Offside - Keelan Avery - ebook
NOWOŚĆ

Offside ebook

Keelan Avery

4,2

1707 osób interesuje się tą książką

Opis

Łamacz serc. Awanturnik i największy rywal jej byłego chłopaka. 

Bailey James w dwudzieste pierwsze urodziny zostaje porzucona przez faceta hokeistę, z którym spotykała się przez dwa lata. Przyjaciółki postanawiają wyciągnąć ją do klubu, aby mogła odreagować i zapomnieć o tym dupku. 

Po kilku drinkach dziewczyna zauważa idealną okazję pozwalającą zapomnieć o problemach. Jest nią Chase Carter największy wróg jej ekschłopaka, grający w przeciwnej drużynie. W dodatku ten mężczyzna jest bardzo przystojny.

Problem w tym, że zamiast wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie, Bailey wymiotuje prosto na jego buty. Natomiast Chase, zamiast ją ochrzanić, otacza ją opieką przez całą noc. 

Później, kiedy na oczach jej byłego odgrywają pocałunek, Bailey łapie się na tym, że tak naprawdę nie wydarzył się on na niby.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 742

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (257 ocen)
136
73
27
17
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Angie156

Z braku laku…

Naprawdę nie rozumiem czemu ta książka jest taka długa. Wystarczyłoby wyrzucić sceny, które nic nie wnoszą do fabuły, a jest ich jakieś 80% i skupić się bardziej na określeniu bohaterów, bo jest to zrobione dość mizernie. Tu by się dobrze sprawdził slow burn, a dostaliśmy coś znacznie odmiennego i stereotypowego. Jestem zawiedziona.
130
carri91

Całkiem niezła

Jeeeezuuuu dluzej sie nie dalo? Rozumiem ze ich zwiazek byl slodki niczym miod, ale serio, nawet jakby obciac 200 stron, to wciaz mialabym wrazenie ze ta ksiazka jest rozwleczona. Spoko historia, ale nie na tyle stron.
Abodych

Z braku laku…

zapowiadało się fajnie ale czemu taaaak się dłuży!? Myślałam, że to będzie coś na poziomie serii Elle Kennedy a jednak nic ciekawego się nie wydarzyło :(
60
carinka2244

Nie polecam

Za długa i nudna. Były ciekawe fragmenty ale tylko kilka może z 50stron. Reszta strasznie przesłodzona i za dużo opisów. Autorka poszła na ilość a nie na jakość. Najgorsza hokejówka jaką czytałam a było ich bardzo dużo.
40
Marianka-87

Dobrze spędzony czas

książka idealnie nadawała by się na slow burn. Trochę za szybko się zbliżyli do siebie i było to wszystko mega przesłodzone. On z takiego kasanowy w mgnieniu oka zmienił się w chodzący ideał.
30


Podobne


Tytuł oryginału: Offside

Copyright © Avery Keelan 2019

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2024

All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Angelika Oleszczuk

Korekta: Katarzyna Mirończuk, Aleksandra Płotka, Aga Dubicka

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka

Cover art by Andra Murarasu @andra.mdesigns

978-83-8362-854-7 ·Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne ·Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania

ROZDZIAŁ 1PRZYKRA NIESPODZIANKA

Bailey

Czułam się nieswojo w tym miejscu.

– Napijesz się czegoś? – zapytał Luke. Miał na sobie szary garnitur i rozpiętą pod szyją białą koszulę, a jego blond włosy były starannie ułożone. Blask świecy odbijał się w niebieskich oczach, w których tańczyło rozbawienie. – W końcu możesz legalnie pić.

– Pewnie – odparłam. – Wybierz coś dla nas.

Moje dwudzieste pierwsze urodziny świętowaliśmy w jednej z najelegantszych restauracji w mieście. Rzadko pozwalałam sobie na picie alkoholu i nie potrafiłam wymówić większości nazw w karcie win.

Jako jedyne dziecko dwójki dobrze sytuowanych prawników z Chicago Luke odwiedzał takie miejsca co weekend, kiedy dorastał. Z kolei ja – jako najmłodsze z czwórki dzieci pielęgniarki i nauczyciela mieszkających na przedmieściach Minneapolis – miałam odmienne doświadczenia. Dla mojej rodziny pomysłem na wypad była wizyta w Applebee’s, a nawet ją należało ująć w domowym budżecie.

Luke skinął głową i sięgnął po kartę win.

– Zamówię nam coś.

Przerzucał strony, przeglądając listę tak uważnie, jakby kupował nowy samochód, podczas gdy ja wierciłam się na krześle, żałując, że pożyczyłam szpilki od Amelii. Były o pół rozmiaru za małe i wpijały mi się w palce jak diabli.

Zanim wcisnęłam stopy w te mordercze buty, spędziłam znaczną część popołudnia na robieniu makijażu oraz innych przygotowaniach. Towarzyszyły mi współlokatorki, które pomogły w przyczepieniu sztucznych rzęs. To była istna droga przez mękę i obiecałam sobie, że nigdy tego nie powtórzę.

Skrzyżowałam nogi i dla zabicia czasu zaczęłam się rozglądać po restauracji. Moją uwagę przykuły wystawne złote akcenty i zdobiące ściany oprawione dzieła sztuki. Pozostałe stoliki w większości zajmowali ludzie starsi od nas o przynajmniej dziesięć lat – zadbani i dobrze ubrani. Nie zdecydowałabym się na to miejsce, gdybym tylko miała wybór, ale Luke mnie zaskoczył. A to się liczyło, prawda?

Po upływie kilku minut zamknął kartę win i odłożył ją na bok. Kelner błyskawicznie zmaterializował się przy naszym stoliku, jakbyśmy go wezwali. Był zadziwiająco wysoki i wiotki. Można było odnieść wrażenie, że wiatr porwie go przy większym podmuchu.

– Od czego życzą sobie państwo zacząć kolację? – Posłał nam beznamiętny uśmiech, sugerujący, że nie wierzy, że stać nas na pobyt tutaj. Częściowo było to zgodne z prawdą.

– Weźmiemy butelkę River Estates Cabernet Sauvignon – poinformował Luke, przekazując mu kartę win.

– Doskonały wybór. – Kelner skłonił się lekko, a potem odwrócił i oddalił.

Miałam nadzieję, że szybko wróci, żebyśmy mogli zamówić kolację. Przez miesiąc żywiłam się kanapkami z masłem orzechowym, aby pozwolić sobie na zakup małej czarnej, którą teraz miałam na sobie. Chciało mi się krzyczeć na widok bochenka krojonego chleba i słoika masła orzechowego. Miałam rozpaczliwą ochotę na prawdziwe jedzenie. Nawet karta dań po francusku – w języku, którego nie znałam – mnie nie zniechęcała.

Luke wyciągnął rękę nad obrusem w kolorze kości słoniowej, po czym ujął moją dłoń i pieścił ją kciukiem.

– Wiele myślałem o tym, co będzie po ukończeniu studiów.

– Masz jakieś wieści? – Poczułam podekscytowanie. Pochyliłam się niżej, obserwując jego twarz w blasku świecy. – Kto według Gavina będzie się o ciebie ubiegał?

Przez ostatni rok Luke grał porządnie jako kapitan hokejowej drużyny Bulldogsów z Callingwood, I Dywizji. Zainteresowało się nim kilka zespołów NHL1, co dawało mu pole do negocjacji i niemal gwarantowało, że dostanie się do ligi.

Pozostawało mu przemyśleć, który z nich wybrać. A właściwie przekonać się, z którego jego agent Gavin Harper wydusi najlepszą ofertę.

Wstrzymał oddech i posłał mi napięty uśmiech.

– Właściwie chciałem o tym z tobą porozmawiać.

– Okej. – Mój żołądek się zacisnął.

W końcu nadeszła chwila, w której mieliśmy coś zaplanować. Związek na odległość byłby trudny, ale poradzilibyśmy sobie. Został mi rok do ukończenia college’u. Moglibyśmy do siebie latać, a poza sezonem zamieszkać w tym samym mieście. Poza tym zostawały nam codzienne rozmowy na FaceTimie. Wydawało się to wykonalne.

Przy naszym stoliku ponownie zmaterializował się kelner. Nalał do kieliszków odrobinę rubinowego płynu i spojrzał na nas wyczekująco. Po chwili dotarło do mnie, że czeka, aż skosztujemy wina, lecz ja nie miałam pojęcia, jak powinno smakować. Obserwowałam Luke’a, gdy mieszał ciemnoczerwony płyn, upijał łyk, po czym z aprobatą skinął głową. Kelner napełnił nasze kieliszki, a potem znów się oddalił.

– Wygląda na to, że będzie to Tampa Bay albo Dallas – zaczął Luke.

– To świetnie. – Upiłam wina i powstrzymałam grymas. Miało gorzkawo-kwaśny posmak, niczym połączenie kwaśnych winogron i smutku. Jak mogło komukolwiek smakować? – Wiem, że właśnie na to liczyłeś.

– Tak. Ale… – Przerwał.

– O co chodzi?

Czy to kwestia pieniędzy? A może niekorzystnych warunków? Luke domagał się, by w kontrakcie zawarto klauzulę, dzięki której w trakcie pierwszego roku będzie mógł wziąć udział w play-offach, o ile drużyna się do nich zakwalifikuje. Jednak nie wszystkie organizacje były skłonne przystać na takie warunki.

– Myślę, że powinniśmy zrobić sobie przerwę.

Usta wyschły mi na wiór.

– Przerwę?

Luke pokiwał głową.

– Wkrótce wyjadę. Nie komplikujmy tego jeszcze bardziej.

Zamrugałam. Próbowałam przetrawić jego słowa, ale mój mózg zawiesił się niczym wadliwy komputer.

Błąd: nie działa.

– Przecież nie wyjedziesz przed końcem roku akademickiego.

– Wiedziałaś, że ta chwila nadejdzie… prawda? – Na jego twarzy malowało się coś pomiędzy litością a niedowierzaniem.

Mój oddech stał się urywany, a w oczach zebrały się łzy. Nie miałam pojęcia, że czeka mnie coś takiego. Gdybym cokolwiek podejrzewała, nie wciskałabym się w tę seksowną, wydekoltowaną sukienkę, na którą nie było mnie stać, nie pożyczałabym od Amelii szpilek na niebotycznie wysokich obcasach ani nie nakładałabym takiej warstwy makijażu. Do diabła, użyłam nawet pomadki.

Pomadki.

Sądziłam, że omówimy przyszłe zobowiązania, a nie koniec związku.

– Chwila. – Zmarszczyłam brwi, analizując to, co niedawno powiedział. – Prosisz o przerwę? Czy chcesz zerwać?

Luke się zawahał.

– Chyba to drugie.

– Chyba? – Podniosłam głos o oktawę, co przyciągnęło uwagę siedzących w pobliżu gości. Kilka osób odwróciło się w naszą stronę. Niektóre nawet rzuciły nam pełne potępienia spojrzenia. – Już to przerabialiśmy, Luke. Tym razem to będzie ostateczne rozstanie.

Wzdrygnął się i poprosił gestem, abym mówiła ciszej.

– Nie urządzajmy sceny, B.

– Och, przepraszam. – Chwyciłam wino i upiłam łyk w nieprzystający damie sposób. Ohydny trunek. Odstawiłam z hukiem kieliszek, po czym rzuciłam Luke’owi pełne wściekłości spojrzenie. – Czy ja wprawiam cię w zakłopotanie, podczas gdy ty zrywasz ze mną w miejscu publicznym, i to w dniu moich urodzin? Czy to dlatego wybrałeś ten lokal? Żebym nie mogła urządzić ci sceny? – Do oczu ponownie napłynęły mi gorące łzy. Zazgrzytałam zębami i przełknęłam ślinę. W tej chwili byłam bardziej zła niż smutna.

– Nie. Nie chciałem, aby tak wyszło – westchnął, pocierając nasadę nosa. – Myślałem o tym od jakiegoś czasu i próbuję zachować się wobec ciebie uczciwie. Nie chciałem cię zwodzić.

– Jasne – zaśmiałam się chłodno.

To, że o tym rozmyślał, zadziałało niczym posypanie solą świeżej rany. Pod sukienką miałam koronkową bieliznę. Planowałam się z nim przespać, podczas gdy on obmyślał, jak się mnie pozbyć. Jak mogłam być taka nieświadoma?

– Nie mogę uwierzyć, że postępujesz tak po tym, jak tego lata błagałeś mnie, żebyśmy do siebie wrócili.

– Właśnie w tym problem – oznajmił. – Jesteśmy ze sobą od dawna. Już wkrótce liga będzie rządzić moim życiem. Tym, gdzie zamieszkam, gdzie będę grał, co będę jadł, wszystkim. Potrzebuję czasu dla siebie.

– Aha. – Starałam się, by w moim głosie nie było słychać wahania. – Masz na myśli czas na przelotne znajomości i wyrywanie fanek. Tak jak ostatnimi dwoma razami.

Podczas naszych dwóch „przerw” czekałam na niego. Tymczasem on przespał się z przynajmniej jedną inną dziewczyną. Płaszczył się, aby do mnie wrócić, a ja byłam głupia i mu wybaczyłam. Naprawdę myślałam, że się zmienił.

– Nie o to chodzi.

– Okej – parsknęłam, krzyżując ramiona na piersi, i zamrugałam, by powstrzymać kolejne łzy. Nie chciałam dawać mu satysfakcji i się rozpłakać. – Jeśli nie o to, to o co? Musi być powód, dla którego się ode mnie odwracasz. Jest ktoś inny?

Zmarszczył brwi.

– Nie mogę uwierzyć, że przyszło ci to do głowy.

– A ja nie mogę uwierzyć, że mi to robisz, więc chyba jesteśmy kwita. – Zerwałam z kolan płócienną serwetkę i cisnęłam ją na pusty talerz. Oparłam się dłońmi o stół i wstałam, odsuwając obite czerwonym aksamitem krzesło. – Pora na mnie.

– Nie wychodź – rzucił błagalnym tonem Luke, łapiąc mnie za ramię. – Damy radę zjeść kolację, prawda? Nadal możemy być przyjaciółmi.

Bardziej zależało mu na utrzymaniu dobrych relacji z moim bratem, który grał z nim w drużynie. Bezceremonialne porzucenie młodszej siostry obrońcy Dereka Jamesa z pewnością sprawi, że rozmowa przed następnym meczem w szatni będzie niezręczna.

Jednak brat nigdy się za mną nie wstawiał. Dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Na lodzie należało się z nim liczyć, lecz na co dzień Derek był popychadłem. W ogóle nie miał kręgosłupa.

Wyrwałam rękę z lekkiego uścisku Luke’a.

– To wykluczone.

– Nie bądź taka, Bailey.

Poczułam szarpnięcie w okolicach serca. Jaka mam nie być? Zdenerwowana przykrą niespodzianką, jaką mi zafundował? Każdy na moim miejscu czułby się zdruzgotany.

– Przynajmniej pozwól, że cię odwiozę.

– Dzięki, ale nie trzeba. Już i tak wystarczająco zrobiłeś.

Mijały sekundy, kiedy ociągałam się przy stoliku, pragnąc wyjść, a moje ciało nie chciało mnie słuchać. Miałam wrażenie, jakby stopy mocno przykleiły się do podłogi. Utknęłam w stanie złośliwego wyparcia. To się nie mogło dziać. To nie był Luke. Mój Luke.

Patrzyłam na jego twarz, którą znałam lepiej niż własną. Jasnoniebieskie oczy otoczone gęstymi rzęsami, wyraźnie zarysowana linia szczęki, dołek w podbródku i rzymski nos, który był lekko skrzywiony od czasu złamania podczas gry. Zawsze twierdziłam, że to dodaje charakteru doskonałej twarzy Luke’a.

To był człowiek, dla którego się budziłam. Przyjaciel, który widział mnie w najgorszych momentach życia. Kochanek będący świadkiem chwil, w których byłam najbardziej bezbronna.

Jednak siedząca naprzeciwko mnie osoba była kimś obcym.

– Przyjdziesz na dzisiejszy mecz, prawda?

Mój smutek przerodził się we wściekłość. Nawet teraz chciał, abym została jego groupie.

– Chyba sobie żartujesz. – Zerwałam torebkę z oparcia krzesła. – Będę na meczu, ale tylko dla Dereka. Nie dla ciebie. Gdybym mogła, kibicowałabym przeciwnej drużynie.

Następnego ranka tkwiłam przy wyspie kuchennej z filiżanką kawy i talerzem jedzenia, ale nie miałam apetytu. Mój żołądek fikał koziołki, kiedy grzebałam widelcem w zimnej jajecznicy, próbując wykrzesać z siebie ochotę na jedzenie.

Cyfrowy zegar na kuchence wskazywał kwadrans po ósmej, a to oznaczało, że niemal od godziny wpatrywałam się w talerz. Mama zawsze mawiała, że obfite śniadanie jest kluczem do dobrego początku dnia, ale żadna ilość jedzenia nie potrafiłaby zmienić wydarzeń zeszłego wieczoru. Nic by nie zadziałało. Może jedynie magiczna różdżka.

– Dzień dobry! – Moja współlokatorka Amelia wpadła do kuchni i skierowała się prosto do dzbanka z kawą.

Najwyraźniej jej dzień zaczął się znacznie lepiej niż mój. Miała na sobie króciutki, różowy sweter oraz podarte dżinsy, a kręcone, brązowe włosy zaplotła w gruby warkocz. Ja z kolei nie wzięłam jeszcze prysznica i siedziałam w niechlujnej, fioletowej piżamie, a moje długie włosy były splątane. Skórę pokrywały plamy, oczy miałam opuchnięte, a serce ziało pustką.

Ponowne życie singielki, po półtorarocznym związku, wydawało się podobne do dryfowania na morzu bez kompasu. Nie wiedziałam, kim jestem bez Luke’a, i nie miałam ochoty się dowiadywać.

Zwrócona do mnie plecami Amelia nalała sobie duży kubek kawy french roast, a następnie podeszła do lodówki i wyjęła waniliową śmietankę.

– Jak udała się urodzinowa kolacja? – Zamknęła drzwiczki biodrem.

– No więc… – Słowa utknęły mi w gardle. – Niezbyt dobrze.

Zaśmiała się i zamieszała kawę, dzwoniąc łyżeczką o ceramiczny kubek.

– Dlaczego? Luke nie pozwolił ci zasnąć? – Poczułam się, jakby jednocześnie dźgnięto mnie w serce i brzuch. Współlokatorka odwróciła się w moją stronę, po czym uniosła brązowe oczy znad różowego kubka. – Naprawdę sprawiasz wrażenie nieco zmęczonej.

Biorąc pod uwagę to, że walnął we mnie autobus z napisem „zerwanie”, byłam pewna, że wyglądam znacznie gorzej niż tylko na zmęczoną. Prawdopodobnie przypominałam maszkarę.

– Nie o to chodzi.

Amelia upiła łyk kawy i uniosła brwi.

– A gdzie podziewa się Luke? Jeszcze śpi?

Kolejny cios.

– Nie ma go tu. – Chociaż powinien być.

– Och. – Zmarszczyła czoło nieco skonsternowana. – Miał rano trening na siłowni? Wydawało mi się, że Paul mówił, że dzisiaj mają wolne.

– Nie w tym rzecz – odpowiedziałam. – Rzucił mnie.

Amelia zamarła z kubkiem w połowie drogi do ust.

– Co? – Wbiła we mnie spojrzenie.

– To. – Spuściłam wzrok na talerz i ugryzłam kęs rozmoczonego pszennego tosta.

Skoro alternatywą dla jedzenia było omawianie mojego zerwania, nagle wrócił mi apetyt. Amelia wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Żałowałam, że nie wydrukowałam broszurek, które mogłabym rozprowadzić, zamiast przekazywać wszystkim każdy bolesny szczegół tego, co mnie spotkało. Mogłam przygotować coś w rodzaju biuletynu informacyjnego.

Przełknęłam ślinę i dodałam:

– Powiedział, że powinniśmy sobie zrobić przerwę. A potem się okazało, że ma na myśli zerwanie.

Część mnie nadal nie mogła w to uwierzyć, ale inna – ta większa – już się z tym pogodziła.

– Kochanie. – Amelia odstawiła kubek i podeszła do wyspy. Usiadła na stołku obok mnie, zlustrowała moją twarz i delikatnie położyła dłoń na moim ramieniu. – Tak mi przykro.

– Jest w porządku.

– Co się stało? Nie rozumiem.

Ja również byłam zdezorientowana zaistniałą sytuacją, ale nie miało to już znaczenia. Teraz będę musiała przeprowadzać tę okropną rozmowę z przyjaciółmi, bratem, a także rodzicami. Czeka mnie przekazywanie nowiny, bycie świadkiem zszokowanych min i znoszenie ich dziwacznego współczucia. Nie chciałam litości. Nie potrzebowałam uścisków. Nie miałam ochoty o tym rozmawiać. Wcale.

– Chyba się od siebie oddaliliśmy.

– Mimo to musisz być zdruzgotana. Strasznie ci współczuję, B.

Mieszkałam z Amelią od ponad pół roku. Bajecznie się dogadywałyśmy, wymieniałyśmy ubraniami i kosmetykami oraz urządzałyśmy sobie maratony z kiepskimi serialami na Netflixie. Poznałyśmy się dzięki temu, że Paul i Luke grali w jednym zespole, co oznaczało, że jej życie, podobnie jak moje, kręci się wokół drużyny. Teraz spoglądała na mnie z takim szokiem i przerażeniem, jakich można by się spodziewać po otrzymaniu wieści o czyjejś śmierci.

Naprawdę się o mnie martwiła? A może się obawiała, że Paul postąpi tak samo? Czy ich również spotka taki los? Podobnie jak mój były, jej chłopak kończył naukę i miał aspiracje związane z NHL. Może zawarli pakt, aby rzucić dziewczyny i poszaleć w trakcie ostatniego roku college’u.

A może tylko ja byłam obciążeniem.

– Tak, cóż… Bywa. – Unikając jej wzroku, sięgnęłam po talerz, wstałam ze stołka i oddaliłam od blatu. – Tak czy siak, idę pod prysznic, bo wybieram się do biblioteki. Przed dzisiejszym meczem muszę dokończyć artykuł.

O ile w ogóle uda mi się skupić na pisaniu. To może się okazać trudne. A może będzie to dobry sposób na ucieczkę? Dzięki temu zdołam się odizolować od rzeczywistości i ignorować fakt, że moje życie miłosne właśnie legło w gruzach.

– Przyjdziesz na mecz?

Odczułam to pytanie niczym policzek, mimo że wiedziałam, że Amelia nie taki miała zamiar.

– Muszę – odpowiedziałam. – Derek by mi nie wybaczył, gdybym nagle zaczęła bojkotować jego mecze.

Poza tym nie byłam pewna, jak inaczej mogłabym zająć swój czas.

ROZDZIAŁ 2LICZY SIĘ TYLKO WYGRANA

Chase

Nasz rytuał przed meczami rozgrywanymi u siebie stanowił świętość. Trening jazdy na łyżwach na Northridge Arena, drzemka w domu, posiłek w Ironwood Grill, potem kolejna wizyta na lodowisku, aby się rozgrzać i wyluzować. Złojenie skóry, przegrywanie z kretesem i powtórka.

Nie chodziło o to, że jesteśmy przesądni, ale odbieganie od tej konkretnej sekwencji wydarzeń skutkowało przegranymi meczami.

No dobrze, może jednak byliśmy odrobinę przesądni.

Dzisiaj stawka była wyjątkowo wysoka, ponieważ graliśmy z Callingwood Bulldogs. Nie znosiłem tej drużyny – zwłaszcza jej kapitana – i nie mogłem się doczekać, aby ich zmiażdżyć.

– Dzień meczu, dranie. – Nasz bramkarz Tyler przeciągnął się i założył ręce za głowę. Napiął bicepsy, prezentując tatuaże wijące się aż do lewego przedramienia. – Lepiej, żebyście byli przygotowani.

– I mówi to koleś, który przepuszcza krążki na treningu. Widziałem kupony, dzięki którym można zatrzymać więcej kasy w kieszeni niż ty krążków przed siatką – parsknąłem.

– Jakoś nie przepuściłem żadnego po twoich strzałach. O czym to zatem świadczy?

Skoro to lewe skrzydło zaliczało się do atakującej pozycji, strzelanie goli nie stanowiło mojego głównego celu – przynajmniej nie na lodzie. Moją specjalnością były walka o krążek, pokazywanie siły przy bandzie, wykorzystywanie liczebnej przewagi, jak również napuszczanie na siebie członków przeciwnej drużyny. Do moich zadań należało mieszanie im w głowach i sprawianie, by dostawali kary. Obie te rzeczy uważałem za niezmiernie satysfakcjonujące.

Od czasu do czasu parałem się również przepychankami. No dobrze, zdarzało się to dość często.

– Przy okazji – powiedział Dallas, ignorując nasze przycinki – dzisiejszego wieczoru mamy na celowniku XS. Ty też. – Wskazał mnie widelcem.

– Co to, do diabła, jest XS? – zapytałem, udając głupiego. – Rozmiar koszulki? Mnie będzie potrzebna przynajmniej L, koleś.

Dallas posłał mi miażdżące spojrzenie.

– XS to nowy klub. Otwarto go w zeszłym tygodniu. Pewnie będzie w nim pełno gorących lasek.

Oczywiście znałem jego metody.

Dallas – jak kapitanowie wszystkich amerykańskich drużyn – był przystojniakiem w naszym zespole. Bramkarz Tyler grał rolę wytatuowanego niegrzecznego chłopca. A ja, cóż, uchodziłem za dupka i awanturnika. Byliśmy współlokatorami, kolegami z drużyny i stanowiliśmy zgrane trio we wspólnym wyrywaniu lasek.

Kluby nocne jednak diabelnie mnie nudziły. Ten sam efekt mógłbym osiągnąć w domu za pomocą świateł stroboskopowych i rozwodnionych drinków. Oszczędziłbym na opłacie za wejście i paliwie.

Jeśli natomiast chodziło o kobiety, miałem tyle numerów telefonów, że mógłbym założyć własny serwis Dickdash.

Wziąłem z talerza kanapkę z kurczakiem.

– Mam lepszy pomysł.

– Jaki? – Dallas uniósł wzrok znad fettuccine alfredo.

– Moglibyśmy porobić cokolwiek innego niż to.

Dlaczego tak usilnie próbowali sprzedać mi ten pomysł? Wszyscy wiedzieli, jaki jestem uparty. Wymuszenie na mnie czegoś, na co nie miałem ochoty, było niemożliwe. Trener Miller mógł za to ręczyć.

Tyler rozsiadł się na krześle.

– Kiedy stałeś się takim sztywniakiem? Myślałem, że spodoba ci się ten pomysł.

Sztywniactwo było ostatnim, co można mi zarzucić. Nigdy nie rezygnowałem z szansy na ostrą popijawę, bzykanko czy wpakowanie się w tarapaty. Tyle że nie chciałem tego robić w cholernym klubie nocnym. Wybrałbym każdy inny sposób na fizyczne i umysłowe odprężenie się po ciężkim meczu.

– Przyjęcie, okej. Bar, zgoda. Ale kluby nocne to syf – oznajmiłem. – Kiepska muzyka, za drogie drinki, zbyt wielu zawadzających kolesi. Poza tym są cholernie tandetne.

– Właśnie. – Gestykulował Ty, jakby to było oczywiste. – Laski uwielbiają kiczowatość. Zwłaszcza gorące sztuki.

– Świetnie – stwierdziłem. – Bawcie się dobrze. – Miałem wiele pomysłów na wieczorną rozrywkę, w tym spędzenie czasu z gorącymi laskami. Oni mogli iść swoją drogą, a ja swoją.

– No weź, stary. – Dallas obrzucił mnie groźnym spojrzeniem i wziął kęs burgera.

Ponownie zjawiła się kelnerka, która dolała nam wody z lodem, po czym się oddaliła.

– Po co jestem wam potrzebny? Beze mnie nie dacie rady niczego wyrywać?

– Nie chodzi przecież o twoje wspaniałe towarzystwo – wypalił ze śmiertelną powagą Dallas.

– Zaprośmy kogoś do nas. – Wzruszyłem ramionami.

– Robimy tak co weekend – jęknął Tyler, odchylając głowę, i wpatrzył się w sufit. Przeczesał palcami ciemne włosy, a potem spojrzał na mnie. – Potrzebuję zmiany otoczenia.

Lubiłem domowe imprezy. Przyjęcia u nas. Kiedy się znudziłem, mogłem pójść do swojego pokoju i położyć się spać… albo porobić coś innego.

Wybuchnąłem śmiechem w reakcji na słowa przyjaciela. „Zmiana otoczenia” to grzeczne określenie na to, co go trapiło.

– Chodzi o to, że w końcu w Boyd skończyły ci się dziewczyny do bzykania.

– To też – odpowiedział. – Muszę odnowić cykl.

Ludzie zawsze dawali mi w kość w związku z moją reputacją, ale przy Tylerze wychodziłem na pieprzonego Toma Hanksa.

– Tak czy siak, potrzebuję zmiany. Nie ma innej opcji. Idziesz z nami, dupku. – Dallas popatrzył na mnie lodowatoniebieskimi oczami. Może pod wpływem tego spojrzenia dziewczynom spadały majtki, ale na mnie działało to znacznie mniej.

– Co ci zależy, Ward? – Uniosłem w jego stronę podbródek. – Wiesz, że ostatecznie i tak skończysz z Shiv.

– Może tak, może nie. – Wzruszył ramionami. – To będzie zależało od rozwoju wydarzeń.

Brednie. Szansa na to, że przed pierwszą nad ranem skończy z Siobhan, wynosiła dziewięćdziesiąt osiem procent. Dallas dużo gadał, ale nigdy nie spiknął się z nikim innym, mimo że technicznie rzecz ujmując, nie byli w związku na wyłączność. Łączyła ich dziwna relacja, której nie rozumiałem. Ale lubiłem Shiv.

Kiedy sprawy między nimi się komplikowały, kumpel wyruszał na poszukiwanie rozpraszacza. Jego celem nie było podrywanie lasek. On dążył do zapomnienia. Może i tym razem o to chodziło.

– Dobrze – zgodziłem się, po czym zanurzyłem frytkę w keczupie i gestykowałem, trzymając ją w palcach. – Skoro wy dwaj, wybitne ćmy barowe, jesteście zdeterminowani, by się tam wybrać, podkręćmy sytuację.

– Niby jak? – zapytał Dallas.

– Proponuję zakład.

Tyler uniósł ciemną brew.

– Mów dalej.

– Jeśli w dzisiejszym meczu nie damy Bulldogsom zdobyć żadnego punktu, pójdziemy do XS.

Szansa, aby tak się stało, była znikoma. Jeżeli jednak do tego dojdzie, to świetnie – zmiażdżymy drużynę, której nienawidziłem najbardziej na świecie. Jeśli nie, też dobrze – nie będę musiał iść do głupiego klubu.

Oczywiście pod warunkiem, że wygramy. Ta część nawet nie podlegała negocjacjom. Zwyciężaj albo giń w walce. Byliśmy jedyną ze szkół w naszym stanie, która awansowała do I Dywizji, co oznaczało, że rywalizacja była w nas głęboko zakorzeniona. Przesiąkliśmy dekadami nienawiści i niechęci. Drużyna z Boyd w sumie wygrała więcej mistrzostw, chociaż w minionym dziesięcioleciu Callingwood ogólnie było silniejsze. Z bólem musiałem przyznać, że przez ostatnie trzy lata podczas mojego pobytu na uniwersytecie Boyd graliśmy na wyrównanym poziomie.

W każdym razie nasze mecze zawsze były ekscytującymi wydarzeniami. Bulldogs naprawdę nienawidzili nas za to, że zeszłej wiosny pokonaliśmy ich w play-offie. Nie mogłem się doczekać, aż zmiażdżę ich dzisiejszego wieczoru – zwłaszcza ich kapitana Morrisona, który stosował nieczyste zagrywki, obijał się na lodzie i w ogóle był złamasem.

– A co, jeśli się nie uda? – Dallas wziął kęs pieczywa czosnkowego, obrzucając mnie badawczym spojrzeniem.

– Zrobimy lepszy użytek z naszego czasu. – To znaczy, cokolwiek innego niż marnowanie go w klubie nocnym.

– Zgoda. – Wzruszył szerokimi ramionami.

– Co? – Tyler oparł się łokciami o blat i popatrzył na mnie groźnie. – Nie ma mowy. To składa wszystko na moje barki.

– Niezupełnie. – Wskazałem Dallasa. – On nadal musi strzelić do bramki, abyśmy wygrali.

Ta część jednak stanowiła pewnik. Punkty zdobywane przez Dallasa w każdym meczu mieściły się na szczycie rankingu ligi. Moje statystyki były nieco mniej imponujące ze względu na kary, jakie otrzymywałem. Niemniej wszyscy mieliśmy określone role, a ja dobrze odgrywałem swoją.

– Musiałbym stać na głowie przez trzy tercje, aby przeciwnicy nie zdobyli żadnego punktu – oznajmił Ty. – Wtedy wygramy, dopóki jeden z was, kretyni, nie strzeli gola.

– Dobrze – westchnąłem. – Możemy podnieść stawkę. Mecz bez straty gola, a my zdobędziemy trzy lub więcej. I przynajmniej raz musi strzelić Ward.

– Łatwizna. Dam radę z opaską na oczach i stojąc na głowie. – Dallas upił łyk wody z lodem. – Niech będą dwa.

Zachowywał się, jakby odwalał za mnie robotę.

– Walić to – burknął Tyler. – Musimy tylko przemycić dwa strzały obok Mendeza, podczas gdy ja będę blokował całą ich drużynę.

Jak zwykle dramatyzował. Strzały do siatki dzisiejszego wieczoru z pewnością zarejestrujemy około połowy meczu, jeśli nie wcześniej. Jednak bramkarze nie słyną z opanowania. Cechuje ich pewien rodzaj szaleństwa. Muszą odpowiednio działać, aby otrząsnąć się z frustracji i wrócić do siebie po przepuszczeniu bramki. Przy obronie wymagana jest intensywna psychiczna gra.

– Co się stało? – rzucił z uśmieszkiem Dallas, dokuczając mu. – Martwisz się, że nie dasz rady?

Ty parsknął.

– Oczywiście, że dam. Taki mam zamiar.

Słabością Tylera była duma posunięta do granic niemożliwości, co czyniło go podatnym na manipulację.

– Słyszałem, że Bulldogsi położyli przedsezonowe rozgrywki – dodał Dallas. – Jeden-cztery-jeden. Pewnie nie będzie ciężko.

Gdybym wiedział, że tak łatwo da się wygrać zakład, wykazałbym się większą kreatywnością.

Po trzech minutach gry bramkarz Bulldogsów nie zdołał zablokować strzału Warda, po którym krążek przeleciał między parkanami przeciwnika. Gość wyglądał, jakby przysnął na kiju czy coś takiego. Potem wszystko im się posypało. Już w pierwszej tercji dostali kilka drobnych kar za spowodowanie upadku przeciwnika, uderzenie i kłucie kijem, a także za obecność zbyt wielu graczy na lodzie. Najwyraźniej – poza tym, że zapomnieli, jak jeździ się na łyżwach – nie umieli też liczyć.

Kiedy rozpoczęła się druga tercja, byliśmy w świetnych nastrojach. A nasi rywale zbierali łomot.

Obserwowałem, jak Dallas strzela i niewiele brakuje, aby trafił. Krążek uderzył jednak w bandę i ponownie wrócił do rogu. Jeden z zawodników przeciwnej drużyny, Derek James – nazywany D-manem – wybił go i przejął, ale nagle zamarł. Podjechałem od tyłu na pozycję obok bramki, podczas gdy nasz drugi skrzydłowy przypuścił atak. Zamiast poświęcić chwilę na właściwe ustawienie się, Derek spanikował i próbował ominąć kolegę z drużyny. Krążek po jego strzale przeleciał łukiem, a ja przejąłem go przed bramką. W mgnieniu oka ponownie rozległa się syrena.

Piękno samo w sobie.

Wyrzuciłem parę razy ręce w powietrze, po czym zjechałem z lodu i wskoczyłem na ławkę.

– Niewiarygodny strzał – zaśmiał się Dallas, poklepując mnie po plecach. – Właśnie przypieczętowałeś swój los.

Nie minęły nawet dwie minuty, a wynik wynosił trzy do zera. Zdobyliśmy przewagę i spełniliśmy warunki naszego zakładu. Może powinienem był podnieść poprzeczkę wyżej. Jednak, mówiąc szczerze, nie sądziłem, że drużyna Bulldogs aż tak ułatwi nam zadanie.

Teraz zawodnicy na pierwszej linii ataku jeździli bez celu, jakby potrzebowali cholernej mapy ze wskazówkami prowadzącymi do bramki. Morrison mógł skorzystać na posiadaniu kompasu.

Nie tylko odpadły im koła. Palił się cały wóz.

To było wspaniałe.

– Tyler nadal musi obronić wszystkie strzały – powiedziałem.

Może Bulldogsi wyciągną głowy z tyłków i zdobędą gola, abym mógł sobie odpuścić wyjście do cholernego klubu nocnego. Chwila, nie. Co, do cholery? Znienawidziłem siebie za to, że nawet przez chwilę tak pomyślałem. Im bardziej upokarzającą porażkę poniesie Callingwood, tym lepiej.

– Proszę cię. Widziałeś go dzisiaj? – Dallas wskazał podbródkiem w stronę siatki. – Jest niczym mur z cegieł.

– Zobaczymy.

– Zacznij myśleć, jak się uczeszesz i w co ubierzesz – oświadczył. – Idziesz z nami.

Cholera jasna. Stałem się ofiarą własnego sukcesu.

– Dobrze. – Pochyliłem się i sięgnąłem po butelkę wody. – Idźmy na całość. Skoro mam przegrać ten głupi zakład, równie dobrze możemy ich zmiażdżyć.

ROZDZIAŁ 3NIE MA MOWY

Bailey

Tłum zaczął wiwatować, kiedy rozległa się syrena i zmieniły się liczby na tablicy wyników. Ku mojemu przerażeniu jasnoczerwone cyfry wskazywały cztery do zera dla drużyny Falcons.

Na wyjeździe zawsze grało się do bani, ale było szczególnie źle, jeśli kopano nam w ten sposób tyłki.

Nasz bramkarz Eddie Mendez rzucił kijem i puścił wiązankę soczystych przekleństw, które poniosły się echem po hali. Wstrzymałam oddech, czekając, aż dopadnie go trener Brown, ale tym razem mu się upiekło. Mój brat Derek ściągnął niebiesko-białe rękawice i podjechał do ławki, potrząsając głową. Był wściekły na siebie za spartaczoną obronę, a nie na Mendeza, który przepuszczał bramki.

Spod siatki ruszył Chase Carter – lewoskrzydłowy Falconsów – wyrzucając zwycięsko ręce w powietrze. Zmierzał w stronę ławki, aby przybić piątki z kolegami z drużyny i triumfować, jak to miał w zwyczaju. Poczułam przypływ irytacji.

– Nienawidzę go – wymamrotałam.

Amelia pokiwała głową.

– Ja też. Jest najgorszy.

Wielu zawodników wzbudzało we mnie silne emocje – zarówno pozytywne, jak i negatywne – ale Carter był pod tym względem wyjątkowy. Stanowił definicję odpychającego osobnika. Był chodzącym tupetem w karmazynowej koszulce sportowej.

Samozadowoleniem na łyżwach.

Pewnie, że był dobry – odważny skrzydłowy na pierwszej czy drugiej linii w I Dywizji – lecz jego olbrzymie ego pozostawało niewspółmierne do poziomu umiejętności. Cieszył się złą sławą z uwagi na wygadywanie bzdur i wszczynanie bójek. W szczególności inicjował sprzeczki, które kończyły się dla nas karami. Nie był jedynie irytującym osobnikiem. Stanowił wcielenie przebiegłości.

Drużyna Falcons zdobywała gole, ponieważ my po jego prowokacjach graliśmy w osłabieniu.

Zeszłej wiosny, na koniec regularnego sezonu, ścieżki Cartera i Dereka skrzyżowały się w drugiej tercji. Pomimo że ten pierwszy jawnie podżegał drugiego, to mój brat otrzymał karę za niesportowe zachowanie, a prowokator wyszedł z tej sytuacji bez szwanku. Utrata Dereka zabolała, wziąwszy pod uwagę, że drużyna była już pozbawiona kilku obrońców, którzy odnieśli obrażenia. Przegraliśmy wtedy jednym punktem i straciliśmy okazję, by zakwalifikować się do play-offów. Derek nadal chował urazę wobec Cartera. Ja podzielałam jego uczucia.

Amelia i ja w milczeniu oglądałyśmy masakrę rozgrywającą się na lodzie. Chociaż tylko ona w pełni koncentrowała się na meczu. Ja nie mogłam oderwać wzroku od Luke’a. Nawet kiedy siedział na ławce, nie byłam w stanie skupić się na czymkolwiek poza nim.

Przyjaciółka szturchnęła mnie łokciem.

– Na pewno wszystko w porządku?

– Tak. – Objęłam się ramionami, żałując, że nie zarzuciłam kurtki na szarą bluzę. Na hali uniwersytetu Boyd, Northridge Center, zawsze panował przenikliwy ziąb, jednak byłam tak zamroczona, że nawet nie przyszło mi to do głowy, gdy wychodziłam z domu.

– Rozmawialiście od tamtego wieczoru?

– Tak jakby – odpowiedziałam. – Właściwie nie.

Po południu Luke wysłał mi serię rozgorączkowanych SMS-ów z przeprosinami. Nie tyle próbował mnie odzyskać, co chciał ograniczyć szkody. Ponowił błagania o przyjaźń. Najpierw go zignorowałam, ale po piątej wiadomości ugięłam się pod presją i odpisałam, że nie żywię do niego urazy, chociaż to nieprawda, i że po prostu potrzebuję trochę czasu – właściwie wieczności. Postąpiłam tak dlatego, że byłam popychadłem, a częściowo też dlatego, że nie chciałam, by nasz prywatny dramat odbił się na dzisiejszym meczu. Pomimo mojego samopoczucia musiałam udobruchać Luke’a dla dobra drużyny, aby nie zawalił gry.

Mimo to był on praktycznie nie do poznania na lodzie – powolny, rozkojarzony i bezużyteczny. Dostał więcej kar niż podczas jakiegokolwiek meczu w ostatnim sezonie. Za głupie przewinienia, takie jak oczywiste zahaczanie i trzymanie wysoko uniesionego kija. Nie mogłam nawet obwiniać za nie Cartera.

Nasi pozostali zawodnicy wcale nie radzili sobie lepiej. Ewidentnie byli zirytowani nijaką grą, a przez to wpadli w błędne koło.

Miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy.

Amelia się pochyliła i wpatrywała zmrużonymi oczami w ławkę graczy.

– Uff. Co teraz?

Paul i Carter kłócili się, nie przejmując tym, że ławki oddziela pleksi. Carter coś trajkotał, a Paul się zdenerwował i wysokim łukiem rzucił butelkę z wodą nad dzielącą ich ścianką, celując w głowę Cartera. Ten w ostatniej chwili zrobił unik i kiedy trenerzy nie patrzyli, dyskretnie pokazał Paulowi środkowy palec. Jednak ciśnięcie butelką wody zostało zauważone.

Tak jak powiedziałam: Carter był przebiegły.

Trener Brown potrząsnął głową i ruszył szybkim krokiem w stronę Paula, wskazując palcem korytarz prowadzący do szatni. Cholera. Wyglądało na to, że Paul został odesłany.

Carter odchylił głowę i wybuchnął śmiechem, a potem walnął pięścią stojącego obok Warda. Trener drużyny Falcons rzucił im ostrzegawcze spojrzenie, więc spoważnieli, ale mogłam przysiąc, że widziałam szyderczy uśmieszek majaczący na twarzy Cartera w momencie, kiedy ich trener się odwrócił.

– Znowu Carter – syknęła Amelia. – Co za dupek!

– Sami mu się podkładają – zauważyłam. – Manipuluje nimi bez wysiłku.

– Wiem. Jak dobrze, że Jillian dzisiaj pracuje – oznajmiła. – Dzięki temu nie musi oglądać tej porażki.

Jillian była naszą współlokatorką i od ośmiu miesięcy spotykała się z naszym bramkarzem Mendezem. On również nie radził sobie dzisiaj za dobrze, więc prawdopodobnie lepiej dla nich obojga, że nie była świadkiem tej jatki.

Cztery minuty później rozległ się sygnał. Mecz zakończył się wynikiem pięć do zera. Przegrana to jedno, ale niezdobycie ani jednej bramki dolewało oliwy do ognia. Zwłaszcza że Luke był zazwyczaj jednym z naszych najlepszych strzelców.

Z Amelią torowałyśmy sobie drogę od stoisk z jedzeniem. W końcu wróciłyśmy na halę, pogryzając popcorn, i czekałyśmy na drużynę. Przebranie się i sprawozdanie zajęło im więcej czasu niż zwykle, prawdopodobnie dlatego, że trener Brown rozdzierał ich na strzępy. I słusznie.

Jako jeden z pierwszych z szatni wynurzył się Paul. Miał opuszczone ramiona i ściągniętą twarz.

Amelia posłała mi przepraszające spojrzenie.

– Wybacz, ale muszę z nim chwilę porozmawiać.

– Pewnie. – Machnęłam ręką. To, że mój związek się zakończył, nie znaczyło, że oczekiwałam, że moja przyjaciółka zrezygnuje ze swojego.

Rzuciła się, aby powitać Paula, a on pochylił się i zamknął ją w silnym uścisku, który przyprawił mnie o ból serca. Zacisnęłam zęby i odsunęłam od siebie smutek. Znacznie trudniejsze do zignorowania było jednak to, że stałam samotna na hali niczym jakiś podglądacz. Kolejni zawodnicy Bulldogsów pojawiali się jeden po drugim, lecz żaden do mnie nie podszedł.

Nikt do mnie nie pomachał ani się ze mną nie przywitał.

Żołądek zawiązał mi się w supeł. Czy to właściwie oznaczało mój koniec przyjaźni z drużyną? Czy naprawdę sądziłam, że będę z nimi wychodziła po tym, jak Luke mnie rzucił?

Wyjęłam telefon i bezmyślnie gapiłam się w ekran, zastanawiając, czy powinnam zaczekać na Dereka, czy wezwać Ubera i się zmyć. Wstrzymałam oddech, kiedy z szatni ciężkim krokiem wyszedł Luke. Miał wilgotne blond włosy i kamienny wyraz twarzy. Zerknął na tłum – na przyjaciół, których aż do dzisiaj uważałam również za swoich znajomych – a potem na mnie, stojącą samotnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, zatrzymał się w miejscu.

Przez kilka dziwacznych sekund taksowaliśmy siebie wzajemnie wzrokiem, po czym Luke z zauważalną niechęcią ruszył w moją stronę. Każdy jego krok był tak powolny, jakby praktycznie powłóczył nogami.

– Hej.

– Hej. – Zablokowałam telefon i wsunęłam go do tylnej kieszeni. – Mieliście dzisiaj pecha. Mimo to niezła akcja.

Wzruszył ramionami, ale napięty wyraz jego twarzy mówił sam za siebie.

– Następnym razem ich dorwiemy.

– Z pewnością – przyznałam. – Więc…

Przez chwilę staliśmy zatopieni w niezręcznej ciszy, która ciągnęła się w nieskończoność. Upokorzenie rozsadzało moje trzewia. Dlaczego tu przyszłam? Czy myślałam, że Luke zmieni zdanie? Czy sądziłam, że uświadomi sobie, że popełnił błąd?

Tymczasem to ja się pomyliłam.

Niepotrzebnie się z nim zadawałam.

– No chodź, Morrison! – zawołał Mendez, machając do niego ze zniecierpliwieniem. Otoczona dziewczynami i pochlebcami drużyna zebrała się przy drzwiach frontowych i szykowała do wyjścia. Zaledwie dwa dni temu też bym się tam znajdowała.

– Za chwilę! – zawołał Luke, patrząc przez ramię, a potem zerknął ponownie na mnie. – Hmm, powinienem iść.

– Okej.

Jeszcze nie widziałam Dereka. On zawsze opuszczał szatnię jako jeden z ostatnich. Gdy jednak już wyszedł, zaraz doganiał resztę. Wiedziałam, wobec kogo jest lojalny mój brat, i na pewno nie byłam tą osobą. Tak czy siak, nie mógłby mi pomóc. Dołączenie do nich było wykluczone, co oznaczało, że powinnam zbierać się do domu, aby wypłakać się do połowy litra lodów i powtórek serialu Chirurdzy. Do tego nie potrzebowałam towarzystwa.

– Napiszę do ciebie – oznajmił Luke.

Chciałam powiedzieć, aby się nie fatygował, lecz zamiast tego skinęłam głową i skierowałam się do damskiej toalety. Mogłam się w niej ukryć do momentu, aż drużyna wyjdzie.

Kiedy popchnęłam wahadłowe drzwi, mój telefon zawibrował, sygnalizując nadejście SMS-a.

Amelia:

Dokąd idziesz? Dołączasz do nas?

Bailey:

Między mną a Lukiem jest zbyt dziwnie. Zbieram się do domu.

Amelia:

Jesteś pewna? Mogę z tobą wrócić.

Bailey:

Nie. Nie trzeba. Wszystko gra. Potrzebuję chwili dla siebie.

Korzystałam z toalety i myłam ręce najwolniej, jak się dało, aby mieć pewność, że drużyna się ulotni, zanim wyjdę. Cisnęłam papierowy ręcznik do śmietnika, kiedy na moją wcześniejszą wiadomość o Luke’u odpisała Zara.

Zara:

Tak mi przykro. Wszystko w porządku? Jesteś w domu?

Bailey:

Nie. Jestem w Northview.

Zara nie miała pojęcia, co to za miejsce. Była kumpelką z dziennikarstwa, pracującą również w uniwersyteckiej gazecie, i nieliczną z kilkorga moich przyjaciół nieuwikłanych w świat hokeja. Wobec tego ją oświeciłam.

Bailey:

To hala na uniwersytecie Boyd. Mecz właśnie dobiegł końca, więc zbieram się do domu.

Zara:

Nie ma mowy. Zabieramy cię z Noelle do klubu. Nie ruszaj się z miejsca i wyślij mi lokalizację. Zgarnę cię za dziesięć minut.

ROZDZIAŁ 4KONTROLER RUCHU LOTNICZEGO

Bailey

Godzinę później wcisnęłam się w pożyczoną mini i wylądowałam w klubie nocnym. To, że przez dwa wieczory z rzędu miałam na stopach buty na obcasach, a na twarzy makijaż, obrazowało, jak moje życie drastycznie zboczyło z toru.

– O mój Boże! To obrzydliwe! – Stuknęłam pustym kieliszkiem o bar i zadrżałam. Cierpki posmak pozostał mi na języku, a alkohol spłynął do żołądka, wypalając ścieżkę przez gardło.

Noelle wybuchnęła śmiechem i wręczyła mi drinka.

– To tylko tequila, B.

– To nieistotne. Smakuje paskudnie. – Gorączkowo popijałam malinowego drinka, próbując się pozbyć odrażającego posmaku.

– Przykro mi – powiedziała Zara, zakładając lok kasztanowych włosów za ucho. – Zapomniałam, że nie lubisz alkoholu. W następnej kolejce zamówimy coś lekkiego. Może koktajl blue balls.

– Sine jaja2? – Wzdrygnęłam się. – To brzmi jeszcze gorzej.

– To malibu z dodatkami. Jest pyszne. Nawet nie smakuje jak alkohol.

– Skoro tak twierdzisz.

Odnosiłam wrażenie, że głośna muzyka rozbrzmiewa w moim ciele, kiedy kołysałam się w miejscu do remiksu granego przez DJ-a. Dziewczyny zaciągnęły mnie do mieszczącego się na drugim końcu miasta nowego klubu o nazwie XS. Technicznie rzecz ujmując, znajdował się on na terytorium Falconsów, więc normalnie unikałabym tego miejsca. Teraz jednak wydawało się doskonałym wyborem, by utopić smutki. Nie było szansy, abym natknęła się tu na Luke’a czy spotkała kogokolwiek z drużyny. A tego dnia anonimowość miała posmak wolności.

Kiedy alkohol zaczął działać, rozgrzewając moje żyły, myśli o dzisiejszym meczu i wczorajszym szoku rozpłynęły się we mgle. To uczyniło moją obecną sytuację znośniejszą.

Zara oparła łokcie o bar i przez chwilę uważnie obserwowała tłum.

– Myślę, że potrzebujesz odskoczni, Bails. – Przeniosła wzrok na mnie i uniosła brwi, popijając rum z colą przez żółtą słomkę. – Wiesz, co mówią: „Najlepszym sposobem, aby o kimś zapomnieć, jest znaleźć się pod kimś innym”.

Poprawiłam czarną spódniczkę, która co dwie sekundy podsuwała się na moich udach. Należała do Noelle i jak na mój gust była z siedem centymetrów za krótka.

– Zara, rozstania się zdarzają.

– Właśnie. – Noelle pokiwała ze współczuciem głową, a jej niebieskozielone oczy spoważniały. – Uprzedź go.

Poczułam skurcz żołądka w reakcji na jej niezamierzoną sugestię, że Luke szybko znajdzie sobie kogoś nowego. Może jednak potrzebowałam tego drinka blue balls.

– Niemożliwe. Znając moje szczęście, skończę z seryjnym mordercą.

– Może Luke jest przyczyną twojego pecha. – Wzruszyła ramionami Zara. – Tak czy siak, kiedy ostatni raz to robiliście?

To było tak dawno temu, że wstyd się przyznać. Luke’a pochłaniały treningi i zajęcia, a ja uczęszczałam na trudne kursy. Wmawiałam sobie, że dopadł nas chwilowy kryzys, ale prawda była taka, że seks stał się bardziej obowiązkiem niż przyjemnością.

Nie potrafiłam sobie przypomnieć ostatniego razu, gdy się kochaliśmy. Może po sierpniowym przyjęciu w domku nad jeziorem należącym do rodziców Paula? To było ponad miesiąc temu, ale to normalne, prawda? Pary miewały wzloty i upadki. Nawet jeśli te drugie zdarzały się nieco częściej.

– Nie wiem – skłamałam. Na moje policzki wypełzł rumieniec. – Jakiś czas temu.

– Właśnie. I prawdopodobnie to pech, że Luke był jedynym pasażerem. – Wskazała odruchowo moje biodra, przygryzając karmazynową dolną wargę.

Wbrew sobie, i prawdopodobnie za sprawą tequili, wybuchnęłam śmiechem.

– Moja wagina nie jest terminalem lotniczym, Zar.

– Co my tu mamy? – Za moimi plecami rozbrzmiał głęboki głos.

Odwróciłam się i podskoczyłam w oszołomieniu, gdy dostrzegłam okazałą sylwetkę Chase’a Cartera opierającego się za mną o bar. Na jego boskiej twarzy malowało się rozbawienie.

Prowokator z drużyny Falcons, prowadzący w rankingu na najwięcej otrzymanych kar w zeszłym sezonie i przedostatnia osoba, którą miałam ochotę spotkać.

Najwyraźniej był świadkiem naszej rozmowy, w tym komentarza o waginie. To był popieprzony tydzień, więc nawet się nie zdziwiłam. Brakowało jeszcze tylko, aby uderzył we mnie piorun.

– Skoro mowa o odskoczni – wymamrotała pod nosem Zara. – Cześć.

Zignorowałam ją i posłałam Chase’owi miażdżące spojrzenie.

– Nie zawracaj sobie tym głowy.

Uniósł brwi i otworzył szeroko ciemne oczy, zgrywając niewiniątko.

– Ależ ja umieram z ciekawości, by dowiedzieć się czegoś więcej o lądowaniu i startowaniu.

Noelle zachichotała, a Zara, dławiąc się rumem z colą, parsknęła i zaczęła spazmatycznie kaszleć.

– O mój Boże! – Przewróciłam oczami, odwracając się do przyjaciółek.

– Przepraszam – westchnęła Zara, uderzając się pięścią w klatkę piersiową.

– Jakie dzisiaj panują warunki na pasie startowym? – naciskał Chase.

Obrzuciłam bar spojrzeniem w poszukiwaniu potencjalnej broni. Niestety nie dostrzegłam właściwie niczego, co mogłabym wykorzystać.

– Myślisz, że to zostanie uznane za morderstwo pierwszego czy drugiego stopnia, jeśli zabiję cię mieszadełkiem do koktajli? Można by utrzymywać, że czynu dokonano pod wpływem impulsu, gdybym posłużyła się bronią będącą w zasięgu ręki. Myślałam jednak o tym od dłuższego czasu.

Chase zbliżył się o krok, rozciągając usta w szyderczym uśmieszku.

– A niby czemu? Nawet się nie znamy. A może jednak? – Uniósł głowę i zaczął taksować wzrokiem moją twarz. – Wyglądasz znajomo. Czy my…?

– Nie. – Skrzywiłam się. Po tym, co o nim słyszałam, nie zdziwiło mnie, że nie potrafi spamiętać swoich podbojów. – Boże, nie! Chodzi mi o to, że wszyscy z Callingwood cię nienawidzą.

– Doprawdy? – Fasada pękła i na jego twarzy pojawił się szeroki, pełen zadowolenia uśmieszek. Nawet nie próbował ukryć rozbawienia.

Moje poirytowanie poszybowało w górę. Ten koleś miał metr dziewięćdziesiąt – jak donosiło środowisko sportowe – i był solidnie umięśniony, ale największe miał ego.

Był strasznym wichrzycielem.

Zara doszła do siebie i nas obserwowała, jednak się nie wtrącała. Spojrzenie Noelle wędrowało tam i z powrotem między nami, jakby była świadkiem pasjonującego meczu tenisowego. Żadna z nich nie wiedziała, kim jest Chase. Brakowało im odpowiedniego kontekstu i prawdopodobnie uległy jego urokowi.

Plotki głosiły, że tak działa na kobiety.

Właściwie krążyły pogłoski, że kobiety ulegały czemuś więcej niż jego wyglądowi. Szeptano o jego mitycznym, magicznym penisie. Miejscowa legenda głosiła, że jako pierwszoroczniak uwiódł piękną, przebywającą na kontrakcie wykładowczynię, która popadła w rozpacz, kiedy ich związek się zakończył, i przeniosła się do college’u na Zachodnim Wybrzeżu. Potem ponoć przespał się z drużyną dopingującą uniwersytetu Boyd, a także z połową kobiecego zespołu hokejowego, zanim rozpracował resztę studentek z kampusu i nawet kilka dziewczyn z mojej uczelni.

Nie cierpiałam go, ale nie każdy w Callingwood był równie lojalny wobec naszej drużyny.

Powiedziano mi, że pomimo osobowości Chase’a, która najwyraźniej pozostawiała wiele do życzenia, wszystkie dziewczyny wracały, aby powtórzyć numerek, ponieważ – rzekomo – facet był taki dobry.

Nie wspominając już o tym, że miło się na niego patrzyło.

Pojawił się barman, a Chase oparł się o kontuar i zamówił kolejnego drinka. Ja tymczasem przesunęłam się w stronę Zary i Noelle. Najchętniej bym stąd uciekła.

– Może zatańczymy? – zaproponowałam przyjaciółkom.

– Pewnie. – Zara kołysała się w rytm muzyki. – Uwielbiam tę piosenkę.

Dzięki Bogu! Złapałam przyjaciółkę za rękę, zdeterminowana, by odciągnąć ją od Cartera i zabrać ze sobą Noelle.

– Zaczekaj. – Zara nagle się zatrzymała i odstawiła drinka na bar. Pogrzebała w torebce i wyjęła telefon. Wykrzywiła twarz w grymasie, kiedy zerknęła na podświetlony ekran. – Mama dobija się do mnie na FaceTimie. Muszę odebrać. Popilnuj mi drinka, okej? Zaraz wracam. – Ścisnęła mnie za ramię i udała się do łazienki.

Noelle uniosła głowę. Dostrzegłam intrygancki wyraz jej twarzy.

– Wiesz co? Sprawdzę, co u niej. – Podążyła za Zarą, zostawiając mnie przy barze z Chase'em, panem „Chcę Zostać Kontrolerem Ruchu Lotniczego”.

Zdrajczynie.

Mogłam odejść. Nie miałam przystawionego pistoletu do skroni, więc chyba jednak również wyszłam na zdrajczynię.

Chase odwrócił się do mnie i przyglądał ciemnymi oczami mojej twarzy.

– Naprawdę wyglądasz znajomo. Chodzisz do Callingwood? Jak się nazywasz?

– Podaję tę informację, tylko gdy to niezbędne, a ty nie musisz tego wiedzieć.

Upiłam łyk drinka, po czym odwróciłam wzrok i skupiłam go na wielobarwnych światłach odbijających się od parkietu połyskującego czerwono-zielono-niebieskimi wzorami. Chase próbował mnie podrywać, a moje biedne ego było tak posiniaczone, że niemal podobała mi się uwaga, jaką mnie obdarza. Niemal.

Poza tym Luke naprawdę by się wkurzył, gdyby się o tym dowiedział, a na to właśnie zasługiwał. Jednak flirtowanie z Chase’em było równoznaczne z popełnieniem zdrady przeciwko mojemu bratu i naszym przyjaciołom. A spotykanie się z wrogiem nie wchodziło w grę… Prawda?

Mimo to byłam świeżo upieczoną singielką, a nie trupem, a on był niezłym ciachem. Czarny podkoszulek doskonale opinał jego szerokie, umięśnione ramiona. Te ramiona pewnie mogłyby mnie podnieść i z łatwością przyprzeć do ściany.

Nie żebym o tym myślała.

– To niesprawiedliwe, że ty wiesz, kim jestem, a nie chcesz mi zdradzić nawet swojego imienia.

– Mówisz, jakbyś wiedział cokolwiek o uczciwości – oświadczyłam. – Widziałam, jak grasz.

Jego stylu nie można było określić nieuczciwym. Technicznie rzecz ujmując, nie łamał zasad, przynajmniej przez większość czasu. Naginał je jednak tak, aby przeciwna drużyna się łamała i dostawała kary. Dobrym przykładem było to, co spotkało dzisiaj Paula.

Chase to podżegacz.

I pożeracz serc.

– Nie wiedziałem, że jesteś moją fanką, Callingwood.

– Nie jestem. – Rozglądałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kogokolwiek, kto mógłby mnie uratować. Jednak parkiet wypełniali wijący się ludzie, których tożsamości ginęły w stroboskopowych światłach i sztucznym dymie. Poza tym i tak nikogo tu nie znałam. Byliśmy na terytorium Chase’a.

Carter z rozbawionym wyrazem twarzy upił duży łyk piwa. Mocniej zacisnęłam dłonie na szklance z drinkiem, powstrzymując chęć wylania go na jego głowę.

– Czy to może wysoce kontrolowana przestrzeń powietrzna?

Rzuciłam mu groźne spojrzenie.

– Ale z ciebie dupek!

– Powiesz mi, jak wygląda pas startowy3? – Jego szerokie ramiona zatrzęsły się pod wpływem śmiechu.

– Twój samolocik z pewnością jest za mały, aby się tego dowiedzieć. – Przybiłam sobie w myślach piątkę za tę szybką ripostę.

Chase posłał mi krzywy uśmieszek, gdy zauważył, jaka jestem dumna ze swojej odpowiedzi.

– Niezły tekst. – Zrobił krok w moją stronę i zniżył głos, który stał się ochrypły. – Ale w moim przypadku mamy do czynienia z Airbusem.

Airbusem? W pewnym sensie podejrzewałam to na podstawie plotek, jednak z pewnością nieco koloryzował. Może prawda kryła się między pogłoskami a jego sposobem bycia. Bez stroju hokejowego był widoczny jego doskonały tors w kształcie litery V, a to prowadziło do…

Boże, dopomóż! Teraz właściwie skupiłam się tylko na jego wyglądzie. Czy postradałam rozum? Myślałam o Chasie Carterze. Pomijając jego imponujące ciało, był obiektem mojej nienawiści. To nieuniknione. Rywalizacja pomiędzy naszymi szkołami była ważniejsza.

Uświadomienie sobie tego sprawiło, że wróciłam do rzeczywistości, w której stał obok mnie, przyglądając mi się uważnie ciemnymi oczami. Wpatrywał się we mnie wyczekująco.

– Och. – Wypuściłam dolną wargę spomiędzy zębów.

Carter przestąpił z nogi na nogę i podszedł jeszcze bliżej. Uderzył mnie zapach jego wody po goleniu – która pachniała za dobrze, wziąwszy pod uwagę jej posiadacza – i aż skręcił mi się żołądek.

Poczułam ukłucie między nogami. Zalała mnie fala podniecenia, którego nie odczuwałam od wieków. Nawet z Lukiem.

– Wydajesz się odrobinę skołowana – oświadczył Chase.

– Raczej zrażona.

Jeśli jednak miałabym być szczera, czułam mieszankę tych emocji. Niepokoiło mnie, że mój umysł i ciało stają naprzeciw siebie, kiedy chodzi o niego. Najwyraźniej odreagowywałam rozstanie. Poza tym byłam nieco wstawiona.

Chase upił łyk piwa i zmierzył mnie wzrokiem.

– Mam nadzieję, że nie jesteś hazardzistką. Nie potrafisz robić pokerowej miny.

Ogarnęło mnie poirytowanie zmieszane z nagłym przypływem nieśmiałości. Na moje policzki wypełzł rumieniec. Liczyłam, że oświetlenie jest wystarczająco przytłumione, aby to ukryć.

– Moim zdaniem to ty jesteś skołowany.

Uniósł brew.

– Może odrobinę.

– Cóż, tak czy siak – odchrząknęłam, prostując ramiona – terminal jest zamknięty. Na czas nieokreślony. Brakuje wykwalifikowanych pilotów.

– Och, myślę, że znajdą się jacyś o wysokich umiejętnościach. – Jeszcze bardziej zniżył głos, który brzmiał teraz niczym mieszanka żwiru i jedwabiu.

Moje tętno poszybowało w górę, a żar z policzków rozlał się po całym ciele. Przez chwilę patrzyłam na Chase’a, jakbym zapomniała języka w gębie. W końcu podeszły do nas Noelle i Zara. Ta druga miała zdezorientowany wyraz twarzy, nieświadoma, że właśnie wparowała na katastrofę o podtekście seksualnym.

– Myślę, że moja matka właśnie rozmawiała ze mną przez FaceTime’a przez sen. – Wyrzuciła ręce w powietrze. – Czy to w ogóle możliwe? Myślicie, że ambien4 może tak na kogoś wpływać?

Noelle wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia. Ale pewnego razu po jego zażyciu zjadłam całe ciasto i nie pamiętałam o tym następnego dnia.

– Lepiej wrócę do drużyny. – Chase odchrząknął, skinął w moją stronę głową i dodał: – Przemyśl moją propozycję.

Odszedł powolnym krokiem, jakby rozmowy o podtekście seksualnym z nieznajomymi dziewczynami w barze były dla niego codziennością. Jakby nie wydarzyło się nic wielkiego.

Chociaż pewnie właśnie tak było.

– Co takiego masz przemyśleć? – Zara otworzyła szeroko oczy.

– Och! Nic takiego. To tylko typowe nieznośne przechwałki Falconsa – zbyłam ją.

– Tylko tyle? – zapytała Noelle, wyciągając szyję, aby obserwować znikającego w tłumie Chase’a.

Moje przyjaciółki nie obracały się w światku hokeja, więc nie były świadome podstawowych wewnętrznych zasad jego funkcjonowania, a swoją wiedzę czerpały ode mnie.

– Tak. – Dopiłam drinka. – On jest wrogiem.

– Gorącym wrogiem.

Zara potaknęła.

– Wspięłabym się po nim jak po drzewie, B.

– Nie – odpowiedziałam. – To palant.

Na mój telefon przyszło powiadomienie z mediów społecznościowych. Były to wieści z Sideline, plotkarskiej strony dotyczącej sportowców z reprezentacji miejscowego college’u. Jeśli w obiegu pojawiała się jakaś plotka, Sideline od razu o niej informowało. Począwszy od tego, kto rzekomo stosował doping, po wieści, komu właśnie udało się podpisać intratny kontrakt zawodowy.

Obserwowałam tę głupią stronę wyłącznie z powodu paranoi, że pewnego dnia sama stanę się źródłem jakiejś historii. Ze względu na niedawne zerwanie moje lęki miały szansę się zmaterializować. Drżącym palcem stuknęłam w powiadomienie i zagryzłam wargę, czekając, aż strona się załaduje.

Sideline

Tak szybko wrócił do akcji? Który ze świeżo osamotnionych członków Bulldogsów został przyłapany na przytulaniu się z nową laską na przyjęciu po dzisiejszym meczu?

Ciekawe, co jego była sądzi o tym, że osiemdziesiąt sześć się jej pozbył i znalazł zastępstwo w ciągu jednego weekendu.

Zaszumiało mi w uszach i zacisnęłam dłoń na telefonie. Osiemdziesiąt sześć to numer Luke’a. Nie żebym potrzebowała wskazówki, jako że był jedynym członkiem zespołu, który obecnie nie miał dziewczyny.

Już sobie kogoś znalazł, choć minęła zaledwie chwila.

Z kim mógł się tak szybko spiknąć? Nagle to do mnie dotarło… Sophie. Sophie Crier. Podczas długich wieczorów od początku semestru, kiedy pracowali nad projektem grupowym z marketingu, miałam wobec nich cień podejrzenia. Gdy jednak skonfrontowałam się z Lukiem, sprawił, że poczułam się niczym szalona, zazdrosna dziewczyna. Ale to sensownie wyjaśniało nagłą zmianę jego postawy.

– Bailey? – powiedziała Zara. – Ziemia do Bailey!

Wpatrywałam się w ekran, a słowa rozmazywały mi się przed oczami.

– Zaczekajcie.

Zaprzeczenie przyzywało mnie niczym syreni śpiew. Może to nie była prawda. Może Sideline sfabrykowało historię, jak to czasem miało w zwyczaju. To z pewnością jest nieprawda. Luke nigdy by mi tego nie zrobił. Przynajmniej nie kolejny raz.

Zrobiłam screena i wysłałam go do byłego.

Bailey:

Pokusisz się o komentarz?

Na ekranie pojawiły się trzy kropeczki, które zaraz zniknęły. Po chwili pojawiły się ponownie. Zniknęły… i już się nie pojawiły. Po pięciu minutach, kiedy byłam na parkiecie z dziewczynami, mój telefon zawibrował.

Luke:

To nie tak, jak myślisz.

To oznaczało, że było dokładnie tak, jak opisano.

Dwoje mogło grać w tę grę. Jednak najpierw musiałam wypić kolejnego drinka.

ROZDZIAŁ 5MOŻNA TAK POWIEDZIEĆ

Chase

Aktualizacja: nadal nienawidziłem klubów. Jak dotąd byłem poważnie zawiedziony XS. Lokal okazał się zatłoczonym i wilgotnym miejscem, a DJ był beznadziejny. Poza tym ceny piwa były zawyżone. Piętnaście dolców za lokalny browar? Rozbój w biały dzień.

Oczywiście znalazłem się tutaj dlatego, że nie pozwoliliśmy naszym przeciwnikom zdobyć ani jednego punktu w meczu. To obniżało mój poziom poirytowania. Patrzenie na wyrazy twarzy graczy z Callingwood, kiedy schodzili z lodu po porażce, było bezcennym doświadczeniem. Cieniasy.

Od naszego przybycia do XS jedynym interesującym wydarzeniem okazało się poznanie zadziornej blond laski z ich szkoły. Co prawda nie ułożyło się po mojej myśli, ale miałem inne opcje. Nadeszła pora, aby z nich skorzystać. Byłem zbyt trzeźwy w tej sytuacji.

– Byłeś dzisiaj niesamowity – odezwała się stojąca obok mnie niska brunetka i zatrzepotała rzęsami. Miała na imię Morgan. A może Meghan. Nie dosłyszałem przez ryk muzyki i jakoś szczególnie mnie to nie obchodziło.

– Jesteś fanką hokeja? – zapytałem.

Byłem pewien, że nic nie wie na temat tego sportu. Pewnie wcześniej nawet nie oglądała żadnego meczu. Jednak dzisiaj grałem idealnie, więc co do tego miała rację.

Pokiwała głową.

– Uwielbiam ten sport.

– Dziś było ciężko, co? Myślałem, że będzie dogrywka – oświadczyłem. – Niewiele brakowało, dopóki nie zdobyliśmy ostatniego przyłożenia.

– Pewnie. – Zrobiła niezadowoloną minę. – Cieszę się, że wygraliście.

Widzicie? Gówno wiedziała o hokeju.

A ludzie to mnie uważają za powierzchownego.

Dziewczyna wyprostowała ramiona, po czym wypięła pierś, aby zwrócić moją uwagę na wydekoltowaną sukienkę i wypełniające ją krągłości.

– Chcesz pójść w spokojniejsze miejsce?

Miała zdecydowanie za mocny makijaż, którym usmarowałaby mi całą pościel. Jednak była dość miła i sprawiała wrażenie entuzjastycznej w łóżku, więc dlaczego by się nią nie zainteresować.

– Hmm, tak. Poczekaj. – Zerknąłem przez ramię w poszukiwaniu Dallasa i Tylera, jednak nie dostrzegłem ich w tłumie. Ale i tak bym wyszedł, z nimi czy bez nich.

Morgan/Meghan przesunęła długimi, spiczastymi, czerwonymi paznokciami po moim ramieniu.

– Jasne. – Miała cholernie lodowate dłonie. Liczyłem, że się rozgrzeją, zanim się do mnie dobierze.

Zanim otworzyłem usta, aby ponownie się odezwać, miękka, ciepła dłoń spoczęła na moim przedramieniu.

– Tu się podziewasz. – Rozbrzmiał przesłodzony głos.

Zerknąłem w lewą stronę i zorientowałem się, że dłoń należy do laski, którą wcześniej nieudolnie próbowałem poderwać. Długie blond włosy w miodowym odcieniu, garstka piegów w okolicach nosa i niesamowite piwno-zielone oczy, które były wprost nie do opisania.

Callingwood.

Uniosła głowę i nasze spojrzenia się skrzyżowały.

– Wszędzie cię szukałam. – Założyła za ucho lok karmelowych blond włosów i posłała mi zażyły uśmiech, jakbyśmy doskonale się znali, a nie dopiero co spotkali.

Morgan się odsunęła, zmarszczyła brwi i cofnęła rękę.

– To twoja dziewczyna?

– Można tak powiedzieć. – Callingwood uśmiechnęła się, przeganiając Morgan niczym natrętnego zwierzaka. Przewyższała brunetkę o jakieś piętnaście centymetrów, co dolewało oliwy do ognia.

– Poważnie? – Morgan posłała mi groźne spojrzenie. – Jesteś dupkiem. Powodzenia z nim, kochanie – westchnęła, obróciła się na czerwonych szpilkach i zniknęła w tłumie.

Tyle w temacie opcji.

– Hmm, cześć? – Odwróciłem się do Callingwood i zmarszczyłem brwi.

Co, do diabła? Czy zjawiła się tylko po to, aby pozbawić mnie szansy na przygodę?

Nie byłem pewien, czy zmieniła zdanie, czy po prostu z determinacją próbowała przyczynić się do tego, żebym dzisiejszego wieczoru wrócił do domu sam.

Niewzruszona moim oziębłym powitaniem wskazała swoje przyjaciółki.

– Pamiętacie Cartera? To znaczy Chase’a – powiedziała do nich, a potem zwróciła się do mnie: – To Zara i Noelle. Masz jakichś miłych kolegów, którym możesz je przedstawić?

Pewnie. Moi koledzy chętnie poznają te trzy wspaniałe dziewczyny. Seksowna Zara miała długie, spływające niemal do talii czerwono-brązowe włosy. A bardziej krągła Noelle o złociście opalonej skórze nosiła krótkiego, czarnego boba. Obie były atrakcyjne, jednak Callingwood była z nich najgorętsza.

– Jasne. – Nie mogłem oderwać od niej wzroku. – Dziękuję, że mnie przedstawiłaś, ale nadal nie wiem, jak masz na imię.

Czułem się poirytowany i jednocześnie zaintrygowany. Miałem ogromną nadzieję, że do czegoś między nami dojdzie. Lubiłem wyzwania. To takie moje zaburzenie.

Zara wybuchnęła śmiechem, potrząsając kasztanowymi włosami.

– Nie wiem, skąd to tajemnicze zachowanie. Ma na imię Bailey.

Bailey. Nic mi nie świtało. Nie mogłem skojarzyć, dlaczego wygląda znajomo, i doprowadzało mnie to do szaleństwa.

– Masz jakieś nazwisko? Czy tylko imię jak Rihanna? – zapytałem.

Bailey odwróciła wzrok i upiła łyk drinka.

– James.

Jak Derek James, D-man z Bulldogsów? Cholera jasna. To dlatego mówiła, że mnie nienawidzi. Nie chodziło o urazę.

– Derek to twój brat?

– Tak – powiedziała z naciskiem na „a”.

– Ach. – Pokiwałem głową, starając się zachować obojętny wyraz twarzy.

Mamy zwrot akcji. Derek był kolesiem o dość przeciętnym wyglądzie, nawet nieco tyczkowatym. Jednak jego siostra to cholerna dziesiątka.

Wysportowana, ale o kobiecych krągłościach. Było za co złapać. Wysoka – w szpilkach niewiele niższa ode mnie.

Szedłem w to. Całym sobą.

Noelle pochyliła się i szepnęła konspiracyjnie:

– Bailey jest singielką i jest gotowa się integrować. Dopiero co odzyskała wolność. Właściwie wczoraj.

Bailey ją uciszyła, a jej policzki oblał rumieniec.

– Nie musimy o tym rozmawiać.

– Czemu? – Wzruszyła ramionami Zara. – To strata Luke’a.

Luke… Luke. Po chwili to do mnie dotarło. Ona była dziewczyną Morrisona. A właściwie byłą dziewczyną. To dlatego wyglądała znajomo. Pewnie widziałem ją kiedyś na trybunach.

Kibicowała jednak niewłaściwej drużynie.

– Idiota z tego Luke’a, co? – wtrąciła Noelle, dając mi kuksańca.

– No pewnie.

Zgadzałem się właściwie w obu kwestiach. Zarówno jeśli chodziło o jego stratę, jak i o to, że jest kompletnym idiotą. Luke Morrison był najgorszym rodzajem hokeisty. Uciekał się do ciosów poniżej pasa, a potem odmawiał wzięcia za nie odpowiedzialności.

– Hej, draniu! Myślałem, że się zmyłeś. – Tyler podszedł do mnie z drinkami w obu dłoniach. Nie miał jednak zamiaru zaproponować mi żadnego z nich. Popijał oba naraz.

– To Bailey, Noelle i Zara. – Wskazałem dziewczyny. – Poznajcie Tylera, jednego z naszych bramkarzy.

– Miło mi was poznać. – Mój kolega posłał im uśmiech. Niepostrzeżenie przysunął się do Zary i Noelle, odciągnął je kilka kroków na bok, po czym wdał się z nimi w rozmowę. Pewnie zanim do nas podszedł, widział, jak rozmawiam z Bailey, i dodał dwa do dwóch. Był świetnym skrzydłowym, ale nie tego potrzebowałem w tym momencie. Właściwie nie miałem pewności, czego chcę.

Ponownie skupiłem uwagę na Bailey, która trzepotała rzęsami, czekając, aż się odezwę. Była niesamowita – w sposób, który mówił mi, że rano też wyglądałaby doskonale.

Nie żeby to miało znaczenie. Nie bawiłem się w nocowanie.

Zabawienie się z nią po przetrzebieniu jej drużyny dzisiejszego wieczoru dolałoby oliwy do ognia. Jeśli nie chciałem torować sobie drogi do nieziemskiej awantury, powinienem wiać w przeciwnym kierunku, nie oglądając się za siebie.

Jednak nigdy nie byłem za dobry w tym, co wypadało robić.

– Chcesz zatańczyć? – zaproponowałem.

– Najpierw się napijmy.

Zerknąłem na swoje dopiero co zamówione piwo i jej opróżnionego do połowy drinka. Wiedziałem, że nie ma sensu się spierać. Po chłodnym powitaniu, jakie otrzymałem, poczuła do mnie sympatię i nie chciałem tego zmarnować.

Pociągnęła mnie za rękę i przeciskała się przez tłum, a ja się nie opierałem. Minęliśmy grupkę osób stłoczonych przy barze. Bailey stanęła na palcach, następnie pochyliła się nad kontuarem i rozglądała za barmanem. Jej mini podjechała do góry, odsłaniając długie do nieba nogi i wyraźnie zarysowane uda. Uwielbiałem laski z takimi nogami, a jej były fenomenalne. Wyglądałyby niesamowicie, zarzucone na moje ramiona.

Była cholernie seksowna.

Niestety, biorąc pod uwagę jej chwiejny krok, kiedy zmierzaliśmy do baru, miałem przeczucie, że jest cholernie pijana.

– Więc… – Bailey odwróciła się i przysunęła bliżej mnie. Miała zaszklone oczy. Sunęła szczupłym palcem po moim torsie, aż zatrzymała go nad paskiem dżinsów. – Czy twoja oferta jest nadal aktualna?

– To zależy – powiedziałem, obserwując ją. – Jak bardzo jesteś pijana?

Żałowałem, że się nie zgodziłem. Naprawdę cholernie żałowałem.

Niemniej kierowałem się w życiu kilkoma żelaznymi zasadami – jedna z nich dotyczyła niewykorzystywania pijanych dziewczyn. A podejrzewałem, że Bailey nie jest tylko nieco wstawiona.

Zrobiła urażoną minę.

– A co? Zamierzasz przebadać mnie na ilość alkoholu w wydychanym powietrzu?

– A powinienem? Sprawiasz wrażenie nieźle napranej.

– Może odrobinę. – Przechyliła się, mimo że stała w miejscu. Potwierdziła tym moje przypuszczenia. Była bardziej nietrzeźwa niż podczas naszej pierwszej rozmowy. – Okej, może odrobinę więcej. Ostatni szot uderzył mi do głowy.

– Napijesz się wody?

– Nie. Chyba chcę wyjść. – Wykrzywiła usta. – Nagle poczułam się zmęczona.

Nie miałem wątpliwości, że mówiąc o zmęczeniu, ma na myśli zawroty głowy, ale nie byłem na tyle gburowaty, aby jej to wypominać.

– Twoje przyjaciółki sprawiają wrażenie zajętych. – Wskazałem w ich kierunku. Tyler i Zara obłapywali się w tańcu w rogu parkietu, a towarzyszyli im Noelle z Gabem, naszym środkowym. – Mam im przerwać, by mogły z tobą wyjść?

Bailey zerknęła w stronę dziewczyn i zamarła, po czym zmarszczyła brwi.

– Nie… Nie chcę rujnować im wieczoru. – Czknęła. – Wezmę Ubera.

Innymi słowy: wolała zrujnować mój wieczór niż swoich przyjaciółek. Nie miałbym sumienia puścić jej samej. Zdziwiłbym się, gdyby w ogóle zdołała dotrzeć do domu.

– Nie możesz wyjść stąd sama.

– Pewnie, że mogę – oznajmiła, zgarniając torebkę z baru. – Tylko popatrz.

Potrząsnąłem głową.

– Pójdę z tobą.

– A co? Chcesz zaciągnąć mnie do łóżka? – Obdarzyła mnie fałszywie nieśmiałym uśmiechem i potknęła się o własne stopy.

Złapałem ją za łokieć i podtrzymałem.

– Nie. Chcę mieć pewność, że się nie zabijesz.

Wzruszyła ramionami i przerzuciła długie blond włosy przez jedno z nich.

– Ech! Może być. – Wyciągnęła telefon, po czym szybko napisała wiadomość.

Po chwili Zara pewnie ją odczytała, bo obrzuciła nas przelotnym spojrzeniem z parkietu.

Bailey pomachała przyjaciółkom, pokazując w stronę wyjścia, a potem bezgłośnie się z nimi pożegnała.

Noelle popatrzyła na nią i wykonała gest, jakby pytała: „Co jest grane?”.

Bailey odmachała i uniosła kciuki, co uspokoiło jej przyjaciółkę.

– Nie mają nic przeciwko temu, abyś ze mną wyszła? – zapytałem.

– Och, powiedziałam im, kim jesteś – oświadczyła. – Jeśli coś mi się stanie, będą wiedziały, kto za tym stoi.

Z pewnością była to logika pijaka, ale zadziałała.