Nigdy nie mów nigdy - Fraser Anne - ebook + książka

Nigdy nie mów nigdy ebook

Fraser Anne

3,4
11,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Doktor Cassie Ross nie potrafi wymazać z pamięci gorących chwil, jakie spędziła z Leithem Ballantyne’em na pokładzie statku szpitala u wybrzeży Afryki. Byli szczęśliwi, ale Cassie nie wierzyła, że ich związek przetrwa, i bez słowa wyjechała. Po niespełna dwóch latach wraca do Londynu, gdzie Leith jest lekarzem w prywatnej klinice. Cassie szuka pracy, lecz nie jest łatwo prosić o pomoc dawnego kochanka. Nie wie, jak Leith zareaguje na jej widok...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 154

Oceny
3,4 (14 ocen)
4
3
3
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aleksandra111a

Nie polecam

Powieść mało ambitna.
00

Popularność




Anne Fraser

Nigdy nie mów nigdy

Tłumaczenie:

Iza Kwiatkowska

Tytuł oryginału: Cinderella of Harley Street

Pierwsze wydanie: Mills & Boon Medical, 2013

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2013 by Anne Fraser

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o. o., Warszawa 2014, 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-291-1665-7

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cassie z niekłamaną ulgą postawiła na ziemi ciężką walizkę, bo afrykańskie słońce prażyło niemiłosiernie, po czym zadarła głowę.

Statek był ogromny, zdecydowanie większy, niż sobie wyobrażała. To dobrze, bo na tylu pokładach jest dużo zakamarków, gdzie da się ukryć. Nie zamierzała unikać ludzi, ale liczyła, że znajdzie miejsca, oprócz kabiny, gdzie będzie mogła być sama. Teraz najbardziej odpowiadało jej własne towarzystwo.

Zwróciła uwagę na mężczyznę, który oparty o barierkę rozmawiał przez komórkę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, gwałtownie odwróciła głowę, czując niepokojące mrowienie. Nie był wyjątkowo przystojny, umawiała się z bardziej atrakcyjnymi, ale zaintrygowało ją, jak się porusza, jak przechyla głowę, nawet jak się uśmiecha do rozmówcy. Jednak nawet tak krótki kontakt wzrokowy sprawił, że w jej mózgu rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Błyskawicznie postanowiła, że niezależnie od tego, kim jest ten człowiek, w najbliższych tygodniach musi go unikać.

Właśnie znajdowała się w połowie trapu, kiedy jej wypchana do granic możliwości i wysłużona walizka uznała, że dłużej nie wytrzyma i z trzaskiem się otworzyła, wyrzucając z siebie T-shirty, sukienki i bieliznę. Cassie patrzyła z przerażeniem, jak jedwabne, wykwintne, i piekielnie drogie figi szybują ponad poręczą, by zawisnąć na jakimś kawałku żelaza, gdzie powiewały niczym koronkowa śnieżnobiała flaga wywieszona na znak kapitulacji.

Rzuciła się za nimi i wpadłaby do wody, gdyby nie pochwyciły ją czyjeś silne ramiona.

Przez moment trwała nieruchomo wtulona w męską pierś, napawając się chwilowym poczuciem bezpieczeństwa. Absurd. Do tego nie potrzebuje faceta ani nikogo innego.

Prawdę mówiąc, wcale jej nie zdziwiło, gdy wybawcą okazał się osobnik, który jeszcze na dole przyłapał ją na tym, że mu się przygląda. A miała go unikać…

– Wiem, że jest gorąco, ale odradzam skok do wody. – Mówił ze szkockim akcentem, a w jego ciepłym głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia.

Kiedy przeniosła na niego wzrok, zamurowało ją, bo w ręce trzymał jej figi.

– To chyba należy do pani – dodał, uśmiechając się bezczelnie.

Czy można jeszcze gorzej zaprezentować się załodze? – pomyślała z goryczą, dostrzegając gapiów wychylających się z pokładu. Co gorsza, na dole zebrała się grupka miejscowych, którzy głośno wymieniali uwagi, wskazując na nią i chichocząc.

– Dziękuję – odparła oschłym tonem, wyrywając mu kompromitującą sztukę garderoby. Czy on musi trzymać je tak, żeby wszyscy widzieli?!

Przykucnęła, by pozbierać rozrzucony dobytek i wepchnąć go z powrotem do walizki. Zawsze miała w walizce idealny ład, wszystko starannie złożone i poukładane, dobrane kolorami. Zdawała sobie sprawę, że to zakrawa na obsesję, lubiła jednak porządek, a nawet więcej – wręcz go potrzebowała. Jednak w tych okolicznościach szło o to, by jak najszybciej zgarnąć rzeczy. Zrobi porządek, kiedy dotrze do kabiny.

Pomocnik, bo nie chciała nazywać wybawcą człowieka, który ratował jej bieliznę, przykucnął obok. Tak blisko, że czuła bijące od niego ciepło. Wstrzymała oddech. Ale gdyby się choć trochę odsunęła, niechybnie wpadłaby do wody, z czego wcześniej pozwolił sobie żartować. W tej chwili jednak taka perspektywa wydała się dość kusząca.

– Dziękuję, poradzę sobie. Na pewno pan się spieszy.

– Owszem, ale byłoby grzechem przepuścić taką okazję.

Gdy już cała garderoba znalazła się w walizce, Cassie nagle zdała sobie sprawę, że po pierwsze, by walizkę domknąć, musiałaby na niej usiąść, i to na pochyłym trapie, a po drugie, istniało duże prawdopodobieństwo, że zamek znowu puści, zanim ona dotrze do kabiny.

Jemu chyba to samo przyszło do głowy, bo jednym ruchem zapiął walizkę, po czym wziął ją pod pachę.

– Który pokład, która kabina? – zapytał. – Domyślam się, że jest pani członkiem personelu medycznego.

Przyjrzała mu się uważniej. Wysoki, spłowiałe od słońca włosy, szerokie pełne wargi i fascynujące piwne oczy. Oraz przenikliwy wzrok, ponieważ ogarnęło ją nieprzyjemne wrażenie, że facet widzi, co dzieje się w jej duszy, zna wszystkie tajemnice, a tego sobie nie życzyła.

– Cassie Ross, lekarka – przedstawiła się, podając mu dłoń.

Szeroko się uśmiechnął.

– Leith Ballantyne, lekarz. Witam na pokładzie afrykańskiego Mercy Ship, międzynarodowego statku-szpitala.

Cholera, lekarz. Bardzo trudno będzie go unikać. Jest jednak nadzieja, że wkrótce wyjedzie. Już zawczasu poinformowano ją, że pielęgniarki zazwyczaj pracują na statku minimum trzy miesiące, ale większość lekarzy, podobnie jak ona, jest na stałe zatrudniona gdzie indziej, więc mogą poświęcić na tę działalność zaledwie kilka tygodni w roku.

Już na pokładzie wyciągnęła ręce po walizkę.

– Proszę mi ją oddać.

– Wykluczone. Jest pani zmęczona. – Uniósł pytająco brwi. – Z Londynu?

– Tak – mruknęła, ale zaraz dodała: – Mam wrażenie, że już dawno temu opuściłam Anglię. Przez ostatnie dwie doby podróżowałam chyba wszystkimi środkami transportu funkcjonującymi w Afryce. Cieszę się, że nareszcie dotarłam do celu.

– To wspaniały statek i wspaniały zespół – zapewnił ją.

– Nie mogę się doczekać, kiedy wezmę się do pracy.

– Pracuje pani dopiero od jutra. – Nie czekając na jej reakcję, ruszył wąskim przejściem. Nadal trzymał walizkę, więc Cassie posłusznie ruszyła za nim.

– Będę gotowa, jak tylko wezmę prysznic.

Spojrzał na nią przez ramię.

– Proszę mi wierzyć, będzie pani miała jej aż nadto. Jak długo zamierza pani tu działać?

– Trochę dłużej niż dwa tygodnie.

– Na razie niech pani odpoczywa. I zbiera siły, bo bardzo się przydadzą. – Kiedy się uśmiechnął, zaparło jej dech w piersiach. Z trudem odwróciła wzrok, łudząc się, że zaczerwienione policzki Leith przypisze działaniu afrykańskiego słońca. – Czy możemy się umówić, że przy kolacji opowiem pani, jak wygląda nasza praca?

Poznał ją pięć minut temu i już podrywa! Normalnie by się tym nie przejęła, nieraz radziła sobie z takimi jak on, zazwyczaj zbywając ich celną ripostą, ale ten osobnik zaburzał jej procesy myślowe.

– Chciałabym od razu wziąć się do pracy.

Spoważniał.

– To niemożliwe. Zmęczony lekarz to niebezpieczny lekarz. Nie można pracować, dopóki człowiek się porządnie nie wyśpi. – Znowu się uśmiechnął. – Zatem jesteśmy umówieni na kolację? Niestety nie będzie to nic wytwornego, ale spełnia swoje zadanie.

Kim on jest, że decyduje, co jej wolno, a co nie?! Już miała otworzyć usta, ale wszedł do kabiny, by postawić walizkę na wąziutkiej ławie. Było tam tak mało miejsca, że znowu poczuła jego fizyczną bliskość.

– Jeśli nie wolno mi dzisiaj pracować, to chyba zrezygnuję z kolacji i wcześniej pójdę spać – odparła. – Gdzie jest łazienka?

– Na końcu korytarza.

Żeby go wypuścić, odsunęła się, czując jak w skroniach pulsuje jej krew. Chyba przez ten piekielny upał. Uśmiechnął się znowu, jakby zauważył jej reakcję i nie był nią zaskoczony.

– Gdyby zmieniła pani zdanie, o siódmej zastanie mnie pani w kantynie.

Kiedy wyszedł, zamknęła drzwi, po czym opadła na łóżko. Za wszelką cenę musi unikać doktora Ballantyne’a.

Pogwizdując, ruszył do swojej kabiny. Gdy tylko zobaczył tę kobietę, poczuł, że jego życie nabierze nowych kolorów. Zazwyczaj podobały mu się dziewczyny z długimi włosami, ale jej krótka fryzurka podkreślała subtelne rysy twarzy, uwydatniając duże oczy.

Zanim zawartość jej walizki wysypała się na trap, ta kobieta w białej bluzce i obcisłych dżinsach sprawiała wrażenie bardzo atrakcyjnej i pewnej siebie. Do tego te oczy! Kiedy przyłapał ją na tym, że mu się przygląda, spiorunowała go wzrokiem, więc rumieniec na policzkach, gdy podawał jej majtki, był sporym zaskoczeniem.

Zaintrygowała go. Szkoda, że będzie na statku tylko przez dwa tygodnie, bo przydałoby się więcej czasu, by mógł lepiej poznać doktor Ross.

Otarłszy pot z czoła, spojrzała na kolejkę pacjentów ciągnącą się niemal po horyzont. Na Mercy Ship brakowało dla nich miejsca, bo wszystkie pomieszczenia zajmowały sale operacyjne oraz oddziały szpitalne.

Przyjęła już mnóstwo dzieci, ale końca nie było widać. Jedne cierpliwie stały u boku opiekunek, inne bawiły się na drodze, jeszcze inne czekały w chustach na plecach matek. Najpierw należało zająć się tymi, które ani nie płakały, ani się nie bawiły, tylko leżały bezwładnie.

Jako jedynemu pediatrze powierzono jej dzieci skierowane przez pielęgniarki oraz niewielki, ale dobrze wyposażony oddział dziecięcy. Ponadto do jej obowiązków należało asystowanie na bloku operacyjnym przy przypadkach pediatrycznych.

Gdy zrobiła sobie chwilę przerwy, by się napić, bo w takim upale należy się nawadniać, dotarły do niej odgłosy zamieszania dobiegające z innej kolejki. Chociaż pacjenci musieli godzinami czekać w pełnym słońcu, rzadko się buntowali, więc każde takie poruszenie oznaczało, że dzieje się coś niedobrego.

Kiedy dotarła na miejsce, czekający się rozstąpili. Na ziemi leżała może siedemnastoletnia dziewczyna. Jęczała, trzymając się za brzuch. Cassie od razu się zorientowała, że kobieta jest w zaawansowanej ciąży, na krótko przed rozwiązaniem. Ale zobaczyła też coś, co ją zaniepokoiło: plamę krwi na ubraniu.

Poinstruowała stojące obok kobiety, by dziewczynę zasłoniły, po czym zajrzała pod jej szaty. Całe uda we krwi. Zapewne przedwczesne odklejenie łożyska. Albo natychmiastowe cesarskie cięcie i transfuzja, albo dziewczyna umrze.

Już miała zawołać wolontariuszy z noszami, gdy ktoś przykląkł obok niej. Facet z trapu, doktor Ballantyne. Przez cztery dni nie mieli okazji rozmawiać, widywała go, to jasne, ale starała się unikać. Nie bardzo wiedziała dlaczego, ale na pewno budził w niej niepokój.

– Cześć. – Nie musiała mu nic wyjaśniać, bo od razu się zorientował, co się dzieje. – Wygląda na odklejenie łożyska. Nie ma czasu, żeby zabrać ją na blok na statku. Trzeba ją przenieść do chaty i operować tutaj. Nosze! – zawołał. Jak spod ziemi błyskawicznie wyrósł przed nimi wolontariusz z noszami. – Anestezjolog! Natychmiast!

– Wszyscy są na statku – powiedziała jedna z pielęgniarek. – Mam po niego kogoś posłać?

– Tak, i to szybko! – Leith spojrzał na Cassie. – Nawet jeśli ktoś się znajdzie, to zanim tu się stawi, będzie za późno. Robiłaś kiedyś nakłucie lędźwiowe?

Przytaknęła.

Gdy czekali, aż środek znieczulający zacznie działać, Leith pobrał krew w celu określenia grupy, a pielęgniarka zabrała ją do laboratorium na statku.

Tymczasem wróciła położna z pojemnikami z płynami, więc od razu podłączył dziewczynę do kroplówki.

– Już szykują dla pana salę operacyjną – oznajmiła położna.

– Za późno – odparł.

Cassie zapanowała nad złowieszczym dreszczykiem, zachowując kamienną twarz. To jeszcze jedna umiejętność, którą posiadła już w dzieciństwie.

Kilka minut później Leith wyjął z brzucha dziewczyny idealnie ukształtowanego noworodka, ale, niestety, niepokojąco bezwładnego i cichego. W tej sytuacji Cassie od razu przystąpiła do sztucznego oddychania. No, mały, oddychaj. Zrób to nie dla mnie. I dla mamy. No, potrafisz.

Na szczęście po chwili noworodek zakwilił. Gdy przeniosła wzrok na Leitha, uśmiechnął się, a ona odwzajemniła uśmiech. Uratowali dziecko.

Wtedy właśnie zjawiły się dwie pielęgniarki z przenośnym inkubatorem. Gdy układały w nim noworodka, spojrzała na matkę dziecka. Tyle krwi…

– Cholera, trzeba usunąć macicę – mruknął Leith. – Ale ta operacja nie obejdzie się bez znieczulenia ogólnego, a tutaj to niemożliwe. Trzeba przenieść ją na blok.

Tymczasem dołączył do nich drugi lekarz. Cassie, nie chcąc im przeszkadzać, podążyła za inkubatorem, żeby na statku podłączyć dziecko do specjalistycznej aparatury. Dziewczynka była maleńka, ale oddychała samodzielnie. Gdy tylko matka wybudzi się z narkozy, pielęgniarka przyniesie jej córeczkę do nakarmienia.

Było już po pierwszej, więc należało wrócić do czekających na nią pacjentów, zwłaszcza że później miała asystować przy operacji. Przeczuwając, że zabraknie czasu na porządny lunch, z kanapką z kantyny poszła na pokład, by odpocząć choćby przez pięć minut.

Gdy przymknęła na chwilę powieki, przed oczami stanął jej obraz Leitha. Ilekroć go widziała, grał w karty albo żartował z pielęgniarkami, jakby medycyna w ogóle go nie dotyczyła. Czasami spoglądał w jej stronę, ale unikała jego wzroku i zawsze starała się siadać jak najdalej od niego.

Jaki jest ten prawdziwy Leith Ballantyne? Podrywacz, którego spotkała pierwszego dnia, czy lekarz do tego stopnia oddany pacjentom, że ledwie ją dostrzega? Otrząsnęła się. Po co zawracać sobie tym głowę? Nie miałaby nic przeciwko przelotnemu romansowi, ale nie z kimś z pracy.

Dokończyła kanapkę.

Nie, lepiej posłuchać intuicji i trzymać się z daleka od doktora Ballantyne’a.

Pięć godzin później w dalszym ciągu była na bloku operacyjnym, gdzie trwał zabieg usuwania guza z twarzy nastoletniego chłopca. Guza tak dużego, że zniekształcał całą twarz. Łagodny nowotwór nie stanowił zagrożenia życia, ale z powodu rozległej deformacji dzieciak znalazł się na marginesie lokalnej społeczności. Cassie współczuła mu z całego serca, bo dobrze wiedziała, jak czuje się ktoś, kto trafia na mur głębokiej niechęci.

Operację przeprowadzała doktor Blunt, doświadczony emerytowany chirurg, więc jak można było się spodziewać, zabieg przeszedł bez większych komplikacji. Gdy w pewnej chwili jedno z naczyń krwionośnych zaczęło obficie krwawić, Cassie miała okazję popisać się błyskawicznym refleksem, bez większego trudu zatrzymując krwawienie.

Obie wyprostowały się na moment, by przyjrzeć się efektom swojej pracy. Mimo opuchlizny twarz pacjenta wyglądała prawie normalnie. Jego zdjęcie nie miało szansy trafić do kolorowych kalendarzy, ale chłopak przestanie odstawać od innych.

Doktor Blunt ją pochwaliła, a mimo to Cassie zastanawiała się, czy nie można było zrobić tego lepiej. Tak, na tym polega jej problem. Nigdy nie jest zadowolona, zawsze dąży do perfekcji.

Umordowana z niechęcią pomyślała, że jak co wieczór powinna pobiegać, ale nawyki rządzą się swoimi prawami. Potem będzie się jej lepiej spało, na razie jednak musi chwilę odsapnąć.

Wyszła na pokład, by zaczerpnąć świeżego powietrza, ale chociaż słońce już zaszło, powietrze było wilgotne i lepkie. Czuła, jak pot strugami spływa jej po plecach. Pobiega, kiedy skwar nieco zelżeje, a poza tym musi zajrzeć do pacjenta, gdy ten wybudzi się z narkozy.

Z dołu dobiegł ją gwar i głośny śmiech. To personel aktualnie niepracujący w salach operacyjnych albo na oddziałach zebrał się w kantynie na wieczorne pogwarki. Przeszła więc na cichszą prawą burtę, tę zwróconą ku morzu. Gdy chciała być sama, o co niełatwo na statku, na którym przebywa czterysta osób, często zaszywała się w kącie za łodziami ratunkowymi.

Niestety, tym razem ktoś ją ubiegł. Oparty o reling wpatrywał się w morze. Już miała się po cichu wycofać, gdy ją zauważył. Natychmiast go rozpoznała.

– Doktor Ross, witam – powiedział z szerokim uśmiechem. – Nie miałem jeszcze sposobności pani podziękować za pomoc.

Wzruszyła ramionami.

– Niewiele zrobiłam. Jak się ma ta pacjentka?

– Trzeba było usunąć całą macicę, więc nie już urodzi więcej dzieci.

– Może to i lepiej. – W tym regionie od lat panowała bezlitosna susza i mimo wysiłków lekarzy z Mercy Ship oraz organizacji pomocowych głód i choroby stanowiły główną przyczynę śmierci wśród najmłodszych.

Spojrzał na nią zdziwiony.

– Wątpię, czy ona będzie myślała podobnie.

– Ma przynajmniej jedno żyjące dziecko. Z punktu widzenia matki chyba lepiej mieć jedno zdrowe dziecko niż dużo chorych.

– Uważam, że nie powinniśmy oceniać tutejszych zwyczajów, dla nas często niezrozumiałych, według naszych zachodnich standardów. – Czując się skarcona, Cassie się nastroszyła, ale on mówił dalej. – Wczoraj obserwowałem panią przy stole operacyjnym. Ma pani zwinne palce.

– Dziękuję… hm, doktorze.

W jego oczach zamigotały wesołe iskierki.

– Jak sztywno… Mów do mnie po imieniu.

Przytaknęła.

– Dziękuję, Leith. – Nie potrafiła ukryć zmieszania. – Przepraszam, ale muszę iść do pacjenta. – Nie miała ochoty z nim rozmawiać. Wręcz przeciwnie. Z jakiegoś powodu chciała jak najszybciej od niego uciec.

Po porannym obchodzie najczęściej szła do pacjentów czekających przed szkołą. Przyłapała się też na tym, że coraz bardziej zależy jej na zobaczeniu Leitha, ale mimo że mijając się, wymieniali uśmiechy, nie nawiązywał kontaktu.

Zazwyczaj kończyła pracę tuż przed zachodem słońca. Tym razem przystanęła, by napawać się malowniczym widokiem. W pewnej chwili instynktownie poczuła, że Leith stoi obok. Z niezadowoleniem stwierdziła, że tętno jej przyspiesza.

– Na dzisiaj koniec? – zagadnął. Biała koszula z krótkimi rękawami wyraźnie odcinała się od ciemnego zarostu na jego torsie i ramionach. Dlaczego ona zwraca na to uwagę?!

– Tak. Jeszcze tylko wieczorny obchód. – Wystawiła twarz na chłodny powiew wieczornej bryzy. – A ty?

– Też już skończyłem. – Patrzyli, jak czerwona łuna barwi spaloną żarem ziemię na różowo.

– Piękny kraj – szepnęła Cassie – pomimo tych wszystkich problemów.

Gdy przeniósł na nią spojrzenie, pomyślała, że ma oczy koloru wiosennej trawy. Otrząsnęła się. Co się z nią dzieje?! Pierwszy raz doświadczała takiej fascynacji, a to napawało ją strachem.

Nagle dostrzegła kobietę stojącą kilka kroków dalej.

– Pani doktor… proszę iść ze mną.

– O co chodzi? – zapytała Cassie. – Coś się komuś stało?

Kobieta nerwowo się rozejrzała.

– Proszę, chodźcie ze mną… Oboje. Proszę…

Leith rzucił Cassie pytające spojrzenie.

– Masz jeszcze siłę?

Miała trzymać się od niego z daleka, ale przecież nie odmówi komuś, kto potrzebuje pomocy.

Gdy kiwnęła głową, kobieta odetchnęła.

– Na imię mi Precious – powiedziała. – Chodzi o Marię, moją siostrę.

Zapadał zmrok. Gdy przechodzili przez kępę drzew, Cassie potknęła się o korzeń, ale Leith w ostatniej chwycił ją za rękę. Poczuła, jak prąd przeszywa jej ramię, mimo to nie cofnęła ręki.

Prowadził ją, ostrzegając przed kolczastymi gałęziami akacji i innymi przeszkodami.

Wkrótce dotarli do niewielkiego skupiska chat słabo oświetlonego płomykami palenisk, na których kobiety szykowały wieczorny posiłek. Gdy Precious się nie zatrzymała, Cassie naszły wątpliwości. Kraj był biedny i nie mogli wykluczyć, że kobieta prowadzi ich prosto do jakiejś pułapki, ale nie mieli już odwrotu.

Leith najwyraźniej nie miał żadnych wątpliwości, bo nawet nie zwolnił kroku. Jakieś dwa kilometry za wioską kobieta przystanęła. W pierwszej chwili Cassie nic nie zauważyła, dopiero potem dostrzegła w ciemnościach zarys chatki. Dziwne. Ludzie żyli tutaj blisko siebie. Kto mieszka tak daleko od swoich pobratymców, bez możliwości skorzystania z ich pomocy?

Precious wprowadziła ich do środka, gdzie młoda kobieta pochylała się nad paleniskiem, mieszając coś w kociołku, a na posłaniu siedziało mniej więcej dwuletnie dziecko.

– To jest Maria, moja siostra – odezwała się Precious, po czym zwróciła się do siostry w ich narzeczu.

Maria podniosła na nich spojrzenie pełne nadziei, a zarazem rozpaczy.

– Została wygnana z wioski – wyjaśniła Precious.

– Dlaczego?

Gdy kobieta się wahała, odezwał się Leith.

– Chyba się domyślam. Maria nie trzyma stolca? Pozwoli mi się zbadać?

Gdy Precious przetłumaczyła jego pytanie, Maria, wyraźnie zawstydzona, położyła się na posłaniu, sadzając chłopczyka na rozpostartej na ziemi macie. Spoglądał na nich wielkimi ciemnymi oczami.

– Przyniosę wodę – powiedziała Precious, wychodząc z chaty.

Chłopczyk bacznie się im przyglądał, po czym podszedł do Cassie i wysoko uniósł rączki. Odruchowo wzięła go na ręce, a on się do niej przytulił, nie odrywając wzroku od matki.

– Chyba cię lubi – zauważył Leith.

– Dzieci mnie lubią… Bardzo mi to pomaga w pracy – przyznała. Nagle wrócił do niej obraz z przeszłości. Miała może trzy lub cztery lata. Przewróciła się i zdarła skórę na kolanie. Zapłakana, z wyciągniętymi ramionami pobiegła do matki, żeby wzięła ją na ręce, ukoiła ból.

Ku jej zaskoczeniu matka się odwróciła, mówiąc, że to tylko zadrapanie i żeby przestała się mazać. Ale zanim się odwróciła, Cassie dostrzegła w oczach matki coś, co kazało zapomnieć o bolącym kolanie. Poczuła, że serce się jej ściska. Lata później zrozumiała, że w spojrzeniu matki zobaczyła nieskrywaną niechęć.

Gdy po studiach nadszedł czas wyboru specjalizacji, wybrała pediatrię. Być może z chęci ratowania wszystkich małych Cassie. Ale sama nie zostanie matką, nie zaryzykuje, bo wie z doświadczenia, że źli rodzice to często ci, którzy w dzieciństwie też byli źle traktowani.

– Cassie, wszystko w porządku? – Pytanie Leitha wyrwało ją z zadumy. Mocniej przytuliła chłopczyka.

– Oczywiście. Trochę mi gorąco… nic więcej.

Przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niej wzroku, by w końcu pokiwać głową i skupić się na Marii.

– Tak myślałem… – powiedział, zbadawszy kobietę. – Przetoka odbytniczo-pochwowa i stąd nietrzymanie stolca. Przeprowadziłem już kilka takich zabiegów. Musisz wiedzieć, że kobiety z tą przypadłością są tu szykanowane przez współplemieńców i rzadko zgłaszają się do lekarza. Mam jednak nadzieję, że się rozeszło, że potrafimy im pomóc.

Cassie westchnęła.

– Możesz to zrobić?

Uśmiechnął się.

– Tak, jestem pewien. – Zwrócił się do Precious. – Powiedz siostrze, że musi się zgłosić do szpitala na statku. Jutro. Powiedz jej też, że będę ją operował, ale że jest to prosty zabieg, po którym będzie czuła się zdecydowanie lepiej.

Precious się rozpromieniła.

– Siostra będzie szczęśliwa. Jest jej bardzo trudno, bo żyje tu sama z dzieckiem. Trochę jej pomagam, ale muszę też zadbać o swoją rodzinę. – Zwróciła się do Marii, która po chwili ze łzami w oczach chwyciła Cassie za rękę i coś powiedziała.

– Ona pyta, czy pani też tam będzie. Że dobrze pani patrzy z oczu. Tak samo jak doktorowi. – Precious zerknęła na Leitha. – Ale czułaby się lepiej, gdyby pani przy tym była.

Cassie się zastanawiała. Rano ma pacjentów oraz dwie operacje, ale gdy popatrzyła na chłopczyka i jego matkę, poczuła, że zrobi wszystko, by Marii nie sprawić zawodu.

Precious odprowadziła ich do wioski, gdzie Leith oświadczył, że stamtąd już sami trafią na statek. Cassie ponownie ogarnęły wątpliwości, tym bardziej że za wioską zrobiło się ciemno choć oko wykol, ale Leith ruszył w busz, jakby nie miał problemu z widzeniem w ciemnościach, więc posłusznie podążała za nim.

Pokonali mniej więcej połowę drogi, gdy przystanął, jakby czegoś nasłuchiwał. Nagle wrzasnął, strącając coś z karku. Cassie usłyszała szelest listowia, kiedy to coś umykało.

– Ojej! Co to było?! – mruknął Leith. W świetle księżyca zauważyła, że zbladł.

– Pewnie jakiś pająk albo ptak – odpowiedziała, starając się nie roześmiać.

– Jeśli to pająk, to chyba jakiś gigant.

– Cokolwiek to było, już sobie poszło. Teraz nic ci nie zagraża. Obiecuję, że cię obronię przed tym potworem.

– Chyba nie sprawdziłem się jako macho. – Wyczuł jej rozbawienie. – Ze strachu aż poskoczyłem. – Uśmiechnął się. – Nie lubię pająków.

– Nie martw się, twoja tajemnica nie wyjdzie na światło dzienne. – Ledwie to powiedziała, zrozumiała, że nie zdoła się trzymać od tego faceta z daleka.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy