34,99 zł
Świat Greystone’ów jest poukładany. Chess to obrońca młodszego rodzeństwa, Emma kocha matematykę, a Finn robi to, w czym jest najlepszy – niemądrze się zachowuje i pozwala się uwielbiać. Są szczęśliwą rodziną – tylko ich troje oraz mama.
Ale wszystko się zmienia, kiedy do Greystone’ów docierają wieści o trójce porwanych dzieci. Chess, Emma i Finn są zaszokowani zaskakującymi podobieństwami, które ich łączą z nieznajomymi. Tamta trójka ma takie same pierwsze i drugie imiona. Dzieci są w takim samym wieku. Nawet daty urodzin mają identyczne. Kim właściwie są ci nieznajomi?
Nim Greystone’owie zdążą wypytać o to swoją mamę, ta nagle wyjeżdża w podróż służbową, a ich pozostawia pod opieką pani Morales i jej córki, Natalie. A pozostawione przez nią zagadkowe wskazówki prowadzą do zawiłych szyfrów, ukrytych pomieszczeń i niebezpiecznego sekretu, który wywróci ich świat do góry nogami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 298
Od razu po wyjściu ze szkolnego autobusu Greystone’owie puszczali się biegiem do domu i to Finn zawsze wygrywał.
Wcale nie dlatego, że był najszybszy.
Nawet on wiedział, że starsze rodzeństwo, Chess i Emma, pozwala mu wygrać, tak by mógł mieć efektowne wejście.
Dzisiaj wpadł do domu, wołając:
– Mamo! Wróciliśmy! Chodź nas ubóstwiać!
„Ubóstwiać” było słówkiem, które przed dwoma tygodniami znalazło się na liście drugoklasistów przygotowujących się do dyktanda, i stało się dla Finna niezwykłym odkryciem. A więc to właśnie ubóstwiany czuł się przez całe swoje życie.
Będąca w czwartej klasie Emma położyła plecak na dywaniku i zrzuciła ze stóp czerwone tenisówki. Wykonały salto w powietrzu i wylądowały na plecaku – Finn obiecał sobie, że pewnego dnia nakłoni siostrę, aby go nauczyła tej sztuczki.
– Dwadzieścia trzy – oświadczyła Emma.
Nie wiadomo, co liczyła. Finn miał nadzieję, że prognozuje liczbę kawałków czekolady w każdym ciastku, które mama zapewne właśnie piecze dla nich na podwieczorek.
Chłopiec pociągnął nosem. Wcale nie pachniało wypiekami.
No tak. Mama pracowała z domu – projektowała strony internetowe – i zdarzało jej się tracić rachubę czasu. Jeśli dzisiaj był dzień sklepowych krakersów i jabłek, Finnowi wcale to nie przeszkadzało. Takie podwieczorki też lubił.
– Mamo! – zawołał raz jeszcze. – Wróciła twoja popołudniowa rozrywka!
– Jest w kuchni – powiedział Chess, odkładając swój plecak na wieszak, tam gdzie jego miejsce. – Nie słyszysz?
– To by znaczyło, że Finn choć raz zamiast nawijać, słucha – rzuciła Emma i czule potarmosiła mu włosy.
Brązowa szopa potargała się jeszcze bardziej. Finn wiedział, że siostra wcale nie ma do niego pretensji, bo sama lubi mówić nie mniej niż on.
To Chessa wszyscy nazywali „tym cichym Greystone’em”. Chodził do szóstej klasy i w ciągu ostatniego roku urósł o dziesięć centymetrów. Teraz Finn musiał zadzierać głowę, aby spojrzeć bratu w oczy. Przyłożył dłoń do ucha i udawał, że intensywnie nasłuchuje. Z kuchni dochodziło jakieś ciche mamrotanie – czyżby męski głos?
– Mama ogląda telewizję? – zapytał Chess. – Nigdy tego nie robi w ciągu dnia.
Cała trójka doskonale znała zwyczaje matki. W trakcie pracy nie słuchała niczego poza muzyką klasyczną; twierdziła, że piosenki ze słowami zbytnio ją rozpraszają. A kiedy bardzo, ale to bardzo nie chciała, aby jej przeszkadzano, szła pracować do pozbawionego okien pomieszczenia w piwnicy, gdzie komputer nie miał nawet połączenia z internetem.
Dzieci nazywały to miejsce Pokojem Nudy.
Teraz Finn zaśmiał się ze starszego brata.
– Będziesz tak stał i zadawał głupie pytania, skoro możesz pójść do kuchni i sprawdzić, o co chodzi? – zapytał. – Czas coś zjeść!
Puścił się biegiem przez korytarz, omijając po drodze zarówno plecak Emmy, jak i leżącego na środku podłogi kota o imieniu Rocket.
– Mamo, mogę nam pokroić jabłka? – zawołał. – Dziś kolej na mnie, no nie?
Mama stała przy kuchennym blacie tyłem do Finna, ale się nie odwróciła. Obie dłonie zaciskała na krawędzi blatu, jakby musiała się czegoś trzymać. Na podłodze przy jej stopach leżał telefon. Laptop stał przed nią na blacie, ale tak odchylony, że Finn nie widział ekranu.
– Mamo…?
Nadal się nie odwróciła. Było tak, jakby w ogóle go nie usłyszała, jakby się znajdowała w dźwiękoszczelnej bańce.
To nie w stylu mamy. Nigdy dotąd nie zachowywała się w taki sposób.
I nagle zaczęła jęczeć:
– Nie, nie, nie, nie, nie…
Tego dnia Emma miała w szkole zastępstwo. Nauczycielkę spowijały szarości: siwe włosy, szara twarz i nawet szary głos – owszem, według Emmy coś takiego było możliwe. No i cały dzień okazał się tak ponury i nudny, że aby nie zasnąć, Emma zaczęła liczyć różne dziwaczne rzeczy.
Sęk w tym, że jeśli zaczęło się szukać dziwaczności, nagle wszystko się takie wydawało. Czyż nie było dziwne, że układ wiszących na klasowych wieszakach kurtek wygląda następująco: niebieska–zielona–czerwona i niebieska–zielona–czerwona dwa razy z rzędu? I czy nie dziwne, że nauczycielka na zastępstwie ma szary głos? (A może dla niej to normalne?).
Do czasu gdy Emma wysiadła ze szkolnego autobusu i zaczęła biec w stronę domu, policzyła dwadzieścia jeden rzeczy, które uznała za bezdyskusyjnie dziwaczne. W sumie dzięki temu dzień okazał się całkiem interesujący i nie mogła się doczekać, aż powie mamie o tym nowo odkrytym sposobie na przetrwanie nudy w szkole.
W tym momencie dostrzegła, że światło na ganku wciąż się pali, mimo że rano mama zazwyczaj je gasi.
A po wejściu do domu Emma zwróciła uwagę, że zasłony w salonie są nadal zasunięte, podobnie jak żaluzje w oknie wykuszowym. Sprawiało to, że radosne, żółte ściany w salonie wydawały się posępne i ciemne; zresztą cały dom przypominał jaskinię albo jakąś kryjówkę.
Dwadzieścia trzy dziwne rzeczy jednego dnia. A jeśli to normalna liczba, tylko Emma nigdy tego nie zauważyła?
Aby się upewnić, będzie musiała któregoś dnia – a raczej w wiele innych dni – dokonać ponownych obliczeń.
Finn i Chess zaczęli nawijać o mamie, kuchni i telewizji. Emma podeszła do nich i zmierzwiła włosy Finnowi, bo fajnie było zrobić znowu coś normalnego. Targanie włosów brata przypominało głaskanie psa – musiało się to robić i już. Miał gęste, niesforne włosy z opadającymi na czoło kosmykami, bez względu na to, z jakim zapamiętaniem mama próbowała je przygładzić. Finn jak to Finn twierdził, że jego włosy mają po prostu supermoc.
A teraz… pędził do kuchni, wykrzykując coś o jabłkach.
Emma spojrzała na Chessa. Oboje wzruszyli ramionami i udali się za młodszym bratem.
W kuchni okazało się, że mama wcale nie przytula Finna ani nie zamierza przywitać się czule z Emmą i Chessem. Finn stał na środku pomieszczenia i wpatrywał się w mamę. Ta stała przy blacie tyłem do swoich dzieci, a cała jej uwaga skupiała się na laptopie.
A głos z niego dochodzący mówił właśnie:
– Porwane dzieci są uczniami drugiej, czwartej i szóstej klasy.
– Mamo? – odezwał się cicho Chess.
Jego matce trzęsły się ramiona. A potem, jakby z całych sił próbowała odzyskać kontrolę nad sobą, całkowicie znieruchomiała.
„Zupełnie jak wtedy”, pomyślał Chess.
Z trójki Greystone’ów tylko on pamiętał tamten straszny dzień, kiedy umarł ich tata. Chess miał wtedy cztery lata, Emma dwa, a Finn był niemowlęciem. Ale te wspomnienia wyglądały bardziej jak fragmenty puzzli, które przechowuje się w szufladce umysłu, niż jak kręcone ciągiem nagranie: Chess pamiętał dwóch zmartwionych policjantów w drzwiach; pamiętał czerwonego matchboksa, którego trzymał w ręce, kiedy otworzyły się drzwi; pamiętał to, jak ramiona mamy zadrżały, by chwilę później znieruchomieć i to, jak się odwróciła w stronę Chessa, Emmy i Finna.
Teraz sięgała w stronę laptopa, jakby planowała go zamknąć i odgrodzić się od płynących z niego wiadomości. Coś kazało Chessowi przejść szybko przez kuchnię i jej to uniemożliwić.
– Porwano kogoś – powiedział. Udało mu się dojrzeć kilka słów na dole ekranu. – Troje dzieci w Arizonie. Znasz je?
– Nie… – szepnęła mama.
W jej ciemnych, szeroko otwartych oczach widniało oszołomienie. Z twarzy odpłynęła cała krew.
„Szok”, pomyślał Chess. Na początku roku szkolna pielęgniarka uczyła szóstoklasistów podstaw pierwszej pomocy i Chess dumny był z tego, że zapamiętał objawy.
Szkoda, że nie to, jak im zaradzić.
Może sam czuł się nieco zaszokowany. Porwanie to coś naprawdę przerażającego. Ale od Arizony dzieliły ich niemal dwa tysiące kilometrów. No i nie było przecież tak, że istniała grupa przestępcza porywająca dzieci ze wszystkich rodzin, których dzieci uczęszczały do drugiej, czwartej i szóstej klasy.
– Mamo, może powinnaś usiąść – odezwała się Emma.
„Hm. Może to właśnie jedno z lekarstw na szok”.
Chess spojrzał na siostrę z wdzięcznością, a mamę ujął pod ramię, gotowy pomóc jej usiąść przy kuchennym stole.
– Rocky, Emma i Finn Gustano po raz ostatni byli widziani, jak wychodzili ze szkoły podstawowej Los Perales w Mesie – powiedział dobiegający z laptopa głos.
Finn się zaśmiał.
– A to dobre! – zawołał. – Dwoje z tych dzieci ma takie same imiona jak ja i Emma! To trzeci Finn, którego znam! To znaczy nie żebym tego akurat znał, ale… – Szturchnął brata w ramię. – Nie jest ci przykro, że ty nie masz tak samo na imię, jak ten chłopak, który jest teraz sławny? I założę się, że kiedy te dzieci się znajdą, dostaną tyle lodów i tyle zabawek, ile tylko będą chciały, a rodzice pewnie już nigdy nie każą im odrabiać pracy domowej!
„A co, jeśli te dzieci nie zostaną odnalezione?”, pomyślał Chess.
Nie zamierzał mówić tego Finnowi.
– No, nie znam żadnego innego dziecka o imieniu Rochester. – Chess posłał mu wymuszony uśmiech. – Albo o ksywce „Chess”.
– Może powinieneś pozwać mamę za to, że dała ci takie rzadko spotykane imię? – zasugerował Finn.
– A może ja powinnam ją pozwać za takie nudne, zwyczajne imię – wtrąciła Emma. – Wiecie, że w czwartej klasie są jeszcze trzy Emmy? A w całej szkole osiem!
Ale Chess nie słuchał żadnego z nich, dlatego że mama uniosła rękę i wskazała na ekran laptopa. Wyglądała jak duch, jak ktoś, na kogo czarownica rzuciła w bajce zaklęcie. Było tak, jakby nie potrafiła mówić, jedynie pokazywać.
– Powtarzamy informacje na temat dzieci Gustano – powiedział głos w laptopie. Na ekranie pojawiło się zdjęcie sympatycznie wyglądającego, ciemnowłosego chłopca. – Najstarszy z trójki porwanego rodzeństwa, Rochester Charles Gustano, na którego wszyscy mówią Rocky, w zeszły wtorek skończył dwanaście lat…
Przez chwilę Chess nie słyszał ani słowa. On na drugie także miał Charles. A w zeszły wtorek świętował dwunaste urodziny.
Jak to możliwe, że istniał drugi Rochester Charles, urodzony dokładnie tego samego dnia co on?
I co się stało, że ten chłopiec został porwany?
Wszyscy zrobili się śmiertelnie poważni. Zamilkli. Nawet Emma. Podeszła do mamy i Chessa, i bez słowa wpatrywała się w ekran laptopa.
– Halo? – odezwał się Finn. – Zapomnieliście, że pora na podwieczorek?
Nikt nie odpowiedział.
– Pamiętacie, jak zawsze mi mówicie, że mam natychmiast przestać, kiedy gram na komputerze, bo według was już czas, żebym zajął się czymś innym? – Spróbował raz jeszcze.
Podszedł do blatu i wyciągnął rękę w stronę przycisku on/off. Wcale nie zamierzał wyłączać laptopa – mama uraczyła go wystarczającą liczbą kazań o tym, by nie majstrować przy jej narzędziu pracy. Chciał się jedynie podroczyć z mamą, żeby znowu zachowywała się normalnie.
Emma chwyciła Finna za rękę, mocno go tym zaskakując. W pierwszej chwili sądził, że po prostu chce go powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego. Potem jednak odniósł wrażenie, że siostra potrzebuje potrzymać go za rękę.
Chłopiec stanął na palcach i zerknął na ekran. Zobaczył trzy zdjęcia, a pod każdym z nich imiona i wiek. Wszystkie dzieci miały brązowe włosy, zupełnie jak on, Chess i Emma, no i wpatrywały się w Finna ze sztucznymi uśmiechami z dnia robienia w szkole zdjęć, jakby usłyszały takie samo ostrzeżenie, jak zawsze on: „Pamiętajcie, to wasze oficjalne zdjęcie na cały rok, więc bez wygłupów!”. Najmłodszy chłopiec, ten, którego Finn w myślach nazywał Drugim Finnem, był szczerbaty – jednej górnej jedynki nie miał wcale, a drugiej wyrosła mu na razie połowa.
Finn poczuł ukłucie zazdrości. On obie jedynki stracił jesienią, dwa tygodnie po wykonaniu szkolnych zdjęć, i nie rozumiał, dlaczego mama nie wyraziła zgody, aby z tego powodu zrobiono mu drugie zdjęcie.
– Ale, mamo, tak właśnie wyglądam w drugiej klasie – argumentował i włożył język w szparę, gdzie wcześniej znajdowały się jedynki. – Nie chcesz mnie takim na zawsze pamiętać?
– Nic się nie martw – odparła ze śmiechem mama i udała, że chce go złapać za język. – I tak cię nie zapomnę.
Finn spojrzał na tekst pod zdjęciem, aby sprawdzić, czy Drugi Finn nie jest przypadkiem ciut starszy i czy właśnie to nie stanowi powodu, dla którego stracił dwa przednie zęby tuż przed szkolnymi zdjęciami.
Finn Michael Gustano – tak napisano. Urodzony 4.03.11.
– Ma tak samo na drugie jak ja? – zdziwił się. – Zaraz, a cztery zero trzy oznacza czwarty marca?
– Ma takie same imiona jak ty – powiedział oszołomiony Chess. – I urodziny tego samego dnia.
– A ta Emma jest Emmą Grace, tak jak ja – dodała Emma. Nie odrywała wzroku od ekranu. – I urodziny ma także czternastego sierpnia.
– To jakieś wariactwo – orzekł Finn. – Dziwne, przedziwne, dziwaczne! Ukradli nam imiona, nazwiska i urodziny? A może… już wiem. – Wyrwał siostrze rękę, wziął się pod boki i zrobił surową minę. – Mamo, pozwoliłaś tamtej rodzinie nas sklonować?
Chciał, aby wszyscy się roześmiali. Bardzo chciał. A potem mama zamknie laptop i zapomni o tamtych dzieciach; poda podwieczorek i wypyta Finna i Emmę i Chessa o szkołę. Tak jak zawsze.
Ale mama niczego takiego nie zrobiła. Nawet kiedy Finn podszedł i się do niej przytulił, nie poruszyła się.
Cały czas wpatrywała się w porwane dzieci.
– Finn, gdzie ty masz rozum? – zapytała Emma. – Klony wyglądałyby tak jak my, a nie miały takie same imiona i daty urodzin.
Dziewczynka na ekranie komputera miała proste, jasnobrązowe włosy, gdy tymczasem włosy Emmy były ciemniejsze i faliste. Trudno stwierdzić na podstawie tak małego zdjęcia, ale możliwe, że ta druga miała niebieskawofioletowe oczy, podczas gdy oczy Emmy były ciemnobrązowe, niemal czarne. Do tego podbródek tej drugiej dziewczynki był bardziej okrągły, policzki pełniejsze, spojrzenie nieco zbyt… spokojne. Z kolei Emma na każdym zdjęciu miała taką minę, jakby w myślach próbowała rozwiązać jakieś skomplikowane zadania matematyczne.
Bo czasem tak się zdarzało. Pozowanie do zdjęć było nudne.
Oglądanie fotografii osoby, która urodziła się tego samego dnia i niemal identycznie się nazywała, nie było nudne. Było najdziwniejszą rzeczą, jaka wydarzyła się przez cały dzień. Ale czy podobnie jak pozostałe dziwactwa, które Emma katalogowała tego dnia, rzeczywiście było to aż tak zdumiewające?
Ucieszyła się, że pytanie Finna przebudziło jej mózg.
– Statystyka – oświadczyła. – Prawdopodobieństwo. Na świecie są miliardy dzieci. Przypuszczalnie miliony dziewczyn o imieniu Emma, mających dwóch braci. Może tysiące, których brat ma na imię Finn, setki, a przynajmniej dziesiątki, których brat ma na imię Rochester. Zapewne istnieje wzór na obliczenie prawdopodobieństwa, że rodzicom, którym podoba się imię Emma spodobają się także te dwa pozostałe imiona. A jeśli chodzi o daty urodzin… cóż, jest tylko trzysta sześćdziesiąt pięć możliwych dat. Trzysta sześćdziesiąt sześć, jeśli liczyć rok przestępny. Dlatego wystarczy, że w jednym pomieszczeniu znajdzie się trzysta sześćdziesiąt siedem osób, a co najmniej jedna para będzie obchodzić urodziny tego samego dnia.
– Ile osób potrzeba, aby mieć trzy pary takich samych dat urodzin? – zapytał Chess.
Emma miała pewność, że da się coś takiego ustalić, tyle że jej umysł został zaatakowany przez poważniejszy problem: jak obliczyć prawdopodobieństwo, że dwie pary rodzeństw będą miały takie same imiona w takiej samej kolejności? Trzeba by znać liczbę wszystkich potencjalnych imion, prawda? Odkąd jednak ludzie mogli dowolnie wymyślić imię, jakie nadadzą swojemu dziecku[1], czy ustalenie takiej liczby było w ogóle możliwe?
Emma nie lubiła, kiedy matematyka ją zawodziła.
– Porwanie – szepnęła mama. – Prawdopodobieństwo tego, że czyjeś dzieci zostaną porwane jest… jest…
– Bardzo małe – dokończyła za nią Emma. – Ale tak samo jest z wygraniem na loterii. Szanse są tak minimalne, że kupowanie losu to głupota. Ale ktoś przecież wygra. Ktoś stanie się tą jedną osobą na milion. W przeciwnym razie szanse byłyby jak zero do miliona. Ale tylko jednej osobie dopisze takie szczęście.
– Dla mnie bycie porwanym brzmi jak nieszczęście – zachichotał Finn. A potem ściągnął brwi i wskazał na ekran laptopa. – A może chodzi o to, że te dzieci wykorzystały cały pech, tak byśmy my nigdy nie musieli się martwić, że ktoś nas porwie? Dziękujemy wam, Drugi Finnie, Druga Emmo i Drugi Rochesterze! Mam nadzieję, że szybko się znajdziecie!
Mama spojrzała na niego takim wzrokiem, jakby dopiero teraz go zauważyła. Następnie uniosła głowę i jej spojrzenie prześlizgnęło się najpierw na Emmę, a po chwili na Chessa. Wyciągnęła ręce i przytuliła do siebie całą trójkę, tak mocno, że Emma ledwie była w stanie oddychać.
– Nie musicie się martwić tym, że ktoś was porwie – oświadczyła w typowy dla siebie stanowczy sposób. – Obiecuję. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby do tego nie dopuścić.
Brzmiałoby to naprawdę krzepiąco, gdyby nie fakt, że przy ostatnich słowach mamie zadrżał głos.
I dlaczego miałaby sądzić, że nie może do czegoś dopuścić?
1 W USA rodzice mogą nazwać dziecko w dowolny sposób; może to być również wymyślone przez nich określenie, niebędące imieniem w takim znaczeniu, jak to jest u nas przyjęte (przyp. red.).
Chessa w środku nocy obudził ból w nogach. „Bóle wzrostowe”, pomyślał. Mama wyjaśniła mu to przed rokiem, a potem pomogła znaleźć na ten temat informacje w internecie. Reakcja Finna:
– Co takiego? Rośnięcie boli? To może ja zostanę po prostu niski!
Finn był na tyle mały, aby sądzić, że takie rzeczy można kontrolować. Chess nie przypominał sobie, by jego mózg działał w taki właśnie sposób, sądząc, że ma wybór. Odkąd sięgał pamięcią, musiał być tym odpowiedzialnym najstarszym dzieckiem, tym, które pomagało mamie przy Emmie i Finnie. Minidorosłym.
Czy stało się tak dlatego, że tata umarł, kiedy cała trójka była jeszcze taka mała? A może ten drugi Rochester, ten, którego porwano, też się tak czuł?
Chess oczami wyobraźni widział, jak ten drugi Rochester – Rocky – kuca obok młodszego rodzeństwa w jakimś zamkniętym, pozbawionym okien vanie, albo w jakiejś zamkniętej, pozbawionej okien piwnicy. Młodsze dzieci na pewno płakały. Ale Rocky im mówił: Wszystko będzie dobrze. Zaopiekuję się wami. Nawet jeśli tak naprawdę myślał: Nie ma jak się stąd wydostać! Co my zrobimy?
Chess widział to aż nazbyt wyraźnie.
„Te dzieci pewnie zostały już uratowane”, pomyślał. „Pewnie kilka godzin temu dostały balony, zabawki i lody – tak jak mówił Finn”.
Ale Chess widział, jak mama sprawdza pod stołem telefon przez całą kolację, a nawet później, kiedy już wszyscy zajęli się odrabianiem lekcji. Poza tym siedziała z laptopem na kolanach, kiedy wyjątkowo pozwoliła im przed pójściem spać obejrzeć pierwszą połowę filmu Lego Batman. Twierdziła, że wypisuje jedynie faktury, które potem porozsyła swoim klientom, co jest pracą na tyle niewymagającą myślenia, że może jednocześnie zerkać jednym okiem na film. Ale Chess był przekonany, że co rusz sprawdza także wiadomości.
Powiedziałaby im, gdyby się dowiedziała, że te dzieci z Arizony zostały odnalezione.
Chess wyprostował nogi, następnie wyślizgnął się z łóżka. Czasem pomagało, gdy wstał albo się przespacerował.
Postanowił napić się wody, lecz w chwili, gdy położył rękę na klamce, usłyszał, jak otwierają się inne drzwi. Wyjrzał na korytarz. Mała lampka rzucała upiorne cienie, dojrzał jednak, że znajdujące się na drugim końcu korytarza drzwi do pokoju mamy są otwarte. Chwilę później usłyszał skrzypnięcie trzeciego od dołu stopnia schodów.
„Czyli mama schodzi na dół”, pomyślał.
Zdarzało się czasem, że kiedy nie mogła zasnąć, wstawała w środku nocy i pracowała. Zawsze mawiała:
– To jest właśnie super w pracy na własny rachunek! Jeśli chcę, mogę pracować przez całą noc, a potem cały dzień spać! Nie mam szefa, który mi mówi, co mam robić!
Ale Chess zastanawiał się, czy coś takiego nie działo się przypadkiem częściej, kiedy się martwiła albo była czymś zdenerwowana.
Czy budziła się czasem w nocy i próbowała przypomnieć sobie wszystko, co tylko mogła na temat taty, tak jak to czasami zdarzało się Chessowi?
I czy może to właśnie bywało powodem, dla którego postanawiała wstać i zająć się pracą?
Chess zdecydował, że pójdzie za nią. Przemknął na palcach przez korytarz, a schodząc po schodach, wybierał co drugi stopień – skrzypiały tylko trzeci i dziewiąty, więc zrobił to bezszelestnie. Nie chciał obudzić Emmy ani Finna. Czasami, kiedy młodszych dzieci nie było w pobliżu, mama mówiła Chessowi rzeczy, których nie powiedziałaby im.
Kiedy jednak dotarł na parter, mama zdążyła zniknąć. Jako że wszystkie zasłony były zaciągnięte, a rolety opuszczone, chłopiec musiał polegać na świetle księżyca, które wlewało się wąskimi szparami wzdłuż krawędzi okien. Gdy znalazł się w kuchni, za oświetlenie służyła mu także czerwona poświata cyfrowego zegarka na piekarniku.
Był dokładnie kwadrans po trzeciej, kiedy Chess dostrzegł, że prowadzące do piwnicy drzwi są uchylone.
„Serio?”, pomyślał. „Jest środek nocy, a mama nadal musi schodzić do Pokoju Nudy, aby nic jej nie rozpraszało?”.
Ruszył krok za krokiem po schodkach, zamarł jednak na dźwięk głosu mamy.
– Myślałam, że już nigdy nie zadzwonisz!
Do kogo mogła telefonować w środku nocy? Z kim chciała rozmawiać o takiej porze?
Chess wytężył słuch, nie dosłyszał jednak najcichszej nawet odpowiedzi. Może osoba na drugim końcu linii mówiła szeptem.
– Tylko mi nie mów, żebym się uspokoiła! – syknęła mama. – Właśnie czegoś takiego się obawiałam!
Pauza tym razem była krótsza.
– Jasne, to nie moje dzieci. Na razie. Ale to przecież czyjeś dzieci, które doskonale potrafię sobie wyobrazić, dlatego że wiem, jakie są dzieci w wieku lat ośmiu, dziesięciu i dwunastu. I mówię ci, że są zupełnie niewinne. One…
Jej rozmówca – albo rozmówczyni – musiał jej przerwać. Albo może to ona przerwała od razu tej osobie, bo milczała zaledwie krótką chwilę.
– To nie jest zbieg okoliczności, Joe – oświadczyła. Nie brzmiała teraz nawet jak mama. Ton głosu miała zimny i nieprzyjemny. – Musisz to naprawić. W przeciwnym razie sama się tym zajmę.
Tuż po przebudzeniu Finn poczuł zapach tostów francuskich.
– Wyjątkowe śniadanie? – zawołał. – To dzień z wyjątkowym śniadaniem? Odwołano lekcje? Pada śnieg? A może mamy święto, o którym nikt mi nie powiedział?
Wyskoczywszy z łóżka, popędził na korytarz. W drzwiach swojego pokoju stała zaspana Emma, węsząc w powietrzu.
– Na dworze jest dwadzieścia stopni – powiedziała.
Na pewno wiedziała to dzięki aplikacji pogodowej, a nie zapachowi. Z drugiej strony z Emmą nigdy nic nie wiadomo.
– Okej, więc nie spadł śnieg – przyznał Finn.
– Nie ma także żadnego święta – dodała ze smutkiem jego siostra. Nachyliła się ku niemu i szepnęła: – Może to być wyjątkowe śniadanie ze złymi wieściami.
Finn pamiętał, że ostatnim razem mama uraczyła ich tostami francuskimi w ramach przeprosin za to, że musiała pracować całą sobotę i nie zabrała dzieci do parku.
– Takie wyjątkowe śniadanie ze złymi wieściami powinno być zabronione – mruknął. – Jeszcze przestanę lubić syrop klonowy.
– To ci akurat nie grozi – stwierdziła Emma.
I pewnie miała rację. Gdyby tylko mama mu pozwoliła, Finn piłby ten syrop całymi litrami.
– Myślę, że jednak chodzi o dobre wieści – oświadczył. – Może te dzieci z Arizony się odnalazły i mama świętuje.
Oczekiwał, że na te słowa twarz Emmy się rozjaśni, siostra jednak pozostała poważna.
– Finn, nie przejmuj się tak tymi dziećmi – rzekła. – One…
– Chess! Emma! Finn! – zawołała mama z dołu. – Już wstaliście?
– Zaraz obudzę Chessa! – odkrzyknął Finn.
To samo zakrzyknęła Emma. Oboje puścili się biegiem do pokoju Chessa. Zazwyczaj to on się budził jako pierwszy, więc trafiła im się nie lada gratka.
Chwilę później Finn rzucił się na łóżko starszego brata.
– Pora! Na! Śniadanie! – zawołał, podskakując przy każdym słowie.
– Pobudka! Pobudka! Pobudka! – wrzasnęła Emma.
Ich podskoki były idealnie skoordynowane.
– Moglibyśmy pojechać na olimpiadę – zachichotał Finn. – Mama powinna nas zapisać na gimnastykę. Zdobylibyśmy całe mnóstwo medali.
Przygotował się na to, że Chess zepchnie ich z łóżka. Może nawet warknie jak niedźwiedź i będzie udawał rozgniewanego, by mogli zafundować sobie przed śniadaniem zapasy na niby.
Ale on po prostu leżał. Zamrugał raz, potem drugi. Miał cienie pod oczami, jakby się nie wyspał. Ale przecież miał na to całą noc.
– Chess? – Finn pociągnął brata za ramię. – Powiedz coś. Daj znać, że jesteś tu z nami.
Twarz Chessa uległa zmianie, jakby ktoś pstryknął włącznik. W jednej chwili wyglądał na półprzytomnego i smutnego, no a do tego te cienie pod oczami – Finn rzekłby nawet, że jego brat wydawał się stary, co było doprawdy absurdalne. Chwilę później na twarzy Chessa rozkwitł uśmiech, ale nawet on sprawiał dziwne wrażenie.
– Wrrr, kto się ośmiela zakłócać sen kapitana piratów? –warknął.
Był to cytat z książki, którą Finn uwielbiał przed laty. W normalnych okolicznościach okazałoby się to równie zabawne jak warczenie niedźwiedzia i zapasy. Ale dzisiaj coś z Chessem było nie tak. Nie udawał ani nie grał, raczej udawał, że udaje i grał, że gra. Miał warstwy. Całe mnóstwo warstw.
A jeśli z Chessem było tak zawsze, tyle że Finn wcześniej tego nie dostrzegał? A jeśli taka przenikliwość świadczyła o dorastaniu?
Finn z jednej strony miał ochotę powiedzieć o tym Chessowi i Emmie. Może objęliby go i oświadczyli:
– Ach, szkrabie, jesteśmy z ciebie tacy dumni! My coś takiego dostrzegliśmy dopiero, gdy skończyliśmy dziewięć lat!
Ale z drugiej strony nie chciał nawet o tym myśleć.
W tym momencie do pokoju Chessa weszła mama i położyła na komodzie stosik poskładanego prania.
– Pospieszcie się, dzieciaki! – rzuciła. – Ubierzcie się, bo czeka na was wyjątkowe śniadanie…
– To dlatego, że masz złe wieści, prawda? – wyrzucił z siebie Finn. – Dostaniemy tosty francuskie, bo dowiemy się czegoś niedobrego. Tak jak wtedy, kiedy nie mogliśmy pójść do parku.
Przez chwilę wyglądało to tak, jakby mama miała na twarzy maskę, która się zsunęła. Było niemal tak, jak w przypadku twarzy Chessa, tyle że odwrotnie. Przez krótką chwilę mama przybrała taką minę, jakby się zaraz miała rozpłakać zupełnie jak małe dziecko. Potem jednak się uśmiechnęła, podeszła do Finna i zmierzwiła mu włosy.
– Rozgryzłeś mnie, co? – zapytała. – Chyba od teraz będę musiała zachowywać te tosty tylko na dni dobrych wiadomości. Zresztą to w gruncie rzeczy nie jest zła wiadomość, a jedynie…
– Wyrzuć to wreszcie z siebie – rzuciła ostro Emma.
Każdego innego dnia mama przypuszczalnie zbeształaby ją za te słowa. Dzisiaj jednak przełknęła tylko ślinę i przywołała na twarz jeszcze szerszy uśmiech.
– Dowiedziałam się dziś rano, że muszę wyjechać na kilka dni – powiedziała. – Służbowo. Przykro mi.
– Och, to nie jest aż takie złe! – wykrzyknął Finn. I całkiem możliwe, że on także przywdział jakąś maskę. Mama rzadko wyjeżdżała służbowo, ale kiedy już do tego dochodziło, przez całą jej nieobecność dziwnie się czuł. Nawet kiedy był w szkole i przecież i tak by jej wtedy nie widział. – Wiesz co, mogłabyś nam robić tosty francuskie co ranek aż do wyjazdu, aby nam to wynagrodzić.
Mama zaśmiała się, lecz zabrzmiało to wyjątkowo sztucznie. I smutno.
– Finn, ten wyjazd wyskoczył w ostatniej chwili – wyjaśniła. – Muszę jechać już dzisiaj. Może więc dziś zjemy tosty francuskie z okazji złych wieści, a po moim powrocie specjalne radosne śniadanie?
– Kiedy to będzie, mamo? – zapytał Chess.
Nie był jednym z tych dzieci, które krzyczą na dorosłych – zresztą Finn i Emma też nie. Teraz mówił ciszej niż zazwyczaj, a nie głośniej. A mimo to Finn oczami wyobraźni ujrzał, jak jego brat tnie powietrze mieczem, po czym wbija jego czubek w ziemię, jak ktoś, kto rzuca wyzwanie.
Finn przeniósł szybko spojrzenie z Chessa na mamę. Oboje wyglądali w ten wtorkowy poranek najzupełniej normalnie. Włosy brata z jednej strony były przyklapnięte, z drugiej sterczące. Miał na sobie spodnie od piżamy i koszulkę Bezpiecznego Patrolu szkoły podstawowej Lakeside. Mama włożyła starą uniwersytecką bluzę, która kiedyś należała do taty, a do niej stare dżinsy z dziurą na kolanie, powstałą od częstego noszenia. Włosy, równie ciemne i kręcone jak Emmy, związała w kucyk.
Mimo to Finn miał wrażenie, jakby przyglądał się obcym osobom.
Mama uznała nagle, że musi wyprostować jeden z obrazków wiszących na ścianie nad łóżkiem Chessa.
– Nie do końca wiem, kiedy wrócę – bąknęła, nie patrząc na dzieci. – Wszystko stoi pod znakiem zapytania. Możliwe… możliwe, że nie uda mi się nawet dzwonić każdego dnia.
To oficjalne: mama zmieniła się w zupełnie obcą osobę! Bo przecież nigdy nie zostawiała niczego pod znakiem zapytania. Gdy wyjeżdżała, zawsze sporządzała listę tego, co będzie robić każdego dnia i gdzie dokładnie się znajdować, a także informowała, w jaki sposób dzieci lub ich opiekunka będą się z nią mogły w każdej chwili skontaktować, nawet gdyby zepsuł jej się telefon.
Finn nie czuł się już tak, jakby osiągnął nowy etap dorastania. Mimo że z całych sił próbował ją powstrzymać, dolna warga zaczęła mu drżeć.
„Halo? Mamo? Nie widzisz, że Finn zaraz się rozpłacze?”, miała ochotę zawołać Emma. „Nie robi się czegoś takiego drugoklasiście tuż przed szkołą!”
– Czyli na czas twojego wyjazdu będzie się nami opiekować pani Rabinsky? – zapytała szybko.
Pani Rabinsky była starszą panią w typie babci, która nie kryła się z tym, że ma szczególną słabość do Finna. Na myśl o choćby jednym popołudniu i wieczorze wypełnionym pytaniami w stylu: „A co byś zjadł na kolację, Finn?” i „Finn, opowiesz nam, jak ci minął dzień w szkole?” oraz „Mam ci poczytać przed snem, Finn?” Emma czuła ściskanie w żołądku. Ale nie zamierzała narzekać, jeśli ta perspektywa miała poprawić Finnowi humor.
– Właściwie to nie – odparła mama, przygryzając wargę. – Ja… eee… jeszcze nad tym pracuję. Jak już mówiłam, wszystko wynikło dość nagle. Wiecie, że odwołam ten wyjazd, jeśli nie będę mieć pewności, że waszej trójce nic się nie stanie.
– A nie możesz od razu go odwołać? – zapytał skwapliwie Finn. – Jeśli to nie jest aż takie ważne. Jeśli jest odwołaniowalne.
Mama nie roześmiała się i nie oświadczyła, że takie słowo nie istnieje.
– Finn… – zaczęła.
– Dwie rzeczy mogą być ważne w tym samym czasie – powiedział bezbarwnym głosem Chess. – Praca mamy i spędzanie czasu z nami.
Emma obejrzała się na starszego brata. Chess zacytował wyjaśnienie, które tak często słyszeli z ust mamy. Ale czy rzeczywiście sądził, że to pomoże, skoro brzmiał tak, jakby czytał z kartki?
Emma posłała mu ostrzegawcze spojrzenie i wypowiedziała bezgłośnie: „Mów normalnie!”
Prawda była taka, że czasami ona, Chess i mama zachowywali się jak pani Rabinsky. Tak jakby najważniejsze było opiekowanie się Finnem i dbanie o jego dobre samopoczucie.
– Moje zdanie jest takie, że mamę czeka jakaś wielka przygoda – oznajmiła Emma. – I przywiezie nam mnóstwo fantastycznych historii. I prezentów.
Tym razem mama się roześmiała. Ale był to dziwny śmiech, taki, który szybko ucichł.
– Emmo, spotykam się w Chicago z klientem, którego trzeba cały czas prowadzić za rękę – powiedziała. – Nie sądzę, aby coś takiego można było uznać za przygodę. Ale prezenty przywiozę. Dobrze? – Zerknęła na stojący na nocnej szafce budzik. – A teraz naprawdę się pospieszcie!
Wszyscy się rozpierzchli i zajęli gorączkowym ubieraniem się, myciem twarzy i zębów. Emma odpuściła sobie czesanie, bo chciała się znaleźć w kuchni jako pierwsza. Miała pewną tajemnicę i nie zdecydowała jeszcze, czy chce się nią podzielić z mamą.
Wczoraj wieczorem, kiedy już wszyscy położyli się spać, ona wyślizgnęła się ze swojego pokoju, zeszła po cichu na dół i z torby mamy wyjęła telefon. Niestety mama należała do tych rodziców, którzy uważają, że na własne telefony dzieci powinny zaczekać aż do gimnazjum; dodatkowo nie pochwalała wpatrywania się w ekran tuż przed snem. Dlatego Emma musiała się wykazać przebiegłością. Wpisała podpatrzone u mamy hasło, a potem, siedząc po ciemku, przeczytała wszystko, co było dostępne w necie na temat tych dzieci z Arizony.
Zostały porwane w piątek. Minęły więc trzy pełne dni, podczas których troje dzieci z Ohio o imionach Rochester, Emma i Finn nie miało pojęcia, że troje innych dzieci o imionach Rochester, Emma i Finn zostało porwanych w Arizonie.
Dziwne. Można by sądzić, że Chess, Emma i Finn od razu się zorientują w kwestii tego, co się przytrafiło ich sobowtórom z Arizony. Że Emma powinna poczuć ukłucie w boku w czasie, kiedy siedziała na nauce o społeczeństwie, i pomyśleć: „O nie! Ta druga Emma Grace jest w niebezpieczeństwie!”.
Można by sądzić, że Chess, Emma i Finn od zawsze powinni wiedzieć o istnieniu tych drugich dzieci.
Emma znalazła stronę poświęconą zaginionym dzieciom i chwilę później wpatrywała się w Emmę z Arizony. „Dlaczego tak dziwnie się czuję? Czy to samo bym czuła, gdyby porwano Emmę Chang, Emmę Pulaski albo Emmę Jones ze szkoły?”
Byłoby jej smutno z powodu porwania każdego dziecka. A jeszcze smutniej, gdyby chodziło o kogoś z jej szkoły, bez względu na imię i nazwisko. Sam fakt chodzenia do jej szkoły byłby wystarczający.
Całe życie była Emmą. Przywykła do dzielenia tego imienia z innymi dziewczynkami.
Ale nie przywykła do dzielenia go z jakąś inną Emmą, która też miała starszego brata o imieniu Rochester i młodszego brata o imieniu Finn. Nie kiedy mieli także takie same daty urodzin!
Próbowała poprawić sobie humor detalami, które odróżniały ją od tej Emmy z Arizony: „Emma z Arizony ma tylko metr trzydzieści trzy, a nie metr trzydzieści osiem, jak ja! I waży dwa i pół kilo mniej ode mnie!”. Kiedy kliknęła na informacje dotyczące porwanych chłopców, przekonała się, że ich wzrost i waga także różnią się od wzrostu i wagi Chessa i Finna. Miało to sens: Chess był wyższy od praktycznie wszystkich chłopców w swoim wieku; Finn był jednym z najniższych uczniów w klasie.
Emma powiększyła zdjęcia dwóch porwanych braci, którym wcześniej niezbyt uważnie się przyjrzała. Młodszy chłopiec miał lekko spiczaste uszy, przez co wyglądał trochę jak elf, zupełnie jak Finn. Drugi Finn miał także taki sam psotny błysk w oku. Rocky Gustano jedną brew miał wyżej od drugiej, tak jakby się nie spodziewał, że w tym właśnie momencie ktoś zrobi mu zdjęcie – Chess na zdjęciach też zawsze wyglądał na zdziwionego.
Obaj chłopcy – i Druga Emma także – mieli skórę o odcień lub dwa ciemniejszą niż Greystone’owie. Ale powodem mógł być fakt mieszkania w Arizonie, gdzie jest więcej słońca.
A może to kwestia ustawień kolorów w telefonie. Gdyby cała szóstka stała obok siebie, możliwe, że odcień ich skóry byłby identyczny. Podobnie jak włosów i oczu.
„Żadnego z tych detali nie mogę uwzględnić”, pomyślała Emma. „Ale w przypadku liczb, na przykład wzrostu i wagi, mogłabym wyliczyć prawdopodobieństwo tego, że te dzieci mają tak wiele wspólnego z nami i…”
Spokoju nie dawała jej myśl, że nie jest w stanie tego obliczyć, ponieważ nie zna wszystkich możliwych imion na świecie.
Dlatego że bez tych wyliczeń ciągle myślała: „To nie jest przypadkowe. Zbyt wiele podobieństw. Jesteśmy powiązani z tymi dziećmi z Arizony. Jakoś”.
Właśnie o tym chciała powiedzieć mamie. Nawet jeśli to oznaczało przyznanie się do skorzystania bez pozwolenia z jej telefonu.
Kiedy jednak Emma weszła do kuchni, okazało się, że przy stole siedzi już Finn i częstuje się ciepłymi tostami. A chwilę później zjawił się Chess.
– Emmo, twoje włosy! – odezwała się mama. Przyłożyła dłonie do swojej głowy, następnie je oderwała, imitując eksplozję.
Przypuszczalnie tak właśnie wyglądały włosy Emmy. Prawdę mówiąc, nie przejrzała się dziś w lustrze.
– To przez tę wilgoć, prawda? – zapytała mama ze współczuciem. – Chess, bierz się już do jedzenia. Ja i Emma wrócimy na górę i zrobimy coś z jej włosami.
„Doskonale!”, pomyślała Emma. Będzie miała mamę dla siebie.
Ale w tym momencie mamie piknął telefon. Wyjęła go szybko z torebki, po czym odetchnęła z ulgą.
– Nie musisz jednak jechać do Chicago? – zapytał z nadzieją Finn.
Syrop skapnął mu z kawałka tostu i spłynął w stronę dołeczka w prawym policzku.
– Nie, przykro mi, muszę – odparła mama. Szybko coś napisała. – Ale za to wiem już, kto się wami zaopiekuje pod moją nieobecność. Zgodziła się. Idealna osoba.
– Kto? – zapytał Chess.
Emma dostrzegła, że nim mama podniosła wzrok znad telefonu, lekko się zawahała. Zerknęła na zegar na piekarniku, następnie odłożyła telefon i zdjęła gumkę ze swoich włosów. Użyła jej do zebrania włosów Emmy w kucyk.
– Przykro mi, Emmo, dziś musi wystarczyć opcja ekspresowa. – Odkręciła kran, wsunęła dłoń pod strumień wody, po czym przesunęła nią po włosach Emmy, przygładzając niesforne pasma. – Proszę bardzo. A teraz jedz.
– Kto z nami zostanie? – Emma powtórzyła pytanie Chessa.
Usiadła obok niego i zaczęła nakładać sobie tosty.
– Pamiętacie panią Morales, która przed dwoma laty była przewodniczącą komitetu rodzicielskiego w Lakeside? – zapytała mama.
– Czemu mielibyśmy pamiętać? – zdziwił się Chess.
– Mamy zostać z kimś obcym? – jęknął Finn.
Mama spuściła wzrok na telefon, Emma zdążyła jednak dostrzec wyraz jej twarzy.
„Czy mama… panikuje?”, zastanawiała się.
Emma czuła się tak, jakby próbowała rozwiązać jakiś wielki matematyczny problem, w którym nie chodzi o liczby, lecz o ludzi i wydarzenia. Porwane dzieci z Arizony. Niespodziewana podróż służbowa mamy. A teraz to, ta nieznana im opiekunka. I panika mamy.
Nic nie wydawało się przypadkowe.
„Wyjazd mamy jest w jakiś sposób powiązany z tymi dziećmi z Arizony”, pomyślała. „A mama, choć nie chce, zostawia nas z panią, której nawet nie znamy, ponieważ…”
Emma nie potrafiła dokończyć tego zdania.
A jeśli było to coś w rodzaju wielkich problemów matematycznych, o których jeszcze się nie uczyła?
Takich, których w zasadzie nie da się rozwiązać?
Chess niepotrzebnie wrócił wczoraj do łóżka. Powinien był zejść do piwnicy, zapalić światło i oświadczyć: „Mamo, słyszałem, jak rozmawiasz przez telefon. Co miałaś na myśli, mówiąc: Właśnie czegoś takiego się obawiałam? I: Jeszcze nie? Uważasz, że Emmę i Finna, i mnie też ktoś może porwać? Co się dzieje?”.
Prawie tak zrobił. Dotknął nawet czubkiem stopy następnego stopnia.
Wtedy jednak usłyszał, jak mama pociąga nosem. Zdecydowanie było to pociąganie w stylu „zaraz się rozpłaczę”. I Chess zamarł.
„A jeśli ma to jakiś związek z tatą?”, pomyślał.
Był to jedyny powód, dla którego mamie zdarzało się płakać. Po tamtym dniu, kiedy w progu zjawili się policjanci, czteroletni Chess wiele razy budził się w nocy i słyszał, jak mama płacze. Wślizgiwał się do niej pod kołdrę, przytulał i próbował ocierać łzy. Aż pewnej nocy mama oświadczyła:
– Chess, to mi pomaga, ale nie sądzę, aby dla ciebie było dobre. Zawsze, gdy jest ci smutno, przychodź i mów mi o tym. Zawsze możesz mi się wypłakać. Ale naprawdę nie powinieneś mnie tak ciągle pocieszać. Masz dopiero cztery lata!
Po tamtej nocy zaczął udawać, że nie słyszy płaczu mamy i zabraniał sobie pójść do niej. Nie dlatego, że nie chciał, ale ponieważ wiedział, że jego smutek tylko pogorszy nastrój mamy.
Wszystko to miało miejsce osiem lat temu, a jednak wystarczyło jedno pociągnięcie nosem, aby Chess cofnął nogę ze stopnia przed sobą. „Jutro o wszystko ją zapytam”, postanowił. „Kiedy nie będzie płakać. Z samego rana, gdy wstanę przed Emmą i Finnem”.
No i zaspał. A teraz mama wyjeżdżała i wiedział, że liczy na niego, że ma ogromną nadzieję, że uda mu się uspokoić Emmę i Finna w kwestii pozostania z nieznaną im panią.
– To ta pani, którą Finn zawsze nazywał Perfumowaną Panią –powiedziała mama z nutką desperacji w głosie. – Pamiętacie? Mówił, że pani Morales ładnie pachnie.
– Ano tak – przyznał Chess, choć wcale tego nie pamiętał.
Na twarzach Finna i Emmy malowała się konsternacja.
– Czyli w naszym domu będzie teraz pachnieć perfumami? – zapytał z powątpiewaniem Finn.
– Nie, we troje przeniesiecie się do jej domu – wyjaśniła mama. Coś takiego nie miało do tej pory miejsca. – Wiecie, ona także ma córkę i byłoby nie fair, gdyby musiały się tu przeprowadzić, skoro to one wyświadczają nam przysługę.
„Czyli musimy przyzwyczaić się także do jakiegoś obcego dziecka?”, miał ochotę jęknąć Chess. Dla Emmy i Finna to żaden problem. Finn potrafił się dogadać dosłownie z każdym, a Emma miała w nosie, czy ktoś ją lubi, czy nie. Ale przebywanie w towarzystwie nieznanych mu osób sprawiało, że Chess zawsze odczuwał przymus wzorowego sprawowania.
– Pani Morales odbierze was ze szkoły – dodała mama. – Wiecie co to oznacza, prawda?
– Że będziemy musieli nosić te same ciuchy i nie będziemy myć zębów? – zapytał Finn z błyskiem w oku. – Bo po szkole pojedziemy do jej domu, a nie naszego, i pozostaniemy tam aż do twojego powrotu?
„Finn da sobie radę”, pomyślał zdumiony Chess. „Zachowuje się tak, jakby to była przygoda”.
Oczywiście Finn nie słyszał, jak mama w piwnicy mówi: „Właśnie czegoś takiego się obawiałam”.
– Nie, nie będziecie chodzić w tych samych ubraniach i mieć brudnych zębów – oświadczyła dziarsko mama. – Każdemu z was spakuję walizkę i przekażę je Susannie.