Obserwator - Szweda Magdalena - ebook
BESTSELLER

Obserwator ebook

Szweda Magdalena

4,3

Opis

Drugi tom serii „Groźni mężczyźni”.
On ma na jej punkcie obsesję. Zrobi wszystko, żeby ją uwięzić.
Francesce Donovan udało się wyrwać z mafijnego świata, w którym się urodziła. Było to dziełem przypadku spowodowanego rodzinną tragedią, jednak to nie zmienia faktu, że dziewczyna odzyskała wolność.
Teraz kobieta stara się pozostać w cieniu, wciąż obawiając się o swoje bezpieczeństwo. Wie, że mafia tak łatwo nie zapomina i nie wybacza.
Kiedy przyjaciółce Franceski udaje się ją namówić na wyjście do klubu, dziewczyna nie przypuszcza, że właśnie tam zetknie się z tym, przed czym uciekała. Wpadnie w oko mężczyźnie, który nie akceptuje odmowy i zrobi wszystko, aby kobieta należała do niego. Nawet jeżeli to będzie oznaczało, że będzie musiał ją uwięzić.
Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (671 ocen)
436
112
53
39
31
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kamilka901

Nie polecam

Pierwszy raz nie doczytałam książki do końca. Nie wiem dlaczego ma takie wysokie oceny. Główna bohaterka sama nie wie czego chce, tu nie chce, nie kocha, a nie mija chwilą i już jest zakochana, dialogi miały być zabawne, a wyszły lekko żałośnie. Dla głównego bohatera wszyscy wokół są idiotami, a tak naprawdę on sam wykreowany był na niezrównoważonego. Przyzwyczaiłam sie do tego, że w świecie mafii mamy mega męskich facetów, a tu ochroniarz płacze w toalecie bo mu coś Fran na ucho powiedziała, no nie tego się spodziewałam. Bardziej wyszła tu parodia mafijnego romansu. No chyba, że był to zabieg celowy, ale zdecydowanie dla mnie nie było tu nic śmiesznego.
182
elwira33

Nie polecam

co to ma być? cudem przeczytałam do 56 strony i poddaje się 👐
50
ABaryla

Nie polecam

Strata czasu, bohaterzy irytujący. Główna bohaterka niby boi się ludzi a w następnym rozdziale już sobie wszystkich ustawia po kątach. Strasznie chaotyczna książka
51
anieeek

Nie polecam

Również nie doczytałam ksiażki do końca . Teksty jak z podstawówki . Główna bohaterka również zachowuję się jak by dopiero opusciła przedszkole ( niezdecydowana , ma kiepskie wcale nie śmieszne pomysły ) . Mafia w tej książce to taka nie mafijna , można rzec takie przysłowiowe " dupy wołowe " , szef mafi też taki nie szefowy , nie męski jak w innych romansach mafijnych . Nie dałam rady doczytać książki do końca przede wszystkim przez nieciekawe i bardzo dziecinne dialogi miedzy bohaterami . Książka mnie nie zaciekawiła .
51
Paulina1213

Nie polecam

nie polecam ,taka "moda na sukces" , ciężko to nawet skomentować .
31

Popularność




Copyright © 2022

Magdalena Szweda

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Kamila Recław

Korekta:

Bogusława Brzezińska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-009-5

Prolog

sto trzydzieste czwarte zdjęcie

Rozmawiała z przyjaciółką, śmiały się z czegoś. To był rzadki moment, kiedy mogłem oglądać ją taką szczęśliwą.

sto trzydzieste piąte zdjęcie

Siedziała na balkonie z kubkiem kawy w dłoni. To był jej poranny rytuał. Chwila tylko dla niej. Nie wiedziała, że dzieliła ją ze mną.

sto trzydzieste szóste zdjęcie

Rozmawiała z sąsiadką, starszą kobietą. Co tydzień robiła jej zakupy. Miała wielkie serce, które niedługo będzie należało do mnie.

sto trzydzieste siódme zdjęcie

Uśmiechała się delikatnie do mężczyzny, który stał przed nią. Coś do niej mówił, żywo przy tym gestykulując. Moi ludzie już z nim rozmawiali. Albo odpuści, albo zginie. Wybór należał do niego.

sto trzydzieste ósme zdjęcie

Te było najgorsze. Nie potrafiłem patrzeć na jej smutną twarz. Siedziała na ławce w parku, obok niej nie było nikogo. To wtedy mogła pokazać prawdziwą siebie. Chciałbym zabrać od niej tę rozpacz, która czaiła się w tych pięknych oczach. W szale zacząłem drzeć fotografię na drobne kawałki. Nie chciałem jej takiej widzieć, to łamało mi serce.

Ktoś cicho zapukał do drzwi.

– Wejść – rozkazałem oschle.

Mężczyzna, którego zatrudniłem do specjalnego zadania, bez skrępowania wszedł do pomieszczenia.

– Masz w końcu coś dla mnie? – zapytałem, odchylając się w fotelu.

– Tak, wyjeżdża za tydzień.

Spojrzałem w jego zimne, pozbawione emocji oczy. Bez słów dałem mu do zrozumienia, że skończyliśmy. Mężczyzna zrozumiał przekaz i szybkim krokiem wyszedł z gabinetu, zatrzaskując przy tym drzwi.

Ponownie wziąłem do ręki zdjęcie numer sto trzydzieści pięć. Przyjrzałem mu się uważnie jeszcze raz. Już niedługo kochanie… tylko tydzień dzielił nas od ponownego spotkania. Minęło pięć długich lat, gdy ostatni raz trzymałem cię w ramionach, ale to już przeszłość. Gdy w końcu będziesz moja, każdej nocy będziesz zasypiać przytulona do mego boku.

Otworzyłem szufladę, po czym położyłem fotografię na stos moich ulubionych.

Jeszcze tylko tydzień.

Rozdział 1

Fran

Kochałam spoglądać na świat budzący się do życia. Codziennie o piątej rano zaparzałam w ekspresie kawę i siadałam na balkonie, podziwiając otoczenie. To był mój ulubiony moment dnia. Chwila tylko dla mnie, której nikt ani nic nie mogło zakłócić.

Gdy kupowałam to mieszkanie, nie liczył się dla mnie układ pomieszczeń. Najważniejszy był widok za oknem, a ten okazał się niesamowity. Gdy pierwszy raz stanęłam na balkonie, wpadłam w niekłamany zachwyt. Wiedziałam już, że to moje miejsce i że to właśnie tu chciałam spędzić najbliższe kilka lat.

Zamknęłam oczy, nasłuchując porannych odgłosów przyrody. Uśmiechnęłam się. Kiedyś taka cisza by mi przeszkadzała. A teraz? Wyczekiwałam takich momentów, gdzie na chwilę mogłam się wyłączyć, przestać myśleć i zapomnieć o wszystkich zmartwieniach.

Pięć lat temu, znany mi do tej pory świat przestał istnieć. Jedna zła decyzja mojego ojca zapoczątkowała efekt domina. Serię złych zdarzeń, po których do tej pory nie potrafiłam się pozbierać. To nie tak, że wcześniej nie wiedziałam, co się działo w moim życiu. Byłam aż nazbyt świadoma zła, które mnie otaczało. Już jako dziecko widziałam śmierć wielu ludzi. Mój ojciec próbował mnie przed tym chronić. Ale jak mógł tego dokonać, skoro na każdym kroku czaiło się niebezpieczeństwo?

Byłam wychowywana na księżniczkę mafii. Robiłam to, co mi kazano, bez jakiegokolwiek sprzeciwu. Uśmiechałam się i udawałam przed wszystkimi słodką idiotkę, która nie miała własnego zdania. Każda moja próba buntu była tłumiona w zarodku. Nie miałam też nikogo, komu mogłabym się poskarżyć na swój marny los. Do ojca nie mogłam pójść, bo to właśnie on był powodem mojego cierpienia. Jedyna osoba, która przejmowała się moim życiem, to brat Federico. Był niebezpiecznym mężczyzną, mającym na rękach krew wielu osób. Ale kochał mnie i cały czas podkreślał, że jestem dla niego najważniejsza. Jeśli miałam jakiś problem, zawsze mogłam zwrócić się do niego o pomoc. Niestety, nie widywaliśmy się zbyt często. Z powodu narastającego od lat konfliktu między nim a ojcem, Federico rzadko bywał w domu. Nienawiść, jaką do siebie żywili, pięć lat temu doprowadziła do tragedii.

Wzdrygnęłam się, przypominając sobie dzień, w którym mój świat legł w gruzach. Postrzelona przez ojca, spędziłam wiele miesięcy, dochodząc do siebie. To był wypadek. Kula nie była przeznaczona dla mnie. Miała dosięgnąć mojego brata. W porę jednak udało mi się osłonić go własnym ciałem. Nie żałowałam swojej decyzji. Gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym tak samo, nawet wiedząc, jak to wpłynie na moje późniejsze życie. Nie mogłam pozwolić na to, co zamierzał mój ojciec. Chciał pozbawić życia jedyną osobę, na której naprawdę mi zależało.

Nie pamiętałam tego, co się działo zaraz po tamtych wydarzeniach. Obudziłam się dopiero w szpitalu, podłączona do maszyny monitorującej moje parametry życiowe. W pokoju nie było nikogo, dopiero po chwili zjawił się Federico. Nie przypominał siebie, był blady, miał podkrążone oczy, a jego garnitur był wymięty. Ale w tamtym momencie, gdy go zobaczyłam, zalała mnie fala ulgi. Nie liczyło się dla mnie nic innego, tylko to, że był tu ze mną, cały i zdrowy.

Nie dopytywałam, co stało się z naszym ojcem. Nie musiałam, doskonale wiedziałam, że smażył się w piekle. Federico już o to zadbał. Powinnam płakać, jednak nie potrafiłam się nawet do tego zmusić. Jego nienawiść granicząca z szaleństwem zniszczyła naszą rodzinę. Przez wiele lat planował pozbyć się Federico, żył tylko dla zemsty. W końcu jego działania obróciły się przeciwko niemu. To on teraz leżał dwa metry pod ziemią, a my cieszyliśmy się życiem, a przynajmniej jedno z nas odczuwało radość.

Mowa tu o Federico, który odnalazł swoje szczęście u boku żony Lexi i dwójki dzieciaków. Kochałam moją bratową całym sercem, ale nie mogłam zaprzeczyć, że miała trudny charakter. Mimo to Federico miał szczęście, że trafił na kobietę, która będzie trzymała go mocno za jaja. Lexi też sporo przeżyła. Obojgu należała się ta miłość. Miałam nadzieję, że kiedyś i ja taką odnajdę.

W sypialni odezwała się moja komórka. Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się, kto mógł dzwonić o tak wczesnej porze. Odłożyłam kawę na stolik obok balustrady i niechętnie wstałam z mojego bezpiecznego obserwatorium.

Gdy weszłam do pokoju, telefon przestał wydawać dźwięki, jednak po chwili znów ożył. Musiało to być coś ważnego, skoro ktoś po drugiej stronie nie dawał za wygraną.

Sięgnęłam po komórkę i zamarłam, widząc imię na ekranie. To Katy, moja najlepsza przyjaciółka, którą poznałam w szpitalu. W tamtym czasie odwiedzała swoją mamę, która chorowała na raka i niestety po kilku miesiącach zmarła. Nasza przyjaźń przetrwała zaś do tej pory i nic nie było w stanie jej zniszczyć.

Niepewnie odebrałam, przykładając słuchawkę do ucha. Ze strachu ściskało mnie w piersi. Bałam się usłyszeć powód, dla którego dzwoniła. Dla Katy poranek zaczynał się przed dwunastą w południe. Nawet groźba utraty życia nie mogła zmusić ją do wstania wcześniej.

– Tak?

– Dzień dobry, ty moje kochane słoneczko – zaćwierkała.

Była trochę pokręcona. Uwielbiała nadawać przezwiska oraz zdrobnienia swoim przyjaciołom. A ja znajdowałam się na pierwszym miejscu tej listy.

– Tobie też dzień dobry. Katy, co się stało, że dzwonisz o tak wczesnej porze?

– A ty oczywiście od razu z grubej rury. Po prostu stęskniłam się za tobą.

– Katy, widziałyśmy się wczoraj wieczorem. Czyli rozstałyśmy się – spojrzałam na zegarek, w myślach wykonując skomplikowane równanie matematyczne – dziesięć godzin temu.

– No właśnie, to prawie cała wieczność. Powinniśmy częściej spędzać ze sobą czas.

Nie miałam siły do tej kobiety. Odkąd wyznałam jej, że celowo stronię od ludzi, usilnie starała się mnie przekonać do zmiany zdania. Czasami była z tym przytłaczająca, ale kochałam ją jak siostrę i potrafiłam dużo wybaczyć.

– Katy, spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu. Niedługo przyrośniemy do siebie tyłkami i będą nas uznawać za siostry syjamskie.

– Wolę nie, musiałabym dla ciebie zrezygnować z życia seksualnego.

Ona przynajmniej jakieś miała, nie to, co ja.

– Dobra, nie mam czasu, muszę szykować się do pracy, więc cała zamieniam się w słuch.

Byłam dla niej trochę za szorstka, ale inaczej nie dowiedziałabym się, po co dzwoniła. Czasami trudno było nadążyć za jej myślami. Przeskakiwała z tematu na temat bardzo szybko, więc musiałam ustawić ją do pionu i przekierować rozmowę na właściwy tor.

– No bo wiesz, Fran. Dzisiaj jest impreza… – przerwała.

– No i? – ponagliłam przyjaciółkę.

– W klubie – dokończyła.

To o to chodziło. Katy doskonale znała mój stosunek do imprez klubowych. Nie miałam nic przeciwko dobrej zabawie, lubiłam domówki, ale klub odpadał. Nie czułam się tam bezpieczna. Odpuściłam sobie tę męczarnię tuż po zdarzeniu, które do dziś wywołuje u mnie ciarki żenady. Tuż obok mnie barman otwierał szampana, a kiedy korek wystrzelił, odruchowo padłam na podłogę, a po chwili zaniosłam się głośnym płaczem. Uspokoiłam się dopiero pod wpływem zaciekawionych spojrzeń przyjaciół.

– Ja odpadam, dobrze wiesz – rzekłam stanowczo.

– Fran, nie rób mi tego. Proszę, zgódź się – jęczała do słuchawki.

Doskonale wiedziała, że byłam uparta i rzadko zmieniałam zdanie. Musiała zdawać sobie sprawę, że w tym przypadku na pewno się nie ugnę. Nie było na to szans.

– Wiesz, że nie lubię chodzić do tego typu miejsc.

– No wiem, ale ten lokal jest wyjątkowy.

W jej przekonaniu każdy klub był jedyny w swoim rodzaju.

– A co w nim jest takiego wyjątkowego? – zapytałam szczerze zaciekawiona.

– To nowy klub. Nazywa się Upadłe Anioły, a jego właściciel jest megaseksowny.

Wiedziałam, że chodziło o jakiegoś przystojniaka. Zbyt dobrze ją znałam.

– Nadal mówię „nie” – trzymałam się swojego zdania.

– Fran, jesteś wredna.

Przynajmniej dwa razy dziennie słyszałam to zdanie. Nie brałam już tych słów na poważnie.

– Wiem, że się boisz – kontynuowała – ale powinnaś walczyć ze swoimi demonami. Będę tam z tobą i jak poczujesz się źle, od razu wyjdziemy.

Miała rację, powinnam, ale łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Czułam się dobrze w swoim kokonie, który stworzyłam. To zrozumiałe, że Katy się o mnie martwiła. Starała mi się pomóc, ale przeważnie z marnym skutkiem.

– Nadal moja odpowiedź brzmi „nie”.

– Co chcesz w zamian? – Postanowiła wytoczyć ciężkie działo.

Mogła mnie skusić tylko jedna rzecz. Ale czy była gotowa mi to dać i rozstać się ze swoimi dziecinkami?

– Czerwone szpilki ze złotym paseczkiem – odparłam na jednym wydechu.

– Cholera! – przeklęła.

– Katy, po co ci one? – zapytałam. – I tak są na ciebie za małe.

– Tylko o jeden rozmiar, to nie aż tak dużo.

– Taaa, jasne. Pamiętasz ostatnią imprezę? Cierpiałaś niewyobrażalne katusze, mając je na nogach. Potem przez dwa dni nie mogłaś zrobić kroku. Bałam się, że będą musieli odciąć ci palce!

– Dla urody można troszkę pocierpieć. – Westchnęła. – Dlaczego nie poprosisz o coś innego? Na przykład o nerkę, psa mojej babci albo gwiazdkę z nieba? Dam ci wszystko, ale nie moje dziecinki.

Już od dwóch lat walczyłyśmy ze sobą o buty, które Katy wypatrzyła na wyprzedaży za dziesięć dolarów. Czyste szaleństwo. Zamiast bić się o louboutiny, prowadziłyśmy wojnę o chińskie buty z wyprzedaży. Ale co mogłam na to poradzić na to, że moje stopy wyglądały w nich rewelacyjnie?

– Powiedziałam swoją cenę. Dasz mi buty, to pójdę z tobą do klubu.

– Dobra.

Niemal usłyszałam dźwięk opadającej na podłogę własnej szczęki. Nie mogłam w to uwierzyć. Co takiego było w tym klubie, że była skłonna oddać mi swoje skarby, bylebym tylko tam z nią poszła?

– Mówisz poważnie? Czy może masz zamiar udusić mnie w nocy i zabrać je z powrotem?

Postanowiłam dopytać. Wolałam wiedzieć, co mogło mnie spotkać z jej ręki.

W słuchawce zapadła cisza.

– Katy?

Nadal nic.

Spojrzałam na ekran, połączenie nadal było aktywne. Ponownie przyłożyłam słuchawkę do ucha.

– Jesteś tam? – Zaczęłam się niepokoić.

– Jestem – rzekła po chwili – i obiecuję, że nie uduszę cię w nocy.

Ulżyło mi, gdy usłyszałam jej zapewnienie. Ale zaraz, nie wspomniała nic o butach. A to żmija!

– Chyba o czymś zapomniałaś.

– Nie sądzę.

– A ja myślę, że jednak tak.

Nie dawałam za wygraną.

– Okej, obiecuję, buty są twoje. Pochowam cię razem z nimi. Zadowolona?

– Teraz tak. – Uśmiech ozdobił moją twarz. Raz się pomęczę, a potem będę rozkoszować się zdobyczą.

Katy zaczęła nagle przeraźliwie piszczeć, a ja poczułam na placach dreszcz strachu. Już oczami wyobraźni widziałam jej drobną postać przyciśniętą przez zwalistego napastnika.

Wstałam gwałtownie, po czym krzyknęłam do słuchawki:

– O Boże! Katy co tam się dzieje?

Ze zdenerwowania zaczęłam chodzi po pokoju.

– Nic, po prostu się cieszę – odpowiedziała już spokojnie.

– Czy tobie odbiło?! – wydarłam się do słuchawki. – Ja tu prawie popuściłam ze strachu!

– Nie dramatyzuj.

Byłam przekonana, że w tej chwili przewracała oczami, nie robiąc sobie nic z mojego przerażenia. Powinnam przestać się z nią zadawać. Przyjaźń z nią szkodziła mojemu zdrowiu psychicznemu.

– Dobra, to o której dzisiaj?

– Bądź gotowa o ósmej, przyjadę po ciebie.

– Będę czekać. I pamiętaj, nie zapomnij zabrać ze sobą butów.

– Okej. – Westchnęła zrezygnowana.

Zakończyłam połączenie, po czym odłożyłam komórkę na stół i opadłam na miękkie łóżko. Ta rozmowa mnie wykończyła. Miałam ochotę zakopać się w pościeli i wstać dopiero jutro rano. Albo za tydzień. Albo w ogóle się nie obudzić.

Musiałam jednak ruszyć swój ciężki tyłek i przygotować się do pracy. Nie musiałam zarabiać, bo ojciec bardzo dobrze mnie zabezpieczył. Do końca życia mogłabym nie robić nic, tylko po miesiącu oszalałabym z nudów.

Dostałam pracę w małej kawiarence. Właścicielką była starsza pani, której nie stać było na nowego pracownika, więc pracowałam za symboliczną kwotę. To był nasz mały sekret, oprócz Lexi nikt o tym nie wiedział. Federico nie był entuzjastycznie nastawiony do mojego pomysłu. Uważał, że zasługiwałam na coś lepszego, ale ja miałam odmienne zdanie na ten temat. Podobało mi się to, co robiłam. W kawiarni był spokój, cisza. Przychodzili przeważnie stali klienci, do których już zdążyłam się przyzwyczaić. Federico mógł tego nie rozumieć, ale uśmiechy i słowa podziękowania, jakie otrzymywałam za swoją pracę, rekompensowały mi znikome wynagrodzenie. Po prostu czułam się potrzebna. Takich momentów w swoim życiu potrzebowałam jak powietrza.

Stoczyłam się z łóżka, zdeterminowana, by jednak zawitać dzisiaj w pracy. Skierowałam się w stronę szafy. Po dogłębnej analizie jej zawartości zdecydowałam się na czarny longsleeve i tego samego koloru legginsy, a na nogi włożyłam wygodne baleriny. Miałam pełną swobodę, jeśli chodziło o ubiór. Mojej szefowej nie interesowało, jak wyglądałam, co było dodatkowym plusem tej roboty.

Uczesałam włosy w wysoki kucyk. Zrezygnowałam z makijażu, bo i tak nie miałam się dla kogo stroić. Sięgnęłam po torebkę i sprawdziłam dwa razy, czy wszystko ze sobą zabrałam. Chwytając klamkę, wzięłam kilka uspokajających oddechów. Czas zacząć kolejny dzień. Miałam nadzieję, że uda mi się go jakość przeżyć bez większych dramatów.

Rozdział 2

Tommaso

Stawiałem pewne kroki po betonowych schodach prowadzących do przyciemnionej piwnicy. Moje nozdrza od razu zaatakował smród stęchlizny. Skrzywiłem się, ale po chwili na mojej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech, gdy usłyszałem jęki cierpienia wydobywające się z ust naszej ofiary. Zdrajców trzeba było dla przykładu karać. Takie szumowiny jak on musiały dostać porządną nauczkę. Gdybym odpuścił, w krótkim czasie odebrano by mi władzę, a na to nigdy nie mogłem się zgodzić. Dostałem ją w prezencie, ale posłuch wywalczyłem sobie sam. Bywało ciężko, wiele osób musiało przez to zginąć, ale koniec końców, zdobyłem sobie szacunek u moich ludzi. I nie miałem zamiaru go tracić.

Wszedłem do słabo oświetlonego pomieszczenia. Nad naszym skazańcem świeciła tylko żarówka, dając lekką poświatę. Filippo siedział przywiązany do krzesła. Mimo rozległych siniaków na twarzy, nadal był przytomny.

Spojrzałem na brata, który stał w rogu pokoju obok stolika z narzędziami. W ręku trzymał swój ulubiony nóż, o dziwo nadal czysty. Najwidoczniej jeszcze nie zdążył go użyć. Zważywszy na Filippo i jego obrażenia, Marco mimo wszystko nie próżnował. Rozcięta warga, krwawiący nos i oko podbite do tego stopnia, że nie widać było gałki ocznej, świadczyły o tym, że mój młodszy braciszek nieźle się zabawił. Szkoda tylko, że na mnie nie poczekał. Ja też od czasu do czasu potrzebowałem jakiejś ciekawej rozrywki.

– Tommaso, dość długo musieliśmy na ciebie czekać. Już myślałem, że zrezygnowałeś ze spotkania z naszym specjalnym gościem. – Podszedł do naszego więźnia, po czym chwycił go z tyłu za włosy i pociągnął do góry. Mężczyzna uniósł wzrok i spojrzał na mnie zdrowym okiem. – Filippo, popatrz, kto nas odwiedził. Mój starszy brat, król i twój kat. – Zrobił krok w tył, puszczając jego włosy. Głowa poleciała mu do przodu, uderzając o klatkę piersiową. Z jego ust wydobył się przeciągły jęk.

– Byłem zajęty, miałem coś do zrobienia – zacząłem się tłumaczyć, choć wcale nie musiałem tego robić.

– Pewnie po raz kolejny obserwowałeś ją z daleka. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Fran nawet się nie domyśla, jakiego ma pokręconego stalkera.

Marco w ogóle nie powinien zaczynać tego tematu, szczególnie w obecności naszego więźnia.

– Mógłbyś nie wspominać o niej przy nim. – Wskazałem ręką na Filippo, mierząc wściekłym spojrzeniem brata.

– Przecież nikomu nic nie powie. – Wzruszył ramionami. – A nawet jakby chciał, to za parę chwil nie będzie miał czym. – Spojrzał na Filippo z błyskiem podniecenia w oczach.

Doskonale znałem upodobania Marco. Kapusiom oraz tym, którzy szkodzili nam swoim za długim językiem, po prostu go odcinał. Obaj wyznawaliśmy zasadę oko za oko. W naszym świecie nie było miejsca na współczucie, a przede wszystkim na odpuszczenie win. Albo my, albo oni, innej możliwości nie było. Musieliśmy walczyć od początku do końca. Pokazywać swoje brutalne oblicze, dając tym samym jasny sygnał naszym wrogom, by z nami nie zadzierali, inaczej mogli marnie skończyć. Tak jak Filippo, którego żywot się dziś wypełni. A ostatnią rzeczą, jaką zobaczy przed śmiercią, będzie moja uśmiechnięta twarz. Jego ciało spocznie w bezimiennej mogile. Nikt oprócz nas i leśnych zwierząt nie będzie wiedział o miejscu jego pochówku. Z czasem nawet jego dzieci o nim zapomną, będzie tylko mglistym wspomnieniem dla swoich bliskich.

– Dobra, mamy robotę do wykonania. Nie będziemy rozmawiać teraz o moim życiu osobistym. – Zerknąłem na Filippo, który najwyraźniej stracił przytomność. – Nasz przyjaciel odpłynął, wiesz, co masz robić – zwróciłem się do brata.

Marco skinął głową, po czym sięgnął po wiadro z wodą. Wylał całą zawartość na twarz mężczyzny. Ta gnida od razu się ocknęła i zaczęła krztusić.

Chwyciłem krzesło, a następnie postawiłem je naprzeciwko Filippo i usiadłem, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy.

– Filippo dlaczego?

Tylko to chciałem wiedzieć. Dlaczego mnie zdradził? Dlaczego po tylu latach postanowił zagrać w innej drużynie?

Siedział cicho, mierząc mnie swoim zdrowym okiem.

– Nie odpowiesz mi? – naciskałem.

– Ja… Ja nie chciałem – wycharczał.

– Nie chciałeś czego? Zdradzić? Grać na dwa fronty? – Przybliżyłem się do jego twarzy. – Zawiodłeś swoją rodzinę, Filippo. Pięcioro moich ludzi straciło przez ciebie życie. Tego nie można wybaczyć. – Ostatnie zdanie wysyczałem przez zaciśnięte zęby.

Miałem ochotę zabić go teraz gołymi rękami. Ostatkiem sił powstrzymałem swoje mordercze skłonności. Zwykła śmierć była dla niego za małą karą. Chciałem, aby cierpiał niewyobrażalne męki, by wił się w agonii.

Moi ludzie, moja rodzina. Przez jednego kreta, straciłem grupę dobrze wyszkolonych żołnierzy. Posłałem ich na akcje przejęcia towaru. To była prosta robota. Mieli podjechać samochodem, załadować towar i wrócić. Wrócili, ale w czarnych workach, pozostawiając zrozpaczonych krewnych.

Gniew zapłonął w moich żyłach. Przypomniałem sobie dzień, w którym musiałem pochować najbliższych przyjaciół. Do moich wspomnień przebił się również obraz Anny, żony Marcusa, która opiekuńczo trzymała rękę na swoim zaokrąglonym brzuchu. Po jej policzkach spływały słone łzy. Jak mantrę wypowiadała imię zmarłego męża. Tego nie można było wymazać z pamięci, a przede wszystkim wybaczyć. Osoby odpowiedzialne za to musiały ponieść zasłużoną karę i na ich nieszczęście, to ja miałem być tym, który z przyjemnością ją wymierzy.

Ponownie zwróciłem się do Filippo:

– Nic na to nie odpowiesz?

– Gdybym mógł cofnąć czas… – wyjęczał z trudem.

– To byś co, kurwa, zrobił?! – ryknąłem i rzuciłem krzesłem o ścianę. – Wziąłbyś więcej pieniędzy od Klimowa?! A może byś zdążył spakować siebie, rodzinę i uciekłbyś na drugi koniec kraju?

Na wzmiankę o rodzinie podniósł na mnie zdrowe oko. Zobaczyłem w nim strach. Układając się z Klimowem, zapomniał chyba na moment o dzieciach i żonie.

– Jak myślisz, ile dostanę za twoje córeczki na czarnym rynku? – zapytałem.

Próbował wyswobodzić się z węzłów. Nie miał jednak na tyle siły, by sobie z nimi poradzić. Jego klatka piersiowa unosiła się w niespokojnym rytmie.

– Ty skurwysynie, nie waż się ich tknąć! – zaczął krzyczeć, wyprowadzony z równowagi. Poczułem satysfakcję, widząc go takiego bezradnego. Zdanego tylko na moją łaskę.

Zwinąłem dłoń w pięść, po czym wymierzyłem cios prosto w szczękę tego idioty. Usłyszałem gruchot łamiących się kości. Uśmiechnąłem się jak szaleniec.

– Moja matka nie jest kurwą. – Chwyciłem jego szczękę w dłoń, miażdżąc ją w żelaznym uścisku. Chciałem sprawić mu większy ból. – Kurwą możesz nazwać swoją żonę, która już zdążyła obciągnąć kilku klientom.

Z jego ust sączyła się krew. Nie był wstanie poruszyć szczęką ani tym bardziej wypowiedzieć choćby słowa. Zdrowym okiem dawał mi jasno do zrozumienia, że mnie nienawidził. Nie obchodziło mnie to. Był dla mnie nikim, zwykłym nic nieznaczącym śmieciem, który jeszcze dziś miał trafić do piekła. Tam, gdzie było jego i moje miejsce.

Blefowałem.

Miałem zasadę: rodziny nigdy nie ruszałem. Jego żona i dzieci mogły czuć się bezpieczne, przynajmniej z naszej strony nic im nie zagrażało. Nie mogłem jednak dać gwarancji za innych, których Filippo mógł rozwścieczyć. Nie każdy był tak wyrozumiały jak ja. Niektórzy całą swoją złość wyładowywali na bliskich zdrajcy.

– Tommaso, kończ już z nim. – Mój brat wyraźnie się niecierpliwił.

– Jak ci się nie podoba, to tam są drzwi. – Ręką wskazałem na wyjście z piwnicy. – Najwyraźniej się nudzisz, więc idź, poszukaj sobie czegoś do roboty albo znajdź jakąś dziwkę i sobie z nią poużywaj.

Łypnął na mnie wściekłym wzrokiem. Nie lubił, gdy tak się do niego zwracałem. Prowadziliśmy ze sobą cichą wojnę na spojrzenia. Był moim młodszym bratem, ale chciał być traktowany na równi ze mną, tyle że ten świat tak nie działał.

Moi wrogowie rozpuszczali plotki o tym, że własny brat chciał przejąć władzę. Za każdym razem śmiałem się z tego. Śmialiśmy się obaj. Byliśmy braćmi, zrodzonymi z tej samej krwi. Miałem trzydzieści lat, a Marco był młodszy ode mnie tylko o rok. Dlatego łączyła nas szczególna więź. Od najmłodszych lat byliśmy ze sobą blisko i tak było do tej pory. Marco doskonale wiedział, że jest tylko jeden szef, który wydaje rozkazy i to właśnie ja nim byłem. Czasami jednak dostawał zaćmienia umysłu i musiałem mu przypominać, kto tu rządził. Po tym, jak ustawiłem go do pionu, wszystko wracało na właściwe tory.

– Wolę zostać i zobaczyć, jak kończysz z tym szczurem.

Uśmiechnąłem się do Filippo. Rzadko to robiłem, chyba nawet nigdy nie widział mnie w takim stanie. Miałem zamiar pozwolić mu przed śmiercią zobaczyć moją inną twarz.

– Marco odetnij mu fiuta i nakarm go nim – zwróciłem się do brata, nie odrywając oczu od naszej ofiary.

Marco klasnął w dłonie, ciesząc się jak dziecko w sklepie z cukierkami. Miał sadystyczne skłonności, które często dawały o sobie znać. Czasami się go nawet obawiałem, oczywiście nigdy się do tego przed nim nie przyznając. Warto było jednak mieć w rodzinie takiego świra, który bez jakiegokolwiek oporu wykonywał naprawdę brudną robotę. Od tego właśnie go miałem. Uwielbiał wprost babrać się w cudzej krwi.

Marco podszedł do Filippo ze swoim ulubionym nożem w ręku. Mężczyzna zaczął krzyczeć, a raczej próbował, bo z jego ust wychodził tylko niezrozumiały bełkot. Doskonale zdawał sobie sprawę, że było już po nim. Nie zazdrościłem mu w tym momencie.

Odwróciłem głowę, nie chcąc jednak na to wszystko patrzeć. Nie byłem miękki, ale już samo oglądanie tego jak Marco pozbywał się jego klejnotów, powodowało u mnie ból w pachwinie. Chyba każdy facet tak miał, oczywiście oprócz mojego brata. On posiadał nerwy ze stali.

Krzyk Filippo zamienił się w opętańczy wrzask. Odbijał się echem po ścianach pomieszczenia. Był muzyką dla moich uszu. Wiedziałem, że Marco zaczął wykonywać swoje zadanie. Już za chwilę pozbawi mężczyzny przyrodzenia, doprowadzając go do jeszcze większego cierpienia.

Chciałem, aby to wszystko trwało dłużej, jednak nie miałem czasu napawać się widokiem wijącego się w agonii mężczyzny, bo miałem inne plany na dzisiejszy wieczór. Przygotowywałem się na ten dzień pięć długich lat, a gdy w końcu naszedł ten wielki moment, dostałem pietra. Bałem się reakcji Fran na to, co dla niej przygotowałem.

– Bracie, robota skończona, możesz już się odwrócić.

Zrobiłem, co kazał, i już po chwili napawałem się widokiem zdrajcy, który dostał to, na co zasłużył.

Spodnie Filippo były ściągnięte do połowy łydek. Tam, gdzie był kiedyś jego fiut, teraz znajdowała się wielka rana, z której dość intensywnie sączyła się krew. Mógłbym poczekać, aż sam się wykrwawi, jednak obiecałem sobie, że to ja dokonam ostatecznego ciosu. Mężczyzna ponownie odleciał. Chciałem, by patrzył mi w oczy, kiedy będę do niego celował.

– Marco, ocuć go. – Brat bez ociągania spełnił mój rozkaz.

Wyciągnąłem broń z kabury i już tylko kilka sekund dzieliło mnie od strzału. W moich żyłach zaczęła krążyć adrenalina. Czułem się jak na haju. Zacisnąłem palec na spuście.

– Filippo, tak kończą zdrajcy.

Gdy tylko uniósł swój zamglony wzrok, strzeliłem. Kula przebiła jego czoło, a krew obryzgała ścianę. Miałem nadzieję, że będzie się smażył w piekle. Gdzie zresztą z pewnością się spotkamy.

– Posprzątaj – zwróciłem się do Marco.

– Dlaczego ja?

– A widzisz tu kogoś innego?

– Tak, ciebie – odpowiedział.

Westchnąłem poirytowany zachowaniem mojego brata. Znów zaczynał pyskować. Nie miałem czasu, żeby się z nim teraz użerać.

– Masz to zrobić i nie dyskutuj ze mną. – Posłałem mu gniewne spojrzenie.

Pokręcił głową zrezygnowany.

– Okej, będzie, jak zechcesz.

Nie mówiąc już nic, skierowałem się w stronę wyjścia z piwnicy. Za długo już tutaj byłem.

– Wiesz, że ona będzie walczyć?

Zerknąłem przez ramię na Marco. Patrzył na mnie z troską. Nie robiliśmy sobie wyznań, ale kochałem brata, a on kochał mnie. W naszym świecie nie mogliśmy pokazywać uczuć drugiej osobie, bo przez to narażaliśmy ją na niebezpieczeństwo.

– Wiem, ale poradzę sobie z nią. – Taką przynajmniej miałem nadzieję. Nie powiedziałem jednak o swoich wątpliwościach na głos.

– Nie możesz nikogo przetrzymywać siłą – pouczał.

– A kto tak powiedział?

– Prawo tak mówi.

– Wiesz, że prawo to ja. – Uśmiechnąłem się.

– Nie chcę, żebyś się wplątał w kłopoty. Federico Donovan ci tego nie daruje.

– Nim się nie przejmuję. Jeśli będę miał po swojej stronie jego siostrę, to ze wściekłym bratem też sobie poradzę.

– Mam nadzieję, że wiesz co robisz.

– Wiem – kiwnąłem głową – nie martw się bracie.

– Idziesz dzisiaj do klubu? – zmienił nagle temat.

– Nie, muszę przygotować wszystko na przybycie Fran, więc wypad do klubu odpada.

– Dzisiaj testujemy nowe dziewczyny, chciałem, żebyś rzucił na nie okiem.

– A sam nie możesz tego zrobić?

– Mogę, nawet chcę. – Uśmiechnął się przebiegle. – Ale to ty masz dar i zawsze wybierasz takie, które faktycznie nadają się do tej pracy.

Przeczesałem dłonią potargane włosy. Czemu to ja musiałem się wszystkim zajmować? Przecież miałem od tego ludzi.

Spojrzałem na swojego brata, miał rację. Gdy on wybierał dziewczyny, zawsze dochodziło do jakieś katastrofy. Co druga uciekała z płaczem, chociaż ubiegając się o tego typu pracę, naprawdę wiedziały, na co się piszą.

– Dobra, postaram się wpaść, ale nie obiecuję.

– Wystarczy tylko pół godziny i będziesz wiedział, na które postawić.

– Przyjadę o dziewiątej.

Po tych słowach jak najszybciej opuściłem pomieszczenie, zanim Marco znów wymyśliłby, czego ode mnie chce.

Rozdział 3

Fran

Do końca mojej zmiany zostało pół godziny, a nogi już odmawiały mi posłuszeństwa. Czułam, że pod stopami zrobiły mi się pęcherze od ciągłego biegania między stolikami. Jeszcze nigdy nie przeżyłam takiego natłoku klientów. Lokal zawsze świecił pustkami, tym bardziej byłam zaskoczona liczbą ludzi, jaka przewinęła się po południu przez kawiarnię.

Z jednej strony cieszyłam się z dzisiejszego utargu. Nie zdążyłam go jeszcze podliczyć, ale wiedziałam, że będzie imponujący. Maria, właścicielka lokalu, ledwo wiązała koniec z końcem, dlatego dodatkowe pieniądze zawsze się przydawały. Po śmierci męża przejęła po nim prowadzenie biznesu. Cały czas musiałam słuchać jej narzekań. A prawdę powiedziawszy, miała na co psioczyć. Niestety, widziałam księgi rachunkowe lokalu i nie wyglądało to zbyt dobrze. Tak naprawdę to kawiarnia tonęła w długach. Próbowałam jej jakoś pomóc, zaproponowałam pożyczkę, której i tak nie musiałaby zwracać, ale ona odmówiła. Byłam bogata i dla mnie to była śmieszna kwota, Maria jednak uniosła się honorem i nie chciała słyszeć więcej o pieniądzach. Dlatego na razie przestałam drążyć temat.

Wycierałam właśnie kontuar, gdy ktoś objął mnie w pasie. Odwróciłam się i spojrzałam w ciepłe oczy Marii. Babci Marii, bo tak właśnie kazała mi się do siebie zwracać już pierwszego dnia pracy.

Była najwspanialszą osobą, jaką miałam okazję poznać. Miała serce dosłownie na dłoni i ofiarowywała je każdemu, kto tylko zechciał po nie sięgnąć. A ja nad wyraz ochoczo z tego korzystałam. Obydwie moje babcie umarły jeszcze przed moimi narodzinami. Dopiero Maria pokazała mi, co to jest babcine ciepło. Pokochała mnie od pierwszego wejrzenia, tak samo zresztą jak ja ją. Mimo dzielącej nas różnicy wieku znalazłyśmy wspólny język. Mogłam powiedzieć jej o wszystkim, a ona zawsze była chętna, by mnie wysłuchać.

– Kochanie widzę, że jesteś ledwo żywa. Idź do domu, ja zamknę kawiarnię – przemówiła ciepłym głosem.

– Jesteś pewna, że sobie poradzisz?

Martwiłam się ostatnio jej złym samopoczuciem. Zauważyłam, że była coraz słabsza. Podupadała na zdrowiu, ale nie chciała nawet słyszeć o wizycie u lekarza.

– Jestem już dużą dziewczynką. Wierz mi lub nie, ale przez ostatnie dziesięć lat zawsze udawało mi się bez problemu przekręcić zamek w drzwiach. Myślę, że dzisiaj też dam radę to zrobić. – Uśmiechnęła się.

– Okej, dzisiaj nie będę się z tobą spierać. I tak muszę przygotować się na wieczór, więc dodatkowe pół godziny jak najbardziej się przyda.

– Wybierasz się gdzieś? – zapytała wyraźnie zaskoczona.

– Tak, Katy i ja wychodzimy na imprezę do klubu.

Maria wiedziała o moich problemach. Oczywiście nie mówiłam jej o tym, jak się ich nabawiłam. Byłam przekonana, że nie dałaby rady przetrawić tej informacji.

– Kochanie to fantastyczna wiadomość. Jesteś młoda, ładna, powinnaś korzystać z życia, a nie zamykać się w czterech ścianach i liczyć na to, że one w końcu do ciebie przemówią.

– Wiem, że powinnam wyjść ze swojej skorupy, ale jakoś nie potrafię. – Opuściłam ramiona zrezygnowana.

Maria ponownie mocno mnie objęła. Zawsze zastanawiało mnie, skąd ta drobna kobieta miała w sobie tyle siły.

– Fran, zobaczysz, jeszcze znajdziesz szczęście, pokonasz swoje demony i zaczniesz żyć tak, jak na to zasługujesz. – Pocałowała mnie w czubek głowy. Z trudem powstrzymywałam wzruszenie.

Ta kobieta dała mi już tyle miłości. Nigdy nie będę wstanie, odwdzięczyć się za jej dobroć, jaką mi okazała.

– Dobra, koniec tych czułości. – Odepchnęła mnie mocno, wskutek czego prawie straciłam równowagę. Musiałam przytrzymać się blatu, by ustać na nogach. – Jeszcze tego by brakowało, aby ktoś nas przyłapał, jak płaczemy na środku kawiarni.

– To ty się na mnie rzuciłaś. – Posłałam jej szeroki uśmiech.

– Idź już, bo ci każę zostać na nadgodziny – próbowała mówić groźnie, jednak z marnym skutkiem. Dostrzegłam, jak jej warga drgnęła, kiedy powstrzymywała uśmiech.

– Idę, idę. – Podeszłam do niej, po czym cmoknęłam ją w policzek i udałam się na zaplecze po torebkę.

Wychodząc z kawiarni, pomachałam na pożegnanie Samowi, który był naszym stałym klientem. Tak naprawdę przychodził rano, a wychodził wieczorem, tuż przed zamknięciem. Liczyłam na to, że były to jego ciche zaloty do Marii. Zaobserwowałam, że mężczyzna też się jej podobał. Każdy miał prawo do miłości i wiek nie mógł być przeszkodą w znalezieniu drugiej połówki.

Po dziesięciu minutach przekroczyłam próg mojego mieszkania. W swoich czterech ścianach od razu poczułam się lepiej. Przebrałam się w wygodny dres i zaczęłam sobie przygotowywać lekki posiłek.

Gdy w końcu zapełniłam żołądek, opadłam na kanapę z zamiarem odpoczynku. Do wyjścia z Katy pozostały trzy godziny, miałam więc jeszcze czas, żeby się przygotować. Otoczona ciszą przymknęłam powieki i już po chwili odpłynęłam w sen.

Obudził mnie dopiero uporczywie długotrwały dzwonek komórki. Niechętnie podniosłam aparat, po czym zerknęłam na ekran. Gdy zobaczyłam, kto dzwonił, moje usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

W pełni rozbudzona odebrałam połączenie.

– Cześć, już za mną tęsknicie? – zapytałam.

– Nie mieliśmy czasu zatęsknić, bo jeszcze nie wylecieliśmy.

Po głosie Lexi rozpoznałam, że jest naprawdę wściekła.

– Co się stało? Macie jakieś kłopoty? – Zaczęłam się niepokoić.

– Nie, nie mamy żadnych. W ostatniej chwili Federico musiał spotkać się z klientem, więc musieliśmy przełożyć wyjazd o kilka godzin.

Odetchnęłam z ulgą. Mój brat miał burzliwą przeszłość i nigdy nie było wiadomo, kiedy wróg mógł w niego uderzyć. Dlatego cały czas był czujny, by w porę wyeliminować zagrożenie, które mogło czyhać na jego rodzinę. Lexi czasami miała problem, by to zrozumieć.

– To dobrze.

– Potrzebuję tego wyjazdu jak tlenu i nie ma szans na to, że z niego zrezygnuję. Marzę o tym, by poleżeć na plaży, poczytać książkę, utopić własne dzieci…

Zaczęłam się śmiać.

– Mam nadzieję, że żartujesz.

Chwila ciszy.

– Lexi?

– Przecież wiesz, że tak. Kocham te dwa potwory najbardziej na świecie i gdyby była taka potrzeba, zabiłabym każdego, kto zagrażałby ich bezpieczeństwu – mówiła prawdę. Widziałam, jak na nie patrzyła, jakby były najcenniejszymi skarbami. – Ale to są diabły wcielone! Z dnia na dzień są coraz bardziej złośliwe. Myślałam, że jak odziedziczą wygląd Federico, to po mnie otrzymają charakter. Jednak Pan Bóg ze mnie zakpił, chociaż mój mąż twierdzi inaczej. Mówi, że nasze dzieci to wykapana mamusia. No, ale gdyby to była prawda, to miałabym idealną rodzinę.

Lexi niestety nie dostrzegała swoich wad. Poznałam bardzo dobrze swoją bratową i zdecydowanie nie należała do kryształowych osób. Czasami miałam wrażenie, że mój brat powinien zostać świętym, żyjąc z nią pod jednym dachem.

– Oczywiście, że Federico nie ma racji. Charakter odziedziczyły po nim – skłamałam. Nie było sensu wyprowadzać Lexi z błędu, bo i tak nie przyjęłaby tego do wiadomości.

– Cały czas to mówię, ale on upiera się przy swo… Fran poczekaj chwilę – usłyszałam w słuchawce przytłumione odgłosy rozmowy, by po chwili być świadkiem wybuchu Lexi: – Mój Boże, Federico to jest kupa, a nie bomba atomowa! Zabijałeś setki ludzi bez mrugnięcia okiem, więc bądź mężczyzną i przewiń w końcu swojego syna.

Zaczęłam chichotać, wyobrażając sobie, jak Federico przyglądał się dziecku i zastanawiał, na jaką część ciała nałożyć pieluszkę.

– Przepraszam cię, Fran, ale twój brat nie dorósł jeszcze do roli ojca. Czasami mam wrażenie, że wychowuję nie dwójkę, a trójkę dzieciaków. I moja rada na przyszłość: kochana, zanim umówisz się z kimś na pierwszą randkę, zapytaj go, czy umie zmieniać pieluchy. Jeśli nie, zaraz daj mu kopa w tyłek.

– Tak, i mam ryzykować, że ucieknie przy pierwszej nadarzającej się okazji, myśląc, że chcę go wrobić w dziecko? Nie ma szans, że zastosuję się do twojej rady.

– Jak chcesz, ale nie mów potem, że cię nie uprzedzałam. Jak facet potrafi zająć się dzieckiem, to jest wielkim wsparciem dla kobiety. – Na jej słowa przewróciłam oczami. Dobrze, że tego nie widziała, bo by się wściekła.

– Będę o tym pamiętać – zapewniłam.

– Szkoda, że z nami nie jedziesz. – Zmieniła temat. – Tak rzadko się widujemy. Jesteś pewna, że chcesz zostać i pracować za ciasto czekoladowe?

– Lexi, wiesz doskonale, że nie mogę zostawić Marii samej. Ona potrzebuje mojej pomocy, chociaż sama o nią nie poprosi.

Uparta starucha.

– Wiem, ale to kilka tygodni, kiedy nie będę mieć cię na oku – jęknęła do słuchawki.

– Czasami czuję się jak twoje czwarte dziecko. – Zaśmiałam się.

– Bo kocham cię jakbyś była moim dzieckiem.

Fran, tylko się nie rozpłacz – dyscyplinowałam się w myślach.

– Lexi przestań, bo się rozkleję – przemówiłam głosem ściśniętym z emocji.

– Już nie będę, bo i tak muszę kończyć. Słyszę swojego męża, jak przeklina w drugim pokoju. Boję się, co tam zastanę, jak wejdę. – Westchnęła ciężko.

– Powodzenia w misji ratunkowej.

– Oj, będzie mi potrzebne. Pamiętaj, masz o siebie dbać. Nie będzie z nami kontaktu przez kilka tygodni, więc masz się zachowywać. Żadnych imprez, narkotyków, przypadkowego seksu, chociaż stop, na seks ci pozwalam. Musisz mieć trochę przyjemności w tym swoim nudnym życiu.

– Tak, mamo, zrobię, jak zechcesz, a prezerwatywy mam w torebce.

– Grzeczna dziewczynka. Słuchaj się mamusi, a daleko zajdziesz.

Pokręciłam głową, cały czas się uśmiechając.

– Lexi, baw się dobrze.

– Taki mam zamiar, gdy dzieci pójdą spać.

Rozłączyłam się i jeszcze przez jakiś czas głupi uśmiech nie schodził mi z twarzy. Rozmowa z Lexi poprawiła mi humor. Od początku naszej znajomości złapałyśmy bardzo dobry kontakt i na szczęście pozostało tak do dziś.

Sprawdziłam niechętnie zegarek i z przerażeniem stwierdziłam, że jest za dziesięć ósma.

– Cholera – zaklęłam pod nosem.

W porównaniu ze mną Katy nigdy się nie spóźniała. Często była nawet przed czasem. Zaraz miałyśmy wychodzić do klubu, a nadal miałam na sobie pognieciony dres. Oczywiście nie mogłam zapomnieć o włosach, które teraz przypominały wielkie gniazdo. Miałam nadzieję, że nie zamieszkało w nim jakieś małe zwierzę.

Wystrzeliłam z kanapy jak z procy, po czym pobiegłam prosto do łazienki. Po drodze ściągałam ciuchy, nie przejmując się, tym, że rzucałam je, gdzie popadnie. Nie było czasu myśleć o porządku. Miałam ważniejsze sprawy na głowie, liczyło się tylko to, aby zdążyć się wyszykować przed przyjściem Katy. W łazience wzięłam najszybszy w historii prysznic. Na szczęście wczoraj wieczorem wydepilowałam się, więc przynajmniej teraz nie musiałam marnować na to czasu.

Opuściłam łazienkę owinięta tylko ręcznikiem. Poszłam prosto w stronę wielkiej szafy. Nie musiałam zastanawiać się nad wyborem stroju, bo wiedziałam dokładnie, co założę na dzisiejszy wieczór. Gdy otworzyłam drewniane drzwiczki, moim oczom ukazała się wściekle czerwona sukienka, która idealnie opinała wszystkie moje krzywizny. Nigdy wcześniej nie odważyłam się jej założyć, ale dzisiaj, po tych namowach Marii i Lexi, chciałam wyglądać zabójczo.

Chwyciłam sukienkę i ostrożnie ułożyłam ją na środku łóżka. W tym samym czasie rozbrzmiał w całym domu dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek, aby utwierdzić się tylko, że już ósma. Katy jak zwykle punktualna. Bez skrępowania, w samym tylko ręczniku ruszyłam otworzyć mojej przyjaciółce.

Wystarczyło tylko przekręcić zamek w drzwiach i już miałam w mieszkaniu to roześmiane i piszczące tornado w ludzkiej postaci.

– O mój Boże, cukiereczku, tęskniłam za tobą! – wrzasnęła, przygarniając mnie do swojej piersi. Musiałam ugiąć kolana, aby dopasować się do jej wzrostu. Z boku z pewnością wyglądało to komicznie, ja miałam metr siedemdziesiąt dwa wzrostu, a ona niecałe metr pięćdziesiąt, była więc o głowę niższa.

W końcu wypuściła mnie ze swojego żelaznego uścisku, a następnie weszła w głąb mieszkania, jakby była u siebie.

Przyjrzałam się jej. Miała na sobie obcisłe skórzane spodnie, do tego założyła koronkowy top eksponujący biust. Włosy upięła w luźny warkocz. Ale to buty przykuły moją uwagę. Były to wściekle różowe szpilki ozdobione cyrkoniami. Gdyby ktoś inny je nałożył, wyglądałby w nich tandetnie, ale na stopach Katy prezentowały się rewelacyjnie. Ta mała żmija doskonale wiedziała, jak się ubrać, by mężczyźni jedli jej z ręki. Jej dodatkowym atutem były rude włosy i kocie zielone oczy. Jej spojrzenie dosłownie hipnotyzowało męską część populacji.

– To w czym dzisiaj będziesz podrywać mężczyzn w klubie? – zapytała, spoglądając na mnie przenikliwym wzrokiem. – Bo chyba nie w tym, co masz na sobie.

– A co ci się nie podoba w moim stroju? – Postanowiłam się z nią trochę podrażnić.

– W sumie to nic. – Wzruszyła ramionami. – Najwyżej będziemy przyciągać więcej gorących spojrzeń.

Przewróciłam oczami, bo zdałam sobie sprawę, że ona mówiła poważnie.

– Odwróć się, sukienka leży na łóżku. Musisz mi tylko zrobić makijaż i możemy ruszać w miasto.

Katy zerknęła na moją kreację wyciągniętą z czeluści szafy.

– Skąd ty masz to cudo?! – krzyknęła.

– Z second handu – odparłam spokojnie.

To prawda, wypatrzyłam ją na manekinie, idąc do pracy. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Prawie się o nią pobiłam z jakąś małolatą. Na szczęście wygrałam to starcie i po zapłaceniu dwudziestu dolarów mogłam cieszyć się swoją zdobyczą.

– Jest cudowna – wyszeptała, czym mnie zaskoczyła, bo Katy przeważnie wrzeszczała. Najprawdopodobniej kolejną wojnę będziemy miały nie o buty, a o moją sukienkę.

Przypominając sobie o szpilkach, zwróciłam się do przyjaciółki:

– Masz?

Spojrzała na mnie, jakby co najmniej wyrosła mi druga głowa.

– Co mam?

– Nie udawaj głupiej. – Doskonale wiedziała, o co pytałam. Próbowała grać na czas.

– Mam. – Westchnęła zrezygnowana, po czym otworzyła papierową torbę i zaczęła w niej grzebać. Dopiero teraz zarejestrowałam jej obecność. – Masz, udław się nimi. – Rzuciła we mnie szpilkami, które na szczęście udało mi się złapać.