Opowieści pełne emocji - Gabriel García de Oro - ebook

Opowieści pełne emocji ebook

Gabriel García de Oro

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Oto wspaniałe i zabawne opowiadania, dzięki którym dzieci nauczą się rozpoznawać i nazywać emocje.

Rozbudzające wyobraźnię historie i ekscytujące przygody bohaterów to świetny sposób na zrozumienie fascynującego świata uczuć.

Jak się czujesz? Co się z tobą dzieje? To kluczowe pytania, które pomagają zatrzymać się na chwilę i przyjrzeć się sobie. To prosty i naturalny sposób na określenie tego, jak się czujesz w danej chwili.

Emocje to klucz do dobrego samopoczucia. Warto by dzieci od najmłodszych lat wiedziały, jak je rozpoznawać i akceptować.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 157

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nadrugiemamkasia

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna!
00

Popularność




Podróż w głąb siebie

Zanim zagłębisz się w tę przygodę, zatytułowaną Opowieści pełne emocji, chciałbym się z tobą gorąco przywitać. Lubię sobie wyobrażać, że przygoda ta jest jak spacer po ogrodzie. Dlaczego? Zaraz się o tym przekonasz. Na razie musisz uzbroić się w cierpliwość, bo wcześniej chciałbym wytłumaczyć, dlaczego ten ogród należy zarówno do ciebie, jak i do mnie, i że możesz przechadzać się po nim według uznania. Możesz skakać z opowiadania na opowiadanie, krążąc radośnie po kartach książki niczym ptaki, na które natkniesz się tu i ówdzie. Chyba że wolisz zacząć od pierwszego i czytać jednym tchem aż do końca, aż do ostatniego „i żyli długo i szczęśliwie”. Możesz też czytać jedno opowiadanie każdego wieczoru przed snem. Albo dwa, trzy lub tylko połowę, zostawiając zakończenie na dzień następny. Oczywiście możesz to robić w ciszy i w samotności, ale także na głos, w towarzystwie innych osób. Niektórzy wolą czytać, śpiewając, jak mój serdeczny przyjaciel pan Petrov. Uważa on, że wyśpiewywanie opowiadań napełnia serce radością. No przecież, radością! Czy ktoś wspomniał o radości? Jak dobrze, że to słowo wpadło mi do głowy, bo teraz mogę opowiedzieć ci o czymś bardzo ważnym, co może pomóc w lekturze tej książki. Czas na kilka słów…

O NIEZWYKŁEJ MOCY OPOWIADAŃ

Książka, którą trzymasz w rękach, nosi tytuł Opowieści pełne emocji, ale w tym wypadku nie mówimy o emocjach, jakie wywołują w nas przygody bohaterów i czyhające na nich niebezpieczeństwa, które sprawiają, że serce bije nam szybciej. Zazwyczaj mówimy, że jakiś film był emocjonujący albo że emocjonujemy się nadchodzącym przyjęciem urodzinowym, a kiedy coś wzbudza w nas silne emocje, to najczęściej mamy na myśli radość, tęsknotę czy nawet strach. Jednak w tym wypadku będziemy mówić o całej gamie emocji. Bo owszem, należy do nich radość, ale także znudzenie. Albo, żeby podać więcej przykładów, wstręt czy spokój. Dlatego kiedy mówię, że ta książka jest pełna emocji, chodzi mi o to, że wszystkie opowiadania w taki czy inny sposób odnoszą się do tego, co czujemy. Cokolwiek by to było. I właśnie na tym polega niezwykła moc w nich zaklęta: każda opowieść nawiązuje więź z naszymi emocjami. Wyobraźnia pozwala nam przeżywać je w bezpiecznym środowisku, na przykład w trakcie lektury, byśmy mogli potem odczuwać je jeszcze pełniej i bardziej świadomie w prawdziwym świecie. Tym samym nauczysz się czegoś bardzo ważnego: zrozumiesz swoje emocje. A teraz wytłumaczę ci powód, dla którego porównuję tę książkę do ogrodu. Wiesz może dlaczego? Bo będzie nam towarzyszył jedyny w swoim rodzaju kwiat: kwiat emocji. Nie krzyw się tak, już tłumaczę, o co mi chodzi.

CZYM JEST KWIAT EMOCJI?

W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku słynny amerykański psycholog Robert Plutchik opracował model, który w obrazowy sposób pozwala rozpoznać i zrozumieć różne emocje oraz odkryć istniejące między nimi zależności. Model ten znany jest jako koło emocji. Postanowiłem przekształcić je w kwiat, bo uznałem że o wiele przyjemniej jest mówić o ogrodzie opowieści, a nie na przykład o garażu pełnym opon. Ale żarty na bok, za pomocą tego kwiatu będzie nam łatwiej zapoznać się z naszym wachlarzem emocjonalnym i zrozumieć go po to, by potem inni mogli zrozumieć nas.

W JAKI SPOSÓB DZIAŁA KWIAT EMOCJI?

Popatrzmy, z czego składa się nasz utworzony na bazie koła kwiat. Przede wszystkim możemy zauważyć, że ma osiem płatków, każdy w innym kolorze. Odpowiadają one tak zwanym emocjom podstawowym, które znajdują się pośrodku płatka:

Na osiem emocji podstawowych składają się: radość, smutek, strach, gniew, ufność, niechęć, zaskoczenie i wyczekiwanie.

Płatki są podzielone na trzy części ze względu na intensywność, czyli siłę, z jaką odczuwasz emocje. Na czubku każdego płatka znajdziesz ich najbardziej subtelną postać, a u podstawy – tę o największym natężeniu. Podam ci przykład: radość jest emocją podstawową i w zależności od tego, czy odczuwasz ją silnie, czy tylko łagodnie, znajdujesz się w ekstazie lub ogarnia cię spokój. To samo dzieje się w przypadku gniewu (emocja podstawowa), wściekłości (największa intensywność) i złości (najmniejsza intensywność). I tak dalej, i tak dalej. To naprawdę proste!

Z połączenia różnych emocji powstają nowe, co odzwierciedlają przestrzenie pomiędzy płatkami naszego kwiatu. Kiedy popatrzymy na obrazek na następnej stronie, to zauważymy, że pomiędzy radością a wyczekiwaniem znajduje się optymizm, natomiast między radością a ufnością jest miejsce dla miłości. Z połączenia smutku i zaskoczenia powstaje rozczarowanie. I tak dalej, i tak dalej. Oczywiście istnieje więcej kombinacji, ale ten najpopularniejszy uproszczony schemat wystarczy nam do tego, aby wypracować świadomość emocjonalną niezbędną do interpretacji opowiadań: zarówno indywidualnie, jak i wspólnie z naszymi dziećmi, aby zaznajomiły się z tematem i rozwinęły w sobie inteligencję emocjonalną.

Emocje są przeciwstawne, co oznacza, że każda z nich ma swoje przeciwieństwo. W tym wypadku po przeciwległej stronie każdego płatka znajduje się inny, stojący do niego w opozycji.

Radość jest przeciwieństwem smutku.

Strach jest przeciwieństwem gniewu.

Ufność jest przeciwieństwem niechęci.

Zaskoczenie jest przeciwieństwem wyczekiwania.

W CZYM MOŻE NAM POMÓC KWIAT EMOCJI?

Pozwala nam rozpoznać emocje, jakie wzbudza dane opowiadanie: nie tylko te do niego przypisane, ale także wszystkie inne, jakie odczuwamy w trakcie lektury. Dzięki temu prostemu ćwiczeniu niczym w grze detektywistycznej ćwiczymy umiejętność wykrywania przeżywanych przez nas emocji. A ponadto w przyszłości będziemy też mogli lepiej zrozumieć innych i znaleźć więcej empatii dla otaczających nas osób.

JAK CZYTAĆ OPOWIADANIA, WYKORZYSTUJĄC KWIAT EMOCJI?

W spisie treści, przy tytule każdego opowiadania podane są główne emocje, jakie powinno wzbudzać. Ale uwaga, to tylko propozycja. Może się zdarzyć, że poczujesz lub skojarzysz z nim zupełnie inne emocje albo że twoje odczucia będą miały inne natężenie. I to też jest normalne. Wszak mowa tu o emocjach, dlatego najważniejsze jest to, co czujesz. Niewykluczone, że dziś jakieś opowiadanie skojarzy ci się – na przykład – z radością, a gdy wrócisz do niego za jakiś czas, to wzbudzi ono w tobie zupełnie inne emocje, takie jak zaskoczenie czy ufność. Tak czy inaczej, po lekturze każdego z opowiadań, gdy sprawdzisz już, jakie emocje do niego przypisałem, możesz zadać sobie kilka pytań, które ułatwią ci spacer po naszym ogrodzie:

Czy to opowiadanie wzbudza we mnie wymienione emocje?

Jeśli tak, to w którym momencie opowiadania odczuwam je najsilniej?

Rozpoznaję jeszcze inne emocje? Jakie? W jakich momentach?

Co czuje bohater opowiadania? Kiedy po raz ostatni odczuwałam/odczuwałem tę emocję?

A może czuję zupełnie coś innego? Co? Z jakim natężeniem?

Jeśli czytam to opowiadanie w towarzystwie innych osób, czy wszyscy odczuwają te same emocje? Czym się różnią?

Po tym wstępie czas na to, co najważniejsze: zachwycający spacer po ogrodzie pełnym emocji. Do zobaczenia na ścieżkach!

Kwiat emocji

1

Najsprytniejszy pies w całych Nigdziejowicach

Henio Nobosiński był chłopcem, który nie lubił odrabiać lekcji. Gdzie tam nie lubił! Po prostu ich nie odrabiał. Nigdy. Nie, żeby nie próbował, ale zawsze coś go rozpraszało albo myślał, że po prostu odrobi je później lub że ma jeszcze dużo czasu. Ostatecznie zawsze ten czas, którego ponoć miał w nadmiarze, magicznie mu uciekał i Henio Nobosiński, dość mocno zawstydzony, musiał szukać wymówek, kiedy jego nauczycielka pani Nadziejowska pytała:

– Czy odrobiłeś zadanie?

Henio Nobosiński odpowiadał, że tak albo że prawie, albo że naprawdę się starał… i wtedy zaczynała się cała litania wymówek. No bo zapomniałem wziąć plecak z domu. No bo jak siadałem właśnie do odrabiania lekcji, to przez okno wleciał bardzo silny wiatr, porwał mi zeszyt i musiałem iść go szukać. No bo do pokoju wpadł jakiś ptak, który chciał pomalować sobie piórka i ukradł mi wszystkie kredki. No bo nie dosłyszałem, że to było na dzisiaj, bo wleciała mi woda do ucha i chyba mam w środku małą rybkę. No bo, no bo… i tak było cały czas, codziennie, aż w końcu pewnego razu, gdy rodzice spytali go, czy odrobił zadanie, odpowiedział, że nie:

– No bo… no bo… bo pies zjadł mi książki.

Ups! Wiesz, co wtedy się stało? Otóż pies go usłyszał i pomyślał, że to bardzo, ale to bardzo dobry pomysł. Poszedł więc do pokoju Henia Nobosińskiego i zjadł mu podręcznik do polskiego. Był bardzo dobry, a nawet całkiem smaczny! Dlatego potem rzucił się na inne książki: do biologii, matematyki, historii… Te wszystkie notatki, zeszyty i inne przybory szkolne były po prostu przepyszne! Pies Henia Nobosińskiego spędził cały tydzień na jedzeniu zadań, ćwiczeń i podręczników, aż w końcu stał się najmądrzejszym psem w całych Nigdziejowicach. Był tak mądry, że kiedy go o coś pytano, odpowiadał ruchem ogona, drapaniem w podłogę lub radosnym szczekaniem. Widząc podziw, szacunek i zdziwienie, jakie budziło jego zwierzę, Henio Nobosiński uświadomił sobie, że pies na swój sposób nauczył się naprawdę wielu rzeczy. Ba, wiedział tak dużo, że aż dostał się na studia. Wtedy chłopiec pomyślał, że chyba powinien zacząć odrabiać lekcje i przestać szukać wymówek. Jak pomyślał, tak zrobił, i w końcu odrobił zadanie domowe.

2

O dziewczynce, która nie mogła doczekać się urodzin

Rok jest bardzo niesprawiedliwy, prawda? Tak, rok, nie przejęzyczyłem się. Chodzi mi oto, że spośród tych wszystkich dni każdego z dwunastu miesięcy tylko jeden wypada w twoje urodziny. Tylko jeden! Czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy obchodzili je przynajmniej dwa, trzy, a może nawet dwadzieścia razy w roku? Tak uważała Petunia Świeczka, bohaterka tej opowieści. Ile miała lat? Mniej więcej tyle samo, co ty.

I jak już mówiłem, Petunia Świeczka nie chciała czekać całego roku, żeby znów obchodzić urodziny i urządzić przyjęcie, na które zaprosi swoich kolegów i koleżanki, dostanie dużo prezentów, pokroi tort i zdmuchnie świeczki. Ale jak to zrobić? Eureka! Wpadła na genialny pomysł przyspieszenia urodzin. Przecież nie może stać się nic złego, prawda? Zaraz się okaże.

Wyprawiła przyjęcie, zaprosiła kolegów i koleżanki, dostała dużo prezentów, pokroiła tort i zdmuchnęła świeczki. Pełen sukces!

Do tego stopnia, że po dwóch tygodniach nie mogła już wytrzymać i wyprawiła kolejne przyjęcie, zaprosiła kolegów i koleżanki, dostała dużo prezentów, pokroiła tort i zdmuchnęła świeczki. Było fantastycznie!

Tak fantastycznie, że nie mogła dłużej czekać i wyprawiła kolejne przyjęcie, zaprosiła kolegów i koleżanki, dostała dużo prezentów, pokroiła tort i zdmuchnęła świeczki. Bawiła się świetnie!

Tak świetnie, że… tak jest: wyprawiła kolejne przyjęcie. A potem następne, i jeszcze jedno, a po nim kolejne, aż w końcu po trzech miesiącach skończyła dziewięćdziesiąt lat. Bo za każdym razem, gdy obchodziła urodziny, kończyła kolejny rok życia i nagle uświadomiła sobie, że w tak młodym wieku była już niemal stuletnią starowinką! Co za koszmar. I te zmarszczki! Przynajmniej dostała całkiem ładną laskę. Ale Petunia Świeczka była smutna. Nie chciała być staruszką… przecież była jeszcze dzieckiem! Skończyła zbyt wiele lat w zbyt krótkim czasie. Ale co mogła z tym zrobić? Eureka! Wpadła na genialny pomysł. Musi wyprawić kolejne przyjęcie urodzinowe, zdmuchnąć świeczki i pomyśleć życzenie: chcę znowu być tą samą dziewczynką, co kiedyś, i obchodzić urodziny tylko raz w roku. Czy to podziałało? Tak, oczywiście! Na całe szczęście. Bo urodziny są po to, żeby obchodzić je tylko raz w roku i pomyśleć życzenie, kiedy zdmuchujesz świeczki na torcie. I ono naprawdę się spełni, pod warunkiem, że zamkniesz oczy.

3

Dlaczego robot płacze?

Chodź, wybierzemy się w podróż. Przeniesiemy się w przyszłość, ale tylko na chwilę, tylko do końca tego opowiadania. Zgoda? Trzy, dwa, jeden… jesteśmy! Samochody latają, ubrania nigdy się nie brudzą, hamburgery rosną na krzakach, telefony są tak inteligentne, że nie pozwalają ci godzinami patrzeć w ekran, pralki są tak sprytne, że zbierają pranie z twojego pokoju, a klatki otwierają się same, żeby wszystkie ptaki mogły latać na wolności. Witamy w przyszłości! Ludzie zbudowali już roboty, które mówią, tańczą, pomagają w codziennych obowiązkach i są bardzo sympatyczne. Będzie to opowieść o jednym z takich robotów i o chłopcach, którzy nie dawali biedakowi spokoju.

Śrubek 3000 był sympatycznym robotem ogrodnikiem, który mógł być tak szczęśliwy, jak mu na to zwoje pozwalały, gdyby tylko ci chłopcy dali mu chwilę wytchnienia. Ale nie. Codziennie mówili mu rzeczy w stylu: „Te, blaszak, jak możesz dbać o kwiaty, skoro nawet nie czujesz ich zapachu?”. „Nawet żelazko mojego dziadka jest od ciebie ładniejsze”. „Taka kupa złomu może co najwyżej rozwieszać pranie”. I tak dalej, i tak dalej. Śrubek 3000 pochylał swoją kwadratową głowę i dalej robił swoje z nadzieją, że kiedyś im się to znudzi. Ale niestety było coraz gorzej. Już nie wystarczyły im wyzwiska i zaczepki, więc zaczęli deptać jego kwiaty albo rzucać w niego balonikami z farbą.

Pewnego dnia podłożyli mu nogę, a kiedy upadł, roześmiali się i powiedzieli:

– Nie możesz nam nic zrobić, jesteś tylko głupim robotem. Zaprogramowano cię tak, żebyś nie robił ludziom krzywdy. Ha, ha, ha…

Po raz pierwszy chłopcy mieli rację. Roboty nie mogły krzywdzić ludzi. Śrubek 3000 leżał na ziemi otoczony przez krzyczące i śmiejące się z niego dzieci i w końcu się rozpłakał. To bardzo zaskoczyło chłopców. Jeden z nich spytał:

– Przecież roboty nie mają uczuć. Dlaczego płaczesz?

Śrubek 3000 odparł:

– Właśnie dlatego. Bo jak sam mówisz, nie mam uczuć. W przeciwieństwie do was. I płaczę, bo nie rozumiem, jak ktoś, kto może czuć różne emocje, potrafi być tak okrutny dla takiego kawałka blachy, jakim jestem. Nie sądzisz, że to wystarczy, żeby się rozpłakać?

Chłopcy w jednej chwili zamilkli, zupełnie jak ktoś, kto właśnie dostał nauczkę na całe życie.

4

Trzy świnki rowerzystki

Znasz bajkę o trzech świnkach? Ale nie tę zwykłą, tylko taką o trzech świnkach rowerzystkach? Już ci ją opowiadam. Pewnego razu trzy małe świnki wyszły z domu, aby przejechać się na swoich rowerach. Był to najnowszy model, stworzony specjalnie dla świnek, z koszyczkiem na podwieczorek z przodu i z lusterkami, aby mogły widzieć, co dzieje się za nimi na drodze.

– Mamo, jedziemy na przejażdżkę! – krzyknęła najstarsza.

– W porządku, dzieciaczki. Uważajcie na siebie, bo w okolicy grasuje wilk. Nie jedźcie w stronę jeziora.

Jak możesz sobie wyobrazić, świnki nie posłuchały swojej mamy i pojechały w stronę jeziora. Nie bały się, bo myślały, że nikt nie będzie ich mógł dogonić. Ale nie miały racji. Kiedy tylko skręciły w stronę jeziora, najmłodsza świnka, która jechała z tyłu, zobaczyła w lusterku wilka. Pędził w ich stronę na rowerze elektrycznym. „Aj, matulu!” – pomyślała, i zaczęła pedałować z całych sił, cały czas patrząc w lusterko. W ten sposób mogła ocenić, jak daleko znajdował się wilk i czy będzie w stanie go zgubić. Ale mała świnka patrzyła tylko za siebie i nie zwracała uwagi na to, co było przed nią. I… bum! Zderzyła się z drzewem, zepsuła nowy rower i musiała uciekać pieszo. Na szczęście środkowa świnka wzięła ją na swój rower, choć wilk był już bardzo blisko.

Środkowa świnka wiedziała, że jej młodsza siostra miała wypadek, bo cały czas patrzyła w tył, dlatego postanowiła patrzeć tylko przed siebie. Nie chciała zderzyć się z żadnym drzewem. I nie zderzyła się. Ale nie miała za to pojęcia, że wilk chwycił duży kamień, wycelował go w dwie świnki rowerzystki i… bum! Trafił w tylne koło. Świnki wystrzeliły w powietrze, a rower przewrócił się na ziemię.

Na szczęście najstarsza świnka była w pobliżu, wzięła obie siostry na rower, który ugiął się pod ich ciężarem, i zaczęła pedałować ile sił w kopytkach. Najstarsza świnka wiedziała, co przydarzyło się jej siostrom, dlatego postanowiła patrzeć w lusterko, by uchronić się przed atakami wilka, i jednocześnie kontrolować to, co ma na swojej drodze, aby uniknąć zderzenia. W ten sposób trzy świnki rowerzystki uciekały tak długo, że wilk musiał się zatrzymać, bo w jego rowerze wyładowała się bateria. Siostry dotarły do domu całe i zdrowe i akurat zdążyły na kolację, gdzie i ja byłem, i herbatkę z nimi piłem.

5

Klapki pana Marcina Wróbla

Pan Marcin Wróbel był na wakacjach, a mimo to ciągle się gdzieś spieszył. Biegał z jednego miejsca w drugie i nie przystawał ani na chwilę. Nie zatrzymały go nawet tańczące na piasku przepiękne fale. Ani szumiące z wiatrem sosny. Ani nawet księżyc w pełni, tak pękaty, że wydawało się, że zaraz wybuchnie. Nic. Pan Marcin Wróbel zawsze się spieszył. Aż tu nagle pewnego popołudnia, podczas cudownego zachodu słońca, pan Marcin dosłownie przykleił się do ziemi. Ani kroku dalej! Dziwna sprawa. Mógł poruszać nogami, miał też czucie w stopach, a mimo to nie mógł ich podnieść. Zupełnie tak, jakby ktoś przybił go do ziemi. Nie wiedział, co robić.

– Stój! – powiedziały jego klapki chórem, zupełnie jak gdyby już wcześniej ćwiczyły tę kwestię. – Tak, to my, klapki, i zawsze chodzimy tam, gdzie nam każesz. Zawsze. Bez słowa skargi. Cały czas chodzimy za tobą. Ale koniec z tym! Zatrzymaj się na chwilę! Jesteśmy przecież na wakacjach. Popatrz, jaki piękny zachód słońca.

Pan Marcin spojrzał z zachwytem na słońce, które powoli chowało się za horyzontem, a także na czerwone niczym płomienie morskie fale. I wtedy pomyślał, że te klapki…

– No tak! Muszę założyć firmę i sprzedawać takie klapki! Co za wspaniały wynalazek! Będę miał ręce pełne roboty, ale zostanę milionerem!

A klapki? No cóż, uciekły, gdzie pieprz rośnie, a pan Marcin Wróbel został bez klapek, za to z rękami pełnymi roboty.

6

O ołówku, który bał się strugaczki

Będzie to opowieść o ołówku, takim zupełnie nowym, z grafitem w środku, zamkniętym w drewnianej otoczce koloru banana oraz zakończonym gumką do mazania, malutką i różowiutką niczym świnki (jak trzy świnki rowerzystki, choć dobrze wiesz, że to zupełnie inna bajka).

Ale wróćmy do rzeczy, bo chcę opowiedzieć ci historię o dobrym ołówku, który od samego początku rysował wszystko, co można było sobie wymarzyć: domek, zamek czy zwykłe kółko. Był szczęśliwy i czuł, że tworzy zgrany zespół z dziewczynką, która prowadzi go po kartce. Wszystko szło świetnie aż do chwili, kiedy pewnego dnia, gdy właśnie kończył cieniować kły zaspanego lwa, dziewczynka postanowiła go zastrugać. Za… co? Strugać? W strugaczce? Miał włożyć głowę do tej dziury i obracać się aż do chwili, gdy nożyki zaostrzą jego główkę? Miał tak po prostu dać się ostrzyć raz za razem, by w końcu zupełnie zniknąć? Nie ma mowy. Nie mógł na to pozwolić. Ołówek wyślizgnął się z rąk dziewczynki, spadł na podłogę i wtoczył się pod kanapę, gdzie nikt nie mógł go znaleźć.

Na początku dziewczynka trochę się zasmuciła, ale szybko chwyciła inny ołówek i wróciła do rysowania, podczas gdy nasz bohater leżał pod kanapą w kompletnych ciemnościach.

– Hej! Ty też się zgubiłeś?

Ołówek odwrócił się i zobaczył zbliżający się w jego stronę prostokątny zakreślacz.

– Nie – odparł ołówek. – Uciekłem, bo nie chcę, żeby mnie strugali.

– Rozumiem… Chciałbym jednak podkreślić pewną rzecz. Mówisz, że nie chcesz, żeby cię strugali, bo boisz się, że znikniesz. Mimo to chcesz nadal rysować z dziewczynką. A jednak leżysz tutaj, pod kanapą, i jesteś tak stępiony, że nie ma z ciebie pożytku. Dziewczynka chce cię zaostrzyć nie po to, żeby zrobić ci krzywdę, tylko po to, żebyście wspólnie stworzyli jeszcze tysiące nowych obrazków. Może i jesteś tutaj bezpieczny, bo nikt cię nie skróci, ale… ołówki służą przecież do czegoś innego. Tak tylko mówię.

I właśnie wtedy – może dzięki tym słowom, zwykłemu przypadkowi albo czarom – dziewczynka znalazła ołówek i dawno zgubiony zakreślacz. Podobno była tak szczęśliwa, że postanowiła narysować samą siebie ściskającą swój ulubiony ołówek i że na tym rysunku – a jakże! – był on pięknie zaostrzony.

7

Najwspanialszy bukiet na świecie

Zwlekałem do ostatniej chwili, żeby kupić mojej mamie bukiet kwiatów. Chciałem, żeby był świeży, dopiero co ułożony. Chciałem, żeby był wyjątkowy. Nie taki zwykły, za nic! To miał być najpiękniejszy ze wszystkich bukietów, jakie kiedykolwiek ułożono. Najbardziej różnorodny, najbardziej kolorowy, najbardziej pachnący, czyli właśnie najpiękniejszy, no po prostu naj! Musiał mieć wszystko, co najlepsze, bo chciałem podarować go mamie na urodziny, a ona kocha kwiaty tak bardzo, że zaczyna śpiewać, gdy tylko je widzi. Nie było więc wymówek, musiałem znaleźć taki bukiet.

Chodziłem od sklepu do sklepu, od jednej kwiaciarni do drugiej. Patrzyłem, wąchałem, pytałem i rozważałem wszystkie możliwe kombinacje. Może stokrotki, a może róże albo słoneczniki, fiołki, chryzantemy, tulipany lub gałązki oliwne. Albo gardenie, mimozy, hortensje, lawenda i łzy płaczącej wierzby. A może zawilce, irysy lub inne różnokolorowe kwiaty, którym nikt jeszcze nie nadał nazwy? Uwierz mi, obejrzałem i powąchałem wszystkie bukiety we wszelkich możliwych rozmiarach, ale żaden z nich nie był na tyle dobry, żebym mógł go podarować mamie. Ech! I wiesz, co się w końcu stało? Zabrakło mi czasu. Zamknęli wszystkie kwiaciarnie, a ja nadal nie miałem bukietu. Co za pech! Kiedy przyszedłem do domu, rozpłakałem się i opowiedziałem mamie o tym, co mi się przytrafiło. Wyjaśniłem, że chciałem podarować jej najwspanialszy bukiet na świecie, ale nie udało mi się go znaleźć i… Przerwała mi. Powiedziała, że nie muszę się tłumaczyć i że wie, gdzie można znaleźć najwspanialszy bukiet na świecie. „Gdzie on jest?”, spytałem, ale mama zamiast mi odpowiedzieć, poprosiła, żebym poszedł z nią do lasu. Udaliśmy się więc na wspaniały spacer, a w pewnym momencie mama powiedziała:

– W moim bukiecie na pewno znajdują się piękne dzwonki, takie jak tutaj.

Już chciałem zerwać kilka, kiedy mama mnie zatrzymała.

– Stój! Nie zrywaj ich. Wiesz, jak zrobić najwspanialszy bukiet na świecie? Pokazując kwiaty palcem i układając je w wyobraźni, tak żeby mogły rosnąć w spokoju. Bo najwspanialszy bukiet to ten, który możemy podziwiać wokół nas, a nie w wazonie. Taki, który żyje i rośnie w ziemi, w lesie. Nasz spacer jest dla mnie najlepszym prezentem, a to najwspanialszy bukiet, jaki mogłam sobie wymarzyć.

8

Magiczna Myszka Leniuszka

Prawda, że Wróżka Zębuszka jest super? Jest najlepsza na świecie, a już na pewno najlepsza w całej swojej rodzinie. Bo chociaż może cię to dziwić, to Wróżka Zębuszka też ma rodzinę i chciałbym przedstawić ci jej hiszpańską kuzynkę, magiczną Myszkę Leniuszkę. Ona też ma moce, a przynajmniej tak się wydaje, ale jest trochę leniwa. No dobra, tak naprawdę jest okropnie leniwa i ciągle się obija. Do tego stopnia, że kiedy wypada ci ząb, to nie daje ci w zamian żadnego pieniążka ani prezentu, bo nie lubi nosić ciężkich rzeczy. Nie wyciąga też zębów spod poduszki, bo mówi, że poduszka za dużo waży, a poza tym niektóre dzieci chrapią i wyrzucają smarki przez obie dziurki naraz. A gdyby ubrudziła się smarkami albo śliną, to przecież musiałaby się umyć, a z tym jest tyle zachodu! Myszka Leniuszka zostawia tylko karteczkę, na której jest napisane: „Może tu jeszcze wpadnę. Spokojna głowa, zęby odrosną ci same”.

Mówi się, że Myszka Leniuszka, żeby wymigać się od pracy i nie odwracać uwagi od swojej kuzynki Zębuszki, zostawia taką wiadomość tylko tym dzieciom, którym nie chce się myć zębów. Czy może odwiedzić i ciebie?

9

O strusiej głowie

Pewnego razu, kiedy, sam już nie wiem dlaczego, kopałem dziurę w ziemi, natrafiłem przypadkiem na głowę strusia, która spojrzała mi prosto w oczy. Ale to nie wszystko, bo ta pozbawiona ciała głowa nagle przemówiła:

– Boję się już od tak dawna! I to tak bardzo, że wsadziłem tu głowę, a moje ciało znudziło się i sobie poszło. Teraz już nie pamiętam, co mnie tak przestraszyło i dlaczego zakopałem głowę tak głęboko. Wiem tylko, że nie mam ciała. Pomożesz mi je odnaleźć? Bo wiesz, już się nie boję i strasznie się tu nudzę!

Wyciągnąłem więc głowę strusia i powiedziałem jej, że oczywiście pomogę odnaleźć całą resztę. Tylko gdzie ona mogła być? Od czego zacząć poszukiwania? Nie zdążyłem jeszcze dobrze się zastanowić, a już podbiegł do nas mały króliczek, który powiedział, że jakiś dziwny struś bez głowy wyzwał lwa na pojedynek. Aj! Króliczek zaprowadził nas na miejsce walki. Faktycznie, znaleźliśmy tam ciało strusia, wyraźnie chętne do bójki z królem dżungli.

– Co robisz? – spytała głowa. – Chcesz nas tu pozabijać?

– Nie mam pojęcia. Skąd mam wiedzieć, co robię, jeśli nie mam głowy?

Wtedy pomyślałem, że trzeba na nowo połączyć strusia z jego głową, żeby znalazł złoty środek pomiędzy tchórzostwem a odwagą. Albo raczej, żeby znalazł złoty środek na strach. I podziałało. Struś wraz z głową uciekł przed tą walką tak szybko, jak to tylko strusie umieją. I zarówno ciało, jak i głowa zrozumiały, że trzeba zachować umiar i że nie można ani bać się wszystkiego, ani nie bać się niczego.

10

Kolejka chichurska w Nigdziejowicach

W żadnym innym miejscu nie znajdziesz takiej kolejki górskiej, jak w Nigdziejowicach. Nie licz na duże wysokości, szaleńcze tempo jazdy czy strome spadki, przy których myślisz, że zostanie z ciebie mokra plama. Co to, to nie. Kolejka górska w Nigdziejowicach jest zupełnie płaska. Tak naprawdę składa się tylko z wagonów.

Ale za to, uwaga! Zamiast dźwigni bezpieczeństwa jest drążek, który łaskocze cię po brzuchu tak mocno, że nie możesz przestać się śmiać, a raczej pękać ze śmiechu! Więc prosisz… co tam prosisz! Błagasz, żeby jazda się skończyła, bo już więcej nie dasz rady. Bo boli cię szczęka, masz potargane włosy od ciągłego unikania łaskotek i cały czas tylko ha, ha, ha, hi, hi, hi i he, he, he.

Miejscowi nazywają ją, a jakże, kolejką chichurską. Jest wspaniała! Ludzie wsiadają do niej, kiedy potrzebują się pośmiać i zaznać nieco radości. Świat teraz pędzi do przodu i mówi się, że zmyślni inżynierowie z Nigdziejowic wymyślili nowy model kolejki chichurskiej, który możesz zabrać ze sobą, gdziekolwiek zechcesz, na przykład do swojej jadalni. Brzmi super, prawda? A jak się z niej korzysta? To bardzo proste! Jeśli chcesz, żeby kolejka się rozpędziła, musisz położyć się, gdziekolwiek ci się spodoba, i poprosić mamę, tatę, brata, siostrę, dziadka, babcię lub kogo będziesz mieć pod ręką, żeby cię połaskotał. A kiedy tylko poczujesz pierwsze łaskotki, to zaraz będzie ci wesoło, będziesz śmiać się do rozpuku i zapomnisz o wszystkim, co cię złości lub denerwuje. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że kolejka chichurska prawie w ogóle nie zajmuje miejsca, nie musisz stać do niej w kolejce i możesz przejechać się nią tyle razy, ile tylko płuca (i brzuch) wytrzymają.

11

Okulary deszczowe

Wszyscy wiemy o istnieniu okularów, których używamy, gdy świeci słońce. Są też okulary narciarskie, do nurkowania czy po prostu takie, które wkładamy, kiedy chcemy się przebrać. Prawie każdy z nas kiedyś miał je na nosie. Ale można też znaleźć okulary deszczowe. Są rzadkie i bardzo uciążliwe. Nie chronią przed promieniami słonecznymi ani nie pozwalają oglądać rybek pod wodą. Są dużo gorsze. Kiedy masz je na sobie, wszystko wokół zaczyna się chmurzyć, a ty czujesz, jak wzbiera w tobie złość. Bo widzisz, kiedy używasz okularów deszczowych, to każde „cześć” brzmi jak „idź stąd!”. A te dwie osoby śmiejące się za rogiem? Na pewno się z ciebie nabijają! Każdy dotyk wydaje się klapsem, twój pies już nie daje ci buziaków, tylko ślini się paskudnie, a ptaki to po prostu koszmarnie wrzeszczące skrzydlate szczury. Tak właśnie działają okulary deszczowe: psują ci nastrój. Wszędzie widzisz ciemne chmury, aż w końcu z twoich oczu zaczyna padać deszcz. A co najgorsze, są niewidoczne i nawet nie wiesz, że masz je na nosie.

Więc kiedy tylko zauważysz, że nad twoją głową zbierają się chmury, musisz jak najszybciej pozbyć się tych okularów. Rusz ręką i nawet jeśli nie czujesz ich na nosie, ściągnij je i załóż w zamian inne, na przykład karnawałowe. Zobaczysz, że prędko wyjdzie słońce!

12

I tu jest kość pogrzebana

Mała suczka Pinezka miała ogromne szczęście: znalazła przepiękną i przepyszną kość. Mała psinka miała ogromne szczęście, bo znalazła kość wprost idealną dla swojego pyszczka: ani za dużą, ani za małą, ani zbyt długą, ani nawet zbyt krótką, z tych, co to nawet nie wiadomo, z której strony zacząć zabawę. Miała ogromne szczęście… prawda? A może to nie było tylko szczęście? Może to przenikliwy węch i zdolności detektywistyczne, które pozwalały jej odróżnić słowika od innych latających pod niebem ptaków po samym trzepocie skrzydeł? Może po prostu była tak dobra? Być może. W każdym razie nasza psina była wesoła, zadowolona i szczęśliwa. Szczęśliwa? Nie do końca. W jej białej niczym śnieg główce kłębiło się mnóstwo pytań, które sprawiły, że zbladł jej uśmiech. Co powinna zrobić z tą kością? Czy mogła chodzić z nią po okolicy? Może powinna ją ukryć? Tak! Musiała ją porządnie ukryć! Tak, żeby żaden inny pies nie mógł jej znaleźć. Ale czy takie miejsce istniało? Pewnie, że tak! Pod ziemią, bo jak wszystkim dobrze wiadomo, zarówno pieski, jak i piraci, są mistrzami w zakopywaniu skarbów.

Pinezka szukała miejsca idealnego. Może tutaj? A może tam? Albo jeszcze gdzie indziej? Nareszcie! Wszystkie łapki na pokład! I raz, i dwa, i głębiej, i jeszcze głębiej. Zrobione. Dobra robota, Pinezko! Mogła już spać spokojnie, bo tylko ona wiedziała, gdzie zakopała swoją kość.

Ale nie zrobiła nawet dziesięciu kroków, kiedy zaczęła się wahać. A jeśli w tym czasie jakiś pies zdążył tam podbiec, odkopać kość i z powrotem zakopać dziurę z prędkością światła?

Czy to w ogóle możliwe? Lepiej nie kusić losu. Zawróciła i z ulgą stwierdziła, że jej skarb nadal tkwi w ziemi. Uff! Pinezka zakryła kość i poszła w swoją stronę, ale nie zrobiła nawet jedenastu kroków, kiedy przyszło jej do głowy, że może tym razem jakiś pies zdążył tam podbiec, odkopać kość i z powrotem zakopać dziurę. Czy to było możliwe? Lepiej nie kusić losu. Zawróciła i z jeszcze większą ulgą stwierdziła, że jej skarb nadal tkwi w ziemi. Pinezka zakryła kość i poszła w swoją stronę. Nie zrobiła jednak nawet dwunastu kroków, kiedy przyszło jej do głowy, że… No właśnie. Zawróciła i z ulgą stwierdziła, że jej kość leżała sobie spokojnie w wykopanej przez nią dziurze.

I tak jeszcze pięć albo nawet i sześć razy, aż w końcu za kolejnym razem jakiś pies zainteresował się psinką, która raz po raz robiła kilka kroków, zawracała, kopała w ziemi i znowu zakrywała dziurę, i postanowił ją śledzić. „Tu musi być pogrzebana jakaś kość” – pomyślał i czekał tylko, aby z prędkością światła ukraść Pinezce jej kość i uciec tak szybko, jak tylko potrafią psi złodzieje kości.

Biedna Pinezka! Chociaż udało jej się zakopać kość w najlepszym możliwym miejscu i w najlepszy możliwy sposób, wątpliwości sprawiły, że została po niej tylko ogromna dziura w ziemi.

13

Koło ratunkowe pana Petrova

Być może znasz już pana Petrova, choć pewnie pierwszy raz o nim słyszysz. Jeśli tak jest, to gratulacje! Kiedy poznasz już wszystkie jego dziwactwa i kaprysy (jak badania nad związkiem pomiędzy prześcieradłami a duchami, wielka kolekcja papieru prezentowego czy problemy z zegarkiem i ustalaniem godziny), kiedy tylko je poznasz, to ten przemiły osobnik na stałe zamieszka w twojej wyobraźni. Dzisiaj opowiem ci historię, której na pewno nie znasz.

Zacznijmy od tego, że pewnego dnia spadł deszcz. Nie był to taki zwykły deszcz, raczej prawdziwa ulewa, z tych, co to spadają z nieba z taką siłą, że łamią parasolki, ptaki nawet nie próbują nigdzie latać, a majestatyczne korony drzew zaczynają przypominać sierść mokrego kota. Deszcz złapał pana Petrova na ulicy i biedny jegomość nie miał się jak osłonić, więc bał się okropnie, że woda wleci mu za kołnierz. Co by tu zrobić? A jeśli ulice zamienią się w rzeki? Aj! Nie umiał pływać zbyt dobrze, może trochę pieskiem, jeśli wiesz, o co mi chodzi.

Kiedy już nerwy zalały go od środka, przyszło mu do głowy, że powinien kupić koło ratunkowe. W ten sposób będzie bezpieczny, nawet jeśli deszcz wszystko zaleje. Nie zastanawiał się ani chwili. Wszedł do sklepu i kupił jedno z tych ogromnych kół ratunkowych, które przypominają uśmiechniętą kaczkę. Nadmuchał je, założył i spokojnym krokiem poszedł w stronę domu. Nieważne, że ludzie się z niego śmiali, ważne, że czuł się bezpieczny. Co więcej, tak mu się to spodobało, że postanowił używać go nawet wtedy, kiedy nie padał deszcz. Nawet wtedy, kiedy na niebie było tylko kilka chmur. Nawet wtedy, gdy słońce mocno świeciło. Tak jest, chodził w kole ratunkowym przez cały czas.

Przecież zawsze mogła wylać pobliska rzeka albo pęknąć rura i zalać ulice wodą, nie mógł też wykluczyć oberwania chmury. Nigdy nie wiadomo… Nie chciał ryzykować. Wolał mieć przy sobie swoją pływającą kaczkę.

I wszystko szło dobrze, nawet bardzo dobrze, aż pewnego dnia pan Petrov udał się na spacer nad rzekę. Czuł się tak pewnie, że zaczął skakać i wygłupiać się nad jej brzegiem. Aż tu nagle… bum! Poślizgnął się i wpadł do wody. I wyobraź sobie, że w tym momencie koło ratunkowe, z którym chodził w tę i we w tę, przedziurawiło się i do niczego się nie nadawało. Na szczęście nad rzeką była ratowniczka, która miała na oku wszystkich, a szczególnie panów chodzących w kołach ratunkowych. Gdy wyciągnęła go na brzeg, powiedziała: „Wiesz, co jest najlepszym kołem ratunkowym? Umiejętność pływania”.

14

Idealne przyjęcie urodzinowe Madame Maraville

Na przyjęciach urodzinowych możemy nauczyć się wielu rzeczy. Być może wpływa na to słodki idealnie pokrojony tort? A może przyczyna kryje się pod warstwą papieru do pakowania, w który ktoś zawinął wybrany z czułością prezent? Lub w kolorowym lizaku? Może to dzięki zabawom? Albo urodzinowym piniatom? A może to sprawka piosenki śpiewanej przez tyle różnych głosów, której przecież nie może zabraknąć, a która zawsze kończy się najwspanialszym ze wszystkich życzeń: „Niech żyje nam!”.

Podejrzewam, że tak naprawdę każdy uczy się na swój sposób. Tak samo naprawdę wydarzyła się historia Madame Maraville, która chciała zorganizować najlepsze przyjęcie urodzinowe na Ziemi, choć podejrzewam, że jej plany obejmowały także Księżyc. Z tego powodu Madame Maraville przygotowywała swoje przyjęcie przez cały rok. Wynajęła najlepszą salę. Zatrudniła najsłynniejszego cukiernika na świecie, najlepszego w swoim fachu Szefa Pralinę. Zaprosiła całą rodzinę. Zrobiła listę najlepszych przyjaciół, a także drugą listę, na której znaleźli się ich przyjaciele, żeby przypadkiem nie poczuli się samotni, bo przecież to mogłoby zniszczyć ducha imprezy! Wynajęła muzyka, który miał skomponować na tę okazję najlepszą piosenkę urodzinową. Nie zabrakło też dekoracji: balonów (wszystkie musiały mieć ten sam rozmiar!), serpentyn, a także gadżetów w kolorach, które miały współgrać z naturalnym światłem właściwym dla pory dnia owego przyjęcia. Pomyślała też o krzesłach, stołach, serwetkach, talerzach i szklankach. A klauni? No tak, przecież nie może zabraknąć klaunów! Nie może zabraknąć niczego. A ile przy tym pracy! A ile planowania! A ile skupienia potrzeba, żeby nie umknął najmniejszy nawet szczegół! A ile…! Nagle zadzwonił telefon.

– Słucham?

– Wszystkiego najlepszego, kochana siostrzyczko!

– Co? Jak to? Przecież to jutro, prawda? Powiedz, że to jutro, Adelajdo.

Siostra roześmiała się po drugiej stronie słuchawki, ale Madame Maraville wcale nie było do śmiechu, o nie. Wyobrażasz sobie minę, jaką może mieć koń, który widzi nadchodzącą burzę, a ciągle jest daleko od domu? Taki właśnie grymas miała nasza bohaterka. I tak samo jak koń rzuciła się galopem w stronę kalendarza. Faktycznie, przeoczyła swoje urodziny. Przez te wszystkie przygotowania Madame Maraville zapomniała o swoim święcie.

15

Nowa kredka

Jest wiele rodzajów kredek. Grubsze, cieńsze, metalowe, drewniane, kolorowe, a nawet wielobarwne! Są kredki niebieskie, pomarańczowe, zielone, liliowe… Są też takie, które mają w sobie wszystkie kolory tęczy. Znasz je może? Pewnego dnia znalazłem je w jednym ze sklepów w Nigdziejowicach i zachwyciłem się nimi. Kiedy rysowałem, linia co chwila zmieniała kolor. Czy to magia? Być może, w końcu za dotknięciem tych małych dobrze naostrzonych różdżek możemy wyczarować, co tylko nam przyjdzie do głowy. Fascynujące, tak samo jak historia pewnej nowej, nigdy nieużywanej czerwonej kredki. W całym swoim życiu nie narysowała ani jednej linii, nie pokolorowała ani jednego obrazka i nigdy nie dotknęła swoją końcówką kartki papieru. Może właśnie dlatego, kiedy jakieś ręce podobne do twoich wsadziły ją do piórnika, aby użyć jej po raz pierwszy na lekcji plastyki, zrobiła się bardzo nerwowa i nie mogła przestać się trząść.

– Spokojnie – powiedziała jej nieco już zużyta gumka do mazania – pomogę ci, jeśli wyjedziesz poza linię. Mogę usunąć każdy błąd.

– Ale… sama nie wiem. A co, jeśli linia będzie krzywa? A co, jeśli mój czerwony kolor nikomu się nie spodoba? A co, jeśli złamię się w palcach? A co, jeśli w środku jestem zielona?

– Oj tam – wtrąciła się zielona kredka – to przecież nic strasznego. Kolorujemy tak fajowe rzeczy, jak smoki, trawę czy chmury.

– Chmury? – spytała czerwona kredka.

– Wyluzuj – odparła zielona. – Jeśli ręka będzie chciała, żeby chmury były zielone albo czerwone, to jej w tym pomożemy. Po prostu daj się prowadzić i zaufaj sobie.

– Otóż to! – Czarna kredka też chciała wtrącić swoje trzy grosze. – Ciesz się chwilą. Pamiętam, że przed moim pierwszym razem też się denerwowałam, ale ja jeszcze widziałam wszystko w czarnych barwach, ha, ha, ha… I wiesz, co narysowałyśmy? Czarnego bałwana. Było super, a ten rysunek do dziś wisi w klasie.

Żółta kredka zawsze miała dar do opowiadania historii:

– A ja, jak tylko dotknęłam papieru, to trach! Złamałam końcówkę. I wiesz, co zrobiła? Zastrugała mnie i heja, od nowa. Poszło mi super! Narysowałam ogon syreny i… kupę!

Wszyscy w piórniku śmiali się i przekrzykiwali, a czerwona kredka zrozumiała, że każdy miał kiedyś wątpliwości i się denerwował. O dziwo, uspokoiło ją to tak bardzo, że w końcu zasnęła. A co stało się następnego dnia? Pewnie już wiesz! I pewnie możesz to ładnie narysować.

16

Czas budzi się na wiosnę

Czas budzi się na wiosnę pełen energii i zaczyna tryskać kolorami i kwiatami przy akompaniamencie ptasich treli. I jest tak rześki i tak promienny, że po jakimś czasie przemienia się w lato. I tak czas biegnie bez ustanku, ciągle do przodu niczym morskie fale albo górski wiatr, albo jak słońce, które w południe nagrzewa błękitne niebo. Aż w końcu zaczyna się trochę męczyć.

Teraz woli siedzieć nad brzegiem rzeki, aż w końcu spokojnie przechodzi w jesień. Ach, jak dobrze jest wreszcie odpocząć, uciąć sobie drzemkę i zrzucić z siebie pot, strzepując złotobrązowe liście z drzew. Aż w końcu zasypia i wszystko wokół cichnie. I w tym śnie zmienia się w zimę i nie ma ani jednego koszmaru, dlatego jest tak biały. W tej ciszy i spokoju rodzi się zimno i lód, i śnieg. A czas odpoczywa i nabiera sił, by znów obudzić się z radością na wiosnę.

17

Maszyna straconego czasu profesorki Fugit

Podróżowanie w czasie jest niemożliwe, chyba że użyjesz do tego maszyny straconego czasu profesorki Fugit. Jak działa ta maszyna? Na czas. Bo niby jakiego paliwa można użyć do obsługi tego typu maszyny? To przecież jasne. Czasu. Wziętego stąd i zowąd. A profesorka Fugit wie, jak przetworzyć niewykorzystany czas. Na przykład taki, który tracimy, patrząc w telefon. Albo taki, który idzie do kosza z każdą bezsensowną kłótnią, wybuchem złości czy bijatyką, nieprowadzącymi do niczego. Albo taki, który ucieka nam każdego ranka, gdy przestawiamy budzik o pięć minut… i jeszcze pięć minut, a potem kolejne pięć. Jest też czas, który tracimy przed telewizorem, komputerem, albo taki, który przecieka nam przez palce, kiedy myślimy o tym, jak bardzo nie chce się nam dzisiaj kąpać. A jest on bardzo cenny!

Profesorka Fugit bardzo dokładnie zbiera ten czas i napędza nim swoją maszynę. Ty też spróbuj. Zobaczysz, że dzięki temu znajdziesz naprawdę mnóstwo czasu na robienie ciekawych rzeczy!

18

Pan Żegnalski się ze mną nie wita!

Postanowiłem spędzić wakacje w małej nadmorskiej miejscowości o nazwie Dorszowo i już od pierwszej chwili wiedziałem, że to strzał w dziesiątkę. Było tam pięknie: biało-niebieskie wąskie uliczki, malutkie, skąpane w kwiatach balkony i przestrzenne zacienione place, gdzie mogłem usiąść, aby napić się kawy i poczytać książkę lub coś napisać, na przykład to opowiadanie. Ponadto dorszowianie byli mili, uśmiechnięci i zawsze mieli w zanadrzu jakąś ciekawostkę, anegdotę lub legendę o swojej mieścinie. Czułem się tam jak w domu i niemal od samego początku witałem się z mieszkańcami jak jeden z nich: z panią Bułeczką z piekarni, z Giancarlem Przepysznym z włoskiej restauracji czy z Walentym, który codziennie otwierał swój kiosk o szóstej rano. Czy witałem się ze wszystkimi? Nie. Nie z panem Żegnalskim. Choć bardzo się starałem, pan Żegnalski nigdy nie odpowiedział na powitanie. Nigdy! Próbowałem o tym rozmawiać z różnymi osobami, ale nikt nie chciał mi wyjaśnić, o co chodzi, i w najlepszym wypadku mówili, żebym się nie martwił i że pan Żegnalski po prostu taki jest. Ale ja się martwiłem. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem go czymś nie uraziłem. Co takiego mogłem mu zrobić? Już nie czułem się tak dobrze w Dorszowie. Tak, wiem, tylko jedna osoba w całej miejscowości się ze mną nie witała, ale bardzo mi to przeszkadzało. Może się ze mnie śmiał? Albo mnie nie polubił? Coś mu we mnie przeszkadzało? Przecież nic mu nie zrobiłem!

Pewnego poranka straciłem cierpliwość. Niewiele myśląc, stanąłem przed panem Żegnalskim i się z nim przywitałem. Odwrócił głowę i chciał mnie wyminąć, ale zastąpiłem mu drogę. Pan Żegnalski znowu spróbował mnie obejść, a ja znowu mu na to nie pozwoliłem. I tak raz za razem, tańczyliśmy jakiś dziwny taniec bez muzyki, aż w końcu wykrzyczałem, że nie pozwolę mu odejść, dopóki mi nie odpowie, co takiego mu zrobiłem i dlaczego się ze mną nie wita. Westchnął głęboko, uniósł palec ku górze i powiedział:

– Nie znoszę pożegnań, dlatego nigdy się nie witam. Nigdy. Bo jeśli nie będę się witał, to nie będę musiał się żegnać. Jakby nic się nie stało. A teraz, skoro pan już to wie, to z bólem serca muszę powiedzieć… żegnam!

I sobie poszedł, a ja stałem zdumiony na środku ulicy. Uświadomiłem sobie, jaki byłem niemądry, myśląc, że pan Żegnalski ma jakiś problem ze mną, kiedy tak naprawdę miał go z pożegnaniami.

19

O dziewczynce psujzabawie

Była sobie pewna dziewczynka, która wierzyła, że jest prawdziwą psujzabawą. Co to znaczy? Otóż była pewna, że wraz z jej przyjściem gdziekolwiek kończyła się jakakolwiek frajda. Na przykład pewnego razu poszła na zabawę wiosenną i tak bardzo bała się cokolwiek zepsuć, że niechcący kopnęła doniczkę, w której rosły kłujące kaktusy. Rośliny wyleciały w powietrze, a ich ostre kolce wbiły się w pupy rodziców, którzy przyszli na imprezę ze swoimi dziećmi. Efekt? Krzyk, płacz, koniec zabawy.

Innym razem wybrała się na urodziny swojego kuzyna Fryderyka i bardzo chciała pokazać, że umie dobrze się bawić. Zaczęła więc skakać i skoczyła tak wysoko, że uderzyła głową w piniatę i rozbiła ją, a jej biedny kuzyn rozpłakał się, bo przecież on miał to zrobić. Istna katastrofa! To prawda, że czasami zrzucano na nią winę za różne rzeczy, jak na przykład wtedy, gdy zerwała się trampolina i wszyscy wylądowali na ziemi albo gdy na przyjęciu urodzinowym jej koleżanki Karloty cukiernik się pomylił i zamiast tortu czekoladowo-różanego zrobił ciasto brokułowo-kalafiorowe. Czy to była jej wina? Czy faktycznie była psujzabawą? Możesz myśleć, co chcesz, ona była o tym przekonana i w końcu nie chciała już chodzić na żadne przyjęcia. Oczywiście, jej rodzice byli bardzo smutni. Nie chcieli, żeby tak się czuła, ale nie mogli jej w żaden sposób pomóc.

Na całe szczęście pewnego wieczoru dziewczynka znalazła w nogach łóżka śmiesznego chochlika, który powiedział jej, że jest chochlikiem przyjęciologiem i ma dla niej dobrą wiadomość: faktycznie, była psujzabawą, ale mogło się to zmienić za pomocą zwykłego fikołka.

– Fikołka? – spytała dziewczynka, ziewając, bo w końcu było już późno. Chochlik odparł, że tak, że musi zrobić fikołka i wtedy zamiast psujzabawą stanie się prawdziwą duszą towarzystwa. W ten sposób można było odwrócić sytuację.

Dziewczynka wykonała więc fikołka albo przynajmniej tak się jej wydawało, bo nagle zrobiło się jasno i obudziła się z głową w nogach łóżka i stopami na poduszce. Czy to działo się naprawdę? A może to był tylko sen? Możesz myśleć, co chcesz, ona była przekonana, że odwiedził ją chochlik przyjęciolog.

I wtedy pomyślała, że chce pójść na jakieś przyjęcie. Wzięła ze sobą dużo pistoletów na wodę i rozdzieliła je pomiędzy kolegów i koleżanki. I bawili się świetnie! A dziewczynka nauczyła się, że czasem sytuacja może odwrócić się za pomocą zwykłego fikołka.

20

Zasady bitwy na uściski

Każdy podczas kłótni zachowuje się inaczej. Jedni krzyczą, drudzy przeklinają, a znajdą się i tacy, którzy wolą się bić. Pytanie, czy w ten sposób da się cokolwiek rozwiązać. Doktorka Roma i profesor Evlo uważają, że nie, i że kiedy krzyczysz, przeklinasz albo bijesz, zamiast poprawić sytuację, tylko ją pogarszasz. Na przykład jak wtedy, kiedy próbujesz naprawić toster krzykiem lub uderzaniem go otwartą dłonią. Właśnie dlatego doktorka Roma i profesor Evlo proponują rozwiązanie sporów w bitwie na uściski. Jak to działa? Oto jej zasady:

Obie strony ustawiają się naprzeciw siebie w odległości mniej więcej dwóch metrów.

Następnie każda z nich mówi po kolei, dlaczego czuje się źle i w danym momencie jest poirytowana. Zaczyna ta młodsza.

Jeśli ktoś krzyknie lub przeklnie, traci kolejkę.

Kiedy w końcu komuś skończą się argumenty i zapadnie cisza, musi uścisnąć drugą osobę.

Gdy tamta odpowie uściskiem i będzie on trwał dłużej niż dziesięć sekund, wygrają obie strony.

Jeśli żadna z nich nie odwzajemni uścisku, to zwycięży toster. Bo najwyraźniej jemu zależy bardziej na tym, żeby działać, niż tamtej dwójce na tym, żeby zakończyć kłótnię.

21

Legenda o Kufrze Radości

Już od dziecka kapitan Marcel Danielle marzył o tym, by odnaleźć Kufer Radości Pomylonego Pirata. I właśnie teraz, gdy poświęcił całe życie na poszukiwania, udało mu się odnaleźć odległą Wysepkę Uśmiechów.

– Nareszcie! – krzyknął do załogi. – Dotarliśmy do celu. Kufer Radości już na nas czeka. Będziemy bardzo bogaci!

Według legendy skarb był tak wielki, że każdy, kto go odnajdzie, będzie szczęśliwy na zawsze. Czy mogło istnieć coś wspanialszego? Oczywiście, że nie. Dlatego też Marcel Danielle postawił sobie za cel odnaleźć Kufer Radości i nie przejmować się innymi, takimi jak grobowiec Czyngis-chana czy skarb Smutnej Nocy, wrzucony do jeziora otaczającego miasto Tenochtitlán przez uciekających z niego Hiszpanów. Nie interesowało go też złoto, które generał Yamashita ukrył po pokonaniu go przez generała MacArthura. To były błahostki. Wszyscy o tym wiedzieli, nawet załoga, która bez słowa sprzeciwu kopała w miejscu wyznaczonym przez Marcela Danielle’a.

– Coś tu jest!

Rzecz wyciągnięta z ziemi przez jednego z marynarzy była dużo mniejsza niż to, co wyobrażał sobie Marcel Danielle. Kuferek miał długość na dwie dłonie i wysokość na jedną. Ponadto był otwarty, a w środku znajdowało się mnóstwo karteczek z napisami w stylu: „Kiedy kąpałem się z delfinami na przylądku Marianne, a potem śpiewaliśmy na plaży”. Albo: „Niespodzianka urodzinowa, jaką zrobiliśmy starszej oficerce Łysej Brodzie. Bawiliśmy się świetnie!”. Albo jeszcze: „Zorganizowaliśmy zawody w strzelaniu bielizną z armaty. Moje slipy wyleciały tak wysoko, że wystraszyły jakąś mewę!”. Wszystkie karteczki napisano w tym stylu. A było ich dużo. Co to wszystko miało znaczyć? Kapitan Marcel Danielle odkrył prawdę, gdy przeczytał wyryty nożem na dnie kuferka napis: „Zostawiam tu zapiski ze wszystkich szczęśliwych chwil. Takich, w których czułem radość i niczym się nie martwiłem. Czytam je, gdy jestem smutny, i na samo wspomnienie czuję się lepiej. Mój Kufer Radości jest największym skarbem na świecie”.

Nie trzeba chyba dodawać, że kapitan Marcel Danielle nie odnotował tego wydarzenia w swoim prywatnym kufrze. Warto jednak wspomnieć, że możemy wziąć przykład z Pomylonego Pirata i z takich właśnie chwil stworzyć nasz prywatny największy w życiu skarb.

22

O dżinie Dąsaczu i rodzinie, która chciała się dobrze bawić

Jeśli znasz już przygody dżina Dąsacza, to doskonale wiesz, że nie lubi, kiedy się mu przeszkadza, dlatego cały czas się ukrywa. Choć, umówmy się, dżin Dąsacz nie jest mistrzem zabawy w chowanego. W każdym razie kiedy ktoś pociera jego lampę, biedaczysko bardzo się denerwuje, bo musi z niej wyjść i spełnić życzenie. Na dodatek, jak lubi wspominać, ludzie zazwyczaj proszą go o to, czego tak naprawdę nie chcą lub nie potrzebują. Oto co przydarzyło się rodzinie Irigoyenów, która znalazła lampę na strychu niedawno zakupionego domu. Matka potarła ją i ku zdziwieniu wszystkich, a głównie siedmioletnich bliźniąt Lity i Kaja, wyszedł z niej dżin Dąsacz. Wytłumaczył im, kim jest i na czym polega jego rola:

– Macie jedno życzenie. Co prawda jest was czworo, ale to nie znaczy, że każdy może o coś poprosić.

– A czy może to być życzenie dla całej rodziny? – spytał ojciec.

– Oczywiście – odpowiedział dżin.

Rodzina Irigoyenów poszła do kuchni, by to przedyskutować, ale na szczęście Dąsacz nie musiał długo czekać na odpowiedź. Gdy znajdował się poza lampą, zawsze było mu trochę zimno.

– Już wiemy – powiedziała do niego matka. – Chcemy się dobrze bawić. Zawsze. Oto nasze życzenie.

– Chcecie się zawsze dobrze bawić? Jesteście tego pewni?

– Tak! – wykrzyknęli Lita i Kaj z entuzjazmem.

– Tak! – potwierdzili rodzice.

– Wasze życzenie jest dla mnie rozkazem.

Rodzina Irigoyenów bardzo się ucieszyła, a dżin Dąsacz wrócił do lampy, myśląc nad nową kryjówką. Nie miał jednak dużo czasu na przemyślenia, bo nie minął nawet tydzień, a ktoś znów potarł jego lampę. To były bliźnięta. Lita i Kaj mieli łzy w oczach i wyglądali na tak zmęczonych, jak gdyby właśnie rozwiązali jednym ciągiem dwadzieścia zadań z matematyki.

– Dżinie Dąsaczu, chcemy znów się nudzić. Taka ciągła zabawa jest bardzo męcząca.

– Jesteśmy już bardzo zmęczeni – dodał ojciec, zanosząc się śmiechem i ruszając ramionami tak, jak gdyby był na jakimś koncercie. – Patrz na to! Nawet teraz nie mogę przestać się bawić. Zatrzymaj to, proszę! Ale już!

– Prosimy! – krzyknęli wszyscy ze łzami w oczach.

Dżin Dąsacz westchnął głęboko i „odspełnił” ich życzenie, ale poprosił w zamian, żeby wywieźli go nad morze i cisnęli ile sił do wody, żeby w końcu mógł sobie odpocząć.

23

O roztrzepanym potworze, który stracił głowę

Dawno, dawno temu żył sobie potwór tak roztrzepany, że nigdy nie kładł rzeczy na swoim miejscu. Pewnego dnia zapomniał, gdzie schował rower i wyjechał z domu na starej pralce. Innej nocy zamiast ulubionej maskotki wziął do łóżka miotłę, a któregoś poranka zauważył, że zamiast głowy ma na karku parasol. Tak, dobrze słyszysz: parasol.

– Gdzie jest twoja głowa? – spytali go potworni rodzice.

– Mmm. – Mały potwór mógł tylko otwierać i zamykać parasol.

Cała trójka zaczęła szukać głowy w każdym możliwym miejscu i odnalazła wiele rzeczy: buty w zamrażarce, arbuz na dachu, bajkopisarza pod łóżkiem, a nawet nurka w wannie, ale ani śladu głowy.

I kiedy rodzice już zaczęli przyzwyczajać się do myśli, że ich syn będzie szczególnie pożyteczny w deszczowe dni, matka krzyknęła:

– Do ogrodu! Szybko! Wydaje mi się, że zobaczyłam coś przez okno!

I rzeczywiście! Wysoko w chmurach unosiła się głowa małego roztrzepanego potwora.

– Dzień dobry – powiedziała głowa małego roztrzepanego potwora.

– Dzień dobry – odpowiedzieli grzecznie.

Mały potwór skoczył najwyżej, jak potrafił, by jej dosięgnąć. Kibicowała mu nawet sama głowa; zresztą trenerzy personalni mówią, że doping jest bardzo pomocny w osiągnięciu celów.

– Dawaj, dawaj!

Ale choć bardzo się starał, nie mógł jej złapać.

Wtedy tata potwór wpadł na pomysł:

– Może jeśli mama wejdzie na mnie, a ty na nią, to uda nam się po nią sięgnąć.

W ten sposób powstała pierwsza w historii potworna wieża. Małego potwora od własnej głowy dzielił już tylko skok, ale bał się upadku z tak dużej wysokości. Wtedy głowa powiedziała:

– Mam pomysł. Ściągnij parasol, weź go do ręki i skocz, żeby mnie złapać. Potem natychmiast otwórz parasol i w ten sposób opadniemy łagodnie na ziemię.

Co za świetny pomysł! Czasem warto ruszyć głową!

Wszystko skończyło się dobrze. Roztargniony potwór odzyskał głowę, a parasola używał, tylko gdy padało, chociaż tak naprawdę wolał nosić kurtkę przeciwdeszczową, co po tym zdarzeniu jest chyba całkiem zrozumiałe.

24

Ballada o wielkim problemie z owcami

O nie! Kiedy stado dotarło nad brzeg rzeki, gdzie owce miały w zwyczaju pić wodę i moczyć kopytka, na ich drodze stanął ogromny kamień. Gdzie tam ogromny, gigantyczny! Wyglądało to tak, jakby ziemi coś się pomieszało i zamiast drzewa wyrosła na drodze góra. Skąd on się tam wziął? Owce nie miały pojęcia i być może dlatego zaczęły beczeć, patrząc to na kamień, to na towarzyszącego im pasterza.

– Niezły kamol! – powiedział do siebie pasterz, drapiąc się po głowie. – Pewnie odpadł od wzgórza. Teraz moje owce nie będą mogły odpocząć.

Zaczął więc szukać innej drogi, ale znalazł tylko szparę pomiędzy stromą ścianą wzgórza a wyraźnym, porośniętym drzewami i krzewami uskokiem, przez który nie przeszłaby nawet koza, a co dopiero stado owiec.

– Nie mam wyjścia, muszę przesunąć ten kamień. Wszak tego mnie nauczono. Pojawił się jakiś problem? Trzeba stawić mu czoło i się go pozbyć.

Pasterz wziął głęboki wdech, jak gdyby powietrze miało mu dodać nadprzyrodzonych sił, i spróbował przesunąć ogromny kamień. Czy mu się to udało? A skądże! Głaz nie tylko ani drgnął, ale nie uronił nawet żadnej łzy, przez co można by pomyśleć, że pozostał niewzruszony. No nic, trzeba spróbować jeszcze raz. I kolejny. I… hop! Nic. I… jeszcze raz! Nic z tego. Pasterz męczył się przez prawie dwie godziny, aż w końcu zaczął myśleć, że mu się to nie uda i że ten problem jest zbyt duży, by mógł go rozwiązać.

– Przykro mi, dziewczynki, musimy poszukać innego miejsca. Położę się na chwilkę, bo jestem strasznie zmęczony.

I faktycznie, pasterz był tak wykończony, że zasnął na ziemi niemal natychmiast. Obudził się, nie całkiem jeszcze wypoczęty, bo jakieś uparte stukanie nie dawało mu spać. Otworzył jedno oko i nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Owce stały gęsiego i jedna po drugiej kopały w kamień, żeby rozkruszyć go kawałek po kawałku. W ten sposób wielki głaz z każdą chwilą robił się coraz mniejszy.

– Niemożliwe! – krzyknął pasterz, zrywając się na równe nogi. – To wprost niebywałe! Moje owce nauczyły mnie czegoś, czego nie pokazał mi żaden człowiek. Że czasem wielkie problemy można rozwiązać małymi krokami… Albo, jak w tym przypadku, małymi kopniakami.

Niewiele myśląc, dołączył do owiec, aż w końcu otworzyli przejście do rzeki i owce mogły napić się wody i moczyć kopytka, becząc przy tym wesoło.

25

Lizak wiedźmy Kolarki

Leoś Makówka był bardzo, bardzo zły, bo ktoś zjadł mu podwieczorek. Mama chciała go uspokoić i zrobić mu jeszcze jedną kanapkę, ale on wydzierał się wniebogłosy, bo chciał tylko tę, którą ktoś mu właśnie ukradł. Makówka zaczął kopać i walić pięściami w powietrze, jak gdyby walczył z niewidzialnym przeciwnikiem, i przestał dopiero wtedy, gdy zauważył stojącą przed nim wiedźmę. Była to wiedźma Kolarka, która siedziała na latającym rowerze zbudowanym z drewna po starych miotłach. Zanim cokolwiek powiedziała, zadzwoniła trzy razy. Dryń, dryń, dryń!

– Uspokój się, Makówko. Mam dla ciebie prezent. Tadaaa!

Ni stąd, ni zowąd pojawił się lizak wielkości koła od roweru. Cały dla niego?

– Cały dla ciebie. Pod jednym warunkiem: jeśli ktoś poprosi cię o kawałek, a ty się nie podzielisz, lizak zniknie.

Lizak był tak duży, że Leoś uznał, iż nie będzie miał żadnego problemu, by podzielić się nim z innymi. Jednak zmienił zdanie, gdy tylko go polizał. Co za smak, co za faktura, a jaki pyszny, a jaki wielki!

Leoś nie chciał już dzielić go z nikim. Co robić? No pewnie! Musi polizać całą jego powierzchnię, a kiedy ktoś go poprosi o kawałek, to odpowie, że cały lizak jest już zaśliniony. I tak właśnie zrobił, ale potem pomyślał, że to może nie wystarczyć. Jego koledzy byli dziwni. Co robić? No przecież! Musi przykleić wielkiego gila na sam środek lizaka, w ten sposób odstraszy nawet największego łakomczucha. A co, jeśli nie? Lizak był tak pyszny, że… W głowie Leosia Makówki co rusz pojawiał się nowy genialny pomysł na to, by nie dzielić go z nikim, więc zaczął przyklejać do niego włosy, zużyte gumy i kłaczki z podłogi. Wytarzał go też w piaskownicy, wymoczył w wodzie z akwarium, a nawet pozwolił, żeby przeszedł po nim czarny kot. W końcu osiągnął sukces, bo nawet jemu przeszła ochota na lizanie tak odrażającego lizaka.

– Oddaj mi go – powiedziała rozzłoszczona wiedźma Kolarka. – Zachowałeś się paskudnie i nie chodzi mi o to, co zrobiłeś z tym biednym lizakiem. Przemyśl to sobie.

I w ten sposób Leoś Makówka nie miał ani kanapki, ani lizaka, tylko po słowach wiedźmy pozostał mu gorzki posmak w ustach.

26

Zemsta pana Molinowicza

Pan Molinowicz był tak wściekły, że przeskakiwał co drugi schodek prowadzący do jego domu, przeklinając ptaka, który zrobił kupę na jego nową kamizelkę. Parskał przy tym i wykrzykiwał:

– To oburzające! Burmistrz powinien zabronić ptaków! I psów! I kwiatów! I w ogóle wszystkiego!

Kiedy dotarł do domu, nie tylko się nie uspokoił, ale poczuł większą złość. Gdyby mógł, wzbiłby się w powietrze, żeby nakrzyczeć na ptaka, chwycić go za pióra, potrząsnąć nim i zmusić, żeby kupił mu nową kamizelkę. Co to ptaszysko sobie myślało? Przecież nie można tak po prostu załatwiać się z wysokości, trzeba też myśleć o innych, szczególnie o biednych przechodniach. Wrrrr! W końcu nie wytrzymał. Był tak wściekły, że z całej siły kopnął kuchenne drzwi, które zamknęły się z hukiem, po czym odbiły się od framugi i powaliły na ziemię biednego Molinowicza. Zanim upadł, zdawało mu się, że usłyszał, jak mówią:

– Kara zawsze najbardziej boli tego, kto ją wymierza.

27

O obrazie i gwoździu

To był jeden z najsłynniejszych obrazów na świecie. Ludzie przybywali z różnych stron świata, by go podziwiać i kontemplować jego styl, kolory i kompozycję. Niektórzy badacze poświęcili całe swoje życie na odkrywanie najgłębiej skrywanych sekretów tego fascynującego dzieła, takich jak dokładna liczba pociągnięć pędzla, szczegółowa mieszanka kolorów czy nawet nazwiska wszystkich jego posiadaczy, którzy mieli go w kolekcji, zanim trafił do muzeum w Raisendörfie, gdzie był wystawiony. Nikt jednak nie wiedział, że po zamknięciu muzeum obraz zaczynał mówić, i to głównie o sobie. „Ale jestem wspaniały”; „Jestem tak wyjątkowy, że powinienem znaleźć się w jakimś muzeum. Czekaj, czekaj, przecież już w nim jestem, ha, ha, ha… I jestem jego gwiazdą!”; „Nikt nie przyjechałby do Raisendörfu, gdyby mnie tu nie było”. I tak dalej, i tak dalej.

Innym obrazom to nie przeszkadzało, po prostu dawały mu się wygadać, a same zajmowały się swoimi sprawami. Ale pewnego dnia obraz wziął na celownik gwóźdź, na którym był zawieszony.

– Wiesz co, gwoździu, powinieneś być mi wdzięczny. Gdyby nie ja, pewnie podtrzymywałbyś jakąś moskitierę albo coś w tym stylu. Czyż nie?

– Nie. Ja po prostu wykonuję swoją pracę. I jestem z niej zadowolony, chociaż muszę cię znosić.

– Musisz mnie znosić? Co to ma znaczyć? Jesteś zwykłym gwoździem, na dodatek trochę zardzewiałym. Ja zaś jestem wyjątkowy. Fascynujący. Nadzwyczajny. Widziałeś minę tej staruszki, która mnie dziś oglądała? Mało brakowało, by okulary spadły jej z nosa! Nic dziwnego, gdybym sam zobaczył coś tak wyjątkowego jak ja, zbierałbym szczękę z podłogi. A ty? Jesteś zrobiony z żelaza i, szczerze mówiąc, nie pachniesz zbyt ładnie. Nie smuci cię, że nie jesteś mną?

– Ani trochę. Już ci powiedziałem, że po prostu wykonuję swoją pracę.

– Nie obraź się, ale nie płaczesz nocami z żalu, że nie jesteś mną? No nie wstydź się, bądź ze mną szczery.

W tym momencie gwóźdź zaczął się wiercić, zgiął się wpół i… bam! Obraz spadł na ziemię z takim hukiem, że włączyły się wszystkie alarmy.

– Ale… ale… co najlepszego zrobiłeś? – krzyczał obraz, czekając, aż przybiegnie ochrona.

– Nic, po prostu przez jeden dzień zwiedzający będą oglądać tylko mnie. Ty za to będziesz miał dość czasu, by zrozumieć, że żaden obraz nie zawiśnie bez gwoździa.

W ten oto sposób w muzeum w Raisendörfie przez kilka godzin pewien obraz leżał w schowku, a na ścianie wisiał tylko gwóźdź. Nikt nie zwrócił na to uwagi, ale wydarzenie to samo w sobie było dziełem sztuki.

28

Niespodzianka dżina Dąsacza

Dżin Dąsacz mruknął i prychnął. Ktoś odnalazł lampę i potarł ją trzykrotnie. Wrrrr! Dąsacz pomyślał nawet, że może nie wychodzić i udawać, że nic się nie stało, ale wiedział, że to niemożliwe. W świecie dżinów zasady są bardzo surowe. Jeśli ktoś potrze lampę, to trzeba z niej wyjść. Koniec kropka. „Przecież tym razem miałem idealną kryjówkę! – zrzędził, przygotowując się do wyjścia. – Wrrrr!”

– Witaj, panie – powiedział od niechcenia dżin Dąsacz. – Potarłeś lampę, więc muszę spełnić twoje życzenie. Ale tylko jedno.

– Tylko jedno? Co to ma być? Jakiś żart? Każde dziecko wie, że życzenia są trzy. Nie czytałeś nigdy opowieści o Aladynie?

Dżin Dąsacz nic nie odpowiedział. Patrzył na tego chudawego jegomościa, który wyglądał jak obdarty strach na wróble. I to taki, który jest bardziej śmieszny niż straszny.

– Hej! Słyszysz mnie?

– Jedno życzenie. Koniec kropka.

– W porządku, niech będzie jedno. W takim razie… Chcę… chcę, żebyś zrobił mi największą niespodziankę w historii. Tak! Oto moje życzenie! Chcę wielką, ogromną, mastodontyczną, dinozauryczną niespodziankę. Każdy lubi niespodzianki, a co dopiero niespodzianki od dżina! To będzie coś wielkiego, ogromnego, mastodontycznego, dinozaurycznego!

– Chcesz niespodziankę? Ale… – Chociaż dżin Dąsacz był w bardzo złym nastroju, chciał wyjaśnić temu człowiekowi, że niespodzianki nie zawsze są… No nic, nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość.

– Ale nie ma żadnego „ale”. Ani słowa więcej. Powiedziałem ci już, że chcę największą niespodziankę, jaką ktokolwiek kiedykolwiek dostał. Musisz mnie posłuchać.

– W porządku, jak chcesz. – Dżin Dąsacz skrzyżował ręce na piersi i przybrał postawę dżina, który za chwilę spełni czyjeś życzenie. – Czyli ma to być niespodzianka?

– Tak.

– Największa niespodzianka, jaką kiedykolwiek zrobił jakikolwiek dżin?

– Dokładnie.

– Jesteś tego pewny?

– Tak.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Dżin Dąsacz wskoczył do lampy i rozpłynął się w powietrzu, aby schować się tam, gdzie nikt nie znajdzie go przez długie lata. Zanim jednak zniknął, powiedział:

– Masz swoją niespodziankę, żegnam.

I faktycznie, mężczyzna był bardzo zaskoczony. Niewątpliwie była to największa niespodzianka w historii ludzkości, chociaż trzeba przyznać, że szybko przerodziła się we frustrację. Gdyby tylko jegomość posłuchał, co miał mu do powiedzenia dżin Dąsacz…

29

Pan Petrov spędza wakacje w górskiej… kolejce

Pan Petrov postanowił spędzić wakacje w górskim klimacie i nie chodzi tu o prawdziwe góry pełne drzew i potoków, gdzie biegają jelonki i kicają zajączki, o nie. Chodziło mu o górską… kolejkę. A dokładniej mówiąc, o sam jej szczyt. Miał ku temu swoje powody i tak tłumaczył je swoim przyjaciołom:

– Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale wakacje są chyba po to, żeby dobrze się bawić, czyż nie?

Nikt nie mógł zaprzeczyć.

– Skoro się ze mną zgadzacie, to musicie też przyznać, że nic nie zapewnia tak dobrej zabawy, jak kolejka górska. A idąc jeszcze dalej, to wszyscy wiemy, że najlepszy moment podróży kolejką to ten, gdy trzeszczące wagoniki z trudem wjeżdżają po metalowych torach na szczyt. Prawda? Bo to właśnie tam, na szczycie, na chwilę przed szaleńczym zjazdem w dół, kiedy jeszcze nikt nie krzyczy ani nie podnosi rąk, a serce zaczyna już szybciej bić, ogarnia cię radość i czujesz, że za sekundę, a może i mniej, stanie się coś wspaniałego. Dlatego właśnie postanowiłem spędzić wakacje na szczycie kolejki górskiej. W tym konkretnym miejscu, w tej konkretnej chwili. Nie martwcie się, wyślę wam pocztówkę. Żegnam.

A kiedy pan Petrov coś postanowi, to nic sobie nie robi z ostrzeżeń przyjaciół i osiąga swój cel za wszelką cenę.

Udał się więc pospiesznie na sam szczyt kolejki górskiej, ku wielkiemu niezadowoleniu wszystkich zwiedzających, którzy nie mogli skorzystać z tej atrakcji. Prawdę mówiąc, pan Petrov nie wytrzymał tam zbyt długo. Bardzo szybko postanowił przerwać wakacje i zejść na dół.

– Co się stało? – pytali go przyjaciele.

– Nic takiego, po prostu wcale się dobrze nie bawiłem. Ale odkryłem pewien sekret i chcę się nim z wami podzielić. Wakacje na szczycie kolejki górskiej nie są dobrym pomysłem, bo tam można bawić się dobrze tylko wtedy, gdy jest się na krótko. To najlepsze miejsce na świecie, ale tylko na chwilkę, ulotną jak spadająca gwiazda. To najlepsze, powtarzam, miejsce na świecie, gdy nagle rozpoczynasz szaleńczy zjazd w dół, krzyczysz i podnosisz ręce do góry, ale kiedy jesteś na szczycie przez dłuższy czas, to bardzo się nudzisz.

W taki oto sposób pan Petrov dostał nauczkę i ostatecznie spędził wakacje w przepięknej dolinie. Bo przecież nie trzeba być zawsze na szczycie, aby świetnie się bawić, prawda?

30

Czego boją się duchy

Przez wiele lat bałem się duchów. Nawet kiedy było gorąco, to na samą myśl o snujących się po moim domu, ubranych w prześcieradła, dzwoniących łańcuchami i wyjących duchach przechodził mnie zimny dreszcz. Wszystko zmieniło się pewnej nocy, gdy jak zwykle zasnąłem przy zaświeconym świetle. Z tą różnicą, że kiedy spałem, na całym osiedlu wyłączyli prąd. Nie miałem o tym pojęcia, a bardzo zachciało mi się siku. Co za pech! Kiedy zobaczyłem, że w całym domu było ciemno jak w paszczy lwa, przeszedł mnie dreszcz, o którym już ci mówiłem. Czułem, że nie wytrzymam i musiałem wybrać między spacerem w ciemności a mokrym łóżkiem. Między strachem a wstydem. W końcu wybrałem strach, który towarzyszył mi na prowadzącym do łazienki korytarzu. Nie uszedłem nawet kilku kroków, gdy – przysięgam – stanąłem przed duchem. Twarzą w twarz. Chciałem krzyknąć, ale ubiegł mnie w tym duch, i wcale nie było to takie zwykłe uuuuuuu. Był to krzyk strachu, zupełnie taki, jaki sam chciałem wydać.

– Dlaczego krzyczysz?

– Dlaczego krzyczę? – odpowiedział cicho duch. – Boję się, bo jesteś człowiekiem.

– Ale przecież to ja się boję! Jesteś duchem!

– Przestań gadać głupoty! To duchy boją się ludzi, nie na odwrót. Unosimy się ponad ziemią, żeby nie robić hałasu. Wyjemy ze strachu przed wami. A łańcuchy mamy na wypadek, gdybyście nas zaatakowali.

– Chyba zwariowałeś!

– Wypraszam sobie, chłopcze – obruszył się duch i uniósł się nieco ponad ziemię. – Wszystkie zjawy wiedzą, że duchy boją się ludzi. Pomyśl, czasami mylicie nas z prześcieradłami i na nas śpicie, owijacie się nami, ślinicie się na nas, albo, co gorsza, nas obsikujecie. A jakby tego było mało, wsadzacie nas do pralki razem z waszymi majtkami i skarpetkami. Wyobrażasz to sobie? To najgorsze, co może przydarzyć się duchowi! Od tego wirowania może zakręcić się w głowie, o ile oczywiście jeszcze się ją ma. Ale wam to przecież nie wystarczy i na dodatek wieszacie nas na słońcu. Toż to istne tortury!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki