Nowy rozdział - D.L. Perez - ebook

Nowy rozdział ebook

D.L. Perez

4,0

Opis

Najtrudniejszą walkę toczymy wewnątrz siebie.

Trzy lata temu największe marzenie Nel legło w gruzach.

Trzy lata temu Nel usłyszała wyrok: rak jajników.

Po wielu miesiącach walki o powrót do zdrowia młoda kobieta postanawia odbudować swoje życie. Wraca na studia, kończy upragniony kierunek i razem z przyjaciółką otwiera biuro tłumaczeń. Z pozoru jest silną i niezależną kobietą, ale tak naprawdę wciąż trudno jest jej odnaleźć spokój ducha. Nawet wymarzona praca nie jest w stanie zapełnić pustki w jej sercu. Mimo tego Nel próbuje cieszyć się wszystkim, co przynosi jej los. A ten przygotował dla niej jeszcze kilka niespodzianek…

Na jednej z weekendowych imprez dziewczyna poznaje Igora, przystojnego właściciela siłowni i kobieciarza, który wyjątkowo działa jej na nerwy. Mimo że ich pierwsze spotkanie zdecydowanie nie należy do udanych, ich drogi ciągle się krzyżują. Z czasem rodzi się między nimi wzajemna fascynacja.

Czy Nel upora się ze wspomnieniami wydarzeń, które niemal ją zniszczyły? Czy może strach przed odrzuceniem przekreśli jej szansę na szczęście i nowy rozdział w życiu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 182

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
3
0
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Klucha78

Całkiem niezła

Polecam
00
Kinok78

Całkiem niezła

Jak dla mnie to takie dłuższe opowiadanie. Brakło mi charakteru w bohaterach. Szybko opowiedziane bez zbędnego zagłębiania się. Może być dla zabicia czadu wieczorem.
00

Popularność



Podobne


Kornelia

Chodzę w kółko po szpitalnej poczekalni, czekając, aż doktor wywoła moje imię. Denerwuję się za każdym razem, kiedy tu jestem, i chyba już nigdy to się nie zmieni. W tym miejscu wracają niezbyt dobre wspomnienia. W tym miejscu moje życie stanęło pod wielkim znakiem zapytania, a serce rozpadło się na kawałki.

To tutaj trzy lata temu doktor Daniel Woźnicki powiedział mi, że mam raka. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Siedzieliśmy w jego skromnym, ale przytulnym gabinecie. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak ta jedna chwila zmieni moje życie. Doktor wydawał się miłym i konkretnym mężczyzną, który zna się na tym, co robi. Uśmiechnął się serdecznie, ale w jego oczach widziałam niepokój. Przedstawił wyniki badań, po czym ze szczerym współczuciem powiedział:

– Ma pani raka, bardzo mi przykro.

To jedno proste zdanie zwaliło mnie z nóg. Nie byłam pewna, czy dobrze rozumiem, ale gdy powtórzył, zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Zrobiło mi się gorąco, czułam się jak w klatce, nie mogłam złapać tchu.

Nie pamiętam reszty tej rozmowy. Chciałam krzyczeć ze złości, może z rozpaczy albo ze strachu, ale nie mogłam wydobyć z siebie dźwięku. Wstałam i wybiegłam z gabinetu. Musiałam uciec z tego miejsca, chociaż wiedziałam, że to nic nie zmieni.

Miałam to nieszczęście dołączyć do dziesięciu procent kobiet przed trzydziestym rokiem życia, które chorują na raka jajników. Dziesięć procent. Byłam zrozpaczona. Dlaczego to musiało spotkać właśnie mnie? Statystyki nie były najlepsze. Rak jajników pod względem śmiertelności zajmuje czwarte miejsce pośród wszystkich nowotworów.

Nigdy wcześniej nie czułam się taka zagubiona i przerażona. Nowotwór kojarzył mi się tylko z ogromnym cierpieniem, które w krótkim czasie zakończy się śmiercią.

– Kornelia Nowak – wyrywa mnie z zamyślenia obcy głos.

O, moja kolej. Wchodzę do tak dobrze znanego mi miejsca.

– Witaj, Nel. Jak się czujesz? – pyta z uśmiechem doktor Woźnicki, co dodaje mi otuchy i ku mojemu zaskoczeniu uspokaja moje zszargane nerwy.

– Cześć. Lepiej ty mi powiedz, jak się czuję – odpowiadam z przekąsem.

Już jakiś czas temu przeszliśmy na „ty”, w sumie nawet się zaprzyjaźniliśmy. Trudno nie nawiązać więzi z kimś, z kim widywało się codziennie przez długi czas i komu zaufało się na tyle, by powierzyć mu swoje życie. Zresztą jak tu nie lubić Daniela. Poza tym, że jest bardzo przystojnym mężczyzną, dobrze zbudowanym, z krótkimi brązowymi włosami i nieziemskim uśmiechem, jest po prostu wspaniałym człowiekiem. Miły, zabawny, z pełnym sercem i zaangażowaniem podchodzący do swojej pracy.

– Cóż, moja droga, wyglądasz świetnie i tak samo przedstawiają się twoje wyniki. Wszystko jest w porządku. Już możesz zacząć oddychać – mówi ze śmiechem.

Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że wstrzymywałam oddech, i to chyba dość długo. Wypuszczam z ulgą powietrze i nieco się rozluźniam.

– Tak bardzo się cieszę – wzdycham. – Wizyty u ciebie mnie stresują. Chyba odpuszczę je sobie na jakiś czas.

– Chciałabyś! Daję ci pół roku spokoju, a potem obowiązkowo widzimy się na kontroli. Chociaż mam nadzieję, że w weekend odwiedzisz mnie i Zofię w naszym nowym domku nad jeziorem.

– Chętnie. Mam wolne, a z Zosią nie widziałam się kawał czasu. Zdzwonimy się co do szczegółów koło piątku. Dzięki za zaproszenie i dobre wieści.

– Słońce, dla ciebie wszystko – mówi z uśmiechem. – Zmykaj już, bo ta zgraja na korytarzu czeka na swoją kolej.

Żegnam się i w pozytywnym nastroju wychodzę ze szpitala. Kamień spadł mi z serca. Byłam przygotowana na każdą ewentualność. W końcu lepiej być mile zaskoczonym niż rozczarowanym. Zresztą w walce z rakiem możesz wygrywać bitwy, ale nigdy nie wiesz, czy uda ci się wygrać wojnę.

Idę spacerem przez parking, chłonąc wszystko dokoła. Jest początek maja, więc widok jest cudowny. Wszystko rozkwita, tętni życiem. Zupełnie jak ja. Na samą myśl o weekendzie w domku nad jeziorem w towarzystwie dwóch tak bliskich mi osób skaczę z radości. Zofię poznałam w trakcie długiego pobytu na oddziale onkologicznym Daniela. Jest psychologiem i w chwilach załamania to ona pomagała mi na nowo uwierzyć, że będzie lepiej, że się uda.

Szukam w mojej małej torebce kluczyków do auta i nie mogę wyjść z podziwu, ile rzeczy się w niej zmieściło. Mam wrażenie, że znajduję wszystko, tylko nie kluczyki. Zwariuję, ciągle to samo, chyba zawieszę je na smyczy i będę nosić na szyi jak dziecko z podstawówki. Ha! Są. Szkoda tylko, że musiałam wysypać na chodnik całą zawartość torebki, żeby je znaleźć, a teraz trzeba to wszystko z powrotem upchać do środka.

W końcu rozsiadam się wygodnie za kierownicą mojego białego clio. Kto by pomyślał, że będę jeździła autem. Co prawda jeszcze w liceum zrobiłam kurs prawa jazdy, ale na samą myśl, że miałabym sama jeździć po tych zatłoczonych ulicach, ogarniał mnie strach. Tak bardzo się tym denerwowałam, że po prostu odpuściłam.

Po chorobie zmieniłam nieco sposób patrzenia na świat. Wiem, banał. Jednak gdy wiesz, że twoje życie może niedługo się skończyć, a do tej pory było ono dość standardowe, a nawet nudne, to pragniesz zmian. Obiecałam sobie, że jeśli pokonam tego cholernego raka, postaram się żyć. Naprawdę żyć, a nie tylko wegetować.

I tak też zrobiłam. Skończyłam studia, które musiałam przerwać ze względu na chorobę. Otworzyłam razem z przyjaciółką biuro tłumaczeń. Robię to, co lubię, i całkiem nieźle zarabiam. Zapisałam się też na zajęcia z samoobrony. Anna mnie namówiła i bardzo mnie to wciągnęło. Dwa razy w tygodniu mamy zajęcia z instruktorem.

Bartek to przystojny blondyn, wysoki, świetnie zbudowany, z dużymi zielonymi oczami, które przyciągają uwagę każdej napotkanej kobiety. Zresztą świetnie zdaje sobie z tego sprawę, jest bardzo pewny siebie, ale nie zarozumiały. Uwielbia flirtować i jest w tym całkiem niezły, co niestety wiąże się z tym, że zmienia kobiety jak rękawiczki. Potrafił podrywać Annę na naszych pierwszych zajęciach, po czym bezwstydnie przystawiał się do mnie, jak ta dała mu kosza. Trzeba jednak przyznać, że jest w tym wszystkim niezwykle uroczy. Na dodatek ma świetne poczucie humoru – i to zapewne jeden z powodów, dla których tak przypadły mi do gustu jego zajęcia.

Zabawne. Znowu mogę bezkarnie flirtować z facetami, a nie chcę. Choć rozum podpowiada, że już pora, to serce dalej się wzbrania. Jeszcze go nie pozbierałam do kupy po tym, co się stało. Nie mówię kategorycznie „nie”, jeśli chodzi o mężczyzna. Byłam nawet na kilku randkach, które zorganizowała dla mnie Ann. Niestety nie jestem już taka jak ona, otwarta, towarzyska i pozytywnie nastawiona do każdego.

Jestem uszkodzona. Nie chodzi tylko o chorobę. Wszystko, co mnie spotkało, odbiło na mnie tak duże piętno, że nie potrafię już być tą samą Nel, co trzy lata temu. Chyba jestem bardziej nieufna, a to nie ułatwia nawiązywać nowych znajomości.

Podjeżdżam pod blok Ann. Rodzice kupili jej apartament z okazji ukończenia studiów. Mama Anny jest prawnikiem, a tata komornikiem. Wbrew stereotypom to bardzo miły gość. Państwo Lenartowicz są dobrymi ludźmi, a swoje córki kochają nad życie. Anna skończyła studia na tym samym kierunku co ja. Ona jest tłumaczem przysięgłym języka niemieckiego, a ja angielskiego. To moja najlepsza przyjaciółka i moje całkowite przeciwieństwo. Albo po prostu odbicie mnie z dawnych lat.

Anna jest słodką, niewysoką blond pięknością. Ma delikatną skórę, pełne usta i brązowe, wręcz czekoladowe oczy. Zna swoją wartość i nigdy nie schodzi poniżej swoich standardów, choćby musiała przez to ciężej pracować. Jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. To dzięki niej i moim rodzicom podniosłam się na nogi.

Ann wskakuje do auta w dziesięciocentymetrowych szpilkach.

– Serio? Ann, jedziemy na trening, a ty założyłaś szpilki?!

– Kochana, nigdy nie wiesz, kiedy poznasz swoją prawdziwą miłość – odpowiada rozmarzona.

– I tylko z tego powodu na każde zajęcia taszczysz torbę z ciuchami na zmianę? Jesteś niemożliwa. Zresztą nie wiedziałam, że w ogóle szukasz prawdziwej miłości – dodaję, bo trochę mnie to zaciekawiło.

Ann szuka facetów raczej na chwilę, nic poważnego. Kiedy zmieniła zdanie? A może po prostu chciała w imię siostrzanej lojalności mnie wspierać? Nie chciałabym, żeby przeze mnie zaprzepaściła swoją szansę na szczęście. Będę musiała z nią o tym porozmawiać, ale zdecydowanie nie teraz.

Dojechałyśmy na miejsce. Budynek z zewnątrz nie robi najlepszego wrażenia. Elewacja w kiepskim stanie, stare drewniane okna. Z przodu nad metalowymi drzwiami wisi duży szyld z czerwonym napisem „Centrum sportów walki”. Może nie prezentuje się najlepiej, ale jak to mówią – nie ocenia się książki po okładce. Tak naprawdę Bartek ma tak wielu chętnych, że ledwo nas wcisnął w swój grafik.

Wewnątrz znajduje się mały hol, dwie duże sale treningowe i szatnie. Czekam, aż Ann zdejmie te swoje łaszki i w końcu założy odpowiedni strój. Cały trening Bartek daje nam niezły wycisk, ale dobrze mi to robi po tych kilku dniach nerwówki. Już mamy wychodzić z sali, gdy dogania nas z tym swoim uwodzicielskim uśmiechem na ustach. Muszę przyznać, że robi wrażenie.

– Dziewczyny, wybieramy się ekipą do pubu w piątek. Może macie ochotę do nas dołączyć?

– Chętnie z wami pójdziemy – odpowiada Ann bez zastanowienia.

Oczywiście nie pomyślała, by zapytać mnie o zdanie.

– W sobotę z rana wyjeżdżam na weekend… – próbuję coś powiedzieć, ale moja przyjaciółka nie daje mi dojść do słowa.

– Przecież pójdziemy tylko na piwo. Nie świruj, Nel – oznajmia, żegna się z Bartkiem i ciągnie mnie do wyjścia.

Taka już jest, ale jestem jej wdzięczna, bo dzięki niej zaczęłam w ogóle wychodzić z domu. Szybki prysznic i możemy wracać do auta. Na parkingu Ann nagle staje i świdruje mnie wzrokiem.

– Weekend? Gdzie? Z kim? Czemu nic o tym nie wiem? Znam go? – zasypuje mnie gradem pytań, a ja dopiero wtedy uświadamiam sobie, że nic jej nie powiedziałam o wizycie u Daniela.

– Weekend w domku nad jeziorem. Z Zofią i Danielem.

– Byłaś na wizycie i słowem się nie odezwałaś przez cały dzień?!

– Wszystko jest w porządku, wyniki są bardzo dobre. Zapomniałam ci powiedzieć. Nie bądź zła, tyle mam na głowie – mówię ze skruchą.

– Cóż… – zaczyna z udawaną obrazą – musimy jakoś uczcić te wspaniałe wieści!

Ann uśmiecha się od ucha do ucha. Zawsze bardzo się o mnie martwi. To mój anioł stróż.

Decydujemy, że uczcimy to kawą i wielką szarlotką z lodami w naszej ulubionej kawiarni, która znajduje się na samym środku parku. Widok za oknem jest zachwycający. Popijamy kawę, a za szybą leniwie spaceruje para staruszków trzymających się za rękę.

Myślałam, że za kilkadziesiąt lat my też będziemy tak szli, trzymając się za ręce i wspominając nasze życie. Wszystkie upadki i wzloty. Że będziemy rozmawiać godzinami o tym, jak dorastały nasze dzieci. Nie widziałam dla nas innej przyszłości. Niestety bardzo się pomyliłam.

Często wspominam nasz wspólny czas. Rozmyślam o naszych planach i marzeniach. Mieliśmy ich mnóstwo. „Na zawsze”, powtarzał mi do ucha przed snem każdego wieczoru. „Na zawsze razem, na zawsze twój…”

– Nel! Znowu się zawiesiłaś. Przestań tyle myśleć. Przestań myśleć o nim – dodaje łagodnie.

– Nie myślę o nim, tylko o tym, co między nami było – mówię smutno. – Albo raczej o tym, co mogło być. Jestem beznadziejna.

Igor

Mijają kolejne minuty treningu. Jestem w swoim żywiole. Tracąc energię na siłowni, ładuję swoje baterie do maksimum. Niestety nie mam dzisiaj tyle czasu na trening, ile bym chciał. Za pół godziny czeka mnie kolejne spotkanie rekrutacyjne. Gdyby trzy lata temu ktoś mi powiedział, że prowadzenie własnego biznesu oznacza godziny spotkań, negocjacji i masę papierkowej roboty, może zastanowiłbym się dwa razy. Żartuję. Faktycznie zaskoczyła mnie ilość obowiązków, ale uwielbiam to, co robię. Interes się kręci i właśnie dlatego szukam kolejnego trenera personalnego. Sam nie jestem w stanie zarządzać biznesem i zająć się wszystkimi indywidualnymi klientami.

Wskakuję pod prysznic, zarzucam lekko wytarte, jasne jeansy i granatową, dopasowaną koszulkę polo. Z klasą, ale na luzie. Podchodzę do Alicji, która pracuje na recepcji. Idealnie pasuje do tego miejsca. Jest towarzyska, wygadana i bardzo seksowna. Czarne długie włosy, niezły biust i nogi do nieba. Jest na co popatrzeć. Nieraz ze mną flirtuje, ale jak dla mnie jest za młoda. Z trzydziestką na karku już nie pasuje sypiać z dziewiętnastolatką. Jaka by nie była pociągająca, to jeszcze gówniara. Ja potrzebuję kobiety. Na tyle dojrzałej, żeby ze zwykłego seksu nie robiła miłości po grób. Nie mam teraz głowy do akcji rodem z brazylijskiej telenoweli.

– Ala, skarbie, czy ten gość, z którym mam się spotkać, jest już może? – pytam, jednocześnie lustrując ją z góry na dół.

Co będę ukrywać, jestem typowym facetem, trudno nie podziwiać takiego arcydzieła.

– Mam nadzieję, mój drogi, że podoba ci się to, na co patrzysz. – Uśmiecha się zalotnie. – A pan Michał Sawczyk jest już w kawiarni. Czeka na ciebie.

Odchodzę zadowolony. Schlebia mi fakt, że wzbudzam jej zainteresowanie. To tylko niewinny flirt, ale chwila uwagi ze strony tej młodej ślicznotki skutecznie pompuje balonik mojego męskiego ego.

Rozmowa rekrutacyjna poszła gładko. Facet ma głowę na karku i duże doświadczenie. Wbrew temu, co wszyscy myślą o zawodzie trenera personalnego, jest bardzo odpowiedzialna praca. Trzeba mieć ogromną wiedzę nie tylko z zakresu treningu, ale również dietetyki i suplementacji. Te dziedziny ciągle się rozwijają i niełatwo jest nadążać.

Umawiam się z Michałem na poniedziałek. Patrząc na jego CV, mam dobre przeczucie, że w końcu znalazłem odpowiedniego człowieka na to stanowisko. Żegnam się z moim przyszłym pracownikiem i słyszę dzwonek telefonu.

Krzysiek, oczywiście. Mój najlepszy kumpel, znamy się od podstawówki i od tamtej pory zawsze mogę na niego liczyć. Co zabawne, znajomość zaczęliśmy od bójki o dziewczynę. Hanka, bo tak miała na imię, była małą, rudą kujonicą. Nic do niej nie miałem, ale Krzysiek był złośliwym chłopcem. Nieźle jej dokuczał, więc w końcu stanąłem w jej obronie. Tego nauczyli mnie rodzice. Tata od małego powtarzał mi, że zawsze mam bronić słabszych. Mama mówiła, że kobiety zawsze trzeba szanować. I tak właśnie, pamiętając nauki rodziców, sprałem Krzyśka na kwaśne jabłko.

– Stary, ile może trwać odebranie telefonu? – pyta z kpiną. – Co mamy jutro w planach? Trzeba nieco wyluzować, bo ten tydzień jest wyjątkowo nerwowy.

– Jestem za. Tam, gdzie zawsze? – pytam.

– Jasne, widzimy się na miejscu koło siódmej. Pasuje?

– Tak. Chłopaki będą?

– Będą. Muszę kończyć. Do jutra, stary – kończy rozmowę.

Szybko, krótko i na temat. To cenię w Krzychu, jest konkretnym i bezpośrednim facetem. Co prawda jak za dużo wypije, ta jego bezpośredniość jest często sporym problemem, ale nie ma ludzi idealnych. Przejął po ojcu firmę budowlaną, ma sporo na głowie. Przygotowywał się do tego zadania, odkąd skończył liceum. Studiował marketing i zarządzanie i każdą wolną chwilę poświęcał na pomaganie ojcu w pracy. Podszedł do tego bardzo rozsądnie. Uznał, że chcąc zarządzać firmą, musi ją poznać od podszewki, więc zanim przejął fotel ojca, pracował właściwie na każdym stanowisku. Zaczynał od najniższych rangą, tak że przekonał się na własnej skórze, jak ciężko pracują jego ludzie. I dzięki temu szanuje i potrafi docenić ich jeszcze bardziej.

Mamy bardzo podobne poglądy. Zanim zdecydowałem się otworzyć swój interes, pracowałem w kilku już teraz konkurencyjnych siłowniach. Nie tylko jako trener personalny, ale też na recepcji. Zdobywałem doświadczenie, choć wcale nie musiałem. Jak tylko zacząłem studia, ojciec oznajmił mi, że jeśli tylko chcę, otworzy mi centrum sportowe. Brzmiało kusząco, ale wiedziałem, że nie to jest moim celem. Chciałem być najlepszy w tym, co robię. Dopiero jak obroniłem licencjat z AWF-u i dietetyki, a po drodze dokształcałem się podczas kolejnych kursów na trenera personalnego, podjąłem decyzję o założeniu działalności. Odłożyłem w tym czasie trochę pieniędzy, postarałem się o dotację, a resztę pożyczyłem od ojca.

Nie było łatwo, ale kto powiedział, że będzie? Na wszystko trzeba zapracować, nie ma nic za darmo. Jeśli na początku masz pod górkę, to później na pewno będzie łatwiej. I tak było ze mną. Musiałem nieźle się namęczyć, ale teraz mam z górki. Wiadomo, zawsze są jakieś problemy, muszą być. Jedno wiem na pewno: warto było. Sukces zawdzięczam głównie sobie. Owszem, tata wspomógł mnie finansowo, ale to dzięki swojej ciężkiej pracy osiągnąłem wszystko, co mam.

Ojciec nie jest złym człowiekiem. Wiem, że chce dla mnie dobrze. Po śmierci mamy przyjął sobie za punkt honoru zapewnić mi jak najlepsze życie, czasami w ogóle nie zważając na moje zdanie. Ubzdurał sobie, że powinienem pójść na medycynę, jak on. To jednak kompletnie nie współgrało z moimi planami.

To był burzliwy czas. Tata w końcu musiał zaakceptować moje wybory, bo ja nie miałem zamiaru poddać się jego woli. Po tysięcznej kłótni musiał się z tym pogodzić, ale nadal chciał bardzo intensywnie uczestniczyć w moim życiu. Na szczęście nauczyłem się trzymać w ryzach jego nadopiekuńcze zapędy. Teraz nieco złagodniał, a nawet wyznał mi raz, że jest ze mnie bardzo dumny. Byłem w szoku. Ojciec nie jest typem faceta, który otwarcie mówi o uczuciach.

Bardziej przypominam mamę. Była towarzyska, ciepła i zawsze uśmiechnięta. Patrzyła na świat przez różowe okulary, chciała we wszystkich widzieć tylko dobro. Zdecydowanie uzupełniali się z tatą. Do ojca jestem podobny jedynie z wyglądu. Tak jak on mam około metra dziewięćdziesięciu wzrostu, szerokie ramiona i wąskie biodra. Silnie zarysowaną szczękę i wyraźne rysy twarzy, które wzbudzają w ludziach respekt. Różnimy się jedynie oczami. To prezent od mamy, intensywnie niebieskie z oprawą gęstych, czarnych rzęs. No i jestem cały w tatuażach, czego mój kochany tata nie toleruje. To zresztą było jednym z powodów, dla których zrobiłem sobie swoją pierwszą dziarę.

Dziesięć lat temu robienie mu na złość było moim ulubionym zajęciem. Teraz też czasem mi się zdarza. Mój pierwszy tatuaż zrobiłem sobie niedługo po śmierci mamy. Zmarła w wypadku samochodowym. Jechała zimą na swoje ukochane zajęcia salsy, wpadła w poślizg i uderzyła w drzewo. Wszystko trwało zaledwie kilka minut. Zginęła szybko, nie cierpiąc. W te kilka minut jej życie się skończyło, a moje i taty straciło sens.

Miałem dopiero siedemnaście lat.

Kornelia

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Kornelia
Igor
Kornelia
Igor
Kornelia
Igor
Kornelia
Igor
Kornelia
Igor
Kornelia
Igor
Kornelia
Igor
Kornelia
Igor

Nowy rozdział

ISBN: 978-83-8313-799-5

© D.L. Perez i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Aleksandra Płotka

KOREKTA: Emilia Kapłan

OKŁADKA: Anna Piwnicka

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek