Ognista sukienka. Nie igraj z żywiołem - Patty Goodman - ebook
BESTSELLER

Ognista sukienka. Nie igraj z żywiołem ebook

Goodman Patty

4,4

103 osoby interesują się tą książką

Opis

WZNOWIENIE BESTSELLERA W NOWEJ ODSŁONIE!

 

Znasz bajkę o Kopciuszku? To dobrze, bo to całkowicie inna historia.

 

Amanda Holt to twardo stąpająca po ziemi studentka literatury. Dziewczyna o wyglądzie anioła z osobliwym charakterem. Jest cyniczna, wybuchowa i ma ognisty temperament. Romantyczne gesty i czułe słówka powodują u niej reakcje alergiczne.

 

Pewnego dnia na jej drodze staje on – nieziemsko przystojny i wpływowy milioner Blake Monroe. Playboy i najbardziej pożądany kawaler w Stanach, który traktuje kobiety jak rozrywkę.

 

Jak w bajce: jeden wieczór, jeden bal i całe życie dziewczyny wywraca się do góry nogami. Tylko dlaczego Kopciuszek przeklina, a książę przy pierwszym spotkaniu każe jej się rozbierać?

 

Zapraszam do przeczytania mojej niegrzecznej komedii romantycznej. Tutaj Kopciuszek rzuca mięchem i nokautuje w razie potrzeby. Piękny i bogaty książę nie potrafi flirtować, a podwójna liczba złych macoch powoduje wesołe komplikacje.

 

Nie zaleca się spożywania posiłków w trakcie czytania tej historii. Może to zagrażać Twojemu życiu lub zdrowiu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 386

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (1558 ocen)
985
305
151
69
48
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aguszka2

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dynamiczna, wgadana, a można nawet powiedzieć wyszczekana, główna bohaterka. Śmiałam się do łez czytając tę książkę. Polecam!
70
dontxxtouch

Z braku laku…

Niestety nie powaliła mnie ta książka. Język głównej bohaterki... o zgrozo!!!🙄🙄 przez większość czasu irytowalam się bo cały wątek jak i Amanda wraz z Blakusiem😂byli bardzo niedojrzali. Taki współczesny przeklinajacy Kopciuszek🤦‍♀️ wybaczcie ale wolę starego Kopciuszka który ma więcej wrażliwości i szacunku 🤷‍♀️
93
Natalie88

Nie oderwiesz się od lektury

Super! Super!! Czyta się szybko, coś się dzieje na każdej stronie, wciąga. No i uwielbiam Amandę 👍
60
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się bawiłam czytając powiedzonka Amandy
72
NatkaZ777

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wiem skąd te negatywne opinie, dla mnie ta książka jest fenomenalna☺️

Popularność



Podobne


Copyright © by Patty Goodman, 2018Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Janusz Muzyczyszyn

Zdjęcie na okładce (kobieta): © by Lilia_Ulizko/Shutterstock

Zdjęcie na okładce (mężczyźni): © by Lana Brow/Shutterstock

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

Wydanie II – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-527-4

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Rozdział 48

Epilog

PODZIĘKOWANIA

Książkę dedykuję mojemu mężowi i moim dzieciom, dzięki którym na co dzień mam własną komedię romantyczną.A także mojemu tacie, po którym mam to specyficzne poczucie humoru.

Rozdział 1

Co ja tu, do cholery, robię? – pomyślałam i przewróciłam oczami.

Biała, przyciasna koszula właśnie dusiła mi krtań. Do tego jeszcze ta wstrętna mucha.

Chwyciłam ją wolną ręką i stanowczo odciągnęłam, by móc swobodniej oddychać.

Kto normalny każe kobiecie zakładać coś takiego? Dziękowałam w myślach, że nie miałam na sobie spódnicy i szpilek, bo tego byłoby zdecydowanie za wiele jak na jeden wieczór.

Duża patera, którą trzymałam w ręku, wypełniona po brzegi kryształowymi kieliszkami ze złocistym napojem, zakołysała się, gdy mocowałam się z tym cholerstwem na szyi.

Tylko tego jeszcze brakowało, bym zrobiła tu rozpierduchę – pomyślałam, przestając się szarpać i delikatnym, stanowczym ruchem ustabilizowałam cholerny atrybut kelnera. Zabiję tę małą diablicę, gdy tylko wrócę do domu – pomyślałam i wyprostowałam się, gdy do tacy podchodzili kolejni goście.

Uśmiechałam się sztucznie w stronę tych napuszonych, obrzydliwie bogatych bubków oraz ich botoksowych towarzyszek. Stałam w kącie olbrzymiej sali i starałam się nie rzucać w oczy. Pierwszy raz robiłam za kelnerkę i okropnie się denerwowałam.

– Nie stój tak, tylko przejdź się po sali – syknął mi do ucha mój dzisiejszy szef, niejaki Fabio.

Zacisnęłam zęby i przymknęłam oczy, gdy poczułam jego oddech na szyi. Ten facet obrzydzał mnie samą swoją obecnością. Czterdziestoletni wąsaty koleś, nie był jakoś szczególnie brzydki, ale jego małe i rozbiegane oczka za często spoczywały na kobiecych piersiach lub pupie.

Och, Vivian, zapłacisz mi za to! Zanim cię ukatrupię, najpierw będę bardzo długo torturować – pomyślałam znowu o mojej przyjaciółce i współlokatorce, po czym ruszyłam przez środek sali.

To, że dzisiaj tu byłam, jej sprawka.

Akurat musiała się rozchorować! – znowu zaklęłam w myślach. Gdyby nie to, byłabym teraz w naszym pokoju w akademiku i spokojnie uczyłabym się do ostatniego egzaminu z literatury europejskiej. A tak tkwię tutaj! W jakiejś ogromnej, nadętej rezydencji za miastem, na jakimś cholernym balu charytatywnym i roznoszę cholernego szampana. Zajebiście!

W krótkim czasie taca opustoszała i ruszyłam w stronę baru po kolejną porcję trunku. Sama bym z chęcią wypiła kilka głębszych, ale cóż, służba nie drużba.

Gdy stanęłam w kącie i odłożyłam tacę przy barze, nadal nokautując w myślach moją koleżankę, usłyszałam za sobą męski głos:

– Whiskey poproszę.

Obejrzałam się przez ramię i mój wzrok spoczął na przystojnym, barczystym facecie siedzącym na jednym z hokerów. Rozejrzałam się dookoła. Oczywiście akurat nikogo innego z obsługi w tej chwili nie było. Pięknie! A jeszcze przed chwilą były tu tłumy barmanów, to znaczy trzech, ale zawsze. I co teraz? – pomyślałam.

Przystojniak oparł dłonie na ladzie i gapił się na mnie, czekając na drinka.

– Przepraszam, ja tu nie pracuję. – Uśmiechnęłam się z pogardą.

Wyprostował się i zlustrował mnie od góry na dół.

Zmarszczył ciemne brwi.

– Naprawdę? A wyglądasz, jakbyś tu pracowała, księżniczko – dodał, uśmiechając się i przekrzywił głowę.

– No tak, ale jestem kelnerką, a nie barmanką – odpowiedziałam szybko i znowu poprawiłam duszącą mnie muszkę.

Facet zmrużył oczy. Musiałam przyznać, że był przystojny jak jasna cholera. Może dlatego język plątał mi się w gębie. Szerokie ramiona, ciemna karnacja i pofalowane czarne włosy. Wyglądał jak gość z magazynu modowego, i do tego te niesamowite niebieskie oczy. Pewnie gej – przeszło mi przez myśl. Był zbyt idealny jak na faceta. Stałam i gapiłam się na niego, nim zorientowałam się, że trwa to o wiele za długo.

– To znaczy, że nie podajesz alkoholu na tym balu? – Rozbawiony poprawił mankiety białej koszuli wystającej spod marynarki.

– Podaję, ale… – zaczęłam i zrezygnowałam z dalszych tłumaczeń, nie było sensu polemizować z pieprzonym Jamesem Bondem.

Odwróciłam się w stronę ściany alkoholu, szukając wzrokiem whiskey. Odnalazłam ją po chwili. Wzięłam butelkę z bursztynową cieczą.

– Z lodem? – zapytałam przez ramię.

– Bez loda! – odpowiedział poważnie, ale kąciki jego ust poszybowały delikatnie do góry.

Zacisnęłam zęby. Odwróciłam się i postawiłam przed nim szklankę, wypełniając ją do połowy alkoholem. Za kogo on się miał? Bogaty dupek. Musiał być niewiele starszy ode mnie. Przez chwilę rozważałam, czy aby nie wylać mu drinka na spodnie. Na pewno by go to trochę ostudziło, ale zaniechałam tego pomysłu, licząc na kasę z fuchy. Byłam teraz spłukana i te parę dolców bardzo mi się przyda.

– A słomkę podać czy wielmożny pan sam sobie z butów wyjmie? – zapytałam słodkim głosem, uśmiechając się ślicznie w stronę kolesia.

Chyba to, co powiedziałam, zrobiło na nim wrażenie, bo podniósł wzrok znad szkła i przyglądał mi się w skupieniu. Nie czekałam na dalszą polemikę z tym nadętym pajacem, tylko wyszłam zza baru i skierowałam swe kroki w stronę kuchni.

– Chodź ze mną!

Poczułam szarpnięcie za rękę. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się ten sam pieprzony James Bond.

No to pięknie! – pomyślałam. Miałam dorobić parę dolców, a tu już wywalają mnie z roboty. Sama sobie jesteś winna – wyrzucałam sobie w myślach – za twój niewyparzony jęzor! Brawo, Amando!

– Co do licha? – Próbowałam wyrwać się z silnego męskiego uścisku, gdy zauważyłam, że facet ciągnie mnie za sobą na górę po dużych błyszczących schodach z dala od całej imprezy. Nagle zaczęłam się go obawiać. Dopiero teraz zauważyłam, jaki był wysoki, gdy górował nade mną, i silny, gdy ciągnął mnie mocno za ramię.

– Cicho – powiedział, oglądając się za siebie.

– Na pewno nie będę cicho i jeśli mnie pan nie puści, to zaraz zacznę krzyczeć. – Szarpałam się z przystojniakiem.

Nim zdążyłam zareagować, wepchnął mnie przez najbliższe drzwi i zasłonił je swoim ciałem.

Szybko cofnęłam się o kilka kroków od niego i rozejrzałam po pomieszczeniu, szukając drogi ucieczki. Ramię pulsowało niemiłosiernie, więc potarłam je szybko. Na bank będę miała siniaka – pomyślałam.

Byłam w sporym salonie, gustownie urządzonym, a może bibliotece – zastanawiałam się, zerkając na ścianę z książek.

– No dobrze, jestem zwolniona, a teraz proszę mnie wypuścić! – krzyknęłam, zaciskając pięści.

Facet nic nie powiedział, tylko wyciągnął komórkę i przyłożył do ucha.

– No tak, poskarż się Fabio, ty nadęty dupku. Powiedz, że napyskowała ci kelnereczka – burknęłam i zmrużyłam ze złości oczy.

Zamiast tego podniósł rękę, bym się uciszyła, i rzucił w słuchawkę:

– Mark, sprowadź mi teraz do biblioteki Olivię, natychmiast! – Rozłączył się i schował telefon do kieszeni, wciąż opierając się o drzwi.

– A ty rozbieraj się! – rozkazał władczym głosem.

Teraz dopiero się wystraszyłam. Nie żebym nie chciała przespać się z takim ciachem, ale tego było już za wiele. Pieprzony palant.

– O nie, kochany – powiedziałam, łapiąc się pod boki – najpierw randka, potem seks. A trójkąty wcale nie wchodzą w rachubę – oznajmiłam, siląc się na pewność siebie, która teraz ulatywała ze mnie jak powietrze z balonika.

Rozdział 2

– Trójkąty? – zapytał facet i przyglądał mi się badawczo. – Chyba będę tego żałował – mruknął jakby do siebie i założył ręce na piersiach.

– Żebyś wiedział, że pożałujesz, jeśli w tej chwili mnie stąd nie wypuścisz.

Miałam ochotę krzyczeć, ale czy ktoś w ogóle by mnie usłyszał tu na górze?

– Masz cięty języczek, kelnereczko…

Chyba jeszcze coś chciał dodać, ale w tej chwili zza drzwi dobiegło pukanie.

Mam swoją szansę, by wyrwać się od tego zboczeńca – pomyślałam i już zamierzałam rozwrzeszczeć się na dobre, gdy usłyszałam stłumiony męski głos:

– Panie Monroe, przyprowadziłem panienkę Olivię.

Mężczyzna drgnął, przekręcił klucz i zniknął za drzwiami, zostawiając mnie z jednym słowem:

– Poczekaj!

– Jasne, nic innego nie będę robiła, tylko poczekam, aż wrócisz, ty napalony alfonsie. Może jeszcze grzecznie się rozbiorę i popilnuję swoich rzeczy! – wrzeszczałam za nim, ale już go nie było.

Podeszłam szybko do drzwi, łapiąc za klamkę, która nawet nie drgnęła.

Zamknięte.

Przystawiłam ucho do futryny, ale usłyszałam tylko niewyraźną rozmowę.

– Wypuść mnie, ty gnido! – krzyczałam, szarpiąc drzwi i kopiąc w nie, ale nic tym nie uzyskałam. Podbiegłam do okna i otworzyłam je na całą szerokość.

Kurwa, za wysoko, i co teraz? Myśl, Amando, myśl… Zacisnęłam zęby i rozpaczliwie rozglądałam się po pomieszczeniu.

Telefon!

Spojrzałam na ciemne dębowe biurko, na którym stał aparat telefoniczny. Już miałam chwycić za słuchawkę i wykręcić policyjny numer, gdy drzwi się otworzyły i mój porywacz wkroczył do biblioteki w towarzystwie ładnej brunetki. Za nimi do pomieszczenia wlazł jeszcze jeden facet ze słuchawką przy uchu. Najprawdopodobniej ochroniarz.

– Jezu, aż tak pana wkurzyłam. – Postanowiłam zmienić taktykę, bo na krzyki nie reagował. – Nie chciałam pana obrazić. Zapomnijmy o sprawie i tyle. – Ruszyłam w stronę wyjścia, ale goryl stał przed nimi niewzruszony.

– Uspokój się i usiądź, kobieto! Nikt nie zrobi ci tu krzywdy – powiedział przystojniak i rozsiadł się na kanapie.

Niewysoka brunetka w pięknej granatowej sukni wpatrywała się we mnie przyjaźnie.

– To po co to wszystko? – Machnęłam ręką wokoło.

– Nazywam się Blake Monroe, a to moja siostra Olivia. – Wskazał na elegancką młodą kobietę stojącą obok sofy. – Chciałbym prosić cię o pomoc.

– O pomoc? Mnie? Nic nie rozumiem – odparłam, wlepiając w niego okrągłe ze zdziwienia oczy.

– Ile zarobisz w tę noc za obsługę gości? – zapytał, gapiąc się na mnie tym niesamowitym wzrokiem.

– Wystarczająco – rzekłam przekornie.

Do czego on zmierzał?

– Dam ci dwa razy tyle albo trzy, jeśli zrobisz, co każę.

– Nie jestem zainteresowana. Poszukaj sobie innej laski. Ja nie bawię się w takie rzeczy. Aż tak mi na kasie nie zależy, by spełniać chore zachcianki bogatego paniczyka. Zadzwoń do agencji towarzyskiej, na pewno ci kogoś podeślą – powiedziałam i znowu skierowałam się do wyjścia.

Jakim trzeba być walniętym palantem, by proponować seks za kasę przy swojej rodzinie, a może ta laska wcale nie była jego „siostrą”.

– A kto tu mówi o seksie? – warknął i odwrócił się do dziewczyny za sobą. – To jakaś stuknięta napalona wariatka – stwierdził, nie patrząc na mnie.

– Że co? – Odwróciłam się na pięcie i wycelowałam w niego palec. – Przecież to ty, gnoju, przywlokłeś mnie tu siłą, uwięziłeś, a teraz proponujesz pieprzoną kasę. Czy może mam omamy?

– Blake, myślę, że powinieneś przedstawić tej pani sprawę trochę jaśniej, chyba że masz ochotę oberwać w pysk. – Rozbawiona kobieta poprawiła niesforny kosmyk, który wydostał się z misternej fryzury.

– Chodzi mi o pomoc innego rodzaju – zaczął facet i przewrócił oczami.

– Innego? Czyli nie chodzi o seks? – Upewniłam się, czy dobrze rozumiem.

– Nie. Nie chodzi o seks, kopulację, stosunek płciowy, spółkowanie czy szpachlowanie! – warknął i przeczesał włosy.

– Szpachlowanie? – wyrwało mi się z ust. Takiego określenia seksu nie znałam.

– To jakaś ograniczona dziewczyna – wypalił i podniósł ręce do góry w obronnym geście.

– O, wypraszam sobie! – powiedziałam głośno.

– Powiedz po prostu, o co chodzi, Blake. – Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu.

– Dobra, już dobra. – Wstał i podrapał się po karku. – Zapłacę ci pięćset dolców, jeśli zgodzisz się pójść ze mną na bal.

– Pięćset dolców? Serio? – zapytałam.

Rany, koleś jest naprawdę niezrównoważony. Proponuje mi kasę, bym poszła na bal? Pięć stów piechotą nie chodzi, ale to wszystko było jakieś chore.

– No dobra, tysiąc – zaproponował, widząc, że zamyśliłam się przez chwilę.

– Zapłacisz mi tysiąc dolców, bym poszła z tobą na bal?

Kiwnął głową.

– Na ten bal na dole?

Ponownie kiwnął głową.

– A gdzie jest haczyk? – burknęłam, nie dowierzając.

Ci cholerni bogacze mają nieźle nasrane pod kopułą – przeszło mi przez myśl.

– Masz tylko za zadanie ładnie się uśmiechać, mało mówić i zachowywać się jak na damę przystało. Żadnych przekleństw i chamskich odzywek. Będziesz mi towarzyszyć podczas dzisiejszego wieczoru. Po balu mój kierowca odwiezie cię do domu i tyle. Prosta sprawa. – Wpatrywał się we mnie.

– Czyli… dobrze rozumiem? Zapraszasz mnie na bal i płacisz mi za towarzystwo na dzisiejszy wieczór tysiąc dolców w gotówce. Bez seksu i innych tego typu rozrywek – powiedziałam powoli, sama wsłuchując się we własne słowa.

– Tak – potwierdził. – To jak? Zgadzasz się?

Nie, to chyba jakiś żart, jestem w jakiejś debilnej ukrytej kamerze – pomyślałam i badawczo przyjrzałam się wszystkim trzem poważnym twarzom.

Nieziemsko przystojny facet właśnie proponuje mi randkę, za którą zapłaci mi niezłą kasę.

– OK – wypaliłam – raz się żyje, ale jeśli będzie coś nie tak, to dzwonię na policję!

Mężczyzna odetchnął najwyraźniej zadowolony.

– Świetnie, ratujesz mi tyłek.

Ja dalej nic nie rozumiałam.

O czym on, kurna, bredzi?

– Olivia, zrób coś z tym – zwrócił się do brunetki i wskazał na mnie palcem. – Zdejmij te ciuchy kelnereczki – powiedział w moim kierunku – mamy mało czasu. Poczekam na was przy schodach – oznajmił i wyszedł na korytarz razem z obstawą.

– Co on ma z tym rozbieraniem mnie? – zapytałam dziewczynę, która uśmiechała się do mnie promiennie.

Chyba jednak była siostrą porywacza, bo w jej pięknej twarzyczce dostrzegłam podobieństwo do pana Bonda.

– Chodź, musimy cię przebrać, kochana, przecież w takim stroju nie możesz pojawić się na balu, Kopciuszku.

Rozdział 3

Wprowadziła mnie do dużej damskiej sypialni, sądząc po ogromnym łożu z baldachimem, które stało w centralnej części pokoju. Nim zdążyłam się przyjrzeć pomieszczeniu, które wyglądało jak z jakiegoś magazynu wnętrzarskiego, pociągnęła mnie za rękę do następnego. To, co tam zobaczyłam, przeszło moje wszelkie oczekiwania.

– O cholera! – wyrwało mi się na ten widok.

Olivia zaśmiała się na głos i podeszła do ściany ubrań i butów.

Takiej garderoby nie powstydziłaby się sama Carrie Bradshaw. Co ja plotę, to nawet nie była garderoba, to gigantogarderoba. Sala była wielkości świetlicy w akademiku. Wokoło na pięknie zdobionych półeczkach piętrzyły się tony butów w barwach tęczy. Po drugiej stronie wisiały równo w rządku kolorystycznie dopasowane przeróżne ubrania. Wszystko miało swoje miejsce. Liczne szufladki i półeczki kryły za pewne jakieś drogie świecidełka. Po prawej rząd marynarek, wyżej rząd koszul. Dalej same płaszcze, których nawet nie udało mi się zliczyć. Na środku pomieszczenia stał duży biało-złoty szezlong. Przysiadłam na nim, bo nogi same się pode mną ugięły. Chociaż moja matka uwielbiała ciuszki i buty, to jej przebieralnia, jak to zwykle nazywałam, wydawała się teraz prostacka i skromna.

– Masz i przebierz się w to – powiedziała dziewczyna i położyła obok długi czerwony materiał.

Popatrzyłam zdezorientowana.

– Jaki masz numer obuwia? – zapytała, po czym podeszła do ściany z butami.

– Trzydzieści sześć, ale przecież mam własne buty. – Podniosłam odrobinę nogę w jej kierunku.

Zerknęła na moje czarne balerinki i skrzywiła się z niesmakiem.

– Ja noszę trzydzieści siedem, ale wiesz co, założysz te i bardziej ściągniesz paski. Powinno być dobrze. – Podała mi srebrne sandałki na dwunastocentymetrowej szpilce.

Na bank markowe – pomyślałam.

– Pośpiesz się, mamy mało czasu. Dam ci chwilę i zaraz wracam – powiedziała dziewczyna i wyszła.

Wstałam i prędko zwaliłam z siebie tę wstrętną, duszącą koszulę i czarne spodnie. Wzięłam czerwony cienki materiał do ręki. Przyglądałam się mu chwilę. Zjawiskowa suknia wieczorowa, ale czy dla mnie? Nie wiedziałam, czy się w nią zmieszczę. Kiecka była długa, ale zadziwiająco lekka. Być może z kaszmiru lub jedwabiu, ale pewności nie miałam. Gdy tylko wsunęłam ją na siebie i zamknęłam z ulgą zamek z boku, do gigantogarderoby wróciła Olivia.

– Wiedziałam, że będzie pasować. Mamy podobną figurę. – Klasnęła w dłonie.

– Nie jestem przekonana, czy pasuje… – stwierdziłam, wygładzając materiał na brzuchu, mimo że nie pojawiła się na nim żadna zmarszczka.

– Kochana, ale stanik musisz zdjąć do tej sukienki – powiedziała dziewczyna i dotknęła moich nagich pleców.

– Nie ma mowy, tak bez stanika? Może masz inną sukienkę? – Zagryzłam wargę.

– Przykro mi, ale nie ty wybierasz strój. Poza tym ta sukienka ma wbudowany stanik.

Przewróciłam oczami.

Może faktycznie źle by to wyglądało, gdyby na odsłoniętych plecach był widoczny pasek czarnej koronki. Z ociąganiem odpięłam suknię i zdjęłam bieliznę. Niech mi ktoś, do licha, przypomni, po ki grom to robię? Za kasę – przeszło mi przez myśl. Kurwa, jestem sprzedajną dziwką!

– Jak ci na imię? – zapytała dziewczyna i poprawiła mi ramiączko sukienki.

– Amanda – odpowiedziałam i przysiadłam, by założyć boskie szpilki.

– Podejdź tu, Amando, i zobacz, jak pięknie wyglądasz. – Olivia wyciągnęła do mnie rękę i skierowała na wielkie lustro w złotej ramie.

Musiałam przyznać, że nieźle się prezentowałam, aż trudno uwierzyć, że to ja.

Piękna karminowa suknia w kształcie rybki okalała moje ciało niczym druga skóra. Dziękowałam w myślach, że miałam na sobie stringi, bo mogło być gorzej. Z przodu dekolt ładnie podkreślał piersi. Z tyłu całkiem świeciłam golizną do pasa. Pierwszy raz miałam na sobie coś takiego.

– Dobra, jeszcze włosy, czerwona szminka i gotowe. – Podała mi pomadkę w kolorze sukienki.

Rozpuściłam w końcu przyciasny kok i burza jasnych pofalowanych włosów opadła mi na ramiona. Przeczesałam je palcami i wzięłam szminkę. Szybkim ruchem pomazałam usta.

– Pokaż się! – rozkazała dziewczyna.

Odwróciłam się w jej kierunku, cały czas poprawiając ramiączka, chociaż żadne nawet nie drgnęło.

– Ujdzie. Idziemy. – Znowu chwyciła mnie za rękę i wyszłyśmy na duży korytarz.

– Powoli, bo wyrżnę orła w tych szpilkach i z tym ogonem z tyłu – rzuciłam z rozpaczą, gdy ciągnęła mnie w stronę schodów.

Zabijesz się za tysiąc dolców, pieprzona materialistko – pomyślałam zła na siebie.

Ze schodami było najgorzej, ale trzymałam się mocno poręczy. Na dole czekał już mój partner. Stał i zerkał co chwila na zegarek. Przez moment zapomniałam, jaki był przystojny.

– Już jesteśmy z powrotem. Zdążyłyśmy? – zapytała Olivia brata, a on skierował wzrok na mnie.

Przez chwilę tylko gapił się, a potem zmarszczył brwi i zacisnął usta.

Oho, chyba nie podoba mu się towar, za który przyjdzie mu zapłacić – pomyślałam.

– Jezu, Oliv, nie mogłaś znaleźć czegoś skromniejszego? – Potarł nerwowo twarz.

– To mój najnowszy zakup. Matka jej jeszcze nie widziała – odparła, puściła oczko i zniknęła, kierując się w stronę gości.

– Dobra, nie ma czasu, idziemy. – Podał mi ramię i szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę ogromnej sali.

Przeszliśmy przez sam jej środek, aż pod scenę, na której siedziała orkiestra. Czułam na sobie wzrok wszystkich wokół. Bałam się, że ktoś rzuci w naszą stronę: „Ej, to ta kelnerka, co przed chwilą rozdawała drinki”. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Starałam się stać prosto i dumnie. Nie odezwałam się słowem, czekając, co będzie dalej.

Właśnie przez mikrofon przemawiała jakaś kobieta w średnim wieku w zielonej, bogato zdobionej sukni. Po jej słowach doszłam do wniosku, że to sama organizatorka balu. Opowiadała coś o celu imprezy i funduszach zgromadzonych podczas tego wieczoru. Nagle mój partner podniósł nieznacznie rękę, a kobieta skinęła mu głową.

– Kochani, jeszcze raz dziękuję wam za waszą hojność, a teraz oddaję głos mojemu synowi, który ma dla was niespodziankę. Blake, zapraszam – powiedziała kobieta w zieleni i otworzyła szeroko ramiona w jego kierunku.

Mężczyzna złapał moją dłoń, położył sobie na ramieniu i wydał polecenie:

– Idziemy, bądź cicho i uśmiechaj się szeroko.

Wybałuszyłam oczy i uśmiechnęłam się niepewnie. Po co ciągnął mnie na scenę? O co tu, kurwa, chodzi?!

– Uśmiech. – Wyszczerzył zęby, pokazując tym samym, co mam robić.

Powiodłam oczami po pozostałych uczestnikach balu, którzy wpatrywali się w nas z ciekawością.

– Mamo. – Ważniak pocałował ją w oba policzki, a potem w dłoń i wziął od niej mikrofon.

Kobieta zerknęła na mnie i ściągnęła brwi, ale jej sztuczny uśmiech nie zniknął z twarzy, gdy schodziła ze sceny.

– Dobry wieczór, państwu – zaczął Blake, a ja przeniosłam wzrok z jego matki na niego. – Chciałbym podziękować szczególnie jednej osobie za zorganizowanie tego balu. Jak co roku jest wspaniale, mamo. To twoja zasługa – powiedział, po czym rozległy się gromkie brawa. – Oczywiście tak cudowny wieczór musi zostać ukoronowany jakimś fantastycznym wydarzeniem. W tamtym roku był to pokaz fajerwerków, a w tym moja droga rodzicielka zaplanowała coś jeszcze bardziej niespotykanego. Prawda, mamo? – zapytał i skinął jej głową.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko w jego stronę.

– Mianowicie – kontynuował – chciałbym dziś, tu i teraz ogłosić swoje zaręczyny – oznajmił i przyciągnął mnie do siebie.

– Że co, kurwa? – palnęłam oszołomiona.

Na szczęście moje słowa zostały zagłuszone przez głośne wiwaty i brawa.

Przystojniak odsunął mikrofon i powiedział mi do ucha:

– Jak ty się nazywasz?

– Amanda Holt – wypaliłam z wielkimi oczami.

– Przedstawiam państwu moją narzeczoną Amandę Holt. – Podniósł moją rękę i ucałował ją teatralnym gestem.

Orkiestra zagrała urywek Marsza Mendelssohna, a po sali zaczęli krążyć kelnerzy z szampanem. Właśnie przestałam oddychać i w oszołomieniu gapiłam się na ludzi. Nie wiedziałam, kto ma większe oczy: ja czy jego matka stojąca pod sceną.

Rozdział 4

Narzeczoną – to słowo utkwiło mi w głowie i zablokowało wszystkie inne myśli. Potem wszystko pamiętam jak przez mgłę. Nim zeszliśmy ze sceny, otoczył nas, niczym hieny, tabun gości. Wszyscy ściskali nam dłonie i klepali Blake’a po plecach. Nawet nie słyszałam, co do nas mówią. Byłam w totalnym szoku. Musiałam wyglądać jak ryba wyjęta z wody, bo pan przystojniak nachylił mi się do ucha i powiedział:

– Oddychaj.

Tylko tyle. Wdech, wydech.

Krew w końcu dotarła mi do mózgu i odzyskałam wigor.

Chwyciłam go mocno za ramię.

– Przepraszam państwa – zwróciłam się do tłumu wokół i obdarzyłam wszystkich fałszywym uśmiechem.

Brunet wnet pojął, że zaraz mogę wywołać tu niezły skandal, więc również przebrał pretensjonalny uśmieszek.

– Proszę wybaczyć, ale moja narzeczona ma ochotę zatańczyć, a ja nie potrafię jej odmówić. – Zaśmiał się perliście.

Skubany, gdyby był aktorem, w tej chwili za ten epizod dostałby Oscara – pomyślałam.

Blake zaprowadził mnie na środek sali i wziął w objęcia. Nagle obudziły się moje wszystkie zmysły. Gdy dotknął moich nagich pleców, żar podniecenia rozlał się po moim ciele. Jego delikatny, lecz stanowczy dotyk przyprawiał mnie o dreszcze. Czułam jego wodę kolońską pomieszaną z tytoniem.

Nie no, kuźwa, zapomniałam, na co tak byłam wściekła.

W jego mocnych ramionach mogłabym tak tańczyć przez całą noc. Delikatna i subtelna muzyka ledwie docierała do moich uszu. Rozpłynęłam się w tej chwili i zapomniałam o wszystkim, gdy nagle poczułam, jak pan Bond pochyla się i całuje mnie w policzek. Ten niespodziewany pocałunek wrócił mi rozum i umyślnie nadepnęłam mu na nogę. Skrzywił się delikatnie na twarzy, ale po chwili uśmiechnął.

– Co ty wyprawiasz? – zapytałam wzburzona.

– Spokojnie, wytrzymaj do końca i wszystko ci wyjaśnię. A teraz uśmiechaj się, kelnereczko – powiedział i powiódł oczami po tańczących parach.

– Jeśli zaraz nie powiesz, o co chodzi, to zrobię tu takie widowisko, że połowa tych snobów dostanie zawału – wycedziłam przez zęby i znowu umyślnie nadepnęłam mu na palce.

Potrząsnął delikatnie głową i uniósł ciemne brwi.

– Dobrze, tylko nie tu. – Złapał mnie pod rękę i wyprowadził na taras.

Wszędzie kłębiło się od uczestników balu, więc w końcu trafiliśmy do jakiegoś gabinetu na tyłach rezydencji.

– Gadaj! – wykrzyknęłam, gdy tylko zamknął drzwi.

– Spokojnie, masz ten tysiąc. – Wyciągnął z kieszeni plik banknotów i położył na biurku.

– Kasa kasą, ale nie taka była umowa – rzuciłam wkurzona – co to miało znaczyć tam na scenie?

– Nic. – Wyciągnął papierosa z kieszeni.

– Jak to nic, właśnie nazwałeś mnie swoją narzeczoną przed pół tysiącem ludzi? To, kurwa, nic?! – Miałam ochotę mu przywalić.

– Kochanie, to nic nie znaczy, przecież nie poprosiłem cię o rękę. To tylko podstęp. Musiałem komuś utrzeć nosa – odpowiedział, nadal niczego nie wyjaśniając.

– Słuchaj, paniczyku, nawet jakbyś poprosił mnie o rękę, nigdy bym za ciebie nie wyszła, ty nadęty patafianie! – krzyknęłam, bo krew wrzała mi w ciele ze złości.

– Pewnie, bo to dla kobiety straszna tortura wyjść za mąż za młodego milionera. Nie na tym wam wszystkim zależy, żeby usidlić najlepszą partię? – zapytał z politowaniem i popatrzył na mnie, mierząc mnie od stóp do głów.

– O ty… – Podeszłam do niego i zamachnęłam się, ale złapał mnie za rękę.

– Nie radzę. – Zmrużył oczy.

Oszołomił mnie jego zapach, lekko miętowy z nutą drewna i skóry. Chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Mierzyliśmy się przez chwilę i nagle nasze usta połączyły się w namiętnym pocałunku. Lawina nieznanych doznań i uczuć mnie przytłoczyła, a jego usta obezwładniły. Nawet nie usłyszeliśmy, gdy drzwi do gabinetu się otworzyły.

– Ty… – Usłyszałam głos za plecami.

Przystojniak oderwał ode mnie usta i powoli wypuścił z ramion. Odwróciłam się w stronę drzwi i patrzyłam, jak niewielka, wydekoltowana brunetka zmierza w naszym kierunku.

– Ty… – powtórzyła i stanęła przed nim.

– …dupku – dodałam za nią, bo przecież nie dokończyła.

Spojrzała na mnie z pogardą i zwróciła się do Blake’a:

– Jak mogłeś! O co tu chodzi? – zapytała, zaciskając pięści.

– Nie wiem, o czym mówisz, Becca. – Spokojnie odłożył papierosa na biurko.

– O tym. – Wskazała mnie palcem.

– Nie jestem rzeczą, paniusiu – odburknęłam i założyłam ręce na piersiach.

Dałabym sobie głowę uciąć, że brunetowi spodobały się moje słowa, bo kąciki jego ust zadrżały przez chwilę.

– Blake, kim ona jest? – Cycata brunetka tupnęła nogą.

– Moją narzeczoną. – Był spokojny i opanowany, jakby to była najprawdziwsza prawda.

– Od kiedy? – dociekała, wciąż mu nie ufając.

– Od jakiegoś czasu. Prawda, kochanie? – Bardziej oznajmił, niż zapytał, i wyciągnął do mnie rękę.

Niedoczekanie, żebym znowu go dotknęła. Cofnęłam się o krok, ale odburknęłam tylko:

– Jasne.

– Wiesz co, Blake, wypchaj się – rzuciła i wypadła z pokoju ze łzami w oczach.

Przez chwilę zapanowała cisza. Poprawiłam sukienkę i spojrzałam na bruneta.

– To była twoja dziewczyna? – zagadnęłam ciekawa.

– Nie – odpowiedział, zaciągając się papierosem ze stoickim spokojem.

– Więc co to było? Atak zazdrości obcej laski? – zagadnęłam zdenerwowana, bo jego opanowanie wkurzało mnie coraz bardziej.

– Mów w końcu, o co w tym wszystkim chodzi! – wykrzyczałam ze złości.

Oparł się o biurko, zgasił papierosa i ręką wskazał mi fotel.

Usiadłam szybko, by w końcu zaczął gadać.

– Rebecca nie jest obcą laską. To znajoma matki i wuja. Jej ojciec posiada dwadzieścia procent udziałów w światowym rynku tytoniowym. Dziś przed tym, jak się poznaliśmy, dowiedziałem się od Harry’ego, że matka ma zamiar ogłosić moje zaręczyny z Rebeccą Morris. Potrzebowałem wypić coś mocniejszego i gdy cię zobaczyłem, wpadłem na genialny plan.

– Poczekaj. Więc wolałeś przedstawić im obcą kelnerkę niż tytoniową dziedziczkę? – zapytałam, analizując w głowie jego wytłumaczenie.

– Nasz związek przyniósłby spore korzyści finansowe, więc od dłuższego czasu namawiają mnie do małżeństwa z tą dziewczyną. Organizują przypadkowe spotkania, randki i tak dalej. Zaczęła przebywać w naszym domu coraz częściej. Była nachalna, więc przespałem się z nią raz czy dwa, ale nigdy się jej nie oświadczyłem. Matka chyba zrozumiała to inaczej. Wiedziała, że jak to dziś ogłosi, będzie mi trudno się z tego wykręcić. Więc chciała postawić mnie przed faktem dokonanym. Musiałem jej w tym przeszkodzić. Nikt nie będzie mnie zmuszał do małżeństwa – wyjaśnił jednym tchem.

– Dalej nie ogarniam, jak można zmuszać dorosłe osoby do ślubu w dzisiejszych czasach, przecież to nie średniowiecze… – Zamyśliłam się.

– Uwierz mi, wszystko można, jeśli chodzi o miliony dolarów – powiedział z niesmakiem.

Co ja, taki żuczek, mogę wiedzieć o milionach? Nic. Przecież udawałam dziewczynę Bonda za tysiąc kawałków.

– Dobra, koleś, nie mój cyrk i nie moje małpy. – Chwyciłam zwitek pieniędzy. – Zamów mi taksówkę. Zmywam się stąd.

Rozdział 5

Właśnie kierowałam się do wyjścia, gdy w drzwiach stanęła pani Monroe we własnej osobie.

Blake podszedł do mnie, przejął pieniądze i dyskretnie schował do kieszeni.

Nie protestowałam, wiedziałam, że show must go on, więc poprawiłam sukienkę i wyprostowałam się dumnie.

Kobieta sunęła w naszym kierunku niczym duch. Jak Boga kocham, unosiła się chyba nad ziemią.

Jej strojna, malachitowa, długa suknia poruszała się z gracją. Ciemne, krótkie włosy były starannie ułożone.

Starsza kopia Olivii – pomyślałam, gdy podeszła bliżej.

Za nią do gabinetu, równie elegancko, wkroczył starszy mężczyzna w doskonale skrojonym garniturze.

Pewnie szanowny małżonek – przeszło mi przez myśl – będzie ciekawie.

– Kochanie – kobieta rozłożyła szeroko ręce w stronę syna – jesteś pełen niespodzianek.

– Tak, Tiffany, twój syn to chodząca bomba – powiedział facet za nią z nieukrywaną dezaprobatą.

– Jestem na ciebie zła, skarbie, że dowiaduję się tak jak pozostali. Chyba jako twoja matka zasłużyłam, by wiedzieć pierwsza o takich rzeczach. – Podeszła do mężczyzny i pogłaskała go po policzku, jakby miał pięć lat. Brakowało tylko, by naśliniła chusteczkę i wytarła mu usmarowaną buzię.

Blake odsunął twarz od jej ręki.

– Zaskoczyłem cię, mamo. Z tego, co słyszałem, to ty chciałaś zaskoczyć mnie. Po co ten cały cyrk? – zapytał, zaciskając pięści.

– Jesteś niegrzeczny. Najpierw mnie przedstaw, kochanie. – Zerknęła w moim kierunku.

– Mamo, pozwól – podszedł zbyt uroczyście, ale byłam pewna, że celowo się tak zachowywał – moja narzeczona Amanda Holt – wyraźnie zaakcentował słowa „moja narzeczona”.

– Witaj, kochanie, jestem Tiffany Monroe, mama Blake’a. – Ucałowała w powietrzu moje policzki.

– Dobry wieczór. – Przełknęłam ślinę. Tylko tyle z siebie wydusiłam.

– To brat mojej mamy, Harry Clifton. – Wskazał na jegomościa, który skinął głową.

Odpowiedziałam tym samym.

Kobieta wróciła do rozmowy z synem, ale co chwila zerkała na mnie.

– Jesteś taki skryty, synu. Gdybym wiedziała, jak wygląda sytuacja, nie posunęłabym się do tego wszystkiego. Myślałam, że z Beccą to coś poważnego. Byłam pewna, że macie się ku sobie. Mówiła, że macie plany na przyszłość. Bez urazy. – Odwróciła głowę w moją stronę.

– Nie czuję się urażona – oznajmiłam zgodnie z prawdą.

A co mnie to! – pomyślałam.

– Uznałam – kontynuowała swój wywód – że to idealne miejsce, by ogłosić wasze zaręczyny. Przepraszam, Blake, powinnam była cię o to zapytać. – Złapała go za rękę.

Odwrócił wściekłe spojrzenie. Odniosłam wrażenie, że miał ochotę zacisnąć swoje ręce na jej smukłej szyjce.

– Pragnę tylko twojego szczęścia, kochanie. – Położyła smukłą dłoń na jego ramieniu.

Jak dla mnie, za często używała słów „kochanie” i „skarbie”. Nie znoszę słodkopierdzących osób.

– Śmiem wątpić – rzekł mój „narzeczony” i założył ręce na piersiach.

– Niestety, muszę was przeprosić i wracać do gości. – Zachowywała się, jakby słowa syna do niej nie docierały. – Ale w przyszłym tygodniu wybieramy się wszyscy do Hamptons, to byłaby świetna okazja, żebyśmy się poznały. – Podeszła do mnie i złapała mnie za ręce, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami.

– Na pewno – odpowiedziałam.

W twoich snach – dodałam w myślach z lekkim wymuszonym uśmiechem.

– Mamy już plany, mamo – wtrącił przystojniak.

– Musicie je zmienić, zresztą szczegóły omówimy później, synu.

Kobieta obróciła moją dłoń i spojrzała z zachmurzoną miną.

No co! Może brudna jestem? Lakier mi odprysnął? Połamałam paznokieć? – przemknęło mi przez myśl, gdy oglądała moją rękę.

– A gdzie pierścionek? – zapytała, unosząc wyskubane ciemne brwi.

Gula stanęła mi w gardle. Miałam pustkę w głowie. Co miałam powiedzieć: „Jaki, kurwa, pierścionek?”.

– Nie powiesz mi, Blake, że oświadczyłeś się bez pierścionka. To niedopuszczalne i prostackie.

Brunet przewrócił oczami i chciał coś powiedzieć, ale go ubiegłam:

– Nie zależy mi na świecidełkach.

– Oczywiście, kochanie, ale oświadczyny bez pierścionka? Blake, czy tak cię wychowałam? Nie chcę, by mówiono na salonach, że skąpisz na pierścionek zaręczynowy. Natychmiast to napraw. Potem muszę jak zwykle tłumaczyć się z twojego zachowania. – Na jej twarz wróciła maska z fałszywym uśmiechem. – Wracam do gości, by wszystkiego dopilnować, ale naprawdę cieszę się, że w końcu kogoś znalazłeś. Męczyły mnie twoje niedojrzałe wybryki – zwróciła się do syna.

Mogłabym przysiąc, że pan Clifton puścił do mnie oczko.

Wyszła tak samo, jak weszła, płynąc w powietrzu niczym zmora.

Pani Monroe przypominała mi moją własną matkę. Przez co już została skreślona z listy osób, które można polubić. Byłam pewna, że należy do ludzi, którzy potrafiliby kopnąć szczeniaczka z bananem na twarzy.

– Niezłe zagranie, młody. Skąd ją wytrzasnąłeś? – zapytał Harry, gdy tylko za kobietą zamknęły się drzwi. Wlepiał przy tym we mnie swoje rozbiegane oczy.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Blake oparł się o biurko.

– Niezła sztuka. Nie dziwię ci się, że wolałeś ją niż Morrisównę, ale zaraz zaręczyny? Wystarczyło się z nią przespać raz czy dwa – facet oblizał obleśnie usta – albo więcej – dodał i wgapiał się we mnie jak dzieciak w sklepie ze słodyczami.

Przywalę mu, jak Boga kocham, że walnę go w ten świński pysk – pomyślałam i zacisnęłam usta, wpatrując się w niego z nieukrywaną pogardą.

Facet około pięćdziesiątki, miał szczupłą budowę ciała i szpakowatą fryzurę. Był tylko lepszym opakowaniem Fabio – pomyślałam, czując niesmak w ustach.

– Uważaj, co mówisz, Clifton, to moja narzeczona – wycedził mój brunet.

– Jasne, bo uwierzę. Jeszcze przed chwilą byłeś jak zbity pies, gdy powiedziałem ci o naszej niespodziance. Nie wyglądałeś, jakbyś miał coś takiego w zanadrzu. Skąd ją wziąłeś? Z agencji? – Zaśmiał się jak Baba-Jaga z dobranocki i patrzył na mnie jak szczerbaty na suchary. – Niezła sztuka. Chętnie skorzystałbym z twoich usług, złotko – zamruczał i dotknął moich włosów.

– Zabieraj łapy, Clifton! Chyba że chcesz zbierać swoje zęby z podłogi – zawarczał Blake niczym dzika bestia i napiął wszystkie mięśnie.

– I jaja – dodałam butnie.

– Ognista, lubię takie. – Mężczyzna uśmiechnął się, cofnął o krok, ale nadal nie spuścił wzroku z mojego dekoltu.

Nie wytrzymałam i potok słów wylał się z moich ust:

– Wiesz co, cwaniaku? Lepiej zajmij się czymś, co nie wymaga takiego wysiłku umysłowego jak flirt z kobietą. Buduj babki z pisaku, lep z plasteliny, puszczaj bańki. Może w tym będziesz lepszy.

Facet zrobił duże oczy, jakbym właśnie walnęła go w krocze. Oho, czyli ucierpiało jego męskie ego – pomyślałam z zadowoleniem.

Mój Bond parsknął gromkim śmiechem.

– Nie wiem, co ci tak wesoło, Blake, właśnie zaprzepaściłeś fuzję z Morrisem. Dwa miliardy przychodu rocznie szlag trafił! Dla twojego widzimisię stracimy część akcjonariuszy i drugie tyle udziałów – wycedził z wściekłością w czerwonych oczach.

– Nic mnie to nie obchodzi. Nie potrzebujemy tych pieniędzy, ale jeśli tak ci zależy, to sam się ożeń z Rebeccą Morris – zaproponował rozbawiony pan przystojniak.

– Pożałujesz tego! – warknął Clifton, zaciskając zęby.

Blake przestał się śmiać.

– Zobaczymy – odparł, patrząc wujowi prosto w oczy.

Mężczyźni mierzyli się przez chwilę. Ostatecznie Clifton wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.

– Niezła rodzinka. To przypomina pieprzoną „Modę na sukces”. Brakuje tylko, by twoja siostra okazała się facetem i to twoim złym bratem bliźniakiem – wypaliłam.

– Co? – Mężczyzna zmarszczył dziwnie brwi, nic nie rozumiejąc z tego, co właśnie powiedziałam.

Faceci!

– Nieważne, daj moją kasę i spadam.

Brunet podał mi pęk banknotów i wyjął telefon.

– Podstaw samochód pod boczną bramę, odwieziesz mojego gościa do domu – rzucił w słuchawkę i rozłączył się.

– Dzięki za wszystko, bardzo mi dzisiaj pomogłaś – powiedział lekko zmieszany, prowadząc mnie do bocznego wyjścia.

– Nie ma za co, w końcu nie robiłam tego z dobrego serca. – Uśmiechnęłam się smutno.

Zatrzymał się i chwycił mnie za rękę.

– Mimo wszystko, dzięki. – Uśmiechnął się. – Mam tylko nadzieję, że to, co się tu wydarzyło, zatrzymasz dla siebie i nie pójdziesz z tym do prasy – rzekł, patrząc mi w oczy.

– Spokojna głowa, paniczyku – rzuciłam z irytacją.

Staliśmy tak przez chwilę, gdy nagle oprzytomniałam, że dalej mam na sobie tę drogą sukienkę i markowe sandały.

– Boże, przecież ja muszę jeszcze się przebrać i oddać twojej siostrze te ciuchy.

– Zatrzymaj je – powiedział rozkazująco – potraktuj to jako bonus.

– Ale…

– Nie martw się, ma tego całą garderobę, poza tym kupię jej nową. W tej i tak nie wyglądałaby tak ładnie. – Spojrzał na mnie uwodzicielskim wzrokiem, aż zrobiło mi się gorąco.

Przełknęłam ślinę i podziwiałam jego twarz w świetle latarni. Był naprawdę boski. Atmosfera zgęstniała na dobre, gdy przyciągnął mnie bliżej do siebie.

– Zapomniałem ci powiedzieć, że wyglądasz zjawiskowo, kelnereczko – wychrypiał mi do ucha.

Momentalnie otrzeźwiałam.

– Zabieraj łapy, za macanie mi nie płaciłeś. – Wyrwałam mu się.

– Dorzucę parę stów, mała – dodał po chwili.

Nic się nie zmieniło. Ten sam opryskliwy cham i kutas – pomyślałam.

– Wiesz, co? Spieprzaj – wycedziłam i wskoczyłam do samochodu, który właśnie zatrzymał się obok.

Rozdział 6

Siedziałam w samochodzie z bijącym sercem. Byłam wściekła i miałam ochotę roznieść to luksusowe autko na strzępy. Na siedzeniu obok leżały moja torebka i uniform służbowy Vivian.

Całe szczęście! – odetchnęłam z ulgą. Nie miałam ochoty tam wracać, do tej rodzinki Addamsów.

Boże, kobieto ogarnij się! Zarobiłaś trochę kasy i już ci odbiło – pomyślałam zła na siebie za takie roztargnienie.

Wepchnęłam pieniądze do torebki i podałam kierowcy adres. Nawet się nie obejrzałam za moim „narzeczonym”. Nadęty dupek!

Zdjęłam srebrne sandałki, bo paski wbijały się nieprzyjemnie w stopę. Rozsiadłam się wygodnie na siedzeniu i podziwiałam zza okna obrzeża Nowego Jorku.

Pokochałam to miasto, jak tylko tu przyjechałam. Nie dlatego, że jestem wariatką i uwielbiam zatłoczone aglomeracje, ale dlatego, że mogłam w końcu żyć tak, jak chciałam.

Studia na Uniwersytecie Columbia były pierwszą dobrą rzeczą, jaka spotkała mnie w życiu. Otrzymałam pełne stypendium, dzięki czemu nie musiałam martwić się o pieniądze podczas roku akademickiego.

Wakacje natomiast stanowiły duży problem. Miałam dwa wyjścia: mogłam wrócić do domu – a tego zdecydowanie nie chciałam – albo załapać się do pracy i zostać w Nowym Jorku. Kasa, którą dziś zarobiłam, spadła mi właśnie jak manna z nieba. Razem z moimi oszczędnościami mogłam zostać w kampusie i spokojnie dotrwać do nowego roku akademickiego. Oczywiście nie zamierzałam leżeć do góry brzuchem. Gotówka zawsze się przyda, zwłaszcza gdy możesz liczyć tylko na siebie.

Było dobrze po pierwszej w nocy, gdy wysiadłam z lśniącego samochodu paniczyka. Odetchnęłam pełną piersią, stojąc nareszcie przed budynkiem, który dobrze znałam. Na szczęście w weekendy pustoszał na rzecz suto zakrapianych imprez w innej części kampusu.

Kilka osób na korytarzu zagwizdało na mój widok, gdy przemknęłam boso w stronę swojego pokoju.

Cicho weszłam do środka, nie chcąc budzić przyjaciółki. Koniec końców była chora, a ja mimo wszystko martwiłam się o nią. Chęć mordu całkowicie ustąpiła, gdy zerknęłam na chrapiącą i spoconą koleżankę. Ostrożnie odłożyłam buty oraz resztę ustrojstwa i chwytając z szafki piżamę, ruszyłam w stronę naszej łazienki.

– To ty? – Głos zatrzymał mnie w pół kroku.

– Tak, już wróciłam. Jak się czujesz? – Odwróciłam się w jej stronę.

– Jakby mnie autobus przejechał – wyjęczała.

Podeszłam do współlokatorki, odgarnęłam mokre, rude włosy i dotknęłam czoła.

– Nie masz gorączki – stwierdziłam z zadowoleniem.

– Wiem, wzięłam leki, ale pocę się jak dzika świnia – powiedziała i otworzyła jedno oko.

– Kto normalny choruje na grypę w czerwcu…? – zaczęłam.

– O, kuźwa, co ty masz na sobie, Mandy? – Podniosła głowę i taksowała mnie zaszokowanym spojrzeniem.

– Sukienkę, ładna, prawda? – Wstałam i zakręciłam się wokoło.

– Zajebista, ale skąd ją wzięłaś? – Vivian usiadła na łóżku i potarła twarz dłońmi.

– Byłam przecież na balu…

– To wiem, dziewczyno, ale miałaś mnie zastąpić, a nie iść tam na imprezę.

Pół nocy tłumaczyłam swojej psiapsiółce tę dziwną przygodę i to, jak dostałam kasę plus kieckę gratis. Nie omieszkałam wspomnieć o tym, że przystojny „narzeczony na niby” to w rzeczywistości cham i prostak.

– Nie wierzę, takie rzeczy się nie zdarzają. Dlaczego musiałam być dziś chora? Może mnie by się to przydarzyło – powiedziała z rozrzewnieniem Vivian.

– Nie marudź, tobie kasa nie jest potrzebna – oznajmiłam szorstko.

– Ale pożyczysz kieckę i buty, co? – Zrobiła słodkie oczka.

– Nie ma mowy. Kiecki nie pożyczę. Zresztą, dokąd byś chciała w niej iść? – zapytałam.

Tak naprawdę to Vivian i tak by się w nią nie wbiła, bo nosiłyśmy zupełnie inne rozmiary, ale byłam pewna, że próbowałaby do skutku.

Zrobiła smutną minę zbolałego szczeniaczka.

– Ale buty są twoje, kochana – powiedziałam i przekazałam jej srebrne szpilki.

– Boże, naprawdę?! – Dziewczyna pisnęła i przytuliła je do piersi niczym największy skarb. – Przecież to Jimmy Choo, kosztują chyba z sześćset dolców – mówiła zachwycona.

– Kto? Jaki Jimmy? – Zmarszczyłam brwi.

Dziewczyna machnęła ręką, dając za wygraną, i nie próbowała tłumaczyć mi nawet, o kogo chodzi, i tak byłam zielona w tych sprawach.

– Nie mój rozmiar. W końcu to, co się stało, to twoja zasługa. – Wzruszyłam ramionami.

Niech dziewczyna ma coś z tego – pomyślałam.

Ten pulchny rudzielec od dwóch lat był moją najlepszą przyjaciółką i najbliższą osobą na świecie. Poznałyśmy się na pierwszym roku studiów. W zasadzie ten, kto kwaterował studentów, zrobił nam ogromną przysługę, umieszczając nas w jednym pokoju. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu.

Chociaż Vivian Eleonor Paxton była moim całkowitym przeciwieństwem, polubiłyśmy się bardzo. Cicha, spokojna i rozsądna do bólu, ale właśnie to ceniłam w niej najbardziej. Czasem złościłamsię, gdy zachowywała się jak dziecko. Miała też niesamowitą zdolność: potrafiła godzinami paplać o niczym. O tym, że na pierwszym roku połamała obcas, opowiadała mi przez trzy cholerne godziny. Według mnie wystarczyło cztery wyrazy: KURWA MAĆ! JEBANE BUTY.

Jednak pomimo naszych różnic była fantastyczną dziewczyną i idealną współlokatorką.

Tej nocy długo nie spałyśmy, bo Vivian uparła się, że chce znać wszystkie szczegóły z balu charytatywnego. Doprowadzała mnie do furii, zadając co chwila nowe pytania.

– Wiesz co, Viv, chyba pomyliłaś kierunki. Powinnaś zdawać do akademii policyjnej. Maglujesz mnie już kolejną godzinę. Mam dość – wyjęczałam – mam ochotę teraz przyznać się do każdego morderstwa w tym stanie. Daj już spokój i śpijmy wreszcie.

– Dobra, już dobra – powiedziała, sapiąc i nakryła się kołdrą po czubek nosa.

Wiedziałam, że nie potrwa to długo, ale miałam nadzieję, że może choroba ją nieco zmuli.

– Mandy? – Usłyszałam cichy szept.

– Cooooo? – zapytałam już zirytowana.

– Ten cały Blake, spodobał ci się, prawda?

– Daj spokój, bogaty burak i tyle. – Poprawiłam włosy na poduszce, moszcząc się do snu.

– Ale sama mówiłaś, że był przystojny, że cię pocałował i to dwa razy. – Vivian nie dawała za wygraną.

– Barczysty, wysoki, postawny, czarne gęste włosy, niebieskie oczy, kwadratowa szczęka. Czy to w ogóle może się podobać? – rzuciłam i przypomniałam sobie Blake’a Monroego.

Koleżanka zachichotała, a ja sama się zastanawiałam, czy faktycznie spodobał mi się ten gość. Z wyglądu – niezłe ciacho, ale ten charakterek – koszmar. Całe szczęście mieliśmy się już nigdy nie spotkać. Mimo wszystko zrobiło mi się przykro i sama nie wiedziałam dlaczego.

Rozdział 7

Niedziela minęła w miarę leniwie i spokojnie. Z zadowoleniem stwierdziłam, że opanowałam materiał na nadchodzący, ostatni w tym roku, egzamin. Mimo wszystko do późna czytałam zagadnienia dotyczące literatury galicyjskiej i staroangielskiej, za którymi nie przepadałam.

Następny dzień zaczął się koszmarnie. Od rana dzwonił telefon. Jego przeraźliwie głośny dźwięk wwiercał mi się w mózg. Ponieważ zarwałam noc, postanowiłam dłużej pospać. Egzamin miałam dopiero na czternastą, więc mogłam sobie na to pozwolić. Nie dało się jednak, bo to cholerstwo wciąż dźwięczało nieustannie.

Co do chuja!

Ze złością nakryłam głowę poduszką i klęłam siarczyście w stronę aparatu. Miałam od rana podły humor. Głowa mi pulsowała, nie piłam kawy i do tego przerwano mi całkiem przyjemny sen. Już planowałam przeróżne scenariusze ukatrupienia namolnej osoby, która nie dawała za wygraną. Brakowało mi jedynie celu. Kogo muszę udusić własnymi rękami, zastrzelić, celując prosto w łeb czy utopić w wannie?

Odgarnęłam pościel i usiadłam na łóżku. Tapczan Vivian był pusty, więc pewnie wyszła, kiedy spałam.

Ze złością wlepiłam wzrok w ekran ciągle grającego telefonu.

Dzwoniła matka.

Co się mogło stać?

Dzwoniła raz w miesiącu, a w tym limit już wyczerpała.

– Słucham – rzuciłam do aparatu.

– Córciu, nareszcie. Nie mogę w to uwierzyć! Kochanie, jak to się stało? Jestem taka szczęśliwa i dumna z ciebie. Wiedziałam, że do czegoś w życiu dojdziesz…

– Do rzeczy – przerwałam te durne wywody. Nie miałam ochoty słuchać jej szczebiotów z samego rana.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś, skarbie? Jak ty to zrobiłaś? Naprawdę się tego po tobie nie spodziewałam. Niby nie jesteś znowu taka brzydka, ale masz trudny charakter, więc…

– Mów wreszcie, o co chodzi, bo się rozłączę – zagroziłam.

– Jak to mów? Ty mi powiedz, dlaczego dowiaduję się z gazet, a nie od własnej córki… – urwała oburzona.

– Dopiero wstałam. Koszmarnie boli mnie głowa. Jestem niewyspana. Nie piłam jeszcze kawy, więc jeśli za trzydzieści sekund nie powiesz, o co ci chodzi, kończę rozmowę – powiedziałam i ziewnęłam.

– O twoje zaręczyny z Blakiem Monroem – pisnęła szybko do słuchawki.

Ten dźwięk prawie zabił mnie na miejscu. Kurwa mać! Odstawiłam telefon i próbowałam sobie przypomnieć, co przed chwilą usłyszałam.

– Że co? – zapytałam.

– No, twoje zaręczyny, skarbie. Jestem taka szczęśliwa. Wżenimy się w jedną z najbogatszych rodzin w Stanach – paplała dalej – dzwoniły już pani Blumer i ciotka Sue, wszyscy już wiedzą w całym Jacksonville…

– Jak to wżenimy się? – Dalej nie docierały do mnie jej słowa.

– No tak. Boże, taka jestem szczęśliwa. Ja w swoim życiu nie znalazłam dobrej partii, ale teraz gdy będziemy obracać się w nowym towarzystwie, wszystko się zmieni. Przyjadę do ciebie i przedstawisz mnie koniecznie. Już nie mogę się doczekać…

Rozłączyłam się i ze zmarszczonym czołem wpatrywałam w ekran komórki.

Ta kobieta zawsze plotła coś bez ładu i składu, ale dziś przeszła samą siebie. Telefon zadzwonił jeszcze parę razy, ale szybkim ruchem przerwałam połączenie.

Moja matka – Jennifer Holt wychowywała mnie samotnie. Ojca nie znałam. Urodziła mnie, gdy miała dziewiętnaście lat. Przez pierwsze pięć byłam szczęśliwym dzieckiem, później zrozumiałam, że moja rodzicielka to dziwka.

Zawodowo zajmowała się fryzjerstwem i odkąd pamiętam, pracowała w zakładzie fryzjerskim w Jacksonville, gdzie spędziłam całe życie. Nigdy nie widziałam jej bez makijażu i z nieuczesanymi włosami. Nieodłączny atrybut, czyli papieros, zawsze żarzył się jej w ustach. Odkąd pamiętam, była na diecie, bo jej ciało to świątynia – jak mówiła – i to by się zgadzało, bo wpuszczała do siebie każdego. Mimo że w naszym domu przewijały się tłumy mężczyzn, z żadnym nie związała się na stałe.

Od dawna przestałam mówić do niej „mamo”. To słowo nie przeszło mi przez gardło, odkąd jej kolejny kochanek wlazł w nocy do mojego pokoju, gdy miałam trzynaście lat, i próbował mnie obmacywać. Narobiłam wówczas rabanu na cały dom. Kochana mamusia stwierdziła, że to moja wina, bo chodzę taka roznegliżowana, a facet ma swoje potrzeby. Myślałam, że wyrzuci go z domu, ale spotykała się z nim jeszcze pół roku. Od tamtego dnia zamykałam się w pokoju i rzadko go opuszczałam. Postanowiłam, że nigdy nie będę taka jak ta kobieta.

Książki były dla mnie odskocznią od szarej rzeczywistości, więc stały się moimi przyjaciółmi. Lubiłam się uczyć i całymi dniami przesiadywałam w bibliotece. Za cel postawiłam sobie wyrwanie się od tej chorej kobiety.

Ponieważ uczyłam się najlepiej w szkole, nie miałam problemu, by dostać się na studia. Wybrałam te najdalej od Jacksonville i tej baby. Od dwóch lat widziałam ją raz i wcale za nią nie tęskniłam.

Matka nie była zachwycona moimi planami i nie rozumiała, po co mi studia, skoro mam całkiem ładną buzię. Według niej to tylko strata czasu i pieniędzy, więc nie zamierzała dokładać się do tak kiepskiego, jej zdaniem, interesu. Wiedziałam, że nie mogę na nią liczyć, więc wystąpiłam o stypendium socjalne, które na szczęście otrzymałam.

Teraz nareszcie od dwóch lat byłam wolna. Jej telefon zawsze psuł mi humor i dziś było tak samo.

Próbowałam przypomnieć sobie, o czym tak trajkotała przed chwilą. Wszyscy wiedzą… Blake Monroe… Gazety… Zamajaczyły mi przez moment wydarzenia sobotniego wieczoru. Skąd matka miała to wszystko wiedzieć, przecież jej tam nie było.

GAZETY… KURWA MAĆ. Nie, tylko nie to! – pomyślałam i zaczęłam w pośpiechu zakładać jeansy i obszerną, szarą bluzę z kapturem. Opłukałam twarz, szybko umyłam zęby, związałam włosy w niedbały kok, założyłam trampki. Chwyciłam klucze i już mnie nie było w pokoju. Szłam szybkim krokiem w stronę najbliższej budki z prasą. Minęłam parę przecznic.

Podchodząc do kiosku, zrobiłam duże oczy, widząc prawie w każdej plotkarskiej gazecie zdjęcie różnego formatu z nieszczęsnego balu. Tytuły krzyczały: „Blake Monroe usidlony”, „Zaręczyny milionera”, „Kim jest Amanda Holt?”.

Teraz dopiero miałam przechlapane. Nie uwolnię się od tej kobiety po tym wszystkim. Będzie chciała przyjechać i poznać mojego narzeczonego i za nic w świecie nie da się przekonać, że to wszystko bujda.

– Nie no! Kurwa, nawet wymienili moje nazwisko – zaklęłam i przewróciłam oczami.

Przełknęłam ślinę i chwyciłam kilka egzemplarzy. Rzuciłam banknot i nie czekając na resztę, szybko pobiegłam do najbliższej ławki i zaczęłam przeglądać.

Blake Monroe, biznesmen i milioner, prezes Monroe Industries, podczas balu charytatywnego poinformował o swoich zaręczynach. Jego wybranką jest nieznana nikomu Amanda Holt. Daty ślubu nie podano.

Szybko wzięłam kolejną gazetę, gdzie na pierwszej stronie widniała nasza duża fotografia. Przedstawiała mnie, w czerwonej sukni, i Blake’a tańczących pośród innych zamazanych par, i to w momencie gdy całował mnie w policzek. Gdyby nie to, że tam byłam i znałam sytuację, pomyślałabym, że to faktycznie zakochani narzeczeni.

– Szlag by to! – krzyknęłam. – Ten palant zrobił to specjalnie pod publikę. Fałszywy dupek!

Otworzyłam na drugiej stronie i zaczęłam czytać kolejną notkę.

28-letni ekonomista, inwestor giełdowy, przedsiębiorca i filantrop Blake Monroe zaręczony. Informację ogłoszono w sobotę w posiadłości Monroeów, na specjalnym balu charytatywnym zorganizowanym przez fundację Monroe Family, prowadzoną przez jego matkę. Po licznych podbojach sercowych milioner został w końcu usidlony przez piękną nieznajomą. Redakcji udało się ustalić, że narzeczona nazywa się Amanda Holt. Przyszłym małżonkom gratulujemy.

Chwyciłam pozostałe gazety i cisnęłam nimi w kosz stojący nieopodal. Byłam wściekła na siebie, że dałam się w to wplątać. Teraz moje zdjęcie widniało w prawie każdym szmatławcu w tym kraju. Kiedyś marzyłam, by nazwisko Holt pojawiło się w gazecie, ale jako dziennikarki lub felietonistki, a nie dupy bogatego kolesia.

Szybkim krokiem zmierzałam w stronę akademika. Przeklinałam w myślach całą sytuację i zastanawiałam się, jak się z tego wykaraskać. Muszę zadzwonić do domu i powiedzieć tej kobiecie, że to wszystko pomyłka i tyle.

– Ty, stary, czy to Maserati Quattroporte z silnikiem Ferrari?! – zakrzyknął koleś, na którego nieomal nie wpadłam.

– Ja pierdzielę, ale limo – zapiał kolejny student przede mną.

Starałam się wyminąć całkiem spory tłumek na chodniku.

Nie mają gdzie, kurna, stać! Ruszyłam przed siebie, torując sobie drogę do budynku.

– Amanda? – Usłyszałam za sobą. – Amanda Holt?

Odwróciłam się szybko i zmarszczyłam brwi.

Co znowu? Byłam zła, że ktoś wyrywa mnie z wewnętrznej walki, jaka toczyła się teraz w mojej głowie.

Przed sobą zobaczyłam sprawcę całego zamieszania. Pieprzony Monroe stał oparty o czarny lśniący samochód i patrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Był ubrany w elegancki granatowy garnitur i wyglądał niezwykle seksownie. Czy on nie ma innych ubrań? – pomyślałam z przekąsem, bo wyglądał jeszcze lepiej, niż zapamiętałam.

Podszedł bliżej, a ja cofnęłam się o krok.

– Musimy pogadać. – Chwycił mnie za ramię, delikatnie kierując w stronę samochodu.

– O nie, koleś! Nigdzie. Z tobą. Nie idę – powiedziałam i wyrwałam swoją rękę. – Ja już z tobą skończyłam!

Rozdział 8

– Dobra, zapłacę, ile zechcesz, tylko nie rób scen i wsiadaj do auta – zawarczał mi do ucha.

– Wiesz, co możesz zrobić ze swoją kasą? Zamień ją na centy i wsadź w dupę. – Uśmiechnęłam się i odwróciłam na pięcie w stronę dużego budynku.

W środku gotowałam się ze złości. Jak on śmiał! Raz mu pomogłam i to tylko dlatego, że postawił mnie pod ścianą, ale teraz to ja dyktowałam warunki. Byłam wśród ludzi, a nie zamknięta w jakimś pokoju. Poza tym, nie chodziło o kasę. Miałam wystąpić z nim na balu, a nie grać jego narzeczoną przed całym światem.

– Jak zwykle urocza – powiedział za moimi plecami i wszedł za mną do akademika.

Kilka osób zerknęło na nas z zaciekawieniem, gdy szliśmy dużym holem w stronę schodów. Grupka dziewczyn przed nami przestała gruchać i zaczęła gapić się na mojego towarzysza, niczym zombie na żywe ciało. Widziałam ich rozdziawione buzie i raptownie wypięte biusty.

Błagam! Trochę kultury! – przeszło mi przez myśl, patrząc na te śliniące się panienki. Wiem, jest przystojny, ale naprawdę nie trzeba sikać po nogach na jego widok. To tylko facet.

Przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.

Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Na schodach wskakiwałam po dwa stopnie.

Chciałam w końcu się od niego uwolnić.

– Poczekaj, chcę z tobą pogadać.

Rzuciłam mu spojrzenie typu „lepiej-się-palnij-w-łeb” i ruszyłam wąskim korytarzem w stronę mojej kwatery.

– A ja, wyobraź sobie, nie mam ochoty na pogawędki. Mnie nie musisz się z niczego tłumaczyć. Nie jestem jakąś pieprzoną grupą wsparcia – oznajmiłam i otworzyłam zamek kluczami.

Nim się zorientował, zatrzasnęłam mu drzwi przed samym przystojnym nosem.

Serce biło mi jak oszalałe i miałam tego wszystkiego serdecznie dosyć.

Usłyszałam delikatne pukanie do drzwi.

– Otwórz, porozmawiajmy – powiedział prawie błagalnie.

Coś nowego! Blake-zawracający-dupę-Monroe umiał nie tylko rozkazywać, ale też prosić. Szok. Szok. Szok i niedowierzanie.

– Idź stąd! – krzyknęłam i rzuciłam butem w drzwi.

Nie nabierzesz mnie, nadmuchany bubku.

Może i robił wrażenie w tych swoich fatałaszkach, ale pod nimi pozostawał tym samym kretynem.

– Amando, kocham cię, mój skarbie! – piłował dziób pod moimi drzwiami. – Uwielbiam się kochać z tobą we wszystkich pozycjach, jesteś taka namiętna i…! – krzyczał jak robotnik podczas strajku.

– Co. Ty. Kurwa. Wyprawiasz?! – Otworzyłam z rozmachem drzwi i wciągnęłam go za fraki do pokoju. – Co to ma znaczyć?

– Wiedziałem, że inaczej mnie nie wpuścisz. – Uśmiechnął się zawadiacko, poprawiając koszulę i czarny krawat.

Byłam gotowa rzucić mu się do gardła, niczym wściekły pies. Ewentualnie rozważałam kopnięcie w krocze.

– Psychiczny kretyn – rzuciłam wzburzona.

Zmierzył mnie ostrym spojrzeniem, po którym ciarki przeszły mi po plecach.

– Nie obrażaj mnie, nie lubię tego – powiedział poważnie i rozejrzał się po pomieszczeniu.

– Naprawdę? A ja wprost uwielbiam, jak oszust wrzeszczy na cały akademik pod moimi drzwiami, że się ze mną pieprzył.

– Przecież to nie hańba przespać się ze mną – odparł z uśmiechem na twarzy i w najlepsze wgapiał się w moje rzeczy osobiste leżące na biurku.

– Tak ci się tylko wydaje, paniczyku. Mów szybko, co masz do powiedzenia, i spadaj, bo mam egzamin – zawarczałam i usiadłam na łóżku, byle dalej od niego.

Wiedziałam, że łatwo nie odpuści, więc nie było innego wyjścia, by się go pozbyć. Sięgnął po krzesło, które stało obok stolika. Zaciskałam zęby, patrząc, jak bez słowa rozpiął marynarkę i rozsiadł się wygodnie.

Tak, teraz usiądź.

Wygodnie ci, pajacu?

Czemu się tak gapisz tymi pięknymi niebieskimi oczami?

Czekaj, wróć!

Tymi gałami.

– Posłuchaj, trochę narobiłem zamieszania z naszymi zaręczynami… – zaczął i zaczesał palcami czarne włosy.

Miałam wrażenie, że jest trochę zmieszany.

– Co ty powiesz? – Wywróciłam oczami.

– Ale chciałem cię prosić o cierpliwość. Teraz nie mogę ogłosić naszego rozstania. Zamykam kilka międzynarodowych transakcji i nie mogę sobie pozwolić na czarny PR.

– Obchodzi mnie to jak tęcza ślepe dziecko – cisnęłam gromami.

– Proszę tylko, żebyś nie zdradziła prasie naszego układu. Zapłacę ci, skarbie. Ile chcesz? Podaj cenę – powiedział spokojnie i byłam pewna, że gapił się na moje cycki.

Tego było już za wiele. Ten atrakcyjny facet był jak burak cukrowy. Słodki, ale ciągle burak!

– Wynoś się stąd, ty… – już zaczęłam się rozkręcać, gdy zza drzwi dobiegło pukanie.

Podeszłam i szeroko je otworzyłam.

– Czego?! – syknęłam i zamarłam.

Błysk fleszy odebrał mi wzrok i usłyszałam krzyki: „To ona!”, „Jak Blake się oświadczył?”, „Kiedy ślub?”.

Nim zareagowałam, poczułam, jak silne ręce wciągają mnie do pokoju, zatrzaskując drzwi. Zamrugałam szybko, próbując reanimować swoje oczy. Oczywiście nieomal nie wyrżnęłam orła, potykając się o dywan.

Na szczęście mocne ramiona uratowały mój tyłek przed bliskim spotkaniem z podłogą. Kilka jasnych, niesfornych kosmyków wymknęło mi się z węzła na głowie.

No pięknie! Miss gracji i wdzięku we własnej osobie! – skarciłam się myślach za swoją ciamajdowatość. Byłam pewna, że zarumieniłam się, czując jego twardą klatkę piersiową na swoich plecach.

– Co to, kurwa, było? – zapytałam i wyrwałam się z żelaznego uścisku.

– Pieprzeni paparazzi – rzucił i podszedł do okna.

Ruszyłam za nim i zobaczyłam przed budynkiem niezły tłumek fotoreporterów. Wyglądali, jakby czekali na samą królową angielską.

– O ja pierdolę! – krzyknęłam. – Mam przechlapane.

– Mam pomysł – oznajmił. – Jedź ze mną i moją rodziną do Hamptons. Matka ciągle o ciebie wypytuje.

Pokręciłam głową i potarłam twarz.

– Za klika dni to wszystko się uspokoi i upieczmy dwie pieczenia na jednym ogniu. Zgódź się. Masz inny plan? A może masz lepsze propozycje niż spędzenie kilku dni za darmo nad oceanem w miłym towarzystwie – powiedział, puszczając oczko i celowo podkreślił słowa „za darmo”.

Skubany, już wiedział, że kasą mnie nie przekupi, i zmienił taktykę jak rasowy negocjator.

– Nie ma mowy. – Zacisnęłam usta, wpatrując się w dziką hordę za oknem.

Po chwili usłyszałam dźwięk wiadomości w telefonie. Wyjęłam komórkę z kieszeni jeansów i trzy wyrazy z odczytanej wiadomości sprawiły, że zmieniłam zdanie.

„Jutro przyjadę. Mama”.

Rozdział 9

Po opuszczeniu zwykłego padołu śmiertelników, czytaj: akademika, przez wielmożnego dupka Monroego i zapewnieniu go po raz kolejny, że pojadę na targowisko próżności, czytaj: Hamptons, mogłam nareszcie zjeść śniadanie i wypić upragnioną kawę.

Nie uśmiechało mi się wychodzić na zewnątrz, więc przetrzebiłam zapasy z mojej szafki.

Kawa przywróciła mnie do żywych.

Smak kofeiny rozszedł się po całym ciele i mogłam nareszcie racjonalnie pomyśleć.

Wyjęłam telefon i wystukałam wiadomość do swojej rodzicielki.

„Nie fatyguj się. Nie ma mnie w Nowym Jorku. Odezwę się jak wrócę. Amanda”.

Miałam nadzieję, że to wystarczy, by ostudzić jej zapał, ale z tą kobietą nigdy nic nie wiadomo.

Wyłączyłam szybko telefon. Nie będę się z niczego tłumaczyć. Skończyły się te czasy, gdy nie miałam nic do powiedzenia. Teraz byłam dorosła i samodzielna. KURWA! Zachowuję się jak suka, ale w końcu miałam dobrą nauczycielkę.

Podeszłam do okna i z ulgą stwierdziłam, że większość poszukiwaczy sensacji wyparowała i na skwerze przed budynkiem została tylko garstka wytrwałych. Może do czternastej znikną pozostali paparazzi – pomyślałam.

– Cześć. – Usłyszałam za sobą głos Vivian. – Co tam, znowu afera narkotykowa w kampusie? – zapytała i podeszła do okna, przy którym stałam i obserwowałam dziennikarzy.

– Oby tylko o to chodziło. – Wywróciłam oczami.

Koleżanka zdjęła plecak i usiadła na łóżku. Wyglądała już dużo lepiej niż wczoraj.

Zapleciony rudy warkocz spływał jej po karku, a niebieskie oczy wpatrywały się we mnie wesoło. Tylko mocno czerwony nos zdradzał jej ostatnie kłopoty ze zdrowiem.

– A o co chodzi? – Podeszła i chwyciła krakersa ze stolika.

– Zaszczycił mnie dziś swoją obecnością sam Blake Monroe i to przez niego to całe zbiegowisko – fuknęłam.

– Co? Był tu? Czego chciał? – Koleżanka wybuchła niczym gejzer, nie zważając na to, że pluje okruchami z ciastek.

– Chyba chodziło mu głównie o to, bym nie wyjawiła prasie naszego lipnego związku.

– Pocałował cię? – zapytała i czekała na odpowiedź jak szczeniak na smakołyk.

– Nie, no co ty – powiedziałam oburzona – niechby tylko spróbował.

– Jasne. Widzę, jak ci się oczy świecą, gdy o nim wspominasz – prychnęła.

– Nic mi się nie świeci, chyba że lampka ostrzegawcza na widok tego playboya.

Oparłam się o biurko i skrzyżowałam ręce na piersiach.

– Dzwoniła matka – rzuciłam zrezygnowana i przewróciłam oczami.

– Czego chciała ta kobieta?

Zauważyłam, jak z niesmakiem wypowiedziała to zdanie. Vivian wiedziała co nieco o mojej sytuacji i chociaż nie poznała osobiście pani Holt, szczerze jej nienawidziła.

– Przyjeżdża poznać mojego „narzeczonego” – zamachałam w powietrzu palcami – a czego innego mogła chcieć. Wyczuła zapach pieniędzy jak rekin pieprzoną krew.

– Ale skąd ona…?

– Jak to skąd? – Machnęłam na gości przed budynkiem. – Stąd, bo przecież moja gęba świeci na pierwszych stronach we wszystkich cholernych szmatławcach w kraju.

– Pierdolisz! – wypaliła koleżanka.

Zrobiłam duże oczy, bo pierwszy raz z jej ust wypadło siarczyste przekleństwo. Najczęściej mówiła: „kurna chata”, albo „cholercia”, a tu proszę. Przebywanie w moim towarzystwie jednak wyostrzyło jej język.

– I co teraz?

– W tym sęk, że jutro rano wyjeżdżam. Monroe zaprosił mnie na kilka dni do Hamptons.

– O KURWA! – krzyknęła.