Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Powraca jeden z najzabawniejszych duetów literatury humorystycznej!
Bertie Wooster i Jeeves wkraczają do akcji!
Bertie jest niezbyt rozgarniętym londyńskim arystokratą, na tyle zagubionym w tajnikach dorosłego życia, że z pewnością już dawno przepadłby z kretesem, gdyby nie jego lokaj Jeeves. Ów lokaj, błyskotliwy i inteligentny, miłosiernie ratuje swojego pracodawcę ze wszystkich tarapatów dzięki temu, że posiada nad nim władzę niemal absolutną. Galerię osobliwych bohaterów powieści uzupełniają: gderliwa ciotka Agatha, chorobliwe kochliwy przyjaciel Bingo oraz dwaj kuzyni, do których określenie „żywe srebro” pasuje jak ulał. Efektem tej wybuchowej mieszanki jest humor, który z powodzeniem przetrwał ponad sto lat i doczekał się między innymi adaptacji serialowej z Hugh Lauriem w roli głównej!
Niezastąpiony Jeeves zdobył setki tysięcy czytelników na całym świecie. Obecnie trafia na polskie półki w nowym tłumaczeniu Mirosława Śmigielskiego, który spolszczył również czeską serię o Marii Kostce – ostatniej arystokratce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: The Inimitable Jeeves
Copyright © The Trustees of the Wodehouse Estate
Copyright © for Polish edition by Stara Szkoła Sp. z o.o., 2024
All rights reserved.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, udostępnianie i rozpowszechnianie całości lub fragmentów bez pisemnej zgody wydawnictwa zabronione.
Okładka: Radosław Bączkowski, Quite Studio
Redakcja: Mirosław Śmigielski
Korekta: Ewa Żak
Wydawca:
Stara Szkoła Sp. z o.o.
Rudno 16, 56-100 Wołów
www.stara-szkola.com
ISBN: 978-83-67889-35-3
Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek
– Dzień dobry, Jeeves – powiedziałem.
– Dzień dobry, sir – odparł Jeeves.
Cicho postawił na mojej szafce nocnej filiżankę, a ja wypiłem łyk posilającej herbaty. Była idealna jak zawsze. Nie za ciepła, nie za słodka, nie za słaba, nie za mocna, nie za dużo mleka i bez choćby jednej kropli uronionej na spodek. Najcudowniejszy lokaj. Jeeves. Perfekcyjny pod każdym względem. Mówiłem to już wcześniej i powiem jeszcze wielokrotnie. I nawet poprę te słowa przykładem. Otóż wszyscy moi poprzedni lokaje wchodzili do mojego pokoju, gdy jeszcze spałem, co przysparzało mi nie lada cierpień, lecz Jeeves zawsze dokładnie wie, kiedy się budzę. Łączy nas nić telepatii. Zawsze wkracza do pokoju dokładnie dwie minuty po tym, jak otworzę powieki. Ta różnica wywiera wielki wpływ na cały mój nadchodzący dzień.
– Jaka dziś pogoda, Jeeves?
– Wyjątkowo łaskawa, sir.
– Coś ciekawego w prasie?
– Jakieś niegroźne tarcia na Bałkanach. Poza tym spokój, sir.
– Wiesz, Jeeves, jeden facet, z którym rozmawiałem w nocy w klubie, powiedział, że w dzisiejszym wyścigu o czternastej mogę postawić nawet ostatnią koszulę na Privateera. Co o tym sądzisz?
– Nie polecam tego robić, sir. Ta stadnina nie jest godna zaufania.
To mi wystarczyło. Jeeves wie. Nie mam pojęcia skąd, ale wie. Kiedyś tylko zaśmiałbym się głośno i obstawiłbym cały swój marny majątek wbrew jego radom, lecz dziś nie zachowuję się już tak lekkomyślnie.
– Skoro mowa o koszulach – zagadnąłem. – Czy doręczono już te fiołkowe, które zamówiłem?
– Tak, sir. Odesłałem je.
– Odesłałeś?
– Owszem, sir. Nie byłoby w nich panu do twarzy.
Cóż, muszę przyznać, że naprawdę na nie czekałem, ale zdaję się w pełni na wysublimowany gust Jeevesa. Czy to przejaw mej słabości? Nie wiem. Z pewnością większość mężczyzn woli, gdy lokaje ograniczają swoją aktywność do prasowania spodni i nie próbują przejąć władzy nad całym domostwem, ale Jeeves to co innego. Od pierwszego dnia jego pracy widzę w nim kogoś w rodzaju przewodnika, filozofa i przyjaciela.
– Przed chwilą dzwonił pan Little, sir. Poinformowałem go, że jeszcze się pan nie przebudził.
– Zostawił wiadomość?
– Nie, sir. Wspomniał tylko, że musi omówić z panem coś ważnego, ale nie podał szczegółów.
– No cóż, prawdopodobnie spotkamy się w klubie.
– Bez wątpienia, sir.
Jakoś niezbyt mi było śpieszno do tej rozmowy. Bingo Little to gość, z którym chodziłem do szkoły. Wciąż widujemy się dość często. Jest siostrzeńcem Mortimera Little'a, biznesmena, który niedawno przeszedł na emeryturę z okrągłą sumką na koncie. (Prawdopodobnie słyszeliście o mazidle Little'a – „Wasze nogi znów zatańczą jak za młodu!”) Bingo włóczy się po Londynie z hojnym kieszonkowym od wuja i wiedzie dość beztroskie życie. Wydawało mi się niezbyt możliwe, by to, co on określał jako ważne, rzeczywiście posiadało jakąkolwiek wagę. Uznałem, że prawdopodobnie odkrył nową markę papierosów i chciał, żebym jej spróbował, lub coś w tym stylu, więc postanowiłem nie zaprzątać sobie tym głowy o poranku.
Po śniadaniu zapaliłem papierosa i podszedłem do otwartego okna, by spojrzeć, jaki dzień mnie czeka. Zapowiadał się naprawdę dobrze i obiecująco.
– Jeeves – powiedziałem.
– Tak, sir? – odparł mój lokaj. Akurat sprzątał po śniadaniu, ale słysząc głos swego młodego pana, natychmiast tę czynność przerwał.
– Miałeś całkowitą rację w sprawie pogody. Jest wprost cudowna.
– Zdecydowanie, sir.
– Wiosna i tak dalej.
– Zgadza się, sir.
– Wiosną, Jeeves, barwny irys zdobi młodą gołębicę.
– Również to słyszałem, sir.
– Otóż to! Zatem przynieś mi laseczkę, moje najżółtsze buty i ten stary zielony kapelusz. Wyruszam do parku, by zakosztować tej radości.
Czy znacie to uczucie, które ogarnia człowieka na przełomie kwietnia i maja? Niebo jest wówczas błękitne, płyną po nim białe, wełniste chmurki, a od zachodu podmuchuje lekki wietrzyk. To takie uwznioślające! Romantyczne, jeśli wiecie, co mam na myśli. Raczej nie należę do bawidamków, ale w takie poranki pragnę jedynie towarzystwa uroczego dziewczęcia, proszącego mnie rozpaczliwie, bym uchronił je przed groźnym oprawcą lub kimś takim. Sporym rozczarowaniem było więc to, że spotkałem tam jedynie młodego Binga Little'a, wyróżniającego się wśród pozostałych spacerowiczów karmazynowym krawatem w podkowy.
– Cześć, Bertie – powiedział Bingo.
– Człowieku! Dobry Boże! – jęknąłem. – Ty i krawat? Męska odzież szyjna! Dlaczego? Z jakiego powodu?
– Ach, to… – Zarumienił się. – Ja… ehm… Dostałem go w prezencie.
Wyglądał na zakłopotanego, więc porzuciłem ten temat. Przeszliśmy się kawałek i usiedliśmy na krzesłach rozstawionych wzdłuż brzegu jeziora.
– Jeeves wspominał, że chcesz ze mną o czymś porozmawiać – powiedziałem.
– Co? – Wzdrygnął się. – A, tak, tak. Tak.
Czekałem, aż wyjawi mi główny temat dzisiejszego dnia, ale mój towarzysz wcale nie wyglądał na kogoś, kto zamierza to uczynić. Rozmowa ucichła. Bingo gapił się w dal nieobecnym wzrokiem.
– Wiesz, Bertie… – zaczął po godzinie i piętnastu minutach ciszy.
– Mów.
– Czy podoba ci się imię Mabel?
– Nie.
– Nie?
– Nie.
– Czy to imię nie przywodzi ci na myśl muzyki, dźwięczącej niczym wiatr szumiący w koronach drzew?
– Nie.
Przez chwilę siedział z rozczarowaniem wypisanym na twarzy. Potem się rozweselił.
– Oczywiście, że nie. Przecież zawsze byłeś tępym robalem bez duszy, prawda?
– W rzeczy samej. Kim ona jest? Opowiedz mi wszystko.
Zrozumiałem, że biedny Bingo znów wpadł po uszy. Odkąd go znam, a już w szkole trzymaliśmy się razem, każdej wiosny się w kimś zakochiwał, a jego wybranki w mig zdobywały nad nim wręcz magiczną władzę. W szkole miał największą kolekcję fotosów aktorek i chwalił się nią wszystkim, natomiast w Oksfordzie jego romantyczna natura stała się wręcz źródłem żartów.
– Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz ze mną i z nią na lunch.
– Odważny pomysł – odparłem. – Gdzie jesteś z nią umówiony. W Ritzu?
– Niedaleko Ritza.
Z geograficznego punktu widzenia wyraził się bardzo precyzyjnie. Jakieś pięćdziesiąt metrów na wschód od Ritza znajduje się jedna z tych przeklętych pseudokawiarni, którymi upstrzony jest cały Londyn, i właśnie do niej pognał Bingo. Uwierzcie mi, wskoczył do niej dosłownie jak królik do nory. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, już cisnęliśmy się przy stoliku. Na blacie lśniła kałuża kawy, pozostawiona tam przez któregoś z wcześniejszych smakoszy.
Muszę przyznać, że nie do końca nadążałem za wydarzeniami. Wprawdzie Bingo nigdy nie opływał w przesadne luksusy, ale też nie biedował. Wiedziałem, że regularnie otrzymuje apanaże od wujka, a sezon jeździecki zamknął po właściwej stronie ksiąg rachunkowych. Dlaczego więc zaprosił tę dziewczynę na obiad do tej zapomnianej przez Boga speluny? Na pewno nie z powodu pieniędzy.
Wtem pojawiła się kelnerka. Urodziwe dziewczę.
– Chyba poczekamy z zamówieniem na… – chciałem zasugerować swemu kompanowi, bowiem zaproszenie dziewczyny na obiad do tej garkuchni i rzucenie się na tutejsze specjały jeszcze przed jej przybyciem nie wydało mi się zbyt szarmanckie, lecz gdy spojrzałem na jego oblicze, zamilkłem.
Wytrzeszczył oczy. Jego twarz pokryła się czerwonym rumieńcem. Po prostu, jak to się mówi, spiekł raka.
– Cześć, Mabel! – wyjąknął.
– Cześć – odparła dziewczyna.
– Poznaj mojego kumpla, Bertiego Woostera.
– Bardzo mi miło – powiedziała. – Uroczy poranek, prawda?
– Owszem – odrzekłem.
– Zobacz, włożyłem krawat – powiedział Bingo.
– Pięknie w nim wyglądasz – zapewniła go dziewczyna.
Gdyby mi ktoś powiedział, że pięknie wyglądam w takim krawacie, wstałbym i porządnie bym mu przyłożył, niezależnie od wieku i płci rozmówcy, ale biednego Binga całkowicie sparaliżowały nerwy i próbował się uśmiechać w najdziwniejszy z możliwych sposobów.
– Więc co dziś zjemy? – spytała dziewczyna, wnosząc do naszej pogawędki element biznesowy.
Bingo w skupieniu studiował kartę dań.
– Ja poproszę filiżankę kakao, pierożek z cielęciną na zimno, kawałek ciasta z owocami i makaronik. Dla ciebie to samo, Bertie?
Spojrzałem na niego zdegustowany. To, że przez wszystkie te lata moim kolegą był ktoś, kto sądzi, że mogę zbezcześcić swój żołądek tego typu delicjami, bolało niczym nóż wbity prosto w serce.
– A może spróbujesz ciepłego puddingu o smaku steka i gazowanej lemoniadki do popicia? – zaproponował Bingo.
To naprawdę straszne, jak miłość może zmienić ludzi. Facet siedzący obok mnie, rozprawiający teraz tak beztrosko o makaronikach i lemoniadzie, to ten sam człowiek, który w szczęśliwszych czasach deliberował z szefem sali w hotelu Claridge's, jak dokładnie kucharz ma przyrządzić sole frite au gourmet aux champignons, i odgrażał się, że jeśli jego wytyczne nie zostaną uwzględnione, to bez wahania rzuci jedzenie na podłogę. Makabra! Makabra!
Bułka z masłem i mała kawa wydały mi się jedynymi daniami w karcie, które nie zostały wymyślone przez pokrzywione umysły rodziny Borgiów dla ludzi znajdujących się w ich szczególnej niełasce, więc wybrałem właśnie je, a Mabel odeszła w podskokach.
– I jak? – spytał Bingo niecierpliwie.
Pojąłem, że pyta o moją opinię na temat trucicielki, która właśnie oddaliła się od naszego stolika.
– Milutka – powiedziałem.
Te słowa najwyraźniej go nie usatysfakcjonowały.
– Nie sądzisz, że to najcudowniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałeś? – spytał rozmarzony.
– Ach, w rzeczy samej – odparłem, by uspokoić tego biedaka trafionego strzałą miłości. – Gdzie się poznaliście?
– Na balu dobroczynnym w Camberwell.
– A co ty, u licha, robiłeś na balu dobroczynnym w Camberwell?
– Ten twój Jeeves poprosił, żebym wsparł to wydarzenie i kupił dwa bilety. To była jakaś akcja charytatywna czy coś w tym stylu.
– Jeeves? Nie wiedziałem, że zajmuje się takimi sprawami.
– Chyba co jakiś czas potrzebuje odrobiny relaksu. Tak czy inaczej, też tam był i wywijał na parkiecie całkiem wprawnie. Z początku wcale nie zamierzałem tam iść, ale potem zmieniłem zdanie, tak tylko dla rozrywki. Pomyśl, Bertie, co mógłbym stracić!
– Co mógłbyś stracić? – Wolałem się upewnić, bo nie do końca za nim nadążałem.
– Mabel, gamoniu! Jeśli bym tam nie poszedł, nie poznałbym Mabel!
– Ach, tak. Racja.
Bingo wpadł w trans, z którego ocknął się dopiero po otrzymaniu pierożka i makaronika.
– Bertie, potrzebuję twojej rady – powiedział.
– Pytaj śmiało.
– Właściwie to nawet nie chodzi o radę, bo twoje rady nikomu jeszcze nie pomogły. Jesteś przecież skończonym, starym osłem. Oczywiście bez urazy.
– Oczywiście, rozumiem.
– Ale chciałbym, żebyś opisał moją sytuację Jeevesowi, i spytał, co mam zrobić. Wspominałeś, że wyciąga twoich kumpli z bryndzy, a z tego, co mówisz, wynika, że to on jest mózgiem waszego domostwa.
– Cóż, dotychczas rzeczywiście nigdy mnie nie zawiódł.
– Więc opowiedz mu o mojej sprawie.
– Jakiej sprawie?
– O moim problemie.
– Jakim problemie?
– Jaki ty jesteś niedomyślny. No przecież o moim wuju. Jak myślisz, jak on zareaguje? Jeśli powiem mu o wszystkim prosto z mostu, jego serce może nie wytrzymać.
– To jeden z tych podstarzałych wrażliwców?
– Można tak to ująć. Bez wątpienia trzeba przygotować jego umysł na taką nowinę. Tylko jak?
– Dobre pytanie!
– Naprawdę? Dziękuję, że mi to uświadomiłeś. To wielka pomoc z twojej strony! Wiesz, ten staruszek trzyma mnie w garści. Jeśli odetnie mi dopływ gotówki, będę ugotowany. Daj więc z siebie wszystko i poproś swojego lokaja o radę, jak wyjść z tego z twarzą. Powiedz, że składam swój los w jego rękach. I oczywiście się odwdzięczę, a jeśli rozlegną się dzwony weselne, jestem gotów przekazać mu nawet połowę królestwa. Albo powiedz lepiej, że dziesięć funtów. Wizja takich pieniędzy chyba go zmotywuje, jak myślisz?
– Bez wątpienia – potwierdziłem.
Bynajmniej nie zaskoczyło mnie to, że Bingo zamierza wciągnąć Jeevesa w swoje prywatne życie. Gdybym to ja znalazł się w tarapatach, postąpiłbym dokładnie tak samo. Często miewałem okazję obserwować przenikliwy intelekt mojego lokaja, kipiący świetnymi pomysłami. Jeśli więc ktoś mógł rozwiązać problem nieszczęsnego Binga, był to właśnie Jeeves.
Po kolacji naświetliłem mu całą sprawę.
– Jeeves.
– Tak, sir.
– Czy robisz teraz coś pilnego?
– Nie, sir.
– Zatem nie masz teraz nic szczególnego do roboty?
– Nie, sir. Zazwyczaj czytuję o tej porze jakąś pouczającą książkę, lecz oczywiście jeśli potrzebuje pan moich usług, mogę przesunąć lekturę lub całkowicie z niej dziś zrezygnować.
– Chodzi o radę. Sprawa dotyczy pana Little'a.
– Młodego pana Little'a, czy może jego wuja, starszego pana Little'a, mieszkającego w Pounceby Gardens?
Jeeves chyba wiedział wszystko. Niewiarygodne. Ja znam Binga praktycznie od urodzenia, a mimo to nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek słyszał nazwę jego posiadłości.
– Skąd wiesz, że mieszka w Pounceby Gardens? – spytałem.
– Powiedzmy, iż łączy mnie pewna zażyłość z kucharką pana Little'a starszego. Właściwie to jesteśmy już po słowie.
To mnie zaskoczyło. Nie podejrzewałem, że Jeeves interesuje się kobietami.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że jesteś zaręczony?
– Powiedzmy, że mniej więcej to miałem na myśli.
– No proszę!
– To wyśmienita kucharka, sir – oświadczył Jeeves, jakby uważał, że musi jakoś wyjaśnić tę sytuację. – Jakich dokładnie informacji dotyczących pana Little'a mam panu udzielić?
Zapoznałem go ze szczegółami.
– I właśnie tak się sprawy mają, Jeeves – zakończyłem wywód. – Chyba powinniśmy zewrzeć szyki i pomóc biednemu Bingowi w osiągnięciu celu. Powiedz mi coś o starym Little'u. Co to za facet?
– Dość osobliwa postać, sir. Odkąd skończył z handlem, stał się wielkim samotnikiem i obecnie skupia się wyłącznie na rozkoszach kulinarnych.
– Żarłoczne prosię, tak?
– Chyba nie użyłbym akurat tego sformułowania. Takich ludzi nazywa się raczej smakoszami. Jest niezwykle wybredny i dlatego niezmiernie ceni sobie wysoką jakość usług panny Watson.
– Tej kucharki?
– Owszem, sir.
– Zatem najlepszy plan to wysłanie do niego naszego Binga wieczorem, po kolacji. Staruszek będzie akurat zadowolony, więc wszystko pójdzie łatwiej.
– Problem w tym, że pan Little jest akurat na diecie z powodu ataku dny moczanowej.
– Hm, więc sprawy się komplikują.
– Bynajmniej, sir. Spodziewam się, iż ten niefart możemy obrócić na swoją korzyść. Niedawno rozmawiałem z lokajem starszego pana, a on wyjawił mi, że jednym z jego głównych obowiązków stało się ostatnio czytanie swemu chlebodawcy przed snem. Na pańskim miejscu, sir, doradziłbym młodemu panu Little'owi, aby to on zaczął uszczęśliwiać wuja literaturą.
– Ma udawać oddanego siostrzeńca, o to chodzi? A staruszek wzruszy się jego dobrym sercem.
– Częściowo tak, ale najważniejszym aspektem będzie odpowiedni dobór książek.
– To niedobrze. Nasz druh Bingo ma ładną buźkę, ale jeśli chodzi o czytanie, zatrzymał się na prasie sportowej.
– Z przyjemnością wybiorę odpowiedni tekst. Chyba powinienem dokładniej objaśnić panu mój pomysł.
– Rzeczywiście jeszcze go nie rozgryzłem.
– Metoda, na której zalecam się oprzeć, w branży reklamowej nazywa się chyba sugestią bezpośrednią i polega na wpajaniu pewnej myśli poprzez jej ciągłe powtarzanie. Czy spotkał się pan już z czymś takim?
– Na przykład ciągłe mówienie, że jakieś mydło lub coś innego jest najlepsze, aż wreszcie człowiek ulega i kupuje je sobie?
– Dokładnie, sir. Ta metoda miała zastosowanie także podczas wojny. Uważam, że zadziała również w zakresie spojrzenia na mezalians. Jeśli młody pan Little dzień po dniu czytałby swemu wujowi powieści, w których małżeństwo z osobą z niższej warstwy społecznej okazuje się nie tylko możliwe, ale wręcz wspaniałe, powinno to przygotować umysł starszego pana na pogodzenie się z faktem, iż jego siostrzeniec pragnie poślubić kelnerkę z podrzędnej knajpy.
– Tylko czy istnieją tego typu książki? W gazetach pisuje się obecnie tylko o powieściach, w których małżonkom życie wydaje się szare i za nic nie mogą się nawzajem ścierpieć.
– Lecz książek o mezaliansach również jest wiele, sir. Są wprawdzie lekceważone przez krytykę, ale bardzo chętnie czytane. Czy słyszał pan kiedyś o powieści Miłość ponad wszystko autorstwa Rosie M. Banks?
– Nie.
– A o Czerwonej, letniej róży, również tej autorki?
– Nie.
– Moja ciotka ma prawie wszystkie jej książki. Mogę z łatwością pożyczyć tyle, ile będzie trzeba. To bardzo lekkie i ciekawe lektury.
– Cóż, warto spróbować.
– Ręczę za ten plan, sir.
– Zatem zgoda. Udaj się jutro do ciotki i przynieś kilka najbardziej soczystych powieścideł! Warto spróbować!
– W rzeczy samej, sir.
Trzy dni później Bingo stwierdził, że Rosie M. Banks pisze świetne książki i bez wątpienia okażą się one pomocne. Stary Little z początku wzbraniał się przed zmianą diety literackiej, bo nie był zwolennikiem beletrystyki i dotychczas czytywał wyłącznie poważniejsze lektury, ale Bingo podstępem przeczytał mu pierwszy rozdział Miłości ponad wszystko. Zanim wuj się zorientował, co jest grane, już połknął haczyk, a potem wszystko poszło jak po maśle. Przeczytali już też Czerwoną, letnią różę, Zwariowaną Myrtle, Zwykłą dziewczynę z fabryki i są w połowie Zalotów lorda Strathmorlicka.
Bingo relacjonował mi to wszystko ochrypniętym głosem, popijając sherry z surowym jajkiem. Jedynym minusem tego planu było to, że nadwerężał fałdy głosowe i zaczynały mu już one odmawiać posłuszeństwa. Sprawdzał swoje symptomy w słowniku medycznym i myśli, że cierpi na „gardło duszpasterza”. Lecz jednocześnie plan okazał się strzałem w dziesiątkę, a dodatkowym bonusem było to, że Bingo po czytaniu zawsze zostawał na kolacji. Sądząc po jego słowach, spożywał tam dania wręcz wyczarowane przez kucharkę starego pana Little'a. Przepyszne. Kto nie spróbuje, nie uwierzy, że takie potrawy naprawdę istnieją. Kiedy ten nicpoń opowiadał o rosole, do oczu napłynęły mu łzy. Dla kogoś, kto w ostatnich tygodniach odżywiał się tylko makaronikami i lemoniadą, była to z pewnością wielka odmiana.
Stary Little nie brał w tych ucztach udziału, ale przychodził do stołu, pałaszował porcję maranty trzcinowej, obwąchiwał potrawy, opowiadał różne historyjki o przystawkach, których kosztował w przeszłości oraz roztaczał plany dotyczące swojego menu w przyszłości, kiedy wreszcie lekarz postawi go na nogi. Zatem na swój sposób również rozkoszował się tymi daniami. Tak czy inaczej, wszystko było na dobrej drodze, a Bingo oświadczył, że ma pomysł, który powinien przypieczętować powodzenie całej akcji. Nie chciał wyjawić, co dokładnie chodziło mu po głowie, ale był niezwykle pewny siebie.
– Czynimy postępy, Jeeves – stwierdziłem.
– Miło to słyszeć, sir.
– Pan Little opowiedział mi, że gdy czytał ostatni rozdział Zwykłej dziewczyny z fabryki, jego wuj sapał z podekscytowania jak byk.
– Doprawdy, sir?
– Wiesz, ta scena, w której lord Claude bierze tę dziewczynę w ramiona i mówi…
– Owszem, zostałem już zaznajomiony z tym fragmentem, sir. Jest niezmiernie wzruszający. Mojej ciotce również przypadł on do gustu.
– Wygląda na to, że odniosłeś kolejny sukces. Zawsze twierdziłem i będę twierdzić, że jeśli chodzi o umysł, nie masz sobie równych. Wszyscy wielcy myśliciele naszych czasów cisną się gdzieś w tłumie i obserwują cię.
– Bardzo dziękuję, sir. Moim celem jest wyłącznie pańskie zadowolenie.
Jakiś tydzień później Bingo przybiegł do mnie z wiadomością, że wujowi przestała dokuczać dna i że gdy nazajutrz zasiądzie przy stole na swoim krześle, będzie znów wywijać nożem i widelcem jak dawniej.
– A przy okazji, zaprasza cię jutro na obiad – dodał Bingo.
– Mnie? Dlaczego? Przecież nawet nie wie, że istnieję.
– Oczywiście, że wie. Opowiadałem mu o tobie.
– Co mu nagadałeś?
– Różne rzeczy. Tak czy inaczej, chce cię poznać. Posłuchaj mojej rady, brachu, musisz tam iść. Myślę, że jutrzejszy obiad będzie wielkim wydarzeniem.
Nie wiem dlaczego, ale już wtedy wyczułem w zachowaniu Binga coś dziwnego, niemal złowieszczego. Ten spryciarz wyglądał, jakby ukrywał asa w rękawie.
– Chyba kryje się za tym coś jeszcze? – spytałem. – Niby dlaczego twój wujek miałby zapraszać na obiad kogoś, kogo nawet nie zna.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz, zakuta pałko? Powiedziałem mu, że jesteś moim najlepszym kumplem, że trzymaliśmy się razem w szkole i tak dalej.
– To jeszcze niczego nie zmienia. I dlaczego tak bardzo zależy ci na mojej obecności?
Bingo przez moment się zawahał.
– Przecież mówię, że mam pewien pomysł. I to jest właśnie on. To ty zapoznasz staruszka z radosną nowiną. Ja się nie odważę.
– Co? Prędzej piekło zamarznie!
– I ty się nazywasz moim kumplem?
– Owszem, ale wszystko ma swoje granice.
– Bertie – zaczął Bingo z wyrzutem. – Przecież kiedyś to ja uratowałem ci życie.
– Niby kiedy?
– Hm, może rzeczywiście to był ktoś inny. Ale tak czy inaczej, razem dorastaliśmy i tak dalej. Nie możesz mnie teraz zostawić.
– No dobrze. – Zgodziłem się. – Ale kiedy mówisz, że się nie odważysz, to niepotrzebnie odbierasz sobie pewność siebie. Facet, który…
– Zatem do jutra! – Bingo się pożegnał. – O wpół do drugiej. Nie spóźnij się.
Muszę przyznać, że im dłużej o tym wszystkim myślałem, tym mniej mi się to podobało. Bingowi łatwo powiedzieć, że zaprasza mnie na wspaniały obiad, tyle że co mi po tym obiedzie, skoro wylecę stamtąd na zbity pysk jeszcze przez zupą. Lecz słowo jest dla Woosterów rzeczą świętą i tak dalej, więc nazajutrz o wpół do drugiej wcisnąłem dzwonek pod numerem szesnaście w Pounceby Gardens, a pół minuty później stałem już w salonie i potrząsałem dłonią najgrubszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek widziałem.
Najwyraźniej mottem rodziny Little'ów jest różnorodność. Bingo to chudy drągal, a od kiedy ujrzałem go po raz pierwszy, nie przytył ani grama. Natomiast jego wuj dbał o to, żeby średnia waga w rodzinie została zachowana. Jego dłoń całkowicie pochłonęła i zakryła moją, aż zacząłem się obawiać, że nie odzyskam jej bez pomocy sprzętu ciężkiego.
– Niezmiernie miło pana widzieć, panie Wooster! Cieszę się, że mogę dziś tu pana gościć. Czuję się zaszczycony!
Miałem wrażenie, że z jakiegoś powodu Bingo bardzo mnie wychwalał.
– Ach, drobnostka – odparłem.
Cofnął się o pół kroku, ale wciąż nie puszczał mojej prawicy.
– Jest pan niezwykle młody jak na tyle osiągnięć!
Takie słowa pod swoim adresem usłyszałem po raz pierwszy w życiu. Wszyscy członkowie mojej rodziny – a w szczególności ciotka Agatha, zawsze niezmiernie wobec mnie krytyczna – twierdzili, że zmarnowałem życie i że odkąd wygrałem w szkole podstawowej konkurs na najładniejszy bukiet kwiatów polnych zebranych podczas wakacji, nie kiwnąłem nawet palcem, by znaleźć się na liście wybitnych obywateli naszego kraju. Pomyślałem nawet, że być może staruszek po prostu mnie z kimś pomylił. Chwilę później w holu rozległ się dzwonek telefonu, a służąca poinformowała nas, że to do mnie. Zbiegłem po schodach. Okazało się, że dzwoni Bingo.
– Cześć – przywitał się. – Widzę, że jednak przyszedłeś. Wielkie dzięki! Wiedziałem, że można na tobie polegać. I jak, pusta makówko? Czy wuj się ucieszył na twój widok?
– Wręcz się nade mną rozpływał. Tylko nie pojmuję, skąd ten zachwyt.
– Spokojnie. Dzwonię, żeby wszystko ci wyjaśnić. Otóż, mój stary druhu, powiedziałem mu, że tak naprawdę to ty napisałeś książki, które mu ostatnio czytałem.
– Co?
– To, co słyszysz. Powiedziałem mu, że Rosie M. Banks to twój pseudonim artystyczny, bo nie chcesz, żeby dopadła cię sława. Jesteś skromny i nie lubisz wychodzić przed szereg. Jestem pewien, że dzięki temu wuj cię posłucha. Będzie spijać słowa z twych ust, zobaczysz. Świetny pomysł, prawda? Nawet Jeeves nie wpadłby na coś takiego! Więc trzymaj się, chłopie, i pamiętaj, że wuj musi mi zwiększyć apanaże. Te obecne nie wystarczą na ożenek. Jeśli więc ten romantyczny film ma się skończyć powolnym gaśnięciem ekranu i miłosnym objęciem, musimy wycisnąć z wuja przynajmniej dwa razy tyle. To ja kończę. Cześć!
I rozłączył się. W tej samej chwili rozległ się gong, a rozpromieniony gospodarz zbiegał po schodach z gracją wozu z węglem.
***
Wspominam ten obiad z bólem i żalem. Była to najwystawniejsza uczta w moim życiu, a ja nie potrafiłem się nią cieszyć. Podświadomie, jeśli wiecie, co mam na myśli, wiedziałem, że wszystkie te dania były wyjątkowe, ale jednocześnie tak bardzo przerażała mnie koszmarna sytuacja, w którą wpakował mnie Bingo, że nie potrafiłem się na niczym skupić. Równie dobrze mogliby mi tam podać trociny.
Stary Little natychmiast uderzył w literacką nutę.
– Mój siostrzeniec wspomniał panu zapewne, iż ostatnio bardzo rzetelnie zapoznałem się z pańską twórczością? – zaczął.
– Owszem, napomknął coś na ten temat. Jak się panu podobała ta pisanina?
Spojrzał na mnie z szacunkiem.
– Panie Wooster, nie wstydzę się przyznać, że łzy napływały mi do oczu, gdy słuchałem stworzonych przez pana historii. Zaskoczyło mnie, że mężczyzna tak młody jak pan potrafi tak niestrudzenie zgłębiać ludzką naturę i tak wprawnie grać na strunach czytelniczych serc. Pisać powieści tak prawdziwe, tak ludzkie, tak poruszające, tak życiowe!
– To tylko kwestia dyscypliny – odparłem.
Pot zrosił mi czoło. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się tak nieswojo.
– Czy jest panu za gorąco?
– Nie, w żadnym razie. Jest idealnie.
– W takim razie to pewnie od przypraw. Jeśli moja kucharka coś sknociła, o co raczej jej nie podejrzewam, to pewnie dlatego, że ma słabość do pieprzu. A przy okazji, co pan myśli o jej kuchni?
Porzucenie tematu mojej twórczości przyniosło mi taką ulgę, że dźwięcznym barytonem wyraziłem swoje zadowolenie.
– Bardzo mnie to cieszy, panie Wooster. Może nie jestem obiektywny, ale według mnie ta kobieta to geniusz.
– Bez dwóch zdań! – odparłem.
– Pracuje tu od siedmiu lat i przez ten czas nigdy nie uraczyła mnie daniem odbiegającym od najwyższych standardów. No, może raz, zimą 1917 roku, jakiś kulinarny purysta mógłby powiedzieć, że jeden z jej majonezów nie był wystarczająco kremowy. Ale trzeba brać pod uwagę, że doszło wówczas do kilku nalotów bombowych, a ta biedna kobieta bardzo to przeżyła. Lecz przecież nikt z nas nie jest idealny, panie Wooster. Wie pan, ja dźwigam przez tę kobietę swój własny krzyż. Od siedmiu lat żyję w ciągłej obawie, że jakiś drań mógłby mi ją podkraść. Wiem, że otrzymywała już lukratywne oferty pracy w innych miejscach. Czy zatem potrafi sobie pan wyobrazić moje przerażenie, panie Wooster, gdy dziś rano niczym piorun z jasnego nieba złożyła wypowiedzenie!
– Dobry Boże!
– Pańskie szczere przejęcie to zaszczyt! Lecz na szczęście nie doszło do najgorszego. Wszystko zostało wyjaśnione i Jane mnie nie opuści.
– Niezłe jaja.
– W rzeczy samej, niezłe jaja, choć akurat przenośne znaczenie tego sformułowania nie należy do bliskich mi zwyczajów językowych. Nie pamiętam również, bym natrafił na nie w pańskich książkach. A skoro już o nich mowa, pozwolę sobie zauważyć, że jeszcze większe wrażenie niż poruszająca siła pańskich opowieści, zrobiła na mnie pańska filozofia życiowa. Gdyby mieszkało tu więcej takich mężczyzn jak pan, Londyn byłby lepszym miejscem.
Te słowa stanowiły dokładne przeciwieństwo życiowej filozofii ciotki Agathy, bowiem ona zawsze dawała mi do zrozumienia, że to właśnie szumowiny mojego pokroju sprawiają, że Londyn jest koszmarnym miejscem. Lecz pozostawiłem te słowa bez komentarza.
– Proszę pozwolić, panie Wooster, abym wyraził swój szacunek wobec pańskiej zawziętej walki z archaicznymi zwyczajami naszego zepsutego systemu społecznego. Podpisuję się pod wszystkimi pańskimi postulatami. Dzięki swej światłości rozumie pan, iż pozycja społeczna to jedynie szufladka ograniczająca ludzi, i że, cytując lorda Bletchmore'a ze Zwykłej dziewczyny z fabryki, dobra kobieta z niskich warstw społecznych jest równie ważna jak największa dama tego świata!
– No proszę, pan również tak uważa?
– Oczywiście, panie Wooster. Ze wstydem przyznaję, że niegdyś byłem, podobnie jak inni mężczyźni, więźniem głupich konwenansów zwanych „pochodzeniem społecznym”. Ale od kiedy zacząłem czytać pańskie książki…
Można było się tego spodziewać. Jeeves znów to zrobił.
– Zatem nie widzi pan nic niestosownego w tym, że mężczyzna wysokiego pochodzenia poślubia kobietę, której pochodzenie można by uznać za niskie?
– Bynajmniej, panie Wooster.
Zaczerpnąłem głęboko powietrza i przekazałem dobrą nowinę.
– To wspaniale, bowiem Bingo, wie pan, pański siostrzeniec, zamierza poślubić kelnerkę.
– Szanuję go za to – odparł stary Little.
– Nie ma pan nic przeciwko temu?
– Wręcz przeciwnie.
Jeszcze raz zaczerpnąłem powietrza i przeszedłem do przyziemniejszego aspektu tej sprawy.
– Proszę nie myśleć, że się wtrącam – kontynuowałem – ale co z nim dalej?
– Obawiam się, że nie do końca rozumiem pytanie.
– Chodzi mi o jego apanaże i tego typu kwestie. Pieniądze, którymi obdarowuje go pan z dobroci swojego serca. Bingo miał nadzieję, że można by nieco podwyższyć tę kwotę.
Stary Little pokręcił smutno głową.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Człowiek w mojej sytuacji musi szanować każdego pensa. Chętnie będę wypłacać siostrzeńcowi tyle, ile dotychczas, ale nie mogę sobie pozwolić na więcej. Nie byłoby to sprawiedliwe wobec mojej żony.
– Proszę? Przecież pan nie jest żonaty!
– Na razie nie, ale już wkrótce zamierzam zawrzeć święty związek małżeński. Owa dama, która od lat tak doskonale dla mnie gotuje, zaszczyciła mnie dziś rano i przyjęła moje oświadczyny. – Zimny blask triumfu mignął w jego oczach. – Niechże teraz ktoś spróbuje mi ją podkupić! – wymamrotał wyzywająco.
– Młody pan Little wielokrotnie próbował się do pana dodzwonić, sir – oświadczył Jeeves, gdy wróciłem wieczorem do domu.
– Nie dziwię się – odparłem. Tuż po obiedzie wysłałem do niego gońca z informacją o przebiegu rozmowy z wujem.
– Wydawał się nieco podenerwowany.
– Doskonale go rozumiem – powiedziałem. – Ty też przygotuj się na gorzką pigułkę, Jeeves. Niestety mam dla ciebie złe wieści. Ta twoja strategia, czyli czytanie staremu Little'owi romansów, całkowicie wymknęła się spod kontroli.
– Jednak go nie przekonały?
– Przekonały, i to aż za bardzo. Właśnie w tym sęk. Jeeves, przykro mi, ale twoja narzeczona, panna Watson, ta kucharka, no krótko mówiąc, wybrała bogactwo zamiast honoru, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Nie bardzo.
– Porzuciła cię i zaręczyła się ze starym Little'em.
– Doprawdy, sir?
– Widzę, że przyjmujesz to z dużym spokojem.
– Muszę przyznać, sir, iż spodziewałem się właśnie takiego zakończenia.
Spojrzałem na niego zaskoczony.
– Więc dlaczego świadomie zaproponowałeś to rozwiązanie?
– Prawdę mówiąc, sir, nie jestem całkowicie przeciwny ukończeniu mojego związku z panną Watson. Właściwie już tego pragnąłem. Niezmiernie ją szanuję, ale od dłuższego czasu widziałem, że do siebie nie pasujemy. Natomiast ta druga młoda osoba, z którą jestem po słowie…
– Do diabła, Jeeves! Masz jeszcze kogoś?
– Owszem, sir.
– Od jak dawna?
– Od kilku tygodni, sir. Wpadła mi w oko, już kiedy spotkałem się z nią po raz pierwszy. Było to na balu charytatywnym w Camberwell.
– Na duszę mej ciotki! Chyba nie zamierzasz mi powiedzieć, że…
– Owszem, sir. W wyniku niespotykanego zbiegu okoliczności chodzi o tę samą młodą osóbkę, którą poznał tam również młody pan Little… Papierosy ma pan na stoliku. Dobranoc, sir.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Ksiąki z cyklu
ARYSTOKRATKA
Osobliwy świat arystokracji, w którym bohaterowie są jak kukiełki zmagające się z rolami przypisanymi im przez złośliwą historię. Przewrotny humor i galeria nietuzinkowych osobowości gwarantują dobra zabawę. Evžen Bocek mistrzowsko bawi się konwencja, serwując gagi i humor sytuacyjny, za które pokochały go setki tysięcy czytelników!
Najlepszy sitcom literacki ostatnich lat
EVŽEN BOČEK (1966) jest kasztelanem na zamku w Miloticach. Debiutował w 1999 r. powieścią Dziennik kasztelana. W 2012 r. ukazała się w Czechach Ostatnia arystokratka, która zdobyła duże uznanie wśród czytelników. Dotychczas sprzedano ponad 300 tys. egz. serii o Arystokratce. Jest jednym z najpopularniejszych czeskich pisarzy współczesnych.
Rodzina Kostków powraca z Ameryki do Czech, by przejąć dawną siedzibę rodu – zamek Kostka. W zamku zastają dotychczasowych pracowników: kasztelana, ogrodnika oraz kucharkę. Jak nowi właściciele poradzą sobie w nowej rzeczywistości? Jak odnajdą się w rolach dotychczas nieodgrywanych?
Jedna z najzabawniejszych książek XXI wieku!
Kostkowie, zamiast kultywować szlacheckie tradycje, muszą zmierzyć się z morawską rzeczywistością, która bardzo odbiega od ich wyobrażeń o życiu arystokracji. Kilogramy antydepresantów i hektolitry orzechówki nie rozwiązują pojawiających się problemów. Tymczasem na zamku nieuchronnie rozpoczyna się dochodowy sezon turystyczny, a nikt, łącznie ze służbą, nie przywykł do ciężkiej pracy…
Rozpoczynają się wakacje, a załoga zamku Kostka ma nadzieję na najlepszy sezon w historii. Lecz złośliwy los jak zwykle niweczy wszystkie plany. Arystokratka Maria, kucharka pani Cicha, kasztelan Józef i ogrodnik pan Spock zapraszają na kolejną odsłonę swoich przygód. Błyskotliwe dialogi, humor sytuacyjny i wiele zaskakujących zwrotów akcji – warto odwiedzić mieszkańców Kostki po raz trzeci!
Spokój na zamku zostaje zakłócony. Personel musi zmierzyć się z falą przestępstw przetaczających się przez wy darzeń można zachować dobry nowe wątki i kolejna dawka doskonałej rozrywki.
Piąta część waszej ulubionej serii literackiej. Kolejne przygody arystokratki Marii, jej rodziców oraz zwariowanego personelu zamku Kostka.
Maria Kostka otrzymuje zaproszenie na pewien dwór królewski! Jednak początkowa radość ostatniej arystokratki szybko mija, gdy okazuje się, że wyjazd wiąże się z wieloma prozaicznymi problemami. Trzeba wybrać delegację spośród najdziwniejszej załogi zamkowej na świecie oraz przygotować ją do dalekiej eskapady!
Kogo Maria zabierze ze sobą na dwór królewski? Czy podróż przebiegnie zgodnie z planem? Jak przedstawiciele zamku Kostka zostaną przyjęci przez poważne koronowane głowy? I najważniejsze: czy Maria wreszcie zaręczy się z Maksem? Czy może wręcz przeciwnie?
Ponad pół miliona sprzedanych egzemplarzy gwarantuje świetną rozrywkę. Zapraszamy do zamku Kostka.
Trybecz, pasmo górskie na Słowacji. Od dziesięcioleci krążą o nim legendy z powodu tajemniczych zaginięć. Niektóre ofiary zostały znalezione martwe. Niektóre zniknęły bez śladu. A jeszcze inne powróciły – ranne i niezdolne do życia. Igor zdobył tytuł magistra. Po pięciu latach wreszcie może zacząć karierę jako… robotnik budowlany. Na swojej pierwszej budowie odkrywa tajemniczy sejf. Znajduje w nim płyty gramofonowe sprzed kilkudziesięciu lat. Słyszy na nich głos człowieka, który przez ponad trzy miesiące błąkał się w górach Trybecza.
Legenda, mistyfikacja czy przerażająca rzeczywistość?
Świetna powieść najpopularniejszego słowackiego pisarza. Jozef Karika staje twarzą w twarz z legendą Trybecza.
Szczelina zdobyła najważniejszą słowacką nagrodę literacką ANASOFT LITERA w kategorii NAGRODA CZYTELNIKÓW!
Dwunastoletnia Basia, jej starsza siostra Kasia oraz rodzice tworzą na pozór typową i szczęśliwą rodzinę. Jednak pod powłoką tak zwanej normalności skrywają się wzajemne pretensje, problemy i brak zrozumienia. Dojrzewająca Basia odkrywa w sobie talent plastyczny, lecz im bardziej próbuje żyć w zgodzie z własną naturą, tym usilniej
Czy tak młoda dziewczyna ma szansę ucieczki z życiowej pułapki? Czy jako społeczeństwo wykształciliśmy odpowiedni system pomocy dzieciom? Czy przepaść między córką a rodzicami jest możliwa do przeskoczenia?
Petra Dvořáková, jedna z najważniejszych czeskich pisarek współczesnych, bezkompromisowo porusza ważne tematy społeczne, ubierając je w świetną fabułę. Ta książka to lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy pragną znaleźć klucz do świata dziecięcych emocji.