9,99 zł
Doktor Katherine Murphy, ceniona wirusolog, zamieniła klimat zimowego Chicago na słoneczne Hawaje. Pierwszego dnia pobytu na Oahu o mało nie straciła życia: zachwycona pięknem wyspy, wskoczyła do wody i nie zauważyła, że prąd zniósł ją na otwarte morze. Uratował ją Jack Harper, który przypadkiem znalazł się na plaży. Okazało się, że oboje pracują w miejscowym szpitalu i znaleźli się na Hawajach po traumatycznych związkach. Zgadzają się, że muszą przede wszystkim dojść do ładu z przeszłością, ale też nie chcą całkowicie rezygnować z przyjemności. Ponieważ są sobą zafascynowani, umawiają się na romans, ale bez zobowiązań, bez emocji. Uczuć nie da się jednak oszukać…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 157
Julie Danvers
Odnaleziona miłość
Tłumaczenie: Iza Kwiatkowska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: From Hawaii to Forever
Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Alexis Silas
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7402-9
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Doktor Katherine Murphy wysiadła z samolotu i z ocieplanych zimowych butów strząsnęła ostatnie krople wody. Gdy wylatywała z Chicago, temperatura spadła tam poniżej zera, a grunt pokrywała warstwa śniegu. Za to tutaj, na Hawajach, ciepła bryza kołysała palmami.
Żegnaj zimo, pomyślała.
Chociaż nadal była w zimowym ubraniu, w bagażu podręcznym miała szesnaście kostiumów kąpielowych, kapelusz z szerokim rondem, okulary przeciwsłoneczne oraz kilka par klapek. W ostatniej chwili przypomniała sobie o białym fartuchu i słuchawkach.
Reszta dobytku już na nią czekała w jej nowym domu na wyspie Oahu.
Aż trudno uwierzyć, że jeszcze trzy tygodnie wcześniej należała do grona najlepszych lekarzy w Chicago i była o krok od awansu na ordynatora interny w szpitalu Chicago Grace Memorial. Trzy tygodnie temu jej przyszłość wydawała się stabilna i przewidywalna.
Trzy tygodnie temu miała wziąć ślub z Christopherem.
Popatrzyła na ślad po pierścionku zaręczynowym.
Zamrugała, by powstrzymać łzy, bo właśnie pracownica lotniska nakładała jej powitalny piękny naszyjnik z purpurowych orchidei. Kat wysoko uniosła głowę. Nowa praca w roli internisty oraz specjalisty chorób zakaźnych w Oahu General Hospital to szansa na nowy początek, więc nie warto rozczulać się nad przeszłością.
Żegnaj, dawne życie, żegnaj, Christopherze.
Wcześniej nawet nie przychodziło jej do głowy, że mogłaby opuścić Chicago. Ale też nie wyobrażała sobie, że tego samego dnia straci widoki na awans, pracę oraz Christophera.
Trzy tygodnie temu, tamtego lutowego dnia, otulona ciepłym kocem w swoim mieszkaniu zastanawiała się, jak spojrzy w oczy całemu światu. Wszystko, na co pracowała całe życie – kariera lekarza, ślub, nadzieje rodziców, marzenia – legło w gruzach.
Gdy tak siedziała i się zamartwiała, zadzwoniła Selena, koleżanka ze studiów. Teraz była szefową niewielkiego szpitala na Hawajach. Zapytała Kat, czy zna kogoś, kto na rok zechciałby dołączyć do zespołu badawczego pracującego nad metodami leczenia chorych zakażonych rzadkim szczepem wirusa grypy.
Ku swojemu zaskoczeniu Kat zaproponowała siebie.
Matka i przyjaciółki były tym równie zszokowane, zwłaszcza że spontaniczne decyzje nie pasowały do jej typu osobowości. Od szesnastego roku życia wiedziała, że chce zostać lekarzem. I konsekwentnie dążyła do celu.
Jesteś ambitną pracoholiczką, mawiały przyjaciółki, a ona nie przeczyła.
Ale to była ta dawna Kat, która nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo życie może się zmienić w jeden dzień.
Myślała, że ostrożne, dobrze zaplanowane podejście do życia uchroni ją przed nieprzyjemnymi niespodziankami. Była przekonana, że z przeciwnościami losu zawsze sobie poradzi. Jednak teraz, czując brak pierścionka na palcu, zrozumiała, co ludzie mają na myśli, komentując najbardziej misterne plany: że człowiek strzela, a pan Bóg kule nosi. Nigdy nie wiadomo, co z nich wyniknie.
Mimo że zawsze wszystko miała zaplanowane, nie była przygotowana na rozstanie z Christopherem, a już na pewno nie z ukochaną pracą.
Tak, kochana, doszłaś do ściany, pomyślała, opuszczając lotnisko.
Przystanęła oszołomiona pięknem hawajskiej przyrody. Różowe i niebieskie kwiaty plumerii rosnącej wzdłuż chodnika, ich zapach zmieszany z aromatem orchidei w jej wieńcu, w oddali szczyty gór, a nad nimi bezchmurne niebieskie niebo; wzdłuż każdej uliczki wysokie palmy.
Odetchnęła głęboko, upajając się zapachami.
Nagle zastanowiła się, kiedy po raz ostatni oddychała tak głęboko. Nie mogła sobie przypomnieć. Po studiach jej życie skupiało się na oddziale ratunkowym. Zawsze ktoś domagał się jej uwagi, i to natychmiast.
Teraz po raz pierwszy od lat nie było pośpiechu. Nikt niczego od niej nie oczekiwał. Żadnych decyzji o czyimś życiu lub śmierci. W tej chwili mogła się skupić wyłącznie na oddychaniu.
Zaskoczona aż zamrugała. Pół minuty na Hawajach, a już przystanęła, by wąchać kwiaty. To do niej niepodobne, chociaż czuła się bardziej sobą niż przez minione tygodnie.
Po tym wszystkim, co ją spotkało, przestała wiedzieć, kim jest. Ale teraz w tym bajkowym krajobrazie poczuła przypływ nadziei.
Nadziei oraz czegoś więcej, pozytywnych emocji.
W odległych górach było coś, co obiecywało nieograniczone możliwości. Czuła, że od pierwszego wejrzenia kocha Hawaje.
Może jeszcze nie dotarła do ściany, może to początek czegoś dobrego.
Uznała, że nie od razu pójdzie do swojego nowego lokum. Dla dawnej Katherine priorytetem byłoby rozpakować się, poukładać rzeczy, a następnie zbadać okolicę, by dowiedzieć się, gdzie jest sklep spożywczy oraz poczta. Jednak nowa Kat miała inne priorytety. Przede wszystkim chciała się zrelaksować.
Ale jak?
Przez lata studiowania biochemii, anatomii i fizjologii nie nauczyła się odpoczywać.
Oby nie do końca straciła umiejętność życia chwilą.
Najwyższy czas się tym zająć. Czy osoba pod trzydziestkę potrafi zachowywać się nastolatka? Postara się.
Rok na Hawajach to szansa na naukę spontaniczności. Całe życie była odpowiedzialna i do czego ją to doprowadziło? Straciła pracę i została porzucona niemal na progu kościoła. Skoro całe to jej planowanie sprowadziło na nią tyle smutku, to należy wypróbować inne podejście do życia.
Ma na to tylko rok. Jeden rok wolny od oczekiwań oraz uprzedzeń wszystkich, którzy ją znają. Czy jest piękniejsza sceneria na relaks i życie chwilą niż Hawaje?
Ten rok to nie tylko czas, by zapomnieć o Christopherze, ale też czas na pożegnanie dawnej Katherine.
Ale jak tu nauczyć się odpoczywania?
To nie może być trudne, pomyślała. Jeżeli ogarnęła chemię organiczną, ogarnie także to.
Niewykluczone, że do kwestii relaksu i Christophera należy podejść jak do chemii organicznej oraz innych trudnych przedmiotów. Zrobić listę celów, a następnie trzymając się jej, podążać krok za krokiem.
Krok pierwszy to znaleźć plażę, pomyślała.
Z niechęcią spojrzała na swoje zimowe buty. W Chicago musiała je włożyć, ale tutaj wyglądały groteskowo. Krępowały stopy. Nie mogła się doczekać, kiedy pod stopami poczuje ciepły piasek.
Pod zimowymi rzeczami miała na sobie ulubione niebiesko-żółte bikini, bo marzyła jej się kąpiel w oceanie zaraz po przylocie, ale najpierw chciała obejrzeć nowy dom. Teraz, na miejscu, nie mogła dłużej czekać.
GPS poinformował ją, że od lotniska do najbliższej plaży dzieli ją „przyjemny dwudziestominutowy spacer”. Na pewno będzie tam gdzie się przebrać.
Zarzuciła torbę na ramię i ruszyła w kierunku wody, zdeterminowana, że nauczy się relaksu albo padnie, próbując.
Jack Harper nie był rannym ptaszkiem, ale tym razem od świtu krążył po plaży, ściskając w ręce zmięty list od ojca.
„Wiele uniwersytetów medycznych ogłosiło nabór. Kilka moich telefonów i będziesz mógł rozpocząć semestr zimowy”.
Przegarnął włosy palcami. Kurczę, kochał pracę ratownika medycznego i już nieraz mówił ojcu, że na studia medyczne nie wróci. Ale rodzice nie widzieli dla niego innej drogi.
„Pora złożyć podanie. Już się wywczasowałeś na Hawajach, ale czas na powrót do prawdziwego życia”.
Czyli w opinii ojca do Lincoln w Nebrasce.
Trudno sobie wyobrazić dwa tak skrajnie różne stany.
Lincoln jest w porządku, ale z radością zamienił pola kukurydzy, stada krów i mroźne zimy na górzysty krajobraz otaczający Honolulu.
Jego dziadek, rodzice oraz dwaj bracia nadal mieszkali w Lincoln i wszyscy byli lekarzami.
Pięciu lekarzy w rodzinie, pięć osobowości typu A przekonanych, że zawsze są nieomylni. Pięć osób o rozdętych ego, większych niż hawajskie szczyty.
Jack uważał, że pięciu lekarzy w rodzinie wystarczy, a trzy lata na studiach medycznych przekonały go, że życie lekarza nie jest dla niego. Był szczęśliwszy, pracując jako ratownik, zwłaszcza na takiej wyspie jak Oahu.
Rzuciwszy studia, wstąpił do elitarnych Sił Specjalnych Marynarki USA. To kolejna decyzja, która spotkała się z rodzicielską dezaprobatą. Przeszedł szkolenie i nigdzie nie czuł się tak dobrze jak na Hawajach. Jednego dnia ratował ofiarę pożaru, następnego asystował przy porodzie.
Pokochał tę pracę za potężne zastrzyki adrenaliny oraz możliwość ratowania życia. Ale rodzicom to się nie podobało, więc nadal zachowywali się tak, jakby to były jego przedłużające się wakacje.
Bardzo się różnił od rodziców. Było to widać jak na dłoni w ostatnim fragmencie listu od ojca.
„Masz trzydzieści jeden lat i musisz zacząć myśleć o przyszłości. W Nebrasce mnóstwo kobiet marzy o założeniu rodziny, a twojej matce przybywa lat i chciałaby mieć więcej wnucząt...”.
Przerwał lekturę zdziwiony, że rodzice podjęli wątek małżeństwa po niegodziwości, jakiej dopuścił się jego starszy brat Matt, ich oczko w głowie.
Potrząsnął głową. Od czterech lat nie kontaktował się z Mattem i Sophie, mimo to z żalem wspominał starszego brata i swoją byłą narzeczoną. Zdradzony przez dwie najbliższe osoby nie miał ochoty znowu angażować się emocjonalnie.
Bo dla niego to łączyło się z cierpieniem. Owszem, spotykał się z kobietami, niektóre były chętne spędzić z nim nawet kilka wieczorów. Wiele turystek oczekiwało, że spełni ich marzenie o romansie na egzotycznej wyspie, od czego się nie uchylał. Jednak zawsze dbał, żeby się nie zaangażować. Jeżeli chroniąc swoje serce, musi utrzymywać dystans, to niech tak zostanie.
Po raz ostatni wygładził list, po czym znów go zmiął. Miał ochotę wrzucić go do wody. Nie ma sensu rozdrapywać ran przeszłości, której nie da się zmienić. Między nim a Sophie skończone, i to od dawna. To, do czego doszło między nim, Mattem i Sophie należy do historii.
Więc dlaczego tak się tym przejmuje?
Czasami się zastanawiał, czy ten dystans w rzeczywistości nie przeszkadza mu otrząsnąć się po rozstaniu z Sophie. To bardzo przykre, bo stracił nie tylko narzeczoną, ale też brata, który był jedyną osobą, na której mógł zawsze polegać.
Dorastanie w rodzinie medyków wiązało się z presją nieobecną w innych rodzinach. Czasami wydawało mu się, że ciężar wynikający z oczekiwań rodziców poczuł już w chwili narodzin. Presja, pod którą był zmuszony zdobywać w szkole najlepsze oceny, to nic w porównaniu z tym, co musiał przechodzić Matt.
Dwa lata starszy od Jacka, jako pierworodny dodatkowo dźwigał ciężar rodzicielskich oczekiwań. Oczekiwano od niego, że będzie opiekował się bratem, do czego jako dziecko podchodził bardzo poważnie. Ilekroć Jackowi coś się stało, pokłócił się z kolegami, albo miał problemy z nauką, zawsze mógł się zwrócić do Matta.
W zamian patrzył na starszego brata jak na bohatera. W dzieciństwie. Prawdę mówiąc, nawet gdy był już dorosły.
Wyobrażał sobie, że zawsze będą na sobie nawzajem polegać. Ale odkąd Matt wyznał, do czego zaszło między nim a Sophie, nie potrafił przebywać z nim w tym samym pokoju. Nie rozmawiali od czterech lat.
Z zamyślenia wyrwał go słaby krzyk. Instynktownie skierował wzrok na wodę. Kobieta. Płynie daleko od brzegu, zdecydowanie za daleko. I cały czas się oddala, porwana przez podwodny prąd ściągający ją na pełne morze. Wybrał numer alarmowy, by powiadomić dyspozytora, co zamierza zrobić. To była mała plaża, więc nie pilnowali jej ratownicy.
Na brzegu zebrała się grupka dzieciaków taplających się w płytszej wodzie.
- Pożycz mi ją! – powiedział do jednego z chłopców, po czym wyrwał mu deskę, nie czekając na reakcję.
Wbiegł do wody, a gdy dopłynął do kobiety, zorientował się, że rozpaczliwie usiłuje walczyć z prądem, zamiast płynąć równolegle do linii brzegu. Bez trudu by ją tam doholował, ale najpierw musiał ją uspokoić.
Pomimo dramatyzmu sytuacji w oczy rzuciły mu się jej rude włosy. Miał słabość do rudych.
Skup się, pomyślał. Pomóż jej się zrelaksować.
- Chyba wypłynęłaś trochę dalej, niż zamierzałaś – zażartował. – Zdajesz sobie sprawę, że nie masz drogi odwrotu? Należało zabukować samolot.
Roześmiała się i zachłysnęła wodą. Mimo to Jack wyczuł, że robi wszystko, by zapanować nad strachem. Godne podziwu, bo w swojej pracy najczęściej musiał opanowywać napady paniki. Ale ta kobieta słuchała jego poleceń.
- Ten prąd... – wykrztusiła – jest za silny. Nie uda się nam wrócić na brzeg.
- Jasne, że wrócimy. Ale najpierw musisz się zrelaksować. – Uznał, że jeżeli ją obejmie, przestanie walczyć z prądem. – Pozwól, że wezmę cię pod ramiona.
Gdy poczuła, że może się o niego oprzeć, nieco się uspokoiła.
- Trzymaj to – powiedział, podsuwając jej deskę. – Świetnie. – Czuł, jak z minuty na minutę opuszcza ją strach. Na tym etapie większość ratowanych nadal się miota, opijając się wodą morską. – Jak ci na imię?
- Kat.
Doskonale. Jeżeli może mówić, to znaczy, że drogi oddechowe ma drożne.
- Kat, jeżeli będziesz mnie słuchać, to obiecuję, że dopłyniemy do brzegu. Wolno się bać, ale ty nie musisz, bo... się uda. Pierwszy raz porwał cię prąd strugowy?
Pokiwała głową.
- Pierwszy raz pływam w oceanie. Prawdę mówiąc, to mój pierwszy dzień na Hawajach.
Pełen podziwu dla jej stalowych nerwów, zarejestrował, że ma szczupłą sylwetkę.
Stary, skup się na tym co najważniejsze. Dopóki nie znajdziecie się na stałym lądzie, wybij sobie z głowy zadawanie bardziej osobistych pytań. Zapewne jest jedną z tysięcy turystek żądnych przygód i kompletnie nieprzygotowanych na ryzyko, jakie niesie ocean.
- Zatem Aloha! Kat, witaj na Oahu. Pochyl się, żeby oprzeć się na desce. Jak się na niej oprzesz, będę mógł wiosłować rękami. Nie bój się, nie zostawię cię.
Może to dziwne, ale mu wierzyła.
Na początku, niemal sparaliżowana strachem, nie mogła mu się przyjrzeć. Zarejestrowała jedynie umięśnione ciało oraz ciepły kojący głos.
Gdy z jego pomocą położyła się na desce, a on cofnął ramię, by znaleźć się przed nią, zrobiło się jej trochę przykro.
- Super – powiedział. – Najtrudniejsze za nami. Teraz trzymaj się deski, a ja będę cię holował. Ani się obejrzysz, a będziemy na plaży.
Płynąc obok niej, skierował deskę równolegle do linii brzegu. Gdy niespodziewanie zaskoczyła ich potężna fala, poczuła ostry ból w nodze. Chyba nawet krzyknęła, bo znowu objął ją w pasie.
- Co się stało?
- Noga... Chyba w coś uderzyłam. Myślę, że to nic poważnego.
- Trzymaj się. Dopływamy do plaży.
Nareszcie poczuła, że fale spychają ich w stronę brzegu, zamiast na otwarty ocean.
Gdy wyczerpana padła na piasek, nadal opiekuńczym gestem obejmował ją w pasie. Leżeli dłuższą chwilę, chwytając oddech. Tak blisko siebie, że czuła bijące od niego ciepło.
Odwróciła się, by mu podziękować za uratowanie. Teraz mogła mu się przyjrzeć lepiej.
Oczy barwy hawajskiego oceanu, niebiesko-zielono-turkusowe, a do tego ciemne gęste włosy. Miała ochotę ich dotknąć. Gdy ich spojrzenia się spotkały, przez ułamek sekundy czuła, że między nimi zaiskrzyło.
Chciała coś powiedzieć, ale zaniosła się kaszlem.
- No właśnie, doznałaś niezłego szoku. Złap oddech.
Usiadła, a on cofnął ramię. Czy tylko jej się wydawało, że zrobił to powoli, jakby wcale nie chciał tracić tego kontaktu?
W końcu zainteresowała się swoim wyglądem. Oblepiona piaskiem, oblana tym, co wykasłała, włosy w strąkach... ale żyje! Dzięki temu mężczyźnie, który spoglądając na nią z niepokojem, poklepuje ją po plecach, żeby udało się jej udrożnić drogi oddechowe.
- Już dobrze – powiedziała, gdy wrócił jej prawidłowy oddech. – Już nie musisz mi pomagać, naprawdę. Muszę podziękować. Komu...?
- Jack Harper – przedstawił się.
- Jack, bardzo ci dziękuję.
- Nie ma za co. Teraz musisz odpocząć.
Siedząc na piasku z kolanami pod brodą, pochyliła głowę. Nie tylko by wyrównać oddech, ale żeby nie patrzeć na Jacka Harpera, który siedział tak blisko, na jego muskularną sylwetkę i zatroskane spojrzenie.
- Nie rozumiem, jak można tak jak ty zachować zimną krew – powiedziała. – Byłam pewna, że oboje utoniemy.
- Owszem, było groźnie, ale zachowałaś spokój i to była połowa wygranej bitwy.
Zadrżała na myśl, że mało brakowało, a ocean by ją pochłonął.
- Może wyglądałam na spokojną, ale tak nie było. Wydawało mi się, że dobrze pływam, ale nie byłam przygotowana na takie prądy. Usiłowałam płynąć równolegle do brzegu, ale prąd ściągał mnie w przeciwną stronę.
- Nie ciebie pierwszą zaskoczył hawajski prąd strugowy. Strach pomyśleć, że mogłabyś zginąć pierwszego dnia na Hawajach. Nie tak powinno wyglądać powitanie.
- Naprawdę?! A myślałam, że moje utonięcie pierwszego dnia pobytu stanie się tradycją! – Roześmiała się. – Być może lepszym sposobem na uczczenie tego wydarzenia, kiedy otarłam się o śmierć, byłoby zaproszenie wybawcy na kolację.
Skąd jej się to wzięło? Przecież nie jest gotowa spotykać się z facetami. Ale miło byłoby częściej słyszeć ten niski ciepły głos. Albo znowu poczuć ciepło ramion Jacka. Najlepiej w sytuacji, kiedy nie groziłoby jej utonięcie.
Nauka relaksu. Krok drugi, odezwał się jej wewnętrzny głos, znaleźć sobie jakiegoś przystojniaka, który pomoże podnieść się po paskudnym rozstaniu.
Przestań!
Co jej strzeliło do głowy? Narzeczony rzucił ją trzy dni przed ślubem. Ostatnia rzecz, jakiej jej trzeba, to angażować się emocjonalnie. Musi natychmiast zapomnieć o głosie i ramionach Jacka!
- Doceniam tę propozycję, ale nie musisz mi dziękować. – Wskazał ręką na karetkę, która zajechała na plażę.
- Jesteś lekarzem? – zapytała.
- Ratownikiem – odparł. – Przepraszam, ale plany kolacyjne muszą poczekać, bo najpierw pojedziesz do szpitala. Oahu General jest niedaleko.
- Oahu General?! O nie. Tylko nie tam!
Nic bardziej upokarzającego jak zjawić się w bikini w swoim nowym szpitalu. I lepiej byłoby trzymać się z dala od Jacka. Jeśli nie będzie ostrożna, to ten głos i te oczy nią zawładną. Nie miała ochoty wdawać się w romans z pierwszym facetem spotkanym na Hawajach, nawet jeśli ma on oczy barwy oceanu.
- Wierz mi, nic mi nie jest.
- Krwawisz.
- Jak to? – Spojrzała na swoją nogę. Dwucentymetrowa rana, z której spływa krew. – Kurczę. To musiało się stać jeszcze w wodzie. Nie wygląda poważnie.
Przydałyby się kilka szwów, pomyślała, ale nie miała ochoty dzielić się tą obserwacją z Jackiem.
- Nawet nie bardzo boli. - Ból jednak się nasilał.
- Oczywiście, ale w tym rzecz. Mało brakowało, a byś zginęła. Teraz wydaje ci się, że wszystko możesz, ale to tylko efekt skoku adrenaliny, która maskuje różne problemy, w tym ból. Wydaje ci się, że nic ci nie jest, ale zrób mi przyjemność i pozwól zawieźć się do szpitala. Tam założą ci szwy.
- Nie ma takiej potrzeby.
Widząc, że Jack nie odpuści, postanowiła do niego przemówić jako przedstawicielka służby zdrowia.
- Szczerze mówiąc, jestem lekarzem, więc sama mogę się sobą zająć. W poniedziałek zaczynam pracę w Oahu General i nie chciałabym na samym wstępie pokazywać się w... czymś takim. – Wskazała na skąpe bikini.
Może jej się wydawało, ale Jack chyba spochmurniał. Zazwyczaj poznając jej profesję, ludzie się nieco rozluźniali, ale na twarzy Jacka malowało się... rozczarowanie?
Westchnął.
- Lekarze zawsze są najgorszymi pacjentami.
Racja. Nigdy nie lubiła być pacjentem, bo trudno usiedzieć na miejscu, pozwalając, by ktoś inny wdrażał procedury, które sama mogłaby wprowadzać. Ponadto nie lubiła być w centrum uwagi.
Nie powinna chcieć znaleźć się w centrum zainteresowania Jacka. Kolana nadal jej drżały, ale chyba nie tylko z powodu wyziębienia.
Oby tego nie zauważył.
- Ledwie trzymasz się na nogach – powiedział. – Przecież wiesz lepiej od innych, że osoba bliska śmierci z powodu utonięcia jest narażona na ryzyko hipotermii. Nie powinnaś się oddalać, dopóki nie zobaczymy, czy temperatura ciała za bardzo ci się nie obniżyła.
Jęknęła, zła tym bardziej że Jack miał rację oraz że jej kwalifikacje medyczne nie robiły na nim wrażenia.
Czy ta chęć opiekowania się nią bardziej ją złościła, czy jej pochlebiała? Chyba jedno i drugie.
Wewnętrzny głos podpowiadał jej, że bliskość Jacka w karetce wcale nie musi być przykrym doświadczeniem.
Wsiadaj! – domagał się ten głos. Jack może się okazać twoją kolejną decyzją podjętą pod wpływem impulsu!
Dosyć tego, powiedziała sobie.
Jack Harper bez wątpienia był bardzo przystojny, a do tego te niebiesko-zielone oczy zmieniające odcień wraz ze zmianą jego nastroju...
Ale przecież przed chwilą mało nie utonęła porwana przez prąd morski. Przerażające przeżycie, więc teraz na pewno nie wolno jej dać się porwać komuś, kogo dopiero co poznała.
Podobała się jej jego stanowczość. Było jasne, że choćby wierzgała i wrzeszczała, dowiezie ją do szpitala.
Jako szanowany lekarz nie była przyzwyczajona, by ktoś się z nią nie zgadzał. To, że ktoś chce się nią zaopiekować wbrew jej protestom, tym dobitniej okazało się nowym doświadczeniem.
Było nawet odrobinę seksowne.
Ale teraz seksowność do niej nie przemawiała. Nie trzy tygodnie po zdradzie Christophera.
- Czy to naprawdę konieczne? – zapytała.
- Dobrze wiesz, że tak – odparł głosem osoby, której się nie odmawia.
Głos zdecydowanie seksowny.
Teraz nie potrzebuje żadnych komplikacji. Nie chce w nic się angażować. Trzy tygodnie temu nawet nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek mógł obudzić jej zainteresowanie, bo miała poślubić miłość swojego życia. Teraz powinna wracać z miodowego miesiąca zamiast siedzieć na plaży, prowadząc negocjacje z niepokojąco przystojnym ratownikiem, który nie wie, kiedy odpuścić.
Spoglądając na jego zaciętą minę, zrozumiała, że naprawdę przybędzie do nowego miejsca pracy w stanie bliskim hipotermii, upaprana piaskiem i w skąpym bikini, w towarzystwie najprzystojniejszego mężczyzny, jakiego spotkała. To zdecydowanie co innego niż uczenie się, jak wyluzować.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej