Pamiętne lato - Claire Sophie - ebook + książka

Pamiętne lato ebook

Claire Sophie

0,0
40,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Natashy w końcu udało się ułożyć życie. Prowadząc kwiaciarnię w wiosce Willowbrook, ostatecznie pozostawiła za sobą wspomnienia związane z krótkim małżeństwem z Lukiem Duvalem. Trzy lata po rozwodzie Luc nieoczekiwanie przekracza próg jej sklepu. Nigdy nie powiedział rodzinie o ich rozstaniu, a teraz jego poważnie chory ojciec chce się spotkać z Natashą. Były mąż prosi, by Natasha pojechała z nim do Francji. Ona jest zszokowana, w końcu jednak się zgadza.

Czy podczas dwóch tygodni w rodzinnej winnicy Luc i Natasha zdołają po latach rozłąki odgrywać idealną parę? A może w promieniach prowansalskiego słońca ich miłość odrodzi się i wybuchnie żywym płomieniem?

„Pamiętne lato” otwiera serię składającą się z czterech książek, które łączy malownicza wieś Willowbrook.

Sophie Claire jest autorką powieści, w których aż iskrzy od emocji. Ich akcja osadzona jest głównie w Anglii oraz słonecznej Prowansji, gdzie autorka jako dziecko spędzała wakacje. Córka Francuzki i Szkota urodziła się w Afryce, a dorastała w Manchesterze. Obecnie mieszka tam z mężem i dwoma synami.

Pisarka jest członkiem Romantic Novelists’ Association. W 2011 r. otrzymała nominację do Elizabeth Goudge Award, a w 2014 r. do Sophie King Prize. W 2018 r. została nagrodzona Cheshire Prize for Literature.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 347

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Copyright © Sophie Claire, 2015

All rights reserved

First published in Great Britain in 2015

as Her Forget-Me-Not Ex by Accent Press.

First published in Great Britain in 2019

by Hodder & Stoughton

An Hachette UK company.

Projekt okładki

Giordano Poloni/agencyrush.com 2019

Ilustracja na okładce

Natalie Chen/shutterstock.com (słonecznik)

Redaktor prowadzący

Adrian Markowski

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

Korekta

Katarzyna Kusojć

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8391-699-6

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

Ianowi, mamie, tacie, Maureen i Robertowi

za doping oraz wsparcie

Prolog

Londyn, trzy lata wcześniej

Kogo powiadomić? – Natasha zamrugała, a pielęgniarka posłała jej życzliwy uśmiech; z jej nieziemsko niebieskich oczu, które przypominały dwa hiacynty, biły troska i współczucie. – Męża? – Kobieta rzuciła okiem na obrączkę na lewej dłoni pacjentki.

– Zostawiłam mu wiadomość. Jest za granicą.

– Kogoś z rodziny?

Pokręciła głową.

– Konieczne będzie rozszerzenie i łyżeczkowanie. To prosty zabieg i niezbędny w tym przypadku. Rozumie pani, pani Natasho?

Skinęła głową. Dziecko umarło. Serce jej się ścisnęło i zamknęła oczy, by powstrzymać falę bólu.

Leżała tępo wpatrzona w biały sufit. Fluorescencyjne światła powlekały szpitalną salę fioletową poświatą. Świadomość utraty dziecka wciąż była zbyt przytłaczająca, zbyt druzgocąca, zwróciła więc myśli ku Lucowi. Musiała wymyślić plan działania. Co będzie, kiedy przyjdzie? Czy w ogóle się zjawi? W końcu praca była dla niego najważniejsza, przypomniała sobie z goryczą. Wiedziała, że zajmuje niską pozycję w jego życiu, poślubił ją tylko ze względu na ciążę. Podniosła lewą rękę. Platynową obrączkę widziała jako srebrną plamę, która rozmazywała się i kołysała na boki. Kiedy Luc się oświadczył, miała nadzieję, że porzuci kawalerską wolność i wspólnymi siłami stworzą kochający dom. Liczyła na to, że będzie im przyświecał ten sam cel, a dziecko okaże się spoiwem, które ich scali. Tak bardzo chciała w to wierzyć.

Do pokoju weszła pielęgniarka.

– Wybraliście może imię dla dziecka? – zapytała delikatnie.

Natasha skinęła głową. Co prawda nie uzgodniła tego z Lukiem, bo przecież prawie ze sobą nie rozmawiali, ale miała gotową odpowiedź:

– Hope. Miała na imię Hope.

Teraz, gdy Hope odeszła, a razem z nią umarła nadzieja, nic nie zostało, nie było powodu, dla którego miałby z nią zostać. Ból był miażdżący, rozdzierający.

Obie spojrzały w stronę drzwi, gdy z korytarza dobiegł odgłos szybkich ciężkich kroków, a potem usłyszały podniesione głosy. Chwilę potem na progu stanął zdyszany Luc. Zaskoczył ją.

– Przyjechałem tak szybko, jak tylko mogłem – wyjaśnił.

Na jego widok serce jej przyspieszyło. Ciemne włosy, oczy barwy melasy. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek zdoła zdusić w sobie ten ogrom miłości, której nie odwzajemniał.

Został przy niej, gdy zasnęła i pogrążyła się w otępiającym śnie. Kiedy się obudziła, wciąż był obok. Pielęgniarki poinformowały ją, że może już iść do domu. Zawiózł ją z powrotem do penthouse’u, nie miała siły, by zaprotestować.

Na miejscu wyglądał, jakby się martwił tym, że nie jest w stanie jej pomóc. Jego słowa docierały do niej wytłumione, miała wrażenie, że mówi z końca długiego tunelu, z bardzo daleka.

– Jesteś głodna? – zapytał. – Na co masz ochotę?

To za mało i za późno, pomyślała. Nie był już tym samym mężczyzną, z którym żyła przez kilka ostatnich tygodni. Od kiedy powiedziała mu o dziecku, uraza szczelnie wypełniła przestrzeń w tym ogromnym apartamencie, wręcz napierała na szklane ściany.

Wyszedł z pokoju. Usłyszała trzask, gdy drzwi wejściowe się zamknęły, i powróciło wspomnienie dnia, kiedy opuściła dom ciotecznej prababki; miała wtedy szesnaście lat. Przysięgła sobie wówczas, że nigdy więcej nie dopuści, żeby znaleźć się w podobnej sytuacji – osoby niechcianej i niemile widzianej. W głowie układała plan.

Spakowanie ubrań, szczoteczki do zębów i oprawionej w ramkę małej fotografii rodziców nie zajęło jej dużo czasu. Kiedy wrócił ze sklepu, czekała przy drzwiach, gotowa do wyjścia.

– Co robisz? – Przeszył ją wzrokiem.

W ręku trzymał mleko. Popatrzyła mu prosto w oczy.

– Wracam do siebie.

Podziękowała szczęśliwej gwieździe, że dwa miesiące temu nie wypowiedziała umowy najmu i wciąż płaciła czynsz za kawalerkę. Być może w głębi ducha czuła, że tak to się właśnie skończy.

– Przecież dopiero wyszłaś ze szpitala.

– Odchodzę – powtórzyła stanowczo.

– Dlaczego?

Kręciło jej się w głowie, pokój przechylał się to w lewo, to w prawo. Wyciągnęła rękę i dotknęła ściany, żeby się uspokoić. On cię nie kocha, upomniała się w myślach.

– Jesteś jeszcze osłabiona… – zaczął.

– Dlatego że to koniec. Ciąża była błędem. Pobraliśmy się tylko ze względu na dziecko, a teraz…

Nie mogła zostać tam, gdzie jej nie chciano. Zadziałał instynkt samozachowawczy, podniosła głowę i zmierzyła go wzrokiem.

– Teraz znów możemy żyć każde swoim życiem.

Nie zaprzeczył. Słowem się nie odezwał. Jego milczenie przeszyło ją na wskroś, zabiło wszelkie wątpliwości, które wciąż się w niej tliły.

Zabrzęczał interkom. Przyjechała taksówka. Pochyliła się, żeby podnieść walizkę. Łzy napłynęły jej do oczu, słone i gorące. Żałowała, że jest taka słaba. Żałowała, że kocha go tak mocno, tak namiętnie, tak bez pamięci.

– Pomogę ci – zaproponował, brodą wskazując bagaż.

Ich dłonie się zderzyły, gdy wyrwał jej walizkę. Wymamrotała coś o rozwodzie, po czym wyszła.

Nie próbował jej zatrzymać. Wręcz przeciwnie. Odprowadził ją do taksówki, włożył jej rzeczy do bagażnika, po czym cofnął się z rękami w kieszeniach, z zaciśniętymi ustami, i patrzył, jak samochód odjeżdża.

Nie kochał jej – ani wcześniej, ani teraz. Dlatego musiała odejść.

Rozdział pierwszy

Teraz

Kiedy wszedł, Natasha właśnie odcinała kolce z łodygi róży o płatkach w kolorze pianek marshmallow. Zaskrzypiały drzwi, więc podniosła głowę z uśmiechem na twarzy, po czym zamarła. Zapomniała o kwiecie, który trzymała w dłoni, i tylko się w niego wpatrywała. Stał przed nią. W jej sklepie. Luc.

Serce zabiło mocniej. W środku powiało chłodem, jakby to był zimowy poranek, a nie słoneczne czerwcowe popołudnie. Wypełnił sobą drzwi, był wysoki, barczysty, utkwił w niej spojrzenie ciemnych oczu, lecz nie była w stanie nic z nich wyczytać. Przełknęła ślinę, poczuła przeszywający ból w klatce piersiowej i rzuciła okiem na zaplecze, ale przecież Debbie już dawno poszła do domu, była sama.

– Natasho – odezwał się, robiąc krok w przód i zamykając za sobą drzwi. – Miło cię widzieć.

Brzmienie jego głosu szarpnęło nią z siłą trzęsienia ziemi. Biły z niego powaga i pewność siebie.

– Luc – powiedziała. Nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Minęło – ile? – trzy lata, odkąd widzieli się po raz ostatni. – O co chodzi?

Nie od razu odpowiedział, najpierw z wyraźnym zaciekawieniem rozejrzał się po niewielkiej przestrzeni. Podążała za jego wzrokiem od słoneczników do gerberów i przez chwilę miała nadzieję, że trafił tu przez przypadek. Dziwnym trafem przejeżdżał tamtędy i wszedł do kwiaciarni, żeby kupić bukiet. Wtedy jednak obrócił się twarzą do niej i wbił w nią spojrzenie, w którym było tyle zaciekłej determinacji, że natychmiast zrozumiała, że to nie był żaden przypadek. Trochę mocniej zacisnęła palce na róży.

– Mogłabyś przynajmniej udawać, że cieszysz się na mój widok – wytknął jej.

Miał rację, pomyślała. Choć czuła, jakby właśnie cofnęła się w czasie do mrocznego okresu pełnego trudnych emocji, to nie chciała, by zauważył, że wciąż nie był jest obojętny. Nie pozwoli na to, przecież w przeszłości traktował ją tak chłodno.

Udawaj, zbeształa się w głowie. Zachowuj się, jakby nic dla ciebie nie znaczył.

– Jestem po prostu… po prostu zaskoczona, to wszystko. Nie spodziewałam się ciebie. Mogłeś mnie uprzedzić.

Zauważyła, że się zmienił. Różnice były subtelne: drobne zmarszczki wokół oczu, kilka siwych włosów na skroniach. Nadal był przystojny, co przyznała niechętnie, roztaczał wokół siebie urok niedbałej elegancji, choć miał na sobie tylko prosty kremowy T-shirt i zwykłe dżinsy. Nagle poczuła się skrępowana. Na pewno nie zachwyci go jej nowy wariacki styl, uzna go za ekscentryczny i zbyt krzykliwy, daleki od wyrafinowania, jakim charakteryzowała się jego szafa. Walczyła z pragnieniem ukrycia paznokci pomalowanych w maleńkie stokrotki na jasnoniebieskim tle, powtarzając sobie, że jego zdanie nie ma dla niej żadnego znaczenia. Może w przeszłości starała mu się przypodobać, ale te dni bezpowrotnie minęły.

– Nie miałem czasu – wyjaśnił i spojrzał na różę w jej dłoni, a w jego oczach, co dziwne, czaił się wyraz zadumy. – Szybciej było przyjechać.

Natasha zmarszczyła brwi. Naprawdę? Ile czasu zająłby krótki telefon z pociągu lub samochodu – w sumie nie wiedziała, czym podróżował.

– Nic nie mów… Potrzebujesz kwiatów, tak?

Pokręcił głową i lekko uniósł kąciki ust. Prawie się uśmiechnął i było to niemożliwie wręcz seksowne. Mogłaby się założyć, że nie było kobiety, której nie zmiękły kolana na jego widok.

– Nie. Nie kwiatów. Ciebie.

Odłożyła różę. Co chciał przez to powiedzieć? I dlaczego wyobraźnia natychmiast podsunęła nieproszone namiętne obrazy? Wspomnienia wspólnych chwil. Nago. W łóżku.

Z trudem się otrząsnęła.

– Mnie? Do czego, u licha, jestem ci potrzebna?

– Potrzebuję twojej pomocy.

Kiedy patrzył jej w oczy, zdała sobie sprawę, że wcale nie żartował, zalała ją fala nieokreślonych emocji, strachu i gniewu jednocześnie.

– Luc, jesteśmy po rozwodzie. Byłe żony zwykle nie trafiają na pierwsze miejsca na listach osób skorych do pomocy.

– Nie prosiłbym, gdybym nie musiał. Poza tym – rozwód nie rozwód – wierzę, że mi nie odmówisz.

Co takiego? Posłała mu nieufne spojrzenie. Czy uważał ją za dziewczynkę na posyłki? Potem zauważyła, że jest blady, i teraz zastanowiło ją, czy te zmarszczki wokół oczu są oznaką wieku, czy może czegoś innego – stresu lub przemęczenia. Wbrew sobie poczuła ukłucie niepokoju.

– Co się stało, Luc? O co chodzi?

Dostrzegła ból w jego oczach.

– Nie ściga cię policja, prawda? – zażartowała i pożałowała swoich słów. Po co w ogóle się odzywała? Była najzwyczajniej w świecie wytrącona z równowagi, roztrzęsiona jego niespodziewaną wizytą, desperacją bijącą z przystojnych rysów.

– Czy możemy gdzieś usiąść i spokojnie porozmawiać? – zapytał.

Spojrzała na zegarek.

– Nic się nie stanie, jeśli zamknę dziś nieco wcześniej… – Rzuciła mu surowe ostrzegawcze spojrzenie. – Ale cokolwiek masz mi do powiedzenia, będziesz musiał powiedzieć to tutaj.

– Okej.

Zgodził się niemal natychmiast i zrozumiała, że to coś ważnego, jej niepokój narastał. Był jej byłym mężem, lecz mimo wszystko współczuła mu. Miała się jednak na baczności.

Zamknęła drzwi sklepu, przekręciła wywieszkę na „Zamknięte” i wstawiła róże, które przycinała, do wiadra z wodą. W końcu wróciła na swoje miejsce za ladą. Czuła się bezpieczniej, zachowując z nim fizyczny dystans. To niewiarygodne, że po trzech latach rozłąki wciąż tak na nią działał i samą obecnością doprowadzał na skraj obłędu.

– Na czym polega problem? – zapytała, starając się, by jej głos wybrzmiał obojętnie i rzeczowo, chociaż ręce jej się trzęsły, gdy zgarniała kolce i liście rozrzucone po blacie.

– Mój ojciec jest chory – wyjaśnił. – Bardzo chory, prawdę powiedziawszy.

Przestała sprzątać i podniosła wzrok.

– Och, Luc, tak mi przykro… – Nie poznała jego rodziców, lecz szczerze współczuła byłemu teściowi.

– Nagle się przewrócił, to było serce, a kolejne tygodnie, a raczej dni, będą miały decydujące znaczenie.

Powściągliwie skinęła głową, niepewna, co to ma z nią wspólnego ani o jaką pomoc mu chodzi.

Luc zwilżył językiem usta.

– Lecę prosto od niego. Cała rodzina się zjechała… – Głoś­no przełknął ślinę, po czym spojrzał jej prosto w oczy. Biła z niego stanowczość. – …i pytał o ciebie.

– O mnie? – Zachichotała nerwowo. – Dlaczego o mnie? Nawet się nie znamy. – Zarumieniła się i odwróciła, żeby wrzucić ścinki do kosza za ladą, po czym energicznie otrzepała ręce.

– No właśnie. – Podniósł liść, którego nie zauważyła, i z nieobecnym wzrokiem przetoczył go między palcami. – Kiedy dowiedział się, że wzięliśmy ślub i nikogo nie zaprosiliśmy, nie był zachwycony. Teraz prosi, żebyśmy spędzili z nim trochę czasu. We Francji.

– My? Nie rozumiem.

– Ty i ja – wyjaśnił.

Zmarszczyła brwi.

– Nie ma żadnego „ty i ja”. W każdym razie dlaczego, u licha, miałby chcieć, żebym…

– Ponieważ myśli, że wciąż jesteśmy małżeństwem.

Zapadła długa cisza. Ulicą przejechał samochód. Natasha zamrugała, niepewna, czy się nie przesłyszała, ale słowa wirowały wokół niczym garść opadających na ziemię płatków róży. „Myśli, że wciąż jesteśmy małżeństwem”.

Po trzech latach? Dlaczego? Założyła, że jego rodzina nic o niej nie wiedziała: Luc na pewno nie powiedział im wtedy o ślubie. Zachowywał się, jakby się wstydził. Jakby się jej wstydził.

Miała mętlik w głowie, była skonsternowana, a jednocześnie poirytowana. Bo szczerze? Co to wszystko miało wspólnego z nią?

– Dlaczego, u licha, miałby tak myśleć, Luc?

Tylko spuścił głowę. Już kiedy stanął w progu kwiaciarni, odniosła wrażenie, że nie jest do końca sobą, teraz jednak osłupiała: facet, który zwykle emanował niezachwianą pewnością siebie, wyglądał na zmieszanego.

Wyjaśnił szeptem:

– Nie powiedziałem mu o rozwodzie.

Długa cisza.

– Nie powiedziałeś mu? – powtórzyła, nie dowierzając.

Pokręcił głową.

Luc nie był typem, który unikał prawdy. Był odważny, silny, miał kręgosłup ze stali.

– Dlaczego?

Wyprostował się, zadarł brodę, a w jego oczach zaiskrzyła surowość, która była ostrzeżeniem, że zapuszcza się na niebezpieczne terytorium.

– To skomplikowane. Nie ma teraz czasu, żeby to roztrząsać.

W porządku. Też tak potrafię, pomyślała, stawiając w głowie granice, ponieważ ich potrzebowała. Odwiesiła fartuch i przesunęła dłońmi po sukience w pąki róż, by wygładzić wzorzysty materiał. Poprawiła czerwoną apaszkę na szyi i dotknęła opaski na włosach. Wszystko było na swoim miejscu, a mimo to była roztrzęsiona. Może to irracjonalne, ale gdy go zobaczyła, poczuła się bezbronna jak wtedy, gdy byli małżeństwem, i jednocześnie przestraszyła się, że ból z tego mrocznego okresu powróci.

– Wygląda na to, że nadeszła pora na szczerą rozmowę z ojcem – skwitowała stanowczym tonem, po czym odwróciła się i zdjęła kurtkę z wieszaka za drzwiami, mając nadzieję, że Luc zrozumie aluzję i pójdzie, zniknie z jej życia równie nagle, jak się w nim pojawił.

– Natasho… – zaczął, ale go minęła, pobrzękując kluczami w dłoni, i otworzyła przed nim drzwi na oścież. Pokręciła głową.

– Nie ma mowy. Nie zamierzam się w to mieszać.

Niechętnie wyszedł na ulicę i zatrzymał się na chodniku. Jego karmelowa cera i lśniące ciemne włosy wyróżniały się na tle angielskiej wsi jak egzotyczny kwiat.

– Nie prosiłbym, gdybym miał wybór.

– Wiem. Nie bez przyczyny się rozwiedliśmy. – Zamknęła drzwi.

– To tylko dwa tygodnie.

– Nie! – odmówiła, a potem dodała już spokojniejszym tonem: – Nic ci nie jestem winna, Luc.

– To prawda, nie jesteś, dlatego cię proszę… Błagam.

Widziała niepokój w jego oczach i miała wyrzuty sumienia: przyjechał aż tutaj, najwyraźniej licząc na jej pomoc. W tym momencie jej przyjaciółka Susie przejechała obok i pomachała na powitanie; wracała do domu ze szkoły. Widok znajomej twarzy przypomniał Natashy o tym, co osiąg­nęła. Zbudowała sobie życie od nowa i była szczęśliwa. Pomyślała o kwiaciarni i wszystkich przyjaciołach, których tu poznała. Była częścią społeczności. Znalazła swoje miejsce na ziemi. Odpowiadając na serdeczny gest, porównała to wszystko z chaosem, jakiego doświadczyła jako żona Luca, i włączył jej się instynkt samozachowawczy.

– Nie – powtórzyła stanowczo i ruszyła szybkim krokiem, po czym skręciła w lewo z głównej ulicy, na bocznych będzie mniejszy ruch. Oczy Suzie rozszerzyły się z ciekawości na widok Luca, a Natasha nie chciała, żeby ktoś jeszcze zobaczył ich razem. – To byłoby oszustwo. Nie zrobię tego.

– Ojciec jest poważnie chory i poprosił mnie o to. Co mam mu powiedzieć?

– Prawdę?

Nie mieszkała daleko od pracy, zaledwie kilkaset metrów, które dziś potwornie się dłużyły. Stukała sandałami o chodnik, poirytowana, że Luc bez wysiłku za nią nadążał.

– Że nasze małżeństwo trwało trzy miesiące i złożyliśmy wniosek o rozwód, gdy tylko było to możliwe? – wyrzucił z siebie ostro. Z agresją. – Prawda by go zabiła. Już jedną nogą stoi w grobie.

Zamierzała zdusić poczucie winy, które najwyraźniej próbował w niej wzbudzić.

– Graj na zwłokę. Wymyśl coś. Powiedz mu, że… że wyjechałam.

– A jak według ciebie tłumaczyłem twoją nieobecność do tej pory? – Westchnął i odgarnął włosy z czoła. – Nie wiemy, ile czasu mu zostało. Chce cię poznać.

Zatrzymała się przy czerwonej skrzynce na listy i oparła dłonie na biodrach.

– Dlaczego?

– Chce wiedzieć, z kim się ożeniłem. Chce się przekonać na własne oczy, że jestem szczęśliwy.

Parsknęła.

– No cóż, to żądanie niemożliwego! Nawet gdybym pojechała z tobą do Francji, nie bylibyśmy w stanie udawać zgodnego małżeństwa.

– Bylibyśmy. – Z jego tonu biła stanowczość.

Wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej dreszcz. Jeśli Luc czegoś chciał, zawsze to dostawał. Przypominał czołg – gdy już obrał cel, nie dało się go powstrzymać.

Obróciła się na pięcie i szła dalej, czując ucisk w brzuchu. Na litość boską, dlaczego rozwód nie uodpornił jej na niego?

Ciężko westchnął.

– Słuchaj, jeśli jest coś, cokolwiek, czego pragniesz, kupię ci to. W zamian za twój czas.

Wzdrygnęła się i spojrzała na niego z otwartą niechęcią.

– Zawsze tak uważałeś, prawda? Że pieniądze są dla mnie najważniejsze. Cóż, myliłeś się, Luc. Wtedy i teraz. Mam wszystko, czego mi trzeba w życiu.

Choć oczywiście była jedna rzecz, która mogłaby sprawić, że wszystko stałoby się jeszcze bardziej idealne, ale nie zamierzała mu o tym mówić, zresztą nie miało to nic wspólnego z nim. To było jej marzenie, jej najskrytsze marzenie. Palce automatycznie sięgnęły do kieszeni w poszukiwaniu komórki, gdy przypomniała sobie, że czeka na telefon.

– Szczęściara – skwitował.

Dotarli do jej mieszkania i zatrzymała się.

– Tak, mam szczęście. Albo może nie chcę od życia zbyt wiele, a już na pewno nie tego, co można kupić za pieniądze.

Wspięła się po schodkach i stanęła pod drzwiami. Tak, teraz wiodła spokojne życie, choć nie zawsze tak było. Po ich krótkim małżeństwie dopiero po kilku miesiącach stanęła na nogi. Nie miał prawa zjawiać się znikąd i żądać od niej przysług. Nic mu nie była winna. Absolutnie nic.

Otworzyła drzwi i obejrzała się na niego.

– Nie zrobię tego, Luc.

– Natasho…

Zbyła jego protesty machnięciem ręki.

– Bardzo mi przykro z powodu ojca i tego, przez co teraz przechodzisz, ale nie mogę ci pomóc.

Weszła do środka, chcąc się z nim wreszcie pożegnać, i już zamierzała trzasnąć drzwiami, żeby odciąć się od niego, a także od nawałnicy emocji, która targała jej wnętrzem, on jednak chwycił za klamkę, zanim się zamknęły.

– Poczekaj – zawołał. – Nawet mnie nie zaprosisz?

Nie mogła uwierzyć, że miał czelność o to zapytać. Co gorsza, wizja Luca w jej przytulnym mieszkaniu, sam na sam na niewielkiej przestrzeni, sprawiła, że przeszły ją ciarki. Zachowywał się bezczelnie. Wpuszczenie go do środka było… było zbyt… intymne.

– Nie.

– Przyjechałem z daleka, poza tym nie widzieliśmy się od tak dawna. Pozwól przynajmniej zaprosić się na kolację.

– Żeby odnowić znajomość? – zapytała oschle. – Powspominać stare czasy?

– Tak, właśnie, żeby odnowić znajomość.

Zdała sobie sprawę, jak gorzko wybrzmiała jej uwaga, i natychmiast tego pożałowała. Przecież na dobre z nim skończyła, prawda? Spojrzała na zegarek. Rzeczywiście miał za sobą długą podróż i byłoby niegrzecznie odprawić go z kwitkiem, nie wypiwszy razem choćby filiżanki herbaty.

– Możemy pójść do pubu The Dog and Partridge – zaproponowała. – Jest niedaleko i mają niezłą kuchnię. – Wolałaby, żeby nikt ich nie zobaczył razem, lecz może w otoczeniu innych ludzi uspokoi się, opadną emocje i ustanie wrzenie, które pulsowało w niej, odkąd wszedł do kwiaciarni.

Skinął głową.

– Brzmi świetnie.

– Tylko nie odbieraj tego jako kolejnej szansy, żeby mnie przekonać – ostrzegła, gdy ruszyli ulicą. – Nie zmienię zdania.

– Chcę tylko coś zjeść i spędzić z tobą trochę czasu – wyjaśnił cicho.

Na szczęście w pubie było mnóstwo ludzi, widok przyjaznych twarzy podziałał jak balsam. Gary, właściciel, powitał ją serdeczne, a Luca obdarzył zaciekawionym spojrzeniem, gdy Natasha go przedstawiła.

– Poznajcie się, to Luc… ee… – zawahała się – stary przyjaciel.

– Przyjaciel? – Luc rzucił jej poirytowane spojrzenie. – Byliśmy małżeństwem.

Policzki jej zapłonęły, gdy Gary popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami i powiedział:

– Nie wiedziałem, że byłaś mężatką. Cicha woda…

– Cóż, wszyscy popełniamy błędy – skwitowała, zerkając na Luca, wciąż jednak miał posępną minę. Nie był to odpowiedni czas na żarty, przecież martwił się o chorego ojca.

Złożyli zamówienie, a wtedy on wyciągnął portfel. Natasha pokręciła głową.

– Stać mnie jeszcze na drinka. – Sięgnęła po torebkę. Po ślubie powiedział: „Zakładam, że teraz chcesz własną kartę kredytową, skoro jesteś moją żoną”. Od momentu, kiedy się pobrali, traktował ją jak pasożyta.

– Przestań – zaoponował Luc. – Ja stawiam.

– Czekaj, nie. Niech każdy zapłacił za siebie, okej?

Zmarszczył nos.

– Dzielimy rachunek na pół? Nie wydaje mi się.

Wyzywająco zadarła brodę.

– W takim razie nic tu po mnie. Płacę za siebie, Luc. Nic od ciebie nie chcę.

Wtedy zadzwonił jego telefon, szybko odebrał.

– Przepraszam – powiedział poważnym tonem. – To może być ważne.

Odszedł na bok, z komórką przy uchu, a Natasha podała banknot Gary’emu, który wciąż patrzył na nich oboje z niedowierzaniem.

– Oj, nadepnął ci koleś na odcisk, co? Jeszcze cię nie widziałam w takim stanie, Natasho.

Wiedziała, że Luc nie wydobył z niej tego, co najlepsze, ale trudno się dziwić, w końcu był jej byłym mężem.

– Przyjechał tylko dlatego, że liczy na moją pomoc – wyjaśniła. – Ale się przeliczy.

Zaniosła drinki do małego stolika przy oknie i usiadła, po czym sprawdziła komórkę. Nie miała żadnych nieodebranych połączeń, ale ponieważ czekała na telefon, zostawiła go na blacie. W pubie było głośno i bała się, że nie usłyszy dzwonka. Chwilę później dołączył do niej Luc.

– Wszystko w porządku? – zapytała, upiwszy łyk lemoniady.

– To moja siostra. Jest u ojca w szpitalu, jego stan się nie zmienił.

Podniósł kufel piwa do ust, gardło mu zafalowało, gdy przełykał. Wyjrzał przez okno, oczy zaszły mu mgłą, najwyraźniej odpłynął myślami.

Luc myślał o ojcu, którego widział jeszcze tego samego dnia rano. Chory leżał w szpitalnym łóżku, pod cienkim białym prześcieradłem, blady, sprawiał wrażenie, jakby go ubywało. Życie prawie całkiem się z niego ulotniło i tylko rurki przymocowane do nadgarstków zatrzymywały go jeszcze na tym świecie. Lekarze nie kryli zaniepokojenia. Zrobili wszystko, co w ich mocy. Teraz Luc mógł tylko mieć nadzieję, że w staruszku obudzi się duch wojownika. Na razie, niestety, nic na to nie wskazywało.

Dziwne, jak wszystko nagle się zmieniło. Nie rozmawiali z ojcem od lat, nie licząc powierzchownej wymiany zdań w zeszłym roku, kiedy Luc powinien był wyprowadzić go z błędu i powiedzieć o rozwodzie. Teraz to, co ich poróżniło, wydawało się błahe i nieistotne w porównaniu z cierpieniem Jean-Pierre’a. Wizja rychłej śmierci ojca wywróciła do góry nogami świat wartości Luca. Sprawy, które kiedyś wydawały się ważne, przestały być istotne, a inne wręcz przeciwnie, zyskały większe znaczenie.

Liczyło się zwłaszcza życzenie ojca. Luc nie rozumiał, dlaczego Jean-Pierre’owi tak bardzo zależało na tym, żeby każde z trójki jego dzieci znalazło szczęście w małżeństwie, ale był gotów na wszystko, by dać staruszkowi powód do życia. To było jedyne, co mógł teraz zrobić, gdy miał już pewność, że chory został otoczony najlepszą opieką medyczną i otrzymuje najskuteczniejsze leki. Konieczność proszenia byłej żony o pomoc wcale go nie ucieszyła, lecz Jean-Pierre wyraził to wprost: „Chcę, żeby była tutaj, przy moim łóżku. Liczę na ciebie”.

Nie mógł wrócić do domu bez niej. Pot zaperlił się na jego czole ze strachu przed rozczarowaniem ojca, przed tym, że go straci. Przycisnął palec do grzbietu nosa.

Jeśli nie wróci z Natashą, co sobie pomyślą? Cała rodzina dojdzie do wniosku, że zawiódł, i wyjdzie na to, że Natasha jest bezduszna.

Jakby nie istniała.

Nigdy nie kłamał, nie czuł takiej potrzeby, jedynie przed ojcem…

Żal i wstyd zacisnęły kleszcze wokół jego piersi. Miał świadomość błędów, jakie popełnił, w ich konsekwencji utknął w pułapce nieporozumień i półprawd. Ale nie było czasu, by roztrząsać, jak do tego doszło. Musi całą uwagę skupić na bieżącym problemie.

Upił kolejny łyk piwa i uważnie przyjrzał się Natashy, przejechał wzrokiem po zgrabnym ciele, wąskiej talii, jasnych włosach – i poczuł zmieszanie. Przechyliła głowę, lekko zgarbiła szczupłe ramiona, gdy po raz kolejny sprawdziła telefon. Od czasu, gdy usiedli, wydawała się rozkojarzona. Liczył na jej współpracę, ale nie była zainteresowana. Miał nadzieję, że gdy go wysłucha, zrozumie powagę sytuacji i okaże odrobinę współczucia, choć przecież jej wrogość nie powinna być dla niego zaskoczeniem. Nagle wypłynęły wspomnienia, nieprzyjemne i gorzkie, z dnia, kiedy go zostawiła. Spakowała walizkę i odeszła, a potem przestała odbierać telefony, odpowiadać na jego wiadomości.

Była jedyną osobą, która mogła mu teraz pomóc, lecz najwyraźniej myślami była daleko stąd. Co ją tak zajmowało?

A może kto?

– Spotykasz się z kimś, Natasho? – zapytał szorstko. Wiedział, że to ryzykowne. Mocno zacisnął palce na szkle. – Masz chłopaka? Partnera?

Jej niebieskie oczy błysnęły ostrzegawczo, jakby przekroczył granicę, której nie miał prawa naruszać. Zamarł w oczekiwaniu na odpowiedź. Skupił na niej całą uwagę. Znał ją tak dobrze, jakby te ostatnie trzy lata nigdy się nie wydarzyły. A jednak tak wiele się w niej zmieniło. Włosy, wcześniej długie, obcięła na eleganckiego boba. Na tle żywych kolorów – czerwieni i zieleni – dopasowanej sukienki jej blada cera wydawała się jeszcze jaśniejsza. Ale najbardziej zmienił się jej charakter, emanowała niezachwianą pewnością siebie.

Promieniała. Była atrakcyjną kobietą i szanse na to, że pozostała singielką, wydawały się nikłe.

Wręcz zerowe.

Natasha uniosła brodę.

– Nie – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Teraz nie.

Prawie się uśmiechnął. Z ulgą? Skoro była singielką, to miał o jedną przeszkodę mniej do pokonania, żeby przekonać ją do wyjazdu do Francji. Ulga nie do końca jednak tłumaczyła uczucia, jakie wzbierały w jego piersi.

Odrzucił ten tok myślenia jako nieistotny. Teraz liczyło się tylko zdrowie ojca i to, by Natasha pojechała z nim do Prowansji. Wyjrzał przez okno na urokliwą wioskę ze schludnymi uliczkami i przyjaznymi twarzami.

Perswazja okazała się ślepą uliczką, postanowił więc zmienić taktykę. Inspirował się pracą, w branży budowlanej często napotykał problemy. Ludzie niechętnie sprzedawali działki lub pojawiały się ograniczenia wynikające z ochrony środowiska. Nauczył się zgrabnie omijać przeszkody i osiągać zakładane cele. Musiał odłożyć na bok myśli o rodzinie i podejść do sprawy z otwartą głową.

Mógł to rozegrać na dwa sposoby: odwołać się do jej współczucia, co niestety nie podziałało, albo postarać się ją przekupić. Zaoferować rekompensatę, która sprawi, że wyjazd przyniesie namacalną korzyść. Powiedziała, że niczego nie chce, lecz musiało coś być.

Zawsze coś było.

Natasha wykorzystała chwilę ciszy, by uważniej przyjrzeć się swojemu byłemu, chłonęła oczami znajome rysy. Długie rzęsy, wyraźnie zarysowana szczęka. Zastanawiała się, czy ma kogoś, i była pewna, że nie musi pytać; bez wątpienia od ich rozstania przez jego życie przewinęły się tabuny kobiet. Małżeństwo postrzegał jako sidła, w które wpadł, ale po rozwodzie pewnie wrócił do dawnego trybu życia. Z łatwością wyobraziła sobie, że świętował odzyskaną wolność, napawając się strumieniem przelotnych i płytkich romansów, o których nie chciała słuchać. Nie obchodziło jej, jak sobie radził. Kiedy skończą jeść, na dobre zniknie z jej życia.

Mimo że starała się utrzymać dystans, niepokoiły ją cienie pod jego oczami.

– Od jak dawna choruje twój ojciec? – zapytała z troską.

Popatrzył na nią.

– Od niedawna. To stało się tak niespodziewanie. W jednej chwili był sprawny i silny, a w kolejnej walczył o życie w szpitalu.

Z jego głosu przebijał ból.

– Na pewno byliście w szoku.

– Tak. Takie rzeczy sprawiają, że przewartościowujesz całe życie. Co jest ważne, a co nie…

– To prawda – zgodziła się i spojrzała na telefon z nadzieją, że wkrótce zadzwoni. Liczyła na pomyślne wieści. Agentka nieruchomości zapewniała, że ma duże szanse.

– Firma była dla ciebie wszystkim – przypomniała mu z goryczą. – To się zmieniło? – Jasno dał jej do zrozumienia, kiedy zaczęli się umawiać, że praca stoi u niego na pierwszym miejscu: często podróżował po świecie i nie interesował go poważny związek, który byłby dla niego obciążeniem.

Dlatego gdy zaszła w ciążę, nie przyjął tego dobrze.

Wyprostował się.

– Teraz moim priorytetem jest pomoc ojcu. Nic innego się nie liczy.

Uniosła brwi zaintrygowana. Była pod wrażeniem jego nowego podejścia do życia. Teraz mogła się z nim bardziej utożsamiać. Rodzina, związki z ludźmi – to było ważne. Gdyby potrafił dostrzec to wcześniej, może ich małżeństwo miałoby przyszłość.

Kelnerka przyniosła im po kawałku tradycyjnej mięsno-warzywnej zapiekanki. Natasha zauważyła, że Luc, który zawsze cieszył się dobrym apetytem, teraz ledwo coś skubnął, ona jednak umierała z głodu, miała za sobą pracowity dzień i nie znalazła czasu, żeby wyskoczyć na lunch.

I właśnie wtedy zadzwonił jej telefon, na ekranie wyświetlił się numer agentki nieruchomości.

– Przepraszam – powiedziała do Luca i odebrała.

– Obawiam się, że mam złe wieści – rzuciła na dzień dobry agentka. – Właściciele odrzucili twoją ofertę. Pojawił się nowy gracz i cię przebił.

Serce jej zamarło i mocniej przycisnęła telefon do ucha.

– Przebił? Myślałam, że nie było innych zainteresowanych.

– Wczoraj nieruchomość oglądał przedstawiciel firmy budowlanej. Z taką działką zawsze jest ryzyko. Metraż jest nie do pogardzenia, a lokalizacja bajeczna. Bez problemu zmieszczą dwa, a nawet trzy nowe domy na tym kawałku ziemi, a ponieważ leży przy głównej drodze, dojazd nie będzie problemem.

Natasha gwałtownie wciągnęła powietrze.

– Czy to znaczy, że zburzą dom?

Luc spojrzał na nią przez stół. Zignorowała go. To było zbyt ważne, nie pozwoli mu się rozproszyć.

– Yyy… no tak. To bardzo prawdopodobne.

Coś w niej pękło. Jakby agentka podeptała jej wspomnienia z dzieciństwa i marzenia matki.

– Nie mogą tego zrobić – zaprotestowała, doskonale zdając sobie sprawę, że wręcz przeciwnie, mogą wszystko. – Dom jest stary… i piękny.

Na drugim końcu linii odpowiedziało jej milczenie Oczywiście wcale nie był piękny, czasy świetności dawno miał za sobą.

Po chwili agentka zapytała śpiewnym głosem:

– Chcesz dać więcej?

– Nie stać mnie – wydusiła z siebie. Miała podrażnione gardło. – Nie mogę sobie pozwolić na więcej.

– Rozumiem. Cóż, jeśli cokolwiek się zmieni, odezwę się – skwitowała rozmówczyni, ale z tonu jej głosu jasno wynikało, że to mało prawdopodobne.

Natasha odłożyła telefon i starała się przełknąć rozczarowanie, zachować spokój w obecności Luca.

– Coś nie tak? – zapytał.

– Nie, nic – zbyła go i spojrzała na resztkę jedzenia na talerzu. Straciła apetyt, ulotnił się, podobnie jak marzenie, które w sobie pielęgnowała. Głupio, naiwnie myślała, że ma to już w garści, że długie lata ciężkiej pracy i zaciskania pasa opłaciły się i że dom będzie nagrodą, że w końcu dotrzyma obietnicy. A teraz straciła wszystko na rzecz dewelopera, dla którego miejsce nie miało żadnej sentymentalnej wartości, traktował je jak kolejną biznesową inwestycję, atrakcyjną działkę budowlaną…

Wyobraziła sobie rozbity w proch dach z łupka i zburzone ściany w kolorze śmietanki, poczuła bolesny ucisk pomieszany z poczuciem winy. Obiecała przecież matce…

– To wcale nie wygląda na nic. Jesteś roztrzęsiona, Natasho.

Kiedy poznała Luca, zauroczył ją sposób, w jaki wymawiał jej imię, z francuskim akcentem i melodią. Ale potem zaszła w ciążę. Od tamtej pory prawie nie zwracał się do niej po imieniu, praktycznie wcale się do niej nie odzywał. A teraz na pewno nie zamierzała mu się zwierzać.

– Właśnie dostałam niepomyślne wieści, to wszystko. – Szybko ucięła temat i skinęła głową w stronę prawie nietkniętego jedzenia przed nim. – Skończyłeś? Mam wrażenie, że oboje mamy inne sprawy na głowie. Może umówimy się kiedy indziej. Co ty na to?

Dalsze siedzenie w pubie z byłym mężem nie miało sensu. Tak naprawdę nie mieli o czym rozmawiać, a teraz jej nastrój gwałtownie siadł.

Skinął głową.

– Okej.

Po wyjściu z pubu skręcili w lewo i przeszli z powrotem obok starego kamiennego kościoła, a potem wzdłuż głównej, a dokładnie jedynej drogi wyjazdowej. Nie było sposobu, by ominąć jej dawny rodzinny dom, a kiedy przechodzili obok, Natasha nie mogła się powstrzymać od spojrzenia na tabliczkę „Na sprzedaż”, która, jak przypuszczała, wkrótce zostanie zmieniona na „Sprzedano”. Supeł na piersi zacis­nął się gwałtownie, zamrugała, by powstrzymać łzy. Rozczulanie się było dziecinadą, przecież to tylko stary dom. Nikt nie odbierze jej wspomnień. Tylko że była tak blisko, miała go niemal w zasięgu ręki, dlatego boleśnie odczuła stratę. Mieszkała tu w dzieciństwie, a teraz wręcz słyszała błagalny głos matki, która prosiła ciotkę Thelmę: „Zachowaj go. Nie odbieraj Natashy domu. Jej ojciec tak bardzo się przy nim natrudził, wyremontował go i zasadził wszystkie drzewa w ogrodzie. To miejsce znaczyło tak wiele dla niego – dla nas. Tam rozsypałam jego prochy, jest częścią tego miejsca”.

Ciotka Thelma zawsze była małomówna. „Zobaczymy”, powiedziała tylko, a Natasha w swej naiwności odebrała to jako zobowiązanie.

Wtedy matka zwróciła się do Natashy: „Tak bardzo cię kocham. Ojciec też cię kochał”. Miała wtedy siedem lat i była na tyle duża, że pamiętała śmierć ojca i wiedziała, że niebawem znów przytłoczy ją brzemię żałoby.

Nie była jednak wystarczająco duża, by zrozumieć, że dorośli nie zawsze postępują zgodnie z oczekiwaniami. „Wiem, mamo. Zadbam o Poppy Cottage”.

– Czy to jest miejsce, które chciałaś kupić? – zapytał Luc i zatrzymał się przed domem.

Odwróciła się do niego.

– Jak się domyśliłeś?

– Na tyle dużo usłyszałem z twojej rozmowy, żeby zrozumieć, że odrzucono twoją ofertę kupna, a to mała wioska, nie ma zbyt wielu nieruchomości wystawionych na sprzedaż. – Kąciki jego ust się uniosły. – Poza tym ten sposób, w jaki na niego patrzysz – aż dymi ci z uszu – trochę cię zdradza.

– Tak – przytaknęła cicho. – To ten dom.

– Nikt w nim nie mieszka? – zapytał, opierając rękę na bramie.

– Nie, nikt, ale…

Już zniknął za budynkiem. W co grał? Natasha westchnęła. W pierwszym odruchu chciała za nim pobiec, ale jaki w tym sens, skoro jej nie stać? Zamiast tego skrzyżowała ramiona i czekała, aż wróci. Kiedy się zjawił, zapytała z wyraźną irytacją:

– Co ty wyprawiasz?

– Tylko się rozglądam.

– Po co? – spytała gorzko. Szczerze mówiąc, miała serdecznie dość, to był naprawdę długi dzień.

– Budowlanka to moja branża, jestem po prostu ciekaw. – Cofnął się, zmrużył oczy i uważnie się przyjrzał dachowi. Dachówki były w większości popękane i poluzowane, bluszcz obrastał komin. – Jest bardzo zaniedbany – stwierdził z przekąsem.

– Tak, kompletna ruina. – Miejsce stało puste przez ostatnie lata, zanim właściciele w końcu wystawili dom na sprzedaż.

Luc obrócił się w jej stronę, nie spuszczając oczu z budynku.

– Dlaczego chcesz kupić taką ruderę? – zapytał, nic nie rozumiejąc.

Czy jest w ogóle sens mu to tłumaczyć? Facetowi, który miał rodzinę, ale nigdy się nie widywał z bliskimi, nie powiedział im nawet o rozwodzie. Szkoda zachodu.

– Uznałam, że ma potencjał – skłamała, przebiegając wzrokiem po zapuszczonych ścianach, spróchniałych ramach okiennych. Zalała ją fala wspomnień. – Przy odrobinie pracy może być… wyjątkowy.

Niestety los zdecydował, że będzie inaczej. Musiała się z tym pogodzić, nawet jeśli było to trudne do przełknięcia.

– Poppy Cottage – przeczytał na głos napis przy drzwiach. Potem odwrócił się i popatrzył na nią z zadumą. – Czy naprawdę nie stać cię na złożenie wyższej oferty, czy po prostu tak powiedziałaś?

– To prawda. – Nawet gdyby jej oferta została zaakceptowana, nie starczyłoby jej pieniędzy na niezbędne naprawy. Musiałaby samodzielnie z grubsza odnowić dom i powoli odkładać na poważniejsze prace konstrukcyjne. Wsunęła ręce do kieszeni i odeszła. Gdy zorientowała się, że Luc za nią nie idzie, odwróciła się i spojrzała za siebie: wciąż stał przed bramą i rozmawiał przez telefon. Założyła, że to znowu jego rodzina, i szła dalej w swoją stronę. Kilka minut później ją dogonił. Wrócili do jej mieszkania razem, ale w milczeniu, oboje pogrążeni we własnych myślach.

Kiedy doszli na miejsce, odezwała się zmęczonym głosem:

– Nie zaproszę cię, Luc. Powiedzieliśmy już sobie wszystko, co było do powiedzenia.

Nawet nie drgnął, jego twarz jakby zastygła w kamieniu.

– Jestem rozczarowany. Myślałem, że chociaż rozważysz moją prośbę. Nie kłamałem, wynagrodzę ci to.

– Nie mam ochoty brać udziału w kłamstwie. – Wzięła głęboki oddech, po czym postanowiła zebrać się na odwagę i powiedzieć mu szczerze: – I nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Ostatnim razem to było zbyt bolesne.

Gdzieś w oddali odezwał się kos, zaświergotał przenikliwie i zaskakująco radośnie.

– To prawda.

Mrugnęła, zaskoczona tym cichym potwierdzeniem. Też cierpiał? Zazwyczaj był bezwzględnie pragmatyczny, więc te słowa ją zszokowały. Z jego oczu biła jednak szczerość.

– Też straciłem dziecko – dodał niemal niesłyszalnie.

Nie potrafiła powstrzymać natarczywej fali wspomnień: białe ściany szpitala, rażące jarzeniówki. Poczuła ucisk w gardle. Bandaże i podkładki, nic jednak nie łagodziło bólu.

– Tak, cóż… nie chcę do tego wracać…

Zadzwonił jego telefon i Luc nie zwlekając, podniósł go do ucha. Po chwili się uśmiechnął.

– Wspaniale. Postaram się szybko przesłać dokumenty i spodziewam się, że dostanę klucze, jak tylko umowa kupna zostanie sfinalizowana. Proszę powtórzyć adres.

Natasha patrzyła na niego rozdrażniona nagłą przerwą w rozmowie. Luc wyciągnął notes i coś w nim zapisał.

Kiedy zobaczyła co, przeszedł ją dreszcz.

Rozłączył się i schował telefon. Już z jego spojrzenia wywnioskowała, że nie spodoba jej się to, co zaraz usłyszy, choć z jego ust nie padło jeszcze ani jedno słowo.

To właśnie był Luc, którego wcześniej znała. Wszelkie oznaki emocji zniknęły, jego rysy stwardniały, jakby był ze stali. Instynktownie cofnęła się o pół kroku.

– Właśnie kupiłem ten dom – poinformował ją rzeczowo.

– Kupiłeś? Co masz na myśli?

– Złożyłem ofertę. Bardzo hojną zresztą, więc tamten facet nie mógł przebić. Została przyjęta.

– Nie… – zaczęła. – Jak…

– Pojedź ze mną do Francji – wszedł jej w słowo. – I będzie twój.

Poczuła gulę w gardle. Specjalnie kupił Poppy Cottage, żeby ją przekupić.

Dlaczego zgodziła się pójść z nim na drinka? Powinna była zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, zamiast silić się na uprzejmość, bo jak jej odpłacił za życzliwość, którą mu okazała? W niecałe dwie godziny udało mu się odkryć, co było dla niej najważniejsze, a następnie wykorzystać tę wiedzę na swoją korzyść. Mogła się tego spodziewać, nie bez powodu odnosił sukcesy w interesach.

– Nie możesz.

– Za późno.

Nie spuszczał z niej oczu, ale nie potrafiła stwierdzić, czy wstydzi się tego, co zrobił, czy raczej triumfuje. Powinien się wstydzić. Zachował się zwyczajnie podle.

Wbiła paznokcie w dłonie.

– Jak mogłeś, Luc? – To było takie typowe: jeśli czegoś chciał, zawsze to dostawał.

– Przecież nie mogłem inaczej. Nie było cię stać, a teraz może być twój.

Ponieważ pstryknął palcami i go kupił. Przypomniał jej w ten sposób, że był bogaty, a ona była tylko zwykłą dziewczyną. Pochodzili z tak różnych środowisk, że równie dobrze mogliby wychowywać się na różnych planetach.

– Przedstawiasz to tak, jakbyś właśnie wyświadczył mi przysługę!

– Bo tak właśnie jest. Beze mnie nie wróciłabyś do gry. Ktoś cię przebił, już zapomniałaś? Dom miał zostać zburzony.

Fakt, że miał rację, jeszcze bardziej ją zirytował.

– Ile zapłaciłeś? – Tak naprawdę nie chciała wiedzieć, musiała to być ogromna kwota, bo definitywnie i natychmiast wyeliminował drugiego kupca.

– To nieistotne – stwierdził Luc w swoim ultrazdecydowanym stylu, aż ją zjeżyło. – Liczy się tylko to, że dom będzie twój, jeśli zgodzisz się mi towarzyszyć.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI