Ostatnia Asysta - K. Hellishdeer - ebook

Ostatnia Asysta ebook

K. Hellishdeer

4,2

Opis

„Ostatnia Asysta” to historia, która poruszy najskrytsze zakamarki serc czytelników, pokazując, że czasami najtrudniejsze decyzje prowadzą do najpiękniejszych momentów życia.

Fabian Nesil, uroczy i przystojny koszykarz, zdobywa serca większości dziewczyn swoim uśmiechem. W rzeczywistości jest tylko jedna, dla której jego serce bije szybciej.

Łucja Rentar to wojownicza dusza, która po niefortunnym wypadku musiała porzucić swoją wielką pasję, jaką była gra w koszykówkę.

Ich relacja była silna, pełna zaufania, aż zaczęła przeistaczać się w pełną namiętności.

Czy odgrywanie ról i ukrywanie prawdy, choćby dla dobra drugiej osoby, nie stanie się dla nich zgubą?

Czy miłość, którą odważnie wystawiają na próbę, okaże się wystarczająco silna, by przetrwać burzliwe emocje i wyzwania rzucane przez los?

Czy bohaterowie odważą się podążać za swoimi uczuciami i odnaleźć szczęście, czy też pozostaną uwięzieni w pętach własnych kłamstw i obaw?

Przygotuj się na pełną pasji podróż przez labirynt ludzkich emocji, gdzie miłość i poświęcenie wystawiane są na próbę, a odwaga jest kluczem do odnalezienia prawdziwego szczęścia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (38 ocen)
22
9
0
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iwona281092

Nie oderwiesz się od lektury

piękna, wzruszająca. polecam ❤️
50
amandapanda05

Nie oderwiesz się od lektury

Historia, która porusza serce i myśli. Świetna książka!
50
ponad_ksiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Najpiękniejsza i najsmutniejsza historia jednocześnie! Kocham
50
Marta_Cy
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham tą książkę! ♥️ Właśnie skończyłam czytać "Ostatnią asystę" i mam wrażenie,  że na klatce piersiowej usiadł mi słoń. Zakończenie książki wywołało tyle sprzecznych emocji i zmusiło do refleksji, że nie wiem od czego zacząć. Pisać można by wiele, ale boję się, że bez spojlerowania się nie obejdzie 😉. Fakt, że skończyłam ją czytać dzień przed świętem zmarłych, też nie ułatwia zadania. Ale od początku... Karolina pięknie ukazała nam początki wspaniałej miłości, dając jasny komunikat, że ma prawo ona się zrodzić z przyjaźni. Że dwoje młodych ludzi może powiązać swoje drogi w najmniej oczekiwanym momencie. Że oboje są w stanie walczyć o swoje uczucie, troszczyć się i zadbać o nie, oraz o siebie nawzajem. Myślę, że każdy z nas marzy lub marzył o takim uczuciu. Autorka bardzo pięknie także podkreśliła problemy młodzieńczej psychiki oraz to, jak co niektórzy nie potrafią sobie poradzić z problemi. Każdy z nas jest inny i każdy z nas na swój sposób przeżywa własne rozterki. Dla jednego zł...
50
Morri1305
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Niezwykle emocjonalna i chciałabym napisać, że piękna ale nie mogę. Ciężko się czyta a zbędne przemyślenia rozwleczone do granic możliwości jeszcze bardziej to utrudniają. Mimo, że temat trudny i wart poruszenia ja po lekturze czuję się zmęczona.
31

Popularność




Drogi Czytelniku, książka zawiera wątki nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Nie zaleca się czytania osobom w kryzysie zdrowia psychicznego. Jeśli zmagasz się z lękami lub podejrzewasz, że możesz mieć depresję niezwłocznie skontaktuj się z odpowiednimi instytucjami :

116 111 - Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży

22 484 88 04 - Telefon Zaufania Młodych

22 484 88 01 - Antydepresyjny Telefon Zaufania

116 213 - Telefon dla Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym

Część pierwsza

Chodź ze mną, aniele, pokażę ci szczęście…

Widzisz ten księżyc?

Tak zwana luna, która sprawia, że w mroku nie pozostajesz sam.

To ona oświetla ci drogę, aniołku.

A te gwiazdki na niebie?

To plejady, które pokazują ci mnogość dróg, jakie możesz obrać w swoim życiu.

Noc.

Dla innych demoniczna strona doby, a dla nas?

Upragniony spokój po pędzie dnia.

Nasza chwila.

Wszystko to, co uważasz za złe, zamień w dobro, wtedy właśnie poznasz, co to szczęście.

Więc złap mnie za dłoń, aniele, pokażę ci szczęście…

Prolog

„Nadzieja widzi to, co niewidzialne. Dotyka wartości niematerialnych i osiąga niemożliwe”. – Heraklit

Większość własnej egzystencji poświęcamy nadzieina szczęśliwe zakończenie swojego bytu na ziemi, zapominając, że nie to jest w życiu istotne, ponieważ życie nie jest przecież bajką, w której na końcu ujrzymy słynny napis „happy end”. Wykorzystujemy więc czas na jedną wielką niewiadomą, bez jakiejkolwiek pewności, czy kiedykolwiek uda nam się być w pełni szczęśliwymi.

Godzin ani nawet minut nie kupimy u Chronosa bądź na magicznym targu, dlatego co sekundę jesteśmy coraz bliżej swojego jedynego i pewnego końca, na którym czeka niby mityczna kostucha, aby zabrać ze świata zarówno nas, jak i nasze dusze bezpowrotnie.

Przez całe życie wypowiadamy słowa, które często nie do końca są całkowitą prawdą, choć też nie wszystkie są kłamstwem, które nie zawierałoby w sobie choćby ziarenka prawdy. Taką właśnie lekcję otrzymałem od życia osobiście, ponieważ nawet w najmniejszym kłamstwie wydobywającym się z moich ust bywała drobinka autentyczności, chociażby emocje, jakie w danym momencie odczuwałem.

Tylko czy był sens okłamywać innych, nawet dla ich dobra?

O tym przekonamy się za moment.

„Celem każdej gry jest wygrana. Jeśli nie zależy ci na wygranej, bez sensu jest walczyć”. – Rachel Hawthorne

Fabian

Tego dnia byłem mocno zestresowany, a w myślach ciągle odtwarzałem ostatni trening koszykówki i słowa trenera sprzed kilku godzin: „Fabianie, nawet nie próbuj na meczu mi rzucać do kosza z linii bocznej. Podbiegnij, zrób dwutakt, cokolwiek! Ale nie rzucaj na oślep, a jak już chcesz rzucić, to dla swojego dobra traf, dobrze ci radzę!”. Czasami udawało mi się trafić, zdobywając przy tym więcej punktów dla drużyny, jednakże trener miał rację, opieprzając mnie za moją lekkomyślność pomieszaną z niewyobrażalnym optymizmem, gdzie nikt nie doszukałby się realizmu.

Zwyczajnie nie potrafiłem myśleć realistycznie, a powinienem, bo za cztery dni miał rozegrać się mecz, który decydował o mojej przyszłości. Choć nie wiedziałem, co się na nim wydarzy, bo tego nie można było w żaden sposób przewidzieć, to docierał do mnie fakt, że w zależności od stylu gry mogłem się wykazać, prezentując przy tym wszystkie swoje umiejętności – i dzięki temu podpisać umowę z klubem koszykarskim na lata – albo to schrzanić i nie dostać się nigdzie. Równałoby się to z zakończeniem przygody w tej dyscyplinie sportowej, która przecież była całym moim światem od wielu, wielu lat. Zawsze na zakończenie sezonu klub juniorski organizował ogólne zawody innych klubów i drużyn koszykarskich z danego województwa, pojawiali się też trenerzy klubu reprezentacyjnego Polski. Szansa, aby dostać się do ligi, była równa wygraniu w totolotka głównej nagrody, dlatego zależało mi na tym najbardziej na świecie.

– Aaa! Pająk! Wołam cię, a ty wleczesz się zamyślony, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje dookoła! W dodatku jak zawsze idziesz na skróty przez te cholerne krzaki! – usłyszałem piskliwy krzyk Łucji.

Uwielbiałem tę małą, słodką brunetkę z piegami na nosie, której głos, choć była już pełnoletnia, brzmiał, jakby należał do siedmioletniej dziewczynki. Zapatrzyłem się w jej twarz i zrozumiałem, że nigdy w sumie nie zauważyłem, aby używała tony pudru jak inne koleżanki z naszej klasy. Ba! W ogóle go nie używała, jedynymi jej kosmetykami był tusz do rzęs oraz krem, którego nazwy najpewniej nie wypowiedziałbym choćby za milion złotych ani nawet nawalony jak meserszmit. Czemu to drugie? Bo podobno pijani ludzie potrafią gadać w niezrozumiałym dla trzeźwych języku. Łucja od kilku lat była moją najlepszą przyjaciółką, która zawsze doradzała mi najlepiej, wspierając równocześnie w dążeniu do każdego celu – nieważne, jak bardzo pochrzaniony by on był. Mogłoby to być przykładowo zdobycie największej liczby punktów na egzaminie, wygranie w szalonych zawodach czy skok na bungee bez bungee, a ona nawet i wtedy emanowałaby zawsze ciepłem i dobrocią, zarażając nimi każdego wkoło. Nie żebym narzekał, bo zawsze to mi w niej imponowało, ale sam chciałem być kimś, kto pomimo własnego bólu czy cierpienia potrafi naturalnie, bez jakiegokolwiek wymuszania, uszczęśliwić ludzi znajdujących się w pobliżu.

– A ty, Kluska, dalej boisz się pająków? – zapytałem, szczerząc się przy tym jak głupek.

Doskonale wiedziałem, że jej arachnofobia jest ogromna i nawet tyci pajączek, wyglądający dla mnie jak zwykły paproch, w jej oczach wydaje się wielkoludem, który tylko czyha, żeby ją skrzywdzić. Co do jej przezwiska, to zwyczajnie lubiłem nazywać ją Kluską, zawsze wtedy tak słodko się irytowała i marszczyła swój zgrabny nosek, co tylko podkreślało jej wkurzenie. Tę ksywkę wymyśliłem w sumie nie ze względu na jej tuszę, ponieważ Łucja przypominała swoim ciałem bardziej szczypiorek, ale dlatego, że uwielbiała jeść makaron. Na dobrą sprawę mógłbym nazywać ją Makaroniarką lub jeszcze ładniej – Włoszką, lecz w przezwisku Kluska kryło się dla mnie więcej uczuć i przedrzeźniania. Kto się czubi, ten się lubi, jak to dorośli lubili mawiać w naszym towarzystwie.

– Jak tam na treningu, Narcyzku?

No i się zaczęło, pomyślałem. Odbiła piłeczkę, dowalając mi faktem, że według niej w każdym gronie i w każdym aspekcie życia uważałem się za najlepszego.

Prawda była taka, że chciałem być postrzegany przez innych jako najlepszy, ponieważ w środku czułem się najgorszy, niedoskonały, taki wręcz wybrakowany. Każdy, kto ma niską samoocenę, pragnie w oczach innych być „kimś”, nie nic niewartym śmieciem. Z nią było inaczej. Ona zawsze mówiła to, co myśli lub czuje, choć zawsze przybierało to formę pozytywną, dlatego nasze rozmowy wyglądały w takich momentach tak samo. Podobnie, wręcz monotonnie. Jak ja nazywałem ją Kluską, to ona mnie Narcyzkiem, w taki sposób mogliśmy się droczyć godzinami, nie zważając na upływający czas, który w ostatnich dniach zdawał się wyjątkowo szybko gnać. Miałem często wrażenie, iż coś przez to mi ucieka, że czegoś mi po prostu brakuje.

– W porządku… Łucja? – Po odpowiedzeniu na zadane mi pytanie wpadłem na genialny pomysł, teraz trzeba było jedynie dobrze to rozegrać.

Kto, jak nie ja, pomyślałem.

– Tak? – Przystanęła obok mnie i spojrzała w moje oczy tymi swoimi wielkimi, ciemnobrązowymi spodkami.

To były najpiękniejsze, a zarazem najniebezpieczniejsze oczy, jakie kiedykolwiek u kogokolwiek widziałem.

– Pomyślałem sobie, że może potrenowałabyś ze mną. Tak wiesz, wieczorami. Chciałbym się dobrze przygotować do zawodów, a dziś dostałem kolejny opiernicz od trenera. – Wyłożyłem karty na stół, przy okazji wzbudzając w niej litość.

Prawdą jednak był fakt, że lubiłem spędzać z nią każdą chwilę, a od jakiegoś czasu wręcz pragnąłem, aby nasza relacja z typowo przyjacielskiej zmieniła się w bardziej romantyczną. Niestety miałem w szkole opinię playboya, który chce przespać się z każdą, wystarczy, że ma ona cycki i puls, choć tak naprawdę to było błędne myślenie. Wiedziałem więc, że zdobycie jej serca może być trudne, nawet jeśli znała mnie praktycznie na wylot. Praktycznie, bo plotki były tylko plotkami i choć naprawdę miałem kilka dziewczyn, to z żadną z nich nie uprawiałem seksu. Wiedziałem też, że Łucja boi się związków, tym bardziej że została już zraniona przez innych kolesi… Przez debili, którym wraz z kumplem potajemnie obijałem gęby za to, że przez nich płakała po nocach, uważając się za nic niewartą, brzydką idiotkę. Ostatni gościu zerwał z nią przed szkołą, bo założyła sukienkę, w dodatku wyzwał ją od dziwek. Jak tylko o tym usłyszałem, wpadłem do szatni, kiedy on miał wychowanie fizyczne, i gdyby nie Michał, z gościa nic by nie pozostało. Nigdy w życiu nie czułem takiego wkurwu jak wtedy. Potrafiłem wytrzymać wiele, naprawdę wiele, ale nie jej płacz i okrutne słowa, którymi ktoś ją określił lub które do niej skierował. Takie właśnie momenty budziły we mnie potwora, który na ogół był uśpiony.

– Znowu rzucałeś na oślep z linii bocznej? – wyrwała mnie z rozmyślań, dlatego przytaknąłem jej tylko kiwnięciem głowy. – Okej, nie ma sprawy. Zaczniemy od jutra, bo dzisiaj mam sporo nauki i coś kiepsko się czuję. Ale jak chcesz, to przyjdź do mnie wieczorem, zjemy kolację i obgadamy ten temat trenowania. A teraz przepraszam, ale uciekam, pa!

Powiedziawszy te słowa, pocałowała mnie w policzek i oddaliła się w stronę swojego bloku. Gdybyś tylko wiedziała…,pomyślałem, patrząc, jak jej sylwetka znika za drzwiami.

Im dłużej przebywaliśmy razem, tym więcej i więcej chciałem. To tak, jakby dać komuś cukierek, potem drugi, trzeci, a później nie pozwolić mu zjeść czwartego – tak właśnie ostatnio się czułem.

Łucja

Doganiając Fabiego między tymi cholernymi krzakami, patrzyłam w każdą stronę, czy na jakiejś gałęzi nie wisi żaden pająk. Od dziecka bałam się dużych zarośli czy lasów, a to tylko dlatego, że jako ośmiolatka, będąc z rodzicami na grzybach w lesie, zachwyciłam się widokiem kurek rosnących między drzewami i pobiegłam w ich kierunku, patrząc w dół. Nagle wpadłam twarzą w wielką pajęczynę, na której był dziwny, zielono-żółty pajęczak wielkości mojej ośmioletniej piąstki. Do dziś pamiętam ten krzyk i mój płacz oraz koszmary, które nawiedzały mnie co noc przez niemal rok od tamtego wydarzenia. Te stworzenia są straszne, lecz prócz strachu wywołują u mnie również obrzydzenie, a jak pomyślę, że takie maleńkie „zwierzątko” może spowodować swoim jadem wiele szkód w ludzkim organizmie, to tym bardziej wolę żadnego osobnika nie mieć na ciele, nawet jeśli byłby to jakiś niegroźny gatunek. Wyobraźnia ludzka potrafi być bardzo wybujała i każdy, kto ma arachnofobię, mnie zrozumie. Choć Fabian często ze mnie kpił lub żartował, to mimo wszystko nie raz udowodnił mi, że gotów jest pozbyć się każdego pająka, który byłby w moim pobliżu.

Gdy tylko Narcyzek wyszedł z propozycją treningów, od razu domyśliłam się, że dostał reprymendę od trenera. Czasem bywaliśmy na swoich treningach, nim przestałam grać w klubie, dlatego doskonale znaliśmy swoje błędy, które często popełnialiśmy podczas gry, co z kolei prowadziło do tego, iż zawsze przed meczami trenowaliśmy na pobliskim boisku, próbując już więcej ich nie popełniać. Niestety jeżeli chodziło o Fabiana, to od trzech lat nie potrafił oduczyć się rzucania na oślep z linii bocznej. Ostatni trening, który sobie zrobiliśmy, nazwałabym bardziej zabawą w to, kto komu odbierze piłkę, a nie uczeniem się niepopełniania błędów na boisku. Cóż jednak mogłam zrobić, gdy zabawa bywa często o wiele weselsza.

Będzie ciężko, ale niby trening czyni mistrza, a jak nie, to chociaż spędzimy dobrze czas, pomyślałam, wchodząc po schodach na swoje piętro.

Fabian

Idąc do domu, zastanawiałem się nad znajomością z Łucją. Poznaliśmy się w pierwszej klasie gimnazjum i od samego początku dobrze nam się ze sobą rozmawiało. Czułem się wtedy tak, jakbym odnalazł bratnią duszę.

Sześć lat wcześniej

Pierwszy dzień w nowej szkole był dla mnie czymś ekscytującym, ale również stresującym. Nowe otoczenie, zmieszane z tym, które dokładnie już znałem, dawało wrażenie nowego etapu w starym, zwariowanym życiu. Z racji tego, że nie miałem możliwości bycia na rozpoczęciu roku, dopiero dziś zjawiłem się w szkole, i to dodatkowo spóźniony o dwie godziny. Wszedłem do sali matematycznej i przeprosiłem nauczycielkę za spóźnienie, jednocześnie obczajając wolne miejsca, których było jak na lekarstwo. W pewnym momencie mój wzrok przykuły niemalże czarne oczyska pięknej brunetki, która siedziała sama. Kiwnąłem do niej głową, bez słów pytając, czy mogę zająć obok miejsce. Ona tylko uśmiechnęła się szeroko, potwierdzając mi skinieniem głowy.

To był właśnie ten moment zwiastujący rozpoczęcie nowego etapu, w którym ona odegra ważną rolę.

Czułem podekscytowanie i strach jednocześnie. Dwie skrajne emocje, które wzmagał dodatkowo fakt, że siedzę obok bardzo ładnej dziewczyny. Mimo tego, co czułem w środku, starałem się tego nie okazywać.

Teraz

Sześć lat wspólnych treningów, spędzania czasu, rozmów o wspólnej pasji i życiu sprawiło, że nasza więź bardzo się wzmocniła. Niestety w przed ostatnim roku technikum stan zdrowia Kluski zmusił ją do zrezygnowania z kariery koszykarskiej, lecz mimo to zawsze kibicowała naszym drużynom – nie tylko tej własnej, kobiecej, ale również naszej męskiej załodze, w której grałem ja. W tym roku zdajemy maturę, aby później rozpocząć dorosłe życie, i choć oboje mamy za sobą nieudane związki, to żadne z nas nie próbowało do tej pory zmienić charakteru naszej relacji.

Może warto spróbować. Podobno kto nie próbuje, ten nie pije szampana, czy jakoś tak, pomyślałem, kierując się w stronę swojego domu.

„W życiu przeżywanym z wdzięcznością jest spokój, cicha radość”. – Ralph H. Blum

Fabian

Wszedłem do pustego domu, walnąłem torbę na podłogę i poszedłem do łazienki. Pragnąłem jedynie zmyć z siebie ten pot z całego ciężkiego dnia oraz zatopić się w swoich myślach pod strumieniami wody. Ten sposób stosowałem od kilku lat i sprawdzał się idealnie, gdy musiałem cokolwiek odreagować. Odkręciwszy ciepłą wodę, zacząłem się szorować, odpływając przy tym coraz bardziej w krainę swoich przemyśleń.

Życie zawsze było dla mnie przygodą, która miała nigdy nie mieć końca, jednakże ostatnimi czasy moje ciało sugerowało mi, abym zaczął zastanawiać się nad intensywnością tej przygody. Ja jednak spychałem to na dalszy tor, zajeżdżając się na morderczych treningach lub nie śpiąc po nocach. Kiedyś o tym pomyślę, obiecywałem sobie, za każdym razem ciężko wzdychając. Tak było i teraz. Ogromny ból głowy pojawił się znikąd, a jego promieniowanie było odczuwalne nawet w kręgach szyjnych.

Zakręciłem wodę, wyszedłem spod prysznica i owinąwszy się ręcznikiem, spojrzałem w lustro nad umywalką. Niby widziałem w odbiciu przystojnego mężczyznę, lecz miał on rażącą pustkę w oczach. Wyszedłem z łazienki, udałem się prosto do sypialni i nałożyłem na siebie jedynie dresy. Łyknąwszy dwie tabletki ketonalu forte, poszedłem zrobić kawę, żeby dodać sobie więcej energii, którą od niedawna dostarczałem organizmowi poprzez spore dawki kofeiny.

Mając kubek sztucznej, aczkolwiek aromatycznej energii, przysiadłem do zadań domowych, których z całego serca nie miałem ochoty odrabiać. Niestety przez częstsze mecze oraz treningi zawaliłem przedmioty ścisłe, co skutkowało tym, iż mogłem albo nie zdać klasy maturalnej, albo zawalić maturę. Nie spodobałoby się to mojej mamie, która uważała, iż jej ukochany syn powinien ukończyć szkołę średnią ze zdaną maturą. Nie interesowały ją natomiast moje zdolności sportowe, liczyły się tylko wyniki naukowe, w których nie bardzo miałem się czym chwalić. Pff. W ogóle nie miałem.

Dwie godziny tortur później spojrzałem na zegarek i zorientowałem się, że dochodzi już dwudziesta, złapałem za telefon i wysłałem do Kluski SMS:

Fabian: Przepraszam, że się nie odzywałem ani nie przyszedłem, jestem zmęczony i będę uciekał spać. 

Nim zdążyłem odłożyć urządzenie, rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości, co wprawiło mnie w niemałe zdziwienie. Łucja zazwyczaj odpisywała po długim czasie, lecz teraz odpowiedziała mi dość szybko. Za szybko. Jakby tylko czekała na moją wiadomość… A może tylko chciałem tak myśleć?

Łucja: Nic nie szkodzi, idź, idź. Odpoczywaj, Fabi. Rano się widzimy?

Czekała na mój odzew. Uśmiechnąwszy się szeroko, odpisałem:

Fabian: Będę czekał pod twoim blokiem, jak zawsze. Spokojnej nocy, Klusko.

Łucja: Dobrze. Dobranoc, Narcyzie.

Rzuciłem telefonem obok poduszki, ściągnąłem dresy i wskoczyłem do łóżka. Nim jednak zasnąłem, myślałem o tym, czy istnieje między nami na tyle silna więź, abyśmy mogli stworzyć związek. Zastanawiałem się, czy ona w ogóle by tego chciała. Muszę w końcu zebrać się na odwagę i zapytać. Może zrobię to jutro po treningu, a może poczekam, co przyniesie nam przyszłość. Sam nie wiem, czego chcę…,pomyślałem, zatapiając się coraz bardziej w ramionach Morfeusza.

Łucja

– Jak było w szkole? – dopadło mnie pytanie mamy krzątającej się w kuchni, z której unosił się zapach lasagne.

– W porządku. Dostałam czwórkę ze sprawdzianu z matematyki, a jak sama wiesz, to niemalże cud w moim przypadku – zaśmiałam się, myjąc ręce w kuchennym zlewie.

– Tak, to prawda. Myślałaś może o tym, aby Fabian udzielał ci korepetycji? Dobry z niego chłopak i jak pamięć mnie nie myli, matematykę ma w małym palcu – zagaiła, wyciągając potrawę z piekarnika.

– Pogadam z nim o tym, chociaż nie wiem, czy znajdzie na to czas. Niedługo ma mecz, który będzie przesądzał o jego karierze koszykarskiej – odparłam.

Cieszył mnie fakt, że przynajmniej jedno z nas ma taką szansę, nawet jeśli w głębi serca odczuwałam smutek, że sama musiałam z tych marzeń zrezygnować. Mama, widząc moją minę, podeszła bliżej. Wyciągając dłoń, delikatnie pogładziła mi plecy.

– Znajdziesz nową pasję, którą pokochasz równie mocno jak koszykówkę, słońce, zobaczysz. A teraz siadaj do jedzenia, ja muszę już się ubierać do pracy – powiedziała z promiennym uśmiechem, wychodząc z kuchni.

Chwilę później usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Inna pasja, głupie gadanie… Przecież to było całym moim życiem,pomyślałam, nakładając sobie jedzenie.

Gdy nadziewałam na widelec makaron, pod powiekami zaczęły zbierać się nachalne łzy, jednak nie chciałam, aby wypłynęły, dlatego zaczęłam spokojnie oddychać, mrugając szybko. To nie był czas na rozpamiętywanie tego, co przeszłam – a przeszłam zbyt wiele jak na młodą osobę i choć wielu powiedziałoby, że inni mają gorzej, to czułam inaczej.

Chcąc nie chcąc, wróciłam do bolesnych wspomnień.

Niespełna rok wcześniej

Ciepły wiosenny poranek zwiastował, iż to będzie przepiękny dzień. A może tylko chciałam tak myśleć ze względu na sprawdzian z niemieckiego, którego nie mielibyśmy już szansy poprawić? Uczyłam się cały tydzień, ba, nawet zarwałam kilka nocy, aby tylko wykuć wszystko od deski do deski i zdać go z jak najlepszą oceną. Ze stresu nie zjadłam nawet śniadania, tylko ubrawszy się pospiesznie, wyruszyłam do szkoły jak na ścięcie. Wóz albo przewóz, co będzie, to po prostu będzie, pomyślałam, a za moment dotarł do mnie fakt, że jeżeli obleję test, to załamię się na najbliższy miesiąc. Uczyłam się zbyt długo, żeby tego nie zaliczyć.

Radosna aura na dworze nie współgrała z moimi myślami, ale za to z nutami niesionymi w słuchawkach już tak. Weszłam na dziedziniec szkoły i podreptałam na najwyższe piętro budynku, ciężko przy tym wzdychając. Nie chodziło o liczbę pokonanych schodów, ale o niechęć, z jaką zbliżałam się do nieuniknionego. Widząc koleżanki z paczki, uśmiechnęłam się do nich szeroko i pomachałam ręką na znak, że dotarłam.

– I jak, wykuty skaut gotowy na makabryczną jazdę z czarownicą i jej magicznymi pytaniami? – zapytała Kamila, śmiejąc się przy tym.

– Taaa, jak tego nie zdam przynajmniej na czwórkę, to przysięgam, będziesz mnie podsadzać na stryczek – prychnęłam.

– Luz, będę miała obok swój sznur, jeśli nie zdam na dwa. Co ja pieprzę, jak nie zaliczę, to matka zajebie mnie szybciej, niż uda mi się załatwić sznur…

Nim zdążyłyśmy się rozgadać, przerwał nam dzwonek lekcyjny. Przewróciłyśmy oczami, wchodząc do klasy. Jako że zaczął mi się ostatnio psuć wzrok, zrezygnowana usiadłam w pierwszej ławce w środkowym rzędzie. Ledwo zdążyłam usadzić swoje kościste cztery litery, a za moment weszła Renia. Nazywaliśmy tak potajemnie naszą czarującą nauczycielkę, przypominającą bardziej czarownicę niż czarodziejkę. Każdy z nas wstał i jednogłośnie wypowiedzieliśmy niezbyt entuzjastyczne powitanie:

– Guuuten Mooorgen.

Najpewniej każdy z nas miałby ochotę na normalną lekcję, a nie sprawdzian, i nikt nie miał tego zamiaru kryć. Po jej krótkiej świergotliwej odpowiedzi uczniowie z pierwszych ławek dostali plik arkuszy, spiętych ze sobą po dwie kartki. Zostawiłam sobie jeden zestaw, a następnie podałam do tyłu resztę, aby każdy z siedzących za mną mógł wziąć własny egzemplarz sprawdzianu. Gdy każdy z nas miał już wszystko, usłyszeliśmy wesołe, a zarazem jadowite życzenia powodzenia i rozpoczęliśmy walkę o ocenę.

Rozmyślając nad odpowiedziami, poczułam dyskomfort w kręgosłupie i uznając, że siedzę za daleko od ławki, chwyciłam za brzegi krzesła, aby się przysunąć.

Jebut! Tak określiłabym dźwięk w przyspieszonym tempie.

To były sekundy – nagle znajdowałam się na podłodze w pozycji półleżącej, z bolącym tyłkiem oraz szokiem malującym się na mojej twarzy, na której najpewniej ze wstydu miałam plamki koloru szkarłatu.

– Stara, gdybym nie odsunęła ławki, wbiłabyś się w nią swoją czaszką! – powiedziała z przerażeniem Paulina.

– Nic ci się nie stało? – zapytała zatroskana nauczycielka, która w tym momencie przykucnęła obok mnie.

– Nadawałabyś się na kaskaderkę! – krzyknął ktoś z końca klasy.

Lecz nagle wszystkie głosy zaczęły zlewać się w niezrozumiały dla mnie bełkot, a ja sama nie wiedziałam, co powiedzieć. W moich oczach zaczęły mienić się łzy, choć chciało mi się również śmiać z tej niedorzecznej sytuacji. Gdy jednak po chwili chciałam się podnieść z tej nieszczęsnej podłogi, zorientowałam się, że nie mam takiej możliwości, ponieważ moje stopy jakby nie istniały, a ból promieniujący w dole kręgosłupa nasilał się z każdą sekundą.

– Proszę pani, nie czuję stóp… – wyszeptałam z przerażeniem.

– Chłopaki, pomóżcie Łucji i zaprowadźcie ją do pani pielęgniarki. – Chyba tak brzmiały słowa Reni.

W momencie podniesienia mojego ciała z podłogi przez Igora i Michała poczułam jeszcze mocniejsze szarpnięcie w odcinku lędźwiowym, co spowodowało, że z moich oczu popłynął już niepohamowany potok łez.

Z drogi do pielęgniarki niewiele pamiętam, gdyż mój umysł spowiła mgła bólu i adrenaliny, a wzrok rozmyły słone łzy.

Teraz

Pamiętam, że od wejścia do gabinetu piguły wszystko działo się jak w przyspieszeniu. Pamiętam krzyki mamy i pielęgniarki, że udaję. Pamiętam głosy ratowników, zastrzyk ketonalu oraz przewiezienie do szpitala karetką na sygnale. Wszystkie widoki zmywały się w szarawe kolory od łez i otaczających mnie dźwięków. Marne próby przekonania wszystkich wokół o prawdziwości moich słów na temat samopoczucia sprawiły, iż wyszłam przy tym tylko na rozkapryszoną histeryczkę, która nie ma pojęcia, o czym mówi. Lekarz przyjmujący mnie na SOR-ze stwierdził, że to tylko stłuczenie, i bez zrobienia prześwietlenia wypisał mnie do domu, dając jedynie skierowanie do ortopedy, nawet jeśli uważał, że prędko mi przejdzie, bo to jednak kręgosłup.

Dwa tygodnie jeżdżenia na wózku przy akompaniamencie różnorodnych słów, w których każdy wyrażał swój sceptycyzm, twierdząc, że zwyczajnie przesadzam… Dopiero po dwóch pieprzonych tygodniach od upadku dowiedzieliśmy się, iż mam dwa pęknięte kręgi, a o chodzeniu na własnych nogach mogę zapomnieć. Wyrok czy karma, a może zwyczajnie złośliwość losu, każdy mógłby to nazwać po swojemu. Przeżyłam piekło, po którym zostały blizny na ciele i duszy oraz głęboko zakorzeniony brak wiary w naszą ochronę zdrowia. Jestem święcie przekonana, że awersja do lekarzy pozostanie ze mną do końca życia.

Teraz co prawda chodziłam już normalnie, nawet biegałam czy tańczyłam, lecz to zasługa dobrego rehabilitanta, który widząc mój upór, zamiast zmuszać mnie do wzmacniania mięśni rąk, obrał sobie za cel, abym zaczęła chodzić. Kosztowało mnie to masę wyrzeczeń, treningów, potu i łez, aby wszystko wróciło do normy. Jednakże nie było tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać, ponieważ każdy mocniejszy wysiłek czy przeciążenie kręgosłupa nadal sprawiało, że połykałam kilkanaście tabletek przeciwbólowych, wyjąc w poduszkę z bólu tak, aby nikt tego nie widział.

Demony zawsze skrywają się za uśmiechem, radością, szczęściem. Choć kojarzymy mrok z ciemnymi kolorami, zapominamy, że im dłużej utrzymujemy go w sobie samych, tym bardziej dla innych budujemy pozory jego przeciwieństwa, prezentując między innymi radość, jasność, biel. Czerwień z bielą – to moje ulubione połączenie kolorów, które symbolizuje cierpienie i spokój, dwie skrajności idealnie ze sobą połączone, niczym flaga Polski. No bo jak można cierpieć, skoro się uśmiechasz? Ano można.

Tak samo jak wiele innych emocji można ukryć przed znajomymi, bliskimi czy chociażby obcymi ludźmi. Każdy drobny szczegół ma jakieś znaczenie, niestety niektórzy nie potrafią tych szczegółów dostrzegać. Czasem bywa tak, że mimo iż cierpimy w środku, to nie dajemy tego po sobie poznać. Pozornie zakładamy pelerynę szczęścia, którą pokazujemy każdemu, kto na nas trafi. Pozornie. Bo z czasem niestety nasze zmęczenie i smutek uwidaczniają się na twarzy, ukazując zgliszcza, które są głęboko w nas. Podkrążone oczy tłumaczone zmęczeniem. Blada cera tłumaczona anemią, którą da się poprzeć wynikami krwi. Pusty wzrok tłumaczony niewysypianiem się, gonieniem czasu, który i tak nam umyka.

Tłumaczymy się tak łatwo, a ludzie w to wierzą. Wierzą, że gdy się uśmiechamy, to jesteśmy szczęśliwi. Wierzą, że nasze żarty z życia, które notorycznie wychodzą z naszych ust, są przejawem dobrego stanu. My tak samo próbujemy w to wierzyć… Jednak przychodzi taki czarny dzień z czarną godziną, że przestajemy liczyć na lepsze jutro, wierzymy, że nasze serce przestanie bić, a wtedy ujrzymy w końcu raj, bo w piekle przyszło nam żyć. Depresja, stany lękowe, próba samobójcza, nerwica natręctw zmieniły się w determinację i codzienną walkę. Ale czy na pewno była to stuprocentowa walka? Czy może tylko głupie stwierdzenie, aby się lepiej poczuć, w momencie gdy połykało się tonę leków przeciwbólowych?

W tym całym bagnie podczas rehabilitacji mogłam liczyć jedynie na Fabiana, nawet jeśli odtrącałam go przez to, co wypisywała do mnie wtedy jego dziewczyna, z którą niedawno się rozstał. Okazało się, że zazdrośnica sama doprawiała mu rogi, zdradzając go z jakimś typkiem. Nie przyznałam się nigdy do tego, że nie cierpiałam tej blond cizi, cheerleaderki od siedmiu boleści. Podejrzewam, że nawet pustak ma w sobie więcej niż to, co ona nosi w czaszce. Na tę myśl parsknęłam śmiechem. Otarłam łzy i poczułam, że dopada mnie gorączka. Już wcześniej odczuwałam symptomy grypy, które oczywiście zbagatelizowałam, bo myślałam, że mi przejdzie. Będę chora, wspaniale! Odłożyłam talerz do zlewu, wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w bokserki oraz podkoszulek, po czym z telefonem w ręku położyłam się do łóżka.

Wymienione wiadomości z Fabim przywołały na moją twarz uśmiech, z którym zasnęłam twardym snem, niestety oprawionym w koszmar przeszłości, zapętlonym ostatnimi czasy w mroczną mantrę każdej nocy od wielu miesięcy.