Nigdy nie zadzieraj z mafią - Agnieszka Bassa-Kura - ebook
BESTSELLER

Nigdy nie zadzieraj z mafią ebook

Agnieszka Bassa-Kura

4,0

29 osób interesuje się tą książką

Opis

 

Zoe staje przed trudnym wyborem, gdy Alessio, szef włoskiej mafii, proponuje jej układ: płacenie haraczy za sklep z odzieżą używaną, który niedawno otworzyła, lub spędzenie wspólnie jednego miesiąca. Nieświadoma tego, co ją czeka, dziewczyna wybiera drugą opcję. Pokochanie złoczyńcy przyniesie jej nowe wyzwania, z którymi będzie musiała się zmierzyć, podczas gdy rozum będzie mówił coś zupełnie innego. 

Jakie konsekwencje czekają Zoe?

Czy zdoła wyjść z tej sytuacji obronną ręką?

Przygotuj się na emocjonalny rollercoaster pełen miłości i niebezpieczeństwa w świecie włoskiej mafii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (238 ocen)
143
25
25
18
27
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
przeczytane1995

Nie polecam

Jak dla mnie ta książka jest jakąś pomyłką. Relacja głównych bohaterów kompletnie nie ma sensu. Zoe jest głupia jak but i do tego naiwna i właściwie do jej opisu przychodzą mi same negatywne cechy. Do tego fabuła... Szkoda słów.
134
Kasiek1988

Nie polecam

To jest tak złe, że aż brak słów....
103
madlenna1

Nie polecam

Zło i kilometry gruzu...
72
karolinaaaa96

Nie polecam

Ja mam pytanie. Jakie wydawnictwo wypuściło takiego gniota? Książka napisana tragicznie. Ne polecam tego czegoś czytać...

Popularność



Podobne


© Agnieszka Kura, Lublin 2024

ISBN 978-83-971201-1-2

Wydanie pierwsze

Redakcja

Marta Tojza – Zyszczak.pl

Pierwsza korekta

Justyna Luszyńska – Zyszczak.pl

Skład DTP

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Druga korekta

Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Melody M. (melodygraphicsdesigner12)

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki.

Dla wszystkich tych, którzy boją się sięgać po marzenia. Najtrudniej wykonać pierwszy krok, później jest tylko lepiej. Wierzę w Was.

Sklep

Przekręciłam wiszącą na szklanych drzwiach zawieszkę z napisem „zamknięte” na „otwarte”, po czym usiadłam przy ladzie. Raz jeszcze przebiegłam wzrokiem po wnętrzu, by się upewnić, że wszystko jest gotowe na przyjęcie pierwszych klientów.

Wynajęty przeze mnie lokal był najmniejszy ze wszystkich stojących przy głównej ulicy miasteczka, do którego przeprowadziłam się stosunkowo niedawno. Sama miejscowość znajdowała się jakieś trzydzieści minut drogi samochodem od stolicy Włoch, czyli Rzymu.

Lokalizacja była niczego sobie, za to czynsz cholernie wysoki jak za klitkę, która miała łącznie z dwadzieścia metrów kwadratowych. Naprzeciwko drzwi była szklana lada, w której trzymałam biżuterię oraz małe akcesoria. Po lewej stronie od wejścia stały półki z butami i torebkami, po prawej zaś – trzy metalowe wieszaki, a na nich równiutko powieszone ubrania.

Ku mojemu zaskoczeniu pierwsi klienci zjawili się dosłownie po dziesięciu minutach od otwarcia. Byli to dwaj barczyści mężczyźni z łysymi głowami, ubrani w czarne garnitury, które pod naporem ich mięśni prawie pękały.

– Dzień dobry – przywitałam ich miło i przyjaźnie, z uśmiechem na ustach.

Nie usłyszałam nic w zamian. Rozglądali się podejrzanie dookoła.

Coś tu jest zdecydowanie nie tak.

Uśmiech szybko zniknął mi z twarzy.

– Mogę jakoś pomóc? – zapytałam niepewnie przez zaciśnięte gardło.

– Chcę rozmawiać z właścicielką – powiedział po chwili jeden z nich. Kiedy podszedł bliżej, zauważyłam na wierzchu jego dłoni tatuaż przedstawiający czarnego kruka.

– To ja. – Wstałam z krzesła, na którym siedziałam. Poczułam się przy nim taka malutka. Był ode mnie sporo wyższy i zdecydowanie cięższy. – W czym mogę pomóc? – spytałam drżącym głosem.

– Przyszliśmy po pieniądze – oznajmił drugi z mężczyzn. On również miał na dłoni tatuaż, dokładnie taki sam jak kumpel. Dodatkowo jego policzek szpeciła dość duża blizna.

– Jakie? Termin spłaty kredytu jeszcze nie minął – zdziwiłam się.

– Bezpieczeństwo kosztuje. Jeśli chcesz być bezpieczna, musisz nam płacić co miesiąc – odparł ten z blizną.

Nie kryli się ze swoimi zamiarami. Najwyraźniej nie był to ich pierwszy raz. Zapewne robili to na całej ulicy, w okolicy, w całym miasteczku.

– Haracz? O to wam chodzi? – zapytałam niepewnie, choć doskonale znałam odpowiedź.

– Nazywaj to, jak sobie chcesz – prychnął pogardliwie.

Mężczyzna bez blizny zrzucił buty z półki. Wszystkie, wcześniej skrzętnie ułożone przeze mnie, teraz wylądowały na podłodze. Następnie ubrania z wieszaka podzieliły los obuwia.

– To jak będzie? Dogadamy się? – zagadnął.

– Nie będę wam nic płacić. Nie potrzebuję ochrony – odpowiedziałam hardo.

– To się jeszcze okaże. – Mężczyzna kontynuował demolowanie sklepiku. Zrzucał coraz więcej ubrań z wieszaków na posadzkę.

– Przestańcie! – krzyczałam. – Przestańcie to robić!

– To nam zapłać – zakpił mięśniak z blizną.

– Nie mam pieniędzy, jak więc mam to zrobić? – wyłkałam przerażona.

– To już twój problem. Masz czas do jutra. Jeśli nie zapłacisz nam dziesięciu tysięcy euro, wrócimy. A wtedy nic nie zostanie z twojego nędznego sklepu – oznajmił ten bez szramy, po czym obaj skierowali się ku wyjściu.

– Chcę porozmawiać z waszym szefem – powiedziałam, ocierając łzy.

Odwrócili się w moją stronę.

– Myślisz, że nasz szef ma czas na takie zera jak ty? Wiesz, ile takich głupich gąsek ustawia się w kolejce do niego?

– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Proszę. Muszę z nim porozmawiać. Nie mam tych pieniędzy.

– To je zdobądź. – Ten z blizną był gorszy. Wyciągnął zza marynarki broń, po czym uderzył nią w szklaną ladę, a ona po chwili rozprysła się na miliony kawałków. Przerażona odskoczyłam do tyłu. – To było jedyne ostrzeżenie – zadrwił z uśmiechem.

Po wyjściu mężczyzn otarłam łzy. Zakasałam rękawy i wzięłam się do układania wszystkiego na nowo. Zbyt wiele poświęciłam, by teraz się poddać.

Muszę być silna.

Co nas nie zabije, to nas przecież podobno wzmocni…

Wybór

Po wczorajszej wizycie dwóch okropnych bandziorów zamontowałam dzwoneczek przy drzwiach. Tak, bym wiedziała, że ktoś wszedł do środka, kiedy będę na zapleczu. Dokładnie tak jak teraz. Odłożyłam parzenie kawy na później, miałam do obsłużenia klienta.

Wróciłam do sklepu.

– Dzień dobry – usłyszałam głęboki, chrapliwy głos.

Kilka kroków ode mnie stał mężczyzna ubrany w czarny dopasowany garnitur. Miał hebanowy, parodniowy zarost na twarzy i włosy zaczesane do tyłu na żel.

Zapach jego perfum unosił się w całym wnętrzu, był wręcz odurzający. Ciemne, diabelskie oczy rozglądały się badawczo dookoła. Spojrzałam na jego buty. Zawsze miałam obsesję na tym punkcie. Były czyściutkie i schludne jak ich właściciel. Po przeskanowaniu całej jego sylwetki zapytałam przez zaciśnięte gardło:

– W czym mogę pomóc?

– Hmm… – Przejechał kciukiem po lekko rozchylonych wargach.

Ten gest wydał mi się tak bardzo seksowny, wręcz nieodpowiedni do sytuacji. Szybko się domyśliłam, kim jest. Widziałam go na zdjęciach, ale to, jak prezentował się na żywo, było nie do opisania.

Pierwsza moja myśl: to będzie trudniejsze, niż sądziłam.

– Chciałaś ze mną rozmawiać, więc jestem. – Usiadł na nowej, drewnianej ladzie, którą dziś mi wymieniono.

– To prawda – wykrztusiłam. – Nie mam pieniędzy. Wszystko, co pożyczyłam, poszło na remont i wyposażenie sklepu. Wczoraj otworzyłam, nic jeszcze nie zarobiłam.

Pewnie mało go to obchodziło, ale chciałam przybliżyć mu moją sytuację finansową.

– Mam więc dla ciebie propozycję. Najbliższy miesiąc spędzisz ze mną. Wtedy twoje długi zostaną umorzone.

– Długi? – Nie potrafiłam ukryć zdziwienia. – Ja nie proszę o ich spłatę. Proszę, byś nie kazał płacić mi haraczu. To znaczy… za moje bezpieczeństwo – poprawiłam się szybko.

Mężczyzna lekko się uśmiechnął. Ten grymas zupełnie nie pasował do jego aparycji złego bandziora.

– Pożyczyłaś pieniądze od lichwiarzy. Wiesz, czym to grozi? Będziesz musiała zapłacić im dwa razy więcej niż to, co dostałaś.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie będę miała pieniędzy na spłatę kredytu, jeśli zacznę wam płacić – wyjaśniłam. – Zabiorą mi sklep… Musi być jakiś sposób. Proszę. Jestem w stanie zrobić wszystko. – Byłam żałosna. Zdawałam sobie z tego sprawę.

– Wszystko? – Oczy mu pojaśniały. – Przed chwilą zaproponowałem ci jedno z wyjść.

– Jedno? Jest zatem jakieś inne? – zapytałam z nadzieją.

– Byś mi płaciła – odparł. – Wybieraj.

– Mam być twoją dziwką przez miesiąc? – Nie potrafiłam ukryć zaskoczenia. – To jest ta twoja wspaniała propozycja?

– Nie dziwką, tylko kobietą do towarzystwa. – Uśmiechnął się zadziornie. – O nic więcej cię nie proszę.

– I ja mam się na to zgodzić? – zdziwiłam się. – Nie będziesz chciał ode mnie seksu?

– Pewnie będę. – Wzruszył nonszalancko ramionami. – Ale nie zrobię tego pierwszy, bo sama do mnie przyjdziesz prędzej czy później.

Wyszczerzył się zuchwale.

Pewny siebie skurczybyk.

– Kiedy mam dać ci odpowiedź? – zapytałam, rozważając to, co mi zaoferował.

– Teraz – odpowiedział bez wahania.

– Teraz? – powtórzyłam po nim jak echo. Pod naporem jego intensywnego spojrzenia postanowiłam przystać na jego warunki. Mam inne wyjście? – Zgadzam się – odparłam.

– Super! – Klasnął w dłonie. – Jedźmy od razu po twoje rzeczy. – Zeskoczył z lady, zadowolony z siebie.

– Mieszkam tu – wyznałam zawstydzona.

– Tu? – zdumiał się.

– Tak. Tu. – Ruszyłam w stronę zaplecza.

To jedno pomieszczenie służyło mi do spania i gotowania. Ogólnie do wszystkiego poza toaletą, rzecz jasna. Weszłam do środka. Mężczyzna podążył tuż za mną, czułam jego wzrok na plecach. Jego osoba dziwnie mnie krępowała. Onieśmielał mnie, jednocześnie wywoływał swoisty niepokój.

Na zapleczu miałam tylko materac, leżący bezpośrednio na podłodze, szafkę, mały stolik i prowizoryczną kuchenkę gazową. Pakowanie nie zajęło mi dużo czasu. Wszystkie ubrania trzymałam w torbie podróżnej.

– Tylko tyle? – zapytał zaskoczony.

Kiwnęłam głową. Myślałam, że pomoże mi nieść bagaż, ale odwrócił się i wyszedł. Ruszyłam za nim. W sklepiku pojawił się inny mężczyzna z tatuażem na dłoni i wziął ode mnie pakunek. Zamknęłam sklep i posłusznie wsiadłam do czarnego SUV-a stojącego przy krawężniku.

To był początek końca. Pytanie: czyjego?

Nowy dom

Słoneczna Italia zmieniła się w deszczową. Kropelki wody odbijały się od szyb w samochodzie, którym jechaliśmy do jego domu.

– Masz jakieś specjalne życzenia? – zapytał nagle.

– Życzenia? – Zaskoczona odwróciłam się w kierunku siedzącego obok mnie mężczyzny.

– Względem jedzenia, ubrania, spania? – wyliczał.

– Tak. Mam jedno – odpowiedziałam bez wahania. – Chcę mieć oddzielny pokój. Wszystko inne jest nieważne. To tylko miesiąc, prawda?

– Prawda – rzucił na odczepnego, po czym skupił się na telefonie.

– To zabrzmiało mało przekonująco. – Nie mogłam się powstrzymać od komentarza.

– Coś mi się wydaje, że będę miał z tobą kłopoty. – Przekrzywił głowę w moją stronę. Przyglądał mi się badawczo.

– Możesz jeszcze zmienić zdanie. – Schowałam drżące dłonie pod uda. – I odesłać mnie z powrotem.

– Dokąd? – Zaśmiał się, pokazując szereg białych zębów. – Musisz wiedzieć jedno: kiedy raz podejmę decyzję, jest ona nieodwołalna.

– Super… – mruknęłam pod nosem, skupiając wzrok na swoich nogach pokrytych gęsią skórką. W samochodzie było dość chłodno. Miałam na sobie tylko krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach.

– Lubię ciche i spokojne kobiety…

– Po co mi to mówisz? – Uniosłam na niego wzrok. – Nie muszę znać szczegółów. Jestem tu dla ciebie jedynie do towarzystwa. Twoje upodobania względem kobiet mało mnie interesują.

– Wiesz, czym różnisz się od dziwki? One otwierają usta tylko wtedy, gdy im na to pozwolę. Tobie najwyraźniej buzia nigdy się nie zamyka!

Zacisnęłam usta ze złości. Bardzo dobrze zrozumiałam jego aluzję.

Nasza podróż zakończyła się w wiosce oddalonej o kilka kilometrów od miasteczka. Wszędzie było zielono, dookoła rozciągały się winnice. Z głównej drogi skręciliśmy w boczną uliczkę, prowadzącą bezpośrednio do posiadłości mężczyzny. Przed wielką metalową bramą stali dwaj uzbrojeni w karabiny maszynowe strażnicy. Kiedy podjechaliśmy bliżej, wrota automatycznie się otworzyły. Wjechaliśmy na całkiem spory teren otoczony kamiennym murem. Po obejściu krążyli ochroniarze, uzbrojeni po same zęby.

Zatrzymaliśmy się obok willi. Jeden z goryli otworzył i przytrzymał mi drzwi samochodu. Rozłożył nade mną parasol, bym nie zmokła. Od razu zostałam zaprowadzona do domu.

– Rozgość się – powiedział i zniknął gdzieś w wielkim wnętrzu, zostawiając mnie samą w salonie.

Usiadłam grzecznie na dużej czarnej kanapie w kształcie litery U, umieszczonej pośrodku przestronnego, urządzonego w ciemnych tonacjach salonu. Zdjęłam przemoczone trampki i skarpetki. Pomimo parasola stopy zdążyły mi zamoknąć. Gdy koniuszki palców zetknęły się z czarną marmurową podłogą, po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Czułam się dziwnie i nieswojo.

Po chwili pojawił się mężczyzna, który skazał mnie na miesiąc swojego towarzystwa.

– Wybacz mi moje maniery. Jestem Alessio Corvonero. – Wyciągnął ku mnie rękę.

– Zoe – powiedziałam, wstając. – Zoe Moro.

Kiedy moja mała dłoń zniknęła w jego wielkiej, ciepłej i miękkiej dłoni, poczułam elektryzujący prąd przechodzący przez całe ciało. Od stóp aż po cebulki włosów na głowie. Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło. Byłam onieśmielona, nie umiałam spojrzeć w jego wielkie, ciemne oczy, które uparcie mi się przyglądały.

– Tak więc, Zoe… – Alessio rozłożył ręce w geście zaproszenia. – To tu będziesz mieszkać przez następny miesiąc. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, pytaj mnie lub Bellę.

W salonie pojawiła się młoda blondynka ubrana w białą, zwiewną sukienkę na ramiączkach.

– Cześć, to właśnie ja. – Uśmiechnęła się uroczo, robiąc na mnie dobre pierwsze wrażenie.

– Zoe, bardzo mi miło. – Również pozwoliłam sobie na lekki uśmiech.

– Skoro formalności mamy za sobą, zostawię cię z Bellą. Muszę wykonać pilny telefon.

– Chodź, oprowadzę cię po domu, ale może najpierw się przebierzesz? – Dziewczyna spojrzała na moje stopy i mokre trampki stojące obok sofy, na której wcześniej siedziałam.

– Nie trzeba. – Chwyciłam buty w dłoń i boso podążyłam za nią.

Bella pokazała mi strategiczne miejsca, takie jak kuchnia, jadalnia, salon – który już zresztą odwiedziłam. Mogłam się po nich swobodnie poruszać. Tak jak i bez problemu wychodzić na zewnątrz, kiedy tylko chciałam. Wyjście poza mury posiadłości było natomiast kategorycznie zabronione w pojedynkę. Mogłam pojechać do miasteczka w towarzystwie Belli lub Alessia. Jedynym miejscem, do którego nie mogłam wchodzić bez pozwolenia, były prywatne apartamenty Alessia w jednym ze skrzydeł tej wielkiej willi. Drugie przeznaczone było dla ewentualnych gości, a w centralnej części budynku znajdowały się pokoje mój i Belli.

– Rozpakowałam twoje ubrania – powiedziała, kiedy weszłyśmy do mojej sypialni.

– Kiedy udało ci się to zrobić? – Spojrzałam na nią zaskoczona.

– Podczas gdy ty siedziałaś w salonie. – Uśmiechnęła się uroczo.

– Och… – Wprawiła mnie w lekkie zakłopotanie. – Nie trzeba było, ale bardzo dziękuję za pomoc.

– Żaden problem, nie miałaś tego zbyt wiele. – Bella wzruszyła lekko ramionami. – Chodź. – Złapała mnie za dłoń. – Pokażę ci, co gdzie jest.

Wnętrze było dziesięć razy większe niż moja kanciapa w sklepie. Pod ścianą oklejoną szarą tapetą, przedstawiającą liście i ptaki, ustawiono wielkie łoże małżeńskie z czarnym welurowym pikowanym zagłówkiem, szarym pledem i białymi poduchami. Po obu stronach mebla stały szafki nocne ze szklanymi lampkami. W rogu pokoju, na podłodze, w czarnej doniczce rosła dorodna palma. Obok okna umieszczono mały stolik z dwoma beżowymi fotelami. Pokój miał prywatną, przestronną łazienkę i garderobę. Tych kilka moich szmatek wyglądało dość skromnie na tle tylu pustych półek.

– Wybacz mi moją ciekawość – zaczęła niepewnie, kiedy wróciłyśmy do pokoju – ale skąd wzięłaś pieniądze na taką bieliznę?

Mówiła o kompletach z La Perla. Bielizna, koszulki czy piżamy potrafiły sporo kosztować. Widać, że dziewczyna znała się na rzeczy.

– Miałam prowadzić second hand. Do takich sklepów trafia wszystko. To jedyny luksus, na jaki było mnie stać – wyjaśniłam.

– Noszone majtki? – Skrzywiła się na samą myśl.

– Niektóre z nich nie były używane, miały nawet metki.

– Trudno mi sobie to wyobrazić. – Zerknęła w stronę uchylonych drzwi, przygryzając dolną wargę. – Uwielbiam ich bieliznę. Gdy się w niej chodzi, to jakby otulała cię lekka, mięciutka mgiełka. – Objęła się ramionami. – Wszystkie twoje skarby są w dobrych rękach. – Zachichotała dziewczęco. Opowiadała o tym niemalże rozmarzona.

Poczułam, że się polubimy. Nurtowała mnie jedna kwestia, postanowiłam od razu o nią zapytać.

– Bella, czy ty… – Zawahałam się przez moment. – Jesteś może w podobnej sytuacji jak ja? – Zdecydowanie nie wyglądała na pomoc domową. Bardziej jak ktoś do towarzystwa. Oczywiście nie chciałam urazić jej w żaden sposób. Musiałam ostrożnie dobierać słowa.

– Obiad jest o dwunastej. – Zignorowała moje pytanie. – Tak jak ci już mówiłam, przestrzegamy pór posiłków, niezależnie, czy Alessio jest w domu, czy też nie. Śniadanie zazwyczaj jemy o ósmej, obiad o dwunastej, następnie wszyscy udajemy się na sjestę do godziny piętnastej. Kolacja jest o osiemnastej. Czy o coś jeszcze chciałabyś mnie zapytać? – Nagle stała się profesjonalna i rzeczowa.

Miałam wiele pytań, ale to nie było miejsce i czas na nie.

– Nie… chyba nie. Jeszcze raz dziękuję za pomoc – rzekłam uprzejmie.

– Nie ma problemu – odparła z kamienną miną. – Prawie bym zapomniała, musisz oddać mi swój telefon.

– Serio? – Kompletnie mnie tym zbiła z tropu. – Naprawdę muszę to zrobić?

– Obawiam się, że tak. Takie dostałam wytyczne od Alessia.

Miałam jakieś inne wyjście? Nie, bo byłam tu na jego warunkach.

Kiedy Bella opuściła mój pokój, położyłam się na wznak na łóżku. Zastanawiałam się, co zrobić. Jak zachować się podczas tego miesiąca. Czy powinnam się przespać z Alessiem? Wystarczyło na niego popatrzeć. Był bogiem seksu. Wysoki, dobrze zbudowany, z przystojną twarzą. Niejedna laska by na niego poleciała i sama wskoczyła mu do łóżka. Ja taka nie byłam, ale może warto to zmienić. Połączyć przyjemne z pożytecznym. Ciekawe, czy Bella o nim fantazjowała, a może miał ją już w swojej sypialni, jak bez wątpienia wiele innych kobiet przede mną. Nie powinnam nawet o tym myśleć. Pokręciłam głową. Fantazjowanie o nim też było złe w mojej obecnej sytuacji, a jednak przeszło mi to przez myśl.

Miałam dziwne wrażenie, że ktoś lub coś mi się przygląda. Przekręciłam głowę w bok – na ścianie wisiał obraz czarnego kruka siedzącego na gałęzi. Czy to ma związek z jego nazwiskiem?

Corvonero oznaczało „czarny kruk”.

Moja ciekawska natura nie pozwoliła mi usiedzieć w pokoju. Nie byłam więźniarką, mogłam więc swobodnie poruszać się po domu.

Zeszłam na dół. Nogi same poniosły mnie do salonu. Na ścianie obok barku z alkoholem wisiał ogromny, chyba największy obraz, jaki do tej pory tu widziałam. Wielki kruk w locie z rozłożonymi skrzydłami, oprawiony w czarną ramę. Podobne malowidła porozwieszano w reszcie domu – na korytarzach, w pokojach, łazienkach, ale ten robił najmocniejsze wrażenie. Całe to miejsce było mroczne i dziwnie niepokojące.

W salonie znajdowały się trzy pary drzwi, jedne prowadziły do kuchni, drugie na taras, trzecie zaś do oranżerii. Postanowiłam zajrzeć do tej ostatniej. Deszcz nadal padał, ciężkie krople obijały się o szklane ściany i sufit. Całe moje ciało pokryła gęsia skórka, kiedy dostrzegłam, co było w środku. W centralnej części pomieszczenia wielkości niejednego mieszkania stała fontanna, która koiła szumem wody. Po obu jej stronach rosły drzewa oliwne, a na ich gałęziach siedziały kruki. Nie byłam pewna, czy są one żywe, czy sztuczne. Podeszłam bliżej. Miałam wrażenie, że jeden z nich dziwnie na mnie patrzy, zupełnie jak ten na obrazie. Stanęłam na palcach, by jeszcze lepiej się mu przyjrzeć. Nagle ptak zakrakał i poderwał się do lotu. Serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Trzymając się za klatkę piersiową, podążyłam wzrokiem za stworzeniem, które wyleciało przez okno w suficie.

– Czasem tu przylatują.

– Jejuuu! – krzyknęłam. Odskoczyłam do tyłu i wpadłam na kogoś za sobą. W ciągu zaledwie minuty dwa razy o mało nie zeszłam na zawał.

– Spokojnie, to tylko ja. – Alessio złapał mnie za ramiona. Jego ciepły oddech owiał mi policzek i ucho. – To moje trofea. – Wskazał na wypchane kruki na drzewie i powoli odwrócił mnie przodem do siebie.

Uniosłam na niego wzrok. Onieśmielał mnie, a to, co przed chwilą powiedział, jeszcze bardziej wzbudziło mój niepokój.

Przełknęłam nerwowo ślinę.

– Nie zapytasz, co oznaczają? – Uniósł wysoko ciemną brew. – Nie jesteś ciekawa?

Pewnie, że byłam ciekawa. Nie chciałam jednak stracić głowy przez takie pytanie i zawisnąć na gałęzi jak te biedne ptaki.

– Jeśli ktoś mi się sprzeciwi, zabijam go – wyjaśnił Alessio. – Każdy kruk oznacza jedną głowę.

A nie mówiłam…

Nieśmiało zerknęłam w stronę drzewa, by szybko policzyć ptaki. Na oko było ich ponad trzydzieści. Czy Alessio uśmiercił tylu ludzi? Jęknęłam w duchu z przerażenia.

– Czy to znaczy, że jak ci się sprzeciwię lub zrobię coś nie po twojej myśli, to mogę tak skończyć? – Spojrzałam na niego wystraszona, na co on się roześmiał.

– Musiałabyś zrobić coś naprawdę złego, by tu trafić. Załóż je. – Podał mi kalosze, które ze sobą przyniósł. – Co prawda już nie pada, ale na dworze jest mokro.

– Jak to? – zdziwiłam się. – Chwilę temu jeszcze padało. Nagle się rozpogodziło?

– Na to wygląda. – Zaśmiał się pod nosem, przez co wyglądał jeszcze bardziej seksownie. – Zakładasz je czy idziesz boso?

Trzymał wyciągnięte w moją stronę buty.

– Ehmm… – Odchrząknęłam, a pod naporem jego spojrzenia spuściłam wzrok na bose stopy. – Zakładam – wydukałam speszona.

Kiedy je włożyłam, objął mnie ramieniem. Poczułam bijące od niego przyjemne ciepło, moje spięte ciało z jakiegoś powodu nagle się rozluźniło. To, jak się przy nim czułam, było dziwne. Nie poznawałam samej siebie.

Wyszliśmy z oranżerii do gaju oliwnego, gdzie na trawie i drzewach siedziało o wiele więcej ptaków. Tym razem byłam pewna, że są prawdziwe. Nad głową usłyszałam: kra, kra. Po plecach przeszły mi ciarki.

Zaciągnęłam się świeżym, rześkim powietrzem, które pachniało cudownie wiosennym deszczem. Uwielbiałam ten zapach.

– Nasza rodzina zajmuje się produkcją oliwy i oliwek – powiedział nagle Alessio.

Spojrzałam na niego z ukosa.

– Poza zbieraniem haraczy? – wypaliłam bez zastanowienia. Zaraz naprawdę zostanę bez głowy. – Jeju, przepraszam, wymsknęło mi się. – Zakryłam usta dłonią.

Najwyraźniej go rozśmieszyłam, bo wybuchł gromkim śmiechem.

– Dokładnie tak – potwierdził. – Poza legalnym biznesem robimy znacznie więcej. Nie chcesz chyba wiedzieć, co dokładnie? – Spoważniał.

Czasem lepiej wiedzieć mniej. Nie dopytywałam więc o szczegóły.

Przed nami ciągnęły się kilometry gaju oliwnego. W oddali było widać wzgórza.

– Tam – rzekł i wskazał winnice po lewej stronie – są nasze pola. Produkujemy i sprzedajemy także wino.

– Tu jest pięknie – powiedziałam z zachwytem. Byłam naprawdę pod wielkim wrażeniem urokliwości tego miejsca.

– Sama widzisz, nasz wspólny miesiąc może być przyjemny – mruknął pod nosem.

Niespodziewanie złapał mnie za dłoń, splatając nasze palce. Ponownie poczułam dziwny prąd przechodzący po całym moim ciele. Ten człowiek był zagadką. Z jednej strony kolekcjonował trofea czarnych kruków, co oznaczało, że bez mrugnięcia okiem zabijał, a z drugiej strony sprawiał wrażenie całkiem sympatycznego faceta. Zupełnie jak teraz, gdy trzymał mnie za rękę.

Dotarliśmy do ceglanego budynku. Otwarte na oścież drewniane drzwi, z których odpryskiwała zielona farba, sięgały niemalże dachu. Weszliśmy do środka. Pod ścianą z lewej ustawiono duże, drewniane banie oraz mniejsze beczki, niektóre z nich nadszarpnięte zębem czasu. Pośrodku stał drewniany stół, a na nim leżały jakieś narzędzia.

– Tu mój dziadek kiedyś sam ręcznie produkował wino – oznajmił Alessio z wielką dumą.

– Chcesz powiedzieć, że udeptywał winogrona stopami? – Szczerze się zdziwiłam.

– Oczywiście, że tak.

– To dopiero musiała być zabawa. – Uśmiechnęłam się. – Robiłeś to kiedyś? – zapytałam z ciekawości. Miałam nadzieję, że mi opowie, jak to tak naprawdę wyglądało, z własnego doświadczenia.

– Nie. Teraz ludzi wyręczają maszyny i roboty.

– Zguba ludzkości – powiedziałam pod nosem. Choć w sumie takie deptanie musiało być niehigieniczne. Fuuuj. Zrobiłam kwaśną minę na samą myśl o czyichś platfusach w kiściach winogron.

– O czym myślisz? Dlaczego się tak skrzywiłaś? – zainteresował się.

– Wyobraziłam sobie, jak kiedyś ugniatano winogrona stopami. Fuuuj. – Jeszcze raz wygięłam usta w grymasie obrzydzenia. – To jednak nie było fajne.

– Przed chwilą mówiłaś, że musiała to być niezła frajda, a teraz się krzywisz. Wy, kobiety… – Westchnął rozbawiony. – Kto was zrozumie? – Pokręcił głową.

– Za to wy, faceci, jesteście jak otwarte książki, można w was czytać bez trudu – rzuciłam złośliwie.

– Mówisz? – Usiadł na jednej z beczek, opierając łokieć na udzie.

– To był sarkazm. – Zgarnęłam kilka niesfornych kosmyków z twarzy. – Większość facetów jest równie skomplikowanych jak kobiety.

– Racja. – Zerknął na zegarek na nadgarstku. – Musimy wracać, wieczorem jedziemy na przyjęcie. Chciałbym, by Bella pomogła ci się przygotować.

Oburzyły mnie jego słowa.

– Twierdzisz, że sama nie dam sobie rady? – wypaliłam. – To, że jestem z bidula, nie znaczy, że nie umiem sama założyć sukienki.

Wkurzona ruszyłam w stronę willi. Alessio nawet nie próbował mnie zatrzymywać. Nie żebym od razu oczekiwała przeprosin. Po prostu jego słowa niespodziewanie mnie dotknęły. Udałam się bezpośrednio do swojej sypialni, gdzie na przenośnym wieszaku wisiały sukienki. Podeszłam bliżej. Ktokolwiek je kupował, nie szczędził pieniędzy. Były jedwabne, satynowe, ze znanych domów mody. Obok wisiała bielizna mojej ulubionej marki. Jej jakość nie równała się z niczym innym na świecie.

– Cześć, to znowu ja. – Uśmiechnięta dziewczyna wkroczyła pewnie do pokoju. Biły od niej prawdziwa dobroć i szczerość. – Alessio mówił, że mam ci pomóc się przygotować. Szczerze wątpię, że mnie potrzebujesz. Widziałam twoje ubrania. Masz świetny gust.

– Dzięki. – Chociaż od niej mogłam usłyszeć miłe słowo. – Co to za przyjęcie?

– Z największymi włoskimi szychami. Będzie pełno facetów i dziwek im towarzyszących. – Zakryła usta dłonią i posłała mi przepraszające spojrzenie. – Przepraszam, nie miałam na myśli ciebie.

– Spoko… – Uśmiechnęłam się blado. Większość ludzi i tak pomyśli o mnie w ten sposób. – Byłaś już tam kiedyś z nim?

– Ja? – Szczerze się zdziwiła. – Nie… Moja matka by na to nie pozwoliła. – Zerknęła w stronę drzwi. Boi się czegoś czy co? – Nie powinnam ci tego mówić – ściszyła głos – ale jestem kuzynką Alessia. Pracuję u niego, ale to jest bardziej moje przygotowanie do małżeństwa. Kobieta przed ślubem musi umieć pewne rzeczy, tak by jej mąż wiedział, że będzie dobrą żoną. Mam poślubić mężczyznę, którego ledwie znam, a zakochałam się w innym. – Bella zrobiła się nagle smutna. – Podkochuję się w stajennym – wyjaśniła.

Od początku nie pasowała do roli służącej, teraz wiedziałam dlaczego. Streściła mi cały swój życiorys, choć wcale mnie nie znała, a ja nie pytałam. Było to bardzo ryzykowne z jej strony.

– Dlaczego musisz się na to zgodzić? – zapytałam. – Nie możesz być z tym, którego kochasz? Powiedz im o swoich uczuciach.

– To nie jest takie proste, jak by się mogło wydawać. – Zaśmiała się smutno. – Za dwa lata ślub. Nic na to nie mogę poradzić. – Westchnęła.

– Dlaczego za dwa? – Zaciekawiła mnie jej historia. Sądziłam, że w dzisiejszych czasach już nikt nie zawiera aranżowanych małżeństw.

– Muszę mieć skończone dwadzieścia pięć lat – wytłumaczyła.

– Nie ma innego wyjścia? Może da się coś jednak zrobić? – zapytałam z nadzieją. Chciałam jej jakoś pomóc, ale byłam bezsilna, zapewne jeszcze bardziej niż ona.

– Jedyne, co mogłabym zrobić, to uciec. Ale jak? Nie mamy dość pieniędzy, jak będziemy żyć?

Był to jakiś argument, ale czy aż tak istotny? Według mnie pieniądze nie są najważniejsze. Istotne są miłość, a także wsparcie drugiej osoby. Majątek to rzecz nabyta.

– Moja rodzina ma władzę, pozycję, kapitał – dodała po chwili zadumy. – My dwoje przeciwko nim… to nie miałoby racji bytu. – Pokręciła głową.

– W takim razie nie boisz się, że ktoś was przyłapie?

– Nie boję się śmierci – odpowiedziała hardo. – Wolę przeżyć pięć minut szczęścia, niż później żałować, że przegapiłam okazję. – Po tych słowach i tak lekko widoczny uśmiech zniknął jej z twarzy. – Mój przyszły mąż to straszny człowiek. Nie kocham go i nigdy nie pokocham. Nie jestem głupia, wiem, że on dupczy wszystko, co popadnie. Zostały mi jeszcze dwa lata wolności. Chcę je w pełni wykorzystać.

Dziewczyna była młodziutka, ale myślała jak dojrzała kobieta. Znajdowała się w jeszcze gorszej sytuacji niż ja. Ale miała rację – lepiej korzystać z chwili szczęścia, niż potem sobie wyrzucać, że się choćby nie spróbowało…

Przed tym, jak Bella pomogła mi się przygotować na tajemnicze przyjęcie, dostałam od niej kieliszek prosecco, który zagryzłam kilkoma garściami pistacji.

Miałam na sobie długą czarną satynową suknię opinającą ciało. Włosy po namowach Belli zostały upięte w wysoki, luźny kok na czubku głowy, dwa pasma zwisały swobodnie po obu stronach mojej twarzy. Makijaż był dość mocny jak na mnie – zazwyczaj malowałam jedynie rzęsy maskarą, a usta błyszczykiem. Teraz brązowy cień mocno podkreślał oczy i idealnie podbijał kolor moich brązowych tęczówek. Usta zaś zostały pociągnięte czerwoną pomadką. Całość wyglądała idealnie, zjawiskowo. Czułam się dobrze, lecz jednocześnie ogarniał mnie niepokój – nie byłam pewna, co mnie czeka i jak potoczy się dzisiejszy wieczór.

Zeszłam do pustego salonu. Stanęłam przy drzwiach prowadzących do oranżerii. Wpatrywałam się w fontannę, która koiła swoim szumem. Moje rozdygotane serce stopniowo zwalniało, wracało do normalnego rytmu.

– Pięknie wyglądasz.

Wzdrygnęłam się, kiedy Alessio niespodziewanie musnął mój policzek ciepłymi wargami.

Powstrzymałam się przed westchnieniem. Ten niepozorny gest z jego strony podziałał na mnie pobudzająco, serce zabiło mi szybciej w piersi, w brzuchu zatrzepotały motyle. Nie chciałam tego czuć, to było tak nieodpowiednie, niewłaściwe.

Odwróciłam się do niego przodem.

– Dziękuję, ty też prezentujesz się niczego sobie – wydusiłam przez zaciśnięte gardło. Onieśmielona jego spojrzeniem spuściłam wzrok na buty Alessia. Jak zawsze wyglądały perfekcyjnie. On sam, można by powiedzieć, był perfekcyjny. Czarny smoking, który miał na sobie, podkreślał urodę.

– Mówisz to szczerze czy ze strachu? – Zaśmiał się uroczo.

Popatrzyłam na niego zaskoczona. Potrafił być tak bardzo nieprzewidywalny…

– Jedno i drugie. Nie chcę zawisnąć na drzewie w twojej oranżerii – odpowiedziałam ostrożnie.

– Już ci mówiłem. Jeśli nie zrobisz niczego przeciwko mnie, nic ci nie będzie.

Po tym ostrzeżeniu wyszliśmy i wsiedliśmy do czarnej limuzyny stojącej na podjeździe.

– Odwróć się – poprosił nagle.

– Po co? – spanikowałam. – Co się dzieje? – Zerknęłam nerwowo na jego ręce, w których trzymał czarny materiał.

– Spokojnie. – Jego głos był łagodny i cichy. – Muszę zawiązać ci oczy. Jako osoba z zewnątrz nie możesz wiedzieć, dokąd jedziemy. Odsłonię ci je zaraz po dotarciu na miejsce. Zaufaj mi.

Skinęłam głową, choć nie byłam pewna, czy dobrze robię. Odwróciłam się do niego plecami. Cienki satynowy materiał dotknął mojej twarzy. Starałam się zapanować nad przyspieszonym oddechem. Nie było to komfortowe.

– Spokojnie – szepnął mi do ucha. Jego ciepły oddech owiał moją szyję. – Nic ci nie zrobię. – Seksowny szept podziałał pobudzająco na moje zmysły. Przełknęłam głośno ślinę. – Nic, na co byś się nie zgodziła – rzekł. Wzdrygnęłam się, kiedy dotknął moich ramion. – Jesteś spięta, zrelaksuj się… – Posadził mnie na siedzeniu, a moje nagie plecy zetknęły się z zimną skórą tapicerki, co wywołało gęsią skórkę. Kiedy ujął mój nadgarstek, zadrżałam, po raz kolejny zaskoczona jego gestem. – Czemu jesteś taka zestresowana? Podaję ci tylko kieliszek z szampanem, byś się nieco rozluźniła.

Chwyciłam smukłą lampkę w dłoń. Mój zmysł wzroku nie działał. Pozostały mi jedynie słuch, smak i węch. To było osobliwe uczucie. Upiłam łyk trunku, po czym oblizałam usta, delektując się słodkim smakiem alkoholu. Z boku usłyszałam głębokie westchnienie. Alessio siedział blisko mnie. Mimo że nasze ciała się nie dotykały, wyczuwałam między nami napięcie.

Stanowił uosobienie męskości, siły i władzy. Wszystkiego, czego pragną kobiety. Po części też ja. Powiedział mi dzisiaj, że to ja przyjdę do niego pierwsza. On nie będzie mnie o nic prosił ani brał bez mojej zgody.

To będzie ciężki miesiąc…

Jęknęłam. Po chwili zdałam sobie sprawę, że było to głośne jęknięcie.

– Wszystko dobrze? – zapytał.

– Tak. Nie lubię, gdy nic nie widzę – powiedziałam wymijająco, upijając kolejny łyk szampana. Nagle zaschło mi w gardle.

– Jasne – odparł z rozbawieniem w głosie. – Jeszcze chwila i będziemy na miejscu.

– Co mam tam robić? – Byłam coraz bardziej zestresowana. Nikt mi nic nie wyjaśnił, nie dał wskazówek, co mówić, jak się zachować.

– Nic nie masz robić. Po prostu masz tam ze mną być i dotrzymywać mi towarzystwa. Gdyby jakiś gość się do ciebie przystawiał, będzie miał ze mną do czynienia. Na początku zjemy kolację. Później mężczyźni udadzą się w interesach do innego pomieszczenia. Zostaniesz z dziewczynami. Nie gadaj za dużo. I nie wypytuj. To nie jest mile widziane w tych kręgach.

– Jakie kobiety tam będą? – Bella co nieco mi zdradziła, ale chciałam usłyszeć to od niego.

Niespodziewanie złapał moje kolano, co mnie wystraszyło.

– Dziwki i partnerki. Ty znasz swoją pozycję, prawda? – Ścisnął je mocniej.

– Prawda – przytaknęłam.

Bardzo dobrze znałam zasady naszej umowy. Wiedziałam, po co tu jestem, czego on chce i czym ma się zakończyć cała ta farsa. Nie wiedziałam tylko, kto ostatecznie będzie wygranym, a kto przegranym w tej grze pozorów.

Przyjęcie

Dopiero gdy weszliśmy do środka, Alessio zdjął mi opaskę z oczu. Przymrużyłam powieki, kiedy moje oczy oślepiła nagła jasność. Złapał mnie pewnie za rękę i zaprowadził w głąb pomieszczenia wypełnionego ludźmi. Przepych był dosłownie namacalny.

Podłużny stół, mieszczący na oko jakieś dwadzieścia osób, przystrojono czarnym obrusem, na którym znajdował się złoty bieżnik. Złote sztućce leżały na czarnych serwetkach, tuż obok białej zastawy ze złotymi zdobieniami. Palące się złote świece nadawały przytulny klimat.

Panowie mieli na sobie smokingi, panie zaś eleganckie suknie wieczorowe. Dziwki, kochanki, partnerki. Nie potrafiłam zweryfikować statusu tych kobiet, ale wszystkie były ładne, zgrabne i młode.

I ja, kompletnie tu niepasująca, wśród nich…

Nie zostałam przedstawiona żadnemu rozmówcy Alessia. Czułam się przez to uprzedmiotowiona. Jak ozdoba, której nawet nie warto poświęcić chwili, a tym bardziej się nią zainteresować. Każdą z kobiet tak traktowano. Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, po co tu jestem i jakie są moje cele.

Po niekończących się rozmowach zasiedliśmy wreszcie do stołu. Podano nam przystawkę. Arancini – ryżowe kulki podsmażane w bułce tartej. Skórka była chrupiąca, a nadzienie kremowe. Wszyscy używali sztućców, tylko ja jadłam palcami. Gdy to dostrzegłam, zastygłam i spanikowana spojrzałam na Alessia. On się do mnie jedynie uśmiechnął. Sam odłożył sztućce i zaczął jeść tak jak ja – palcami. Nikt tego nie skomentował, a on się pochylił i wyszeptał:

– Tak jest wygodniej i smaczniej. Masz rację.

Przełknęłam to, co miałam w ustach, po czym wytarłam je serwetką.

– Przepraszam. – Czułam się zakłopotana. Miałam dotrzymać mu towarzystwa i w żaden sposób go nie ośmieszyć.

– Nic się nie stało. – Ścisnął moje kolano pod stołem. – Jedz – nakazał mi.

– Któż to? – Dopiero teraz zostałam dostrzeżona przez krępego mężczyznę w podeszłym wieku, siedzącego naprzeciwko nas. Jego partnerka była od niego o wiele młodsza. Wszyscy inni natychmiast przestali rozmawiać i skupili się na nas. Spłoszona natarczywością spojrzeń spuściłam wzrok na talerz.

– Zoe – odpowiedział sucho Alessio. – Chcesz wiedzieć coś jeszcze? Może to, że wydłubię ci oczy, jeśli jeszcze raz na nią popatrzysz jak na swoją dziwkę?

Zareagował dość ostro, nie spodziewałam się tego.

– Synek tatusia mi grozi? – prychnął pogardliwie mężczyzna. Uderzył pięścią w stół. Podskoczyłam, tak jak cała zastawa, która wydała głośny dźwięk. – Będę patrzył, gdzie będę chciał. I jak będę chciał.

– Tylko spróbuj! – wypalił Alessio, a ja spojrzałam na niego wystraszona.

– Wolałbym spróbować twojej dziwki.

Al w ułamku sekundy wyciągnął z kieszeni nóż, zamachnął się i wycelował w ścianę nieopodal głowy swego rozmówcy.

– Waż słowa – warknął przez zaciśnięte zęby.

Tamten zupełnie nic sobie z tego nie robił.

– Spróbuję jej, bądź tego pewien. Przyjdzie taki dzień, gdy padnie przede mną na kolana i mi obciągnie, a ty będziesz tylko patrzył.

Przenigdy nie chciałabym mieć najmniejszego kontaktu z tym człowiekiem.

Alessio nie wytrzymał. Gwałtownie wstał, podszedł do mężczyzny, złapał go za marynarkę i przyłożył mu nóż do gardła. Facet chyba się jednak wystraszył, bo zbladł. Przed chwilą zgrywał chojraka, a teraz mina mu zrzedła.

– Twoje groźby nie robią na mnie wrażenia. – Ciemne spojrzenie Alessia padło na mnie. – Jedynie godzą w dobre imię Zoe, co mi się bardzo, ale to bardzo nie podoba – warknął tak głośno, że wszyscy mogliśmy usłyszeć. To było miłe, jednocześnie dziwne uczucie. Tym bardziej, że chwilę potem zwrócił się do mnie. – Siedź tu! – nakazał mi takim tonem, że nie miałam zamiaru się sprzeciwiać.

Nikt nie zaprotestował, kiedy wyciągnął mężczyznę z sali. Wystraszona partnerka nieszczęśnika też nie ruszyła się z miejsca.

Kiedy Alessio wrócił, ale już sam, podano danie główne, po deserze zaś mężczyźni wyszli. Kobiety przeniosły się do innego pomieszczenia, a ja razem z nimi. Usiadłam na kanapie z szampanem w dłoni. Chciałam być niewidzialna. Wszystkie dziewczyny przyglądały mi się z zaciekawieniem, wiedziałam, że szeptały na mój temat. Było to wyczuwalne na kilometr. Jedynie towarzyszka faceta, który nie wrócił na kolację, usiadła obok mnie.

– Jestem Rosa – przedstawiła się.

– Zoe, miło mi. – Uśmiechnęłam się do niej nieśmiało.

– Jesteś nową dziwką Ala? – Nie owijała w bawełnę.

– Tak. – Nie było sensu zaprzeczać ani tym bardziej niczego wyjaśniać.

– Ostatnia zniknęła podobno w niewyjaśnionych okolicznościach.

Wstrzymałam oddech, przed oczami stanęło mi drzewo z krukami. Czy ona tam była? Sprzeciwiła się mu tak jak tamten koleś? Zabił ją? Moja sytuacja coraz mniej mi się podobała.

– Co teraz będzie z twoim partnerem? – zapytałam.

– Mam nadzieję, że zdechnie.

– Co? – Wytrzeszczyłam oczy zszokowana.

– Tak, to bardzo zły człowiek. Porwał mnie trzy lata temu, gdy miałam dwadzieścia lat. Zrobił ze mnie dziwkę – pożaliła się. Nie byłam w stanie sobie nawet wyobrazić, przez co przeszła.

– Tak mi przykro… – Położyłam dłoń na jej kolanie w geście otuchy, lecz natychmiast ją zabrałam. Wydało mi się to niewłaściwe. – Co się teraz z tobą stanie?

– To zależy od Alessia. Jeśli zechce podarować mi wolność, to to zrobi. Jeśli nie, to zostanę jego dziwką.

Jego dziwką? Poczułam się zniesmaczona na samą myśl.

Rosa zbliżyła się do barku z alkoholem, ale nie zdążyła się nawet napić, bo jeden z ochroniarzy do niej podszedł, powiedział jej coś do ucha, po czym oboje wyszli.

Chciałam jak najszybciej się stąd ulotnić. Mężczyźni powoli, jeden po drugim wracali po swoje kobiety, następnie razem opuszczali pomieszczenie. W końcu zostałam sama.

Niepokorna natura znów kazała mi wstać i rozejrzeć się nieco. Ile można czekać? Wyszłam na ciemny hol, gdzie wcześniej kręciła się obsługa i ochrona, a teraz nie było ani żywej duszy.

Ruszyłam wzdłuż korytarza. Drzwi do jednego z pomieszczeń były uchylone, światło z jego wnętrza wypadało na zewnątrz. Podeszłam bliżej. Przystanęłam obok, słysząc dziwne odgłosy. Ostrożnie zerknęłam przez szparę do środka. Alessio stał tyłem do biurka, a dziewczyna, która ze mną rozmawiała, klęczała przed nim. Trzymał jej głowę dłońmi i wbijał się kutasem w jej usta, wydając z siebie zwierzęce odgłosy. Po chwili warknął przeciągle, gdy doszedł. Odchylił głowę do tyłu z zamkniętymi oczami. Chciałam się wycofać, ale wpadłam na kogoś za sobą. Ten ktoś otworzył drzwi na oścież i wepchnął mnie do pokoju.

– Mam tu kogoś – powiedział ochroniarz.

Rosa podniosła się z klęczek i wytarła usta dłonią. Czy wyglądała na zażenowaną całą tą sytuacją? Nie do końca.

– Wyjdź – zwrócił się do niej Alessio. – Skończyliśmy naszą rozmowę. – Zapiął rozporek.

Rosa opuściła bibliotekę ze spuszczoną głową, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Nie musiała, tak naprawdę nie była mi nic winna.

– Kazałem ci czekać. Ale skoro już tu jesteś…

Podszedł, złapał mnie za kark, po czym zachłannie naparł na moje usta, domagając się pocałunku, którego nie odwzajemniłam. Kiedy się odsunął, moja ręka poszybowała wysoko i wylądowała na jego policzku. Uderzyłam go. Nie powinno mi nawet przejść to przez myśl, a posunęłam się do czynu, którego w żaden sposób nie mogłam cofnąć i chyba nie chciałam. Wykorzystał wystraszoną dziewczynę. Zabił jej faceta, a następną osobą będę ja. Jego oczy zapłonęły gniewem.

– Przepraszam. – Skuliłam się wystraszona. Niespodziewanie chwycił mnie za kark i szarpnął moją głową do tyłu.

– Wiesz, co mógłbym ci teraz za to zrobić? – zapytał przez zaciśnięte zęby.

Pokręciłam głową, choć chyba wiedziałam, co ma na myśli.

– Zabić cię – powiedział. Przełknęłam głośno ślinę. Serce zadudniło mi niespokojnie w piersi. – Dziś cię oszczędzę, ale następnym razem uważaj, co robisz i co mówisz. To twoje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. A teraz wracaj do domu. Kierowca cię odwiezie. – Puścił mnie.

– A ty? Nie wracasz ze mną?

Tym razem złapał mnie za żuchwę. Przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze, skupiając na niej wzrok.

– Jeszcze nie – powiedział łagodnie. – Zobaczymy się w domu. – Spojrzał mi głęboko w oczy.

– Zostajesz z nią? – wymsknęło mi się niechcący.

– Może. – Uśmiechnął się przebiegle. – Voto, zabierz Zoe do rezydencji.

Bez słowa skargi dałam się zawieźć do posiadłości. W drodze powrotnej oczywiście też musiałam mieć zasłonięte oczy. Ochroniarz odwiązał mi czarną opaskę, dopiero gdy samochód zatrzymał się przed willą. Wszyscy już spali, tak mi się przynajmniej wydawało. Ciekawe, czy Bella również. Choć może udała się do stajni, skoro Ala nie było w domu. Nie wrócił ze mną, wolał zostać tam z tą dziewczyną…

Czy przemawiała przeze mnie zazdrość?

To jakiś obłęd. Potrząsnęłam głową, dziwiąc się samej sobie.

Dom był cichy i pusty, jedynie z oranżerii dochodziły pojedyncze odgłosy ptaków pomieszane z trzepotem skrzydeł. Moje ciało pokryła gęsia skórka, mimo to skierowałam się właśnie tam. Nie czułam się jeszcze śpiąca, zbyt wiele emocji zebrało się we mnie jak na jeden dzień.

Złapałam w dłoń tren sukni. Przemierzyłam oranżerię, jak najszybciej tylko mogłam. Po dzisiejszych wydarzeniach to miejsce przerażało mnie jeszcze bardziej. Wyszłam do ogrodu, gdzie drzewa oliwne były oświetlone lampkami. Tą samą ścieżką, którą spacerowałam dziś rano z Alessiem, dotarłam do ceglanej winiarni. Usiadłam na jednej z beczek przy wejściu. Podciągnęłam kolana do klatki piersiowej i przyglądałam się księżycowi w pełni.

Nagle jeden z czarnych kruków usiadł na beczce obok. Przyglądał mi się tak, jakby mnie pilnował. Atmosfera tego miejsca wywoływała niepokój i strach, a zarazem ciekawość – całą gamę emocji. Do tego ta dziwna kolacja. Pierwszy raz zostałam znieważona przez tego obleśnego mężczyznę, a on najprawdopodobniej stracił życie. Mój honor został uratowany przez Alessia, który zaspokoił własne żądze i w dodatku wykorzystał tę biedną dziewczynę. Nie mieściło mi się to wszystko w głowie.

– Dlaczego jeszcze nie śpisz?

Podskoczyłam na dźwięk głosu Alessia. Kruk odfrunął. Spojrzałam przed siebie. Nie widziałam jego twarzy, jedynie sylwetkę skąpaną w ciemności.

– Nie chciało mi się. Są jakieś określone godziny, kiedy wolno mi tu przychodzić? – rzekłam niemalże szeptem.

Podszedł bliżej. Nie miał na sobie marynarki, był jedynie w koszuli rozpiętej przy kołnierzyku, z rękawami podwiniętymi do łokci. Jego poważna twarz nie zdradzała żadnych emocji.

– Nie. – Włożył dłonie do kieszeni spodni. – Ale może być tu niebezpiecznie – dodał, bacznie mi się przyglądając.

– Tu? – zdziwiłam się. – Wszędzie są twoi ludzie. To niemożliwe, by było tu niebezpiecznie.

– Podoba mi się twoje myślenie. – Jego mroczną twarz rozpromienił szeroki uśmiech. – Jesteś bystra. – Kiwnął na mnie brodą. – Tu nic ci nie grozi, ja wszystko o wszystkich wiem. Nic się przede mną nie ukryje.

Od razu pomyślałam o Belli. Ma pewność, że wie wszystko?

– Jestem zmęczona, położę się, jeśli pozwolisz. – Zsunęłam stopy z beczki na trawę.

– Nie jesteś w więzieniu. Możesz tu robić, co chcesz – wyjaśnił.

– Serio? – Skrzywiłam się. – Skoro to nie jest więzienie, czy mogę jutro wybrać się sama do miasteczka?

– Wykluczone – odparł chłodnym tonem. Po uśmiechu nie było już ani śladu, wróciła ta jego posępna mina. – Sama co najwyżej możesz pójść do swojego pokoju, właśnie teraz.

Ależ on irytujący, wrrr…

– Zostało jeszcze trzydzieści dni – odpowiedziałam spokojnie.

– Skrzętnie je wyliczasz, aż tak ci tu źle? – Zmrużył oczy.

– Oboje wiemy, dlaczego tu jestem. – Podeszłam do niego, choć trochę się bałam. – Chcę prowadzić sklep. Bardzo długo na to czekałam, dlatego nic i nikt mnie przed tym nie powstrzyma.

– Do tego waleczna – dodał z uznaniem. – Podobasz mi się coraz bardziej.

– Dobranoc – pożegnałam się z nim, puszczając jego komplement mimo uszu. Bo to chyba był komplement? Skierowałam się w stronę willi.

– Ja też idę spać – powiedział, ruszając za mną. – To był ciężki dzień.

Zgadzam się…

W milczeniu szliśmy przez gaj oliwny. Przerażały mnie wszędobylskie kruki. Wydawało mi się, że mnie obserwują. A ten, który mnie pilnował, przemknął ponad naszymi głowami i wleciał przez otwarte drzwi do oranżerii.

– Dobranoc – powiedziałam raz jeszcze i odwróciłam się do Alessia.

Na jego ramieniu siedział biały kruk.

– To Rico.

Parsknęłam śmiechem.

– Rico? On przypadkiem nie był pingwinem? – rzuciłam rozbawiona. – Niemożliwe, by kruki miały takie imiona. – A jednak ten miał. Mina Alessia była śmiertelnie poważna. Chyba nigdy nie oglądał Pingwinów z Madagaskaru. Musiałam szybko uratować sytuację. Naprawdę nie chciałam zawisnąć na drzewie oliwnym. – Ładne imię – powiedziałam nieco nienaturalnie. – Do tego białe kruki to prawdziwa rzadkość. Skąd go masz?

Wpatrywał się we mnie intensywnie czarnymi oczami. Jego twarz była kamienna, nie wyrażała kompletnie nic. Nie wiedziałam, czy jest na mnie zły.

– Idź do siebie – powiedział chłodno.

Poszłam więc na górę. To był długi, intensywny dzień.

Czyste sukienki przesunęłam na jedną stronę wieszaka, a tę, którą miałam na sobie, powiesiłam po drugiej stronie. Tak, by jej nie uszkodzić. W samej bieliźnie poszłam do łazienki.

Po prysznicu położyłam się w wielkim łożu. Zerknęłam na prawo. Miałam wrażenie, że kruk z obrazu na mnie patrzy. Zgasiłam światło i odwróciłam się do niego plecami.

Nie mogłam spać, bo od wielu lat cierpiałam na bezsenność. Kiedyś siadałam na balkonie i patrzyłam w gwiazdy. Lub zabijałam czas przeglądaniem internetu w telefonie. W tym momencie go nie miałam, bo został mi zabrany, kiedy się tu pojawiłam.

Przymknęłam powieki z nadzieją, że sen jednak nadejdzie.

Obudziłam się na materacu w swoim sklepie. Podniosłam się, pod stopami poczułam chłód. Wszędzie było ciemno, mimo to stawiałam po omacku kolejne kroki. Gdzieś za sobą usłyszałam szelest i trzask łamiących się gałęzi. Odwróciłam się. Ciemność zastąpiła mgła.

– Halo, jest tu kto? – zawołałam.

Odpowiedziało mi jedynie echo. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zaczęło mi brakować tchu. Szłam jednak dalej, nie wiedząc, po co i dokąd zmierzam, ale czułam, że gdzieś tam czeka mnie coś dobrego.

Nagle poczułam pod stopą jakiś ciepły obiekt, zrobiłam krok w tył. Przykucnęłam, a moim oczom ukazał się martwy kruk. Przesunęłam nogę w bok – cała moja stopa była w jego krwi. Wzięłam na ręce nieżyjące zwierzę. Czerwona ciecz kapała mi spomiędzy palców. Ptak poruszył dziobem, jakby chciał coś powiedzieć. Nagle wszystko zniknęło.

Obudziłam się cała spocona. Zdarłam z siebie kołdrę, wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Otworzyłam je szeroko, rześkie powietrze buchnęło mi w twarz. Przetarłam spocone czoło. To był tylko sen – uspokajałam samą siebie. Przede mną rozpościerał się gaj oliwny. W oddali widać było zarys ceglanego budynku. Wyrównałam rozszalały oddech. Byłam bezpieczna… To był tylko sen – powtórzyłam sobie kolejny raz.

Narzuciłam na siebie szlafrok, po czym zeszłam do kuchni i wypiłam szklankę wody. Wyszłam na zewnątrz. Jak na środek nocy było ciepło i przyjemnie. Pierwszy raz od kilku lat przespałam chwilę i miałam sen. Wierzyłam w sny, musiałam jak najszybciej sprawdzić, co oznacza martwy kruk.

Przeszłam gajem oliwnym, gdzie natrafiłam na drzewo z pomarańczami. Stanęłam na palcach, by jedną zerwać, a gdy to mi się udało, usiadłam na trawie i oparłam się plecami o pień. Obrałam owoc i wgryzłam się w niego, aż sok prysnął mi na twarz i szyję, brudząc moją jedyną piżamę. Zaklęłam pod nosem i jeszcze raz zatopiłam zęby w miękkim miąższu. Tym razem słodki płyn przeciekał mi pomiędzy palcami, dokładnie jak krew w moim śnie. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, o mało się nie zakrztusiłam.

To był tylko sen… – uspokoiłam samą siebie.

Oklejona i umorusana spojrzałam na willę. W jednym górnym oknie świeciło się światło. Pojawiła się w nim czarna postać i zatrzymała na chwilę. Miałam wrażenie, że patrzy prosto na mnie. Było to raczej niemożliwe, bo nie mogłam być widoczna pomiędzy drzewami.

Wstałam, a sylwetka zniknęła. Zerwałam z drzewa jeszcze dwa owoce, po czym niezauważalnie wróciłam do pokoju. Tam się rozebrałam i zaprałam koszulkę oraz szlafrok. Nie miałam nic innego przy sobie, więc położyłam się do łóżka w samych szortach.

Leżąc na wznak, myślałam o śnie. Zapewne wywołały go intrygująca atmosfera tego domu i obecność czarnych kruków. Odwróciłam się twarzą do obrazu, wsunęłam ręce pod policzek i patrzyłam na niego z coraz większym zainteresowaniem.

Jestem bardzo ciekawa, co się wydarzy w ciągu tego miesiąca. Już pierwszy dzień pokazał, że nie będzie tu nudy.