Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niebanalna historia miłosna pełna uprzedzeń i błędnych założeń z hollywoodzko pięknym czarnym charakterem.
Wendy czuje się na tyle zagubiona po śmierci męża jej najlepszej przyjaciółki, że postanawia zawiązać sama ze sobą „Pakt niepokochania”. Oznacza to, że nie zaangażuje się w żadną przyszłą relacje, bo chce ograniczyć do minimum możliwość złamanego serca.
Archibald wychodzi z cienia ojca i pracuje na własny rachunek, nie przeszkadza mu to, że ma dziewczynę, bo podobnie jak on, Sienna skupia się na swojej karierze. Ale to co wydawało się na początku idealnym przepisem na związek po latach przestało mieć znaczenie.
Gdy Wendy spotyka Archiego jej fundamenty paktu zaczynają się kruszyć. Archibald zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia, nie zważając na to, że nadal jest w związku ze zdobywającą nagrody aktorką.
Czy Archibald wreszcie uwolni się z toksycznej relacji i będzie w stanie przekonać do siebie Wendy?
Jak duży wpływ na rodzące się uczucie będą mieli przyjaciele dwójki głównych bohaterów?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 272
Copyright © Karolina Gardynik, 2024
Projekt okładki
Agnieszka Zawadka
Zdjęcia na okładce
freeject.net (Adobe.Stock)
Hanna (Adobe.Stock)
Redaktorka prowadząca
Marta Burzyńska
Redakcja
Alicja Matyjas
Korekta
Magdalena Białek
ISBN 978-83-8352-893-9
Warszawa 2024
Dla wszystkich,
którzy się boją albo nie chcą… –
znajdzie się ktoś taki, kto obróci
wasz świat do góry nogami.
ROZDZIAŁ 1
Wendy
Stałam przed lustrem w czarnej, długiej do kostek sukience, jedynej, jaką miałam w szafie. Nawet nie pamiętałam, dlaczego ją kupiłam. Zawsze ubierałam się kolorowo, ale nie dziś – nie wypadałoby założyć czegoś różowego albo nawet beżowego. Przeczesałam włosy i związałam je w niskiego koka, tak aby żadne pasmo nie wypadło mi z upięcia. W normalne dni moje włosy były jasnobrązowe, w słoneczne – prawie rude, a dzisiaj, w najpochmurniejszy dzień roku, były ciemne, jakby zmieniły barwę pod wpływem mojego nastroju. Darowałam sobie makijaż – i tak by zaraz spłynął. Miałam opuchnięte oczy, kilka żyłek popękało mi na powiekach od permanentnego płaczu. Gdy zostawałam sama, byłam w stanie opanować szloch, łkałam po cichutku, a czasami nawet miałam suche policzki, ale gdy tylko pojawiło się przy mnie kilka bliskich mi osób, przepadałam wraz z nimi w bezkresnym smutku.
Dla większości to nie był szok, że Kevin umarł. Przygotowywał nas do tego kilka długich miesięcy. Pod sam koniec już prawie nie przypominał dawnego siebie.
Sporo dyskutowaliśmy o tym, jak będzie wyglądało życie bez niego, on sam brał udział w tych rozmowach.
„Wendy, czy mogłabyś przez jakiś czas odbierać go z przedszkola?”
„Podjechałabyś ze mną do galerii? Muszę rozwiązać umowę na telefon”.
„Zamówiłem na twój adres księgę z kondolencjami do wpisywania się przez gości”.
„Napisałem sobie ładną notatkę do prasy, wysłałabyś ją e-mailem na kilka adresów?”
Było to tak surrealistyczne, że ja chyba nie brałam tego na poważnie, wykonywałam jego prośby z uśmiechem, jakby to była zwykła sprawa.
Nie umiałam tego określić, ale te kilka miesięcy było dziwne. Znałam tego człowieka tyle lat, był częścią mojej rodziny, choć nie był ze mną spokrewniony. Widziałam, jak z silnego i przebojowego mężczyzny staje się bezbronną wersją siebie, która nie jest w stanie wykonywać podstawowych czynności. Każdego dnia było go jakby mniej, nie tylko ze względu na kilogramy, które tracił – tracił też cząstki duszy. Nie był już facetem, który potrafił wygrać walkę po pięciu ciężkich rundach, nie był tym, który zawsze rzuci jakimś żartem, żeby rozbawić towarzystwo, nie był w stanie bawić się z własnym synem.
Teraz to wiedziałam – nie dało się w ogóle przygotować na śmierć. Owszem, możesz się pogodzić z tym, że ktoś od ciebie odchodzi na zawsze, szczególnie w tak długim procesie umierania, ale nie możesz zapanować nad swoimi uczuciami, gdy to w końcu nastąpi. Nie pomogą wtedy psychologiczne mądrości zapisane na tysiącach stron książek, nie pomoże teologia, a nawet sam Bóg. Bo nic i nikt nie zabierze od ciebie tego ciężaru, który miażdży serce.
Rak to chuj.
Pewnego dnia po prostu odebrałam telefon, a z drugiej strony usłyszałam: „Stało się”.
Po prostu go nie było. Jeszcze nigdy nikt tak mi bliski nie umarł.
Agata, moja najlepsza przyjaciółka, którą traktowałam jak siostrę, straciła męża. Powoli wzbierająca fala, która kulminację miała właśnie dziś, roztrzaskała nasze spokojne życia. Ogrom cierpienia i ból, który otoczył nas w momencie jego odejścia, jest nie do opisania. Agata podczas jego choroby była na pokaz pozytywnie nastawiona, myślę, że nie chciała obarczać Kevina i rodziny tym, jak była przerażona i bezsilna. Teraz, nawet nic nie mówiąc i nic nie robiąc, roztaczała wokół siebie aurę szarości. Odpuściła. A ja nie wiedziałam, co mogę zrobić, żeby lepiej się poczuła.
Czy było coś takiego, co poprawiłoby ci samopoczucie w takiej sytuacji?
Nie.
Pogrzeb był chyba najgorszym doświadczeniem, jakie było mi jak dotąd dane przeżyć. Było przytłaczająco, wszystko dookoła wydawało się rozmazane, bodźce docierały do mnie z opóźnieniem. Dopiero po kilku sekundach orientowałam się, że ktoś coś do mnie mówi. Cały czas trzymałam Agatę pod rękę, jej ramię było wiotkie, stała cała zgarbiona, w czarnej sukience do kolan.
Patrzyłam na twarze osób, które przyszły pożegnać Kevina, i wiedziałam, że czują to samo co ja. Zatrzymałam wzrok na dwóch różach, które podała Agacie jej matka. Jedna była większa od drugiej. Ta pierwsza symbolizowała ją, a ta druga ich maleńkiego synka, którego z oczywistych powodów nie było z nami. Nie była w stanie ich położyć na trumnie, zrobiłam to za nią.
Później to okropne spotkanie po pogrzebie u państwa Złotko. Rozumiałam samą ideę takich spotkań, ale tak naprawdę wyglądało to tak, że każdy wypowiadał jakieś banały, szybko z rozmów na temat najważniejszej osoby tego dnia przechodziło się do polityki, jedzenia, remontu domu i wyboru najlepszej podstawówki w Londynie. Dlatego, kiedy tylko położyłam Agatę do łóżka, wyszłam po angielsku.
Mijały dni i tygodnie, miejsce bólu zajęła racjonalna pustka i próba poradzenia sobie z nową rzeczywistością. We wszystkim byłam z nią. Nie umiałam sobie poradzić z tym, jakie zmiany zaszły w moim życiu, ale to było niczym w porównaniu z tym, co czuła Agata. Była cieniem siebie, ciałem bez duszy, jej oczy były puste, nie była wstanie ogarnąć siebie, a co dopiero kogoś innego, kto potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek. Cała rodzina i przyjaciele pomagali jej i Simonowi jak mogli. Tak jak obiecałam, odbierałam go z przedszkola, później zabierałam na spacery i na place zabaw. Karmiłam i woziłam do lekarza. Nie był smutny tak jak my wszyscy, przy nim trzeba było zachowywać się normalnie. I chyba właśnie on dał mi odrobinę siły do zwalczenia tego obezwładniającego mnie uczucia.
Weszłam do jej sypialni. Gdyby nie światło wpadające przez otwarte drzwi, potknęłabym się o rzeczy walające się po podłodze. Szare zasłony były zasunięte, żaden, nawet najmniejszy promyk słońca się nie przedzierał. Podeszłam do łóżka, mijając zdjęcia, jego ubrania, rękawice bokserskie. Serce zaczęło mi bić szybciej, powodując uścisk w brzuchu na wspomnienie tego, jak skakał po ringu po wygranej walce, tego, jaki był szczęśliwy i pełny życia. Pierwsze, co robił zawsze, to wychylał głowę pomiędzy linami, zamykał oczy i czekał, aż Agata przybiegnie do niego z widowni i da mu soczystego buziaka. To była ich tradycja. Nie przeszkadzało jej to, że był mokry od potu, często zakrwawiony i z ochraniaczem na zębach. Piękne było to, że była pierwszą osobą, z którą cieszył się z sukcesów. Gdy przegrywał, zamykał się w szatni, i tylko Agata mogła do niego wejść, nikomu innemu nie otwierał. Nigdy mi nie opowiadała, co takiego mu mówiła, o czym z nim rozmawiała, ale po chwili wychodzili uśmiechnięci.
Mieli ze sobą jakieś magiczne połączenie, którego zwykły człowiek nie jest w stanie pojąć.
Od zawsze byli Agi & Kev.
– Agata. – Ściągnęłam z niej poduszkę, którą była przykryta jej głowa, i pogłaskałam ją po niej, próbując delikatnie obudzić. – Możemy porozmawiać?
– Hmm, coś się stało? – odpowiedziała, zakrywając oczy dłonią. Na palcu prawej ręki nadal miała obrączkę.
– Jest piętnasta, a ty nie wyszłaś dzisiaj z pokoju i nic jeszcze nie zjadłaś.
– Nie chcę jeść i nie chcę stąd wychodzić. – Odwróciła się do mnie plecami.
– Agata, jeżeli nie jesteś w stanie wrócić chociaż w pięciu procentach do normalności, będę musiała zastosować terapię szokową. A bardzo nie chcę tego robić. Nie chcę sprawiać ci więcej przykrości.
Westchnęła głośno, a ja zagryzałam policzki w nadziei, że nie będę jej musiała mówić niemiłych rzeczy. Miałam już przygotowaną gadkę motywacyjną, z naciskiem na słowa „ogarnij się”, „twoje dziecko cię potrzebuje”, „nawet już nie pyta, gdzie jest jego mama”. Bardzo nie chciałam jej tego mówić, bo mi też byłoby z tym źle.
– Dzisiaj mijają cztery tygodnie…
– Wiem. – Złapałam ją za rękę, gdy się do mnie odwróciła. – Wróć do nas. Proszę.
– Po prostu odwlekam moment, kiedy wrócę do normalnego życia. Nie chcę, żeby „normalnie” oznaczało życie bez niego. – Łzy popłynęły po jej policzkach.
– Wiem – powtórzyłam i wytarłam wierzchem dłoni swój mokry policzek.
– Simon jest w domu?
– Tak, je banana i ogląda bajkę. – Wzięłam spokojnie oddech. – On cię potrzebuje, już najwyższy czas.
Milczała dłuższą chwilę.
Rozmawiałyśmy ze sobą o swoich największych tajemnicach, dzieliłyśmy się wszystkim, odkąd pamiętam. Znałam ją lepiej niż ona sama, wiedziałam, z jakich powodów była drażliwa, gdy ona nawet nie miała pojęcia, że zachowywała się jak wredna suka, wiedziałam, co było w stanie ją rozbawić i czego potrzebowała w pierwszy dzień okresu. Ale teraz nie wiedziałam, o czym myślała. Mogłam się tylko domyślać, że była pewnie przerażona, nie chciała wychodzić z tego pokoju, bo tu mogła zaszyć się w cierpieniu i wspomnieniach, nikt nie oczekiwał ani nie wymagał tego, żeby wróciła do życia po życiu. Teraz, z otwartymi ranami, będzie musiała wyjść na światło. Zmierzyć się z rzeczywistością, która będzie przytłaczająca i bolesna jak cholera. Z komentarzami innych ludzi, ze spojrzeniami rodziców w przedszkolu, gdy będzie odbierać syna. A to wszystko będzie jej przypominać, że jej mąż umarł.
Ale czy była jakaś rzecz, która jej tego nie będzie przypominać?
Powinnam jej powiedzieć, że czas leczy rany. Banał, który mówi się ludziom w podobnych sytuacjach. Po którym lepiej się czują. Ale uważam, że to pierdolone kłamstwo.
Udało mi się wyprowadzić Agatę z pokoju, wzięła nawet prysznic. Kolację zjadłyśmy wspólnie z jej rodzicami, z którymi mieszkała od zawsze. Staraliśmy się wszyscy uśmiechać i rozmawiać na tematy, które nie kojarzyły się z Kevinem.
Ale nieważne, o czym mówiliśmy, i tak czuliśmy brak jego obecności.
Puste krzesło.
Mama Agaty zaczęła opowiadać o synu sąsiadki, o tym, że wyjechał na studia do Ameryki, a ten kraj dla pokolenia naszych rodziców jest niczym biblijny Eden.
Syn.
Dla nich Kevin był synem, którego też stracili.
Wzięłam głęboki oddech, blokując łzy napływające mi do oczu, i próbowałam wyrzucić z głowy myśl, że będę czuła się tak na każde wspomnienie związane z Kevinem, że będę łączyć je z bólem. Chciałabym go wspominać z uśmiechem na twarzy, bo zawsze go u mnie powodował. Wiedział o mnie prawie tyle samo co Agata, bo gdy rozmawiałyśmy na jakiś temat, wiedziałam, że wieczorem wszystko opowie Kevinowi. Nie przeszkadzało mi to, bo często, wysłuchując moich problemów, znajdował na nie rozwiązanie, którego my, rozemocjonowane dwudziestolatki, nie brałyśmy nawet pod uwagę.
Po kolejnym smutnym dniu usiadłam z kieliszkiem wina na kanapie przed telewizorem, wypiłam jeden, potem drugi. Szybko wyłączyłam serial, na którym i tak nie mogłam skupić myśli. Podeszłam do adaptera i włączyłam płytę, która już w nim była.
The Beatles – The Best Off
Kevin był naszą przeszłością.
To fakt.
Lubiła rozmyślać nad wydarzeniami, które minęły, nad ludźmi, których już nie ma, można powiedzieć, że w ten sposób zostałam wychowana i z tym wiązała swoją przyszłość. Ojciec wpajał mi od małego szacunek do historii. Czy Kevin był postacią historyczną? Myślę, że można go tak określić, bo w kilku książkach i podręcznikach będzie widniało jego zdjęcie i nazwisko. Nigdy nie myślałam w ten sposób o jakiejś bliskiej mi osobie, z reguły były to postacie pokroju władców i polityków.
Wylałam ostatnie krople alkoholu do kieliszka. Kładąc się na podłodze w salonie, uderzyłam łokciem o stolik, zakres moich ruchów był ograniczony, ale za to mój umysł jakby przekraczał horyzont.
Przejechałam po miękkim włosiu dłonią, w której nie trzymałam kieliszka. Bardzo lubię mój nowy dywan.
Lubię też kalkulować i wyliczać. Co by było gdyby?
Zatracałam się często nad wyobrażaniem przeszłości. Gdyby tak zmienić jedną, nawet nieznacząca rzecz.
Co by było, gdyby Napoleon był wyższy o trzy centymetry? Albo gdyby Rzym nie spłonął? Gdyby Hitler urodził się w innym kraju? Gdyby nie podpisano Paktu Północnoatlantyckiego? Gdyby moi rodzice nie wyjechali z kraju, w którym się urodzili? Jedna zmiana i mogłoby być inaczej. Oczywiście, że nie mam nad tym żadnej władzy, w tym przypadku to tylko teorie. Nawet nie teorie, a abstrakcyjne wersje tego świata.
Więc moja głowa, doprawiona ostatnim kieliszkiem wina, właśnie w ten sposób zareagowała na to, co się działo, próbując wytłumaczyć sobie emocje, które kierowały teraz moim najbliższym światem. Wielki ból, cierpienie, pustka, żal.
Postanowiłam od teraz postępować inaczej. Przeszłości nie mogłam zmienić, ale miałam wpływ na to, jak będzie wyglądać moje życie. Od dziś miałam władzę nad przyszłością, a to zależało od tego, jak będę postępować w teraźniejszości.
Nie mogłam cofnąć czasu i zmienić już swoich dotychczasowych relacji z rodziną i ludźmi, których znałam, wiedziałam, że nie przestanę kochać rodziców, nie przestanę kochać Agaty i Simona.
Ale mogłam zminimalizować przyszłe straty.
Gdyby Agata nie pokochała Kevina, nic, z czym teraz nie była w stanie sobie poradzić, i to od kilku tygodni, nie miałoby miejsca – wybrała, zdecydowała, że go pokocha, a mogła uniknąć tego wszystkiego, gdyby nie pozwoliła sobie na uczucia względem niego.
I to był właśnie moment, w którym obiecałam sobie, że nigdy więcej nikogo nie pokocham.
Wendy Raven zawarła ze sobą „Pakt niepokochania”.
ROZDZIAŁ 2
Archibald
Dlaczego zgodziłem się na ten obiad? Głowa mi pulsuje, światło mnie drażni. Przyjechałem tu taksówką, w której prawie puściłem pawia. Wydaje mi się, że jeszcze jestem pijany. After party po rozdaniu nagród wymknęło się wczoraj spod kontroli. Tak zachowywałem się chyba ostatnio na studiach. Ale było co oblewać.
Przygładziłem jeszcze mokre włosy, złapałem za klamkę i wszedłem do środka. Uderzył mnie oszałamiający jazgot. Mama była w kuchni, a reszta w jadalni. Ich dom był stary, odnowiony, ale miał ten swój klimat przeszłości. Małe okna, bielone ściany i antyczne meble, ogromny taras otoczony zielenią. Totalnie nie moja stylistyka, myślałem także, że nie jest to styl mojego ojca – po nowoczesnym mieszkaniu w centrum Londynu wybrał wiejską chatkę, ale on jakoś niesamowicie się tu odnajduje.
– Synku, jest tu cała rodzina! Francis, Dawn, kuzyn Otto przyjechał z wnukami! – Mama była tak podekscytowana, że piszczała.
Podałem jej statuetkę i róże, które dla niej przyniosłem. Jej uśmiech powodował we mnie uczucie błogości. Nadal udawała zaskoczoną, gdy wręczałem jej bukiet, a robiłem to za każdym razem, gdy odwiedzałem ich w domu. Nalałem sobie wody do szklanki. Wypiłem ją naraz, ściągając brwi. Musiałem mieć ból wyryty na twarzy.
– Jestem z ciebie bardzo dumna. Jejku, jaka ciężka! – Zaśmiała się. – Będzie stała na środku stołu. – Wyszła z kuchni, krzycząc do gości: – Archibald już jest! Proszę o brawa.
Mama zaprowadziła mnie do salonu. Była ubrana w swój ulubiony beżowy zestaw: sweter i eleganckie spodnie. Włosy miała specjalnie ułożone na tę okazję, co dowodziło, że chyba naprawdę była ze mnie dumna.
To były głośne brawa. Mimo że schlebiają mi gratulacje, to jednak to przedstawienie okropnie mnie zawstydziło.
Stanąłem na końcu stołu.
– Już dość, błagam.
Ucichli, czekając na przemówienie.
Oprócz wymienionych przez mamę członków rodziny była tu jeszcze nasza sąsiadka, kuzyn z narzeczoną i mój ojciec.
Poczułem na twarzy palący rumieniec.
Mój ojciec bardzo rzadko okazywał emocje, ale teraz stał i bił brawo. Chyba urosłem o kilka centymetrów, w moich płucach jakby zrobiło się więcej miejsca i mogłem głębiej zaczerpnąć powietrza. Zostałem doceniony, i to chyba pierwszy raz.
Uśmiechał się do mnie z dumą wypisaną na twarzy.
– Bardzo dziękuję, że tu jesteście, bardzo dużo to dla mnie znaczy.
Stół prawie uginał się od przeróżnych potraw. Mama nie dałaby rady zrobić tego sama, pewnie pomagała jej sąsiadka, dlatego ją też zaprosiła na świętowanie, bo szczerze nie miałem pojęcia, dlaczego ona tam była. Wszyscy usiedliśmy, a oni zaczęli jeść. Czułem się już dużo lepiej niż przed kilkoma minutami, ale nie byłem w stanie nic przełknąć, piłem tylko wodę.
– Mam nadzieję, Archibaldzie, że to nie twoja ostatnia nagroda. Wiesz, ciężko będzie ci dorównać ojcu. – Wuj Francis zachrumkał, mlaskając przy tym niedorzecznie. Zawsze potrafi spieprzyć nastrój.
Gdy miałem już na końcu języka jakąś ciętą ripostę, coś odnośnie do tego, ile on osiągnął, mój ojciec się odezwał:
– Nikt nikomu nie musi nic udowadniać, powinien to robić dla siebie. – Popatrzył na mnie spod siwych brwi i wrócił do posiłku.
Zawsze tak mówił, ale tak naprawdę bardzo dużo ode mnie wymagał. Całe życie miałem zaplanowane przez Reginalda Tolana.
To, do jakiej szkoły pójdę.
To, z kim przystoi mi się przyjaźnić.
Zostanę architektem, tak jak on.
Mam być najlepszy, tak jak on.
Lubiłem to, co robiłem, i byłem w tym naprawdę dobry. Praca to moja pasja. Tyle że gdyby ojciec nie wskazał mi drogi, którą mam podążać, czy ja sam bym ją wybrał?
Wolałem myśleć, że tak.
Starałem się jak mogłem nie reagować na zaczepki wuja Francisa, moja mama ściskała mnie za rękę pod stołem i po cichu mnie uspokajała. Jego poglądy polityczne odrobinę mierziły moją duszę, ale gdy rozmowa zeszła na orientację seksualną dzisiejszej „młodzieży”, jak on to nazwał, i jego sprzeciw na małżeństwa jednej płci okraszony sentencjami: „wymysły nowoczesności” i „kiedyś czegoś takiego nie było”, nie wytrzymałem, wstałem i wyszedłem.
Kto w ogóle zaczął ten temat przy stole?!
Wszyscy goście zostali pożegnani przez moją najbliższą rodzinę, więc nie pozostało mi nic innego, jak pomóc mamie ogarnąć kuchnię.
– Obeszło się bez większych sprzeczek słownych z wujem – podsumowała mama.
– Uważam to za sukces tego dnia – westchnąłem, a ona poklepała mnie po ramieniu. – Ale co ja poradzę, że ten człowiek działa na mnie jak płachta na byka. Nieważne, co powie, ja reaguję od razu agresywnie i nie jestem w stanie tego opanować.
Najgorsze było chyba to, że Francis nie miał zielonego pojęcia, co i w jaki sposób mówił. W każdym swoim zdaniu albo kogoś oceniał, obrażał, nie doceniał, albo wyśmiewał.
– Genów się nie wybiera, kochanie.
– On chyba odziedziczył najgorsze cechy po dziadkach, naprawdę nie rozumiem, jak on może być twoim bratem. Jesteście całkowicie innymi ludźmi.
Mama wzruszyła swoimi chudymi ramionami. Była taka mała, gdy stała obok mnie.
Skończyłem wkładać resztki jedzenia do lodówki i zabrałem się za mycie naczyń.
– Wiesz co, i tak jutro przychodzi Hilda, więc posprzątajmy tylko z grubsza. – Dotknęła ręką czoła.
Była zmęczona. Jej jasne włosy były lekko potargane, a makijaż zaczynał już się rozmazywać.
Moja mama kończyła w przyszłym miesiącu sześćdziesiąt dwa lata. Nadal była piękną, dbającą o siebie kobietą. Zawsze była dobrze ubrana, miała swoje rytuały i przyzwyczajenia. Przez wiele lat była redaktorem pisma dla kobiet. Urodziła mnie, gdy miała trzydzieści sześć lat. Kilka razy wspominała o tym, że chciała mieć dzieci wcześniej, ale mój ojciec nie miał czasu na tworzenie rodziny, pracował na to, by zostać zapamiętany. Gdy uznał, że jest już na takim poziomie, że dziecko nie będzie mu przeszkadzać w karierze, pojawiłem się ja. Nie uznawał półśrodków, poświęcał się pracy, mniej mojej mamie, później zmienił stosunek procentowy w swoim wykresie. Nie musiał już udzielać się w firmie, spijał śmietankę konsekwencji poprzednich lat, wychowywał mnie i spędzał czas z mamą.
Ojciec zamknął swoją praktykę, nie przekazawszy mi swojej spuścizny, bo jego zdaniem, powinienem pracować na własny rachunek. Od kilku lat oboje są na emeryturze i cieszą się spokojem oraz swoim towarzystwem w niewielkim domku na obrzeżach Londynu.
– Zrobię ci herbaty i dokończę, a ty idź odpocznij. – Musiałem się schylić, żeby pocałować ją w głowę. – Już wystarczająco dużo dzisiaj zrobiłaś.
Słyszałem, jak siada na sofie obok ojca, który oglądał telewizję.
– Wiesz, synku! – krzyknęła. – Trochę mnie martwi, że nikogo nie przyprowadziłeś na galę rozdania nagród!
Wywróciłem oczami.
– Nie spotykasz się z jakąś miłą dziewczyną, która chętnie by ci towarzyszyła?
Wiedziałem, co zaraz nastąpi. Mama będzie mnie swatać.
– Archibald, jesteś przystojny i bardzo zdolny. Córka mojej przyjaciółki Debby właśnie skończyła studia z zarządzania, bardzo miła z niej dziewczyna, miałam okazję wypić z nią herbatę na spotkaniu klubu. Jakoś tak dziwnie ma na imię.
– Ranira – odezwał się mój ojciec.
– Właśnie tak, dostała je po babce męża Debby, on ma jakieś zagraniczne korzenie.
– Perskie – dokończył ojciec, nie odrywając wzroku od odbiornika, na którego ekranie Ursula Andress i Sean Connery przechadzali się po plaży w Doktor No.
– Zaraz napiszę do Debby, czy Ranira – wypowiedziała jej imię powoli – nie miałaby ochoty na lunch w przyszłym tygodniu.
– Mamo, przestań. – Podałem jej herbatę i usiadłem na fotelu. – Z nikim się nie będę spotykać.
– Bo już kogoś masz? – Nadal drążyła.
– Nie, nikogo nie mam. – Zawiązałem ręce na piersi i wpatrywałem się w telewizor.
Uwielbiałem stare filmy. To też wina mojego ojca, zawsze oglądaliśmy wspólnie klasyki z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Westerny z Clintem Estwoodem, całego Alfreda Hitchcocka, wszystkie części Ojca chrzestnego, Gwiezdne wojny, ale tylko te stare części, bo według Reginalda nowe odsłony z przełomu milenium są obrazą dla przemysłu filmowego. Dla mnie jako dzieciaka właśnie te były najlepsze.
– To dlaczego nie chcesz się z nią spotkać? – Nie dawała za wygraną.
Przecież nie mogłem powiedzieć matce, że widuję się z kobietami, różnymi kobietami, ale zawsze niezobowiązująco. Nie miałem czasu na komplikacje, bo skupiam się na pracy.
– Ja się, synku, po prostu martwię. Taki z ciebie przystojniak, a już bardzo długo się z nikim nie spotykasz, a przecież… – zawahała się – …mężczyźni mają swoje potrzeby.
– Mamo!
– Rose!
Krzyknęliśmy z ojcem w tym samym momencie.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI