Pain&Pleasure. Prawdziwa historia dziewczyny, której życie zaczęło się tak drastycznie, że mogła wybrać tylko złą drogę - Reiser Ewa - ebook

Pain&Pleasure. Prawdziwa historia dziewczyny, której życie zaczęło się tak drastycznie, że mogła wybrać tylko złą drogę ebook

Reiser Ewa

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Przekraczanie seksualnych granic, luksusowe apartamenty, pieniądze, przepych

 

Isabell, uciekając od mrocznej przeszłości, osiedla się w Warszawie. Z czasem staje się cenioną w stolicy projektantką wnętrz. Pewnego dnia spotyka mężczyznę, który wplątuje ją w sieć erotycznych manipulacji, zlecając jej stworzenie swojego sex roomu. Kobieta wkracza w relacje nasycone pożądaniem, ostrym seksem, a zawodowo skupia się na projektowaniu ukrytych apartamentów dla bogatych ludzi, w których spełniają swoje najskrytsze fantazje.

 

To nie jest opowieść dla grzecznych dziewczynek. Nowa książka współautorki głośnego bestsellera Mężczyzna, którego kochałam.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 204

Oceny
3,5 (11 ocen)
2
5
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąca historia,która rozgrzewa do czerwoności Polecam
00
Ellza1505

Z braku laku…

Książka przeznaczona powyżej 🔞‼️ Sam początek zapowiadał się dosyć dobrze bynajmniej to jakieś połowy książki, ale później już tak nie było i z każdą kolejną stroną było tylko gorzej, słowo daję że ta książka mnie poprostu wymęczyła 🤷 Książka niestety nie posiada chyba normalnej treści a, same zbliżenia seksualne. Biorąc do czytania tą książkę wiedziałam, że będzie to książka o treści erotycznej ale, tu zdecydowanie coś poszło nie tak, i to bardzo! Treść z pewnością jest mocna i za pewne dla niektórych będzie też kontrowersyjna bo jest nie tylko mocno przesycona erotyzmem i to w ilości takiej że czasem czułam poprostu nie smak 🫣 bo w tej historii jest chyba każdy możliwy rodzaj sexu!😈 Ilość kolejnych partnerów i ich historia spowodowały że słowo daję zaczęłam je notować bo poprostu się pogubiłam kto bym kim 😈 Bohaterowie pozbawieni jakich kolwiek emocji i chemii, już nie wspomnę o płytkich i sztucznych dialogach 🤷 Myślę że sam pomysł tej historii był dobry ale wykonanie...
00

Popularność



Podobne


Autorka: Ewa Reiser

Redakcja: Ewa Biernacka, Katarzyna Zioła-Zemczak

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko

eBook: Atelier Châteaux

Zdjęcie na okładce:Freepik.com/Badsha's World (generated with AI)

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Ewa Reiser

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2024

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-384-9

Przedmowa

Sta­je­my się kimś in­nym, będąc za­ra­zem sobą, a seks po­zwa­la nam uspra­wie­dli­wić nie­kon­wen­cjo­nal­ne za­cho­wa­nia.

A jaka jest Two­ja rola?

Rodzinka

Jest wie­czór, oko­ło siód­mej. Z młod­szą sio­strą i ko­le­żan­ką sie­dzi­my na podło­dze przed te­le­wi­zo­rem, któ­ry stoi na sta­rym drew­nia­nym seg­men­cie. Do­sko­na­le pa­mi­ętam ten me­bel, bo to­wa­rzy­szył mi przez całe lata spędzo­ne w domu. Ro­dzi­ce do­sta­li go w pre­zen­cie ślub­nym. Przez ja­kiś czas pe­łnił funk­cję me­blo­ścian­ki, roz­dzie­lał duży po­kój na dwa mniej­sze w nie­spe­łna sze­śćdzie­si­ęcio­me­tro­wym miesz­ka­niu. W dol­nej części miał szu­fla­dy z me­ta­lo­wy­mi okrągły­mi uchwy­ta­mi, po­wy­żej za­my­ka­ne szaf­ki, a mi­ędzy nimi pó­łkę. Je­den seg­ment słu­żył jako „bi­blio­tecz­ka”, mie­ścił ojca ksi­ążki i rocz­ni­ki pi­sma „De­tek­tyw”, na któ­re­go pre­nu­me­ra­tę mat­ka wy­da­wa­ła ostat­nie gro­sze. Szcze­gól­nie lu­bi­łam seg­ment z podświe­tla­nym bar­kiem, dla mnie i ro­dze­ństwa wcie­le­nie luk­su­su. Po otwar­ciu pach­niał kawą i cze­ko­la­dą, któ­re mat­ka trzy­ma­ła na spe­cjal­ne oka­zje. Chwa­li­ły­śmy się jego za­war­to­ścią ko­le­żan­kom, któ­re za­pra­sza­ły­śmy pod nie­obec­no­ść do­ro­słych. Nie­kie­dy pod­kra­da­ły­śmy cu­kier­ki albo gumy do żu­cia, też tam cho­wa­ne, któ­re uda­ło się ro­dzi­com zdo­być.

Miesz­ka­nie mie­ści­ło się w sta­rej po­nie­miec­kiej czte­ro­pi­ętro­wej ka­mie­ni­cy kwa­te­run­ko­wej. Sąsie­dzi na ogół byli sta­rzy, ra­czej z ni­zin niż z wy­żyn spo­łecz­nych, w wi­ęk­szo­ści wy­sie­dle­ni z do­tych­cza­so­wych miesz­kań z po­wo­du dłu­gu – nie­pła­co­ne­go la­ta­mi czyn­szu.

Z pa­sją wście­kłe­go psa oj­ciec eg­ze­kwo­wał utrzy­my­wa­nie w domu po­rząd­ku. A od­po­wie­dzial­no­ść za schlud­no­ść spo­czy­wa­ła na mat­ce, na mnie i sio­strze. Przy czym nie było ja­sne, na czym ten ład ma po­le­gać. Za­kres obo­wi­ąz­ków nie był usta­lo­ny na­wet mi­ędzy ro­dzi­ca­mi. Nie było za­sad, tyl­ko dryl, dys­cy­pli­na, wy­mu­sza­nie. Dla­te­go za­wsze za­ska­ki­wa­ły nas kary ojca, na przy­kład za­kaz wy­jścia na dwór przez ty­dzień z po­wo­du nie­po­ukła­da­nia jego ksi­ążek, mimo że nam tego nie zle­cił. To była jaw­na nie­spra­wie­dli­wo­ść – a tak na­praw­dę jego me­to­da na nie­wol­ni­cze trzy­ma­nie nas w domu ty­go­dnia­mi. Żeby mieć kim po­mia­tać i rządzić!

Oj­ciec zmu­szał nas do sprząta­nia, nęka­jąc fi­zycz­nie i psy­chicz­nie. Na­gro­dą za ci­ągłe sprząta­nie były nie przy­wi­le­je, tyl­ko czy­sty dom jako taki. I nie­ka­ra­nie nas, gdy ojcu już bra­ko­wa­ło po­my­słu, do cze­go by się tu przy­cze­pić.

Wszyst­ko lśni­ło. Krysz­ta­ło­we wa­zo­ny były myte we­dług spe­cjal­nej pro­ce­du­ry, ja­kiej na­uczy­ła nas mat­ka, seg­ment kon­ser­wo­wa­ny spe­cjal­ną pa­stą o spe­cy­ficz­nym za­pa­chu, podło­ga i dy­wa­ny od­ku­rzo­ne, szy­by w oknach umy­te, za­sło­ny upra­ne. Oj­ciec spraw­dzał czy­sto­ść miejsc nie­oczy­wi­stych, na przy­kład obec­no­ść ku­rzu w klo­szu lam­py czy pia­sku pod dy­wa­nem. Za­wsze coś znaj­do­wał i za­bra­niał nam wy­cho­dze­nia na po­dwór­ko lub kon­tak­tu z ko­le­żan­ka­mi przez cały ty­dzień, albo roz­ka­zy­wał czy­tać na głos dwie go­dzi­ny bez prze­rwy.

Z cza­sem po­lu­bi­łam do­mo­we czyn­no­ści, po­nie­waż od cza­su do cza­su oj­ciec mnie za nie chwa­lił. Czu­łam się wte­dy przez nie­go do­strze­żo­na: „Głu­pia, brzyd­ka, ale cho­ciaż sprzątać umiesz” – mó­wił. „Do ni­cze­go in­ne­go się nie na­da­jesz, tyl­ko do sprząta­nia” – stwier­dzał, a mnie za­le­wa­ła fala szczęścia.

Na­sze re­la­cje ro­dzin­ne – wzor­ce wła­dzy i pod­po­rząd­ko­wa­nia, ról pana i nie­wol­ni­ka – wpły­nęły na moje wcze­sne usa­mo­dziel­nie­nie się, ży­cio­we de­cy­zje i spo­so­by ra­dze­nia so­bie w re­la­cjach z lu­dźmi.

Sto­sun­ki pa­nu­jące w ro­dzin­nym domu, wdru­ko­wa­ne w psy­chi­kę wzor­ce, to­wa­rzy­szą mi do dziś. Ów­cze­sne trau­my kom­pen­su­ję po­przez zdu­mie­wa­jące mnie samą za­cho­wa­nia.

Do­bra­noc­ka w te­le­wi­zji do­bie­ga ko­ńca, a ja my­ślę tyl­ko o tym, czy oj­ciec po­bi­je dzi­siaj mat­kę ko­lej­ny raz, czy pój­dzie spać i tę noc prze­trwa­my bez awan­tu­ry. Rano będzie do­brze, mat­ka poda mu piwo, a on będzie dla niej miły.

Na­gle czu­ję jego dłoń na ple­cach, moc­ne klep­ni­ęcie sta­wia mnie na bacz­no­ść. Ręce mam zim­ne, cała się trzęsę.

– Wy­pier­da­laj do po­ko­ju – mówi do mnie le­d­wo sły­szal­nym szep­tem, by jego sło­wa nie do­ta­rły do mo­jej ko­le­żan­ki.

Zmie­rzam do na­sze­go po­ko­ju, słu­żące­go za dzie­ci­ęcą sy­pial­nię oraz będące­go łącz­ni­kiem z kuch­nią i pi­ęcio­me­tro­wą ła­zien­ką.

Oj­ciec po­py­cha mnie na wer­sal­kę, sy­czy mi pro­sto w twarz, jego od­dech za­je­żdża pa­pie­ro­sa­mi i wódą.

– Co ona tu jesz­cze robi? Nie wi­dzisz, któ­ra go­dzi­na? Niech tyl­ko wyj­dzie, to do­sta­niesz taki wpier­dol, że ju­tro na dupę nie usi­ądziesz. Won! Masz pięć mi­nut na wy­je­ba­nie jej z domu!

Szar­pie mnie i po­py­cha w stro­nę po­ko­ju, gdzie sio­stra z ko­le­żan­ką świet­nie się ba­wią, nie­świa­do­me sy­tu­acji. Ja znam ty­po­wy sce­na­riusz, gdy oj­ciec wra­ca do domu nie­do­pi­ty i ocho­czo wy­ży­wa się na do­mow­ni­kach.

Ko­le­żan­ce po­le­cam szy­ko­wać się do wy­jścia, sio­strze iść się myć. Młod­szy brat już śpi, jest jesz­cze mały i Bogu dzi­ęki ma szan­sę ni­cze­go nie pa­mi­ętać.

Mat­ka sta­ra się być miła. Zro­bi­ła ko­la­cję i krząta się po domu, ba­da­jąc ka­li­ber dąsów ojca, któ­ry sie­dzi w po­ko­ju ze sta­rym seg­men­tem i ulu­bio­nym ga­dże­tem – te­le­wi­zo­rem.

Na­gle sły­chać od­głos tłu­czo­ne­go szkła, prze­kle­ństwa i wrzask:

– Kry­sty­na!!

– Cze­go chcesz?! – wrzesz­czy mat­ka rów­nie do­no­śnie.

– Gów­no, cze­go chcę! Je­dze­nia! Chcę nor­mal­nej ko­la­cji!

Te­raz szklan­ka i po­piel­nicz­ka lądu­ją na ścia­nie, a ława na podło­dze.

Mat­ka nie re­agu­je. Sia­da na wer­sal­ce przy mnie i sio­strze i ner­wo­wo pali pa­pie­ro­sa.

Nie trze­ba było dłu­go cze­kać, by zi­gno­ro­wa­ny przez nią wście­kły oj­ciec wpa­dł do po­ko­ju.

– Co ja po­wie­dzia­łam, kur­wa?! Gdzie ko­la­cja? Mam jeść to gów­no, któ­re mi po­de­tknęłaś? Otruć mnie chcesz, suko?!

Wy­krzy­wio­na zło­ścią twarz i wkurw w oczach mó­wią wszyst­ko – w tej chwi­li dzia­ła w try­bie psy­cho­la. Pod­ku­lam ko­la­na i obej­mu­ję je ręka­mi, sio­stra pła­cze. Płacz to for­ma obro­ny, wręcz pro­śby do ojca o li­to­ść, o da­nie nam spo­ko­ju. Jako dziec­ko my­śla­łam, że im gło­śniej pła­czę, tym bar­dziej robi mu się mnie żal. Ale to tak nie dzia­ła.

Mat­ka, nie ba­cząc na jego stan, zgry­wa od­wa­żniacz­kę:

– Sam so­bie zrób!

Oj­ciec chwy­ta ją za wło­sy, wali pi­ęścią w twarz i pró­bu­je ją za­wlec do kuch­ni. Sio­stra, jak za­wsze w ta­kich sy­tu­acjach, wtu­la się we mnie i za­ty­ka uszy dło­ńmi. Te­raz sie­dzi­my z gło­wa­mi mi­ędzy ko­la­na­mi, na­kry­ty­mi ręka­mi. Kosz­mar do­pie­ro się za­czy­na.

Mama była kie­dyś pi­ęk­ną ko­bie­tą… Wi­dzia­łam ją na zdjęciach, opo­wia­dał mi o niej jej oj­ciec, mój ko­cha­ny dzia­dek. Jako bar­dzo mło­da dziew­czy­na za­ko­cha­ła się w na­szym ojcu bez pa­mi­ęci. Bab­cia była prze­ciw­na temu zwi­ąz­ko­wi, po­nie­waż kon­ku­rent był ka­ra­ny za kra­dzie­że i bój­ki. Omo­tał mat­kę swo­im wdzi­ękiem, bo brzyd­ki nie był. Na prze­kór wszyst­kim po­sta­no­wi­li być ra­zem, a je­dy­nym roz­wi­ąza­niem w tam­tych cza­sach było dziec­ko! Wia­do­mo, ci­ąża to we­lon i ołtarz, by­le­by tyl­ko lu­dzie nie ga­da­li. Tak wła­śnie po­ja­wi­łam się na świe­cie.

By­łam więc pla­no­wa­nym, ale by­naj­mniej nie chcia­nym dziec­kiem – je­śli mo­żna tak to ująć. Za­ła­twi­łam im sy­tu­ację – ale poza tym ani mat­ka, ani oj­ciec rap­tus nie byli go­to­wi na zo­sta­nie ro­dzi­ca­mi.

Mat­ka sko­ńczy­ła szko­łę dla sprze­daw­ców, lecz nie zdąży­ła pod­jąć pra­cy, po­nie­waż uro­dzi­ła mnie w wie­ku nie­spe­łna dzie­wi­ęt­na­stu lat. Mia­ła na utrzy­ma­niu bez­ro­bot­ne­go męża, któ­ry za­glądał do kie­lisz­ka i dla­te­go wci­ąż wy­le­wa­li go z ro­bo­ty, ko­mu­nal­ne miesz­ka­nie do re­mon­tu i no­wo­rod­ka przy pier­si. Utrzy­my­wa­li nas dziad­ko­wie – to oni opła­ca­li ra­chun­ki i ku­po­wa­li je­dze­nie.

Z cza­sów dzie­ci­ństwa pa­mi­ętam, że mama w domu opie­ko­wa­ła się moją młod­szą sio­strą, a ja cho­dzi­łam do przed­szko­la. Było cie­pło i we­so­ło. Nie­odłącz­nym ele­men­tem na­sze­go ży­cia były im­pre­zy. Dwie kil­ku­let­nie dziew­czyn­ki cze­ka­ły na go­ści. Eks­cy­to­wa­ło nas pod­słu­chi­wa­nie do­ro­słych. Le­ża­ły­śmy z sio­strą w łó­żkach i na­słu­chi­wa­ły­śmy od­gło­sów za­ba­wy za ścia­ną. Naj­lep­sze na tych za­kra­pia­nych za­ba­wach było to, że za­wsze ja­kiś wu­jek przy­cho­dził do na­sze­go po­ko­ju i wsa­dzał nam pod pi­żam­kę bank­not.

Nie prze­szka­dza­ła mi for­ma, w ja­kiej go do­sta­wa­łam od wuj­ka, czy­li wci­ska­nie mi pod pi­żam­kę wiel­kiej dło­ni i ma­ca­nie po ka­wa­łku mo­je­go chu­de­go cia­ła. Za­mie­ra­łam i cze­ka­łam, aż sko­ńczy, bo za­wsze ko­ńczył. Wte­dy nie wy­da­wa­ło mi się to ani złe, ani za­ka­za­ne, ani krzyw­dzące. Moja god­no­ść ucier­pia­ła na tym do­pie­ro w do­ro­słym ży­ciu.

Często pó­źniej za­sta­na­wia­łam się, czy ro­dzi­ce nie wie­dzie­li, po co przy­cho­dzi­li do sy­pial­ni dwóch ma­łych dziew­czy­nek nasi wuj­ko­wie? Czy może wie­dzie­li i to to­le­ro­wa­li?

Mat­ka leży w kuch­ni z gło­wą osło­ni­ętą ręka­mi, bro­ni­ąc się przed ko­lej­ny­mi cio­sa­mi i kop­nia­ka­mi ojca.

– Co ty so­bie, kur­wa, my­ślisz?! Nie po­tra­fisz zro­bić po­rząd­nej ko­la­cji i dzie­ci przy­pil­no­wać?

– Uspo­kój się, zo­staw mnie! Dziew­czyn­ki pa­trzą – do­cho­dzi do mnie stłu­mio­ny głos mat­ki, któ­ra pró­bu­je za­ła­go­dzić sy­tu­ację.

Nie pa­trzę w tam­tą stro­nę. Nie ucie­kam, bo pró­ba wy­jścia z miesz­ka­nia sko­ńczy­ła­by się tym, że i mnie by po­bił. Poza tym nie mogę zo­sta­wić ro­dze­ństwa sa­me­go.

Gdy oj­ciec na­dal za­pa­mi­ęta­le okła­da mat­kę, wy­zy­wa­jąc ją od naj­gor­szych, ona woła o po­moc.

– Bie­gnij po po­li­cję! – krzy­czy do mnie, ale w tym mo­men­cie na jej szczęce lądu­je but ojca i mama tra­ci przy­tom­no­ść. Naj­praw­do­po­dob­niej ma zła­ma­ną żu­chwę.

Sąsie­dzi prze­sta­li re­ago­wać na jej krzy­ki, bo nie­zmien­nie wy­gląda­ło to tak. Oni wzy­wa­ją po­moc, przy­je­żdża pa­trol i po­ucza ojca. On od­wa­la skru­chę, a mat­ka, szczęśli­wa, jak gdy­by ni­g­dy nic, idzie z nim do łó­żka upra­wiać seks na zgo­dę. Przez kil­ka ko­lej­nych dni on uni­ka sąsia­dów, uda­jąc, że nic się nie sta­ło.

Wy­bie­gam z domu w sa­mych kap­ciach i bie­gnę do po­sto­ju tak­só­wek pod do­mem. „Zło­tó­wy” – tak na­zy­wa ich oj­ciec – nas zna­ją, bo nie­raz sły­szą ha­ła­sy, wy­zwi­ska i płacz do­cho­dzące z na­sze­go miesz­ka­nia. Je­den z kie­row­ców wy­sia­da z sa­mo­cho­du i dzwo­ni z bud­ki te­le­fo­nicz­nej po pa­trol.

Tym ra­zem zwi­nęli ojca na izbę wy­trze­źwień, a wi­dząc ża­ło­sny stan mat­ki, we­zwa­li po­go­to­wie. Do nas przy­szła bab­cia za­wia­do­mio­na przez sąsia­dów. Opie­ko­wa­ła się nami do cza­su wy­pusz­cze­nia ojca z do­łka, tym ra­zem do rana na­stęp­ne­go dnia, gdy wró­cił do domu trze­źwy. Tym się sko­ńczy­ła ta in­ter­wen­cja i całe za­mie­sza­nie, ale nie bez śla­du. Ta i inne raz na za­wsze po­zo­sta­wi­ły pi­ęt­no na mo­jej psy­chi­ce.

Nie przy­po­mi­nam so­bie, aby ja­kiś urzęd­nik za­in­te­re­so­wał się sy­tu­acją do­mo­wą moją i ro­dze­ństwa. Nie mie­li­śmy asy­sten­ta ro­dzi­ny, oj­ciec nie miał do­zo­ru po­li­cyj­ne­go, nie za­ło­ży­li nam Nie­bie­skiej Kar­ty W szko­le nikt nie py­tał, skąd mamy si­nia­ki, dla­cze­go przy­cho­dzi­my za­pła­ka­ne i wiecz­nie sen­ne. Sąsie­dzi nie do­cie­ka­li, za­my­ka­li się w swo­ich miesz­ka­niach i uda­wa­li, że nic nie sły­szą, a na­stęp­ne­go dnia mó­wi­li „dzień do­bry” ojcu jak przy­kład­ne­mu oby­wa­te­lo­wi. Pa­mi­ętam strach nie o sie­bie, a o mat­kę i ro­dze­ństwo. Przed ka­żdym po­wro­tem do domu ze szko­ły to­wa­rzy­szył mi ból brzu­cha. W wie­ku dzie­wi­ęciu lat by­łam bla­dym, nie­do­ży­wio­nym dziec­kiem. Nie dla­te­go, że ro­dzi­ce nie da­wa­li mi jeść, tyl­ko dla­te­go, że z ner­wów czu­łam wstręt do je­dze­nia. Nie mia­łam gdzie się schro­nić, cho­ćby w week­end od­po­cząć od stra­chu przed oj­cem. Chy­ba że wy­jąt­ko­wo, od cza­su do cza­su, cio­cia, ta­kże pi­ja­na po li­ba­cji z mo­imi ro­dzi­ca­mi, bra­ła mnie i sio­strę do sie­bie na no­co­wa­nie.

Brat zo­sta­wał w domu, ale nie mia­łam wte­dy po­jęcia, ja­kie gro­zi mu nie­bez­pie­cze­ństwo pod opie­ką, a jed­no­cze­śnie z bra­ku opie­ki pi­ja­nych ro­dzi­ców. Za to te­raz pa­nicz­nie boję się po­sia­da­nia wła­snych dzie­ci…

U cio­ci było spo­koj­nie. Mo­gły­śmy się wy­spać bez pi­jac­kich awan­tur, usły­szeć do­bre sło­wo i po­chwa­łę, a rano do­stać cie­płe śnia­da­nie, cze­go nie było w domu, bo ro­dzi­ce od­sy­pia­li li­ba­cję do wie­czo­ra. Cio­cia mia­ła dwóch sy­nów. Nie spe­łni­ło się jej ma­rze­nie o po­sia­da­niu có­recz­ki, dla­te­go mnie z sio­strą trak­to­wa­ła cie­pło. Lu­bi­łam, kie­dy nas od­wie­dza­ła, na­wet je­śli ko­ńczy­ło się to li­ba­cją. Była kimś, kto zwra­cał na mnie uwa­gę i mnie przy­tu­lał.

Od kie­dy w wie­ku pi­ęt­na­stu lat za­częłam mie­si­ącz­ko­wać, oj­ciec za­stra­szał mnie kon­se­kwen­cja­mi za­jścia w nie­chcia­ną ci­ążę. Nie wspó­łży­łam wte­dy z chło­pa­ka­mi, ale on oczy­wi­ście wie­dział le­piej.

– Pa­mi­ętaj – ra­czył mat­kę ja­dem – gdy ona zaj­dzie w ci­ążę, to wy­pier­da­la­cie z mo­je­go miesz­ka­nia na zbi­ty pysk, ty i ta kur­wa. Zo­ba­czysz, przy­nie­sie ba­cho­ra i będziesz mu­sia­ła go wy­kar­mić, a ja na was ro­bić nie będę.

Oj­ciec w okre­sie mo­je­go dzie­ci­ństwa pra­co­wał jako cieć, stró­żo­wał w ja­kie­jś kan­cia­pie za mar­ne gro­sze, któ­re i tak prze­pi­jał. Spo­koj­nie było tyl­ko wte­dy, gdy miał noc­ną zmia­nę. Mat­ka da­wa­ła nam ko­la­cję i mo­gli­śmy bez stre­su za­snąć.

Oczy­wi­ście, miał prze­rwy w pi­ciu, nie­kie­dy dwu­ty­go­dnio­we, ale z prze­mo­cy psy­chicz­nej nie re­zy­gno­wał ta­kże wte­dy. W te trze­źwe dni przy­pier­da­lał się o wszyst­ko, o brud­ne na­czy­nia, nie­umy­tą podło­gę, o jego zda­niem nie­sto­sow­ny strój. To kry­ty­ko­wał naj­częściej – mój wy­gląd. Wy­śmie­wał go i wy­kpi­wał.

Kie­dy sze­dł do szko­ły na wy­wia­dów­kę słu­chać pe­anów na cze­ść mo­jej stu­pro­cen­to­wej fre­kwen­cji, nie­na­gan­ne­go za­cho­wa­nia i do­brych ocen, zgry­wał do­bre­go ojca. Sam ni­g­dy nie po­chwa­lił mnie za osi­ągni­ęcia.

Gdy za­częły się pierw­sze dys­ko­te­ki szkol­ne, ma­rzy­łam, by móc w nich uczest­ni­czyć, ale za­wsze w dzień po­ta­ńców­ki oj­ciec ce­lo­wo wy­wo­ły­wał awan­tu­rę.

Było mi przy­kro, kie­dy ko­le­żan­ki opo­wia­da­ły po szkol­nym balu, jak było faj­nie, a ja ni­g­dy nie mo­głam tam z nimi być, bo oj­ciec zna­la­zł po­wód, by za­ka­zać mi wy­jścia, za­zwy­czaj w ostat­niej chwi­li. To była jego for­ma znęca­nia się. Do tego stop­nia przy­wy­kłam do tej emo­cjo­nal­nej ka­ru­ze­li, że w do­ro­słym ży­ciu do­pa­dły mnie jej dra­ma­tycz­ne skut­ki – we­wnętrz­ny przy­mus jej po­szu­ki­wa­nia. Oczy­wi­ście, by­łam grzecz­na i po­słusz­na przez dwa ty­go­dnie przed im­pre­zą, aby za­słu­żyć na po­zwo­le­nie na wy­jście, lecz to nie wy­star­cza­ło. Kie­dyś po­sta­no­wi­łam się po­sta­wić i mimo wszyst­ko pó­jść na szkol­ną im­pre­zę.

– Ni­g­dzie nie pój­dziesz! – wrza­snął.

– Pro­szę, tato, nie by­łam ni­g­dy na ta­kiej dys­ko­te­ce, wszy­scy będą, poza mną…

– Nie je­steś „wszy­scy”, będziesz się tam kur­wić z tymi two­imi ko­le­ża­necz­ka­mi! Masz sie­dzieć w domu, a jak spró­bu­jesz wy­jść, to spusz­czę ci taki wpier­dol, że na du­pie nie usie­dzisz!

Wy­sze­dł, trza­ska­jąc drzwia­mi. Czu­łam się win­na, że prze­ze mnie dzi­siaj się upi­je, że go do tego spro­wo­ko­wa­łam… Zo­sta­łam z tym prze­ko­na­niem, a ta­kże z lękiem i smut­kiem, że ju­tro w szko­le jak zwy­kle mnie wy­śmie­ją z po­wo­du szla­ba­nu w domu.

Wy­zwi­ska, za­stra­sza­nie i upo­ka­rza­nie zna­łam ta­kże ze szko­ły. W tam­tych cza­sach wie­lu na­uczy­cie­li wy­ko­rzy­sty­wa­ło wła­dzę, przy ci­chym przy­zwo­le­niu ro­dzi­ców, do bu­do­wa­nia au­to­ry­te­tu w oczach uczniów po­przez za­stra­sza­nie.

Bi­cie po rękach drew­nia­ną li­nij­ką, rzu­ca­nie w uczniów kre­dą i klu­cza­mi, żar­ty z sek­su­al­no­ści, szar­pa­nie za ucho, wy­rzu­ca­nie z kla­sy – nie­zli­czo­ne for­my psy­chicz­ne­go nęka­nia były na po­rząd­ku dzien­nym. Wy­cho­dzi­łam rano z pa­to­lo­gicz­ne­go domu, by zmie­nić śro­do­wi­sko i opraw­ców, prze­ży­wać upo­ko­rze­nia na wi­ęk­szym fo­rum.

Re­la­cje z ró­wie­śni­ka­mi w szko­le, a do­kład­nie z chło­pa­ka­mi, też po­zo­sta­wia­ły wie­le do ży­cze­nia. Pod­szczy­py­wa­nie, ma­ca­nie dziew­czy­nek na za­jęciach na ba­se­nie, roz­bie­ra­nie ich do naga pod wodą, mo­le­sto­wa­nie. Na to wszyst­ko na­uczy­cie­le nie zwra­ca­li uwa­gi. A nam, dziew­czy­nom, to­wa­rzy­szy­ło po­czu­cie winy, zbru­ka­nia, a nade wszyst­ko nie mo­gły­śmy po­wie­dzieć ro­dzi­com o tym, co prze­ży­wa­my w miej­scu, w któ­rym po­win­ny­śmy się czuć bez­piecz­nie. Bo oni cię oska­rżą i za­wy­ro­ku­ją, że za­chęca­łaś do tego chłop­ców, że to two­ja wina, i że je­steś głu­pia.

Inną kwe­stią było wy­ko­rzy­sty­wa­nie w gro­nie ro­dzin­nym. W ma­łym miesz­ka­niu, w ja­kim do­ra­sta­łam – dwa po­ko­je, w tym ten, w któ­rym spa­ły­śmy z sio­strą, będący po­ko­jem prze­chod­nim – często było sły­chać od­gło­sy noc­nych za­baw ro­dzi­ców. Oczy­wi­ście, gdy już mia­łam kil­ka­na­ście lat i ro­zu­mia­łam, co ro­bią i co to jest seks, nie było w tym ni­cze­go mi­łe­go ani fa­scy­nu­jące­go, jak wte­dy, gdy by­łam mała. Ro­dzi­ce nie my­śle­li o kon­se­kwen­cjach, ja­kie nie­sie jaw­no­ść ich roz­wi­ązło­ści. Wszyst­kie dzie­ci w wie­ku przed­szkol­nym ba­wi­ły się „w dom”, w męża i żonę, w ro­bie­nie dzie­ci, in­te­re­so­wa­ły się tego ro­dza­ju te­ma­ta­mi, pró­bo­wa­ły po­znać smak za­ka­za­nych owo­ców, na przy­kład były cie­ka­we na­gie­go cia­ła ró­wie­śni­ków płci prze­ciw­nej.

Im bar­dziej my, ja, moja sio­stra i brat, sta­wa­li­śmy się sa­mo­dziel­ni, tym bar­dziej ro­dzi­ce mie­li dość opie­ki nad nami. Nie kry­li, że prze­szka­dza­my im w bez­tro­skim ba­lo­wa­niu, więc przy ka­żdej oka­zji od­sy­ła­li nas do ro­dzi­ny i zna­jo­mych, a to na fe­rie zi­mo­we, a to na wa­ka­cje let­nie czy cho­ćby na week­end.

Jed­nym z ta­kich miejsc były góry. Pi­ęk­ne mie­si­ące i wi­do­ki, atrak­cje dla dzie­ci lep­sze niż te do­stęp­ne w ma­łym mie­ście, w ja­kim miesz­ka­li­śmy. Lecz nie wszyst­ko było ta­kie ko­lo­ro­we, jak się wy­da­wa­ło na pierw­szy rzut oka…

Opie­ko­wa­ła się nami ro­dzi­na mat­ki, a kon­kret­nie jej brat. By­wa­ło, że na­sze wa­ka­cje w Ląd­ku-Zdro­ju trwa­ły bite dwa mie­si­ące, aż w ko­ńcu ro­dzi­ce przy­je­żdża­li za­brać nas do domu. Pa­mi­ętam, jak za nimi tęsk­ni­łam, pła­ka­łam po no­cach, chcia­łam wra­cać do domu, ale to nie było mo­żli­we, nie było tam na­wet te­le­fo­nu, żeby ich o to po­pro­sić.

Wu­ja­szek miał dwo­je dzie­ci w wie­ku zbli­żo­nym do na­sze­go, więc świet­nie się do­ga­dy­wa­li­śmy i spędza­li­śmy ra­zem czas, tak że do­ro­śli nie za­wra­ca­li so­bie nami gło­wy bar­dziej, niż to było ko­niecz­ne. Co naj­wy­żej pil­no­wa­li, by­śmy nie cho­dzi­li głod­ni.

Wu­jek pra­co­wał, a cio­cia opie­ko­wa­ła się ku­zy­no­stwem i nami. Za­wsze była uśmiech­ni­ęta, we­so­ła i po­zwa­la­ła nam ro­bić rze­czy, któ­rych inni do­ro­śli nam za­ka­zy­wa­li. Na przy­kład zni­ka­li­śmy na całe dnie z domu. Ba­wi­li­śmy się i nikt nie do­cie­kał, gdzie się szwen­da­my. Cio­ci nie pa­mi­ętam zbyt do­brze. Była ci­cha i nie­wy­lew­na – nie przy­tu­la­ła nas. Ale lu­bi­łam jej spo­kój i opa­no­wa­nie, po­nie­waż bu­dzi­ły we mnie nie­zna­ne do­tąd emo­cje – po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa i po­god­ne na­sta­wie­nie do ży­cia. Pew­ne­go wie­czo­ru, kie­dy na­sza grup­ka wró­ci­ła do domu, cze­ka­ła na nas na sto­le ko­la­cja, ale za­miast cio­ci po kuch­ni krzątał się wu­ja­szek.

– Gdzie mama? Cze­mu nie ma mamy? – za­py­ta­ła go cór­ka.

– Po­szła się po­ło­żyć, źle się czu­je. Nie za­da­waj tylu py­tań, tyl­ko marsz do my­cia i spać! – burk­nął wu­jek, nie pa­trząc na nas.

Po ko­la­cji po­szli­śmy się myć. W po­miesz­cze­niu z to­a­le­tą, umy­wal­ką i pral­ką „Fra­nia” cze­ka­ła na nas mi­ska pe­łna cie­płej wody, jed­na dla wszyst­kich.

Do po­ko­ju, w któ­rym spa­li­śmy, szło się ko­ry­ta­rzem, scho­da­mi na strych, na któ­rym był po­ko­ik ogrze­wa­ny kuch­nią węglo­wą west­fal­ką, z czte­re­ma me­ta­lo­wy­mi łó­żka­mi. Pa­mi­ętam do dziś za­pach tego po­ko­ju – stęchli­zny go­łęb­ni­ka, któ­ry znaj­do­wał się na tym sa­mym po­zio­mie domu, i my­szy…

W nocy obu­dził mnie gło­śny płacz ko­goś do­ro­słe­go. Po­cząt­ko­wo wy­da­wa­ło mi się, że to mi się śni, ale nie – nie my­li­łam się.

Szloch był nie­po­wstrzy­ma­ny, ża­ło­sny, wy­da­wa­ło mi się, jak­by głos tej pła­czącej oso­by był mi nie­ob­cy.

Tam­tej nocy pa­no­wa­ła nie­prze­nik­nio­na ciem­no­ść. Tak gęsta, że nie roz­ró­żnia­łam na­wet za­ry­su scho­dów pro­wa­dzących na dół, skąd do­cho­dzi­ły roz­mo­wy do­ro­słych i ten płacz. Może to cio­cia pła­cze. Może coś ją boli?

Le­ża­łam w łó­żku i czu­łam, jak cała się pocę. Krząta­ni­na na dole nie po­zwa­la­ła mi za­snąć, w po­wie­trzu wy­czu­wa­łam woń stra­chu. Do­sko­na­le ją zna­łam z ro­dzin­ne­go domu i wie­dzia­łam, że mam nie­za­wod­ną in­tu­icję.

Nie wiem, jak dłu­go nie spa­łam i wsłu­chi­wa­łam się w do­cho­dzące z dołu od­gło­sy. Sy­gnał nad­je­żdża­jące­go po­go­to­wia upew­nił mnie, że wy­da­rzy­ło się coś złe­go. Sio­stra spa­ła obok mnie ka­mien­nym snem, ku­zy­no­stwo rów­nież.

Z na­pi­ęcia i stre­su za­częłam pła­kać. Sta­ra­łam się przy tym nie zbu­dzić po­grążo­nych we śnie dzie­ci.

– Iza, Izka? Obu­dź się!

Jest wcze­śnie rano. Przy moim łó­żku sto­ją ro­dzi­ce i wpa­tru­ją się we mnie.

– Wsta­waj, je­dzie­my do domu. – Obo­je mają dziw­ne miny, chy­ba nie do ko­ńca są pew­ni sta­nu mo­jej wie­dzy.

– Co się sta­ło? Dla­cze­go wra­ca­my? Jest po­ło­wa wa­ka­cji! Co będę ro­bi­ła w domu?

Roz­glądam się – mo­ich ku­zy­nów nie ma już w łó­żkach, je­ste­śmy w po­ko­ju tyl­ko ja, sio­stra i ro­dzi­ce. Mama i tata ner­wo­wo się krząta­ją, zbie­ra­ją na­sze rze­czy.

– Da­waj, szyb­ciut­ko, za­raz mamy po­ci­ąg. Pa­ku­je­my się i je­dzie­my!

Bły­ska­wicz­nie je­ste­śmy go­to­wi, w domu wu­jo­stwa nie ma ni­ko­go prócz nas i kil­ku ob­cych mężczyzn, któ­rzy mysz­ku­ją po ca­łym miesz­ka­niu, nie zwra­ca­jąc na nas uwa­gi.

Gdy idzie­my z ro­dzi­ca­mi przez kuch­nię, mat­ka mnie po­spie­sza, ci­ągnie za rękę. Kątem oka wi­dzę, że cio­cia na­dal śpi, z gło­wą na­kry­tą ko­łdrą, a przy jej łó­żku stoi ja­kiś pan z ręko­ma sple­cio­ny­mi na klat­ce pier­sio­wej i pa­trzy na mnie. Po­czu­łam wte­dy, że nie po­win­nam pa­trzeć w tam­tą stro­nę.

Do sa­me­go dwor­ca, do­kąd je­cha­li­śmy au­to­bu­sem, nie pa­dło ani jed­no sło­wo. Sio­stra wtu­la­ła się w ra­mio­na mat­ki, a ta nie wy­pusz­cza­ła jej z ob­jęć.

Pod­czas dłu­giej pod­ró­ży po­ci­ągiem za­sta­na­wia­łam się, co się ta­kie­go wy­da­rzy­ło, ale ba­łam się za­py­tać ro­dzi­ców, dla­cze­go tak na­praw­dę przy­je­cha­li nas za­brać do domu. Mama po­pła­ku­je, pa­trząc w okno, oj­ciec czy­ta ga­ze­tę, jak­by ni­g­dy nic, sio­stra bawi się lal­ka­mi, a ja oba­wiam się naj­gor­sze­go. Wy­obra­żam so­bie, że jak wró­ci­my do domu, to się oka­że, że zro­bi­łam coś złe­go i ro­dzi­ce spe­cjal­nie przez to mu­sie­li je­chać taki szmat dro­gi. Być może wu­jek z cio­cią za­uwa­ży­li moje ja­kieś złe za­cho­wa­nie i ich ści­ągnęli, bo nie chcie­li się już nami zaj­mo­wać? Te my­śli mnie przy­gnębia­ją.

In­tu­icja mnie nie za­wio­dła i uczu­cia, któ­re mi to­wa­rzy­szy­ły, były jak naj­bar­dziej na miej­scu. Ale ni­g­dy nie ośmie­li­łam się wprost za­py­tać, co się tak na­praw­dę wy­da­rzy­ło, a ro­dzi­ce ro­bi­li wszyst­ko, bym nie mia­ła oka­zji się do­wie­dzieć. Gdy nie spe­łni­ło się moje prze­czu­cie, że cała ta sy­tu­acja wy­da­rzy­ła się z mo­jej winy, ka­mień spa­dł mi z ser­ca i wo­la­łam nie wra­cać do te­ma­tu.

Na­wet po­grzeb cio­ci owia­ny był ta­jem­ni­cą – z ja­kie­goś po­wo­du nie mo­głam w nim uczest­ni­czyć. Mama z bab­cią wy­bie­ra­ły ubra­nia dla mo­je­go ku­zy­no­stwa na uro­czy­sto­ść po­że­gna­nia ich mat­ki. Dla­cze­go nie mo­głam wzi­ąć w tym udzia­łu? Po­dob­no po­grzeb nie jest dla dzie­ci – tak to ujęła bab­cia.

Wszyst­ko zo­sta­ło za­ła­twio­ne spraw­nie i ci­cho w ci­ągu ty­go­dnia. Była cio­cia i wa­ka­cje w gó­rach, zo­sta­ły wspo­mnie­nia.

Nie ma też wu­jasz­ka i ku­zy­no­stwa, bo wy­je­cha­li do Nie­miec za lep­szym ży­ciem, jak to z ko­lei ujęła moja mat­ka, wręcz dum­na z tego, że jej brat miesz­ka za gra­ni­cą. Od cza­su do cza­su roz­ma­wia­ła z nim przez te­le­fon, z bie­giem lat co­raz rza­dziej, aż ca­łkiem prze­sta­ła. Kon­takt się urwał.

Z cza­sem do­wie­dzia­łam się praw­dy, bo jak tru­ci­zna wy­le­wa­ła się przy ka­żdej li­ba­cji w ro­dzin­nym domu, gdy oj­ciec krzy­czał do mat­ki, że ma bra­ta mor­der­cę. W ko­ńcu zło­ży­łam te puz­zle do kupy. Z mo­ich usta­leń wy­ni­ka­ło, że cio­cia „nie za­pi­ła się na śmie­rć” – taka wer­sja obo­wi­ązu­je w ro­dzi­nie – tyl­ko wu­jek ją na śmie­rć za­ka­to­wał…

Tego wie­czo­ra, kie­dy moja ku­zyn­ka za­py­ta­ła, gdzie jej mama, a wu­jek szy­ko­wał nam ko­la­cję, praw­do­po­dob­nie ko­na­ła w swo­im po­ko­ju lub już była mar­twa. Wu­jek wlał w nią tyle al­ko­ho­lu, by upo­zo­ro­wać śmie­rć z po­wo­du ostre­go za­tru­cia al­ko­ho­lo­we­go. O tym, że nie stro­ni­li od pi­cia, wie­dzia­ła cała wieś, więc nikt nie do­cho­dził praw­dy.

Si­nia­ki, ja­kie cio­cia mia­ła na ca­łym cie­le, za­pi­sa­no na karb usil­nych prób wu­jasz­ka cu­ce­nia żony. Po­dob­no wy­gląda­ła tak źle, że nie otwar­to trum­ny na czas ce­re­mo­nii po­grze­bu.

– Twój brat mor­der­ca! – Nie raz, nie dwa krzy­czał pi­ja­ny oj­ciec, pła­cząc przy tym jak dziec­ko. To był praw­dzi­wy żal i roz­pacz, czy po­kaz przed mat­ką, któ­ry miał ją do­bić?

Gdy to mó­wił, mama nie pro­te­sto­wa­ła, tyl­ko spusz­cza­ła wzrok. Była win­na tak samo jak wu­ja­szek, oj­ciec i ja? Bo nikt z nas nie za­re­ago­wał tak, jak po­wi­nien? Ka­żdy mógł coś zro­bić, aby win­ny po­nió­sł kon­se­kwen­cje swo­je­go czy­nu.

– Co ona mu ta­kie­go zro­bi­ła? Po­wi­nien zgnić w wi­ęzie­niu, a za­miast tego śmie­je nam się w twarz! Mor­der­ca! – wył oj­ciec. – Mor­der­ca!

Z per­spek­ty­wy cza­su za­sta­na­wiam się, czy mo­głam wte­dy, dzie­wi­ęcio­let­nia dziew­czyn­ka, coś zro­bić? Dla­cze­go nie py­ta­łam? Bo mi tego za­bro­ni­li? Prze­cież cho­dzi­ło o czy­jeś ży­cie. Dla­cze­go tam­tej nocy nie pła­ka­łam, nie krzy­cza­łam, nie zro­bi­łam cze­go­kol­wiek, aby te­raz nie mu­sieć za­da­wać so­bie tych py­tań?

Jed­nak my­ślę, że by­łam tyl­ko dziec­kiem w ża­ło­bie zo­sta­wio­nym sa­me­mu so­bie. W tam­tych cza­sach nie było mowy o po­mo­cy psy­cho­lo­ga, a ro­dzi­ce ni­g­dy ze mną o tym wszyst­kim szcze­rze nie po­roz­ma­wia­li i nie po­wie­dzie­li, dla­cze­go cio­ci nie ma. Wie­dzia­łam, czym jest śmie­rć ko­goś sta­re­go, ale nie ko­bie­ty nie­spe­łna czter­dzie­sto­let­niej.

My­ślę, że rów­nież to wy­da­rze­nie po­zo­sta­wi­ło ślad na mo­jej psy­chi­ce.

Lata pły­nęły, przy­bli­ża­jąc mnie nie­uchron­nie do pe­łno­let­no­ści. Od­li­cza­łam mie­si­ące i dni do osiem­na­stych uro­dzin, ma­tu­ry i pod­jęcia wy­ma­rzo­nych stu­diów poza ro­dzin­nym mia­stem, a naj­bar­dziej do dnia uciecz­ki z domu.

Na­uczy­łam się już żyć w moim trud­nym skom­pli­ko­wa­nym świe­cie, pró­bu­jąc prze­wi­dy­wać na­stro­je ro­dzi­ców i do­sto­so­wy­wać swo­je za­cho­wa­nie, by uni­kać kon­flik­tów. Prze­jęłam rolę opie­ku­na ro­dze­ństwa, do­mo­we obo­wi­ąz­ki. Ży­cie w po­czu­ciu winy, sa­mot­no­ść, wstyd i ni­skie po­czu­cie wła­snej war­to­ści wzmac­nia­ły de­cy­zję po­rzu­ce­nia tego syfu.

Ni­ko­mu nie mó­wi­łam o tych za­mia­rach. Wie­dzia­łam, że oj­ciec ni­g­dy się nie zgo­dzi na opusz­cze­nie prze­ze mnie do­mo­we­go wi­ęzie­nia, no bo niby kto mia­łby prze­jąć po mnie wszyst­kie obo­wi­ąz­ki, dbać o młod­sze ro­dze­ństwo, a przede wszyst­kim słu­żyć mu za wo­rek tre­nin­go­wy.

Przy­go­to­wy­wa­łam się skru­pu­lat­nie do re­ali­za­cji mo­je­go pla­nu. Prze­gląda­łam ogło­sze­nia o pra­cy w ga­ze­cie, pod­py­ty­wa­łam ró­wie­śni­ków w szko­le o ich po­ma­tu­ral­ne pla­ny, o to, czy może wie­dzą, kto w War­sza­wie ma do wy­na­jęcia po­kój lub mó­głby mi za­ofe­ro­wać pra­cę.

Czym bli­żej był upra­gnio­ny dzień osiem­na­stych uro­dzin, a po­tem ma­tu­ry, tym sil­niej­sze mi to­wa­rzy­szy­ły lęk i po­czu­cie winy zwi­ąza­ne z zo­sta­wie­niem prze­ze mnie ro­dze­ństwa na pa­stwę losu. Ale de­cy­zja zo­sta­ła pod­jęta i nie za­mie­rza­łam jej zmie­nić.

Pew­ne­go dnia oj­ciec mnie za­wo­łał:

– Iza! Choć tu szyb­ko!

Zo­sta­wiam ksi­ążki, nad któ­ry­mi ślęczę, pod­cho­dzę do ojca roz­wa­lo­ne­go na ka­na­pie.

– Tak? – od­po­wia­dam ci­cho.

– Roz­ma­wia­łem dziś z kum­plem i po­wie­dział mi, że jego syn z żoną szu­ka­ją opie­kun­ki do dziec­ka.

„I co, chce mat­ce pod­su­nąć do­dat­ko­wą pra­cę jako opie­kun­ki?” – po­my­śla­łam.

– I co w zwi­ąz­ku z tym? – po­wie­dzia­łam gło­śno.

– Nie py­skuj, gów­nia­ro! Nie „i co”, tyl­ko „słu­cham”! Nie­wdzi­ęcz­ni­co! – za­czy­na się go­to­wać ze zło­ści, jego twarz pur­pu­ro­wie­je. Kie­dy nie jest pod wpły­wem al­ko­ho­lu, wy­jąt­ko­wo ła­two jest wy­trącić go z rów­no­wa­gi.

– Za­ła­twiam ci ro­bo­tę! Będziesz po szko­le do nich cho­dzi­ła pil­no­wać dzie­cia­ka. Zo­sta­ły ci trzy mie­si­ące, więc spo­koj­nie się wkręcisz i od wa­ka­cji we­źmiesz u nich cały etat.

– Jak to? Prze­cież mam eg­za­mi­ny, ma­tu­rę, inne pla­ny – pró­bu­ję spo­koj­nie ar­gu­men­to­wać, by za­że­gnać nad­ci­ąga­jącą awan­tu­rę.

– Co masz? Pla­ny?! Ha, ha! Do ko­ńca cię po­je­ba­ło? Ksi­ężnicz­ka się zna­la­zła! Ty my­ślisz, że co? Że to wszyst­ko z nie­ba leci? Za co żresz!? Będziesz za­pier­da­lać na sie­bie! Jak do­tąd nie kwa­pi­łaś się, żeby so­bie zna­le­źć ja­kąś ro­bo­tę, no to ja ci zna­la­złem. Nie ma żad­nej ma­tu­ry, do ni­cze­go ci nie będzie po­trzeb­na w ro­bo­cie. Masz sko­ńczyć szko­łę i do­kła­dać się do domu, a jak nie, to won! I zo­ba­czysz, jak to jest! Będziesz dupą mu­sia­ła za­ra­biać na utrzy­ma­nie! Od kie­dy prze­glądasz te ogło­sze­nia w ga­ze­tach? – za­py­tał na ko­niec, a mnie z wra­że­nia aż za­tka­ło! Bo to zna­czy, że on mnie ob­ser­wu­je, szpie­gu­je i wie, że szu­kam pra­cy! Nogi się pode mną ugi­ęły ze stra­chu, że od­krył moje pla­ny. – Od mie­si­ęcy – praw­da?! I nic z tego nie ma, więc sam się za to za­bra­łem. Pój­dziesz do tej ro­bo­ty i ko­niec! Ci lu­dzie mają pie­ni­ądze, będziesz mia­ła do nich bli­sko. I się nie na­ro­bisz. Bo co to dla cie­bie opie­ka nad dwu­let­nim dziec­kiem, i to jed­nym! W luk­su­so­wych wa­run­kach!

– Ale ja… Ja mogę sama zna­le­źć so­bie pra­cę!

– Już to wi­dzę, nie­doj­do! Pie­ni­ądze są nam po­trzeb­ne, a że je­steś już pra­wie pe­łno­let­nia, więc da­lej utrzy­my­wać cię nie będę. Ju­tro idziesz do nich na roz­mo­wę i ko­niec dys­ku­sji. Aaaa, i tyl­ko so­bie nie myśl, że jak będziesz pra­co­wa­ła, to w domu nic nie będziesz ro­bić!

Od­wró­ci­łam się, by ukryć łzy pły­nące mi po po­licz­kach. W tam­tym mo­men­cie nie czu­łam żalu, nie­spra­wie­dli­wo­ści, tyl­ko tak ogrom­ną wście­kło­ść, że pi­ęści mia­łam czer­wo­ne od za­ci­ska­nia. W tym dniu po­wie­dzia­łam so­bie, że już wi­ęcej nie dam sobą po­nie­wie­rać, że chcę żyć ina­czej, i że spró­bu­ję wy­ko­rzy­stać tę sy­tu­ację jako szan­sę na uciecz­kę z domu.

Mat­ka oczy­wi­ście o wszyst­kim wie­dzia­ła i po­dzie­la­ła zda­nie ojca, że to dla mnie ide­al­na pra­ca, no i szan­sa na po­pra­wę ich sta­tu­su ma­te­rial­ne­go – bo prze­cież po­trzeb jest wie­le – a to węgiel trze­ba ku­pić, a to re­mont po­ko­ju zro­bić. Zro­zu­mia­łam, dla­cze­go żad­ne z nich nie roz­ma­wia­ło ze mną na te­mat mo­ich pla­nów po uko­ńcze­niu szko­ły. Było dla nich ja­sne, że pój­dę do pra­cy, by za­ra­biać na ich dom. Tak to so­bie pla­no­wa­li od sa­me­go po­cząt­ku.

Bez fo­chów pod­jęłam za­trud­nie­nie u pa­ństwa Ka­mi­ńskich i wy­wi­ązy­wa­łam się ze swo­ich obo­wi­ąz­ków do­mo­wych i szkol­nych. Uczy­łam się po no­cach, po­po­łud­nia i week­en­dy spędza­łam w pra­cy. Wbrew moim ocze­ki­wa­niom, oka­za­ło się to dla mnie wy­ba­wie­niem. W domu pra­co­daw­ców mo­głam od­po­cząć psy­chicz­nie, zo­ba­czy­łam, że mo­żna żyć ina­czej, bez wy­zwisk, awan­tur, na­ka­zów i za­ka­zów. Były to miłe chwi­le funk­cjo­no­wa­nia w nor­mal­nej, a nie w dys­funk­cyj­nej ro­dzi­nie. Cza­sa­mi moi pra­co­daw­cy za­bie­ra­li mnie na week­en­do­wy wy­jazd. Albo wie­czo­rem szli do kina lub na ko­la­cję, a ja w tym cza­sie zaj­mo­wa­łam się ich dwu­let­nią Zu­zią, z któ­rą z bie­giem cza­su stwo­rzy­łam sil­ną więź.

Z dnia na dzień co­raz bar­dziej cze­ka­łam na chwi­lę, aby pó­jść do nich po szko­le, ode­brać Zu­zię ze żłob­ka, przy­go­to­wać obiad, po­ba­wić się z małą, a po­tem uko­ły­sać ją do snu. Mia­łam wte­dy czas na na­ukę, do­ce­nia­łam spo­kój. Zda­rza­ło się, że spędza­łam też w pra­cy noce, pod­czas gdy ro­dzi­ce Zuzi byli w de­le­ga­cji. Bar­dzo się z tego cie­szy­łam – mia­łam świ­ęty spo­kój i wi­ęcej pie­ni­ędzy. Mój spryt rósł wraz z wie­kiem i nie po­wie­dzia­łam ro­dzi­com, ile fak­tycz­nie za­ra­biam u Ka­mi­ńskich. Nie wie­dzie­li tego, choć oj­ciec ro­bił za­pi­ski, ile go­dzin mam prze­pra­co­wa­nych, aby przy­pad­kiem nikt nie mnie oszu­kał – ta­kie było jego tłu­ma­cze­nie jego wy­li­czeń, a tak na­praw­dę tyl­ko cze­kał na dzień mo­jej wy­pła­ty. Z tych pie­ni­ędzy wi­ęk­szo­ść za­trzy­my­wał dla sie­bie, mnie zo­sta­wiał tyle, by mi star­czy­ło na bi­let au­to­bu­so­wy do szko­ły i na do­jaz­dy do Ka­mi­ńskich oraz „na pod­pa­ski”. Uznał, że wszyst­ko mam w domu i nic mi nie jest po­trzeb­ne.

Gdy na­bra­łam za­ufa­nia do mo­ich pra­co­daw­ców, opo­wie­dzia­łam im o swo­jej sy­tu­acji do­mo­wej, i o tym, że pen­sja, któ­rą mi wy­pła­ca­ją, tak na­praw­dę nie jest moja, tyl­ko idzie na utrzy­ma­nie ro­dzin­ne­go domu. Do­ga­da­łam się z nimi, że część wy­pła­ty będę trzy­ma­ła u nich i kie­dy pie­ni­ądze będą mi po­trzeb­ne, będę je mo­gła za­brać. Pla­no­wa­łam prze­nie­ść się do War­sza­wyi za tę odło­żo­ną kasę wy­na­jąć po­kój. Ni­ko­mu o tym nie mó­wi­łam. Za­wsze ży­łam skrom­nie, więc nie prze­szka­dza­ło mi, że nie mam no­wych bu­tów czy mar­ko­wej kurt­ki, jak ko­le­żan­ki. Pa­rłam do przo­du, mia­łam cel, co do­da­wa­ło mi sił. Wszyst­ko za­czy­na­ło się ukła­dać.

Wiel­ki­mi kro­ka­mi zbli­żał się dzień ma­tu­ry. Pew­ne­go po­po­łud­nia mama Zuzi we­zwa­ła mnie na roz­mo­wę.

– Izu­niu, mam ci coś do za­pro­po­no­wa­nia. Chcie­li­by­śmy za­trud­nić cię na cały etat. Za­raz zdasz ma­tu­rę i sko­ńczysz szko­łę. Zu­zia przed pó­jściem do przed­szko­la będzie mia­ła wa­ka­cje i po­my­śle­li­śmy, że mo­gła­byś się nią wte­dy za­opie­ko­wać. Oczy­wi­ście, od wrze­śnia na­dal będziesz mo­gła u nas pra­co­wać. Co ty na to?

– Jeju, dzi­ęku­ję! To bar­dzo miła pro­po­zy­cja, ale ja mam już pla­ny… – Spusz­czam wzrok, bo zma­gam się z po­czu­ciem winy, znów ko­goś za­wio­dłam, po­psu­łam czy­jeś pla­ny.

– O! Co pla­nu­jesz? Opo­wia­daj!

– Chcia­ła­bym roz­po­cząć stu­dia w War­sza­wie na kie­run­ku ar­chi­tek­tu­ra wnętrz. Bar­dzo mi się to po­do­ba.

– Do­bry kie­ru­nek, świet­ny wy­bór – chwa­li mnie pani Ka­mi­ńska. – Ale do tego cza­su będziesz mo­gła z nimi zo­stać? – do­py­tu­je.

– Oczy­wi­ście, chęt­nie zaj­mę się Zu­zią i będę u pa­ństwa pra­co­wać. Tyl­ko pro­szę nie mó­wić o tym ni­ko­mu, bo jak oj­ciec by się do­wie­dział, to wpa­dłby w szał. Nie wie, że chcę pó­jść na stu­dia i prze­pro­wa­dzić się do War­sza­wy.

– Ro­zu­miem, umiem do­cho­wać ta­jem­ni­cy. – Mama Zuzi kła­dzie na ustach pa­lec w ge­ście mil­cze­nia.

Ka­mień spa­dł mi z ser­ca. Jed­no­cze­śnie po­czu­łam wiatr w ża­glach – ktoś wie­rzy we mnie i w moje pla­ny. Wta­jem­ni­cze­ni w pa­to­lo­gicz­ny kli­mat mo­je­go w domu Ka­mi­ńscy oka­za­li mi wiel­kie wspar­cie. Za­pra­sza­li mnie do sie­bie, że­bym mo­gła się spo­koj­nie uczyć. Kie­dy Zu­zia za­sy­pia­ła, wy­cho­dzi­li do kina i zo­sta­wia­li mnie sam na sam z ksi­ążka­mi.

Moja de­ter­mi­na­cja i za­pał do na­uki za­pro­cen­to­wa­ły. Zda­łam ma­tu­rę, zro­bi­łam wiel­ki krok na dro­dze ku ma­rze­niom. Oj­ciec zda­nia eg­za­mi­nu doj­rza­ło­ści mi nie po­gra­tu­lo­wał. Mat­ka ow­szem. Było po niej wi­dać, jak wal­czą w niej dwa uczu­cia – w głębi ser­ca ra­do­ść z mo­je­go suk­ce­su, ale i oba­wa, że ją opusz­czę. Bała się, że odej­dzie od niej jej cór­ka, czy że stra­ci sprzątacz­kę, opie­kun­kę młod­sze­go ro­dze­ństwa i źró­dło fi­nan­so­wa­nia po­trzeb do­mo­we­go bu­dże­tu?

– Chy­ba nie masz w pla­nach żad­nych głu­pot? – za­py­ta­ła pew­ne­go wie­czo­ru, gdy wró­ci­łam z pra­cy. Spe­cjal­nie na mnie wte­dy cze­ka­ła (za­zwy­czaj, kie­dy wra­ca­łam, wszy­scy już spa­li), co samo w so­bie było dla mnie sy­gna­łem ostrze­gaw­czym.

– Co masz na my­śli?

– No, że nie przyj­dzie ci do gło­wy ja­kaś szko­ła za­miast pra­cy – od­rze­kła, pa­ląc ner­wo­wo pa­pie­ro­sa i spo­gląda­jąc na mnie ba­daw­czo.

– Wo­la­ła­byś, że­bym pra­co­wa­ła jako opie­kun­ka, niż że­bym się da­lej kszta­łci­ła?

– No… ta mała prze­cież za­raz pój­dzie do przed­szko­la, to i tak już tam nie będziesz po­trzeb­na. Zresz­tą to pra­ca bez umo­wy, a więc nie taka znów do­bra. Do­rob­kie­wi­cze cię wy­ko­rzy­stu­ją, w do­dat­ku za gro­sze! Sie­dzisz u nich świ­ątek pi­ątek, ca­ły­mi dnia­mi. Roz­ma­wia­łam już z moją sze­fo­wą i mo­żesz pra­co­wać u mnie w skle­pie. Za­wsze przy­da się do­dat­ko­wa oso­ba, a zysk jest taki, że i umo­wę o pra­cę do­sta­niesz, i lata pra­cy będą ci się li­czyć do eme­ry­tu­ry.

– Co!? Mam być sprze­daw­czy­nią w skle­pie? – za­nie­mó­wi­łam.

– A to ha­ńba ja­kaś czy wstyd? – syk­nęła ci­cho mat­ka, by oj­ciec przy­pad­kiem nie usły­szał na­szej roz­mo­wy. –W du­pie ci się po­przew­ra­ca­ło? Pro­po­nu­ję ci do­brą pra­cę, a ty jesz­cze no­sem kręcisz?! Do­ceń, że mó­wię to to­bie, a nie sta­re­mu. Bo jak on się do­wie, to i tak nie będziesz mia­ła wy­bo­ru.

Słu­cham jej ze zło­ścią i do­cho­dzę do wnio­sku, że nie ma co dys­ku­to­wać. Naj­le­piej będzie uda­wać, że fak­tycz­nie ma ra­cję, i że jak tyl­ko zdam eg­za­mi­ny i ma­tu­rę, to za­cznę pra­cę w tym jej skle­pie.

– Do­brze, nie będzie­my o tym te­raz roz­ma­wiać, bo jesz­cze zo­sta­ła mi do zda­nia ma­tu­ra. Jak zdam, to zre­zy­gnu­ję z pra­cy u Ka­mi­ńskich i przyj­dę pra­co­wać do cie­bie.

– No, a zmia­ny w skle­pie będą po­dzie­lo­ne tak, abyś mo­gła mi po­móc w opie­ce nad mło­dym, bo te­raz, jak sie­dzisz po­po­łud­nia­mi u Ka­mi­ńskich, to jest pro­blem. Może byś ich za­py­ta­ła, czy cza­sa­mi mo­gła­byś wzi­ąć do pra­cy bra­ta? Po­ba­wi­łby się wte­dy z ich małą.

– Za­py­tam – uci­nam te­mat i idę do to­a­le­ty.

Nie­sa­mo­wi­te, jak oni wszyst­ko so­bie za­pla­no­wa­li. Trak­tu­ją mnie jak swo­ją wła­sno­ść, wręcz nie­wol­ni­cę, na­dal ska­za­ną na spe­łnia­nie ich żądań.

Eg­za­mi­ny ma­tu­ral­ne zda­łam po­zy­tyw­nie i nad­sze­dł czas, by za­brać się za zre­ali­zo­wa­nie naj­trud­niej­sze­go pla­nu w moim ży­ciu – od­ci­ęcie się od ojca i mat­ki, któ­rzy – jak to wi­dzę – znisz­czy­li mi ży­cie. Wte­dy nie wie­dzia­łam jesz­cze, do ja­kie­go stop­nia będą mie­li wpływ na moją przy­szło­ść i re­la­cje z lu­dźmi, a zwłasz­cza z mężczy­zna­mi.

– Gra­tu­lu­ję, Izo! – Mama Zuzi wita mnie w drzwiach z wiel­kim bu­kie­tem kwia­tów.

– Dzi­ęku­ję, co za nie­spo­dzian­ka!

Zu­zia pod­cho­dzi do mnie z ry­sun­kiem.

– Sto lat, Izia – mówi, słod­ko się uśmie­cha i przy­tu­la.

– Izo, da­łaś radę! Wie­dzia­łam, że ci się uda. Tyle pra­cy wło­ży­łaś w na­ukę! Za­słu­ży­łaś na to! – Pani Ka­mi­ńska wręcza mi ko­per­tę. Otwie­ram ją i wy­ci­ągam z niej kart­kę:

„Dro­ga Iza­bel­lo, je­ste­śmy Ci wdzi­ęcz­ni za po­moc w opie­ce nad na­szą Zu­zią. Cie­szy­my się, że mo­gli­śmy Cię po­znać i z Tobą wspó­łpra­co­wać. Chcie­li­by­śmy uła­twić Ci start w do­ro­słe ży­cie, dla­te­go przyj­mij od nas w po­da­run­ku opła­tę za je­den rok stu­diów na Two­im wy­ma­rzo­nym kie­run­ku. Ka­mi­ńscy”.

Z ra­do­ści i wdzi­ęcz­no­ści zbie­ra mi się na płacz, lecz na wi­dok miny Zuzi, któ­ra nie wie, co się dzie­je, uśmie­cham się. Nie chcę jej wy­stra­szyć.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku, Zu­ziu, Izka ma ka­tar. – Uśmie­cham się do niej, po­ci­ąga­jąc no­sem, by po­ka­zać, że fak­tycz­nie ka­pie mi z nie­go.

– Cho­dź, Zuz­ka. – Tata dziew­czyn­ki wy­ci­ąga do niej ręce. – Zo­ba­czy­my, czy ko­tek przy­sze­dł na ta­ras.

– Ko­tek, ko­tek! – cie­szy się Zu­zia i idzie z nim do sa­lo­nu.

– Cho­dź, na­pi­je­my się kawy i wsta­wi­my kwia­ty do wody. – Pani Ka­mi­ńska od­bie­ra ode mnie bu­kiet. Po prze­jściu do kuch­ni kon­ty­nu­uje: – Izko, uzna­li­śmy, że te pie­ni­ądze ci się na­le­żą za za­an­ga­żo­wa­nie w pra­cę u nas. Opo­wiedz mi o swo­ich pla­nach. Zo­sta­ło mało cza­su. Jak za­mie­rzasz za­ła­twić tę spra­wę w domu?

– Sama nie wiem. Mat­ka na­ra­iła mi już pra­cę u niej w skle­pie, na ra­zie bez kon­kret­ne­go ter­mi­nu. Ale nie cof­nę się przed ni­czym. Ro­zu­mie pani, mu­szę po­sta­wić na swo­im, zdo­być się na od­wa­gę i w ko­ńcu opu­ścić dom.

– Izko, nie mów do mnie pani, przej­dźmy na „ty”.

– Miło mi, Jolu – mó­wię, a ona uśmie­cha się i wy­ci­ąga do mnie rękę. Ro­bię to samo.

Roz­ma­wia­my do pó­źna. Pa­ństwo Ka­mi­ńscy są je­dy­ny­mi lu­dźmi, któ­rym mogę za­ufać i się zwie­rzyć. Cho­ciaż nie je­ste­śmy ro­dzi­ną, oka­za­li mi wie­le do­bro­ci, wspie­ra­li mnie. Bez nich nie by­ła­bym w tym miej­scu swo­je­go ży­cia i na pew­no nie wy­krze­sa­ła­bym z sie­bie tyle od­wa­gi, by pod­jąć de­cy­zję, na któ­rą się w ko­ńcu zdo­by­łam.

Warszawa

Ostat­nie mie­si­ące mo­jej pra­cy jako opie­kun­ki do dziec­ka u Jol­ki i Se­ba­stia­na Ka­mi­ńskich upły­nęły w przy­ja­ciel­skiej at­mos­fe­rze. Wi­ęk­szo­ść cza­su spędza­łam u nich, no­co­wa­łam w domu. Cza­sa­mi uda­ło mi się wy­rwać na ja­kąś im­pre­zę – ojcu wte­dy mó­wi­łam, że je­stem w pra­cy. By­łam pe­łno­let­nia, ale po­nie­waż na­dal miesz­ka­łam w ro­dzin­nym domu, mu­sia­łam prze­strze­gać jego za­sad. Co­raz bli­ższy był ter­min mo­jej prze­pro­wadz­ki do War­sza­wy. Wpła­ci­łam już za­licz­kę na wy­na­jem po­ko­ju, opła­ci­łam za rok z góry stu­dia w Wy­ższej Szko­le Eko­lo­gii i Za­rządza­nia. Co do tych dwóch kwe­stii było oczy­wi­ste, że uda mi się wy­star­to­wać i że z mo­imi oszczęd­no­ścia­mi wszyst­kie­mu spro­stam. Po­zo­sta­ła kwe­stia wy­rwa­nia się z domu. Co­dzien­nie o tym my­śla­łam i w ko­ńcu uło­ży­łam so­bie w gło­wie kil­ka sce­na­riu­szy.

Wy­bra­łam z nich ten…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej