Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gabriella Pierce – żona, matka, kobieta, której można zazdrościć wspaniałego mężczyzny i wygodnego życia. Nic nie jest jednak takie, jakim się wydaje na pierwszy rzut oka. Jadąc do sklepu po mleko, Gabby spotyka swoją siostrę bliźniaczkę, z którą nie kontaktowała się przez ostatnie trzynaście lat. Kobiety mają wypadek samochodowy, a Gabriella budzi się w szpitalu z licznymi obrażeniami i amnezją. Wraca do domu – obcego miejsca, którego nie rozpoznaje. Nie potrafi zaufać mężowi, który wyzwala w niej najgłębiej skrywane pokłady namiętności. Dwie śliczne córeczki podbijają jej serce, choć tak naprawdę ich nie poznaje. Sąsiedzi nie wiedzą, jak zachować się w jej towarzystwie. W domu panują zasady, których kobieta nie potrafi zaakceptować i jednocześnie odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości. Nieświadoma faktu, że ma jakąkolwiek rodzinę poza Paxtonem i córkami, nie szuka siostry. Czy Gabriella dopasuje elementy układanki i pozna prawdę?
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne czytają książki Jettie Woodruff! Tajemnice, niedomówienia, namiętność i napięcie – prawdziwa mieszanka wybuchowa, od której nie będziecie w stanie się oderwać. Jeśli szukacie tradycyjnego romansu, z księciem na białym koniu i księżniczką w opresji, lepiej natychmiast odłóżcie tę książkę z powrotem na półkę. Paxton Pierce jest zabójczo przystojny i wystarczająco bogaty, by spełnić każdą zachciankę, ale daleko mu do rycerza w lśniącej zbroi. Myślicie, że już nic nie jest w stanie Was zaskoczyć? Moje Drogie, nie poznałyście jeszcze Paxtona.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 423
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Nie mam nawet pojęcia, od czego zacząć. To był szalony rok. Poznałam wspaniałych kolegów po fachu i udało mi się zgromadzić niesamowitą bazę fanów. Nie byłabym dziś osobą, którą jestem, gdyby nie jedni i drudzy. DZIĘKUJĘ WAM!
Podziękowania dla wszystkich blogerów za to, co robią. Czapki z głów, przyjaciele. Moja sprośna babska grupo, dziękuję Wam za to, że tak mnie wspieracie i że byłyście ze mną, gdy mój syn miał wypadek, oraz za wszystkie miłe słowa i datki. Kocham Was!
Team J. Kochani, WYMIATACIE! Każdy z Was!
Nikki Reeves – dziewczyno, nie wiem, co bym bez Ciebie zrobiła.
Lesley Edwards, Catharine Gray, Connie Thompson, Erin McFarland, Karen Benton, Tiffany Daniels, Brandi Reeves, Katie Theobald i Amy Davies – moja fantastyczna grupo recenzencka. Dziewczyny, jesteście dla mnie opoką. Dziękuję za Waszą obecność przy każdej książce, przy wszystkich zmianach oraz modyfikacjach fabuły i wątków. Uwielbiam Was.
Tabatho Thompson dziękuję, że śpiewałaś mi Journey.
Jenno Dixon, jesteś dla mnie niczym świecąca gwiazda. Dziękuję za całą Twoją pomoc, odpisywanie na moje irytujące wiadomości, a także okazaną miłość i wsparcie. Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobiła. Kocham Cię!
Sheilo Howell, dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz.
M. Robinson, no cóż… Kto by pomyślał? Heather Moss, dziękuję Ci za burzliwą podróż po blogach i całą Twoją pomoc. WYMIATASZ!
https://www.facebook.com/LikeABossBookPromotions?fref=ts
Jillian Toth i Karen Steer – najlepsze korektorki na świecie. DZIĘKUJĘ WAM!
http://karensbookhaven.com/editing-services/
Rebecce Marie podziękowania za najlepsze zwiastuny i grafikę po tej stronie Teksasu!
http://thefinalwrap.com/
WSZYSTKIM MOIM FANOM I FOLLOWERSOM
DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ!
Dedykacja: Dla moich Rodziców. Kocham Was jak stąd do Księżyca i z powrotem.
Ciężkie chmury zasnuły okolicę i spowiły pokój mrokiem.
– Będzie burza? – zapytała Rowan, podchodząc do okna.
Uśmiechnęłam się i przeczesałam palcami długie włosy córeczki. Gdy tak patrzyłyśmy na niebo, mimowolnie przesunęłam dłoń na jej plecy, jakby ten gest mógł uchronić ją przed nadchodzącym kataklizmem. Wcześniejszy błękit zniknął, wyparty przez zimną, antracytową szarość.
– I to całkiem niedługo. Musimy się przygotować, bo mogą wyłączyć prąd.
Dzika energia kłębiła się w oddali. Powietrze pachniało deszczem i już wiedziałam, że żywioł nas nie ominie.
– Nie lubię burzy.
– A ja lubię – wtrąciła Ophelia, wciskając drobne ciałko między nas.
– Nie dziwię się. To przecież niezła frajda – skłamałam. Nienawidziłam burz, odkąd byłam małą dziewczynką. Rowan przejęła ten strach ode mnie.
Ophelia zrobiła nad oczami daszek z dłoni, jakby raziło ją słońce. Wypatrywała go, schowanego gdzieś za ciemnymi, deszczowymi chmurami.
Przygryzłam wargi, żeby się nie roześmiać. – Nie widzę żadnej burzy. Gdzie ona jest?
– Mogę spać w twoim łóżku? – spytała nagle starsza córka. W przejrzystych, błękitnych oczach czaił się niepokój.
Popatrzyła na mnie wyczekująco, uśmiechnęłam się więc szeroko i odgarnęłam blond loczek za jej ucho.
– Rowan, zaczęłam mówić pierwsza! – prychnęła gniewnie Ophelia, popychając siostrę.
– Hej, nie wolno tak robić! Kochanie, może burza nie będzie aż tak straszna i dasz radę spać w swoim pokoju. Pojedźmy teraz szybko do sklepu i na wszelki wypadek zróbmy drobne zakupy. Może nawet zatrzymamy się na chwilę w parku. Powiem tatusiowi, że jedziemy, a ty pozbieraj swoje kredki.
Jedna wpadła pod sofę – powiedziałam i przeniosłam uwagę na drugą córkę. – Ophelio, pomóż siostrze.
Mała fiknęła koziołka na sofie.
– To nie ja nabałaganiłam! Rowan je porozrzucała!
W tym momencie druga córka wzięła się pod boki, podniosła wysoko podbródek i przywołała na twarz buntowniczy grymas.
– Nieprawda! Ty to zrobiłaś, jak szukałaś zielonej! Kłamiesz! Mamo, ona kłamie!
Wyszłam z pokoju, popatrując na nie surowo i grożąc palcem. Machnięciem ręki w stronę drzwi przypomniałam im, że ojciec jest w domu. Kłótnia momentalnie ucichła. Tego dnia Paxton dał pracownikom wolne popołudnie, żeby wszyscy mogli przygotować się na nieuchronnie zmierzającą w naszym kierunku burzę.
Barwione szkło w oknach na końcu korytarza nie było w stanie ukryć mroku.
Wyglądało na to, że tropikalna zawierucha nas nie ominie. Ostatnim razem, gdy oglądałam prognozę pogody, wirujący czerwony krąg bezlitośnie celował prosto w miasto.
Modliłam się, żeby komunikaty się nie sprawdziły. W końcu człowiek nie może być pewny, że przewidzi zachowanie natury. Może w ostatniej chwili burza gdzieś skręci? Odetchnęłam głęboko, żeby dodać sobie odwagi. Nie widziałam Paxtona od śniadania. Zawahałam się, bo nie byłam pewna, w jakim jest nastroju. Zapukałam jednak delikatnie.
– Tak?
Nie zabrzmiało to najgorzej. Przynajmniej nie było to pełne nienawiści:
„Czego?”.
Głos wydawał się nieobecny, jakby mój mąż pogrążył się w głębokiej zadumie.
Pchnęłam drzwi i wsunęłam się do gabinetu. Nie pracował, jak początkowo zakładałam. Jego uwagę zaprzątała najświeższa prognoza pogody. Zmarszczył brwi i wyciągnął palec w górę. Znak, żebym zaczekała, aż skończy słuchać o nadchodzącym dramacie.
Odezwałam się, gdy tylko ręka opadła, a Paxton spojrzał na mnie i skinął głową.
– Pojadę do sklepu, żeby kupić kilka rzeczy, zanim burza uderzy w ląd.
– Byłaś w sklepie zaledwie kilka dni temu.
– No tak, ale jeśli zabraknie prądu, to jutro ze sklepów zniknie większość towarów. Ostatnio zapomniałam kupić mleko i w razie czego wezmę jeszcze zgrzewkę wody. Generator gotowy do pracy?
– Generator to nie twoja sprawa. Co innego mleko. Jesteś taka nieodpowiedzialna – odparł, wzdychając ciężko. – Powiedz mi, jak matka może zapomnieć o mleku? Masz tylko dwa obowiązki: zajmowanie się dziewczynkami i dbanie o dom.
Wstał, przeszedł na przód biurka, posadził na nim tyłek, i przyjrzał mi się protekcjonalnie.
Chciałabym, żeby tak właśnie było. Dom i małe dziewczynki oznaczały, że mam na głowie znacznie więcej niż dwa obowiązki. Gdyby Paxton oznajmił mi, że zapisał Rowan i Ophelię na jeszcze jedne zajęcia dodatkowe, chyba zabiłabym go na miejscu. Nie mogłam mu wytłumaczyć, że zajmowanie się domem i opieka nad dwójką dzieci pochłaniają większość mojego czasu i cały zapas energii. Nie pozwoliłby na to.
Zwyczajnie kazałby mi się zamknąć.
Obowiązki nie stanowiły dla mnie problemu, wręcz przeciwnie. Szczyciłam się domem, rodziną i faktem, że wszystko działa jak należy. Dokładnie tak, jak lubił Paxton. Przypomniałam mu jednak, dlaczego ostatnio nie mogłam kupić tego, co było mi potrzebne.
– Nie wzięłam mleka, bo tamtego dnia Rowan została użądlona przez pszczołę. Bardzo płakała, więc się śpieszyłam.
Paxton skrzyżował nogi w kostkach i w zamyśleniu potarł dłonią brodę.
– Ach tak, to było tego dnia, gdy pozwoliłaś, żeby ją użądliła – powiedział z naciskiem.
Wytrzymałam jego spojrzenie, bo musiałam. Nie zamierzałam niczego komentować. Z tego samego powodu, z którego nie odzywałam się bez pozwolenia. Moje tłumaczenia w tym wypadku były zbędne. Pszczoła po prostu znalazła się w samochodzie. Przecież nie kazałam Rowan jej dotykać. Nie moja wina, że pacnęła ręką, a owad wylądował wprost na jej nogach i wbił żądło tuż nad kolanem.
– Nie bierz dziewczynek ze sobą.
– Czemu? Obiecałam, że pójdziemy do parku.
– Jedź do sklepu i zaraz wracaj. Jeśli burza będzie się zbliżać w takim tempie, będziemy musieli uciekać z wybrzeża. Pewnie wynajmiemy pokój w jakimś hotelu. Dzieci mają przecież plac zabaw, który im zbudowałem, i mogą tam się pobawić. Masz godzinę – rozkazał, nie spuszczając ze mnie wzroku. Mówił krótkimi zdaniami, jakbym miała pięć lat.
Uniósł do góry brew i spojrzał na mnie surowo, czekając na odpowiedź.
– Dobrze. – Skuliłam się i spuściłam wzrok.
– Zamknij za sobą drzwi – mruknął opryskliwie i odwrócił się plecami, dając mi tym samym do zrozumienia, że rozmowa została zakończona.
Wyszłam z gabinetu, wypuszczając z ulgą powietrze.
– Jake powiedział, że Rowan to imię dla chłopaka – oświadczyła córka ni z tego, ni z owego, gdy weszłam do salonu.
Zaskoczyła mnie tym stwierdzeniem. Nie miałam pojęcia, dlaczego to powiedziała.
Nie widziała się z Jakiem od czasu lekcji tańca dwa dni temu. Usiadłam obok na sofie i zaczęłam się gapić na program dla przedszkolaków, który akurat leciał w telewizji. Tymczasem córeczka przeniosła uwagę z telewizora na pudełko z kredkami.
– Czyżby? Nie słuchaj go, bo opowiada głupoty. Zdradzę ci, że Rowan to królowa zaczarowanej krainy w idealnym świecie, równoległym do naszego.
– Czyli gdzie?
– Tutaj. – Puściłam do niej oko, stukając delikatnie palcami tuż nad jej sercem. – Tu, gdzie ludzie nigdy nie chorują, zawsze są szczęśliwi i kochają się z całego serca.
– A ja jestem królową? – spytała z szelmowskim uśmiechem.
– I ja też? – Chciała wiedzieć Ophelia.
– Pewnie, że tak. Obie jesteście moimi małymi królowymi.
Wstałam i ruszyłam do wyjścia, po drodze zabierając torebkę i parasolkę.
– Muszę jechać, zanim zacznie padać. Niedługo wrócę.
Rowan zsunęła się z sofy. Nie zamierzała zostać.
– Powiedziałaś, że też mogę jechać.
– Wiem, ale chcę wrócić przed burzą. Obiecuję, że coś wam przywiozę.
Od strony wejścia rozbrzmiał głos Paxtona:
– Odpaliłem samochód. Chodźcie dziewczynki, poszukamy przekąsek. W ten subtelny sposób poinformował mnie, że sprawdził przebieg na liczniku.
Podziękowałam zdawkowo.
– Jadę z mamusią – upierała się Rowan, wsunąwszy rączkę w moją dłoń.
– Ja też! – oznajmiła Ophelia nieustępliwie, po czym podskoczyła, zrobiła dwa kroki i potknęła się o własne stopy. Zaraz jednak zerwała się z podłogi i złapała mnie za drugą rękę.
– Żadna z was nie pojedzie. Nadciąga tropikalna nawałnica. Dajcie mamie jechać, żeby mogła szybko wrócić. Kto ma ochotę na lody?
To oczywiście zadziałało. Obie rzuciły się w stronę ojca i zgodnie krzyknęły:
"calibre_3"> – Jaaa! Pośpiesznie oddaliły się w stronę kuchni, skuszone pucharkiem lodowych słodkości. Zauważyłam, że Ophelia bierze przykład ze starszej siostry i powtarza każdy jej ruch. Naśladowanie zachowania Rowan nie do końca się udawało. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, obserwując jej zmagania. Jeszcze chwila i będzie dorównywać werwą siostrze. Gdy krzyczała do taty, że chce dostać różową łyżeczkę, zdałam sobie sprawę, że kocham moje dzieci do szaleństwa.
Paxton podszedł do mnie ze złośliwym uśmieszkiem błąkającym się na ustach. Położył mi dłoń w okolicy krzyża i przyciągnął mnie tak, że wpadłam w jego ramiona.
– Zdajesz sobie sprawę, jak seksowną kobietą jesteś? Uwielbiam cię w tej sukience. Gdybyś tylko używała szminki. Czerwone usta, hmm… – zamruczał, szepcząc mi do ucha gorące słówka.
Przez dłuższą chwilę droczył się, obsypując delikatnymi pocałunkami moją szyję, aż powiedział:
– Chyba powinnaś już jechać.
Wstrzymywałam oddech cały czas, gdy pieścił moją skórę. Mieszkaliśmy na Florydzie – tutaj prażące słońce i półnagie opalone ciała były znakiem rozpoznawczym. Jeśli rzeczywiście byłam dla niego seksi, to z pewnością nie dlatego, że się starałam. Włosy zebrałam na czubku głowy w niedbały kok, zrobiłam delikatny makijaż, założyłam sięgającą do ziemi prostą sukienkę, a na nogi wsunęłam sandałki. I nie miałam najmniejszego zamiaru używać szminki.
– Zobaczymy się za chwilę.
Odsunęłam się, ale przyciągnął mnie z powrotem. Spojrzał mi głęboko w oczy, a jego kciuk wytyczał powolny szlak na grzbiecie mojej dłoni.
– Według prognozy pogody mamy mniej więcej cztery godziny, żeby się stąd zmyć.
– Obiecuję, że wrócę do domu przed burzą – powiedziałam z ukrytą drwiną.
Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że sarkazm ujdzie mi na sucho. Niestety Paxton wiedział aż za dobrze, co kryło się za moimi słowami. Do uderzenia nawałnicy mieliśmy jeszcze trochę czasu, ale ja nie mogłam się spóźnić nawet o dziesięć minut. Co tam cztery godziny.
Popatrzył na mnie z wyższością, po czym uśmiechnął się krzywo i klepnął mnie w tyłek.
– Pośpiesz się, kochanie.
Poszłam do samochodu czekającego na podjeździe. Kiedyś zdarzyło mi się potrącić kubeł na śmieci. Tylko raz, ale od tamtej pory Paxton wycofywał auto za mnie i zostawiał na jałowym biegu, jakbym sama nie potrafiła go odpalić. W ten sposób pokazywał, że jest ode mnie lepszy. Nie przeszkadzało mi to jednak, a przynajmniej nie tak bardzo. Zdążyłam się już przyzwyczaić. W pewnym stopniu rekompensował mi to nowiutki samochód. Tylko mój. Kupiony specjalnie dla mnie… choć niezupełnie. Gdyby zaszła taka potrzeba, bez chwili wahania mąż przypomniałby mi, że auto kupił na swoje nazwisko. Zresztą jak wszystko inne w zasięgu wzroku.
Zimny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, gdy zdałam sobie sprawę z panującej wokół upiornej ciszy, doskonale komponującej się z mrocznymi chmurami. Aż zerknęłam na zegar, bo nie chciało mi się wierzyć, że jest dopiero po czternastej. Wydawało się raczej, że zapadł już wieczór. Ruszyłam przed siebie i po chwili wyjechałam na drogę. Otoczenie wyglądało posępnie. Pewnie przez puste podwórka i okna pozabijane deskami.
Przeniosłam wzrok na dom sąsiada. Mojego najlepszego przyjaciela – przynajmniej na razie. Westchnęłam i zrezygnowana pokręciłam głową. Nie mogłam teraz o tym myśleć. Dopuszczę do siebie myśli, dopiero gdy będę musiała. Tylna klapa samochodu była otwarta, a na ziemi stał czarny worek marynarski. Pewnie Lane zadecydował, że pojadą w głąb lądu. Liczyłam, że my też tak zrobimy. Świadomość, że deszcz i wiatr nie dadzą nam zmrużyć oka, w ogóle mnie nie cieszyła. Na samą myśl miałam ciarki. Drudzy sąsiedzi, Tricia i Brant, już wyjechali. Ich opuszczony dom świetnie wpisywał się w upiorną atmosferę, która spowiła całą okolicę. Huśtawka z opony kołysała się lekko na wietrze. Zupełnie jak w filmie grozy.
Wcześniej pomyślałam o czymś, co powinnam dopisać do listy zakupów, ale teraz za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć, co to było. Szukałam w pamięci, przyglądając się we wstecznym lusterku jakiemuś samochodowi. Stara honda z pewnością nie należała do żadnego z naszych sąsiadów ani nie wydawała się znajoma. Przyciszyłam radio, w którym ponownie przypominano o zbliżającej się burzy. Komunikat leciał na okrągło. Pewnie i tak wszystko rozejdzie się po kościach.
Nagle doznałam olśnienia.
– Plastry z opatrunkiem! – wykrzyknęłam, wciąż obserwując jadący za mną samochód.
Moje córki zużywały więcej plastrów niż ja i moi znajomi razem wzięci. Nawet najmniejsze zadrapanie usprawiedliwiało ich użycie, więc podczas ulewy z pewnością się przydadzą. Skręciłam w prawo i zauważyłam, że samochód za mną zrobił to samo. Z lewej strony dostrzegłam skrót do sklepu, który postanowiłam wykorzystać, ale tajemnicze auto wciąż siedziało mi na ogonie. Poczułam przypływ zdenerwowania, a na widok kierowcy serce zaczęło mi szybciej bić. Czy to mogła być ona? Z pewnością nie, ale co z tego, kiedy nie potrafiłam oderwać od niej wzroku?
Z trudem wjechałam na parking pod Carter Bankiem, próbując powstrzymać drżenie rąk. W ustach mi zaschło, a w sercu czułam tęsknotę silniejszą niż kiedykolwiek w życiu. Honda zaparkowała tuż obok.
Nie traciła czasu. Wyskoczyła zza kierownicy i dobiegła do moich drzwi dokładnie w dwie i siedem dziesiątych sekundy. Wciągając głośno powietrze, zasłoniłam usta ręką, a w oczach momentalnie wezbrały łzy. Zamrugałam, żeby przywrócić ostrość widzenia, i sama wysiadłam z samochodu. Słowa nie są w stanie opisać tego, co czułam. Nie wiem, czy wszystkie siostry tak mają. My, bliźniaczki, to czułyśmy. Nierozerwalną więź. Patrzyłam na jej twarz i nie mogłam uwierzyć, że mam ją tuż przed sobą. Wszystko wydawało mi się surrealistyczne, ale to była ona. Moja siostra bliźniaczka.
Uporczywy ból zaczął formować się wewnątrz klatki piersiowej, żeby na koniec usadowić się tuż pod mostkiem. Całe ciało drżało w niecierpliwym oczekiwaniu. Przez chwilę poczułam zażenowanie, gdy uświadomiłam sobie, że nie wiem, jak się do niej zwracać. Wybrałam bezpieczną opcję i nie użyłam żadnego imienia.
– Dobry Boże, co ty tutaj robisz?
Uczucie było niesamowite. Miałam wrażenie, że widzę siebie, choć nie do końca. Nawet sukienkę założyła podobną i włosy też spięła na czubku głowy. Przeczytałam w jakimś czasopiśmie, że bliźnięta rozdzielone przy urodzeniu i wychowywane osobno często prowadzą podobne życie. Najwidoczniej my miałyśmy zbliżony gust. Wydawało mi się, że patrzę w lustro. Teraz nawet bardziej niż w dzieciństwie.
Uniosła dłoń i zaczęła bawić się pasmem włosów. Na jej twarzy malowało się zdziwienie jeszcze większe od mojego. Zauważyłam, że z trudem przełyka ślinę. Też czułam gulę w gardle. Emocje praktycznie mnie dusiły.
– Gabby! O mój Boże!
– Izzy, co ty tutaj robisz? – zapytałam ponownie. Nie czekając na odpowiedź, powiedziałam: – Nie mam zbyt wiele czasu. Muszę się zbierać.
Ręce miałam spocone i zaczęłam się trząść, jakby Paxton podglądał nas zza węgła. Wykręciłam dłonie na samą myśl, co by zrobił, gdyby faktycznie tak było.
Najważniejsze, żeby nie dowiedział się o tym spotkaniu.
Izzy gapiła się z niedowierzaniem, jakbym ją przed chwilą spoliczkowała. Dwa razy.
– Żartujesz sobie? Porzucasz siostrę na prawie trzynaście lat, a teraz tak ci się śpieszy?
Owładnięta poczuciem winy odwróciłam wzrok.
– Wcale cię nie porzuciłam – powiedziałam niezbyt przekonująco.
Izzy uśmiechnęła się i przekrzywiła głowę dokładnie tak samo, jak ja robiłam w przeszłości. Paxton ciągle mi mówił, żebym oduczyła się tego nawyku, ale czasem zdarzało się, że zapominałam o jego nakazie.
– Tylko się zgrywam. Co u ciebie? Wyglądasz… Cóż, zupełnie jak ja.
Rozsądek podpowiadał mi, bym ją spławiła, dokończyła swoją misję i wracała do rodziny. Robiłam, co mogłam, żeby kazać jej odejść. Miałam to na końcu języka, ale tak naprawdę nie chciałam tego mówić. Tak naprawdę chciałam usiąść z nią na sofie i nadrobić stracone lata. Założyć piżamę, przytulić się i obejrzeć razem film.
Dowiedzieć się, co porabiała przez cały ten czas, i przedstawić jej moje córki.
Skopiowałam jej uśmiech i złapałam się na tym, że znów przekrzywiam głowę. Moja wyobraźnia podsunęła mi obraz zegara nieubłaganie odmierzającego kolejne sekundy. Nie miałam czasu. Paxton byłby wściekły, gdybym wróciła do domu z pustymi rękoma, ale nie mogłam zmusić ciała do działania. Nie odwróciłabym się od siostry, nawet gdyby nad głową wisiał mi najstraszniejszy huragan. Biorąc pod uwagę, że tropikalna nawałnica zbliżała się do miasta, byłam gotowa stawić jej czoła, jeśli Izzy stanie tuż obok.
– Chodźmy na kawę albo, jeśli wolisz, możemy zjeść coś w barze – jęknęła błagalnie.
Nie mogłam jej olać. Nie chciałam tego zrobić.
– Izzy, nie mogę. Alerty pogodowe są nieubłagane. Muszę wracać do domu, bo Rowan niezbyt dobrze znosi burze.
Mimo ciemnoszarych chmur jej uśmiech rozjaśnił okolicę.
– Rowan? To chłopiec czy dziewczynka?
Pytanie sprawiło, że natychmiast wyszczerzyłam zęby. Boże, tak za nią tęskniłam. – Mam dwie córki. Rowan ma sześć lat, a Ophelia za dwa miesiące skończy pięć. Och, Izzy, obie są takie słodkie.
W moich słowach zabrzmiała duma, a w duszy zapłonęła gorąca miłość. Tak bardzo chciałam, żeby dziewczynki mogły ją poznać i nazywać ciocią. Myśl o tym, jak widzą nas razem, sprawiła mi radość. Wyobraziłam sobie zakłopotanie moich kochanych córeczek, gdy próbują rozszyfrować, która z nas jest ich mamusią.
– Wow, Gabby… Dwójka dzieci. Nie mogę się doczekać, żeby je poznać. A poza tym co u ciebie słychać?
Izzy objęła mnie, a ja zamknęłam oczy. Momentalnie poczułam się znów cała. Oddałam uścisk, wkładając w niego wszystkie uczucia, które do tej pory tłumiłam.
– Przejedźmy się – powiedziała przymilnym tonem z prośbą w oczach.
Boże. To naprawdę ona. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć.
Rzuciłam okiem na telefon i zdałam sobie sprawę, która godzina. Paxton się wścieknie. Przeanalizowałam grafik, żeby ustalić najlepszy czas na spotkanie.
Moment, gdy mojego męża nie będzie w pobliżu. Nagle mnie olśniło. Wizyta Rowan u dentysty.
Najlepsza opcja, jaką byłam w stanie wymyślić.
Gdy wpadł mi do głowy ten pomysł, złapałam z siedzenia torebkę i wręczyłam siostrze karteczkę z datą i adresem przychodni. Oczywiście nie przemyślałam tego dokładnie. Córki pewnie nie będą mogły się powstrzymać i wyśpiewają tatusiowi o pani, która wygląda dokładnie jak mamusia.
– Izzy, spotkajmy się jutro w tym miejscu. Przyjadę trochę wcześniej.
– Poczekaj. Gdzie idziesz? Nie widziałyśmy się prawie trzynaście lat, a ty znów chcesz mnie porzucić?
Wpatrywała się we mnie, marszcząc brwi. Dostrzegłam, że z trudem ukrywa urazę i dezorientację. Między nami zaległa cisza. Izzy czekała na moją decyzję, a ja usiłowałam być posłuszna mężowi. Wiedziałam, że to zły pomysł, jeszcze zanim się zrodził, ale tak dobrze było mieć ją tuż obok. Tęskniłam za nią i za tym, co straciłyśmy. Paxton będzie musiał zadowolić się moim kłamstwem. Oby tym razem przymknął oko na mój wybryk. Może powiem, że utknęłam przez wypadek lub korek na drodze? Teoretycznie mogłaby to być prawda, bo ludzie masowo uciekali przed burzą lub robili dodatkowe zapasy.
Z ciężkim westchnieniem spojrzałam na ciemne chmury wiszące nad naszymi głowami. – Pojedziemy na krótką przejażdżkę – zgodziłam się.
Izzy uśmiechnęła się z entuzjazmem i wskoczyła do mojego samochodu na miejsce pasażera. To sprawiło, że przez moment się zawahałam. Paxton się dowie. Z pewnością zauważy odcisk tyłka na nowiutkiej skórze pokrywającej fotele albo kolczyk przypadkowo zgubiony przez moją siostrę. Może to być nawet błoto z butów, ale jakimś sposobem wywęszy jej obecność.
Widziałam, jak Izzy przesuwa palcami po jasnobrązowej skórze.
– Wow, niezła fura. Bardzo mi się podoba. Założę się, że niemało kosztowała.
Osobiście nie znosiłam koloru tapicerki. Wolałam szarości, tymczasem Paxton wybrał jasny brąz.
– Nie aż tak dużo, jak się wydaje. Mąż ma znajomości. Trafił na dobrą okazję.
– Przecież to lexus – odpowiedziała i uśmiechnęła się iro- nicznie. Palcami znów przesunęła po siedzeniu, jakby nie mogła się powstrzymać. – Nieważne, jak dobra okazja mu się trafiła. To auto i tak kosztowało ładnych parę tysięcy.
Gapiłam się na nią całkowicie otępiała. Izabella wydawała się jedynie senną marą, która znalazła się tuż obok.
– Rzeczywiście jest nowy. Paxton kupił go dla mnie – odparłam, próbując podtrzymać rozmowę.
Tak naprawdę nie wiedziałam, jak się zachować. Wielokrotnie stawałam przed lustrem i ćwiczyłam, co jej powiem. Teraz nic nie przychodziło mi do głowy.
– Świetnie wyglądasz, siostrzyczko – rzuciłam w końcu. Poczułam obezwładniające uczucie nostalgii, gdy przypomniałam sobie wspólne życie.
Gabby i Izzy.
Jonnie i Clyde.
– Jestem przecież twoją wierną kopią, głuptasie – powiedziała cicho.
– Faktycznie niesamowicie mnie przypominasz. Czuję przez to gęsią skórkę. Gdybyśmy wymieniły się ubraniami, mogłabyś zająć moje miejsce. Może zamienimy się na chwilę życiem? – Zaśmiałam się.
Nawet nie miała pojęcia, jak bardzo tego pragnęłam. W dzieciństwie często tak robiłyśmy. Była tylko jedna osoba na świecie, której nigdy nie udało nam się oszukać, choć nieraz próbowałyśmy. Nigdy nie dała się nabrać. Nasza matka potrafiła nas odróżnić z odległości piętnastu metrów.
Izzy spuściła wzrok i założyła nogę na nogę.
– Wiesz, nie chciałabyś żyć tak jak ja.
– Zawsze wyobrażałam sobie, że masz świetną pracę, jesteś szczęśliwa i zakochana.
– Trochę tak jest – powiedziała, choć wyczułam w jej głosie kłamstwo. Nawet po tylu latach wiedziałam, kiedy to robiła.
– Co porabiałaś przez cały ten czas? Poszłaś na studia?
– Tak. Chcesz wiedzieć na co?
Uśmiechnęłam się ironicznie.
– No weź! Pewnie, że tak.
– Biznes, architektura krajobrazu i wzornictwo.
W sercu poczułam ukłucie żalu, ale do końca nie wiedziałam z jakiego powodu. Czy dlatego, że mnie to ominęło? Czy może dlatego, że zawsze chciałam iść na studia, ale nigdy tego nie zrobiłam?
– Nie dziwię się, że wybrałaś takie kierunki. Zupełnie jak nasza mama zawsze musiałaś być w ciągłym ruchu. Wyobrażam sobie ciebie w takiej pracy. Masz własną firmę?
Izzy zaczęła bawić się paskiem przy sandałku, a minę miała niepewną. Uśmiechnęłam się w duchu, widząc, że mamy prawie identyczne buty. Różniły się jedynie złotą sprzączką. Na moment na jej ustach pojawił się uśmiech, ale zaraz zmarszczyła brwi, jakby zastanawiała się, co powinna powiedzieć.
– Nie, nie mam. Próbowałam, ale nie odniosłam oszałamiającego sukcesu. Mieszkam w Michigan, a tam nie ma zbyt dużego popytu na takie usługi. Wiesz, muszę się chyba przeprowadzić do Los Angeles lub do innego większego miasta.
– Taki masz plan? – spytałam sceptycznie.
Westchnęła rozczarowana. Zaraz jednak zamaskowała to śmiechem.
– Raczej nie. Sama nie wiem. Na to potrzeba dużo kasy, a dorabiam jako kelnerka. W weekendy ludzie dają całkiem niezłe napiwki – mruknęła bez przekonania.
Coś ją trapiło i podejrzewałam, że też ma za sobą nieprzyjemne przeżycia. Chciałam o nich usłyszeć. Poznać nawet najdrobniejsze szczegóły ostatnich trzynastu lat jej życia.
– Naprawdę? Gdzie pracujesz? – Starałam się, żeby mój głos nie wydał się przygnębiony.
Wyobrażałam sobie, że jej życie to bajka, a ona jest szczęśliwa, zakochana i odnosi sukcesy. Nagle pomyślałam o Paxtonie. Z pewnością wpadnie w szał. Zegar niemal krzyczał, żebym wracała do domu, bo tam jest moje miejsce.
Izzy roześmiała się i ostentacyjnie potrząsnęła cyckami.
– W barze Cycatka.
Zachichotałam i skupiłam się na drodze.
– Ty natomiast nieźle sobie radzisz. Masz piękny dom. Okolica jest niesamowita! I ta plaża tuż obok! To pewnie niezwykłe uczucie, gdy rano słyszysz szum fal. Boże, Gabby! – kontynuowała szczęśliwa i ożywiona.
– No, kto by pomyślał, nie? A ty masz kogoś? Męża, dzieci?
Figlarnie zabębniła dwoma palcami po desce rozdzielczej, zupełnie jak perkusista, gdy komik kończy opowiadać dowcip.
– Nie mam dzieci i właśnie zakończyłam związek, który trwał osiem miesięcy. Wcześniej byłam zwykłą dziwką i chlałam, żeby o tobie zapomnieć.
Chciała, żeby zabrzmiało to radośnie i beztrosko, ale ja odebrałam to inaczej.
– Przykro mi z tego powodu, Izzy. Pijesz?
– Nieee, nie tak dużo. Znam umiar we wszystkim. Popełniłam kilka błędów, ale kto ich nie robi?
Spojrzałam na ulicę i przytaknęłam:
– Masz rację.
– Jedźmy gdzieś i pogadajmy. Chcę się dowiedzieć więcej o twoich małych dziewczynkach.
W oddali zamajaczył supermarket. Zdawałam sobie sprawę, że powinnam skręcić, wejść do sklepu, podrzucić Izzy do jej samochodu i wrócić do domu. Tak właśnie należało postąpić. Poczułam dziwny ucisk w środku. Przeczucie… Budzące grozę wrażenie, którego doświadczamy, gdy robimy coś złego albo wyczuwamy nadejście katastrofy.
Odetchnęłam głęboko i minęłam zjazd na parking. Było warto. Paxtonem zajmę się później, mimo że ceną za spędzenie popołudnia z siostrą będzie stawienie czoła jego wściekłości. Nie obierając żadnego konkretnego kierunku, wyjechałam za miasto i skręciłam w prawo. Poczułam się nieco zdenerwowana, gdy uświadomiłam sobie, że przekroczyłam wyznaczone granice. Paxton dostanie furii, kiedy sprawdzi przebieg. W ciągu kilku minut zużyłam cały przysługujący mi przydział kilometrów. Pięć w każdą stronę. Liczba, która dawała nieco swobody w przypadku, gdybym trafiła na objazd lub coś podobnego. Jechałam drogą numer dziewięć, więc przekroczyłam limit o ponad trzy kilometry.
– Pamiętasz, jak mama wyciągała nas z łóżka w środku nocy, bo musiałyśmy uciekać? I te głupie gry, w które grałyśmy, jeżdżąc z miasta do miasta?
Mimowolnie uniosłam kąciki ust, kiedy o tym przypomniała. Pozwoliłam wspomnieniom zakraść się do mojej głowy.
– Myślisz, że wiedziała, gdzie jedziemy?
– Coś ty! Właśnie dlatego przez pół życia nocowałyśmy w samochodzie.
– Fakt, ale pomyśl o tym, Izzy. Nie przejmowałyśmy się, gdzie śpimy, jak długo tam będziemy ani gdzie potem pojedziemy. Pamiętasz, jak parkowałyśmy pod mostami i wspinałyśmy się na betonowe filary, kiedy padało? Nie przeszkadzało nam nawet to, że znów musimy jeść kanapki z masłem orzechowym.
– Pamiętam, siedziałyśmy na górze i słuchałyśmy deszczu, a mama opowiadała nam, że już niedługo nasze życie się zmieni. Zawsze obiecywała, że będziemy mieć własny dom z identycznymi łóżkami.
– Albo te polne drogi, którymi jeździłyśmy dla zabawy. Skręcałyśmy tylko w prawo, więc nie ma mowy, żeby wiedziała, gdzie wylądujemy.
– Jonnie i jej Clyde w dwóch osobach – zakończyłam i uśmiechnęłam się tęsknie.
Właśnie tak nas nazywała. Niestety urodziła się bez penisa, a mimo to nasi dziadkowie i tak nazwali ją Jonnie. Po jakimś zmarłym wujku.
– Jestem Jonnie, a to moje Clyde. Rozumiecie, Jonnie i Clyde? – powiedziała Izabella, naśladując głos naszej matki.
Ciągle to powtarzała. Za każdym razem, gdy kogoś poznawałyśmy, wyciągała rękę i przedstawiała naszą trójkę jako Jonnie i Clyde. Nazwa świetnie do nas pasowała. Większość dziewczynek miała urocze przezwiska, a wśród nich przodowały Księżniczki i Krasnoludki. Izzy i ja miałyśmy jedno. Jeśli mama wołała: „Clyde!”, miała na myśli nas obie. We trzy byłyśmy Jonnie i Clyde.
– Chcesz, żebym skręciła w prawo? – spytałam z uśmiechem na ustach.
Była tu. Siedziała tuż obok. Moja Clyde. Powtarzałam sobie, że nie pojadę daleko i zawrócę przy następnym znaku stopu. Taki miałam plan, ale jakieś niepokojące uczucie zaczęło narastać mi w żołądku. Im ciemniejsze stawały się chmury, tym silniejszy zrywał się wiatr. Korony drzew kołysały się w przód i w tył. Od czasu do czasu silniejszy podmuch uderzał w samochód. Oczy Izzy zrobiły się wielkie i zaczęła kiwać głową.
– Och, taaak!
Trzynaście lat to zdecydowanie za długo, żeby żyć z dala od niej. Zawsze czułam, że się odnajdziemy, ale nie wiedziałam, kiedy to nastąpi. Teraz sytuacja wydawała się wręcz nierzeczywista. Przeciwstawiłam się Paxtonowi po raz pierwszy, odkąd go poznałam. Nie mówię o drobiazgach wywołujących jego irytację. Kilkuminutowe spóźnienie wydaje się teraz niczym. Mam na myśli poważne kwestie, takie jak spotkanie z siostrą i całkowite zignorowanie jego polecenia. Będzie mnie za to karał przez cały miesiąc, lecz zniosę wszystko, bo warto spędzić z nią tę godzinę.
Wspominałyśmy dzieciństwo, a licznik odmierzał kolejne kilometry. Godzina szybko minęła, ale się tym nie przejęłam. Nie dbałam o czas, gniew Paxtona czy burzę. Nawet nie poczułam się zaniepokojona, gdy spojrzałam na zegarek. Szkody już zostały poczynione. Mąż pewnie chodzi teraz tam i z powrotem, wybierając mój numer, i jest bardzo zły. Widziałam to oczami wyobraźni tak dokładnie, jakby był z nami w aucie.
Zaczęłam słuchać Izabelli, która opowiadała historię związaną z ulubioną piosenką naszej matki, i starałam się na niej skoncentrować. Teraz liczyła się tylko ona.
– Free Bird1 Lynyrd Skynyrd2! – wykrzyknęła, gdy przypomniał jej się tytuł i zespół.
Pamiętałam doskonale. Przez całe lato nocowałyśmy w miasteczku namiotowym na plaży w Kalifornii. Matka tańczyła jak szalona w takt tej piosenki. Kompletnie jej odbiło. Machała rękami, miotała całym ciałem. Oczy miała zamknięte, a twarz pełną zachwytu. Wyglądała, jakby rozmawiała z Bogiem, który wychwalał świat poprzez mrugające gwiazdy. Siedziałyśmy przytulone przy ognisku i czekałyśmy, aż mama wróci na ziemię. Nie miałyśmy więcej niż cztery czy pięć lat i nie zdawałyśmy sobie sprawy, że zachowuje się tak dziwnie przez grzybki halucynki. Po prostu sądziłyśmy, że jest chora.
Używając przycisków na kierownicy, wyciszyłam telefon, gdy tylko zobaczyłam imię Paxtona pojawiające się na ekranie komputera pokładowego. Wpadłam po kolana, ale już nie miało to znaczenia – równie dobrze mogłam wpaść po szyję. Konsekwencje będą takie same.
– Zdajesz sobie sprawę, że przez całe lato była na gigantycznym haju? – spytałam Izzy.
– Bez znaczenia. To były najszczęśliwsze dni w moim życiu. Pomyśl, jak nudną wiodłybyśmy egzystencję, gdybyśmy żyły z kobietą zdrową na umyśle. Skręć w prawo – powiedziała, wskazując palcem, gdzie mam jechać.
Spełniłam jej życzenie i po raz czwarty zignorowałam dzwonek telefonu. Godzina i kwadrans spędzone na skręcaniu wyłącznie w prawo mogą w mgnieniu oka wywieść człowieka na pustkowie. Nie miałam bladego pojęcia, dokąd nas to zaprowadziło, ale miałam to gdzieś. Nawigacja pomoże mi dostać się z powrotem do domu. Rozkoszowałam się czasem spędzonym z siostrą i wracałam pamięcią do szczęśliwych dni z dzieciństwa.
– Zdajesz sobie sprawę, że on nie przestanie dzwonić? – spytała Izabella. Posłałam jej coś, co w założeniu miało być złośliwym uśmieszkiem. Przytrzymałam przycisk na telefonie, żeby go wyłączyć.
Izzy nagle spoważniała, a wyraz jej twarzy pasował do przygnębionego głosu.
– Czy on cię dobrze traktuje, Gabby? Jesteś szczęśliwa?
Nie odpowiedziałam od razu. Gapiłam się w przestrzeń przed sobą, rozważając dostępne opcje.
– Zazwyczaj tak.
– Co to znaczy „zazwyczaj”?
– Paxton bywa apodyktyczny, ale sprawdza się w roli żywiciela rodziny. Jest dobrym ojcem i zawsze to my jesteśmy dla niego najważniejsze.
– Nawet nie wiem, co to znaczy, Gabby. Chcę dla ciebie jak najlepiej.
– Jest dobrze. Nie rozmawiajmy już o tym.
Nie chciałam dyskutować o mężu. To mogło poczekać. Może nawet udałoby mi się przemycić telefon na kartę, żeby móc kontaktować się z Izzy. Byłam zbyt podekscytowana tą chwilą, żeby myśleć o czymkolwiek innym. Bez wątpienia matka uśmiechała się do nas z nieba. „Żyj chwilą”, postanowiłam wykorzystać słowa powtarzane przez całe moje dzieciństwo. Dzieliłam ten moment z siostrą bliźniaczką, zapomniawszy o wszystkim innym.
Następny skręt doprowadził do polnej drogi. Podjazdy wiły się w kierunku porozrzucanych na tym terenie przyczep kempingowych. Ciemne chmury podążały naszym śladem. Z głębokich kolein wyrastały kępy trawy, ale samochód doskonale sobie radził w trudnym terenie. Tą drogą pewnie jeżdżą ze dwa lub trzy auta, kiedy muszą się dostać do pobliskich miasteczek.
Gdy dojechałyśmy do rozwidlenia, nawierzchnia zdecydowanie się poprawiła. Zjechałam w jedyną drogę, która wyglądała na uczęszczaną.
Paxton będzie wściekły i pewnie mnie zabije.
– Masz jakiekolwiek pojęcie, gdzie jesteśmy? – spytała Izabella, chichocząc, aż trzęsły się jej ramiona. Dobrze było to słyszeć. W tym momencie poczułam się wolna niczym ptak.
– Kawałek wcześniej widziałam tabliczkę z nazwą „River Ledge Road”. Czy to się liczy? – zapytałam, żeby się z nią podroczyć.
Wskazała głową następny skręt. Podrzędna droga tym razem biegła wzdłuż rzeki. Nie wyglądała na zbyt uczęszczaną, ale zachwycała widokiem. Wysokie drzewa o grubych pniach kołysały się na wietrze. Na zewnątrz zrobiło się chłodno, zapewne w związku ze zbliżającą się nawałnicą.
– A pamiętasz to? – spytała Izabella.
Wiedziałam, co ma zamiar zrobić, kiedy odpięła pas bezpieczeństwa. Otworzyła okno i wysunęła się na zewnątrz, wyrzucając ręce w górę wprost na spotkanie wiatru. Zaśmiałam się jak dziecko. Znów byłyśmy Clyde. Jak wtedy, gdy mama zwariowała i wszystkie żyłyśmy jako wolne ptaki.
– No dalej, wystaw głowę przez okno! – zawołała, przekrzykując coraz silniejsze podmuchy.
Zachichotałam głupkowato i opuściłam szybę. Na początku wysunęłam tylko rękę, jakbym surfowała w górę i w dół na falach powietrza. Nie mogłam się jednak powstrzymać i wystawiłam też głowę. Właśnie takie rzeczy robiła zwykle nasza matka. Wrzucała jedynkę i kierowała stopami, a my wychylałyśmy się przez okna. Nasze ramiona szybowały ku niebu. Miałyśmy wtedy niewiele więcej lat od Ophelii.
Zamknęłam oczy, gdy przypomniało mi się, jak szczęśliwe byłyśmy i jak swobodnie się czułyśmy. Intuicja ponownie podpowiadała mi, że to zły pomysł, ale zignorowałam ją i wrzuciłam jedynkę.
– Ej no! Ty tak na poważnie? – spytała Izzy i schyliła głowę, żebym mogła zobaczyć jej radosną twarz.
Z uśmiechem wysunęłam się z okna, zrzuciłam sandałki na podłogę i podciągnęłam sukienkę aż do pasa. Droga była prosta i samochód ledwie się toczył, ale mimo to miałam wrażenie, że lecimy. Te doznania potęgował porywisty wiatr. – Pamiętasz, jak kazała nam zamykać oczy i myśleć o szczęściu? Wizualizować przyszłość? – dopytywała Izzy.
Pozwoliłam, by pochłonął mnie podmuch zapierający dech, a potem spojrzałam na bliźniaczkę.
– Ja swoje znalazłam. Przez całe życie marzyłam o przystojnym, ogarniętym facecie, który by ciężko pracował na rodzinę. Chciałam mieć synka i córeczkę, ale los podarował mi dwie wspaniałe dziewczynki. Właśnie tego kiedyś pragnęłam. Szczęśliwej kochającej rodziny.
To prawda. Całe dzieciństwo spędziłam, śniąc o prawdziwym domu i bliskich, dla których chciałam poświęcić życie. Może rzeczywiście nie było idealnie, ale przynajmniej wiedziałam, że mam do kogo wracać.
– To nie w porządku. Dla mnie los nie był taki łaskawy. Kiedyś marzyłam, że będę bogata i sławna.
Rzuciłam jej szeroki uśmiech i wyciągnęłam rękę. Nie mogłyśmy się dotknąć, ale wciąż było między nami przyciąganie, które są w stanie zrozumieć tylko bliźnięta.
– Cieszę się, że przyjechałaś – przyznałam, choć poczułam smutek.
To spotkanie i tak nie miało znaczenia, bo nie mogłam powiedzieć prawdy Paxtonowi.
Dotarło to do mnie w momencie, w którym zauważyłam zakręt i barierki przed nami.
Zastukałam w dach samochodu i westchnęłam ciężko. Wsunęłam się z powrotem do środka, żeby złapać kierownicę. Pragnęłam, żeby moje życie mogło wyglądać inaczej. Chciałam, by Paxton zaakceptował Izzy i żeby siostra mogła stać się częścią rodziny.
Nie wiem, czy Izabella przeczuwała, co się stanie. Zamknęła oczy i głośno wyśpiewywała piosenkę zapamiętaną w dzieciństwie. Wszystko widziałam w zwolnionym tempie, mimo że działo się bardzo szybko. Nie mogłam nic zrobić. Przeniosłam wzrok z zakrętu drogi na pedały w samochodzie, których nie dosięgałam, bo dół sukienki o coś się zaczepił. Krzyknęłam do siostry tuż przed tym, zanim wypadłyśmy z zakrętu.
Samochód poszybował w powietrze niczym ptak, omijając barierkę. Jakbyśmy celowo zjechały z klifu.
Thelma i Louise 3 w prawdziwym życiu.
A potem nastała ciemność.
Kocham was, moje małe Clyde.
1. Z ang. wolny ptak [przyp. tłum.].
2. Amerykański zespół southern-rockowy, działający pod tą nazwą od 1972 roku [przyp. red.].
3. Dramat amerykański z 1991 roku w reżyserii Ridleya Scotta [przyp. red.].
Głowa ciążyła mi i nie byłam w stanie jej unieść. Początkowo słyszałam jedynie nieustający pisk i szum. Potem ktoś wykrzykiwał imię „Gabriella”. Mimo że powieki miałam zamknięte, przeraźliwie jasne światło atakowało moje nerwy. Nic nie miało sensu. Gdzie byłam? Umarłam? Co się w ogóle stało?
– Och, jesteś wreszcie z nami. Jak się czujesz?
Otworzyłam oczy, ale zaraz się skrzywiłam, bo oślepił mnie blask jarzeniówek. Wokół majaczyły rozmyte sylwetki lekarza i dwóch pielęgniarek. W oczodołach czułam pulsujący ból, a w gardle mi zaschło. Umysł usiłował rozwikłać zagadkę tego zamieszania, ale każda kolejna myśl przynosiła porażkę. Nie wiedziałam, kim jestem, jak się tu znalazłam i co było nie tak.
– Pani Pierce, proszę nie zamykać oczu.
Pierce? Chwila. Nie, coś tu się nie zgadza. Chciałam mu powiedzieć, że to złe nazwisko, ale suchość w ustach okazała się ważniejsza niż sprostowanie pomyłki.
– Mogłabym dostać coś do picia?
Zaraz podetknięto mi chłodną, orzeźwiającą wodę. Wszystkie siły skoncentrowałam na przełykaniu małych łyczków.
– Pani Pierce, mogłaby pani opowiedzieć, co się stało? Pamięta pani, jak się tu znalazła?
– Nazywam się Delgardo – poprawiłam go.
Nie znałam żadnej Pierce. Chwileczkę. Kim, u licha, była jednak Delgardo? Oczy same mi się zamknęły, gdy w głowie zaczęło wirować. Usiłowałam zrozumieć, co się dzieje, ale zagadka nie chciała się rozwiązać. Ani trochę.
– To jej panieńskie nazwisko – powiedział ktoś stojący za lekarzem.
Zmusiłam się do uchylenia powiek i z ogromnym trudem podniosłam głowę. Zobaczyłam mężczyznę w dżinsach, podkoszulku i bejsbolówce założonej daszkiem do tyłu.
Przesunęłam spojrzeniem w dół własnego ciała i dostrzegłam aparat ortopedyczny biegnący od kostki aż po biodro. Metalowe pręty wystawały po obu stronach nogi. Poruszyłam palcami lewej stopy i poczułam, że tu też miałam założoną taką samą szynę. Cała byłam poowijana. Jeden bandaż biegł od nadgarstka i kończył się dobrze powyżej łokcia. Drugi został okręcony wokół głowy. Lewe oko spuchło tak, że ledwie mogłam je otworzyć. Bez wątpienia znajdowałam się w szpitalu.
Przyjrzałam się facetowi, który wpatrywał się we mnie z gniewem. Jakby był na mnie wściekły. Jego też nie znałam.
– Tak, Gabby, bardzo dobrze. Zostań ze mną – zachęcał lekarz, świecąc mi w oczy latarką długopisową.
Wiedziałam, że powinnam wodzić za nią wzrokiem, ale nie byłam w stanie tego zrobić. Głowa opadła mi z powrotem na poduszkę, bo nie miałam ani odrobiny siły, żeby utrzymać ją w pionie. Myśli krążyły wokół migawek obrazów. Wiatr. Chmury. Śmiech. Wypadek. Brałam udział w wypadku.
– Nikt nie mówi do niej „Gabby”. Nie będzie reagować na to imię – usłyszałam gniewny głos.
W pierwszej chwili pomyślałam, że muszę ustalić, skąd dobiega, ale ogarnęła mnie tak wielka słabość, że nie byłam w stanie tego zrobić. Zamknęłam oczy.
Potrzebowałam minuty… albo lepiej tysiąca minut. Musiałam zastanowić się nad stanem własnego umysłu. Zrozumieć, co się ze mną stało. Zupełnie inaczej niż w przypadku puzzli tutaj nic do siebie nie pasowało. Kawałki nie łączyły się ze sobą. Chciałam wszystko przeanalizować i ułożyć elementy układanki w całość, lecz po kilku minutach się poddałam. Odpuściłam. Zanurzyłam się w bezpiecznej ciemności.
Znowu.
Myślałam, że zdrzemnęłam się tylko kilka godzin, ale później odkryłam, że spałam trzy dni. Poczułam przeszywający ból wzdłuż szyi oraz zawroty głowy, gdy spróbowałam się odwrócić. W pokoju panował półmrok. Słyszałam tylko jednostajne pikanie. Żaluzje w oknach były zaciągnięte, ale jasne promienie wdzierały się przez wąskie szpary. Doszłam do wniosku, że pewnie jest po południu.
Przekręciłam głowę odrobinę w bok, by rozejrzeć się po pokoju. Czy raczej po sali szpitalnej. Wszystko mnie bolało. Czułam każdą kosteczkę, jakby wrzucono mnie do pralki i ustawiono wirowanie. Kiedy spróbowałam się poruszyć, ze spierzchniętych ust wyrwał mi się rozdzierający jęk.
– Jak się pani czuje? – usłyszałam głos pielęgniarki, cichy i melodyjny.
– Jakbym wpadła pod ciężarówkę. Tak właśnie było?
– Miała pani wypadek. Z tego, co zrozumiałam, samochód przekoziołkował kilka razy. Ma pani szczęście, że żyje.
– Byłam sama?
– Tak, samiuteńka. Sto trzydzieści kilometrów od domu – powiedział głęboki głos gdzieś od drzwi.
Do sali wszedł facet, którego poprzednio widziałam w bejsbolówce. Tym razem był bez niej, co wcale nie sprawiło, że go poznawałam. Obserwował mnie z uwagą, zdmuchując parę z kubka z kawą. Zmrużyłam oczy i starałam się skupić. Chciałam umiejscowić go gdzieś we wspomnieniach, lecz nic w nim nie wydawało mi się znajome. Nawet jeden szczegół.
Facet rzucił pielęgniarce spojrzenie, a ona skuliła się ze strachu niczym przerażony kociak. Gdy tylko skupił na niej uwagę, wbiła wzrok w podłogę. Promieniował tak złowieszczą aurą, że nie musiał nic mówić. Chciał zostać ze mną sam na sam. Rozkaz był dla mnie wyraźny jak neon zawieszony nad sklepem. Dla niej zresztą też.
– Pójdę przygotować sprzęt. Doktor Mirage chce pani zrobić jeszcze jedną tomografię.
– Jest aż tak źle? Co się ze mną dzieje?
Bardziej przejmowałam się stanem zdrowia niż tym palantem. Coś mi podpowiadało, że to mój mąż, złamania nie były więc moim jedynym problemem. Wyszłam za mąż za jakiegoś kutasa. Próba zrozumienia wszystkiego sprawiła, że w głowie zakręciło mi się od nadmiaru myśli. W jednej chwili próbowałam przypomnieć sobie matkę, a w następnej zastanawiałam się, jak się nazywam. Odpowiedzi nie nadchodziły, chociaż szukałam ich w najgłębszych zakamarkach umysłu.
– Pan doktor zaraz przyjdzie, żeby z panią porozmawiać. Ma pani ogromne szczęście – powiedziała pielęgniarka ponownie, uśmiechnęła się i wyszła z sali.
Poczułam niepokój, gdy tylko uświadomiłam sobie, że zostałam sama z nieznajomym mężczyzną. Przekrzywił głowę i uśmiechnął się do mnie, ale tego uśmiechu nie dało się nazwać sympatycznym. Widziałam, że jest wściekły. Może przed wypadkiem się pokłóciliśmy?
– Udawanie, że nie wiesz, kim jesteś, nie uratuje cię.
– Co takiego? Niby przed czym miałoby mnie ratować? – zapytałam, marszcząc brwi.
Mlasnął językiem i upił kawy. Nie odrywał ode mnie wzroku, a ironiczny uśmiech nie schodził mu z ust. Niespodziewa-nie znalazł się bardzo blisko i nie mogłam uciec od tego kontaktu. Przeniosłam jedynie wzrok z bezlitosnej twarzy na dłoń, która znalazła się na moim ramieniu. Śledziłam ruch jego palców przesuwających się aż do grzbietu dłoni. W pokoju panowała cisza, jeśli nie liczyć pikania maszyn. Miałam jednak wrażenie, że mężczyzna jest w stanie usłyszeć głośne bicie mojego serca. Wpatrywałam się w niego, nie mogąc wydobyć głosu. Silny dyskomfort w szyi nie pozwolił mi odwrócić głowy, gdy przybliżył usta do moich.
– Tak trzymaj. W zasadzie naprawdę dobrze się bawię. Jak tylko pomyślę, że zaczniemy wszystko od nowa, to mi staje – przyznał cicho, a ja aż wstrzymałam oddech, słysząc tak bezwstydne słowa.
Zacisnęłam wargi w wąską kreskę, gdy mnie całował. Próbowałam się odsunąć, ale poczułam okropny ból, a z gardła wyrwał mi się zachrypnięty jęk. Mimo strachu i napięcia coś mnie do niego przyciągało. I to nie tylko oszałamiająca woda kolońska, której zapach poczułam, kiedy się pochylił. Byłam absolutnie pewna, że jest moim mężem. Dobry Boże! Nie dość, że miałam wypadek, który wymazał mi pamięć, to w dodatku okazałam się nieźle porąbana.
– Proszę, powiedz, że nie jestem twoją żoną – wyjęczałam, świdrując go błagalnym spojrzeniem.
Usiłowałam usiąść, podpierając się złamaną ręką. On tymczasem stał i nawet nie zaoferował pomocy. Z trudem udało mi się podciągnąć, aż w końcu dosięgnęłam pilota do łóżka.
– Dokładnie. Jesteś moją własnością, Gabriello Pierce – zapewnił władczym, przyprawiającym o gęsią skórkę tonem. Głos miał ochrypły i szorstki.
Co, do cholery? Całkowicie mnie zszokował.
– Zaraz… Jak to własnością? Powiedz, że żartujesz. Jeśli tak, to wcale nie jest śmieszne. Nawet nie wiem, jak masz na imię.
Nieprawdopodobne. Jeśli temu facetowi chociaż przez chwilę się wydawało, że będę mu ulegać, powinien pomyśleć jeszcze raz. Nic z tego.
Ponownie pochylił się do moich ust, a ja mu na to pozwoliłam. Instynktownie opuściłam wzrok. Jednym palcem podniósł mi brodę i znów przywarł do moich warg. Spazm bólu przepłynął wzdłuż szyi aż do kręgosłupa, ale nie zareagowałam. Pozwoliłam mu na delikatny, gorący pocałunek, który palił niczym ogień i lód jednocześnie.
– Należysz do mnie. Tak samo jak dziewczynki i dom. Ja za to wszystko płacę. Pracujesz dla mnie. Żyjesz dla mnie. Jesteś częścią mojego majątku. Płacę ci za to… a na imię mi Paxton. I tak masz się do mnie zwracać, choć oczywiście doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Jestem tego pewien, ale co tam. Pograjmy w tę grę, okej?
To nie było prawdziwe życie. W rzeczywistości ludzie się tak nie zachowują. Za kogo ten facet się uważał? Miałam nadzieję, że mój umysł zostanie zalany falą wspomnień, a on okaże się jedynie nieśmiesznym żartem.
Od natłoku myśli, których nie potrafiłam powstrzymać, rozbolała mnie głowa. Niestety gość nie wydawał mi się bardziej znajomy niż pielęgniarki. Jego dłoń znalazła się na moich obolałych żebrach i zaczęła je pieścić. Usta ponownie spotkały się z moimi. Zaparło mi dech, gdy zaczął sunąć ręką wzdłuż posiniaczonego biodra. Nie byłam pewna, czy sama rozchyliłam usta czy to on je do tego zmusił, ale jego gorący język spotkał się z moim.
– Dzień dobry, pani Pierce. Jak się pani czuje? – zapytał lekarz, przerywając nasze sam na sam.
Byłam kompletnie zdezorientowana. W jednej chwili postrzegałam tego mężczyznę jako zagrożenie, a w następnej upajałam się nim jak narkotykiem. Czemu nie mogłam sobie po prostu przypomnieć?
Paxton pocałował mnie w czoło i odsunął się od łóżka. Ten całus też był bolesny.
Najmniejszy kontakt fizyczny nie pozostawiał mnie bez cierpienia.
– Powiedziałabym, że bywało lepiej, ale nie wiem, czy to do końca prawda.
– Rozmawiałem z doktorem Mirage’em. Miała pani wiele szczęścia.
– Tak słyszałam. Jak długo tu jestem?
– Przez dziewięć dni utrzymywaliśmy panią w śpiączce farmakologicznej. Ma pani pękniętą śledzionę, kilka złamanych kości i poważny uraz głowy. Mózg był mocno obrzęknięty i potrzebował czasu na regenerację, dlatego nie mogliśmy pani wcześniej wybudzić. Tak jak mówiłem, ma pani ogromne szczęście. Wszystkie obrażenia dadzą się wyleczyć. Wciąż jest pani z nami i to jest najważniejsze – powiedział i machnięciem ręki wskazał moje ciało.
Chyba nie było kosteczki, która nie zostałaby uszkodzona podczas kraksy.
Moja pamięć działała bez zarzutu, licząc od dnia, w którym obudziłam się ze śpiączki. Pamiętałam wszystko, co się do tej pory wydarzyło – łącznie ze słowami Paxtona dotyczącymi tego, co rzekomo posiadał. Odwróciłam głowę w jego kierunku i aż się skrzywiłam. Musiałam się w końcu nauczyć, że gwałtowne ruchy na razie nie są wskazane.
Tymczasem ciemnozielone oczy skupiły się na mnie. Czaił się w nich czysty gniew. Nie byłam pewna, czy uśmieszek – chyba na stałe goszczący na jego ustach – był złośliwy czy raczej przebiegły. Jak u myśliwego, który tylko czeka na błąd ofiary, żeby móc ją upolować.
– Mówiłeś coś o dziewczynkach… Kim one są? – spytałam.
Skrzyżował ramiona.
– Nasze córki, Rowan i Ophelia.
– Dzień dobry – rozległo się od drzwi. Zobaczyłam mężczyznę i kobietę w zielonych uniformach. – Przyszliśmy zabrać panią na kolejną tomografię.
Pielęgniarz uśmiechnął się uprzejmie, a towarzysząca mu pielęgniarka otworzyła drzwi na oścież.
– Porozmawiamy później, kochanie. Zdrowiej, żebyśmy szybko mogli wrócić do domu – mruknął Paxton, puszczając do mnie oko znad kubka z kawą.
W odpowiedzi przewróciłam oczami.
Moje łóżko drgnęło, a potem zostało wypchnięte na korytarz. Wszystko było nie tak. Nic nie wydawało mi się w porządku. Rowan? Ophelia?
– Nie znam tego gościa. Wydaje mi się, że on wcale nie jest moim mężem – wyszeptałam do pielęgniarza.
Nachylił się do mojego ucha, nie przerywając podróży. Zanim jego słowa dotarły do moich uszu, w nozdrza uderzył mnie zapach wody kolońskiej.
– Przyjrzyjmy się dobrze pani mózgowi. Zobaczmy, co się tam dzieje.
Wstrzymałam oddech, gdy zdałam sobie sprawę, że nie przejął się moimi przypuszczeniami. W sumie czemu miałby zwracać uwagę na to, co powiedziałam?
Wykonywał jedynie polecenia, które otrzymał. Chciał zrobić to, co do niego należało, i wyjść z pracy. Byłam zdana tylko na siebie i musiałam wykombinować, jak w tej sytuacji postąpić.
Gdy odwieziono mnie do pokoju, Paxtona już nie było. Dzięki Bogu… Potrzebowałam czasu, żeby się nad wszystkim zastanowić. Wymyślić, co dalej robić. Gdzie iść. Przecież z pewnością miałam rodziców.
Tomografia głowy całkiem mnie wyczerpała. Po badaniu znów poczułam się tak, jakbym wpadła pod ciężarówkę. Pozwoliłam ciemności sobą zawładnąć, odpływając w sen przy akompaniamencie monotonnego pikania, w letarg pozbawiony wspomnień z poprzedniego życia. W sen będący niczym więcej jak tylko odbierającym mi świadomość mrokiem.
Gdy się obudziłam, za oknem panowała ciemność. Poczułam irytację, ale nie wiedziałam czemu. Może przez to, że neurolog nie przyszedł, chociaż obiecał. Może dlatego, że wciąż byłam obolała, choć podobno sen stanowił lekarstwo na każdą chorobę. Wzburzenie mogło wynikać z faktu, że znów go widziałam.
Dlaczego znowu tu był? Dlaczego nie chciał zostawić mnie w spokoju i po prostu wyjść? Rzuciłam mu złowrogie spojrzenie i nacisnęłam guzik wzywający pielęgniarkę.
Paxton wspaniałomyślnie do mnie podszedł.
– Jak ci mogę pomóc? Czego potrzebujesz?
Odepchnęłam jego rękę. Z całej siły usiłowałam się poruszyć, ale samo przekręcenie się na bok wywołało potworny ból. Nigdy w życiu tak się nie czułam, a przynajmniej tego nie pamiętałam.
Choć podniosłam głos, i tak zabrzmiał słabo.
– Muszę wstać z tego łóżka! Chcę w końcu dowiedzieć się, co mi jest. Przede wszystkim jednak chcę, żebyś sobie poszedł. Tego mi właśnie trzeba!
Ochrypłe słowa były wszystkim, co zdołałam z siebie wykrzesać. Moje mięśnie nie pracowały prawidłowo. Nie miałam siły, by wykrzyczeć całą frustrację.
– Poważnie? Łzy? Weź, kurwa, przestań – warknął Paxton arogancko.
Chciałam go ochrzanić i powiedzieć, żeby się odpierdolił. Miałam te słowa na końcu języka, ale ostatecznie nie nabrały kształtu i nie opuściły moich ust. Nie pozwolił im na to ból.
W końcu drzwi do sali się otworzyły i skupiłam na nich całą uwagę.
– Co możemy dla pani zrobić, Gabriello? – spytała kolejna nieznana mi pielęgniarka. Krzątała się wokół mnie, sprawdzała parametry życiowe i zawartość kroplówki, jednocześnie ze mną rozmawiając.
– Chce mi się siusiu i potrzebuję czegoś przeciwbólowego.
– Ma pani założony cewnik, ale na ból mogę pani coś podać. Proszę mi powiedzieć, w skali od jednego do dziesięciu, jak silny jest.
– Dziesięć, a nawet więcej. Proszę mi coś dać – błagałam.
Nieprawdopodobne, jak cierpienie może zmienić człowieka w żebrzącą o ulgę marionetkę. Nie byłam w stanie myśleć, gdy kolejne spazmy bólu atakowały całe moje ciało. Pragnęłam jedyne przestać odczuwać cokolwiek.
– Gdzie panią boli, Gabriello?
– Wszędzie. Głowa, szyja, plecy, noga. I cały czas chce mi się do toalety.
– Przyniosę pani Dilaudid. Zaraz wracam.
W oczekiwaniu na ulgę zagryzłam wargi i starałam się nie jęczeć, przyciskając dłoń do czoła. Próby uciskania skroni nie zadziałały. Pulsowanie w głowie było nie do zniesienia.
– Ciii, jestem z tobą. Po prostu się odpręż – wyszeptał Pax- ton wprost do mojego ucha, a jego ciepłe dłonie zaczęły przesuwać się po moim ciele. – Nie walcz z tym, Gabriello. Tylko pogarszasz sprawę. Wszystko jest w porządku. Jestem z tobą.
Zostawił wzdłuż mojej szyi kilka delikatnych pocałunków. Przez chwilę miałam wrażenie, że jego działania pomogły, a ból przynajmniej częściowo zelżał.
Z oczu popłynęły mi łzy, a on je scałował, mrucząc łagodne słowa. Zalała mnie fala niejasnych uczuć, gdy łkałam w ramionach mężczyzny, którego nie znałam. Nie miałam pojęcia, co mówić i jak się zachować. Nie wiedziałam nic. Zupełnie nic.
Paxton oderwał się ode mnie i jednym szybkim cmoknięciem zamknął mi drżące usta. Kciukiem otarł łzę spływającą po skroni, a ja uspokoiłam się i pozwoliłam mu być moim oparciem. Co innego miałam zrobić? Wyglądało na to, że nikt nie przyjdzie mi na ratunek.
– Tak lepiej. Przecież zawsze o ciebie dbałem, prawda? – zapytał i z uśmiechem przekrzywił głowę.
Troskliwym gestem odgarnął mi włosy z bandaża na czole. Łagodne słowa stanowiły akompaniament dla delikatnego dotyku.
– Czy to podchwytliwe pytanie? – Złośliwie podchwyciłam jego spokojny ton. Prychnął i odsunął się od łóżka, żeby zrobić miejsce pielęgniarce.
Poczułam natychmiastową ulgę, gdy wstrzyknęła zawartość strzykawki do kroplówki.
Odpłynęłam już po minucie. Miałam wrażenie, że unoszę się w powietrzu.
– Doktor Mirage powiedział, że możemy już wyjąć cewnik. Przez noc będziemy używać basenu, a rano spróbuje pani wstać.
Gwałtownie otworzyłam ciężkie powieki.
– Nic z tego. Nie dam rady się podnieść.
To nawet nie wchodziło w grę. Wstawanie wydawało mi się na razie koszmarem. Pielęgniarka uzupełniła wpis w karcie wiszącej w nogach łóżka, jednocześnie posyłając mi uspokajający uśmiech.
– Jutro zobaczymy, jak się sprawy mają. Na razie się o to nie martwmy. Doktor Mirage nie zrobiłby nic, co mogłoby pani zaszkodzić. Jest jednym z najlepszych lekarzy.
Słyszałam, co mówiła, ale jej słowa brzmiały jak zwielokrotnione. Odbijały się echem w moich uszach. Powiedziała „miraż”? Zgadza się, wszystko jest złudą. Urojeniem. To musiały być halucynacje. Jedyne logiczne wyjaśnienie tej sytuacji.
Szarpnęłam się, kiedy pielęgniarka zgięła mi prawe kolano. Miałam wrażenie, że moja miednica rozpada się na drobne kawałki. Jedną dłoń zacisnęłam na kołdrze, a drugą ścisnęłam rękę Paxtona. Poczułam się tak, jakby jakiś obcy przedmiot został wyrwany z mojego ciała, a dyskomfort nieco zelżał.
– Trzymaj się, skarbie. Spróbujemy posadzić cię na basen. Zaraz wracam – powiedziała pielęgniarka, po czym przykryła mi nogi i wyszła z sali.
Przez sekundę myślałam, że oczy totalnie mnie zawodzą. Paxton podciągnął mi właśnie koszulę nocną powyżej bioder i zaczął wodzić palcami po brzuchu. Musiałam mieć halucynacje. Nie było innego wyjaśnienia.
Praktycznie obcy facet nie ośmieliłby się zachować w taki sposób, natomiast on uśmiechnął się szelmowsko i powiedział seksownym tonem:
– Dziewięć dni bez golenia to bardzo długo. Chyba powinniśmy się tym zająć.
Usłyszałam, jak wydaje z siebie niemal zwierzęcy, pełen pożądania odgłos i dokładnie w tym samym momencie poczułam, jak jego palce wślizgują się we mnie.
Udało mi się powstrzymać przed gwałtownym drgnięciem.
– Co robisz? – warknęłam. – Przestań.
Chciałam trzasnąć go w rękę, ale po pierwsze, byłam naćpana jak messerschmitt, a po drugie, za bardzo mnie bolało. Mogłam jedynie leżeć i pozwalać mu na dotyk. Ten gość był nienormalny.
– Nie tylko pod tym względem dziewięć dni to bardzo długo – powiedział poważnym tonem tuż nad moimi ustami.
Nie zabrał ręki i nie przerwał inwazji, dopóki nie wróciły dwie pielęgniarki z basenem. Nie jestem pewna, czy go użyłam. Ponownie odleciałam, starając się z całych sił wyprzeć z umysłu uczucie niechcianego dotyku. To nie mogło być moje życie. Nie z tym facetem. Nigdy świadomie nie wybrałabym go na przyjaciela, a co dopiero na męża.
Niejasno pamiętałam, jak w ciągu nocy prosiłam o więcej leków przeciwbólowych i jak Paxton się mną zajmował. Położył się obok na łóżku i przytulił do mnie, gdy rzucałam się w sennych majakach wywołanych lekami. Całował po głowie i pieścił obolałe żebra.
Kiedy się wreszcie obudziłam, słońce jasno świeciło. Najpierw skupiłam uwagę na blasku promienia odbijającego się od podłogi. Zaraz potem dostrzegłam gniewne spojrzenie. Ciągle tu był. Dlaczego nie odchodził?
Nie mogłam oderwać od niego oczu. Wpatrywaliśmy się w siebie, gdy poprawiałam się, żeby usiąść nieco wyżej. Paxton wstał i podsunął mi pod usta kubek ze słomką. Zaczęłam pić powoli, z radością smakując chłodny płyn. Gdy miałam dość, obróciłam głowę, zaciskając mocno zęby.
– Wiem, co zrobiłeś. Dotykałeś mnie!
Wspomnienie było mgliste, ale wiedziałam, że to wydarzyło się naprawdę. Czułam jego dłoń między udami.
Paxton odstawił kubek na stolik i parsknął śmiechem. Takim prawdziwym prosto z serca. Nawet oczy mu zalśniły. Odwróciłam się, kiedy przysunął twarz bliżej, żeby mnie pocałować. Spudłował. Całus wylądował w kąciku ust.
– Tak jak ci wcześniej mówiłem, należysz do mnie. To samo dotyczy twojej cipki. Dotykam jej, kiedy i gdzie chcę. Nie zapominaj o tym.
Gapiłam się na niego kompletnie zbita z tropu. To było całkowicie popaprane. Nie mógł mówić poważnie.
– Jesteś psycholem. Po wyjściu ze szpitala nie pójdę z tobą do domu – powiedziałam z przekonaniem, próbując się od niego odsunąć.
– Porozmawiamy później. Muszę jechać do roboty. Odpocznij trochę – odparł Paxton troskliwym tonem, ignorując mój sprzeciw.
Patrzyłam, jak wychodzi. Gapiłam się za nim, sama nie wiedząc, co czuję. Szok? Niedowierzanie? Byłam przerażona. Wydawał się złym człowiekiem. Za cholerę nie mogłam być żoną Paxtona Pierce’a.
Jak tylko wyszedł, przyniesiono mi tackę gumowatych jajek i kubek kawy. Ugryzłam zimny tost i zmarszczyłam nos na widok posiłku. Obrzydliwe. Zgodnie z obietnicą pielęgniarki postawiono mnie na nogi. Wszystko odbyło się z trudem, bólem i wbrew mojej woli. Przeszłam jednak o kulach do łazienki, a ta niewielka odległość pozbawiła mnie sił – zupełnie jakbym przebiegła maraton.
– Da pani radę poczekać tu przez chwilkę, kiedy ja będę zmieniać pościel? – spytała pielęgniarka, gdy weszłam do kabiny, żeby się wysikać.
Zacisnęłam palce na zimnym uchwycie kuli, starając się zapanować nad nieposłusznym ciałem. Kłucie umiejscowiło się głównie w klatce piersiowej i prawym biodrze, na które założono mi niebieski aparat ortopedyczny.
– Nie dam – sapnęłam.
Ledwo byłam w stanie usiąść na toalecie. Samo sikanie zużyło resztę energii.
– Okej, to proszę tu posiedzieć i spróbować się odprężyć. Uprzątniemy szybko salę i damy pani coś przeciwbólowego.
Pielęgniarka uśmiechnęła się i zostawiła mnie na sedesie, nucąc pod nosem jakąś monotonną melodię. Podparłam się ręką o ścianę, by choć na moment odciążyć kręgosłup, lecz niewygodna pozycja sprawiła mi jeszcze większy dyskomfort. Czułam się okropnie – nie tylko dlatego, że doznałam poważnych kontuzji. Włosy kleiły mi się do głowy, woda nie pomogła pozbyć się nieprzyjemnego posmaku w ustach i niestety dolatywał do mnie zapach długo niemytego ciała. Oddałabym wszystko za szybki prysznic, ale nie wiedziałam, czy w moim stanie jest on wskazany. Poza tym nie chciałam prosić o pomoc, a sama raczej nic bym nie wskórała. Pocieszające było to, że z dnia na dzień ból stawał się mniejszy.
Gdy pielęgniarka pojawiła się w toalecie, speszona zapytałam, czy znalazłaby się jakaś szczoteczka do zębów i pasta. Kobieta bardziej niż chętnie zaproponowała pomoc przy kąpieli.
– Poczułaby się pani dużo lepiej, gdyby się odświeżyła. Może zrobiłaby pani sobie delikatny makijaż dla przystojnego męża.
– On nie jest moim mężem – powiedziałam w gniewie, aż sama byłam zaskoczona swoim bezczelnym tonem.
– Przepraszam. Wiem, że jest pani ciężko. Zachowałam się nietaktownie. No raczej, do cholery!
Jej uśmiech i delikatny głos złagodziły jednak moje negatywne nastawienie. Zerknęłam na plakietkę na jej fartuchu. Miała na imię Julie. Postarałam się przybrać obojętny wyraz twarzy, choć wewnątrz wciąż byłam wściekła, zdezorientowana i miałam dość. Nie zamierzałam dłużej tego ciągnąć. Chciałam po prostu się obudzić i pamiętać wszystko. Teraz nic nie było w porządku i nie czułam się Gabriellą Pierce. Bardziej znajome wydawały mi się piosenki nucone przez tutejszy personel.
Powoli podniosłam rękę. Miałam wrażenie, że ramię wypada mi ze stawu. Podrapałam się jednak po swędzącej skórze głowy. Włosy były obrzydliwe w dotyku i nagle poczułam się bardzo brudna. Musiałam zmyć z siebie doświadczenia ostatnich dni, nawet jeśli będę musiała zaciskać zęby z bólu. Podjęcie decyzji w tej sytuacji trwało może dwie sekundy.
– Wezmę prysznic, ale najpierw muszę dostać coś przeciwbólowego.
– Grzeczna dziewczynka – powiedziała pielęgniarka, klepiąc mnie po ramieniu.
Na szczęście na samym środku brodzika znajdowało się siedzisko. Zażenowanie, które wcześniej czułam, dawno minęło. Zupełnie mi nie przeszkadzało, że to ona mnie myje. Nie zmieniało to jednak faktu, że wzięcie prysznica było dla mnie wyzwaniem. Po wszystkim musiałam się położyć. Chociaż bardzo chciałam porządnie umyć zęby, dałam tylko radę szybko przejechać po nich szczoteczką w jedną i drugą stronę. Lepsze to niż nic.
Poczułam się znacznie lepiej, kiedy znów znalazłam się w szpitalnym łóżku. Byłam czysta, łóżko zostało porządnie pościelone i było mi dziesięć razy wygodniej, niż gdy stałam. Oddech, co prawda, świszczał mi między zębami, a pięści kurczowo zaciskałam na poręczy, lecz skurcze mięśni wkrótce ustały, a ja odprężyłam się i zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że niedługo poczuję się jeszcze lepiej.
– Julie, czy aby na pewno biodro nie jest złamane? – spytałam pomiędzy kolejnymi gwałtownymi oddechami.
Pielęgniarka poruszyła moją nogą tak delikatnie, jak to było możliwe. Umieściła ją z powrotem w aparacie ortopedycznym i zapięła paski.
– Jestem pewna. Ma pani pęknięcie tutaj. – Wskazała palcem tuż pod kolanem. – Złamana jest też kostka.
Słuchałam jednym uchem, czując, jak leki przeciwbólowe zaczynają działać. Poddałam się całkowicie. Oparłam głowę na poduszce. Oddychałam głęboko i spokojnie, pragnąc, by całe ciało w końcu się rozluźniło. Światło nad moją głową zgasło, a Julie kazała mi odpoczywać. Nie odpowiedziałam, oszołomiona lekami i cierpieniem.
Mój umysł popadł w niebyt. Już się nie bałam ani nie myślałam o dwóch córeczkach, mężu, którego nie znałam, ani o wypadku. Jedynym, nad czym mogłam się zastanawiać, była bezsilność. Beznadziejność sytuacji wydawała mi się ważniejsza od wszystkiego. Tak naprawdę bałam się nieznanego, a w tej chwili byłam obca nawet sama dla siebie.
Bezgłośny płacz doprowadził jedynie do zatkania się nosa. Łzy ciekły mi z oczu, ale nie miałam siły unieść ręki, żeby je otrzeć.
– Ciii… Już dobrze. Wszystko z tobą w porządku. Jestem przy tobie, maleńka – usłyszałam cichy głos Paxtona.
Opuścił poręcz łóżka i położył się obok. Nie wysiliłam się nawet, żeby otworzyć oczy. Po co? Przyciągnął mnie do siebie. Górna połowa mojego ciała obróciła się ku niemu, a głowa oparła się o silną klatkę piersiową. Nie wiem, czy to przez jego obecność, pozycję, w której leżałam, czy leki, ale ból naprawdę zelżał. Z bliżej nieznanego powodu w jego ramionach poczułam się lepiej. Może po prostu dodawał mi otuchy?
Nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Paxton tulił mnie mocno w ramionach i całował w czoło. Tylko tyle. Robił to, co każdy porządny facet zrobiłby dla swojej żony. Troszczył się. Czas wydaje się bez znaczenia, kiedy nie wiesz, kim jesteś ani gdzie jest twoje miejsce.
Obudziłam się nieco później, wciąż w tej samej pozycji – w bezpiecznym kokonie jego ramion. Po miarowym podnoszeniu się i opadaniu klatki piersiowej oraz głębokim oddechu poznałam, że śpi. Mrugnęłam kilka razy, chcąc przegonić senność, ale się nie poruszyłam. Nie licząc pulsowania pod kolanem, odczuwałam spokój.
Spojrzałam w górę, nie unosząc głowy. Poczułam, jak całuje mnie w czoło.
– Lepiej się czujesz?
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, próbując się poruszyć. Paxton mi na to nie pozwolił. Moje osłabione ciało nie było godnym przeciwnikiem dla jego silnego uścisku.
– Ładniej pachniesz i w końcu się zdrzemnęłaś. Myślę, że to dobry początek.
– Nie znam cię. Myślę, że to nie w porządku – odparłam rzeczowo, wpatrując się w jego klatkę piersiową.
– Nie jestem pewien, czy w to wierzę, ale zagram w tę grę. Brzmi ciekawie.
– Głupek… Założę się, że nasze dzieci cię nie znoszą.
– Kochają mnie. Ty też mnie kochasz. Jeszcze tego nie pamiętasz, ale wkrótce sobie przypomnisz. Jest dużo rzeczy, których będziesz musiała z powrotem się nauczyć. Masz ochotę tak się bawić? Okej. Powinnaś jednak grać w zgodzie z zasadami, laleczko – powiedział Paxton, zsuwając się z łóżka.
Dzięki podnoszonemu oparciu łóżka udało mi się usiąść. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Jak, u licha, należy odpowiedzieć na takie stwierdzenie? Zasady? O co mu chodzi?
Postanowiłam to zignorować i unikać tematu.
– Gdzie moja mama?
Nalał mi wody z różowego dzbanka.
– Skąd mam, kurwa, wiedzieć? Pij – polecił, podsuwając mi pod usta kubek ze słomką.
Pociągnęłam łyk chłodnej wody i mruknęłam:
– Podobno jesteśmy małżeństwem, a ty nie wiesz, gdzie jest moja matka?
– Nie kupiłem cię z nią w zestawie. Nie było nikogo innego. Tylko ty.
– Jak to możliwe? Na pewno mam rodzinę. Ktoś przecież musiał wydać mnie na świat.
– Ja jestem twoją rodziną. Rowan i Ophelia także. Muszę przyznać, że jesteś w tym dobra. Gdybym nie był sobą, z pewnością bym się nabrał. – Paxton uśmiechnął się znacząco, grożąc mi palcem.
– Jesteś idiotą.
– Teraz zachowujesz się po prostu głupio. Nigdy więcej tak do mnie nie mów. Nigdy więcej mnie nie obrażaj. Zrozumiałaś, Gabriello? – spytał gniewnie.
Wbił mi palce w podbródek i przytrzymał moją głowę, by zmusić mnie do spojrzenia w oczy – zielone niczym sosnowe igliwie.
– To musiało być pożądanie. Nie ma innego wytłumaczenia – powiedziałam, szarpiąc się do tyłu.
Szyja zabolała mnie od nagłego wstrząsu, ale przynajmniej dowiedział się, że nie mam zamiaru kulić się przed nim ze strachu. Ani przez chwilę.
Zimne niczym stal spojrzenie złagodniało i Paxton się uśmiechnął.
– Pożądanie?
– A niby z jakiego innego powodu wyszłabym za mąż za kogoś takiego jak ty? Z pewnością nie dla twojego uroku osobistego.
– Uwielbiasz moją osobowość. Po prostu musisz sobie przypomnieć jak bardzo.
– Nawet nie wiem, co to znaczy.
– Nie przejmuj się, pokażę ci – zapewnił mnie.