastle’a w sposób właściwy idealnym paniom domu. Ujęła go pod ramię i oprowadziła po salonie, dając wszystkim nieszczęśnikom, którym nie dane było poznać księcia wcześniej, okazję do dygnięcia i złożenia mu ukłonu.
Na szczęście nie zauważyła Christine w jej kąciku, więc najmniej godną spośród śmiertelników zgromadzonych w salonie ominął honor zerwania się na nogi i dygnięcia przed tym możnym człowiekiem.
Christine upomniała się w duchu, że nie powinna traktować z pogardą człowieka, którego przecież w ogóle nie znała. Jednak na sam widok księcia Bewcastle’a cała wpadła w irytację. Nie cierpiała go, gardziła nim i niezmiernie się ucieszy, jeśli przez następne trzynaście i pół dnia on będzie ją ignorował.
Dlaczego tak na niego reagowała? Zwykle miała przyjazne nastawienie do ludzi. Lubiła ich bez względu na to, kim byli. Akceptowała nawet ich słabostki, które innych doprowadzały do szału.
Po zakończeniu prezentacji książę z talerzem w ręce wdał się w rozmowę z hrabią Kitredge’em i Hectorem, który skinął głową i uśmiechnął się przyjaźnie do Christine. Hrabia był władczym, pompatycznym człowiekiem, a przecież nie czuła do niego niechęci. Hector był wicehrabią i niezmiernie go lubiła. Więc to nie książęcy tytuł ją irytował.
Nagle cały spokój Christine znikł, gdy spojrzenia jej i księcia się skrzyżowały. Przez głowę przemknęła jej wizja więzienia, strażników, kajdan i sędziego.
W pierwszym odruchu chciała usunąć się w cień, spuścić wzrok i wtopić się w obicie fotela, na którym siedziała.
Ale nie zwykła reagować ucieczką w trudnych sytuacjach; może z wyjątkiem ostatniego roku czy dwóch przed śmiercią Oscara. I dlaczego miałaby próbować zniknąć? Dlaczego miałaby spuszczać wzrok, skoro on nawet nie próbował odwrócić spojrzenia?
Rozgniewał ją, bo uniósł arogancko jedną brew.
A potem naprawdę ją rozwścieczył.
Nie opuszczając brwi, ujął monokl i uniósł go do oka, jakby nie mieściło mu się w głowie, że ona ma czelność nadal patrzeć mu w twarz.
Teraz Christine nie odwróciłaby wzroku, nawet gdyby groziło jej najcięższe więzienie. Więc książę ją rozpoznał. I co z tego? Wszak jej jedyną zbrodnią było to, że za bardzo przechyliła szklankę z lemoniadą.
Odważnie patrzyła mu w oczy, a potem jeszcze z rozmysłem zaczęła się z niego śmiać. Nie, nie dosłownie. Rozbawionym spojrzeniem dała mu do zrozumienia, że nie boi się uniesionej brwi i monokla. Wzięła ciastko z talerzyka i ugryzła je. Czuła, jak krem oblepia jej usta. Niezrażona oblizała wargi, podczas gdy książę Bewcastle zostawił swych rozmówców i ruszył w jej stronę.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki utworzyło się dla niego przejście. Ale nie była to sprawa żadnych czarów. Wszyscy schodzili księciu z drogi. On zaś uważał to za coś tak oczywistego, że nawet tego nie zauważał.
Naprawdę doskonale się prezentuje, pomyślała Christine.
Zatrzymał się, gdy czubkami butów niemal dotknął nosków jej pantofelków. Poczuła, że grozi jej niebezpieczeństwo, i serce zatrzepotało jej w piersi.
- Nie wydaje mi się, byśmy zostali sobie przedstawieni, madame - powiedział znudzonym tonem.
- Ja wiem, kim pan jest - odrzekła. - Księciem Bewcastle’em.
- Więc ma pani nade mną przewagę - rzucił.
- Christine Derrick - przedstawiła się, nie dodając żadnych szczegółów. Pewnie nie interesowało go drzewo genealogiczne ani jej, ani Oscara.
- Czy niechcący czymś panią rozbawiłem, panno Derrick? - spytał.
- Obawiam się, że tak - odparła. - I jestem panią Derrick, wdową.
Znów ujął monokl i uniósł brwi z miną, która zmroziłaby pąki na kwitnących drzewach owocowych, rujnując całoroczne zbiory.
Christine przełknęła kolejny kęs ciastka i oblizała usta. Zastanawiała się, czy powinna jeszcze raz przeprosić księcia. Ale właściwie dlaczego? Przecież już to zrobiła. Czyjego prawe oko nie jest trochę zaczerwienione? Może tylko tak jej się wydawało.
- Czy wolno wiedzieć, czym panią rozbawiłem? - spytał, unosząc monokl do poziomu oczu.
Jaka to wspaniała broń, pomyślała Christine. Utrzymywała dystans między nim a zwykłymi śmiertelnikami nie gorzej niż wyciągnięta szpada. Doszła do wniosku, że sama chętnie używałaby takiego szkiełka. Stałaby się ekscentryczną damą, która patrzyłaby na świat przez ogromny monokl, przerażając pretensjonalnych młodzieńców i rozśmieszając dzieci nienaturalnie powiększonym okiem.
Spytał, czym ją rozbawił. Rozbawienie to nie było właściwe słowo. Ale rzeczywiście śmiała się z niego.
- Pan był... pan się tak bardzo rozgniewał, że nie poddałam się jego rozkazom - wyjaśniła.
- Rozgniewał? - Znów uniósł wysoko brwi. - Czyja wydałem pani rozkaz?
- O tak - odparła. - Zauważył pan, że mu się przyglądam z drugiego końca salonu, i najpierw uniósł brew, a potem monokl. Oczywiście monokla nie powinnam już była zauważyć. Powinnam była posłusznie opuścić wzrok, jeszcze zanim pan go uniósł.
- Więc uniesienie brwi oznacza rozkaz, a monokla gniew? - spytał.
- A jak inaczej wytłumaczyć to, że przeszedł pan przez cały salon, by stanąć ze mną oko w oko?
- Być może tym, że w przeciwieństwie do pani ja po prostu próbuję się udzielać towarzysko.
Roześmiała się głośno.
- A teraz sprowokowałam pana do złośliwości - powiedziała. - Lepiej, żeby nie zwracał pan na mnie uwagi i pozwolił mi pozostać w roli obserwatora. Niech pan nie oczekuje, że okażę lęk przed nim.
- Lęk? - Uniósł monokl do oka i obejrzał przezeń jej dłonie. Zauważył, że paznokcie ma krótko obcięte i czyste. Ona jednak pomyślała, że dostrzegł, że jej dłonie są zniszczone od pracy.
- Tak, lęk - potwierdziła. - W ten sposób pan rządzi swoim światem. Sprawia pan, że wszyscy się go boją.
- Cieszę się, że mimo krótkiej znajomości uznała pani, iż doskonale mnie zna - rzucił.
- Chyba nie powinnam była mówić tak bezpośrednio - przyznała. -Ale to pan zaczął rozmowę.
- Rzeczywiście - rzeki ze sztywnym ukłonem.
- Drogi książę, widzę, że poznał pan już Christine - odezwała się Melanie i wsunęła mu dłoń pod ramię. - Czy mogę na chwilę pana stąd porwać? Lady Sarah Buchan chciałaby zadać panu pewne pytanie, a jest zbyt nieśmiała, by sama do pana podejść.
Pociągnęła gościa w stronę lady Sarah. Ta obrzuciła Christine spojrzeniem pełnym jadu, a następnie dygnęła głęboko i zaczęła się wdzięczyć do księcia.
Wielkie nieba, to ten zakład! - pomyślała Christine. Czy ta smarkula naprawdę myślała, że ona właśnie próbuje wygrać? Chyba tak, i najwyraźniej nie tylko ona. Harriet King podeszła bliżej i zatrzymała się przy jej fotelu.
- Dam pani przyjacielską radę, pani Derrick - odezwała się grzecznie. - Może zdoła pani zwabić księcia do swojego kącika, gdy uśmiechnie się do niego zachęcająco i nie odwróci skromnie spojrzenia. Jeśli jednak chce pani prowadzić z nim rozmowę przez całą godzinę, potrzebuje pani bardziej skutecznego planu.
Wielkie nieba, pomyślała znowu Christine i roześmiała się głośno.
- Bez wątpienia ma pani rację - odparła. - Będę musiała wymyślić coś naprawdę intrygującego.
Zamiast się roześmiać jak z dobrego dowcipu, Harriet odwróciła się na pięcie i odeszła z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Christine poczuła, że spędzenie następnych dwóch tygodni w jakimś cichym kąciku, w którym nikt jej nie zauważy, będzie trudne. Już zdążyła ściągnąć na siebie taką uwagę, jakby stała na środku pokoju i wymachiwała chorągwią. Zresztą nigdy nie potrafiła wtapiać się w tło. W tym częściowo tkwił problem z jej małżeństwem. Była z natury zbyt towarzyska.
Ale te oczy! - pomyślała nagle. Podczas krótkiej rozmowy z księciem odkryła, że jego oczy są srebrzyste. Najdziwniejsze oczy, jakie w życiu widziała. Surowe, zimne i nieprzeniknione. Miało się wrażenie, że spojrzenie odbija się od nich, zamiast przeniknąć do wnętrza człowieka. Christine pomyślała, że albo książę jest tylko wyniosłą, arystokratyczną kukłą i w ogóle nie przypomina żywego człowieka, albo że ten człowiek jest dobrze ukryty przed przypadkowym obserwatorem.
Miał naprawdę niesamowite oczy. Pozostawały nieprzeniknione, a one z kolei miały zdumiewającą zdolność przewiercania człowieka na wylot. Widząc je z bliska, utwierdziła się w pierwszym wrażeniu, że książę jest niebezpiecznym człowiekiem i nie należy go prowokować. Czy go sprowokowała? Chyba nie bardziej niż natrętna mucha brzęcząca mu koło ucha.
Westchnęła i dokończyła ciastko. Właśnie wycierała palce, gdy podszedł do niej Justin. Poderwała się na nogi i uściskała go serdecznie.
- Justin! - zawołała. - Nie widzieliśmy się całe wieki.
- Albo i dłużej - odparł z szerokim uśmiechem. - A na pewno od Wielkanocy. Podoba mi się twoja nowa fryzura. Teraz wyglądasz jeszcze ładniej. Zauważyłem, że właśnie zawarłaś znajomość z możnym człowiekiem. Założę się, że Melanie spędziła kilka bezsennych nocy, gdy dowiedziała się, że Hector go tu zaprosił.
- A potem pofatygowała się do Hyacinth Cottage i namówiła mnie na przyjazd, żeby mieć parzystą liczbę gości - powiedziała Christine i skrzywiła się. - Wiesz, jaka jest Melanie, gdy się na coś uprze. Nie miałam najmniejszej szansy.
- Biedna Chrissie! - zaśmiał się. - Na szczęście dla mnie.
Christine rozluźniła się po raz pierwszy tego dnia.
- Christine była żoną mojego biednego kuzyna Oscara - wyjaśniła Wulfricowi lady Renable. - Może pan go znał? To młodszy brat wicehrabiego Elricka. Czarujący i powszechnie lubiany. Jego śmierć była tragedią, zwłaszcza dla Christine. Musiała wrócić do domu matki, która mieszka na wsi nieopodal. Gdy Oscar się z nią żenił, była córką wiejskiego nauczyciela. Zrobiła doskonałą partię. Niestety małżeństwo nie trwało długo i teraz jest mi jej bardzo żal. Właśnie dlatego ją zaprosiłam. To moja droga przyjaciółka i chciałam jej zapewnić trochę rozrywki.
Gdy Wulfric usłyszał jej nazwisko, uświadomił sobie, że musi być krewną Elricków, a kiedy oznajmiła, że jest wdową, przypomniał sobie, że Elrick stracił kilka lat temu jedynego brata. Teraz dowiedział się, że Christine Derrick nie pozostaje na utrzymaniu rodziny męża, tylko mieszka z matką. Podejrzewał, że Oscar Derrick nie był zbyt majętny albo, co bardziej prawdopodobne, roztrwonił fortunę. Wdowa po nim najwyraźniej nie miała żadnych własnych środków utrzymania.
Ubrana była o wiele skromniej niż pozostałe damy. Doprawdy, gdy pierwszy raz na nią spojrzał, wziął ją za służącą. Jej muślinowa suknia była przyzwoita, ale uszyta bynajmniej nie według najświeższej mody. Ona sama była już nie pierwszej młodości. Musiała mieć sporo ponad dwadzieścia lat. Jej ładna buzia o dużych oczach była mocno opalona, a na domiar złego nos miała obsypany piegami. Krótkie ciemne loki otaczały twarz.
Wyglądała na prowincjonalną damę. Wyraźnie odstawała od reszty gości lady Renable, bo też znajdowała się w obcym jej kręgu. Wprawdzie doskonale wyszła za mąż, ale była córką nauczyciela z wiejskiej szkoły. Miała pecha, że Derrick okazał się tak nietaktowny i umarł młodo.
Wulfric doszedł do wniosku, że pani Derrick nie jest osobą, z którą będzie rozwijał znajomość w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Ale to samo dałoby się powiedzieć o prawie wszystkich obecnych tu damach. Zaczął sobie uświadamiać, jak kolosalny błąd popełnił, przyjmując pod wpływem impulsu ustne zaproszenie z drugiej ręki i to za pośrednictwem lorda Mowbury’ego, którego rozkojarzenie było powszechnie znane.
Lady Sarah Buchan, mimo że została mu przedstawiona niecałe pół godziny temu, znów nisko przed nim dygnęła.
- Wasza Miłość, muszę pana zapytać, czy rano woli pan dla rozrywki spacer, czy konną przejażdżkę - powiedziała, zerkając na niego wielkimi brązowymi oczami i rumieniąc się. - Założyłam się z Miriam Dunstan-Lutt, choć wiem, że damie nie wypada się zakładać - zachichotała nerwowo.
Od dawna nie rozglądał się za kandydatką na żonę. Damy w różnym wieku, a także ich matki kilka lat temu przestały zabiegać o jego względy, słusznie uznając, że nie da się usidlić. Ale choć wyszedł z wprawy, potrafił rozpoznać zastawianą na niego pułapkę.
- Lady Sarah, rano zwykle zajmuję się korespondencją i doglądam interesów, póki umysł mam jeszcze świeży - odparł sucho. - Spacery i przejażdżki zostawiam sobie na później. A pani co preferuje?
Już był niemal śmiertelnie znudzony.
Czy ta smarkula naprawdę próbuje z nim flirtować?
Większość gości była zmęczona podróżą, wykorzystali więc przerwę między podwieczorkiem i kolacją na odpoczynek w swoich pokojach. Wulfric wymknął się z domu, by zaczerpnąć świeżego powietrza i trochę się przejść. Nie znał wprawdzie tutejszego parku, ale poszukał osłoniętej przestrzeni, gdyby bowiem ktoś z domu go zauważył, mogłoby go to narazić na niechciane towarzystwo. Przeciął porośnięty drzewami trawnik i ruszył ścieżką wśród gęstego zagajnika, aż stanął nad brzegiem sztucznego jeziora, utworzonego tu, by osiągnąć najlepszy efekt widokowy.
Jezioro było nieduże, ale piękne, odosobnione i zaciszne. I niewidoczne z domu. Dzień był ciepły, wiał lekki wiatr. Wulfric odetchnął głęboko i pomyślał, że właśnie tego było mu trzeba. Świeżego powietrza i cichego zakątka, by mógł odzyskać dobry nastrój po długiej podróży i podwieczorku w salonie wypełnionym gośćmi. W prawo i lewo biegły ścieżki, on jednak stał bez ruchu, niezdecydowany, czy wybrać którąś z nich, czy zostać tu, gdzie jest, i po prostu napawać się ożywczym zapachem wody i zieleni.
Powinien był pojechać do domu, do Lindsey Hall.
Nie zrobił tego jednak, nie było więc sensu żałować, że podjął inną decyzję.
Wciąż stał nieruchomo, zadowolony z bezczynności, gdy na ścieżce, którą przyszedł, usłyszał szelest kroków. Był zły na siebie, że nie ruszył się z tego miejsca wcześniej. Zdecydowanie nie chciał towarzystwa. Ale było już za późno. Niezależnie, którą ścieżkę wybierze, nie zdoła zniknąć z oczu osobie - kimkolwiek była - która za chwilę wyłoni się spomiędzy drzew.
Odwrócił się, z trudem ukrywając gniew.
Szła szybkim krokiem, bez kapelusza i rękawiczek, i patrzyła przez ramię, jakby chciała zobaczyć, czy ktoś nie idzie za nią. Zanim Wulfric zdążył się odsunąć, wpadła na niego z impetem? Chwycił ją za ramiona, zbyt późno jednak, bo poczuł na policzku przelotny dotyk jej miękkich loków. Wtedy krzyknęła przestraszona i odwróciła głowę tak szybko, że zderzyli się nosami.
To było do przewidzenia, pomyślał z rezygnacją. Jakiś zły duch przysłał ją do tego domu, by go prześladowała i przypominała mu, że nie powinien podejmować decyzji pod wpływem impulsu.
Podniosła dłoń do nosa, by sprawdzić, czy nie jest złamany albo czy nie cieknie z niego krew. Łzy napłynęły jej do oczu.
Teraz jeszcze bardziej wyglądała na prowincjuszkę. Nie miała tej elegancji i wyrafinowania, jakich oczekiwał od dam, wśród których miał się obracać przez najbliższe dwa tygodnie. Wiatr targał jej krótkie loki, a w świetle słońca jej twarz wydawała się jeszcze bardziej opalona niż w salonie. Na tle opalenizny jej zęby aż lśniły bielą. Oczy miała niebieskie jak niebo. Przyznał z niechęcią, że jest naprawdę zdumiewająco ładna, mimo coraz bardziej czerwieniejącego nosa.
- Odezwałam się nieuprzejmie - powiedziała z uśmiechem. - A wcześniej najpierw oblałam pana lemoniadą, potem zaś zaczęłam piorunować wzrokiem tylko dlatego, że nie podobało mi się pańskie unoszenie brwi. Teraz znowu wpadłam na pana i rozbiłam mu nos moim własnym. Mam głęboką nadzieję, że przez ostatnich kilka godzin zużyłam cały zapas niezręczności przewidziany na te dwa tygodnie i przez resztę swego pobytu będę się już zachowywać godnie i z gracją, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Niewiele mógł odpowiedzieć na jej szczere słowa. Sporo mówiły ojej charakterze, i to raczej niepochlebnie.
Zauważyła jego spojrzenie i chwilę patrzyła mu w oczy, a potem się zarumieniła.
„Zmysłowych rozkoszy”. Chyba te słowa wprawiły ją w zakłopotanie.
Nie ruszyła od razu wybraną ścieżką. Uświadomił sobie, że stoi jej na drodze. Zanim się odsunął, odezwała się ponownie.
Nie chciał. Nie znał mniej przyjemnego sposobu spędzenia wolnej godziny, zanim będzie musiał przebrać się do kolacji.
Zabrzmiało to jak wyzwanie. Pomyślał, że jest w niej coś fascynującego. Była całkiem inna od znanych mu kobiet. I nie próbowała z nim flirtować.
Przez pewien czas szli w milczeniu. Jako dżentelmen był biegły w sztuce prowadzenia uprzejmej konwersacji, ale zawsze unikał mówienia tylko po to, by zagłuszyć ciszę. Jeśli jej nie przeszkadzał spacer w milczeniu, to jemu tym bardziej nie.
- Zdaje się, że to panu zawdzięczam zaproszenie do Schofield - odezwała się w końcu.
- Doprawdy? - spojrzał na nią, unosząc brwi.
- Gdy został pan zaproszony, Melanie wpadła w panikę, gdyż zdała sobie sprawę, że będzie więcej dżentelmenów niż dam - wyjaśniła Christine. - Pospiesznie wysłała do Hyacinth Cottage list z zaproszeniem, a gdy odmówiłam, pofatygowała się osobiście, by błagać mnie o przybycie.
Właśnie potwierdziła to, co wcześniej podejrzewał.
- Zostałem zaproszony przez wicehrabiego Mowbury’ego - rzekł. - Nie wiedziałem jednak, że zaproszenie wcale nie pochodziło od lady Renable.