17,99 zł
Złap wiatr w żagle i wyrusz w kolejną podróż po morzach i oceanach!
Jacht Wesołowskich rozbija się u brzegów tajemniczej wyspy. Na szczęście zamieszkuje ją grupa przyjaźnie nastawionych naukowców zajmujących się badaniem niewyjaśnionych zjawisk klimatycznych. Niepokój Matyldy wzbudzają jednak pewne niezrozumiałe zdarzenia.
W międzyczasie królowa piratów zwołuje morskich rozbójników, aby bronić Republiki przed Czarną Armadą. Ale czy uda się jej pokonać wrogów? Zdrajcy przecież czają się wszędzie…
Czy losy Tima i Matyldy znowu się ze sobą skrzyżują? Czy uda im się zamknąć mapę wszechświatów?
Poznaj finał serii "Odyseusze" Agnieszki Stelmaszyk, autorki bestsellerowych "Kronik Archeo".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 202
Matylda otworzyła oczy. Zobaczyła nad sobą błękitne niebo. Podniosła głowę i rozejrzała się dokoła. W pierwszej chwili zupełnie nie mogła sobie przypomnieć, co się stało i dlaczego leży na plaży. Usiadła ostrożnie i znowu się rozejrzała.
Nie znała tego miejsca. Nigdy wcześniej tu nie była.
Dlaczego została sama? Gdzie brat? Gdzie mama, tata i Karmelek? Gdzie wszyscy się podziali?
Nagle coś sobie przypomniała.
– Och, nie! – krzyknęła przerażona na wspomnienie katastrofy, która wydarzyła się przed chwilą.
Postrach Siedmiu Mórz zaatakował Mellody, a potem wszystko spowił mrok.
Matylda nie mogła sobie przypomnieć, co działo się później. Ale musiało to być coś strasznego, skoro obudziła się tu sama.
Gdzie teraz jest jej rodzina? Co się z nimi stało?
I gdzie podział się jacht? Czyżby zatonął?
Matylda wstała, aby zorientować się w sytuacji. Znajdowała się na jakiejś wyspie. Ale co to za wyspa?
– Mamo! Tato! Danielu?! – nawoływała z całych sił.
Nikt jej nie odpowiadał. Pobiegła więc wzdłuż plaży. Również nic, ani śladu. Nigdzie nie widziała też Mellody.
Zwinęła dłonie w tubę i zawołała głośno:
– Halo, czy jest tu ktoś?
Lecz wysepka zdawała się bezludna.
– Tylko nie to! – jęknęła Matylda. – To nie może być prawda. To mi się tylko śni! – szeptała do siebie.
Usiadła, by uspokoić myśli i przypomnieć sobie przebieg wydarzeń.
– Opuściliśmy Patagonię, potem był ten dziwny rozbłysk na niebie... Wyglądał jak... mapa wszechświatów.
Odtwarzała w pamięci minutę po minucie.
Black Shadow prawdopodobnie zdobył wszystkie ingrediencje i otworzył mapę. Co to oznaczało dla Wesołowskich? Nie miała pojęcia.
– Co było dalej? – zapytała samą siebie. Potarła skronie, wytężając pamięć. – Ognie świętego Elma... Płomyki tańczące na szczycie masztu – mówiła półgłosem. Wiedziała, że nie zwiastują niczego dobrego. Tak było i tym razem. – Gwałtownie zmieniła się pogoda, a potem...
Potem z oceanu wynurzył się Postrach Siedmiu Mórz. To on chwycił Mellody i cisnął jachtem w głębinę.
Matylda cichutko zapłakała.
Dlaczego to zrobił? Czemu ich ścigał? I w jaki sposób opuścił Republikę Piratów? Wszystkie te pytania wydały się teraz Matyldzie bez znaczenia. Jej rodzina i Karmelek zniknęli. Ten rejs miał być wyprawą życia, a zamienił się w koszmar. Ledwo co odzyskała brata i rodziców i znowu jest sama.
– Mam dosyć! – krzyknęła głośno.
Usiadła na piasku i rozpłakała się rzewnie. Pomyślała, że nie ma już siły. Że za dużo nieszczęść zwaliło się na jej barki i tym razem sama sobie nie poradzi.
Sięgnęła ręką do kieszeni i trafiła na amulet.
– Wszystko przez ten głupi kamyk! – Spojrzała z niechęcią na kawałek czarnego bazaltu. Gdy morze wyrzuciło go pod jej stopy w Saint-Malo, uznała, że to dobry znak, i nazwała go amuletem. – Przynosisz pecha, a nie szczęście! – powiedziała ze złością. Zamachnęła się, chcąc cisnąć kamieniem w fale, gdy nagle usłyszała:
– Nie robiłabym tego!
Matylda zamarła.
Odwróciła głowę i dostrzegła na plaży młodą piratkę ubraną w męskie spodnie i kaftan. Na szyi miała czerwoną chustkę, a na głowie kapelusz.
Matylda zastygła w bezruchu z uniesioną ręką i zdziwiona wpatrywała się w piratkę. Tymczasem dziewczyna ostrzegła:
– Lepiej go nie wyrzucaj. Uratował ci życie.
– Kim jesteś i skąd wiesz o moim amulecie? – rzuciła nieufnie Matylda.
– Pewnie niejeden o niego pytał, prawda? – zapytała z uśmieszkiem piratka.
– I co z tego?
– Nie zastanawiało cię to?
– Owszem. Ale to niczego nie zmienia. Nie wiem, czemu wszyscy go pragną. Mnie przynosi pecha od samego początku tej wyprawy, więc chcę się go pozbyć. – Matylda znowu uniosła rękę.
– Niee! Nie rób tego! – krzyknęła piratka. – Jest zbyt cenny. Jeśli wrzucisz go do wody, będzie po nas!
– Po nas? Co masz na myśli?
– Spójrz tam! – Piratka wskazała morską toń.
Matylda zwróciła wzrok ku turkusowym falom łagodnie obmywającym plażę. Nie widziała w nich niczego nadzwyczajnego. Popatrzyła jednak uważniej i po chwili dostrzegła połyskujące łuski, jakby tuż pod powierzchnią wody kotłowała się ławica maleńkich rybek. Zanurzyła stopy, a potem weszła po kolana, by przyjrzeć się im z bliska. Zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, a wtedy...
Z wody wynurzyła się złowroga twarz syreny. Kilka par silnych dłoni chwyciło Matyldę za nogi, ciągnąc ją ku głębinie. Lodowate palce próbowały wyrwać jej z dłoni amulet.
Matylda szamotała się przez długą chwilę, nie mogąc się uwolnić. Wreszcie piratka wskoczyła do wody i chlusnęła na napastniczki jakąś cieczą z małego flakonika. Twarze syren wykrzywił grymas bólu i puściły ofiarę.
– Na brzeg! – wrzasnęła piratka do Matyldy. – Jad skorpeny nie podziała na nie długo!
Matylda wybiegła na plażę i zmęczona upadła na piasek.
– A nie mówiłam?! – Piratka obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem. – Ostrzegałam. Tylko czekają, by znowu dobrać ci się do skóry.
– Skąd miałam wiedzieć?! – zawołała Matylda. – Dlaczego one tu przypłynęły? Nic nie rozumiem.
– One nigdy nie odpuszczają – ostrzegła piratka.
– Dostały już ode mnie to, czego chciały – mruknęła ponuro Matylda.
– Nie poprzestaną na tym. Chcą więcej. To oszustki, zawsze takie były. Nie wiem, dlaczego ludzie przypisują im zupełnie inne cechy.
– W bajkach są piękne i dobre – powiedziała Matylda.
Piratka prychnęła.
– W bajkach! Ale w rzeczywistości są wredne, wyrachowane i potrafią omotać każdego. Bo są piękne – dodała z niechęcią. Po chwili spojrzała bystro na Matyldę. – Ty też jesteś ładna.
– Dziękuję – mruknęła dziewczyna. – Ale myślę, że przeceniasz moją urodę.
– Zauważyłaś, że jesteś do nich trochę podobna?
– Słucham?
– Twoje włosy są takie długie i gęste...
– Wiele dziewczyn takie ma.
– I te oczy...
– Nie no, zaraz! – Matylda zirytowała się. – O co ci chodzi?
– Myślisz, że znalazłaś ten amulet przypadkiem?
– Owszem, znalazłam go na chodniku, gdy morze wyrzuciło go w czasie przypływu. W Saint-Malo, jeśli wiesz, gdzie to jest.
– Jasne, że wiem – odparła piratka. – We Francji. Naprawdę sądzisz, że to był przypadek?
– A niby kto miałby mi go podrzucić? I po co?
– Właśnie dlatego, że jesteś do nich podobna.
– Przestań! Mam już tego dość. Mówisz jak ta stara Malachita, doradczyni królowej Indali.
– Ach, więc jednak mam rację! – z satysfakcją stwierdziła piratka. – Ona też to zauważyła.
– Nie jestem syreną, jeśli to sugerujesz! – Matylda tupnęła nogą.
– Przecież widzę, że nie jesteś. Ale w twoich żyłach może płynąć syrenia krew.
– Jestem człowiekiem, rozumiesz?
– Rozumiem. Co się ciskasz? Jesteś strasznie drażliwa.
Matylda z trudem panowała nad gniewem.
– Nie widzisz, w jakiej sytuacji się znalazłam? Zaginęła moja rodzina i mój pies, Karmel. A ty ględzisz o tych syrenach!
– Przestań na mnie krzyczeć – oburzyła się piratka. – Nie jestem twoją rodziną i nie będę znosić twoich humorów. Od ładnych kilkunastu minut próbuję ci pomóc, ale ty mnie wcale nie słuchasz.
– Próbujesz mi pomóc? Nie zauważyłam.
– Bo nie chcesz zauważyć. Usiłuję ci wytłumaczyć, co się właściwie dzieje, dlaczego tutaj jesteś i po co ja tu jestem. Chyba chcesz się dowiedzieć, co się stało z twoją rodziną?
– Wiesz coś o nich? – spytała Matylda z nadzieją. – Żyją? Gdzie są? Gdzie jest Mellody? Mów!
Piratka usiadła wygodnie na piasku, oparła plecy o pień palmy i nasunęła kapelusz głębiej na oczy.
– Musisz zapamiętać to, co ci powiem: nie jesteś tu bezpieczna. Powinnaś jak najszybciej stąd uciec, to straszne miejsce! Ale najważniejsze jest to, że posiadasz amulet i medalion...
Matylda zbudziła się. Leżała na piasku, a fale łagodnie pieściły jej stopy. Przez chwilę znowu nie wiedziała, gdzie jest. W dłoni wciąż kurczowo trzymała amulet z Saint-Malo. Zaraz... Ta dziewczyna coś o nim mówiła... Dziwne...
Przypomniała sobie dopiero co przerwaną rozmowę. Czyżby zasnęła w jej trakcie?
– Hej! Gdzie jesteś? – Matylda wstała i rozejrzała się wokół, lecz tajemnicza piratka zniknęła. – Gdzie ona się podziała?
Na piasku powinny być ślady jej stóp, ale Matylda nigdzie ich nie znalazła. Pobiegła do palmy, przy której po raz ostatni widziała piratkę, lecz zastała tam jedynie małe czerwone kraby.
– Czy to mi się przyśniło? – zastanawiała się zdumiona. – Nie do wiary!
Po chwili jeszcze raz rozejrzała się uważnie. Nagle usłyszała szczekanie psa. Odwróciła się i między przybrzeżnymi skałami dostrzegła maszt.
– Mellody! – wykrzyknęła z radością i pobiegła w stronę niewielkiej zatoczki.
Morze wyrzuciło jacht na brzeg i leżał teraz na lewej burcie. Był okropnie pokiereszowany. Zbliżając się do łodzi, Matylda dostrzegła również rodziców i Daniela. Z tej odległości nie mogli jej jeszcze zobaczyć, dlatego krzyknęła głośno i pomachała im ręką.
– Tutaj jestem!
Teraz oni również ją dostrzegli i wybiegli jej naprzeciw. Po chwili rodzina Wesołowskich była już w komplecie, a Karmelek radośnie biegał wokół nich, szczekając i merdając ogonem.
– Tak się o ciebie martwiłam! – Lidia z radością i uczuciem ulgi ujęła w dłonie twarz córki i składała na niej całusy.
– Nic wam się nie stało? – dopytywała niecierpliwie Matylda.
– Wszystko w porządku. Jesteśmy trochę obolali, ale nie jest źle – odpowiedziała mama.
– Karmelek też jest cały i zdrów – dodał tata.
– Gorzej z Mellody – rzekł Daniel. – To cud, że się nie roztrzaskaliśmy na skałach i morze wyrzuciło nas na piasek.
Matylda dopiero z bliska mogła ocenić, w jak fatalnym stanie był jacht.
– I co, popłyniemy dalej? – zapytała z niepokojem.
Ojciec przecząco pokręcił głową.
– Niestety, na razie nie wygląda to dobrze – odparł zasmucony.
– Gdzie my w ogóle jesteśmy? – spytała Lidia, rozglądając się wokół.
– Nie mam pojęcia – westchnął Jonasz.
– Czy to bezludna wyspa? – zaniepokoiła się Matylda.
W chwili gdy zadała to pytanie, z zarośli wyszło kilku mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie jednakowe granatowe koszulki. Wesołowscy zastygli w bezruchu, nie wiedząc, czego się spodziewać, lecz nieznajomi pomachali do nich przyjaźnie.
– Najwyraźniej nie jesteśmy jednak sami – zwrócił się Jonasz do córki.
– Chyba chcą nam pomóc – domyślił się Daniel.
Barczysty mężczyzna o błękitnych oczach i jasnej, nieco rozwichrzonej czuprynie podszedł do nich i zapytał po angielsku:
– Nic wam się nie stało? Ktoś jest ranny?
– Nie, mamy tylko drobne skaleczenia, ale ogólnie czujemy się dobrze – odparł Jonasz. – Czego nie można powiedzieć o naszym jachcie. – Wskazał Mellody, która leżała smętnie na plaży. – Jestem Jonasz, a to moja rodzina. – Pan Wesołowski przedstawił żonę i dzieci.
– John Halford. Miło mi was poznać – przywitał się niebieskooki mężczyzna. – Jesteśmy międzynarodową grupą naukowców. Mamy na wyspie stację badawczą. Zajmujemy się między innymi nietypowymi zjawiskami pogodowymi.
– Szczęście w nieszczęściu, że wylądowaliśmy właśnie tutaj – odetchnęła Lidia. – Już się martwiłam, że to bezludna wyspa, a Mellody wymaga dość poważnej naprawy.
– Najwidoczniej opatrzność nad wami czuwała. – John uśmiechnął się.
W serce Matyldy wstąpiła otucha. Ścisnęła w kieszeni swój amulet. Tym razem wreszcie przyniósł jej szczęście.
John zaoferował rozbitkom pomoc i zaprosił ich do stacji badawczej. Był to kompleks kilku niewielkich budynków położony niedaleko od brzegu. Zasłaniały go jednak drzewa i krzewiasta roślinność, dlatego stacja była niewidoczna od strony plaży.
Minęli główny budynek, w którym naukowcy pracowali, a potem zatrzymali się przed małymi bungalowami, gdzie mieszkali. Halford zaprosił Wesołowskich do jednego z nich.
– Żyjemy tu w trochę spartańskich warunkach – uprzedził – ale jest wszystko, czego potrzeba, by przetrwać. – Uśmiechnął się życzliwie.
Wewnątrz budynku znajdowały się dwa pokoje, łazienka i maleńka kuchnia, w której można było przygotowywać posiłki.
– Na kolację zapraszam dzisiaj do mnie. – Halford wskazał inny z bungalowów. – Poznacie moich przyjaciół. Uprzedzam jednak, że nasze menu jest ostatnio niezbyt wyszukane. – Uśmiechnął się. – Mamy chwilowe kłopoty z zaopatrzeniem.
– Na pewno wszystko będzie nam smakowało! – zapewniła Lidia. – Nie wiem, jak wam dziękować!
– Nie ma za co! – Halford znów uśmiechnął się pogodnie. – Dawno nie mieliśmy towarzystwa. Żyjemy tu trochę jak pustelnicy, potem wam co nieco opowiem. Teraz rozgośćcie się i odpocznijcie. Kolacja za godzinę – poinformował i wyszedł.
Matylda rozejrzała się po nowym lokum. Domek rzeczywiście był skromnie wyposażony, ale tak jak mówił John, można w nim było mieszkać nawet przez dłuższy czas. Karmel obwąchał wszystkie kąty, a potem wskoczył na łóżko, które wybrała Matylda, umościł się na nim wygodnie i zapadł w drzemkę.
Daniel rzucił swój marynarski worek w kąt pokoju i również wyczerpany padł na łóżko.
– Posuń się, klusko. – Matylda odsunęła nieco Karmelka i umościła się koło niego wygodnie. Sierść psiaka była jeszcze mokra, więc Matylda ułożyła go w nogach łóżka.
Po chwili ona również zapadła w krótką, urywaną drzemkę. Przyśniła się jej piratka, ta sama, z którą rozmawiała na plaży, ale znowu nie zdążyła powiedzieć, do czego służy amulet, gdyż tym razem Matyldę obudziła mama.
– Kochanie, czas iść na kolację. Skorzystajmy z zaproszenia, bo większość naszych zapasów została na Mellody. Jutro trzeba przenieść je do bungalowu.
Matylda wstała i uczesała włosy. Daniel wciąż jeszcze chrapał i trudno go było dobudzić.
– Może go zostawimy? – zapytała Matylda.
– Musi coś zjeść – odparła mama. – Trzeba też poprosić tych ludzi o pomoc przy naprawie Mellody.
– No i dowiedzieć się, gdzie tak naprawdę jesteśmy – rzekł Jonasz z zafrasowaną miną.
Gdy spytali o to Johna jeszcze na plaży, udzielił im wymijającej odpowiedzi. Powiedział, że wyspa nie ma nazwy, musiała być zatem naprawdę bardzo mała.
– Sądzę, że znowu mocno zboczyliśmy z kursu – stwierdził Jonasz. – Nie wiem też, jak długo dryfowaliśmy. Nawigacja jest zepsuta, bez niej nie możemy żeglować. Musimy ją jak najszybciej naprawić.
Wesołowscy sądzili, że znajdują się niedaleko Patagonii, ale klimat na wyspie znacznie się różnił od kapryśnej patagońskiej aury. Inna też była roślinność. Intuicyjnie wyczuwali, że coś tu jest nie tak. Rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej zaskakująca.