Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawdziwe historie nie kończą się szczęśliwie. Nie chcę skrzywdzić cię drugi raz
Drobne kłamstwa są jak krople wody. Wydają się niegroźne, dopóki nie połączą się w rwącą rzekę... Tylko że wtedy może być za późno na ratunek.
Czym jest szczęście? Czy Kristy czuje się szczęśliwa, gdy odbiera świadectwo ukończenia z wyróżnieniem prestiżowego bostońskiego liceum? Ona sama zapewne powiedziałaby, że tak: adopcyjni rodzice i ukochani bracia już się palą, by świętować jej sukces. Przed nią studia na wymarzonym kierunku, wokół grono przyjaciół. A jednak serce Kristiny Viterelli jest przepełnione niepokojem. Czy pojawił się w dniu śmierci jej biologicznej matki, która zginęła, gdy dziewczyna miała dziewięć lat? A może wtedy, gdy Giovanni, jej ojciec, oddał ją do sierocińca, przerażony własnymi alkoholowymi demonami? Nie przegnała tego niepokoju nawet miłość, jaką dała przybranej córce rodzina Viterellich. Czy poradzi sobie z nim Michael, intrygujący chłopak o pokrytych tatuażami ramionach?
I czy dziewczyna o oczach w kolorze atramentu da mu taką szansę?
Wzruszająca powieść z gatunku new adult! #historiaspisanaatramentem
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 406
Agata Kaczmarek
Oczy zalane atramentem
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:https://editio.pl/user/opinie/oczyza_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-1519-0
Copyright © Agata Kaczmarek 2024
Jeśli bezgłośnie krzyczysz opomoc, ta historia jest dla Ciebie.
Wiedz, że Cię słyszę. Wyciągam pomocną dłoń,
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!
W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: działalność niezgodna z prawem, przemoc, uzależnienia, pozbawienie życia oraz sceny intymne, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.
Pamiętajcie — jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.
Kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia ichoćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie (…). Icokolwiek byś zrobił, zostanie ztobą. Na zawsze.
Maroon 5 — She will be loved
James Arthur — Car’s Outside
The Kooks — Naive
Taylor Swift — Gorgeous
Taylor Swift — Style
Taylor Swift — Midnight Rain
Adele — When We Were Young
Lana Del Rey, ft. SYML — Paris, Texas (audio)
P!nk — Try
Keane — Somewhere Only We Know
Zayn Malik & Taylor Swift — IDon’t Wanna Live Forever
Birdy — Wings
Ellie Goulding — My Blood
Adele — Skyfall
David Kushner — Daylight
KALEO — Way Down We Go
Lana Del Rey — Born to Die
Lana Del Rey — Summertime Sadness
Conan Gray — Family Line
Selena Gomez — People You Know
Celeste — Strange
Nie wiem, kim jesteście. Nie znam Waszych myśli. Waszej przyszłości ani przeszłości. Nie mam pojęcia, jak wyglądacie, jak macie na imię i ile macie lat. Tak naprawdę nie wiem o Was nic, ale w tej chwili to nie ma dla mnie znaczenia. Bo nawet gdybym to wszystko wiedziała, to i tak powiedziałabym Wam dokładnie to samo: Przez całe swoje życie dążyłam do perfekcji. Do tego, aby być idealną, choć nawet nie wiedziałam, co to tak naprawdę oznacza. Przechodziłam przez wiele trudnych sytuacji, w których sama się postawiłam, wierząc, że dzięki temu będę kimś więcej. Nie zauważałam wtedy, że byłam perfekcyjna od samego początku. Nie dla Was, nie dla świata, ale dla ludzi, którzy mnie kochają. Dotarło do mnie, że nie chodzi o to, aby być osobą wybitnie mądrą, zawsze uśmiechniętą, niezmiernie miłą i bezbłędną w każdej myśli. To, czego oczekują od nas inni, a to, kim jesteśmy, to naprawdę dwie różne rzeczy i tak powinno pozostać. W tej chwili, siedząc tutaj i pisząc tę wiadomość, nie chcę zastanawiać się nad tym, czy jesteście perfekcyjni dla wszystkich ludzi wokół Was. Ja po prostu to wiem. Jesteście perfekcyjni tacy, jacy jesteście. A przede wszystkim jesteście wystarczający. Od samego początku po sam koniec jesteście wystarczający. Jeśli wstaliście dziś z łóżka, to już osiągnęliście coś wielkiego, ponieważ zrobiliście pierwszy krok. Ja jestem dumna z siebie za każdym razem, kiedy otworzę oczy i wstanę. Z Was również będę, bo nie musicie zrobić niczego wielkiego, aby zasłużyć sobie na bycie wartościowymi czy kochanymi. Więc po prostu weźcie głęboki oddech i zaufajcie mi. Zaufajcie sobie.
Łatwo jest okłamać człowieka. Jeśli ktoś mówi, że to trudne—łże. Kłamstwo samo wsobie nie sprawia trudności. Między innymi dlatego, że leży wludzkiej naturze. Niewątpliwie towarzyszy każdemu znas. Natomiast prawdziwych kłopotów przysparza utrzymanie go. Jedno oszustwo rodzi następne, tworząc opowieść, która całkowicie wykracza poza aktualne życie.
Zaczyna się niewinnie. Mówimy, że jest dobrze. Że nie boli. Że nie kochamy. Chcąc nie chcąc, wchodzi nam to wnawyk, bo owiele łatwiej łgać, niż wyznać prawdę, która zazwyczaj bywa niewygodna. Mijają dni, tygodnie, miesiące, lata inie zauważamy, wjak wielkim morzu kłamstw się znaleźliśmy. Próbujemy utrzymać się na powierzchni, jednak wir wciąga nas pod wodę. Toniemy we własnym zakłamaniu, zktórego nikt nie może już nas wyciągnąć.
Wybaczałam drobne kłamstwa. Czasem ich nie dostrzegałam, ale najczęściej udawałam, że ich nie widzę. Jednak pewnego dnia kłamstwa wypowiadane przez ludzi, których bezgranicznie kochałam, pociągnęły mnie za sobą, sprawiając, że znalazłam się na środku morza.
Awszystkie koła ratunkowe, które rzucali dla niepoznaki, okazały się prowadzić do wiru.
Usłyszawszy głośny, rozpaczliwy szloch roznoszący się po korytarzu placówki opiekuńczo-wychowawczej, uchyliłam lekko powieki. Zprzerażeniem próbowałam się podnieść, kiedy dostrzegłam, że łóżko jednej zdziewczynek jest puste. Ból głowy spowodował, że zsykiem opadłam na poduchy iwten sposób uwolniłam chmurę pierza. Za dnia ten widok zrobiłby na mnie niemałe wrażenie, jednak wnocy, gdy za zamkniętymi drzwiami słyszałam łkanie, nie potrafiłam się nim cieszyć.
Nerwowym ruchem poderwałam się złóżka ichwiejnie podeszłam do drzwi. Wzięłam świecę stojącą na starym drewnianym stole icicho wyszłam zpokoju. Korytarz był długi iciemny.
Zkażdym krokiem odgłosy płaczu były coraz wyraźniejsze, co sparaliżowało całe moje ciało. Moje myśli zaczęły się plątać, gdy zoddali dobiegły mnie stłumione głosy. Słychać było jakieś kroki, więc schowałam się pod stołem. Wiedziałam, że gdyby ktoś się dowiedział, iż opuściłam pokój bez zgody, spotkałaby mnie kara.
Zuwagą przysłuchiwałam się potyczce słownej trzech mężczyzn, co zdążyłam wywnioskować po różnych barwach głosu. Po chwili podniosłam delikatnie głowę, nie ruszając kosmyków, które zasłaniały większość widoku.
Mieli na sobie czarne spodnie garniturowe, aich stopy zdobiły eleganckie pantofle. Zpewnością wyróżniali się wtłumie, jednak zazwyczaj zwiastowali kłopoty. Co tydzień otej samej porze pojawiali się tutaj nienagannie ubrani mężczyźni, którzy bardziej niż ludzi przypominali potwory. Nie było wtym nic zaskakującego. Wkońcu diabeł ubiera się uPrady. Anajpiękniejsi ludzie popełniają najbardziej makabryczne zbrodnie.
Wkącie dostrzegłam zapłakaną dziewczynkę, która była na tyle słaba, że nie mogła się podnieść.
Cała blada.
Przerażona.
Bez nadziei.
Stłumionym głosem zaczęła nucić piosenkę:
— When you’re fast asleep, in dreams you lose your heartaches[*].
Przyłożyłam dłonie do ust, kiedy jeden zmężczyzn podniósł dziewczynkę zziemi. Moje serce pękło, aoczy zaszły łzami. Chciałam krzyczeć opomoc, ale wiedziałam, że nie nadejdzie.
Aja mogłam być następna.
[*] Cinderella (Disney) — ADream is aWish Your Heart Makes.
Od dnia, w którym zaczęłam naukę w liceum, zastanawiałam się, jak będzie wyglądał ostatni dzień mojej edukacji. Większość nastolatków, którzy dorosłe życie mieli rozpocząć dopiero na studiach, podchodziła do tego z dystansem. W końcu otrzymanie dyplomu to jeden z wielu etapów do odhaczenia podczas cholernie długiej drogi do wyśnionego życia.
W moim przypadku było nieco inaczej. Kilka lat temu nawet nie przeszłoby mi przez myśl, że skończę szkołę średnią w Bostonie, i to z jednymi z najlepszych wyników nie tylko w mieście, ale również w stanie Massachusetts.
Stałam w stroju absolwenta obok dyrektora szkoły, czekając na moment, w którym pan Young zaprosi mnie na środek, abym wygłosiła pożegnalną przemowę. Zostałam valedictorian[*] i nawet jeśli nigdy do tego nie dążyłam, uśmiech pojawiał się na mojej twarzy za każdym razem, kiedy pomyślałam sobie o tym, że moja młodsza wersja z pewnością byłaby z siebie dumna
Mimo że w tym momencie czułam na sobie wzrok wszystkich ludzi znajdujących się w Boston University Academy, myślami byłam gdzie indziej. Szczerze nienawidziłam swojej głowy za to, że w tak ważnych momentach jak ten przypominała mi o biologicznych rodzicach, co wywoływało smutek w każdej komórce ciała. Szybko otarłam łzę, która zdążyła spłynąć do oka. Nie zamierzałam płakać przez nic nieznaczące wspomnienia. W końcu łzy są dla słabych ludzi, a ja… byłam słaba. Jednak wmawiałam sobie, że jest inaczej. Właśnie dlatego nie mogłam pozwolić sobie na to, aby inni zauważyli moje słabe punkty.
Giulia od zawsze pragnęła dla mnie dobrej przyszłości. Nawet jeśli nie zdążyła mi o tym powiedzieć, wiedziałam, że byłaby szczęśliwa, gdyby widziała, jak wyglądało moje życie. Choć nie mogła być przy mnie, nie zwątpiłam w to, że gdyby było jej dane stąpać po tym świecie dłużej, byłaby matką, o jakiej przez większość życia mogłam tylko i wyłącznie pomarzyć. Utwierdzały mnie w tym myśli, które zapisywała na kartkach zeszytu zalanego kawą. Była niezwykłą kobietą. Cieszyła się drobiazgami, dostrzegała piękno w przyrodzie i rozrzewniała się za każdym razem, gdy wpatrywała się w pełne czułości oczy taty.
Większość wpisów powstała w momencie, w którym dowiedziała się o tym, że jest w ciąży. Nie przestała jednak pisać, gdy przyszłam na świat. Z reguły nie używała mojego imienia — wolała nazywać mnie małą panną idealną, co zawsze rozczulało mnie tak samo jak za pierwszym razem, gdy to przeczytałam.
Za nic nie mogłam być bardziej wdzięczna niż za to, że któregoś dnia wpadła na pomysł, aby spisać swoje myśli w tym właśnie notesie. Był jedną z niewielu pamiątek, które mi po niej pozostały. Byłam dzieckiem, kiedy zmarła, więc nie udało nam się przeżyć zbyt wielu chwil, które mogłyby stać się wspomnieniami zastępującymi pamiątki. Między innymi dlatego wzięłam sobie do serca wszystkie słowa spisane przez Giulię. Czułam, że płynęły prosto z serca. W końcu gdyby było inaczej, nie marnowałaby atramentu, do którego musiała mieć słabość, ponieważ zawsze pisała piórem wiecznym.
Rzecz jasna, przez wiele lat nie mogłam pojąć, dlaczego Bóg, w którego wierzyłam, postanowił odebrać mi matkę, gdy miałam zaledwie dziewięć lat. W końcu chodziłam do kościoła, gdzie odmawiając modlitwy, błagałam, aby mama żyła wiecznie. A mimo to moje ucieleśnienie wszystkiego, co dobre, opuściło ten świat. I pomyśleć, że wszystko byłoby dobrze, gdyby tamtego dnia warunki atmosferyczne były inne. Przez burzę i ulewne deszcze samolot, którym leciała, uległ wypadkowi, gdy zbliżał się do lądowania. Zginęło osiemnaście osób. Katastrofa lotnicza odebrała osiemnaście ludzkich żyć. I również moje, chociaż nie leciałam tym samolotem. Śmierć Giulii była wstrząsającym przeżyciem nie tylko dla mnie, ale także dla ojca. Giovanni nie potrafił pogodzić się ze śmiercią mojej mamy, a jego żony, i nie było w tym nic dziwnego. W końcu miłość jego życia odeszła na dobre, a on musiał pozostać silny, ponieważ wiedział, że Giulia by tego chciała. Dlatego walczył.
Każdego dnia, wstając rano z łóżka, nakładał na twarz maskę, abym nie dostrzegła, że nie daje sobie rady. Jednak doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie funkcjonuje tak dobrze, jak próbuje to przedstawić. Giovanni, zakłamując rzeczywistość, sprawiał, że czułam się, jakby moje życie było seansem. W końcu aktor, odgrywając rolę w filmie, serwuje odbiorcy tylko to, co chce pokazać reżyser.
Patrzyłam co rano, jak stoi przed lustrem, wiąże krawat i uśmiecha się do mnie ciepło. Choć kochałam ten uśmiech całą sobą, wywoływał nieprzyjemne dreszcze na moim ciele, ponieważ wiedziałam, że nie jest szczery. Przy śniadaniu czytał mi baśń o Kopciuszku, a potem odwoził mnie do szkoły. Często mi przypominał, abym była dobra dla innych dzieci, ponieważ ta cecha zawsze zostaje nagrodzona. Po zajęciach odbierał mnie ze szkoły i zabierał na zakupy, gdzie błagalnym spojrzeniem wpatrywałam się w automat z pierścionkami. Po powrocie do domu wspólnie gotowaliśmy obiad, a następnie czytaliśmy wpisy z notatnika Giulii.
Niestety, widziałam również to, czego widzieć nie powinnam. Każdej nocy, schodząc po cichu po schodach, dostrzegałam ojca śpiącego na kanapie i pustą butelkę na szklanym stoliku. Przykrywałam tatę kocem i całowałam w czoło. A on przysięgał, że wszystko się ułoży.
Rzecz w tym, że nie chciałam, aby dłużej grał, ponieważ nie znosiłam kłamstw. On jednak nie miał zamiaru przestać. Karmił mnie nimi, choć wiedział, jak bardzo oboje potrzebujemy szczerości. Wmawiał sobie, że robi dobrze, aby poczuć się lepiej. Nigdy nie potrafiłam się na niego za to gniewać, ponieważ widziałam, jak toczy zaciętą walkę sam ze sobą. Udawałam, że nie widzę jego cierpienia, ponieważ wtedy czuł się lepiej. Tak jakby kamuflaż działał cuda. Może dlatego tak nieszczęśliwie potoczyły się nasze dalsze losy.
Pewnego dnia pusta butelka stała się kilkoma pustymi butelkami, którymi ojciec zaczął rzucać o ścianę. Wtedy z uwagą stawiałam kolejne kroki, aby nie pokaleczyć gołych stóp. Pękł, kiedy wróciłam do domu, a on zakrwawionymi od odłamków szkła dłońmi wybierał numer na policję, ponieważ wiedział, że nie będę z nim bezpieczna.
Nie mieliśmy rodziny, która mogłaby się mną zaopiekować do momentu, aż Giovanni wyjdzie na prostą, dlatego trafiłam do placówki opiekuńczo-wychowawczej dla dziewcząt. Gdy się tam znalazłam, nawet na chwilę nie straciłam nadziei. Wierzyłam, że moja mama po śmierci trafiła do nieba i nad nami czuwa, dlatego codziennie odmawiałam modlitwy, w których prosiłam ją o to, aby tata pomyślnie przeszedł odwyk. Jednak tak jak w przypadku wiecznego życia mojej mamy — modlitwa o wytrzeźwienie również nie została wysłuchana.
W końcu zabrakło mi wiary. Nie miałam już siły się modlić i straciłam nadzieję na lepsze jutro. Walczyłam o każdy kolejny oddech, choć niejednokrotnie myślałam o tym, jak to by było przestać oddychać. To musiało być miłe uczucie. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Gdy miałam trzynaście lat, moje życie wywróciło się do góry nogami. Pewne wpływowe małżeństwo pomogło mi odzyskać zdolność spokojnego oddychania, ponieważ zdecydowało się na adopcję, co nie zdarzało się zbyt często w przypadku miejsca, w którym wylądowałam. Florence i Harvey Viterelli byli już rodzicami dwóch chłopców, dlatego ta sytuacja wydawała mi się wprost nieprawdopodobna. Nie mogłam pojąć, dlaczego zdecydowali się mnie adoptować, mimo że wychowywałam się w miejscu, które przyprawiało każdego o nieprzyjemne dreszcze.
Harvey opowiedział mi poruszającą serce historię, aby wyjaśnić, dlaczego podjęli decyzję o adopcji. Pewnego dnia spotkał się ze swoim przyjacielem Williamem, który był powiązany z ośrodkiem adopcyjno-opiekuńczym. Ponoć od słowa do słowa przeszli do rozmowy o mnie. Mężczyzna nie mógł pogodzić się z tym, że tak poukładaną dziewczynkę jak ja spotkało tak wiele nieszczęść, i opowiedział o tym przyjacielowi. Po powrocie do domu Harvey zaczął się zastanawiać, w jaki sposób mógłby mi pomóc. Obudziła się w nim potrzeba zaopiekowania się mną, mimo że miał już dzieci. Po prostu uważał, że zasługuję na więcej. Odbył rozmowę z Florence, która na początku nie była w stanie zrozumieć męża. Jego pomysł wydawał jej się niedorzeczny. Kto nagle decyduje się na adopcję trzynastoletniej dziewczynki, która wychowuje się w tak potwornym miejscu? Właśnie dlatego na samym początku nie wyraziła zgody. Kiedy drążył temat, ucinała rozmowę słowami: Upadłeś na głowę.
Zdesperowany Harvey poprosił przyjaciela, aby zdobył informacje dotyczące powodów, przez które trafiłam do ośrodka. Gdy poinformował żonę, że moja mama zginęła w katastrofie lotniczej, przez co ojciec uzależnił się od alkoholu tak bardzo, iż wezwał pomoc, aby nie zrobić mi krzywdy, pękło jej serce. Była matką, dlatego zdawała sobie sprawę, jak bardzo musiałam cierpieć. Wyrzuciła z głowy wszelkie obawy, że intencje Harveya są podejrzane.
Tego samego dnia Florence i Harvey przygotowali kolację, podczas której chcieli przeprowadzić ze swoimi synami rozmowę na temat adopcji. Liczyli się z ich zdaniem i uważali, że podjęcie decyzji bez ich wiedzy nie byłoby fair. Harvey przyrządził swój specjał — kurczaka na butelce piwa, a Florence zrobiła tort bezowy z kremem mascarpone i malinami. Ich starszy syn, osiemnastoletni Stanley, niemal od razu wyczuł, że coś jest na rzeczy. Rozmowa przebiegłaby pomyślnie, gdyby nie bunt młodszego z synów, Graysona, który uznał, że adopcja jest absurdalnym pomysłem. Nie chodziło wcale o to, że nie chciał mieć więcej rodzeństwa. Wręcz przeciwnie — uważał, że byłoby nawet miło mieć kogoś, z kim mógłby porozmawiać na różne tematy, począwszy od trudnych i skomplikowanych, a skończywszy na błahych i codziennych. Najbardziej blokowały go jednak problemy z nawiązywaniem kontaktów. Nieśmiałość, jedna z jego głównych cech charakteru, uniemożliwiała mu poznawanie ludzi. Nie był totalnym odludkiem, ale nie miał z kim się spotykać, bo każdy, kogo znał, miał już grupy znajomych. Bardzo chciał poznać te wszystkie kreatywne, wiecznie uśmiechnięte osoby, z którymi trzymał się jego starszy brat, ale nie potrafił tego zrobić. Coś w głowie go blokowało, a on nie był w stanie tego przełamać. W końcu jednak postanowił przystać na propozycję rodziców. Sam potem nie wiedział, co go do tego skłoniło. Po prostu w trakcie kolacji nagle wypalił: Wporządku.
Choć ta historia poruszyła do głębi moje serce, było w niej coś, co sprawiało, że nie do końca w nią wierzyłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego ktoś miałby mi współczuć do tego stopnia, aby zdecydować się na adopcję. Miejsce, w którym spędziłam cztery lata swojego życia, wzbudzało strach nie tylko w osobach przechodzących obok przypominającego ruinę budynku. Również pracownicy nie umieli ukryć przed nami gęsiej skórki. Moje wątpliwości wzbudzał także William. Nie znałam żadnego mężczyzny o tym imieniu, więc zastanawiałam się, jakim cudem wiedział tak wiele o mnie i mojej przeszłości.
Jednak nigdy nie odważyłam się drążyć tego tematu. Zależało mi jedynie na wydostaniu się z piekła, które parzyło mnie tak bardzo, że o mały włos nie zamieniłam się w popiół. Uznałam, że jeśli rodzina Viterellich zamierza mnie stamtąd wyciągnąć, nie będę dociekać przyczyn. Po prostu pozwoliłam sobie na szczęście. Nie chciałam doszukiwać się kłamstw i spisków, bo to by oznaczało, że przez zachowanie taty nie potrafię nikomu zaufać. A tak bardzo chciałam znaleźć kogoś, kto najzwyczajniej w świecie byłby tego godzien.
Gdy zostałam adoptowana i zyskałam kochających rodziców oraz dwóch braci, życie moje i rodziny Viterellich zmieniło się bezpowrotnie. Rzecz jasna, pierwsze miesiące nie należały do najłatwiejszych. Każdy członek rodziny musiał odnaleźć się w nowej sytuacji, a następnie nauczyć się w niej funkcjonować. W przypadku Florence i Harveya nie było większych problemów, ponieważ niemal od razu znaleźliśmy wspólny język.
Najłatwiej było z Harveyem, ponieważ — w przeciwieństwie do jego synów — interesowałam się motoryzacją. Mój biologiczny ojciec był mechanikiem, więc od dziecka spędzałam dużo czasu w warsztacie. Moja relacja z Harveyem wkrótce zaczęła kwitnąć. Mniej lub bardziej świadomie wciąż porównywałam go do Giovanniego. Choć nie było w tym nic złego, czułam się z tym źle. Gdy mówiłam do niego „tato”, nieprzyjemne dreszcze przebiegały po moim ciele, a ucisk w klatce piersiowej narastał. Kiedy spędzałam z nim niedzielne popołudnia, grzebiąc przy silnikach zabytkowych samochodów, które Viterelli sprowadzał do swojego garażu, przed oczami stawało mi wspomnienie z dzieciństwa. Siedziałam w warsztacie ojca na masce mustanga z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku i machałam nad przepaścią nóżkami w różowych trampkach. Zamiłowanie do samochodów wiązało się ze wspomnieniami, będącymi jedyną rzeczą, jaka została mi po Giovannim. Chociaż czułam się źle, robiąc te wszystkie czynności z Harveyem, odnosiłam wrażenie, że w ten sposób biologiczny ojciec na zawsze pozostanie częścią mojego życia.
Równie szybko odnalazłam wspólny język z Florence. W każdą środę jeździłyśmy razem na jogę, a po powrocie wspólnie zasiadałyśmy z zieloną herbatą przed telewizorem i włączałyśmy filmy z Julią Roberts, co kończyło się żałosnym szlochem na Pretty Woman. Uwielbiałam ten film, nie tylko dlatego, że grali w nim Julia Roberts i Richard Gere, których kochałam, choć to z pewnością również miało wpływ na moją ocenę. Nigdy nie zapomnę łez, które wylałam, gdy Julia w rozmowie z jednym z magazynów wyznała, że film miał nosić inny tytuł i że twórcy wcale nie zamierzali nakręcić komedii romantycznej. Chcieli zatytułować produkcję 3000, w nawiązaniu do dziennej sumy, jaką zarabiała Vivian. Zdradziła również, że zakończenie miało się diametralnie różnić od zrealizowanego. Miało być nieszczęśliwe. Dramatyczne. Julia Roberts wyznała, że Edward Lewis (Richard Gere) miał wyrzucić Vivian z auta, rzucić w nią pieniędzmi, zostawić w jakiejś brudnej alejce i po prostu odjechać. Na szczęście pierwotna wersja Pretty Woman nigdy nie ujrzała światła dziennego, ponieważ prawa do filmu wykupił Disney, a reżyserią zajął się Garry Marshall, dzięki czemu mroczna opowieść o prostytutce z Hollywood Boulevard zamieniła się w jedną z najbardziej kultowych komedii romantycznych. Nigdy nie powiedziałam o tym Florence, a magazyn, w którym o tym przeczytałam, od razu wyrzuciłam, ponieważ wiedziałam, że te informacje złamałyby jej serce.
Choć próbowałam wybić sobie z głowy tę myśl, Florence z każdym dniem coraz bardziej stawała się dla mnie matką. Nie przerażało mnie to i nie czułam się z tym źle. Czas, który spędzałyśmy razem, przekładał się na więź wzmacniającą naszą relację. Mogłam przyjść do niej z każdym problemem. Wiedziałam, że nawet jeśli nie będzie w stanie mi pomóc, to wysłucha mnie i przytuli. A czasem to wystarcza, aby na sercu zrobiło się lżej. W przypadku młodszego z braci, Graysona, obawy okazały się zupełnie niepotrzebne. Wbrew pozorom wiele nas łączyło. Co prawda był ode mnie trzy lata starszy, jednak na co dzień ta różnica nie była zauważalna. Często spędzając razem czas, rozmawialiśmy na mniej i bardziej znaczące tematy. A czasami siedzieliśmy w ciszy, która nie miała nic wspólnego z niezręcznością. Była przyjemna i pozwalała nam — dwójce złamanych przez życie nastolatków — zwolnić, kiedy nasze losy toczyły się zbyt szybko. Zaufałam mu (co w moim przypadku nie zdarzało się często), ponieważ czułam, jakby nasze dusze mówiły tym samym językiem, choć z początku wydawało mi się to absurdalne. Byliśmy jak dwa skrawki, które albo połączą się w całość, albo na zawsze pozostaną skrawkami. Właśnie w ten sposób staliśmy się jednością. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek odnajdę osobę, z którą połączy mnie coś tak niespotykanego. Szczerze cieszyła mnie ta relacja, ponieważ dotarło do mnie, że właśnie tego było potrzeba nie tylko mnie, ale również jemu.
Moja relacja ze Stanleyem była specyficzna. Czasem się sprzeczaliśmy, zazwyczaj przez to, że zawsze we wszystko wtrącał swoje trzy grosze. Głupio było mi się z nim kłócić, ponieważ wiedziałam, że jego słowa i zachowania wypływają z troski o mnie. Na początku wydawało mi się to dziwne. W końcu nie łączyły nas więzy krwi. Byłam dla niego zupełnie obcą osobą i nie musiał traktować mnie jak członka rodziny. Jednak on najwyraźniej tego chciał i myśl o tym niejednokrotnie doprowadzała mnie do łez.
Kłóciliśmy się jednak wtedy, kiedy traktował mnie jak małą dziewczynkę. Złościłam się na jego nadopiekuńczość i obserwowanie każdego mojego ruchu. Rozumiałam, że się o mnie troszczy. Często powtarzał, że nigdy nie chciałby zobaczyć smutku na mojej twarzy. Jednak z drugiej strony, chcąc uchronić mnie przed mrokiem, złamanym sercem i zepsutym światem, zapominał, że każdy człowiek musi przejść przez ten etap, aby nabrać doświadczenia. Bo tylko w ten sposób można dojrzeć emocjonalnie.
I tak żyliśmy od pięciu lat. Po roku nikt nie zwracał uwagi na to, że zostałam adoptowana. Każdy członek rodziny obdarował mnie bezwarunkową miłością i nazywał mnie swoją córką lub siostrą ze szczerym uśmiechem na ustach. Mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale bez względu na wszystko byliśmy rodziną. W końcu żadna relacja, w której są uczucia, nie jest idealna. Kiedy człowiek kocha, zdarzają się momenty, w których traci rozum i popełnia błędy, jednak to jeszcze nie grzech.
Gdy stałam na podeście obok dyrektora szkoły i wpatrywałam się w moją rodzinę, widziałam na ich twarzach dumę. Uśmiechałam się szczerze, ponieważ wiedziałam, że zrobiłam wszystko, co mogłam, aby stać się kimś więcej w oczach innych. Jednak cena, którą musiałam za to zapłacić, była wysoka. Za wysoka.
Udawałam przed całym światem silną, niezależną i odważną dziewczynę. Taką, na którą patrzą i mówią: „Ona sobie ze wszystkim poradzi”. Natomiast w głębi serca wiedziałam, że to nieprawda. Że to tylko iluzja. Niemal przez całe życie odczuwałam strach. Już raz ktoś mnie wykorzystał. Zobaczył te wszystkie słabe strony i się nimi zabawił. Właśnie dlatego zakładałam maskę. Udawałam pewną siebie, aby ta sytuacja nigdy się nie powtórzyła, ponieważ tym razem nie dałabym rady dłużej walczyć.
Z wymuszonym uśmiechem podeszłam do mikrofonu. Moje spojrzenie powędrowało w stronę dyrektora szkoły. Pan Young to najlepszy przyjaciel uczniów. Pracował z pasją, co było widoczne gołym okiem. Wystarczyło przyjrzeć się temu życzliwemu uśmiechowi i błyszczącym oczom, kiedy młodzi ludzie przychodzili do niego po porady. Mężczyznę niezwykle cieszyło to, że liczyliśmy się z jego zdaniem. Uważał to za prawdziwy sukces.
— Szczerze mówiąc, nie wiem, co powinnam powiedzieć. Kiedy zaczęłam naukę w tym liceum, miałam wszystko zaplanowane. Zawsze wiedziałam, co powiedzieć i jak się zachować. Nie opuszczałam zajęć, jeśli nie było to konieczne…
— Nie opuściłaś ani jednej lekcji, Viterelli! — Krzyk Ofego przerwał moją wypowiedź.
Zaśmiałam się, przenosząc wzrok na przyjaciela. Obok niego można było zauważyć wysoką dziewczynę. Matilda uderzyła chłopaka w ramię, śmiejąc się przy tym tak pięknie, jak tylko ona potrafiła.
Rodzeństwo Brooksów z pewnością miało specjalne miejsce w moim sercu. Już od pierwszego dnia nauki w liceum powtarzali, że będą przyjaźnić się ze mną na zawsze. Nie wierzyłam w te słowa. Byłam przekonana, że wszystko się kiedyś kończy, a wyrażenie „na zawsze” uważałam za przereklamowane i nic niewarte ze względu na to, że ludzie powtarzają je zbyt często. Mimo to postanowiłam tworzyć z nimi wspomnienia do dnia, w którym nasze drogi się rozejdą. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że ten dzień kiedyś nastąpi. Ludzie przychodzą i odchodzą. Niejednokrotnie wspominałam o tym tej dwójce, jednak oni nie chcieli mnie słuchać. Odpowiadali, że może nie zawsze będzie dobrze, może wichry losu będą rzucały nas to na mieliznę, to na głęboką wodę, ale uparcie trzymali się zdania, że to niczego nie zmieni. Że zawsze będziemy się przyjaźnić i niezależnie od tego, co się wydarzy, odnajdziemy się nawet wtedy, gdy zaczniemy podążać inną drogą.
— Masz rację, Ofe. Nie opuściłam ani jednej lekcji, ale nie do tego zmierzam. Staram się powiedzieć, że w przypadku tego przemówienia było inaczej niż zawsze. Usiadłam do niego kilka dni temu i czułam się tak, jakbym zapomniała wszystkich słów, których się nauczyłam przez dziewiętnaście lat swojego życia. Nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć, dlatego pierwszy raz w życiu postanowiłam zaryzykować i popłynąć. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że życie składa się z powitań i pożegnań. Nie mogę uwierzyć, że to nasz ostatni dzień w murach tej szkoły. Szkoły, która autentycznie była naszym drugim domem, w której czuliśmy się potrzebni, ważni, doceniani, a u was — spojrzałam na dorosłych, którzy każdego dnia tworzyli to miejsce — drodzy nauczyciele, znajdowaliśmy życzliwość i zrozumienie. Sądzę, że każdy z nas pozostawi w tej szkole cząstkę siebie, ponieważ właśnie tutaj zaznaliśmy smaku pierwszych sukcesów oraz porażek. Tutaj zawiązaliśmy pierwsze przyjaźnie… — Przeniosłam spojrzenie na swoich przyjaciół, przypominając sobie naszą pierwszą wspólną chwilę.
— Cześć, Kristy—przywitała się brunetka.
Szczerze zdziwiłam się na jej widok, jednak nie ukrywałam, że jest mi miło, iż ktoś zwrócił na mnie uwagę. Wczasie wakacji często myślałam otym, że wszkole średniej chciałabym znaleźć chociaż jedną osobę, zktórą mogłabym się zaprzyjaźnić… lub po prostu móc normalnie porozmawiać.
— Matilda, hej—odparłam wkońcu, uśmiechając się delikatnie. Od razu zwróciłam uwagę na książkę, którą Brooks trzymała wdłoni.—Trzeba coś kochać…
— Żeby to znienawidzić—dokończyła półgłosem.
— Lubię twórczość Sparksa. Nawet sama nie wiem czemu—wyznałam nieco zakłopotana.
— Bo miłość, októrej pisze Sparks, to miłość, októrej marzy każdy znas—odpowiedziała, wzruszając ramionami.
Byłam gotowa zaprzeczyć słowom Matildy Brooks, ponieważ ja marzyłam omiłości, októrej przeczytałam w Listach do Mileny. Były piękne itak intymne, że wczasie lektury czułam się jak podglądacz. Nie potrafiłam jednak odnaleźć wsobie odwagi, by sprzeciwić się tej dziewczynie. Za bardzo obawiałam się jej reakcji. Nawet jeśli marzyłam ozupełnie innej miłości niż ona, owiele łatwiej było wpasować się wtowarzystwo, zgadzając się zopiniami, dlatego kiwnęłam głową iuśmiechnęłam się lekko.
Nagle zza pleców Matildy wyłonił się wysoki, chuderlawy chłopak. Przyciągnął ją do siebie izwichrzył jej ciemne włosy.
— Nienawidzę cię, Ofe—wycedziła przez zęby.—Przez godzinę prostowałam włosy.
— Pamiętaj, że chłopcy będą niszczyć cifryzury—powiedział rozbawiony, puszczając do mnie oczko.—Akiedy powiesz, że ich nienawidzisz, będą robić to częściej. Szczerze mówiąc, czasem sam nie rozumiem płci męskiej. Jesteśmy, kurwa, popierdoleni.
Pokręciłam głową iroześmiałam się.
— Podsłuchałem waszą rozmowę. Uprzedzając wasze pytania, nie jest mi wstyd. Nieważne. Wszem iwobec oznajmiam, że temat Nicholasa Sparksa uprzykrzyłby życie nie tylko każdego nastolatka ztej szkoły, ale także niemowlaka. Zamiast pieprzyć omiłości, porozmawiajmy orzeczach, które naprawdę mają znaczenie—powiedział zpowagą.
— Czyli jakich?—zapytała Matilda, poprawiając swoją fryzurę.
— Dzisiejsza impreza.
— Rzeczywiście—rzuciłam, śmiejąc się. Ofe spojrzał na mnie pytająco, dlatego postanowiłam kontynuować:—Rzeczywiście, poważna sprawa. Już nie mogę doczekać się tej imprezy!—dodałam zudawaną ekscytacją.—Wkońcu rodzice jakiegoś bogatego dupkawyjechalizmiasta izostawili mu pustą willę, ale to nie koniec, ponieważ ten gość posiada jeszcze niezliczoną ilość pieniędzy. Pierwsze, co widzisz, wchodząc do środka, to mięśniaki ze szkolnej drużyny, którzy przystolewciągają prochy. Wszędzie pełno alkoholu, który sączą na wpół rozebrane cheerleaderki, nie krępując się. O, właśnie jakaś szafa przelatuje ciprzed nosem, apijany chłopak skacze zdachu do basenu iwpada do niego zgłośnym pluskiem. Ktoś wychodzi złazienki, niosąc pod pachą muszlę sedesową, iwymiotuje na drogocenny dywan. Apotem ktoś inny odpala fajerwerki.
— Już cię lubię—oznajmiła Matilda, unosząc palec wgórę iuśmiechając się triumfująco.—Będziemy przyjaciółkami. Na zawsze ijeden dzień dłużej.
— Czuję się pominięty—odezwał się Ofe.
— Taki już twój los.—Jego siostra wystawiła język, po czym złapała mnie za dłoń ipociągnęła wstronę wejścia do szkoły.—Wybacz, mój brat bliźniak to idiota.
— Wiem coś otym—wyznałam, głośno wzdychając.
— Zaraz, masz brata bliźniaka?
Spojrzałam na Matildę idostrzegłam podekscytowanie na jej twarzy. Aż zrobiło mi się przykro, że muszę ją rozczarować.
— Nie—sprostowałam zlekkim uśmiechem.—Mam za to dwóch starszych braci. Do usranej śmierci będą traktować mnie jak małą dziewczynkę, którą trzeba chronić przed całym światem.
— Wiesz co?
Zmarszczyłam brwi.
— Co?
— Powinnyśmy pójść na tę imprezę.
— Ale także poznawaliśmy smak pierwszych miłości. — Skrzyżowałam wzrok ze swoim pierwszym chłopakiem, pozwalając sobie na to, aby kolejne wspomnienie przemknęło mi przed oczami.
Wolnym krokiem szłam przed siebie, zatapiając się wdźwiękach muzyki wydobywającej się ztelefonu. Myślałam owszystkim ioniczym. Nagle przywróciło mnie do rzeczywistości zderzenie zkimś wyższym ode mnie. Wułamku sekundy znalazłam się na ziemi. Spojrzałam wgórę iniemal zaschło mi wgardle na widok blond włosów, wktórych pragnęło się zatopić palce. Później dostrzegłam delikatne piegi oraz idealne rysy twarzy. Ana sam koniec głębię niebieskich oczu, przypominających wakacje nad oceanem.
Wjednej zksiążek przeczytałam, że zbliska wszystko jest brzydsze. Jednak te słowa nie miały nic wspólnego zprawdą, jeśli chodziło otego chłopaka. Bo Rainer Mantovani zbliska był jeszcze piękniejszy.
— Ty niezdaro—odezwał się pierwszy, anastępnie wyciągnął wmoją stronę pomocną dłoń.
— Zdajesz sobie sprawę ztego, że to ty na mnie wpadłeś?—prychnęłam cicho, patrząc na niego zpolitowaniem.
— Wiem, ale historia brzmi lepiej, gdy na mnie wpadasz, aja ratuję cię jak bohater.
— Pozwoliłeś mi upaść—stwierdziłam, unosząc delikatnie kąciki ust ku górze.
— Wypadek przy pracy—odparł obojętnie iwzruszył ramionami.
Odkąd pojawiłam się życiu rodziny Viterellich, Florence czekała na moment, w którym zacznę umawiać się z chłopcami. Między innymi dlatego tak często wspominała swoją młodość. Niejednokrotnie opowiadała o tym, z kim się spotykała, kiedy była w moim wieku. Co prawda Harvey był jej pierwszą miłością, jednak pewnego dnia wyznała, że w pierwszej klasie liceum zauroczyła się w jakimś Johnnym, który przypominał Justina Timberlake’a. Był kapitanem drużyny lacrosse (ale również bogatym dupkiem, który myślał, że może mieć wszystko, czego tylko zapragnie) i chciał się z nią umówić, jednak ona odmówiła, bo nie była do niego do końca przekonana. Ale kiedy przed jednym z najważniejszych meczów postawił ją pod ścianą, wykrzykując na całe gardło: „Florence Miller, albo się ze mną umówisz, albo zrobię wszystko, aby nasza drużyna przegrała ten mecz!”, musiała się zgodzić. Wiedziała, że gdyby odmówiła, wszyscy by ją znienawidzili. To było ostatnie, czym by się przejmowała, ale zaimponowała jej odwaga Johnny’ego.
Ceniłam Florence za szczerość. Mimo że nasze charaktery znacznie się różniły, lubiłam słuchać jej historii z młodości. Widziałam, jak budzi się w niej życie, kiedy wraca myślami do tamtych lat i opowiada o wypalonych paczkach papierosów, wypitych butelkach alkoholu, szalonych imprezach oraz obrzydliwie przystojnych i bogatych chłopcach z dobrych domów, z którymi się kumplowała.
Myślę, że właśnie dlatego tak bardzo się ucieszyła, kiedy Rainer zaprosił mnie na randkę.
— Niesamowita, wielowymiarowa powieść—usłyszałam mocny kobiecy głos, który sprowadził mnie do rzeczywistości.
Florence wpatrywała się we mnie niebieskimi oczami, ajej pełne usta omalinowym kolorze były wykrzywione wuśmiechu. Ciemne włosy związała wwysoki, gładko ulizany kucyk. Często decydowała się na taką fryzurę, ponieważ pasowała jej do owalu twarzy.
— Ta książka to mistrzostwo—wyznałam szczerze.
Kiedy pierwszy raz czytałam Zabić drozda Harper Lee, uważałam, że perspektywa dziecka jest naiwna. Zkażdym kolejnym podejściem do tej książki coraz bardziej dochodziło do mnie to, że jednocześnie była tak mądra, że raz za razem powalała czytelnika prostotą.
Naszą rozmowę przerwał irytujący dźwięk dzwonka. Zwestchnieniem skierowałam się do drzwi. Otworzyłam, nie spojrzawszy nawet przez wizjer. Zdziwiłam się na widok dostawcy wśmiesznej żółtej czapce zdaszkiem, ściskającego wdłoni dziesięć czerwonych róż.
— Kristy Viterelli?—zapytał, uśmiechając się serdecznie.
— Taaak—zająknęłam się.
— Proszę—powiedział iwręczył mi bukiet.
Zamknęłam drzwi iprzylgnęłam do nich plecami. Wpatrywałam się wkwiaty, wdychając przepiękny zapach. Sięgnęłam po liścik. Uśmiech mimowolnie wypłynął na moje usta, kiedy doczytałam się, że bukiet przysłał Rainer Mantovani. Podniosłam głowę ispojrzałam na Florence, która stojąc zkubkiem kawy wdłoni, przyglądała mi się pytająco.
— Kto jest największym szczęściarzem na świecie iskradł serce mojej córki?—zapytała podekscytowana.
— To kwiaty od Rainera Mantovaniego—oznajmiłam zdziecięcą radością wgłosie.—Zaprosił mnie na randkę.
— Idlaczego wyglądasz, jakbyś była rozczarowana?
— Nie jestem rozczarowana—wyznałam szczerze.—Może zestresowana? Sama nie wiem.
— Myślę, że powinnaś pójść—stwierdziła, po czym upiła duży łyk kawy.
Choć wtedy było mi bardzo miło, uważałam, że randka z Rainerem to nie jest dobry pomysł. Z reguły nie oceniałam książki po okładce (chyba że mowa o książkach Jane Austen, których szata graficzna zapierała mi dech w piersiach), jednak na szkolnych korytarzach niejednokrotnie rozmawiano o tym, że blondyn traktował dziewczyny przedmiotowo, bawiąc się ich uczuciami (pewnie dlatego Stanley i Grayson nie chcieli, abym się z nim spotykała).
Z drugiej strony, historie, które krążyły na jego temat, mogły być nieprawdziwe (a ja wyszłabym na głupią, oceniając go na podstawie zakłamanych informacji). W końcu w naszej szkole (i nie tylko) istniała grupa osób, które bez powodu puszczały w obieg plotki.
Nie byłam typem osoby, która oceniałaby kogoś zbyt pochopnie, dlatego wstrzymywałam się od oznaczania ludzi epitetami i wyrabiania sobie zdania na ich temat. Rainer nie stanowił wyjątku od tej reguły. Nie znałam go, przez co nie chciałam go oceniać. Jednak nie ukrywałam, że kilkukrotnie mi zaimponował. Zawsze, kiedy widział, że zbliżam się do drzwi, podbiegał do nich, aby je otworzyć. Prawdziwy gentleman. Gdy nadchodził test z języka norweskiego (nie wybrałabym go, gdyby nie to, że musiałam, ponieważ w przeciwnym razie trafiłabym na chiński), ktoś wrzucał do mojej szafki notatki z najważniejszymi zagadnieniami oraz zeszłorocznymi pytaniami. W walentynki była możliwość wysyłania laurek oraz różnego rodzaju upominków za pomocą poczty, za którą odpowiadali członkowie samorządu uczniowskiego. Florence bezustannie powtarzała, że jestem piękną dziewczyną, przez co Stanley i Grayson nie mogli nic z tym zrobić (poza wylaniem kwasu siarkowego na moją twarz, jednak na moje szczęście wstrzymali się z tym pomysłem) i zaakceptowali fakt, że tego dnia wracałam do domu z niezliczoną ilością prezentów i bukietem czerwonych róż. Musiałabym być naprawdę głupia, gdybym nie zorientowała się, że za tym wszystkim stał Mantovani. Niebieskooki się nie poddawał, a ja sądziłam, że to urocze. Choć nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo zależy mu na tym, aby się ze mną umówić (nie chodziło o to, że uważałam się za brzydką, bo szczerze mówiąc, podobałam się sobie). Po prostu Rainer mógł mieć każdą dziewczynę nie tylko w szkole, ale i wcałym Bostonie, jednak wybrał mnie.
Nasza relacja przypominała komedie romantyczne, które tak bardzo lubiłam oglądać z Florence. Oczywiście, nie był to scenariusz na tak kultowe filmy, jak Notting Hill, Jak stracić chłopaka w10 dni czy Zakochana złośnica. Rainer chciał spędzać ze mną każdą wolną chwilę. Pamiętał o drobnych rzeczach, takich jak to, że zrobiłabym absolutnie wszystko za mleczną czekoladę, bo uwielbiałam ją bardziej niż Augustus Gloop z książki Charlie ifabryka czekolady. Wybierał się ze mną na wieczorne spacery, abym mogła oglądać zachody słońca, które wzbudzały we mnie zachwyt. Dawał kwiaty bez okazji i śpiewał miłosne ballady. Zawsze poświęcał mi całą swoją uwagę. Jego wzrok był skupiony wyłącznie na mnie. Kiedy patrzył, patrzył prosto w moją duszę. Przepadł dla mnie, jednak ja — niezależnie od tego, jak bardzo bym tego chciała — nie potrafiłam przepaść dla niego i to było gwoździem do trumny dla naszej relacji (w tym przypadku mowa o zerwaniu).
Choć w życiu przeżywamy miliony momentów wartych zapamiętania, to pierwsza miłość jest czymś, czego nikt nie jest w stanie zapomnieć. Miłość zawsze jest szczególnym przeżyciem, jednak ta pierwsza jest wyjątkowa dla każdego i pozostawia po sobie ślad nie tylko w pamięci, ale także w sercu. Magia tkwi w tym, że tego uczucia nie da się z niczym porównać. Wydaje nam się, że to najlepsze, co mogło nam się w życiu przytrafić.
Jednak Rainer nie był moją pierwszą miłością.
— Cytując Jane Austen: „Ze wszystkich okropnych rzeczy w życiu najokropniejsze jest pożegnanie” — kontynuowałam przemówienie, wzbudzając wzruszenie nie tylko u nauczycieli. Pierwsze łzy widoczne były również na policzkach uczniów. — W imieniu wszystkich chciałabym wyrazić wdzięczność za te wszystkie lata. Dziękujemy nauczycielom za ogromny i nieoceniony trud wychowywania nas. Mamy świadomość, że często byliśmy dla was ciężarem i sprawialiśmy zbyt wiele problemów. Przepraszamy za liczne wybryki, niegrzeczne zachowanie i przykre chwile. Mamy jednak szczerą nadzieję, że w pamięci zostawicie jedynie miłe wspomnienia.
Kończąc swoje przemówienie, zaprosiłam na podest samorząd szkolny, którego członkowie zaczęli rozdawać nauczycielom białe chryzantemy, oznaczające wdzięczność. Szybkim krokiem podążyłam w stronę swoich przyjaciół, jednak zatrzymała mnie Grace Evans.
[*] Celujący student, któremu przypada zaszczyt wygłoszenia mowy pożegnalnej na zakończenie studiów.
Nigdy nie spodziewałbym się, że Boston University Academy okaże się pierwszym miejscem, w którym się pojawię po powrocie z Londynu. Przez lata unikałem tej szkoły, ponieważ — inaczej niż w przypadku blondynki, która przed chwilą z niebywale irytującym uśmiechem na ustach wygłosiła przemówienie — to miejsce przypominało mi o najgorszych chwilach w życiu.
Prawdopodobnie nigdy więcej bym się tu nie pojawił, gdyby nie moja najlepsza przyjaciółka, która właśnie ukończyła tę szkołę z jednymi z najlepszych wyników. Wiedziałem, że poza mną nie ma nikogo, dlatego nie chciałem zostawiać jej samej w tak ważnym dniu (zważywszy na to, że ona nigdy mnie nie zostawiła, gdy potrzebowałem wsparcia). Wyszedłem więc z założenia, że spędzenie sześćdziesięciu minut w tym miejscu nie wyrządzi mi większej krzywdy, szczególnie że przez lata dzień w dzień znosiłem monologi Grace, które dotyczyły Yale. Byłem z niej dumny. Od dnia, w którym pierwszy raz ją zobaczyłem, wiedziałem, że mając w sobie taką werwę, jest niepokonana. Może i dążyła po trupach do celu, ale to sprawiało, że nie pozwalała, aby coś stanęło jej na drodze, a finalnie tylko to się liczyło.
Doskonale pamiętałem moment, w którym poznałem małą Evans.
Gdybym w wieku siedemnastu lat nie wyprowadził się z domu rodzinnego, prawdopodobnie nigdy byśmy się nie poznali. Szukałem pracy, aby mieć stały dochód i uniezależnić się finansowo od rodziców. Postanowiłem skorzystać z okazji i zatrudnić się w restauracji, której właścicielem, a zarazem szefem kuchni był ojciec Grace. Jak gdyby nigdy nic pewnym krokiem wszedłem do środka, nie przejmując się ani trochę tym, że ten lokal uchodził za jeden z najlepszych w Stanach Zjednoczonych. W wytatuowanych dłoniach trzymałem pogniecione odręcznie napisane CV.
Pierwszą osobą, która zwróciła na mnie uwagę, była właśnie Grace. Nigdy nie zapomnę, jak mnie wtedy potraktowała. Mimo że liczyła tylko czternaście wiosen, podeszła do mnie z wysoko uniesioną głową i powiedziała, że to nie jest lokal dla takich ludzi jak ja. Ludzi bezdomnych. Zażenowany pokręciłem głową, ignorując jej płytki komentarz. Miałem jej zdanie głęboko w poważaniu. Zmierzyłem ją spojrzeniem i poprosiłem — nieco zbyt sucho — by wezwała właściciela. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że właśnie miałem przyjemność rozmawiać z jego córką.
Nie byliśmy świadomi, że całej tej scenie przygląda się z boku przyjaciel rodziny Evansów. Moja pewność siebie zrobiła na nim wrażenie. Bo Charlie uważał, że świat należy do ludzi odważnych.
Ponoć moja pewna postawa zaintrygowała go do tego stopnia, że z uwagą przysłuchiwał się mojej słownej potyczce z Grace. Choć uwielbiał swoją chrześnicę, nie mógł nic poradzić na to, że odczuwał potrzebę przewrócenia oczami za każdym razem, kiedy się odzywała (parsknąłem śmiechem, gdy mi to wyznał). Charlie często wspominał, że niejednokrotnie był świadkiem sytuacji, w których mała Evans zachowywała się jak rozkapryszona nastolatka, traktująca obcych z wyższością. Kiedyś nie potrafił zrozumieć, jaki miała w tym cel, ale po czasie dotarło do niego, że w ten sposób budowała mur obronny. Dziewczyny w jej wieku zwykle dążą do tego, by być lubiane, ale z nią było inaczej. Bała się zranienia, dlatego robiła wszystko, aby odpychać od siebie ludzi. Uważała, że w ten sposób zaoszczędzi sobie cierpienia. Ale czy od cierpienia można uciec?
W kulminacyjnym momencie mężczyzna odszedł od stolika i udał się do Bradleya. Ja natomiast nie mogłem dłużej zdzierżyć zachowania Grace. W kilkuminutowej rozmowie zdążyła mnie poniżyć mniej więcej dziesięć razy. To był jeden z długiej listy powodów, przez które nie znosiłem bogaczy. Sam należałem do zamożnej rodziny, dzięki czemu doskonale wiedziałem, co pieniądze i wpływy potrafią zrobić z ludźmi. Zwykle tę grupę społeczną łączyły dwie wspólne cechy: egoizm i ta cholerna pycha.
Bradley był inny. Złapał mnie za koszulkę, kiedy chwyciłem złotą klamkę, chcąc opuścić lokal. Spojrzał na mnie surowo, jakby sprawdzał, czy pod wpływem jego spojrzenia zmięknę. Kiedy dotarło do niego, że nie zamierzam odpuścić, zaprowadził mnie do kuchni i zażądał, abym przygotował swoją ulubioną potrawę. Zdezorientowani pracownicy wypytywali szefa, co on do licha wyczynia. Ten zaś siedział w milczeniu i wytrwale czekał. Dostrzegł we mnie potencjał, a sama obserwacja, jak się potem okazało, była najciekawszą rzeczą, jaka spotkała go od lat, ponieważ widział we mnie siebie.
Tamtego dnia pan Evans skosztował najobrzydliwszego posiłku w swoim życiu. Bo nie potrafiłem, kurwa, gotować. Mimo to zdecydował się otworzyć przede mną drzwi, choć dla innych mogło to być tylko odległym marzeniem. Grace zrozumiała postępowanie swojego ojca dopiero tego dnia, w którym opowiedział nam o swoim życiu. W wieku siedemnastu lat rzucił szkołę i wyjechał do miasta, które nigdy nie śpi. Znalazł się tam bez pieniędzy i dachu nad głową. Miał przy sobie jedynie plecak, a w nim zamiast ubrań przepisy swego ojca, który zmarł, gdy jego syn liczył dziesięć lat. W Nowym Jorku poznał Charliego, który zatrudnił go w swojej restauracji i zaproponował pokój w swoim domu. Co zabawne, on też nie potrafił wtedy gotować, ale miał tę jedną cechę, którą Charlie niezwykle cenił. Odwagę.
Właśnie dlatego Bradley doskonale wiedział, co robi. Wystarczyło kilka miesięcy, aby zaczął traktować mnie jak własnego syna. Często żartował, że po jego śmierci restauracja trafi w moje ręce, ponieważ niezaprzeczalnie stałem się nie tylko częścią tego miejsca, ale także rodziny Evansów. Z czasem burzliwa relacja z Grace również przerodziła się w przyjaźń, choć z pewnością oboje wolelibyśmy zapomnieć o okolicznościach, które nas do siebie zbliżyły.
Stałem przed drzwiami Evansów, wbijając wzrok wciemną wycieraczkę ipowtarzając wmyślach ułożony przez siebie scenariusz. Ściągnąłem zdłoni rękawiczki, po czym zapukałem, krótko istanowczo. Doskonale wiedziałem, że gdybym tego nie zrobił, zaraz zerwałbym się do ucieczki.
Bradley zaprosił mnie na kolację urodzinową, aja się zgodziłem, bo niby co, kurwa, miałem zrobić? Nie mogłem mu odmówić, wiedząc, ile dla mnie zrobił. Jednak obawiałem się, że ta noc może wszystko zniszczyć. Wkońcu nie był to męski wieczór, podczas którego moglibyśmy obejrzeć mecz koszykówki iwypić piwo, auroczysta kolacja znim oraz jego córką, zktórą nie miałem zbyt dobrych relacji.
Przywołałem na twarz najmilszy uśmiech, na jaki było mnie stać. Pomyślałem, że byłbym chujowym aktorem. Zniecierpliwiony spojrzałem na zegarek, który wskazywał siódmą. Przez dziesięć minut nikt się nie pofatygował, aby otworzyć mi drzwi, co wydawało się korzystne, ponieważ mogłem bez wyrzutów sumienia wrócić do domu. Jednak wiedziałem, że nie wypadałoby teraz tak po prostu odejść, dlatego zkieszeni płaszcza wyciągnąłem telefon iwszedłem wkontakty. Wybrałem numer Bradleya, jednak od razu odrzuciło mnie do skrzynki.
Obróciłem się na pięcie zmyślą, że musiało mu coś wypaść izapomniał mnie poinformować oodwołaniu kolacji. Nie winiłem go za to. Wiedziałem, że ma na głowie zdecydowanie zbyt wiele obowiązków.
Zatrzymał mnie jednak krzyk, który dobiegał zdomu przez uchylone okno. Pomyślałem, że może to Bradley kłóci się ze swoją córką. Nie chciałem podsłuchiwać, jednak coś sprawiło, że zbliżyłem się do drzwi. Ibardzo, kurwa, dobrze. Szybko rozpoznałem damski głos. Należał do Grace. Natomiast męski ani trochę nie brzmiał jak głos pana Evansa. Wiedziałem, że najrozsądniej byłoby teraz odejść, dlatego chwilę się wahałem. Ciekawość zwyciężyła. Powiedziałem sobie, że może ipójdę do piekła, ale przynajmniej będę wiedział, co ta cholerna blondyna znów nawywijała.
— Obiecałaś mi coś.
— Asher, proszę…—załkała mała Evans.
— Obiecałaś mi coś.—Głos chłopaka był oschły.—Obiecałaś, że się we mnie nie zakochasz. Mówiłaś, że nie podobam cisię winny sposób niż fizyczny. Kłamałaś!
— Ja naprawdę nie wiem, jak to się stało. Po prostu uświadomiłam sobie to zdnia na dzień—powiedziała rozpaczliwie, pociągając nosem.
— Awiesz, co jest wtym najgorsze? Tylko suki kłamią.—Wypluł te słowa znienawiścią.
„Dosyć tego”—pomyślałem. Nikt oprócz mnie nie miał prawa nazywać jej suką, nawet jeśli nią była.
Wparowałem do środka. Miałem dłonie zaciśnięte wpięści inapięte wszystkie mięśnie. Spojrzałem na blondynkę izobaczyłem czarne smugi, będące pozostałością po makijażu. Nie tylko wyglądałem na wściekłego, ale również byłem ojeden pieprzony krok od skręcenia karku temu całemu Asherowi. To mogło wydawać się dziwne, wkońcu mała Evans nie była dla mnie nikim ważnym. Była jednak ważna dla Bradleya.
— Wystarczy—powiedziałem, spoglądając hardo na chłopaka.—Spadaj stąd.
— Serio? Rogers?—zapytał, nie odrywając wzroku od Grace.—Nie mów mi, że coś cię znim łączy. Nie upadłabyś tak nisko.
Zerknąłem kątem oka na blondynkę. Była spanikowana.
— Lubisz młodsze?—Asher przeniósł wzrok na mnie.
— Nie twój interes—odparłem rozdrażniony.
— Jeśli przyszedłeś na seks, muszę cię rozczarować. Zbyt ostro ją dziś wyruchałem—zakpił, kręcąc głową zrozbawieniem.—Spróbuj jutro. Jak na piętnastolatkę jest całkiem niezła.
Podszedłem do niego powolnym krokiem. Na jego ustach nie gościł już uśmiech. Spoważniał. Wiedział, że się zagalopował, awypowiedzianych przed chwilą słów nie dało się już cofnąć.
— Wtrzy pierdolone sekundy mogę zniszczyć ciżycie, aty będziesz tylko patrzył ibłagał ołaskę, której nie dostaniesz—odparłem pewnie, sięgając po nóż, który chowałem wbucie.—Oto nóż. Wydaje mi się, że doskonale zdajesz sobie sprawę, jaką krzywdę mogę cinim wyrządzić. Chyba że wolisz, abym rozszarpał cię własnymi rękoma?
— Ja…
— Nie martw się. Ja cipowiem, co teraz zrobisz.—Zrobiłem pewny krok wjego stronę.—Przeprosisz.
— Prze…
— Nie zrozumieliśmy się, Asher.
Nastała chwilowa cisza, wktórej słychać było tylko jego szybki oddech.
— Masz ją przeprosić na pierdolonych kolanach—warknąłem, atembr mojego głosu zaskoczył nawet mnie samego.
Asher zacisnął szczękę zogromną siłą. Odwrócił się wstronę Grace. Klęknął przed nią, po czym ztrudem wykrztusił zsiebie słowo, które zpewnością nieczęsto padało zjego ust:
— Przepraszam.
Ta sytuacja była lekcją dla Grace. Zrozumiała, że czasami nasze wyobrażenie o drugiej osobie ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. W oczach małej Evans byłem nieumiejącym się zachować dupkiem, jednak wszystko się zmieniło, kiedy bez wahania stanąłem w jej obronie. Wówczas zobaczyła we mnie coś, co od dłuższego czasu usilnie starała się wyprzeć. Zachowywałem się w ten sposób, bo nie chciałem dopuszczać do siebie ludzi. Doskonale wiedziała, że wiązało się to ze strachem przed cierpieniem. W końcu robiła dokładnie to samo. Byliśmy jak dwie krople wody. Wkońcu oboje uciekaliśmy przed cierpieniem, nie zdając sobie sprawy, że im szybciej uciekamy, tym szybciej nas ono dogoni.
Wyrzuciłem Ashera zdomu Evansów chwilę po tym, jak przeprosił Grace. Chwyciłem ją za rękę iposzliśmy do łazienki, gdzie pomogłem jej doprowadzić się do porządku. Od razu sięgnąłem po wacik kosmetyczny ipłyn do demakijażu, aby oczyścić czarne smugi po tuszu do rzęs.
— Skąd wiesz, co robić?—zapytała cicho Grace. Spojrzałem na nią pytająco.—Skąd wiesz, że trzeba użyć płynu micelarnego?
Zawahałem się. Jej pytanie obudziło wspomnienia, októrych każdego dnia próbowałem zapomnieć.
— Moi rodzice często się kłócili—rzuciłem obojętnie.—Niejednokrotnie widziałem własną matkę wpodobnym stanie. Nie miała siły wrękach, aby oczyścić twarz, więc ja to robiłem.
Grace uniosła delikatnie kąciki ust.
— Trochę żałuję, bo za każdym razem, kiedy czarne smugi znikały zjej twarzy, wracaliśmy do szarej rzeczywistości. Rodzice udawali, że nic się nie stało. Przepraszali mnie iCamerona za to, że musieliśmy być świadkami ich sprzeczki. Obiecywali, że taka sytuacja się już nie powtórzy. Ale każda kolejna kłótnia była gorsza od poprzedniej. Przez nich przestałem ufać iobiecywać.
— Przykro mi—mruknęła pod nosem.
— Mnie nie—odparłem, wzruszając ramionami. Grace zmarszczyła brwi.—Relacja moich rodziców otworzyła mi oczy, choć skłamałbym, gdybym powiedział, że nie bolało.
— Co masz na myśli, mówiąc, że otworzyła cioczy?
Usiadłem na brzegu wanny, spoglądając na blondynkę. Obejmowała ramionami kolana, które znajdowały się tuż pod brodą.
— Widziałem, co miłość zrobiła zmoimi rodzicami. Ofiarujesz drugiemu człowiekowi swoje serce tylko po to, aby zgniótł je jak kartkę iwyrzucił do śmieci. To nie jest wyjątkowe uczucie. Nie wiem, dlaczego ludzie chcą się czuć wten sposób. Natomiast wiem, że ja nie chcę.
— Kłamiesz—szepnęła cicho, spoglądając mi woczy.
— Nieważne—uciąłem szybko.—