Noc pachnąca samotnością - Iza Maciejewska - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Noc pachnąca samotnością ebook i audiobook

Maciejewska Iza

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

1042 osoby interesują się tą książką

Opis

Historia, która uzależnia od pierwszego rozdziału.

Sebastian Wilczyński jest krakowskim prokuratorem. Jest również seksoholikiem, który uważa, że można kochać jedną kobietę i chodzić do łóżka z wieloma innymi. Dla niego seks to nic innego jak fizyczne zaspokajanie potrzeb, którego nie łączy z miłością.

Czy aby na pewno?
Czy to może tylko wymówka, która ma uciszyć jego sumienie?

Uzależnienie może odebrać wszystko. Szacunek, pieniądze, rodzinę i godność. Przejmuje nad człowiekiem władzę i go niszczy. Jest toksyczne. Jest też „najlepszym” przyjacielem. Jak więc się go pozbyć? Jak z niego zrezygnować, kiedy tak często daje wytchnienie i pozwala rozładować napięcie?

Ta książka cię przeczołga, wstrząśnie twoimi uczuciami i trwale zapisze się w twojej pamięci. Dzięki niej zrozumiesz ludzi, którzy są uzależnieni. Albo wręcz przeciwnie – będziesz ich jeszcze bardziej potępiać. Z pewnością jednak nie przejdziesz wobec tego tytułu obojętnie. Noc pachnącą samotnością to mocny, brudny i niesamowicie prawdziwy dark romance.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 53 min

Lektor: Bartosz Głogowski
Oceny
4,5 (75 ocen)
56
9
7
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eroticbookslover

Nie oderwiesz się od lektury

To jest historia, obok której nie da się przejść obojętnie i jeśli jej nie przeczytacie to stracicie coś wspaniałego, a jak przeczytacie, to nie zapomnicie jej na bardzo długo… „Noc pachnąca samotnością" całkowicie Was sponiewiera, pod każdym względem i moim zdaniem, chyba najbardziej z tych trzech pachnących części, no ale na szczęście jest Wawro i Bozenka!
21
Alicjate

Nie oderwiesz się od lektury

Dziękuję za tą książkę. Polecam Nie jest to romans ani erotyk, słodko nie będzie. To dobrze napisana pełna emocji książka , którą warto przeczytać.
10
osska84

Nie oderwiesz się od lektury

Książka daje wiele do myślenia i na pewno pozostanie na długo w pamięci. Nie na takie zakończenie liczyłam.
10
madlenna1

Nie oderwiesz się od lektury

czapki z głów pani Izo...
10
Domi_Mat

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle pełna dawka emocji. Nie da się oderwać od książki
10



Nie cho­dzi o to, żeby pa­trzeć. Cho­dzi o to, żeby wi­dzieć.

Nie cho­dzi o to, żeby sły­szeć. Cho­dzi o to, żeby słu­chać.

Prolog

– Za­mknij oczy i po­licz do stu. Dwa razy. A je­śli trzeba, to jesz­cze raz i jesz­cze, i znowu – po­wie­działa Ha­nia i po­ło­żyła dłoń na ple­cach Se­ba­stiana. Po­mimo tego, że jej rękę i jego ciało dzie­liła war­stwa ubrań, do­sko­nale wy­czu­wała pod swo­imi pal­cami na­pięte mię­śnie. – Nie mo­żemy za­prze­pa­ścić tego, co z ta­kim mo­zo­łem zbu­do­wa­li­śmy. – Gła­dziła go po ple­cach. Ufała, że w taki spo­sób doda mu otu­chy. So­bie rów­nież. – ­Je­stem z cie­bie taka dumna. Wiem, ile cię to wszystko kosz­tuje. Mi­nęło po­nad pół roku, a my…

– A my nie pie­przy­li­śmy się od sze­ściu mie­sięcy! Ja już ­dłu­żej nie wy­trzy­mam! – Se­ba­stian jej prze­rwał. – Ro­zu­miesz? Nie dam, kurwa, rady! Nie chcę da­wać już rady! To mnie nisz­czy! Mam dość by­cia ofiarą swo­jego wła­snego uza­leż­nie­nia!

Przy­warł do ściany, pró­bu­jąc po­wstrzy­mać się przed tym, żeby nie za­cząć wa­lić w nią głową. I wcale nie cho­dziło o to, że przy­nio­słoby mu to uko­je­nie. Jego ciało było na­pięte ni­czym cię­ciwa tuż przed strza­łem. Dło­nie za­ci­snął bar­dzo mocno, tak samo szczękę. Noz­drza pra­co­wały w sza­leń­czym tem­pie. Czuł się jak szczur, któ­rego wsa­dzono do klatki. Miał wra­że­nie, że za krat­kami znaj­duje się po­karm, któ­rego nie może mieć, choć pra­gnie go tak bar­dzo, wręcz de­spe­racko. Od tego pra­gnie­nia aż bo­lał go każdy ka­wa­łek ciała. Pra­gnął tego po­karmu tak mocno, że go­tów był roz­dra­pać swo­imi szczu­rzymi pa­zu­rami wszyst­kie rany, by­leby tylko go zdo­być.

– Paw­łow­ski po­wie­dział, że je­śli mo­żesz po­wstrzy­mać się od upra­wia­nia seksu, mo­żesz wszystko.

Płacz­liwy głos Hani dziś wy­jąt­kowo go draż­nił, na­to­miast wzmianka o te­ra­peu­cie, do któ­rego ra­zem cho­dzili, spra­wiła, że coś w nim pę­kło. Mu­siał to za­koń­czyć. Po pro­stu mu­siał.

– Pa­mię­tasz, jak by­li­śmy w ze­szłym ty­go­dniu w ki­nie z Polą? – za­py­tał, a ona po­ki­wała głową. – Znik­ną­łem na dwa­dzie­ścia mi­nut. Wiesz, co ro­bi­łem?

– Po­wie­dzia­łeś, że była duża ko­lejka w to­a­le­cie.

– Ko­lejka była do mo­jej ka­biny, bo się ma­stur­bo­wa­łem. Pod­nie­ciło mnie to, że mo­gła­byś za­cząć mi ob­cią­gać w ki­nie, a wie­dzia­łem, że nie mogę cię o to po­pro­sić. Po­tem za­czą­łem so­bie wy­obra­żać, że upra­wiam seks z każdą obecną na sali ko­bietą. Po ko­lei. By­łem pe­wien, że mnie roz­nie­sie, je­śli so­bie nie ulżę. Ja już nie wy­trzy­muję sam ze sobą! ­Ro­zu­miesz? Nie wy­trzy­muję też z tobą! – wark­nął.

– Jed­no­ra­zowe ma­stur­bo­wa­nie się w miej­scu pu­blicz­nym o ni­czym nie świad­czy. To się mo­gło zda­rzyć każ­demu – po­wie­działa, cho­ciaż sama do końca w to nie wie­rzyła.

– A kto ci po­wie­dział, że to było jed­no­ra­zowe? – za­py­tał, pa­trząc na nią prze­cią­gle.

– Prze­cież mó­wi­łeś, że się ogra­ni­czasz. Za każ­dym ra­zem, kiedy o tym roz­ma­wia­li­śmy na te­ra­pii, ty…

Prze­rwał jej.

– Mó­wi­łem to, co chcia­łaś sły­szeć. Nie je­stem w sta­nie zli­czyć, ile razy dzien­nie to ro­bię. Bu­dzę się w nocy i się ma­stur­buję. Prze­ry­wam pracę, za­my­kam drzwi biura na klucz i się ma­stur­buję. Jadę au­tem, zjeż­dżam na par­king i się ma­stur­buję. Stoję pod prysz­ni­cem i się ma­stur­buję. Za­czą­łem to ro­bić mniej wię­cej po ty­go­dniu od mo­mentu roz­po­czę­cia te­ra­pii. Mam już dość roz­kła­da­nia na czyn­niki pierw­sze kon­struk­cji mo­jego fiuta i mó­zgu. Mam dość tłu­ma­cze­nia się ze swo­ich sek­su­al­nych po­trzeb. Mam dość tej smy­czy, na któ­rej mnie trzy­masz.

– Prze­cież ja nie trzy­mam cię na żad­nej smy­czy. – W gło­sie Hani można było wy­czuć roz­ża­le­nie. – Oboje tego chcie­li­śmy. To była na­sza wspólna de­cy­zja. Wy­trzy­ma­li­śmy już tyle czasu. Każdy ko­lejny dzień to suk­ces. Je­ste­śmy w tym ra­zem. Damy radę. Te­ra­pia bar­dzo nam po­maga.

– Gówno, a nie po­maga! Ty po pro­stu chcesz w to wie­rzyć! Ja już nie! Ja stoję nad prze­pa­ścią i na­prawdę nie­wiele bra­kuje, że­bym sko­czył.

– To nie je­steś praw­dziwy ty.

Ha­nia pró­bo­wała go prze­ko­nać do cze­goś, w co, jak są­dził Se­ba­stian, żadne z nich tak na­prawdę nie wie­rzyło. Jego zda­niem oboje kar­mili się po­zo­rami, bo tak było ła­twiej.

– To wła­śnie je­stem praw­dziwy ja!

Spoj­rzał na nią wzro­kiem peł­nym nie­na­wi­ści. To uczu­cie go prze­peł­niało, tyle tylko, że nie było skie­ro­wane do Hani, ale do niego sa­mego. Brzy­dził się sobą i swo­imi my­ślami. Brzy­dził się rów­nież tym, jak ją trak­to­wał. Tylko że nie po­tra­fił nad sobą za­pa­no­wać.

– Chcesz mnie ta­kiego wi­dzieć? – wark­nął. – Chcesz się da­lej ba­brać w tym gów­nie? Chcesz, że­bym cię po raz ko­lejny skrzyw­dził i po­cią­gnął za sobą? Na dno? Bo wła­śnie do tego to wszystko pro­wa­dzi! Do je­ba­nej prze­pa­ści!

– Ko­cham cię.

Ha­nia chciała po­ło­żyć dłoń na jego po­liczku, ale Se­ba­stian na to nie po­zwo­lił. Od­trą­cił jej rękę i od­su­nął się.

– Le­piej by było, gdy­byś mnie nie ko­chała. Po­win­naś mnie nie­na­wi­dzić.

Wy­mi­nął ją i po chwili wy­szedł z domu. Jego sa­mo­chód z gło­śnym ry­kiem wy­je­chał z po­dwó­rza.

Sierp­niowe niebo upstrzone było ty­sią­cem gwiazd. Ha­nia po­de­szła do okna, oparła dło­nie na pa­ra­pe­cie i spoj­rzała w górę. Stała tak bar­dzo długo. To nie był pierw­szy raz, kiedy Se­ba­stian w sta­nie tak sil­nego wzbu­rze­nia wy­szedł z domu. To nie był pierw­szy raz, kiedy tak bar­dzo się o niego bała. To nie był też pierw­szy raz, kiedy nie miała po­ję­cia, czy to, że za nim nie bie­gnie, jest słuszne. Miała jed­nak świa­do­mość tego, jak ważne jest bu­do­wa­nie mię­dzy nimi za­ufa­nia, po­stę­po­wała więc zgod­nie z za­le­ce­niami te­ra­peuty, do któ­rego cho­dzili pra­wie od pół roku, a który od­ra­dzał jej osa­cza­nie Se­ba­stiana.

– Bła­gam cię, nie zrób ni­czego głu­piego – wy­szep­tała, wi­dząc spa­da­jącą gwiazdę.

Tak bar­dzo chciała, żeby Se­ba­stian ją usły­szał.

Rozdział pierw­szy

Se­ba­stian za­par­ko­wał auto, nie zwra­ca­jąc uwagi na to, że zro­bił to w miej­scu za­re­zer­wo­wa­nym dla nie­peł­no­spraw­nych. Zo­sta­wił sa­mo­chód wła­śnie tu­taj, po­nie­waż nie­da­leko znaj­do­wało się miesz­ka­nie, w któ­rym od­by­wały się cy­kliczne sek­sim­prezy. Jesz­cze pół roku temu można było o nim po­wie­dzieć, że jest sta­łym by­wal­cem tego typu miejsc. Ta­kim tro­chę ho­no­ro­wym go­ściem. Lub ho­no­ro­wym „człon­kiem”. Jak kto woli. Przez pół­roczną abs­ty­nen­cję wy­padł co prawda z obiegu, ale i tak do­sko­nale wie­dział, gdzie iść, żeby na­kar­mić sek­su­al­nego po­twora, który do­ma­gał się da­niny. Za­wsze przed wej­ściem do ta­kiego miesz­ka­nia pa­lił pa­pie­rosa, czyli od­da­wał się swo­jemu ko­lej­nemu na­ło­gowi, i ob­ser­wo­wał mi­ja­ją­cych go lu­dzi, któ­rzy nie mieli po­ję­cia o tym, ja­kie rze­czy wy­pra­wiają się nad ich gło­wami, za tym czy tam­tym oknem. Za­pewne więk­szość z nich, o ile nie wszy­scy, by­łaby tym zgor­szona. Za­pewne więk­szość z nich, o ile nie wszy­scy, nie do­pu­ści­łaby do sie­bie my­śli, że ta­kie rze­czy dzieją się na­prawdę. Że wśród tych sek­su­al­nych de­ge­ne­ra­tów mo­gliby spo­tkać ko­goś zna­jo­mego.

Ci lu­dzie tylko pa­trzyli. Mało kto z nich wi­dział wię­cej. Mało kto chciał zo­ba­czyć wię­cej. Mało kto ro­zu­miał, jaka jest róż­nica mię­dzy pa­trze­niem na coś a do­strze­ga­niem w tym tego, co na pierw­szy rzut oka było nie­wi­doczne.

Po­dob­nie jak w in­nych mia­stach, rów­nież w Kra­ko­wie w wielu miesz­ka­niach spo­ty­kali się za­równo zu­peł­nie obcy dla sie­bie lu­dzie, jak i ci, któ­rzy już kie­dyś się pie­przyli. Wcho­dząc do ta­kiego miej­sca, nikt się ni­komu nie przed­sta­wiał, nikt nie mó­wił, gdzie mieszka i pra­cuje, ja­kie ma hobby ani czy ma ro­dzinę. Li­czyło się je­dy­nie spo­tka­nie z daw­cami or­ga­zmów. A może po­winno się ich na­zy­wać or­ga­zmo­wymi di­le­rami? Wszak wła­śnie to ro­bili, roz­da­jąc je na prawo i lewo i rzadko od­czu­wa­jąc coś wię­cej poza fi­zycz­nym speł­nie­niem.

Lu­dzie rżnęli się ze sobą w naj­róż­niej­szych kon­fi­gu­ra­cjach przez kilka, a na­wet i kil­ka­na­ście go­dzin. Po wszyst­kim wra­cali do swo­jego praw­dzi­wego ży­cia, które w rze­czy­wi­sto­ści było jed­nym wiel­kim kłam­stwem. To był ten czas, kiedy się uśmie­chali, od­pro­wa­dzali dzieci do szkoły, spo­ty­kali ze zna­jo­mymi i byli przy tym fał­szy­wie ra­do­śni. Wie­dzieli, jak stwa­rzać po­zory. Wie­dzieli, jak oszu­ki­wać. Jed­nak przy naj­bliż­szej oka­zji, gdy ich głód sek­su­alny na­ra­stał, gdy nie byli w sta­nie już dłu­żej wy­trzy­mać tej za­ci­ska­ją­cej się na ge­ni­ta­liach pie­ką­cej liny, pła­cili za seks, by­leby tylko ko­goś za­li­czyć. Albo upra­wiali go z ludźmi, z któ­rymi, gdyby nie mieli ta­kich po­trzeb, ni­gdy by tego nie zro­bili. By­wało też, że wra­cali do tego albo do in­nego miesz­ka­nia w tym albo w in­nym mie­ście i po­now­nie rżnęli się na po­tęgę z kim po­pad­nie, by wy­peł­nić pustkę. Znowu czuli się sobą, czyli par­szy­wie speł­nio­nymi isto­tami, które mało kto chciał zro­zu­mieć.

Wszyst­kich ich łą­czyło to samo – w oczach więk­szo­ści spo­łe­czeń­stwa ucho­dzili za cho­rych psy­chicz­nie de­wian­tów i zdraj­ców, któ­rych po­winno się po­sta­wić pod ścianą i roz­strze­lać. W naj­lep­szym wy­padku od­izo­lo­wać i fa­sze­ro­wać le­kami na po­ha­mo­wa­nie po­pędu. Byli od­bie­rani jako odłam pa­to­lo­gii. Grono spe­cja­li­stów zaj­mu­ją­cych się uza­leż­nie­niami mó­wiło o nich, że tak na­prawdę po pro­stu ule­gli mo­dzie i w ten spo­sób tłu­ma­czą swoje za­cho­wa­nia. W końcu seks za­wsze do­brze się sprze­da­wał. Seks przy­ciąga jak ma­gnes. Seks daje wła­dzę i po­żywkę. Ale także – jak wiele in­nych rze­czy – uza­leż­nia.

Kim byli na­prawdę?

Ludźmi, któ­rzy tylko pod­czas in­tym­nego zbli­że­nia po­tra­fili roz­ła­do­wać na­pię­cie i po­zbyć się sta­nów lę­ko­wych. Byli ofia­rami pe­do­fi­lii, nie­umie­ją­cymi do­zna­wać przy­jem­no­ści ina­czej niż wła­śnie pod­czas zbli­że­nia z przy­pad­ko­wymi oso­bami. Bo ktoś, komu kie­dyś ufali, ktoś, kto był im bli­ski i po­wi­nien się o nich trosz­czyć, za­wiódł ich i skrzyw­dził. Skrzyw­dził tak mocno, że bali się, iż w do­ro­słym ży­ciu, je­śli ko­muś za­ufają, też zo­staną skrzyw­dzeni. Byli też tacy, któ­rzy czer­pali ze swo­jego sek­so­ho­li­zmu ko­rzy­ści ma­te­rialne. Bo skoro lu­bili seks, to dla­czego nie mo­gliby po­łą­czyć przy­jem­nego z po­ży­tecz­nym? Prze­cież za­ra­biać na ży­cie też ja­koś trzeba.

Wszy­scy byli dok­to­rami Je­kyl­lami i pa­nami Hyde’ami. Byli są­sia­dami z na­prze­ciwka, na­uczy­ciel­kami ze szkoły dziecka, sprze­daw­czy­niami z bu­tiku, pa­nami w gar­ni­tu­rach śpie­szą­cymi się na spo­tka­nie z kon­tra­hen­tem. Byli mę­żami, żo­nami, cór­kami i sy­nami. Byli mi­ja­ją­cymi się na ulicy ludźmi. Byli pra­cow­ni­kami in­sty­tu­cji pań­stwo­wych i wła­ści­cie­lami pry­wat­nych firm. Byli sza­no­wa­nymi oby­wa­te­lami i tymi, któ­rych nikt nie chciał sza­no­wać. Byli wszę­dzie. Byli każ­dym.

Se­ba­stian był jed­nym z nich. Nim do­tarło do niego, że ma pro­blem, uwa­żał, że to po pro­stu wina wy­so­kiego li­bido i że on naj­zwy­czaj­niej w świe­cie po­trze­buje wię­cej seksu niż inni. Zde­cy­do­wa­nie mu to nie wa­dziło. Jed­nak już jego sek­su­alna ini­cja­cja była bar­dzo wy­ra­zi­sta, bo od­była się z dwiema o rok star­szymi ko­le­żan­kami, cho­ler­nie na niego na­pa­lo­nymi bliź­niacz­kami z są­siedz­twa. Czy ­wła­śnie to wpły­nęło na jego póź­niej­sze ży­cie sek­su­alne? Może tak, a może nie. A może był taki za­wsze, a kiedy do­rósł i jego ciało do­świad­czyło cze­goś spek­ta­ku­lar­nego, chciało już tylko wię­cej tej roz­ko­szy? No bo ilu chło­pa­ków prze­żywa swój pierw­szy raz z dwiema ko­bie­tami?

Oj­ciec Se­ba­stiana nie trzy­mał w domu sto­sów ga­zet i nie­miec­kich fil­mów ero­tycz­nych, które mo­głyby go kształ­to­wać w mło­dym wieku. Oczy­wi­ście bę­dąc na­sto­lat­kiem i jed­no­cze­śnie star­szym bra­tem, Se­ba­stian sam za­dbał o ko­lek­cję ta­kich ma­te­ria­łów edu­ka­cyj­nych. Ukry­wał je pod ob­lu­zo­waną de­ską na stry­chu, ma­jąc świa­do­mość, że gdyby jego su­rowa matka zna­la­zła te skarby nie­miec­kiej my­śli por­no­gra­ficz­nej, to sąd by go nie mi­nął. Jak nic mu­siałby po­ło­żyć pe­nisa pod gi­lo­tynę. Chło­pak nie był rów­nież ofiarą mo­le­sto­wa­nia sek­su­al­nego, które mo­głoby wy­pa­czyć jego sek­su­alne pre­fe­ren­cje.

On po pro­stu taki był. Po pro­stu.

Póki nie po­znał Hani, zdo­by­wał do­świad­cze­nie sek­su­alne w wielu miej­scach: na tyl­nej ka­na­pie swo­jego sa­mo­chodu, w aka­de­mic­kich po­ko­jach, dys­ko­te­ko­wych to­a­le­tach i na ma­te­ra­cach w na­mio­tach pod­czas let­nich wo­jaży. Na sa­mym po­czątku zna­jo­mo­ści z przy­szłą żoną seks z nią w zu­peł­no­ści mu wy­star­czał. A i Ha­nia skora była do prze­róż­nych eks­pe­ry­men­tów. Wy­glą­dała jak skromna pen­sjo­na­riuszka o twa­rzy nie­śmia­łego aniołka, która na samo ha­sło „zrób mi loda” po­winna się ru­mie­nić i mó­wić, że mama nie po­zwala na ta­kie be­ze­ceń­stwa. Nic bar­dziej myl­nego. Do­trzy­my­wała mu kroku, a ich seks, mó­wiąc bar­dzo ogól­nie, był świetny. Była też mię­dzy nimi mi­łość. Było zro­zu­mie­nie. Było mnó­stwo ra­do­ści. Było po pro­stu ide­al­nie.

Co więc się wy­da­rzyło, że Se­ba­stia­nowi prze­stało to wy­star­czać i że za­czął szu­kać cze­goś wię­cej, z kimś in­nym? Prawdę mó­wiąc, nic spek­ta­ku­lar­nego. Był to przy­pad­kowy ktoś spo­tkany w in­nym mie­ście pod­czas wy­jazdu de­le­ga­cyj­nego. Cho­dziło tylko o or­gazm. Se­ba­stian nie po­tra­fił się po­wstrzy­mać przed za­ga­da­niem do tej ko­biety, nie umiał prze­stać jej pro­wo­ko­wać. Na­to­miast rano, po spon­ta­nicz­nym sek­sie i spoj­rze­niu na le­żącą obok śpiącą bru­netkę, miał strasz­nego kaca mo­ral­nego. Szybko się go jed­nak po­zbył i na­stępny wie­czór przy­niósł mu ko­lejną jed­no­ra­zową pannę. A po­tem to już po­pły­nął nur­tem sek­su­al­nego po­toku aż miło. Albo i nie­miło.

Ha­nia wy­ba­czyła mu dwa skoki w bok, o któ­rych się do­wie­działa. Ko­lej­nych nie była już w sta­nie prze­tra­wić. Roz­wie­dli się, a on uznał, że po pro­stu nie po­trafi zbu­do­wać głęb­szej re­la­cji z żadną ko­bietą. Nie umiałby za­pew­nić ni­komu emo­cjo­nal­nego bez­pie­czeń­stwa. Wmó­wił so­bie więc, że ży­cie sin­gla jest dla niego stwo­rzone. Pie­przył się, z kim chciał, kiedy chciał, bez ha­mul­ców i do­sto­so­wy­wa­nia się do po­trzeb in­nych. I cho­ciaż w jego sercu cały czas miesz­kała Ha­nia, to po­trzeba za­spo­ka­ja­nia sek­su­al­nych po­trzeb w to­wa­rzy­stwie in­nych ko­biet była sil­niej­sza od wszyst­kiego in­nego. Se­ba­stian uwiel­biał seks gru­powy. Ale nie za­wsze. Cza­sem chciał tylko du­etu. Cza­sem po­trze­bo­wał kil­ku­na­sto­go­dzin­nego ma­ra­tonu z tylko jedną ko­bietą. Z za­sady nie spo­ty­kał się z ni­kim po raz ko­lejny, szybko się bo­wiem nu­dził. Lu­bił no­wo­ści, a każda nowa ko­bieta to nowe piersi, nowe po­trzeby, nowe re­ak­cje na jego do­tyk i nowe usta na jego pe­ni­sie.

Mimo że Ha­nia była otwarta na za­bawy, to nie zgo­dzi­łaby się pójść z nim na sek­sim­prezę, o czym on tak czę­sto fan­ta­zjo­wał. Jesz­cze w mał­żeń­stwie ro­bił to na głos, w pod­nie­ce­niu, przy niej. Po­wie­działa mu kie­dyś, że czuje się bar­dzo źle z tymi fan­ta­zjami. Że jest za­zdro­sna o te wy­my­ślone ko­biety. Prze­stał więc o tym mó­wić, ale nie prze­stał pie­przyć in­nych ko­biet. My­ślał czę­sto o tym, że gdyby Ha­nia po­dzie­lała jego ero­tyczne upodo­ba­nia, by­liby naj­szczę­śliw­szymi ludźmi pod słoń­cem. Wie­dział jed­nak, że ona ni­gdy w ży­ciu nie wy­ra­zi­łaby zgody, aby ma­stur­bo­wać się i pa­trzeć na to, jak on pie­przy się w tym sa­mym cza­sie z inną ko­bietą. Albo żeby w tym sa­mym mo­men­cie ja­kiś obcy męż­czy­zna jej do­ty­kał.

Po ich roz­sta­niu i roz­wo­dzie Ha­nia była go­towa dać Se­ba­stia­nowi ko­lejną szansę. Stało się to po tym, jak przy­znał się przed nią do swo­jego uza­leż­nie­nia. Co, swoją drogą, wcale nie przy­szło mu ła­two. Naj­wy­raź­niej mu­siał wiele razy upaść i po­rząd­nie się po­obi­jać, nim do­tarło do niego, z ja­kim pro­ble­mem się zmaga. Świa­do­mość, że ona nie po­ka­zała mu drzwi, tylko wzięła go za rękę i po­wie­działa, że przejdą przez to ra­zem, była, jak wtedy są­dził, naj­lep­szą rze­czą, jaka mo­gła go w ży­ciu spo­tkać. Chciał wie­rzyć, że wła­śnie to po­zwoli mu wy­zdro­wieć i od­zy­skać ro­dzinę. Zgo­dził się na se­sję te­ra­peu­tyczną dla par, ufa­jąc, że to po­może mu w okieł­zna­niu jego na­tury. Już po pierw­szym spo­tka­niu wie­dział, że po­peł­nił błąd, bo le­dwo prze­kra­czał próg ga­bi­netu dok­tora Paw­łow­skiego, chciał uciec. Miał rów­nież wra­że­nie, że te­ra­peuta o tym wie, ale z ja­kie­goś po­wodu mil­czy. Se­ba­stian my­ślał, że to część te­ra­pii. Że Paw­łow­ski daje mu czas na „ogar­nię­cie się” i „zro­zu­mie­nie”. W ze­szłym ty­go­dniu te­ra­peuta za­dzwo­nił do niego i po­pro­sił o spo­tka­nie w cztery oczy. Nie była to długa roz­mowa, trwała może dzie­sięć mi­nut, może kwa­drans.

– Długo się zbie­ra­łem, żeby do cie­bie za­dzwo­nić. Jest mi też źle z tym, że Ha­nia o ni­czym nie wie, ale ufam, że tak bę­dzie le­piej – po­wie­dział. – Se­ba­stia­nie, mam wra­że­nie, że mę­czysz się na na­szych spo­tka­niach. Uwa­żam, że przy­cho­dzisz do mnie wbrew so­bie. Że prze­ma­wia przez cie­bie po­czu­cie winy, a nie chęć po­prawy. I ty to wiesz.

Se­ba­stian mil­czał. Po­chy­lił głowę i splótł ze sobą palce. Bo­lało go na­pięte ciało. Bo­lała go ta prawda, którą przed mo­men­tem usły­szał, a do któ­rej nie chciał się gło­śno przy­znać.

Paw­łow­ski od­chrząk­nął i mó­wił da­lej:

– Im bar­dziej trzy­mamy się ja­kiejś liny, tym bar­dziej ona wrzyna się nam w ręce i nas rani. Trzeba wie­dzieć, kiedy ją pu­ścić i od­pu­ścić. Bo tylko wtedy bę­dziemy na­prawdę wolni. I tylko wtedy bę­dziemy mo­gli pójść da­lej. Ty też trzy­masz się ta­kiej liny. To twoje po­czu­cie obo­wiązku wzglę­dem ro­dziny.

– Ale ja ko­cham Ha­nię. Ko­cham na­szą córkę. Ro­bię to dla nich – po­wie­dział Se­ba­stian. W jego gło­sie próżno było szu­kać na­dziei na lep­sze ju­tro. Ra­czej dało się w nim sły­szeć po­go­dze­nie się z tym, że ina­czej się nie da i że on musi się po­świę­cić, aby inni byli szczę­śliwi.

– A po­wi­nie­neś to ro­bić przede wszyst­kim dla sie­bie. – Głos te­ra­peuty był iry­tu­jąco spo­kojny. – Pa­mię­taj, że uza­leż­niony bę­dziesz już do końca ży­cia, bez względu na to, czy z tego wyj­dziesz, czy nie. Chcę być wo­bec cie­bie w po­rządku. Mam wra­że­nie, że idziesz po równi po­chy­łej i za chwilę sto­czysz się na dno. Za­tra­ci­łeś się. Zgu­bi­łeś swoją toż­sa­mość i trzeźwą ocenę sy­tu­acji. Ja do­sko­nale wiem, co sie­dzi w two­jej gło­wie, bo je­stem taki jak ty. Ja też je­stem uza­leż­niony od seksu. Jed­nak róż­nica mię­dzy nami po­lega na tym, że ja chcia­łem wy­zna­czyć so­bie nowe, zdrowe gra­nice. Chcia­łem mieć speł­nie­nie w związku z tylko jedną ko­bietą, a nie ła­tać je z wielu do­świad­czeń sek­su­al­nych. Chcia­łem sta­ło­ści i bli­sko­ści. Twoje uza­leż­nie­nie to prze­ciw­nik, któ­rego mu­sisz po­ko­nać. Jed­nak od­no­szę wra­że­nie, że ty tego nie chcesz. Przy­naj­mniej jesz­cze nie te­raz. I ja to ro­zu­miem.

– Nie­prawda! – za­opo­no­wał Se­ba­stian. – Ja chcę wy­zdro­wieć!

– Moje py­ta­nie brzmi, czy na­prawdę chcesz do mnie jesz­cze przy­cho­dzić z wła­snej woli? I czy na­dal bę­dziesz od­zy­wał się pół­słów­kami i po­zwa­lał, aby to twoja part­nerka mó­wiła o two­ich po­trze­bach, bo tak ci wy­god­niej? Cią­gle bę­dziesz ro­bił do­brą minę do złej gry? Opusz­czał mój ga­bi­net z uczu­ciem ulgi, ale nie dla­tego, że po­mo­gła ci roz­mowa ze mną, tylko dla­tego, że wresz­cie mo­żesz wyjść? Po­wiedz mi, do czego to wszystko do­pro­wa­dzi?

– To co ja mam zro­bić? – za­py­tał Se­ba­stian.

Po­słał Paw­łow­skiemu wście­kłe spoj­rze­nie, na co tam­ten od­po­wie­dział uśmie­chem.

– Prze­stań oszu­ki­wać swoją na­turę.

– Su­ge­ruje pan, że po­wi­nie­nem upra­wiać seks z każdą ko­bietą, która na­wi­nie mi się na fiuta? I oczy­wi­ście in­for­mo­wać o tym Ha­nię – za­kpił.

Paw­łow­ski za­śmiał się, sły­sząc to po­rów­na­nie. Miał bli­sko sześć­dzie­siąt lat i w swoim wła­snym uza­leż­nie­niu sto­czył się tak ni­sko, że stra­cił żonę. W prze­ci­wień­stwie do Se­ba­stiana, bez­pow­rot­nie. Do­piero to spra­wiło, że prze­stał okła­my­wać sam sie­bie. I to wła­śnie dzięki temu na­uczył się tak traf­nie dia­gno­zo­wać swo­ich pa­cjen­tów.

– Na kłam­stwie nie uje­dziesz da­leko – po­wie­dział. – Je­śli bę­dziesz tu­taj przy­cho­dził tylko po to, żeby od­ha­czyć się na li­ście obec­no­ści i dać Hani ułudną na­dzieję, to po­myśl sam: czy ona na to za­słu­żyła? Czy to ma sens?

– Ale my się ko­chamy.

– Naj­więk­szym ak­tem mi­ło­ści jest szcze­rość.

Tym zda­niem za­koń­czył roz­mowę, Se­ba­stian z ko­lei cho­dził przez kilka dni jak struty, aż w końcu wy­buch­nął, bo nie był już w sta­nie dłu­żej wy­trzy­mać z na­wa­łem my­śli, które roz­sa­dzały mu czaszkę. Cho­ciaż fak­tycz­nie przez te pół roku nie upra­wiał seksu z ni­kim, to i tak miał wra­że­nie, że zdra­dza Ha­nię, fan­ta­zju­jąc o in­nych ko­bie­tach. Nie ra­dził so­bie z po­czu­ciem winy, które swo­imi pa­zu­rami dra­pało go tak do­tkli­wie, że miał rany na ca­łym ciele. Po raz ko­lejny ją za­wiódł. Po raz ko­lejny dała mu szansę, a on ją za­prze­pa­ścił. Ucie­ka­jąc dziś z domu, zda­wał so­bie sprawę z tego, że tym ra­zem bę­dzie ina­czej. Wie­dział, że nie po­je­dzie do domku let­ni­sko­wego, jak to miał w zwy­czaju. Wie­dział, że nie upije się i nie obu­dzi rano z mo­ral­nym ka­cem, a po­tem wróci z pod­ku­lo­nym ogo­nem, by pod­jąć ko­lejną próbę ra­to­wa­nia ro­dziny.

Wy­siadł z sa­mo­chodu i trza­snął drzwiami tak mocno, że prze­cho­dząca obok ko­bieta za­trzy­mała się i krzyk­nęła prze­stra­szona. Otak­so­wał ją wzro­kiem i aż za­bo­lały go lę­dź­wie. Miała na so­bie czarną su­kienkę z de­kol­tem, który bar­dzo mocno eks­po­no­wał jej piersi. Spoj­rze­nie Se­ba­stiana sku­piło się na krą­głych wy­pu­kło­ściach.

Ona rów­nież na niego pa­trzyła. Jej wzrok za­re­je­stro­wał bar­dzo przy­stoj­nego i, zda­wa­łoby się, aro­ganc­kiego samca. Z jego twa­rzy biła ja­kaś pry­mi­tywna pew­ność sie­bie, co samo w so­bie było już nie­sto­sowne. Je­śli jesz­cze se­kundę temu była wy­stra­szona, to te­raz spra­wiała wra­że­nie za­cie­ka­wio­nej. A na­wet za­in­try­go­wa­nej.

Po­wie­trze w miej­scu, w któ­rym stali, może i nie zgęst­niało, ale dało się wy­czuć na­pię­cie. Czas się co prawda nie za­trzy­mał, ale spra­wił, że ta dwójka nie mo­gła ru­szyć się z miej­sca.

A może nie chciała?

Była piąt­kowa noc, a Re­nata wra­cała z bar­dzo nie­uda­nej randki. Męż­czy­zna, z któ­rym się spo­tkała, oka­zał się nie­praw­do­po­dob­nym mi­zo­gi­nem. Ich zna­jo­mość za­częła się na jed­nym z por­tali spo­łecz­no­ścio­wych. Nim jed­nak zde­cy­do­wała się na spo­tka­nie w cztery oczy, Re­nata roz­ma­wiała z nim na cza­cie prak­tycz­nie co­dzien­nie przez po­nad mie­siąc. Nie na­pi­sał ni­czego, co mo­głoby wska­zy­wać na to, że jest ta­kim sek­si­stą. Naj­wi­docz­niej jego praw­dziwy cha­rak­ter ujaw­niał się pod­czas spo­tkań na żywo, czyli, pa­ra­fra­zu­jąc kla­syka: cza­ruś w ne­cie, cham w świe­cie. Wy­trzy­mała w jego to­wa­rzy­stwie go­dzinę, w trak­cie któ­rej po­kłó­cili się ja­kieś pięć razy. Kiedy oświad­czył jej, że przed­sta­wi­cielki płci pięk­nej na li­ście jego spo­łecz­nych war­to­ści pla­sują się o wiele ni­żej niż in­wen­tarz, nie wy­trzy­mała, trza­snęła go w twarz otwartą dło­nią, rzu­ciła na stół pie­nią­dze i wy­szła z re­stau­ra­cji, igno­ru­jąc za­cie­ka­wione spoj­rze­nia, które rzu­cali jej sie­dzący przy są­sied­nich sto­li­kach go­ście. Plan na resztę wie­czoru był taki, żeby wejść do mo­no­po­lo­wego znaj­du­ją­cego się na rogu ka­mie­nicy, w któ­rej miesz­kała, i ku­pić al­ko­hol oraz ba­te­rie. Obie te rze­czy miały po­słu­żyć jej do ra­dze­nia so­bie z roz­cza­ro­wa­niem. Al­ko­hol, wia­domo, miał wpro­wa­dzić ją w stan bło­go­ści. Ba­te­rii na­to­miast po­trze­bo­wała do wi­bra­tora. Li­czyła dziś na seks z praw­dzi­wym fa­ce­tem, no ale, jak wi­dać, bę­dzie mu­siała dać so­bie radę sama.

Nie pierw­szy raz zresztą.

Wra­ca­jąc z tego nie­uda­nego spo­tka­nia, ab­so­lut­nie nie brała pod uwagę, że ja­kieś dwie­ście me­trów od swo­jego miesz­ka­nia spo­tka męż­czy­znę, z któ­rym bę­dzie chciała pójść do łóżka. I to na­tych­miast po zo­ba­cze­niu go, bez mie­sięcz­nego okresu prób­nego, peł­nego roz­mów i py­tań te­sto­wych, które mia­łyby jej po­ka­zać, czy on się w ogóle do tego na­daje. Miała trzy­dzie­ści dwa lata i już dawno do­szła do wnio­sku, że jest w wieku, który ob­li­guje ją do od­po­wie­dzial­nego za­cho­wa­nia. A prze­cież pój­ście do łóżka z kimś, kogo się nie zna, było bar­dzo nie­od­po­wie­dzialne i tak samo nie­bez­pieczne. Ow­szem, rów­nież pod­nie­ca­jące, ale w dal­szym ciągu nie­bez­pieczne. Cho­roby we­ne­ryczne, nie­chciana ciąża, zo­sta­nie ofiarą stal­kera to tylko część za­gro­żeń, na ja­kie mo­gła się na­ra­zić. Re­nata nie chciała też mieć mię­dzy no­gami ni­czego, czego nie by­łaby w sta­nie kon­tro­lo­wać. Nie była co prawda ty­pem do­mi­na­torki, jed­nak w sek­sie ce­niła so­bie sza­cu­nek i obo­pólne zgody, czyli coś, co w przy­padku ko­goś, kogo się nie zna, jest wielką nie­wia­domą.

Dla­czego więc nie tyle nie mo­gła, co nie chciała się ru­szyć z miej­sca? Dla­czego stała na chod­niku i ga­piła się na tego męż­czy­znę, za­miast wziąć ty­łek w troki i iść do domu? Dla­czego w jej gło­wie two­rzył się plan na za­ga­je­nie do niego? Moż­liwe, że spo­wo­do­wane to było dłu­go­trwałą sek­su­alną po­su­chą. A może to, co z niego ema­no­wało, do­tarło do jej ko­bie­co­ści i szep­nęło, że ten gość bę­dzie w sta­nie za­pew­nić jej jazdę bez trzy­manki, któ­rej tak bar­dzo po­trze­bo­wała? Jak wi­dać, od­po­wie­dzi było cał­kiem sporo, wy­star­czyło wy­brać jedną i się nią po­sił­ko­wać.

To COŚ, co od bli­sko pół roku szep­tało Se­ba­stia­nowi do ucha, żeby prze­stał oszu­ki­wać swoją na­turę, a co on sta­rał się z upo­rem ma­niaka igno­ro­wać, było dziś wy­jąt­kowo gło­śne i prze­ko­nu­jące. To COŚ ka­zało mu uciec z domu. To COŚ mó­wiło też, żeby sko­rzy­stał z tej po­nęt­nej i sek­sow­nej oka­zji, która wła­śnie sta­nęła przed nim na jed­nym z kra­kow­skich chod­ni­ków. To COŚ prze­ko­ny­wało go rów­nież do tego, że nie trzeba wcale łą­czyć mi­ło­ści z sek­sem i niech on w dal­szym ciągu ko­cha so­bie Ha­nię, ale niech nie re­zy­gnuje z tego, co daje mu po­czu­cie speł­nie­nia. Z seksu z in­nymi ko­bie­tami. To COŚ nie miało skru­pu­łów i nie in­te­re­so­wało się tym, co czują bli­scy Se­ba­stiana. To COŚ było sa­mo­lubne, my­ślało tylko o so­bie i swo­ich po­trze­bach. To COŚ po­trze­bo­wało spek­ta­ku­lar­nych or­ga­zmów.

Ta ko­bieta pa­trzy na cie­bie tak, jakby chciała, że­byś ją ze­rżnął, szep­tał do niego ku­szący głos. Mówi o tym jej de­kolt, mó­wią o tym jej usta i dłu­gie nogi, które mo­głaby za­pleść wo­kół two­ich bio­der. Ze­rżnij ją. Po­trze­bu­jesz tego. Od pół roku tylko się ma­stur­bu­jesz i jesz­cze mu­sisz się z tego tłu­ma­czyć. Od pół roku nie do­ty­ka­łeś na­giej ko­biety. Za­tra­ci­łeś sie­bie na rzecz do­brego za­cho­wa­nia i tego, co wy­pada. Od pół roku okła­mu­jesz wszyst­kich, łącz­nie ze sobą, że idzie ku lep­szemu. Że zdro­wie­jesz. Ale prze­cież ty wcale nie je­steś chory. Ty po pro­stu taki je­steś. Lu­bisz seks bar­dziej niż inni lu­dzie. To prze­cież nic złego.

Ależ prze­ko­nu­jący był ten po­twór, który miesz­kał w jego gło­wie… Niech ci wszy­scy mo­ra­li­za­to­rzy się pier­dolą, po­my­ślał Se­ba­stian.

Uśmiech­nął się, bu­dząc w so­bie dawno uśpio­nego de­mona, który po­tra­fił spra­wić, że przed­sta­wi­cielki płci prze­ciw­nej ja­dły mu z ręki. Coś mu mó­wiło, że gdyby nie spo­tkał na swo­jej dro­dze tej ko­biety, po­czu­cie winy ka­za­łoby mu zro­bić w tył zwrot, wsiąść z po­wro­tem do sa­mo­chodu i zre­zy­gno­wać z po­my­słu udziału w gru­po­wej or­gii. Bar­dzo moż­liwe, że by go po­słu­chał. Za­pewne na jego szyi po­now­nie za­ci­snę­łaby się nie­wi­dzialna ob­roża, do któ­rej mo­ral­ność przy­cze­pi­łaby gruby łań­cuch i mocno go trzy­mała, od czasu do czasu szar­piąc nim, żeby przy­pad­kiem nie za­po­mniał, czego mu nie wolno. A gdyby za­po­mniał, to szarp­nię­cie by­łoby tak silne, że upadłby z wra­że­nia.

Se­ba­stian przez chwilę pa­trzył sto­ją­cej na­prze­ciwko niego ko­bie­cie w oczy, po­tem sku­pił swój wzrok na jej ustach i na pier­siach. Wcale nie krył się z tym, że roz­biera ją wzro­kiem. Kiedy po­now­nie spoj­rzał jej w oczy, zo­ba­czył tam to, co chciał: pod­nie­ce­nie, chęć przy­gody, po­trzebę or­ga­zmu i ja­kieś sza­leń­stwo, które bar­dzo mu się spodo­bało.

– Ale mnie wy­stra­szy­łeś tym trza­śnię­ciem – ode­zwała się jako pierw­sza.

Se­ba­stian nie mógł tego wie­dzieć, wszak nie czy­tał jej w my­ślach, ale Re­nata wcale nie przej­mo­wała się na­mol­nym gło­sem w gło­wie, który prze­strze­gał ją przed tak nie­od­po­wie­dzial­nymi flir­tami i krzy­czał, że kto to wi­dział, żeby sa­motna ko­bieta za­cze­piała wie­czo­rową porą nie­zna­jo­mego męż­czy­znę, tylko dla­tego, że ten trza­snął gło­śno drzwiami od sa­mo­chodu. Prze­cież to jest nie do po­my­śle­nia!

– Tylko w taki spo­sób mo­głem zwró­cić na sie­bie twoją uwagę – od­po­wie­dział Se­ba­stian. Spodo­bała mu się barwa głosu tej ko­biety. Lekka chrypka i zmy­słowy ton.

– Jak wi­dzisz, po­skut­ko­wało. Mam na imię Re­nata.

Wy­cią­gnęła w jego stronę dłoń, cho­ciaż mo­ra­li­za­tor­ski głos w jej gło­wie ka­te­go­rycz­nie za­bro­nił jej tego ro­bić i py­tał, od kiedy to na­leży przed­sta­wiać się każ­demu na­po­tka­nemu na ulicy czło­wie­kowi. Na­ka­zał jej wręcz, aby wy­szarp­nęła dłoń z jego uści­sku i nie oglą­da­jąc się za sie­bie, prze­szła na drugą stronę ulicy.

Wy­ci­szyła tego ma­rudę za po­mocą nie­wi­dzial­nego przy­ci­sku off.

Se­ba­stian zbli­żył się do niej, ujął jej dłoń i bar­dzo po­woli za­czął smy­rać pal­cem po jej we­wnętrz­nej stro­nie. Re­nata w od­po­wie­dzi za­gry­zła dolną wargę, czyli od­czy­tała pra­wi­dłowo ten znak. Bez po­śpie­chu pu­ścił jej dłoń.

– Se­ba­stian – przed­sta­wił się. – Ro­zu­miem, że to prze­zna­cze­nie spra­wiło, że na sie­bie tra­fi­li­śmy.

– Można tak po­wie­dzieć. Wra­cam z nie­uda­nej randki i idę wła­śnie do sklepu po bu­telkę wina. Przez to nie­po­wo­dze­nie mu­szę też ku­pić za­pas ba­te­rii do mo­jego wi­bra­tora – po­wie­działa z fał­szy­wym smut­kiem.

Wzmianka o wi­bra­to­rze była jak naj­bar­dziej ce­lowa. Uznała, że ju­tro bę­dzie się wsty­dziła swo­jego nie­od­po­wie­dzial­nego za­cho­wa­nia. Dziś nie miała za­miaru ni­komu się tłu­ma­czyć.

– Czyli je­steś damą w po­trze­bie? – za­py­tał, opie­ra­jąc się o sa­mo­chód. Za­plótł też ręce na klatce pier­sio­wej i prze­chy­lił głowę. Zda­niem Re­naty wy­glą­dał uro­czo i za­ra­zem sek­sow­nie.

– Tak – przy­znała.

Po­do­bał się jej ten flirt. Po­do­bała się jej bez­wstyd­ność i bez­czel­ność, którą ema­no­wał ten męż­czy­zna. Po­do­bała się jej nie­pew­ność, którą przy nim czuła. Oczy­wi­ście, że zdą­żyła po­my­śleć o tym, że chyba jej od­biło. Prze­cież ten fa­cet mógł być mor­dercą! Inny głos – jak myl­nie są­dziła: roz­sądku – pod­po­wie­dział jej, żeby nie świ­ro­wała, bo psy­cho­paci nie cho­dzą so­bie ot, tak po uli­cach i nie za­cze­piają przy­pad­kowo na­po­tka­nych lu­dzi. Ten pierw­szy głos nie zgo­dził się z tą teo­rią i stwier­dził, że wła­śnie cho­dzą i tak ro­bią. Drugi go wy­śmiał. Pierw­szy uniósł się i stwier­dził, że prze­cież jesz­cze chwilę temu sie­działa na­prze­ciwko sek­si­sty, a te­raz pcha się w ra­miona ko­goś, kto może być jesz­cze gor­szy! Czy ona jest nor­malna? Czy ży­cie jej nie­miłe?

No ale prze­cież to ona się przy nim za­trzy­mała i pierw­sza ode­zwała. On wcale jej nie za­cze­pił. Dzia­łało to na jego ko­rzyść.

– My­ślisz, że ku­pisz gdzieś o tej po­rze ba­te­rie do swo­jego wi­bra­tora?

Głos Se­ba­stiana był pe­łen szcze­rej wąt­pli­wo­ści. I nie­praw­do­po­dob­nej tro­ski. Spoj­rzał też na ze­ga­rek. Była to zwy­kła czyn­ność, ale strasz­nie pod­nie­ciła Re­natę. Jego przed­ra­miona wy­glą­dały na bar­dzo silne. Dło­nie rów­nież.

– Pew­nie nie – od­po­wie­działa, czu­jąc jed­no­cze­śnie, jak po­mię­dzy no­gami zbiera jej się wil­goć.

Kiedy ja ostat­nio by­łam taka pod­nie­cona i na­pa­lona?, po­my­ślała. Kiedy ostat­nio za­cho­wa­łam się tak nie­od­po­wie­dzial­nie? Kiedy ja się ostat­nio pie­przy­łam z kimś bez za­ha­mo­wań? Chyba w ze­szłym stu­le­ciu.

Re­nata wie­działa, że od pój­ścia z tym fa­ce­tem na ca­łość dzielą ją se­kundy. Wie­działa rów­nież, że albo bę­dzie tego ża­ło­wała, albo już do końca ży­cia gra­tu­lo­wała so­bie od­wagi. Lub głu­poty. Oczy­wi­ście nie można było wy­klu­czyć, że zmarli człon­ko­wie jej ro­dziny wła­śnie w tym mo­men­cie prze­wra­cają się w gro­bach.

– A wiesz – po­wie­dział Se­ba­stian, po­now­nie tak­su­jąc ją spoj­rze­niem od góry do dołu. – Dys­po­nuję świet­nym za­mien­ni­kiem two­jego wi­bra­tora. Prze­szedł już wiele ­te­stów spraw­no­ści. Ma wszyst­kie ate­sty.

– Do­prawdy? – za­py­tała. Było jej bar­dzo go­rąco.

– Do­prawdy – po­twier­dził, zbli­ża­jąc się do niej.

Re­nata spoj­rzała w niebo. Zo­ba­czyła spa­da­jącą gwiazdę. To mu­siał być znak.

Rozdział drugi

Ha­nia sie­działa na ka­na­pie i pa­trzyła w ścianę. Spę­dziła w tej po­zy­cji pół dnia, z prze­rwą na od­wie­zie­nie Poli na pół­ko­lo­nie i wi­zytę w przy­chodni. Na stole pię­trzyły się wy­ma­ga­jące uwagi pa­piery, ale ona nie była w sta­nie na­wet na nie spoj­rzeć. Ma­jąc w gło­wie ta­kie tor­nado, nie po­tra­fi­łaby sku­pić się na pracy. Zresztą, je­śli miała być ze sobą szczera, to od kilku mie­sięcy za­wa­lała ter­miny, co nie­ko­niecz­nie po­do­bało się jej prze­ło­żo­nym, nie­mniej z uwagi na dłu­go­let­nią współ­pracę i to, że wcze­śniej wy­wią­zy­wała się ze swo­ich obo­wiąz­ków bez za­rzutu, nie zo­stała zwol­niona. Nie zna­czyło to oczy­wi­ście, że to się nie zmieni.

Za­dzwo­nił do­mo­fon, ale ona nie ru­szyła się z miej­sca, tylko na­dal wle­piała wzrok w pu­stą prze­strzeń, jakby tam miały się po­ja­wić od­po­wie­dzi na wszyst­kie nur­tu­jące ją py­ta­nia. Dźwięk do­bie­ga­jący z urzą­dze­nia nie ustę­po­wał, na­tar­czy­wie do­ma­ga­jąc się uwagi. W końcu, po chyba szó­stym sy­gnale, Ha­nia pod­nio­sła się z ka­napy i ru­szyła w kie­runku upier­dli­wego do­mo­fonu. Po­ru­szała się po­woli, li­cząc na to, że ten, kto tak usil­nie sta­rał się z nią skon­tak­to­wać, zre­zy­gnuje. Nic ta­kiego się jed­nak nie stało. Pod­nio­sła słu­chawkę i przy­ło­żyła ją do ucha. Nim zdą­żyła się ode­zwać, usły­szała pod­eks­cy­to­wany głos przy­ja­ciółki.

– Co tak długo? – za­py­tała znie­cier­pli­wiona Bo­żenka. – Nie uwie­rzysz, czego się przed mo­men­tem do­wie­dzia­łam!

– By­łam w ła­zience – skła­mała Ha­nia. – Wejdź.

Na­ci­snęła na przy­cisk od do­mo­fonu, od­wie­siła słu­chawkę na miej­sce i spu­ściła głowę. Miała ja­kieś pięt­na­ście se­kund na to, aby za­ło­żyć na twarz wia­ry­godną ma­skę ra­do­snego ży­cia. Ale jesz­cze przez tę krótką chwilę mo­gła być sobą. Jej dzi­siej­sze sa­mo­po­czu­cie było bar­dzo moc­nym prze­ciw­wska­za­niem do przyj­mo­wa­nia go­ści. Tylko że to była Bo­żenka, a Ha­nia nie miała serca wy­rzu­cać jej z domu. Spoj­rzała w kie­runku drzwi wej­ścio­wych, które wła­śnie się otwie­rały. Wy­gięła usta w sztucz­nym uśmie­chu. W ciągu ostat­niego pół roku opa­no­wała go do per­fek­cji. Ką­tem oka zer­k­nęła w lu­stro. Wy­glą­dała jak za­do­wo­lona z sie­bie ko­bieta. Sama by się na­brała, gdyby zo­ba­czyła ko­goś tak uśmiech­nię­tego.

Po­zory są po to, aby je stwa­rzać, po­my­ślała, bu­duj więc szczę­śliwy wi­ze­ru­nek. Niech się nie­sie wieść, że rzy­gasz tę­czą i masz staj­nię jed­no­roż­ców.

– Masz ki­szone ogórki? – za­py­tała Bo­żenka, le­dwo prze­kro­czyła próg domu. Od razu też skie­ro­wała swoje kroki do kuchni. – No masz czy nie? – po­no­wiła swoje py­ta­nie, za­glą­da­jąc do jed­nej z sza­fek.

Bo­żenkę ce­cho­wały trzy rze­czy: czer­wone włosy, bez­po­śred­niość oraz nie­pod­ra­bialny spo­sób by­cia i wy­sła­wia­nia się. Dru­giej ta­kiej ze świecą szu­kać.

– Mam.

Copyright © by Iza Maciejewska

Copyright © by Wydawnictwo Magnolia, Łódź 2024

Redakcja:

Anna Zygmanowska (annazygmanowska.pl)

Korekta:

Joanna Fiuk (poprawiam.pl)

Zdjęcie na okładce:

depositphotos.com

Projekt okładki:

Jan Paluch (www.janpaluch.pl)

Skład, łamanie i przygotowanie do druku:

Mateusz Cichosz (@magik.od.skladu.ksiazek)

ISBN 978-83-969147-9-8

ISBN ebook 978-83-973839-0-6

Wydawnictwo Magnolia

Łódź 2024

Wydanie I