Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przekraczanie seksualnych granic, luksusowe apartamenty, pieniądze, przepych
Isabell, uciekając od mrocznej przeszłości, osiedla się w Warszawie. Z czasem staje się cenioną w stolicy projektantką wnętrz. Pewnego dnia spotyka mężczyznę, który wplątuje ją w sieć erotycznych manipulacji, zlecając jej stworzenie swojego sex roomu. Kobieta wkracza w relacje nasycone pożądaniem, ostrym seksem, a zawodowo skupia się na projektowaniu ukrytych apartamentów dla bogatych ludzi, w których spełniają swoje najskrytsze fantazje.
To nie jest opowieść dla grzecznych dziewczynek. Nowa książka współautorki głośnego bestsellera Mężczyzna, którego kochałam.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 204
Autorka: Ewa Reiser
Redakcja: Ewa Biernacka, Katarzyna Zioła-Zemczak
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko
eBook: Atelier Châteaux
Zdjęcie na okładce:Freepik.com/Badsha's World (generated with AI)
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
© Copyright by Ewa Reiser
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2024
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8317-384-9
Stajemy się kimś innym, będąc zarazem sobą, a seks pozwala nam usprawiedliwić niekonwencjonalne zachowania.
A jaka jest Twoja rola?
Jest wieczór, około siódmej. Z młodszą siostrą i koleżanką siedzimy na podłodze przed telewizorem, który stoi na starym drewnianym segmencie. Doskonale pamiętam ten mebel, bo towarzyszył mi przez całe lata spędzone w domu. Rodzice dostali go w prezencie ślubnym. Przez jakiś czas pełnił funkcję meblościanki, rozdzielał duży pokój na dwa mniejsze w niespełna sześćdziesięciometrowym mieszkaniu. W dolnej części miał szuflady z metalowymi okrągłymi uchwytami, powyżej zamykane szafki, a między nimi półkę. Jeden segment służył jako „biblioteczka”, mieścił ojca książki i roczniki pisma „Detektyw”, na którego prenumeratę matka wydawała ostatnie grosze. Szczególnie lubiłam segment z podświetlanym barkiem, dla mnie i rodzeństwa wcielenie luksusu. Po otwarciu pachniał kawą i czekoladą, które matka trzymała na specjalne okazje. Chwaliłyśmy się jego zawartością koleżankom, które zapraszałyśmy pod nieobecność dorosłych. Niekiedy podkradałyśmy cukierki albo gumy do żucia, też tam chowane, które udało się rodzicom zdobyć.
Mieszkanie mieściło się w starej poniemieckiej czteropiętrowej kamienicy kwaterunkowej. Sąsiedzi na ogół byli starzy, raczej z nizin niż z wyżyn społecznych, w większości wysiedleni z dotychczasowych mieszkań z powodu długu – niepłaconego latami czynszu.
Z pasją wściekłego psa ojciec egzekwował utrzymywanie w domu porządku. A odpowiedzialność za schludność spoczywała na matce, na mnie i siostrze. Przy czym nie było jasne, na czym ten ład ma polegać. Zakres obowiązków nie był ustalony nawet między rodzicami. Nie było zasad, tylko dryl, dyscyplina, wymuszanie. Dlatego zawsze zaskakiwały nas kary ojca, na przykład zakaz wyjścia na dwór przez tydzień z powodu niepoukładania jego książek, mimo że nam tego nie zlecił. To była jawna niesprawiedliwość – a tak naprawdę jego metoda na niewolnicze trzymanie nas w domu tygodniami. Żeby mieć kim pomiatać i rządzić!
Ojciec zmuszał nas do sprzątania, nękając fizycznie i psychicznie. Nagrodą za ciągłe sprzątanie były nie przywileje, tylko czysty dom jako taki. I niekaranie nas, gdy ojcu już brakowało pomysłu, do czego by się tu przyczepić.
Wszystko lśniło. Kryształowe wazony były myte według specjalnej procedury, jakiej nauczyła nas matka, segment konserwowany specjalną pastą o specyficznym zapachu, podłoga i dywany odkurzone, szyby w oknach umyte, zasłony uprane. Ojciec sprawdzał czystość miejsc nieoczywistych, na przykład obecność kurzu w kloszu lampy czy piasku pod dywanem. Zawsze coś znajdował i zabraniał nam wychodzenia na podwórko lub kontaktu z koleżankami przez cały tydzień, albo rozkazywał czytać na głos dwie godziny bez przerwy.
Z czasem polubiłam domowe czynności, ponieważ od czasu do czasu ojciec mnie za nie chwalił. Czułam się wtedy przez niego dostrzeżona: „Głupia, brzydka, ale chociaż sprzątać umiesz” – mówił. „Do niczego innego się nie nadajesz, tylko do sprzątania” – stwierdzał, a mnie zalewała fala szczęścia.
Nasze relacje rodzinne – wzorce władzy i podporządkowania, ról pana i niewolnika – wpłynęły na moje wczesne usamodzielnienie się, życiowe decyzje i sposoby radzenia sobie w relacjach z ludźmi.
Stosunki panujące w rodzinnym domu, wdrukowane w psychikę wzorce, towarzyszą mi do dziś. Ówczesne traumy kompensuję poprzez zdumiewające mnie samą zachowania.
Dobranocka w telewizji dobiega końca, a ja myślę tylko o tym, czy ojciec pobije dzisiaj matkę kolejny raz, czy pójdzie spać i tę noc przetrwamy bez awantury. Rano będzie dobrze, matka poda mu piwo, a on będzie dla niej miły.
Nagle czuję jego dłoń na plecach, mocne klepnięcie stawia mnie na baczność. Ręce mam zimne, cała się trzęsę.
– Wypierdalaj do pokoju – mówi do mnie ledwo słyszalnym szeptem, by jego słowa nie dotarły do mojej koleżanki.
Zmierzam do naszego pokoju, służącego za dziecięcą sypialnię oraz będącego łącznikiem z kuchnią i pięciometrową łazienką.
Ojciec popycha mnie na wersalkę, syczy mi prosto w twarz, jego oddech zajeżdża papierosami i wódą.
– Co ona tu jeszcze robi? Nie widzisz, która godzina? Niech tylko wyjdzie, to dostaniesz taki wpierdol, że jutro na dupę nie usiądziesz. Won! Masz pięć minut na wyjebanie jej z domu!
Szarpie mnie i popycha w stronę pokoju, gdzie siostra z koleżanką świetnie się bawią, nieświadome sytuacji. Ja znam typowy scenariusz, gdy ojciec wraca do domu niedopity i ochoczo wyżywa się na domownikach.
Koleżance polecam szykować się do wyjścia, siostrze iść się myć. Młodszy brat już śpi, jest jeszcze mały i Bogu dzięki ma szansę niczego nie pamiętać.
Matka stara się być miła. Zrobiła kolację i krząta się po domu, badając kaliber dąsów ojca, który siedzi w pokoju ze starym segmentem i ulubionym gadżetem – telewizorem.
Nagle słychać odgłos tłuczonego szkła, przekleństwa i wrzask:
– Krystyna!!
– Czego chcesz?! – wrzeszczy matka równie donośnie.
– Gówno, czego chcę! Jedzenia! Chcę normalnej kolacji!
Teraz szklanka i popielniczka lądują na ścianie, a ława na podłodze.
Matka nie reaguje. Siada na wersalce przy mnie i siostrze i nerwowo pali papierosa.
Nie trzeba było długo czekać, by zignorowany przez nią wściekły ojciec wpadł do pokoju.
– Co ja powiedziałam, kurwa?! Gdzie kolacja? Mam jeść to gówno, które mi podetknęłaś? Otruć mnie chcesz, suko?!
Wykrzywiona złością twarz i wkurw w oczach mówią wszystko – w tej chwili działa w trybie psychola. Podkulam kolana i obejmuję je rękami, siostra płacze. Płacz to forma obrony, wręcz prośby do ojca o litość, o danie nam spokoju. Jako dziecko myślałam, że im głośniej płaczę, tym bardziej robi mu się mnie żal. Ale to tak nie działa.
Matka, nie bacząc na jego stan, zgrywa odważniaczkę:
– Sam sobie zrób!
Ojciec chwyta ją za włosy, wali pięścią w twarz i próbuje ją zawlec do kuchni. Siostra, jak zawsze w takich sytuacjach, wtula się we mnie i zatyka uszy dłońmi. Teraz siedzimy z głowami między kolanami, nakrytymi rękami. Koszmar dopiero się zaczyna.
Mama była kiedyś piękną kobietą… Widziałam ją na zdjęciach, opowiadał mi o niej jej ojciec, mój kochany dziadek. Jako bardzo młoda dziewczyna zakochała się w naszym ojcu bez pamięci. Babcia była przeciwna temu związkowi, ponieważ konkurent był karany za kradzieże i bójki. Omotał matkę swoim wdziękiem, bo brzydki nie był. Na przekór wszystkim postanowili być razem, a jedynym rozwiązaniem w tamtych czasach było dziecko! Wiadomo, ciąża to welon i ołtarz, byleby tylko ludzie nie gadali. Tak właśnie pojawiłam się na świecie.
Byłam więc planowanym, ale bynajmniej nie chcianym dzieckiem – jeśli można tak to ująć. Załatwiłam im sytuację – ale poza tym ani matka, ani ojciec raptus nie byli gotowi na zostanie rodzicami.
Matka skończyła szkołę dla sprzedawców, lecz nie zdążyła podjąć pracy, ponieważ urodziła mnie w wieku niespełna dziewiętnastu lat. Miała na utrzymaniu bezrobotnego męża, który zaglądał do kieliszka i dlatego wciąż wylewali go z roboty, komunalne mieszkanie do remontu i noworodka przy piersi. Utrzymywali nas dziadkowie – to oni opłacali rachunki i kupowali jedzenie.
Z czasów dzieciństwa pamiętam, że mama w domu opiekowała się moją młodszą siostrą, a ja chodziłam do przedszkola. Było ciepło i wesoło. Nieodłącznym elementem naszego życia były imprezy. Dwie kilkuletnie dziewczynki czekały na gości. Ekscytowało nas podsłuchiwanie dorosłych. Leżałyśmy z siostrą w łóżkach i nasłuchiwałyśmy odgłosów zabawy za ścianą. Najlepsze na tych zakrapianych zabawach było to, że zawsze jakiś wujek przychodził do naszego pokoju i wsadzał nam pod piżamkę banknot.
Nie przeszkadzała mi forma, w jakiej go dostawałam od wujka, czyli wciskanie mi pod piżamkę wielkiej dłoni i macanie po kawałku mojego chudego ciała. Zamierałam i czekałam, aż skończy, bo zawsze kończył. Wtedy nie wydawało mi się to ani złe, ani zakazane, ani krzywdzące. Moja godność ucierpiała na tym dopiero w dorosłym życiu.
Często później zastanawiałam się, czy rodzice nie wiedzieli, po co przychodzili do sypialni dwóch małych dziewczynek nasi wujkowie? Czy może wiedzieli i to tolerowali?
Matka leży w kuchni z głową osłoniętą rękami, broniąc się przed kolejnymi ciosami i kopniakami ojca.
– Co ty sobie, kurwa, myślisz?! Nie potrafisz zrobić porządnej kolacji i dzieci przypilnować?
– Uspokój się, zostaw mnie! Dziewczynki patrzą – dochodzi do mnie stłumiony głos matki, która próbuje załagodzić sytuację.
Nie patrzę w tamtą stronę. Nie uciekam, bo próba wyjścia z mieszkania skończyłaby się tym, że i mnie by pobił. Poza tym nie mogę zostawić rodzeństwa samego.
Gdy ojciec nadal zapamiętale okłada matkę, wyzywając ją od najgorszych, ona woła o pomoc.
– Biegnij po policję! – krzyczy do mnie, ale w tym momencie na jej szczęce ląduje but ojca i mama traci przytomność. Najprawdopodobniej ma złamaną żuchwę.
Sąsiedzi przestali reagować na jej krzyki, bo niezmiennie wyglądało to tak. Oni wzywają pomoc, przyjeżdża patrol i poucza ojca. On odwala skruchę, a matka, szczęśliwa, jak gdyby nigdy nic, idzie z nim do łóżka uprawiać seks na zgodę. Przez kilka kolejnych dni on unika sąsiadów, udając, że nic się nie stało.
Wybiegam z domu w samych kapciach i biegnę do postoju taksówek pod domem. „Złotówy” – tak nazywa ich ojciec – nas znają, bo nieraz słyszą hałasy, wyzwiska i płacz dochodzące z naszego mieszkania. Jeden z kierowców wysiada z samochodu i dzwoni z budki telefonicznej po patrol.
Tym razem zwinęli ojca na izbę wytrzeźwień, a widząc żałosny stan matki, wezwali pogotowie. Do nas przyszła babcia zawiadomiona przez sąsiadów. Opiekowała się nami do czasu wypuszczenia ojca z dołka, tym razem do rana następnego dnia, gdy wrócił do domu trzeźwy. Tym się skończyła ta interwencja i całe zamieszanie, ale nie bez śladu. Ta i inne raz na zawsze pozostawiły piętno na mojej psychice.
Nie przypominam sobie, aby jakiś urzędnik zainteresował się sytuacją domową moją i rodzeństwa. Nie mieliśmy asystenta rodziny, ojciec nie miał dozoru policyjnego, nie założyli nam Niebieskiej Karty W szkole nikt nie pytał, skąd mamy siniaki, dlaczego przychodzimy zapłakane i wiecznie senne. Sąsiedzi nie dociekali, zamykali się w swoich mieszkaniach i udawali, że nic nie słyszą, a następnego dnia mówili „dzień dobry” ojcu jak przykładnemu obywatelowi. Pamiętam strach nie o siebie, a o matkę i rodzeństwo. Przed każdym powrotem do domu ze szkoły towarzyszył mi ból brzucha. W wieku dziewięciu lat byłam bladym, niedożywionym dzieckiem. Nie dlatego, że rodzice nie dawali mi jeść, tylko dlatego, że z nerwów czułam wstręt do jedzenia. Nie miałam gdzie się schronić, choćby w weekend odpocząć od strachu przed ojcem. Chyba że wyjątkowo, od czasu do czasu, ciocia, także pijana po libacji z moimi rodzicami, brała mnie i siostrę do siebie na nocowanie.
Brat zostawał w domu, ale nie miałam wtedy pojęcia, jakie grozi mu niebezpieczeństwo pod opieką, a jednocześnie z braku opieki pijanych rodziców. Za to teraz panicznie boję się posiadania własnych dzieci…
U cioci było spokojnie. Mogłyśmy się wyspać bez pijackich awantur, usłyszeć dobre słowo i pochwałę, a rano dostać ciepłe śniadanie, czego nie było w domu, bo rodzice odsypiali libację do wieczora. Ciocia miała dwóch synów. Nie spełniło się jej marzenie o posiadaniu córeczki, dlatego mnie z siostrą traktowała ciepło. Lubiłam, kiedy nas odwiedzała, nawet jeśli kończyło się to libacją. Była kimś, kto zwracał na mnie uwagę i mnie przytulał.
Od kiedy w wieku piętnastu lat zaczęłam miesiączkować, ojciec zastraszał mnie konsekwencjami zajścia w niechcianą ciążę. Nie współżyłam wtedy z chłopakami, ale on oczywiście wiedział lepiej.
– Pamiętaj – raczył matkę jadem – gdy ona zajdzie w ciążę, to wypierdalacie z mojego mieszkania na zbity pysk, ty i ta kurwa. Zobaczysz, przyniesie bachora i będziesz musiała go wykarmić, a ja na was robić nie będę.
Ojciec w okresie mojego dzieciństwa pracował jako cieć, stróżował w jakiejś kanciapie za marne grosze, które i tak przepijał. Spokojnie było tylko wtedy, gdy miał nocną zmianę. Matka dawała nam kolację i mogliśmy bez stresu zasnąć.
Oczywiście, miał przerwy w piciu, niekiedy dwutygodniowe, ale z przemocy psychicznej nie rezygnował także wtedy. W te trzeźwe dni przypierdalał się o wszystko, o brudne naczynia, nieumytą podłogę, o jego zdaniem niestosowny strój. To krytykował najczęściej – mój wygląd. Wyśmiewał go i wykpiwał.
Kiedy szedł do szkoły na wywiadówkę słuchać peanów na cześć mojej stuprocentowej frekwencji, nienagannego zachowania i dobrych ocen, zgrywał dobrego ojca. Sam nigdy nie pochwalił mnie za osiągnięcia.
Gdy zaczęły się pierwsze dyskoteki szkolne, marzyłam, by móc w nich uczestniczyć, ale zawsze w dzień potańcówki ojciec celowo wywoływał awanturę.
Było mi przykro, kiedy koleżanki opowiadały po szkolnym balu, jak było fajnie, a ja nigdy nie mogłam tam z nimi być, bo ojciec znalazł powód, by zakazać mi wyjścia, zazwyczaj w ostatniej chwili. To była jego forma znęcania się. Do tego stopnia przywykłam do tej emocjonalnej karuzeli, że w dorosłym życiu dopadły mnie jej dramatyczne skutki – wewnętrzny przymus jej poszukiwania. Oczywiście, byłam grzeczna i posłuszna przez dwa tygodnie przed imprezą, aby zasłużyć na pozwolenie na wyjście, lecz to nie wystarczało. Kiedyś postanowiłam się postawić i mimo wszystko pójść na szkolną imprezę.
– Nigdzie nie pójdziesz! – wrzasnął.
– Proszę, tato, nie byłam nigdy na takiej dyskotece, wszyscy będą, poza mną…
– Nie jesteś „wszyscy”, będziesz się tam kurwić z tymi twoimi koleżaneczkami! Masz siedzieć w domu, a jak spróbujesz wyjść, to spuszczę ci taki wpierdol, że na dupie nie usiedzisz!
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Czułam się winna, że przeze mnie dzisiaj się upije, że go do tego sprowokowałam… Zostałam z tym przekonaniem, a także z lękiem i smutkiem, że jutro w szkole jak zwykle mnie wyśmieją z powodu szlabanu w domu.
Wyzwiska, zastraszanie i upokarzanie znałam także ze szkoły. W tamtych czasach wielu nauczycieli wykorzystywało władzę, przy cichym przyzwoleniu rodziców, do budowania autorytetu w oczach uczniów poprzez zastraszanie.
Bicie po rękach drewnianą linijką, rzucanie w uczniów kredą i kluczami, żarty z seksualności, szarpanie za ucho, wyrzucanie z klasy – niezliczone formy psychicznego nękania były na porządku dziennym. Wychodziłam rano z patologicznego domu, by zmienić środowisko i oprawców, przeżywać upokorzenia na większym forum.
Relacje z rówieśnikami w szkole, a dokładnie z chłopakami, też pozostawiały wiele do życzenia. Podszczypywanie, macanie dziewczynek na zajęciach na basenie, rozbieranie ich do naga pod wodą, molestowanie. Na to wszystko nauczyciele nie zwracali uwagi. A nam, dziewczynom, towarzyszyło poczucie winy, zbrukania, a nade wszystko nie mogłyśmy powiedzieć rodzicom o tym, co przeżywamy w miejscu, w którym powinnyśmy się czuć bezpiecznie. Bo oni cię oskarżą i zawyrokują, że zachęcałaś do tego chłopców, że to twoja wina, i że jesteś głupia.
Inną kwestią było wykorzystywanie w gronie rodzinnym. W małym mieszkaniu, w jakim dorastałam – dwa pokoje, w tym ten, w którym spałyśmy z siostrą, będący pokojem przechodnim – często było słychać odgłosy nocnych zabaw rodziców. Oczywiście, gdy już miałam kilkanaście lat i rozumiałam, co robią i co to jest seks, nie było w tym niczego miłego ani fascynującego, jak wtedy, gdy byłam mała. Rodzice nie myśleli o konsekwencjach, jakie niesie jawność ich rozwiązłości. Wszystkie dzieci w wieku przedszkolnym bawiły się „w dom”, w męża i żonę, w robienie dzieci, interesowały się tego rodzaju tematami, próbowały poznać smak zakazanych owoców, na przykład były ciekawe nagiego ciała rówieśników płci przeciwnej.
Im bardziej my, ja, moja siostra i brat, stawaliśmy się samodzielni, tym bardziej rodzice mieli dość opieki nad nami. Nie kryli, że przeszkadzamy im w beztroskim balowaniu, więc przy każdej okazji odsyłali nas do rodziny i znajomych, a to na ferie zimowe, a to na wakacje letnie czy choćby na weekend.
Jednym z takich miejsc były góry. Piękne miesiące i widoki, atrakcje dla dzieci lepsze niż te dostępne w małym mieście, w jakim mieszkaliśmy. Lecz nie wszystko było takie kolorowe, jak się wydawało na pierwszy rzut oka…
Opiekowała się nami rodzina matki, a konkretnie jej brat. Bywało, że nasze wakacje w Lądku-Zdroju trwały bite dwa miesiące, aż w końcu rodzice przyjeżdżali zabrać nas do domu. Pamiętam, jak za nimi tęskniłam, płakałam po nocach, chciałam wracać do domu, ale to nie było możliwe, nie było tam nawet telefonu, żeby ich o to poprosić.
Wujaszek miał dwoje dzieci w wieku zbliżonym do naszego, więc świetnie się dogadywaliśmy i spędzaliśmy razem czas, tak że dorośli nie zawracali sobie nami głowy bardziej, niż to było konieczne. Co najwyżej pilnowali, byśmy nie chodzili głodni.
Wujek pracował, a ciocia opiekowała się kuzynostwem i nami. Zawsze była uśmiechnięta, wesoła i pozwalała nam robić rzeczy, których inni dorośli nam zakazywali. Na przykład znikaliśmy na całe dnie z domu. Bawiliśmy się i nikt nie dociekał, gdzie się szwendamy. Cioci nie pamiętam zbyt dobrze. Była cicha i niewylewna – nie przytulała nas. Ale lubiłam jej spokój i opanowanie, ponieważ budziły we mnie nieznane dotąd emocje – poczucie bezpieczeństwa i pogodne nastawienie do życia. Pewnego wieczoru, kiedy nasza grupka wróciła do domu, czekała na nas na stole kolacja, ale zamiast cioci po kuchni krzątał się wujaszek.
– Gdzie mama? Czemu nie ma mamy? – zapytała go córka.
– Poszła się położyć, źle się czuje. Nie zadawaj tylu pytań, tylko marsz do mycia i spać! – burknął wujek, nie patrząc na nas.
Po kolacji poszliśmy się myć. W pomieszczeniu z toaletą, umywalką i pralką „Frania” czekała na nas miska pełna ciepłej wody, jedna dla wszystkich.
Do pokoju, w którym spaliśmy, szło się korytarzem, schodami na strych, na którym był pokoik ogrzewany kuchnią węglową westfalką, z czterema metalowymi łóżkami. Pamiętam do dziś zapach tego pokoju – stęchlizny gołębnika, który znajdował się na tym samym poziomie domu, i myszy…
W nocy obudził mnie głośny płacz kogoś dorosłego. Początkowo wydawało mi się, że to mi się śni, ale nie – nie myliłam się.
Szloch był niepowstrzymany, żałosny, wydawało mi się, jakby głos tej płaczącej osoby był mi nieobcy.
Tamtej nocy panowała nieprzenikniona ciemność. Tak gęsta, że nie rozróżniałam nawet zarysu schodów prowadzących na dół, skąd dochodziły rozmowy dorosłych i ten płacz. Może to ciocia płacze. Może coś ją boli?
Leżałam w łóżku i czułam, jak cała się pocę. Krzątanina na dole nie pozwalała mi zasnąć, w powietrzu wyczuwałam woń strachu. Doskonale ją znałam z rodzinnego domu i wiedziałam, że mam niezawodną intuicję.
Nie wiem, jak długo nie spałam i wsłuchiwałam się w dochodzące z dołu odgłosy. Sygnał nadjeżdżającego pogotowia upewnił mnie, że wydarzyło się coś złego. Siostra spała obok mnie kamiennym snem, kuzynostwo również.
Z napięcia i stresu zaczęłam płakać. Starałam się przy tym nie zbudzić pogrążonych we śnie dzieci.
– Iza, Izka? Obudź się!
Jest wcześnie rano. Przy moim łóżku stoją rodzice i wpatrują się we mnie.
– Wstawaj, jedziemy do domu. – Oboje mają dziwne miny, chyba nie do końca są pewni stanu mojej wiedzy.
– Co się stało? Dlaczego wracamy? Jest połowa wakacji! Co będę robiła w domu?
Rozglądam się – moich kuzynów nie ma już w łóżkach, jesteśmy w pokoju tylko ja, siostra i rodzice. Mama i tata nerwowo się krzątają, zbierają nasze rzeczy.
– Dawaj, szybciutko, zaraz mamy pociąg. Pakujemy się i jedziemy!
Błyskawicznie jesteśmy gotowi, w domu wujostwa nie ma nikogo prócz nas i kilku obcych mężczyzn, którzy myszkują po całym mieszkaniu, nie zwracając na nas uwagi.
Gdy idziemy z rodzicami przez kuchnię, matka mnie pospiesza, ciągnie za rękę. Kątem oka widzę, że ciocia nadal śpi, z głową nakrytą kołdrą, a przy jej łóżku stoi jakiś pan z rękoma splecionymi na klatce piersiowej i patrzy na mnie. Poczułam wtedy, że nie powinnam patrzeć w tamtą stronę.
Do samego dworca, dokąd jechaliśmy autobusem, nie padło ani jedno słowo. Siostra wtulała się w ramiona matki, a ta nie wypuszczała jej z objęć.
Podczas długiej podróży pociągiem zastanawiałam się, co się takiego wydarzyło, ale bałam się zapytać rodziców, dlaczego tak naprawdę przyjechali nas zabrać do domu. Mama popłakuje, patrząc w okno, ojciec czyta gazetę, jakby nigdy nic, siostra bawi się lalkami, a ja obawiam się najgorszego. Wyobrażam sobie, że jak wrócimy do domu, to się okaże, że zrobiłam coś złego i rodzice specjalnie przez to musieli jechać taki szmat drogi. Być może wujek z ciocią zauważyli moje jakieś złe zachowanie i ich ściągnęli, bo nie chcieli się już nami zajmować? Te myśli mnie przygnębiają.
Intuicja mnie nie zawiodła i uczucia, które mi towarzyszyły, były jak najbardziej na miejscu. Ale nigdy nie ośmieliłam się wprost zapytać, co się tak naprawdę wydarzyło, a rodzice robili wszystko, bym nie miała okazji się dowiedzieć. Gdy nie spełniło się moje przeczucie, że cała ta sytuacja wydarzyła się z mojej winy, kamień spadł mi z serca i wolałam nie wracać do tematu.
Nawet pogrzeb cioci owiany był tajemnicą – z jakiegoś powodu nie mogłam w nim uczestniczyć. Mama z babcią wybierały ubrania dla mojego kuzynostwa na uroczystość pożegnania ich matki. Dlaczego nie mogłam wziąć w tym udziału? Podobno pogrzeb nie jest dla dzieci – tak to ujęła babcia.
Wszystko zostało załatwione sprawnie i cicho w ciągu tygodnia. Była ciocia i wakacje w górach, zostały wspomnienia.
Nie ma też wujaszka i kuzynostwa, bo wyjechali do Niemiec za lepszym życiem, jak to z kolei ujęła moja matka, wręcz dumna z tego, że jej brat mieszka za granicą. Od czasu do czasu rozmawiała z nim przez telefon, z biegiem lat coraz rzadziej, aż całkiem przestała. Kontakt się urwał.
Z czasem dowiedziałam się prawdy, bo jak trucizna wylewała się przy każdej libacji w rodzinnym domu, gdy ojciec krzyczał do matki, że ma brata mordercę. W końcu złożyłam te puzzle do kupy. Z moich ustaleń wynikało, że ciocia „nie zapiła się na śmierć” – taka wersja obowiązuje w rodzinie – tylko wujek ją na śmierć zakatował…
Tego wieczora, kiedy moja kuzynka zapytała, gdzie jej mama, a wujek szykował nam kolację, prawdopodobnie konała w swoim pokoju lub już była martwa. Wujek wlał w nią tyle alkoholu, by upozorować śmierć z powodu ostrego zatrucia alkoholowego. O tym, że nie stronili od picia, wiedziała cała wieś, więc nikt nie dochodził prawdy.
Siniaki, jakie ciocia miała na całym ciele, zapisano na karb usilnych prób wujaszka cucenia żony. Podobno wyglądała tak źle, że nie otwarto trumny na czas ceremonii pogrzebu.
– Twój brat morderca! – Nie raz, nie dwa krzyczał pijany ojciec, płacząc przy tym jak dziecko. To był prawdziwy żal i rozpacz, czy pokaz przed matką, który miał ją dobić?
Gdy to mówił, mama nie protestowała, tylko spuszczała wzrok. Była winna tak samo jak wujaszek, ojciec i ja? Bo nikt z nas nie zareagował tak, jak powinien? Każdy mógł coś zrobić, aby winny poniósł konsekwencje swojego czynu.
– Co ona mu takiego zrobiła? Powinien zgnić w więzieniu, a zamiast tego śmieje nam się w twarz! Morderca! – wył ojciec. – Morderca!
Z perspektywy czasu zastanawiam się, czy mogłam wtedy, dziewięcioletnia dziewczynka, coś zrobić? Dlaczego nie pytałam? Bo mi tego zabronili? Przecież chodziło o czyjeś życie. Dlaczego tamtej nocy nie płakałam, nie krzyczałam, nie zrobiłam czegokolwiek, aby teraz nie musieć zadawać sobie tych pytań?
Jednak myślę, że byłam tylko dzieckiem w żałobie zostawionym samemu sobie. W tamtych czasach nie było mowy o pomocy psychologa, a rodzice nigdy ze mną o tym wszystkim szczerze nie porozmawiali i nie powiedzieli, dlaczego cioci nie ma. Wiedziałam, czym jest śmierć kogoś starego, ale nie kobiety niespełna czterdziestoletniej.
Myślę, że również to wydarzenie pozostawiło ślad na mojej psychice.
Lata płynęły, przybliżając mnie nieuchronnie do pełnoletności. Odliczałam miesiące i dni do osiemnastych urodzin, matury i podjęcia wymarzonych studiów poza rodzinnym miastem, a najbardziej do dnia ucieczki z domu.
Nauczyłam się już żyć w moim trudnym skomplikowanym świecie, próbując przewidywać nastroje rodziców i dostosowywać swoje zachowanie, by unikać konfliktów. Przejęłam rolę opiekuna rodzeństwa, domowe obowiązki. Życie w poczuciu winy, samotność, wstyd i niskie poczucie własnej wartości wzmacniały decyzję porzucenia tego syfu.
Nikomu nie mówiłam o tych zamiarach. Wiedziałam, że ojciec nigdy się nie zgodzi na opuszczenie przeze mnie domowego więzienia, no bo niby kto miałby przejąć po mnie wszystkie obowiązki, dbać o młodsze rodzeństwo, a przede wszystkim służyć mu za worek treningowy.
Przygotowywałam się skrupulatnie do realizacji mojego planu. Przeglądałam ogłoszenia o pracy w gazecie, podpytywałam rówieśników w szkole o ich pomaturalne plany, o to, czy może wiedzą, kto w Warszawie ma do wynajęcia pokój lub mógłby mi zaoferować pracę.
Czym bliżej był upragniony dzień osiemnastych urodzin, a potem matury, tym silniejsze mi towarzyszyły lęk i poczucie winy związane z zostawieniem przeze mnie rodzeństwa na pastwę losu. Ale decyzja została podjęta i nie zamierzałam jej zmienić.
Pewnego dnia ojciec mnie zawołał:
– Iza! Choć tu szybko!
Zostawiam książki, nad którymi ślęczę, podchodzę do ojca rozwalonego na kanapie.
– Tak? – odpowiadam cicho.
– Rozmawiałem dziś z kumplem i powiedział mi, że jego syn z żoną szukają opiekunki do dziecka.
„I co, chce matce podsunąć dodatkową pracę jako opiekunki?” – pomyślałam.
– I co w związku z tym? – powiedziałam głośno.
– Nie pyskuj, gówniaro! Nie „i co”, tylko „słucham”! Niewdzięcznico! – zaczyna się gotować ze złości, jego twarz purpurowieje. Kiedy nie jest pod wpływem alkoholu, wyjątkowo łatwo jest wytrącić go z równowagi.
– Załatwiam ci robotę! Będziesz po szkole do nich chodziła pilnować dzieciaka. Zostały ci trzy miesiące, więc spokojnie się wkręcisz i od wakacji weźmiesz u nich cały etat.
– Jak to? Przecież mam egzaminy, maturę, inne plany – próbuję spokojnie argumentować, by zażegnać nadciągającą awanturę.
– Co masz? Plany?! Ha, ha! Do końca cię pojebało? Księżniczka się znalazła! Ty myślisz, że co? Że to wszystko z nieba leci? Za co żresz!? Będziesz zapierdalać na siebie! Jak dotąd nie kwapiłaś się, żeby sobie znaleźć jakąś robotę, no to ja ci znalazłem. Nie ma żadnej matury, do niczego ci nie będzie potrzebna w robocie. Masz skończyć szkołę i dokładać się do domu, a jak nie, to won! I zobaczysz, jak to jest! Będziesz dupą musiała zarabiać na utrzymanie! Od kiedy przeglądasz te ogłoszenia w gazetach? – zapytał na koniec, a mnie z wrażenia aż zatkało! Bo to znaczy, że on mnie obserwuje, szpieguje i wie, że szukam pracy! Nogi się pode mną ugięły ze strachu, że odkrył moje plany. – Od miesięcy – prawda?! I nic z tego nie ma, więc sam się za to zabrałem. Pójdziesz do tej roboty i koniec! Ci ludzie mają pieniądze, będziesz miała do nich blisko. I się nie narobisz. Bo co to dla ciebie opieka nad dwuletnim dzieckiem, i to jednym! W luksusowych warunkach!
– Ale ja… Ja mogę sama znaleźć sobie pracę!
– Już to widzę, niedojdo! Pieniądze są nam potrzebne, a że jesteś już prawie pełnoletnia, więc dalej utrzymywać cię nie będę. Jutro idziesz do nich na rozmowę i koniec dyskusji. Aaaa, i tylko sobie nie myśl, że jak będziesz pracowała, to w domu nic nie będziesz robić!
Odwróciłam się, by ukryć łzy płynące mi po policzkach. W tamtym momencie nie czułam żalu, niesprawiedliwości, tylko tak ogromną wściekłość, że pięści miałam czerwone od zaciskania. W tym dniu powiedziałam sobie, że już więcej nie dam sobą poniewierać, że chcę żyć inaczej, i że spróbuję wykorzystać tę sytuację jako szansę na ucieczkę z domu.
Matka oczywiście o wszystkim wiedziała i podzielała zdanie ojca, że to dla mnie idealna praca, no i szansa na poprawę ich statusu materialnego – bo przecież potrzeb jest wiele – a to węgiel trzeba kupić, a to remont pokoju zrobić. Zrozumiałam, dlaczego żadne z nich nie rozmawiało ze mną na temat moich planów po ukończeniu szkoły. Było dla nich jasne, że pójdę do pracy, by zarabiać na ich dom. Tak to sobie planowali od samego początku.
Bez fochów podjęłam zatrudnienie u państwa Kamińskich i wywiązywałam się ze swoich obowiązków domowych i szkolnych. Uczyłam się po nocach, popołudnia i weekendy spędzałam w pracy. Wbrew moim oczekiwaniom, okazało się to dla mnie wybawieniem. W domu pracodawców mogłam odpocząć psychicznie, zobaczyłam, że można żyć inaczej, bez wyzwisk, awantur, nakazów i zakazów. Były to miłe chwile funkcjonowania w normalnej, a nie w dysfunkcyjnej rodzinie. Czasami moi pracodawcy zabierali mnie na weekendowy wyjazd. Albo wieczorem szli do kina lub na kolację, a ja w tym czasie zajmowałam się ich dwuletnią Zuzią, z którą z biegiem czasu stworzyłam silną więź.
Z dnia na dzień coraz bardziej czekałam na chwilę, aby pójść do nich po szkole, odebrać Zuzię ze żłobka, przygotować obiad, pobawić się z małą, a potem ukołysać ją do snu. Miałam wtedy czas na naukę, doceniałam spokój. Zdarzało się, że spędzałam też w pracy noce, podczas gdy rodzice Zuzi byli w delegacji. Bardzo się z tego cieszyłam – miałam święty spokój i więcej pieniędzy. Mój spryt rósł wraz z wiekiem i nie powiedziałam rodzicom, ile faktycznie zarabiam u Kamińskich. Nie wiedzieli tego, choć ojciec robił zapiski, ile godzin mam przepracowanych, aby przypadkiem nikt nie mnie oszukał – takie było jego tłumaczenie jego wyliczeń, a tak naprawdę tylko czekał na dzień mojej wypłaty. Z tych pieniędzy większość zatrzymywał dla siebie, mnie zostawiał tyle, by mi starczyło na bilet autobusowy do szkoły i na dojazdy do Kamińskich oraz „na podpaski”. Uznał, że wszystko mam w domu i nic mi nie jest potrzebne.
Gdy nabrałam zaufania do moich pracodawców, opowiedziałam im o swojej sytuacji domowej, i o tym, że pensja, którą mi wypłacają, tak naprawdę nie jest moja, tylko idzie na utrzymanie rodzinnego domu. Dogadałam się z nimi, że część wypłaty będę trzymała u nich i kiedy pieniądze będą mi potrzebne, będę je mogła zabrać. Planowałam przenieść się do Warszawyi za tę odłożoną kasę wynająć pokój. Nikomu o tym nie mówiłam. Zawsze żyłam skromnie, więc nie przeszkadzało mi, że nie mam nowych butów czy markowej kurtki, jak koleżanki. Parłam do przodu, miałam cel, co dodawało mi sił. Wszystko zaczynało się układać.
Wielkimi krokami zbliżał się dzień matury. Pewnego popołudnia mama Zuzi wezwała mnie na rozmowę.
– Izuniu, mam ci coś do zaproponowania. Chcielibyśmy zatrudnić cię na cały etat. Zaraz zdasz maturę i skończysz szkołę. Zuzia przed pójściem do przedszkola będzie miała wakacje i pomyśleliśmy, że mogłabyś się nią wtedy zaopiekować. Oczywiście, od września nadal będziesz mogła u nas pracować. Co ty na to?
– Jeju, dziękuję! To bardzo miła propozycja, ale ja mam już plany… – Spuszczam wzrok, bo zmagam się z poczuciem winy, znów kogoś zawiodłam, popsułam czyjeś plany.
– O! Co planujesz? Opowiadaj!
– Chciałabym rozpocząć studia w Warszawie na kierunku architektura wnętrz. Bardzo mi się to podoba.
– Dobry kierunek, świetny wybór – chwali mnie pani Kamińska. – Ale do tego czasu będziesz mogła z nimi zostać? – dopytuje.
– Oczywiście, chętnie zajmę się Zuzią i będę u państwa pracować. Tylko proszę nie mówić o tym nikomu, bo jak ojciec by się dowiedział, to wpadłby w szał. Nie wie, że chcę pójść na studia i przeprowadzić się do Warszawy.
– Rozumiem, umiem dochować tajemnicy. – Mama Zuzi kładzie na ustach palec w geście milczenia.
Kamień spadł mi z serca. Jednocześnie poczułam wiatr w żaglach – ktoś wierzy we mnie i w moje plany. Wtajemniczeni w patologiczny klimat mojego w domu Kamińscy okazali mi wielkie wsparcie. Zapraszali mnie do siebie, żebym mogła się spokojnie uczyć. Kiedy Zuzia zasypiała, wychodzili do kina i zostawiali mnie sam na sam z książkami.
Moja determinacja i zapał do nauki zaprocentowały. Zdałam maturę, zrobiłam wielki krok na drodze ku marzeniom. Ojciec zdania egzaminu dojrzałości mi nie pogratulował. Matka owszem. Było po niej widać, jak walczą w niej dwa uczucia – w głębi serca radość z mojego sukcesu, ale i obawa, że ją opuszczę. Bała się, że odejdzie od niej jej córka, czy że straci sprzątaczkę, opiekunkę młodszego rodzeństwa i źródło finansowania potrzeb domowego budżetu?
– Chyba nie masz w planach żadnych głupot? – zapytała pewnego wieczoru, gdy wróciłam z pracy. Specjalnie na mnie wtedy czekała (zazwyczaj, kiedy wracałam, wszyscy już spali), co samo w sobie było dla mnie sygnałem ostrzegawczym.
– Co masz na myśli?
– No, że nie przyjdzie ci do głowy jakaś szkoła zamiast pracy – odrzekła, paląc nerwowo papierosa i spoglądając na mnie badawczo.
– Wolałabyś, żebym pracowała jako opiekunka, niż żebym się dalej kształciła?
– No… ta mała przecież zaraz pójdzie do przedszkola, to i tak już tam nie będziesz potrzebna. Zresztą to praca bez umowy, a więc nie taka znów dobra. Dorobkiewicze cię wykorzystują, w dodatku za grosze! Siedzisz u nich świątek piątek, całymi dniami. Rozmawiałam już z moją szefową i możesz pracować u mnie w sklepie. Zawsze przyda się dodatkowa osoba, a zysk jest taki, że i umowę o pracę dostaniesz, i lata pracy będą ci się liczyć do emerytury.
– Co!? Mam być sprzedawczynią w sklepie? – zaniemówiłam.
– A to hańba jakaś czy wstyd? – syknęła cicho matka, by ojciec przypadkiem nie usłyszał naszej rozmowy. –W dupie ci się poprzewracało? Proponuję ci dobrą pracę, a ty jeszcze nosem kręcisz?! Doceń, że mówię to tobie, a nie staremu. Bo jak on się dowie, to i tak nie będziesz miała wyboru.
Słucham jej ze złością i dochodzę do wniosku, że nie ma co dyskutować. Najlepiej będzie udawać, że faktycznie ma rację, i że jak tylko zdam egzaminy i maturę, to zacznę pracę w tym jej sklepie.
– Dobrze, nie będziemy o tym teraz rozmawiać, bo jeszcze została mi do zdania matura. Jak zdam, to zrezygnuję z pracy u Kamińskich i przyjdę pracować do ciebie.
– No, a zmiany w sklepie będą podzielone tak, abyś mogła mi pomóc w opiece nad młodym, bo teraz, jak siedzisz popołudniami u Kamińskich, to jest problem. Może byś ich zapytała, czy czasami mogłabyś wziąć do pracy brata? Pobawiłby się wtedy z ich małą.
– Zapytam – ucinam temat i idę do toalety.
Niesamowite, jak oni wszystko sobie zaplanowali. Traktują mnie jak swoją własność, wręcz niewolnicę, nadal skazaną na spełnianie ich żądań.
Egzaminy maturalne zdałam pozytywnie i nadszedł czas, by zabrać się za zrealizowanie najtrudniejszego planu w moim życiu – odcięcie się od ojca i matki, którzy – jak to widzę – zniszczyli mi życie. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, do jakiego stopnia będą mieli wpływ na moją przyszłość i relacje z ludźmi, a zwłaszcza z mężczyznami.
– Gratuluję, Izo! – Mama Zuzi wita mnie w drzwiach z wielkim bukietem kwiatów.
– Dziękuję, co za niespodzianka!
Zuzia podchodzi do mnie z rysunkiem.
– Sto lat, Izia – mówi, słodko się uśmiecha i przytula.
– Izo, dałaś radę! Wiedziałam, że ci się uda. Tyle pracy włożyłaś w naukę! Zasłużyłaś na to! – Pani Kamińska wręcza mi kopertę. Otwieram ją i wyciągam z niej kartkę:
„Droga Izabello, jesteśmy Ci wdzięczni za pomoc w opiece nad naszą Zuzią. Cieszymy się, że mogliśmy Cię poznać i z Tobą współpracować. Chcielibyśmy ułatwić Ci start w dorosłe życie, dlatego przyjmij od nas w podarunku opłatę za jeden rok studiów na Twoim wymarzonym kierunku. Kamińscy”.
Z radości i wdzięczności zbiera mi się na płacz, lecz na widok miny Zuzi, która nie wie, co się dzieje, uśmiecham się. Nie chcę jej wystraszyć.
– Wszystko w porządku, Zuziu, Izka ma katar. – Uśmiecham się do niej, pociągając nosem, by pokazać, że faktycznie kapie mi z niego.
– Chodź, Zuzka. – Tata dziewczynki wyciąga do niej ręce. – Zobaczymy, czy kotek przyszedł na taras.
– Kotek, kotek! – cieszy się Zuzia i idzie z nim do salonu.
– Chodź, napijemy się kawy i wstawimy kwiaty do wody. – Pani Kamińska odbiera ode mnie bukiet. Po przejściu do kuchni kontynuuje: – Izko, uznaliśmy, że te pieniądze ci się należą za zaangażowanie w pracę u nas. Opowiedz mi o swoich planach. Zostało mało czasu. Jak zamierzasz załatwić tę sprawę w domu?
– Sama nie wiem. Matka naraiła mi już pracę u niej w sklepie, na razie bez konkretnego terminu. Ale nie cofnę się przed niczym. Rozumie pani, muszę postawić na swoim, zdobyć się na odwagę i w końcu opuścić dom.
– Izko, nie mów do mnie pani, przejdźmy na „ty”.
– Miło mi, Jolu – mówię, a ona uśmiecha się i wyciąga do mnie rękę. Robię to samo.
Rozmawiamy do późna. Państwo Kamińscy są jedynymi ludźmi, którym mogę zaufać i się zwierzyć. Chociaż nie jesteśmy rodziną, okazali mi wiele dobroci, wspierali mnie. Bez nich nie byłabym w tym miejscu swojego życia i na pewno nie wykrzesałabym z siebie tyle odwagi, by podjąć decyzję, na którą się w końcu zdobyłam.
Ostatnie miesiące mojej pracy jako opiekunki do dziecka u Jolki i Sebastiana Kamińskich upłynęły w przyjacielskiej atmosferze. Większość czasu spędzałam u nich, nocowałam w domu. Czasami udało mi się wyrwać na jakąś imprezę – ojcu wtedy mówiłam, że jestem w pracy. Byłam pełnoletnia, ale ponieważ nadal mieszkałam w rodzinnym domu, musiałam przestrzegać jego zasad. Coraz bliższy był termin mojej przeprowadzki do Warszawy. Wpłaciłam już zaliczkę na wynajem pokoju, opłaciłam za rok z góry studia w Wyższej Szkole Ekologii i Zarządzania. Co do tych dwóch kwestii było oczywiste, że uda mi się wystartować i że z moimi oszczędnościami wszystkiemu sprostam. Pozostała kwestia wyrwania się z domu. Codziennie o tym myślałam i w końcu ułożyłam sobie w głowie kilka scenariuszy.
Wybrałam z nich ten…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej