Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Czy warto tkwić w związku, w którym nie czujesz się sobą?
Można pomyśleć, że Cassie ma wszystko. Przystojny mąż, ogromny dom, duże pieniądze. Jednak jej małżeństwo to typowa wydmuszka: wypełnione letniością, skażone obsesją jej męża na punkcie ciąży, w którą kobieta nie może zajść. Czy Cassie w ogóle chce mieć dziecko z Garrym? Czy to jedyny cel jej życia? Dlaczego tkwi w związku, w którym już dawno wygasł ogień, a może nigdy go nie było?
Przypadkowe spotkanie z przystojnym architektem powoduje, że Cassie zaczyna powoli wybudzać się z letargu, w jakim tkwiła od lat. Ukradkowe spojrzenia i przypadkowe muśnięcia dłoni przyprawiają o dreszcze. Ten niewinny flirt wkracza na niebezpieczne tory. Przed Cassie odsłania się świat nowych szans, ale czy koszt nie jest zbyt duży?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 352
Rok wydania: 2025
Projekt okładki: Piotr Wszędyrówny
Redakcja: Justyna Techmańska
Redaktorka inicjująca: Małgorzata Święcicka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Bożena Sęk, Bartosz Szpojda
© for the text by Natalia Dembek
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025
ISBN 978-83-287-3427-2
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Niech ta książka przypomina, by nie godzić się na letniość życia, lecz żyć pełnią, z odwagą i pasją.
Stawiałam stopę na zimnych kafelkach pod prysznicem, gdy usłyszałam z dołu głos mojego męża.
– Pamiętaj, że dziś przychodzi architekt zobaczyć ogród! – krzyknął.
– Mam nadzieję, że przyjdzie po Katy – mruknęłam pod nosem.
Odkręciłam kurek, ale musiałam jeszcze trochę poczekać, aż woda się ogrzeje. W międzyczasie upięłam wysoko swoje długie ciemne włosy.
– Plany leżą na stole w kuchni – usłyszałam głos jakby bliżej, a po chwili zza drzwi wychyliła się twarz Gary’ego.
Jak zwykle wyglądał nieskazitelnie – dopasowany garnitur, śnieżnobiała koszula i krawat, gładka twarz, ani milimetra zarostu. Mój mąż jest bardzo przystojnym mężczyzną, trudno jest nie zauważyć, jak kobiety świdrują go wzrokiem na bankietach. Ciemne, krótko przystrzyżone włosy, ułożone w idealną fryzurę, kilka zmarszczek na czole i błękitne oczy, w których się zakochałam kilka lat temu.
Dzieliła nas jedynie szyba kabiny prysznicowej i choć stałam przed nim zupełnie naga, jego wzrok pozostawał obojętny.
– Słyszałaś? – dopytał beznamiętnie.
Drzesz mordę na pół domu, głuchy by usłyszał.
– Tak, kochanie – odpowiedziałam jak zwykle grzecznym, posłusznym tonem.
– Będę po południu. Maria ma dziś wolne, więc zjem śniadanie na mieście.
Sucha wymiana zdań. Nie chciałam go zatrzymywać, marzyłam, żeby pozbyć się jego zapachu z siebie i wymazać ból, który zakorzeniał się we mnie od dawna. Zapomnieć na kilka godzin, że chwilę temu potraktował mnie jak inkubator dla swoich plemników.
Po raz kolejny… może setny? Straciłam już rachubę.
Wyszedł. Bez pocałunku, bez przytulenia, bez choćby klepnięcia w tyłek.
Kiedy z deszczownicy zaczęła lecieć ciepła woda, nalałam na dłoń waniliowy żel pod prysznic. Na moment wróciłam do wspomnień sprzed trzydziestu minut, kiedy Gary stanął za mną, a nasze spojrzenia spotkały się w lustrze. Zapytał, czy mam dziś dni płodne. Po niemym potwierdzeniu podciągnął moją satynową koszulę nocną, zimne palce dotknęły mojej skóry. Spragnione ciało domagało się dotyku, wcisnęłam pośladki w jego krocze. Oparłam głowę o męskie ramię, odwracając ją na tyle, by nasze usta mogły się spotkać. On tylko musnął delikatnie moje wargi i w tym samym momencie we mnie wszedł. Bez ostrzeżenia, bez gry wstępnej. Przez gwałtowność jego ruchów straciłam równowagę i oparłam się obiema rękami o lustro. Kilka energicznych pchnięć, dwa jęki i było po wszystkim.
A tak, dostałam jeszcze beznamiętny pocałunek w bark. Odsunął się ode mnie i podszedł do swojej umywalki. Umył penisa, stając na palcach, włożył spodnie od garnituru, zapiął pasek i zniknął za drzwiami. Zostawiając mnie niespełnioną.
Auć! Nie zorientowałam się, kiedy z deszczownicy zaczął lecieć wrzątek i poparzył mi skórę na dekolcie. Wyskoczyłam spod prysznica w pośpiechu, omal nie wywijając orła na samym środku łazienki. Ostrożnie zakręciłam wodę, unikając gorącego strumienia. Spojrzałam w swoje odbicie. Mój wzrok zatrzymał się na oparzonym miejscu, musnęłam palcami delikatnie zaczerwienioną skórę, opuszkami dotknęłam obojczyka, szyi i przymknęłam powieki. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz byłam pieszczona czy całowana z czułością przez swojego męża.
Od kilku lat staraliśmy się o dziecko i chyba to nieistniejące jeszcze maleństwo zabiło w nas wszystko, co było dobre. Zostały tylko zużyte igły, puste nadzieje, odhaczone wizyty. Spojrzałam na strzykawkę po leku, który miał za zadanie stymulować moje zajebiście leniwe jajniki. Westchnęłam i spuściłam ramiona zrezygnowana. Na moim brzuchu co chwila pojawiały się krwiaki przez nieumiejętne łapanie cienkiej skóry. Gdybym ważyła kilka kilogramów więcej, może nie byłoby ich tak wiele? Może gdyby mąż pomógł mi je robić, byłoby po prostu łatwiej?
Usłyszałam dzwonek do drzwi, więc owinęłam się pospiesznie czarnym satynowym szlafrokiem, ledwo zakrywającym mój tyłek, i przeskoczyłam co drugi schodek na dół. Katy jak zwykle pojawiła się punktualnie, czyli godzinę później, niż się umawiałyśmy. Standard.
Przekręciłam zamek, uchyliłam lekko drzwi i odwróciłam się w stronę schodów.
– Zaparz sobie kawę i daj mi dziesięć minut, muszę zmyć z siebie seks.
Wzdrygnęłam się na wspomnienie poranka. Kiedy postawiłam pierwszy krok na stopniu, usłyszałam:
– Ekhm. – Za moimi plecami rozległo się męskie chrząknięcie. – Dzień dobry. – Do moich uszu doszedł głęboki męski głos. Obcy męski głos.
Nie, nie, nie, to nie mogła być prawda. Całe moje ciało się spięło i jak w zwolnionym tempie odwróciłam się do mojego… jak mniemam, architekta ogrodu. Stał dalej w drzwiach, nie przekraczając progu domu.
– Mój Boże – wydyszałam, zasłaniając usta dłonią. – Ja… bardzo przepraszam… myślałam… – uciekałam wzrokiem ze zdenerwowania – …że to moja przyjaciółka – wyrzucałam z siebie potok słów, przeczesując włosy. – Pan architekt? – dopytałam, a kiedy kiwnął głową, ruszyłam w jego stronę i stanęłam przy drzwiach.
Nie spuścił ze mnie wzroku nawet na moment.
Cassie, nie przejmuj się… wcale nie jesteś na wpół goła.
– Proszę wejść. – Zachęciłam mężczyznę ruchem głowy, bo rękoma kurczowo przyciskałam do ciała skrawek materiału, który ktoś nazwał szlafrokiem.
Mężczyzna pewnym krokiem przestąpił próg i minął mnie, patrząc przed siebie. Widziałam, jak zagryzł dolną wargę, by nie parsknąć śmiechem. No boki zrywać, chujku.
Staliśmy w korytarzu, a powietrze zdawało się ciężkie od mojego zawstydzenia. Sytuacja była tak niezręczna i niekomfortowa, że chciałam się zapaść pod ziemię. Musiałam zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy, i dopiero po chwili ciszy i zażenowania uświadomiłam sobie, że jesteśmy u mnie w domu, więc to ja powinnam się odezwać.
– Jeste… – Wyciągnęłam dłoń w stronę mężczyzny, a szlafrok osunął mi się z ramienia, niemal ukazując nagą pierś. Cofnęłam rękę i nerwowo podciągnęłam materiał. Posłałam nieznajomemu speszony uśmiech.
– Niech się pani ubierze. Poczekam tutaj. – Uśmiechnął się. – Przeziębi się pani – dodał, akcentując każde słowo. Zmierzył mnie powolnym spojrzeniem od dołu do góry, tak że poczułam się kompletnie naga.
– Tak, tak… ekmm… racja… Na lewo jest kuchnia, zaraz dojdę… – Boże. – Do pana dojdę. Do kuchni. Tak… dobrze… zaraz jestem. – Zamilknij.
Złapałam się za głowę z niedowierzania i popędziłam do sypialni. Usłyszałam tylko stłumiony śmiech mężczyzny.
Koszmar.
Napisałam szybkiego esemesa w oskarżycielskim tonie do Katy.
CassieGdzie ty, kurwa, jesteś?!
Rzuciłam telefon na łóżko i otworzyłam jedną z szaf w garderobie. Po chwili namysłu włożyłam luźne bawełniane spodnie z wysokim stanem i do tego zabudowany top na grubych ramiączkach, wszystko w kolorze atramentu. Do reszty zapomniałam o prysznicu. Tym razem przydałby mi się lodowaty chlust wody albo morsowanie w Oceanie Atlantyckim.
KatyMoja wczorajsza randka koniecznie chciała zjeść ze mną śniadanie <przewraca oczami> Lecę xxx
– Kawy? – zapytałam, gdy weszłam boso do kuchni.
Mężczyzna już przeglądał projekty innych architektów. Stał do mnie tyłem, więc w ekspresowym tempie omiotłam jego ciało wzrokiem. Na moje oko miał spokojnie metr dziewięćdziesiąt, szerokie plecy w kształcie litery V. Był raczej szczupły, ale biała koszulka, którą miał na sobie, ukazywała lekko zarysowane mięśnie.
– Chętnie się napiję. Poznałbym też pani imię. Lepiej będzie nam się pracowało.
Po tych słowach się odwrócił i spojrzał na mnie przyjaźnie.
– Och tak, Cassie Warner. – Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam ponownie rękę, tym razem uścisnął ją mocno.
– Gabriel Horner.
O tak… pasuje do niego imię Gabriel, a tym bardziej Horny, znaczy Horner. Oczywiście.
Mężczyzna miał ostre rysy twarzy, wysokie kości policzkowe i kilkudniowy zarost. Ciemne blond włosy były odrobinę dłuższe, w lekkim nieładzie. Zdawać by się mogło, że są muśnięte słońcem, a może to fryzjerski zabieg? Gdy jego pełne usta rozszerzyły się w uśmiechu, przy kącikach oczu pojawiły się zmarszczki.
Ten mężczyzna ma najseksowniejszy uśmiech, jaki widziałam w życiu… a te szczepionki na niepłodność wybiły ci ostatnie szare komórki.
– Pani Warner, widzę, że nie jestem pierwszym architektem do tego ogrodu? – zapytał, choć znał już odpowiedź, i wrócił do przeglądania kartek pozostawionych na blacie.
Ustawiłam dwie filiżanki pod ekspresem i wcisnęłam guzik.
– Cassie, mów mi Cassie. – Oparłam się pośladkami o blat kuchenny. – Tak, mój mąż ma bardzo wysokie wymagania.
Których sam nie potrafi sprecyzować.
Nie powinnam się przyzwyczajać do tego przystojniaka, bo jak tylko Gary go zobaczy, nie zatrudni Gabriela, choćby ten chciał nam za darmo wybudować w ogrodzie koloseum.
– Nie wiem, czy kiedyś skończymy ten ogród. – Westchnęłam bardziej do siebie. Podałam białą filiżankę Gabrielowi. – Zapraszam w takim razie. – Wskazałam na duże szklane przesuwne drzwi prowadzące na zewnątrz.
Gdy tylko wyszliśmy, ciepło od razu uderzyło w nasze ciała. Był początek czerwca, słońce wzeszło kilka godzin temu i zdążyło porządnie ogrzać ziemię, więc z przyjemnością stąpałam po niej boso. Jedyne, co mieliśmy w ogrodzie, to idealna trawa, jak na stadionie piłkarskim.
Architekt rozejrzał się po terenie, a ja mogłam patrzeć na niego bez skrupułów. Koszulka opinała umięśnione ramiona i kontrastowała z opalenizną. Musiał spędzać dużo czasu na świeżym powietrzu.
Logiczne, Cassie… Na tym polega jego zawód.
– Jak wyglądałby twój wymarzony ogród? – zapytał Gabriel, odrywając mnie tym samym od moich brudnych myśli.
– To nieistotne. – Machnęłam ręką, bagatelizując swoje potrzeby. – Mój mąż ma swoją wizję na to – odpowiedziałam nieco smutnym tonem, ale zaraz przykleiłam uśmiech na twarz.
Gabriel odstawił filiżankę na parapet i podszedł do mnie. Złapał mnie za barki i odwrócił tyłem do siebie. Dość zuchwałe posunięcie, na które mu pozwoliłam.
Byłam skołowana, ale nie zaprotestowałam. Nie odrywając ode mnie swoich dłoni, pochylił się i powiedział spokojnym i cichym tonem:
– Zamknij oczy i wyobraź sobie, że nie musisz z nikim niczego ustalać.
Jego zarost musnął mój policzek, a po kręgosłupie przeszedł mi dreszcz. Uspokój się!
– Ale… – Nabrałam powietrza w płuca.
– Cassie… – powiedział to w taki sposób, jakby chciał mi dać reprymendę za nieposłuszeństwo.
Dlaczego się zestresowałam? Wypuściłam powietrze. Słodki Jezusie, co tu się dzieje?
– Okej… Chciałabym, żeby był basen, jacuzzi.
– Eee – wydał z siebie dźwięk jak w teleturnieju. – Zła odpowiedź – powiedział niezadowolony. – Wysil się trochę.
Nie mogłam się skupić, gdy jego duże dłonie dotykały mojej skóry, a oddech pieścił policzek. Poczułam jego zapach, który był jak powiew świeżego powietrza w upalny dzień. Gabriel pachniał jak grzech i złe decyzje.
Gdy zamyka się oczy, doznania są intensywniejsze, bardziej wyraziste, właśnie tak odczuwałam jego dotyk i zapach. Jakby mi wlazł pod skórę. Nie wiedziałam, co zadziałało: czy leki, które brałam, czy brak poczucia, że jestem pożądana, czy nieudany seks, który skończył się orgazmem tylko dla jednej ze stron, w każdym razie delikatnie oparłam się ciałem o tors Gabriela. Co ja, do licha, wyprawiam?
– Ogród, Cassie, opowiedz mi o ogrodzie. – Gabriel przywołał mnie do porządku.
– A więc… – zaczęłam zachrypniętym głosem. Przełknęłam ślinę, ale gardło dalej mnie paliło. – Chciałabym mieć hamak na końcu działki, oddzielony od wszystkiego, pod drzewem wiśni. Żeby tam dojść, trzeba będzie stąpać po kamieniach zanurzonych w strumieniu. Miejsce powinno być lekko oświetlone, żebym nie bała się tam pójść nawet w nocy.
– Yhym… Dobrze ci idzie – szepnął, powoli gładząc moje ramiona kciukami. Dotyk wywoływał przyjemne dreszcze, a u zbiegu moich ud zaczęło tlić się niebezpieczne ciepło.
To się dzieje naprawdę czy sobie to dopowiadam?
– Chciałabym…
– Dzień dobry, nie przeszkadzam? – Z letargu wybudził mnie kobiecy głos. Katy, moja przyjaciółka.
Odskoczyłam pospiesznie od Gabriela, z rąk wypadła mi filiżanka z kawą.
– Cholera – syknęłam, schylając się po porcelanę.
Nie wiedziałam, czy złość, która mnie zalała, była spowodowana rozbitą filiżanką, czy tym, że dałam Katy powód do żartów. Odwróciliśmy się oboje do dziewczyny.
– Dokończcie, idę zaparzyć sobie kawę. Wasze chyba już wystygły, co? – zaświergotała i puściła nam oko.
– Bardzo cię przepraszam – powiedziałam, zakrywając ręką twarz. O losie, co jeszcze przygotowałeś dla mnie na dzisiaj?
– A coś się wydarzyło? – zapytał, puszczając mi oko, i wyciągnął coś, co wyglądało jak telefon, ale z pewnością nim nie było. – Zmierzę ogród, porobię zdjęcia, poradzę sobie – dodał skupiony na ekranie urządzenia.
Westchnęłam i wróciłam do domu, przymykając lekko drzwi ogrodowe.
– O JA PIERDOLĘ! – W słowach mojej przyjaciółki krył się podziw.
– Katy, to nie jest śmieszne. Wcale. – Wrzuciłam filiżankę do kosza na szkło i biodrem zamknęłam szafkę.
– Wiesz, że ja jestem ostatnia do oceniania – powiedziała i uniosła ręce do góry jak zbrodniarz złapany na gorącym uczynku.
Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem, ale mój wzrok sam skierował się na mężczyznę stojącego w ogrodzie.
Katy była moją przyjaciółką od czasów podstawówki. Tak naprawdę od kiedy ukradła mi kanapkę z Nutellą na przerwie. Cóż, jak mogła nie połączyć nas miłość do czekolady? Znałyśmy się jak łyse konie. Była jedną z najbardziej kochanych i irytujących osób w moim otoczeniu. Dumna singielka, wróg Gary’ego. Katy od dawna uważała, że nasze małżeństwo to jakieś nieporozumienie. Kiedy rozpoczęliśmy starania o dziecko, wszystko posypało się jak domek z kart.
– Kto to jest? – zapytała szeptem, a jej oczy rozbłysły milionem kolorów.
– Architekt.
– Wow… – Zagryzła dolną wargę i ścisnęła moje ramię, jakby jej ciało przeszywał orgazm. – Pan architekt.
– Gary i tak go nie zatrudni – powiedziałam lekko sfrustrowana tematem ogrodu.
– No tak, Gary Złoty Chuj.
Parsknęłam śmiechem.
Katy zawsze go tak nazywała, bo uważała że jego penis musi być ze złota, skoro jeszcze z nim wytrzymuję.
– Nie mów tak o nim. – Uderzyłam ją w bark. – Ja nie zatrudnię Gabriela – dodałam po chwili, przygryzając wnętrze policzka na wspomnienie dotyku obcego mężczyzny.
– Nie pierdol, że on ma tak na imię? – pisnęła z wrażenia. Kiwnęłam głową na potwierdzenie. – O ja cię chuj. Przyszedł cię wybawić z rąk złowieszczego Gary’ego. – Stanęła w rozkroku, unosząc ręce do góry.
Znowu wybuchłam śmiechem. Kochałam tę dziewczynę całym sercem, byłyśmy ze sobą od lat i nikt nie znał mnie lepiej niż ona. Czasem tylko mogłaby ugryźć się w język.
– Teraz to może ja przeszkadzam?
W kuchni ponownie stanął diabelsko przystojny ciemny blondyn, a moja twarz w sekundę przybrała odcień buraka w sezonie. Obie wyprostowałyśmy się jak uczennice złapane na paleniu papierosów na terenie szkoły.
– Katy jestem.
Moja przyjaciółka momentalnie wyciągnęła rękę w jego stronę, na co on przyjaźnie uścisnął jej dłoń.
– Gabriel.
– Będziesz zajmował się ogródkiem Cassie, hmm? – zapytała dwuznacznie, krzyżując ręce i opierając się o blat kuchenny obok mnie.
– Będę miał przyjemność zaprojektować ogród państwa Warnerów – odpowiedział pełnym zdaniem, nie dając się zwabić w sidła kobiety, ale ona nie odpuszczała.
– Będziesz tu spędzał sporo czasu.
– Raczej nadzoruję projekty, niż sam grzebię w ziemi.
– Oj tam. Dla naszej Cassie zrobisz wyjątek – stwierdziła, uśmiechając się tak, że nikt nie byłby w stanie jej odmówić. Spojrzałam na nią z mordem w oczach.
– Nie będę przeszkadzał. – Uśmiechnął się uroczo i wyciągnął portfel, a z niego, jak się domyślałam, swoją wizytówkę. Położył ją na marmurowym blacie. – Proszę, to mój numer, gdybyś chciała coś dodać do swojej wizji ogrodu – powiedział, patrząc mi głęboko w oczy, moim zdaniem o kilka sekund za długo.
– Odprowadzę cię – zaproponowałam zbyt entuzjastycznie i klasnęłam w dłonie.
Kurwa, klasnęłam w dłonie. Katy zmarszczyła brwi, a Gabriel znowu zrobił minę, jakby miał wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Super.
Przystanęliśmy przy drzwiach, otworzyłam je na oścież, zastanawiając się, co to było za zaskakujące spotkanie.
– Cassie. – Skinął głową, zrobiłam to samo.
– Gabrielu.
Posłał mi delikatny uśmiech i wyszedł. Zamknęłam cicho drzwi, po czym oparłam czoło o zimne drewno. Wypuściłam głośno powietrze i nagromadzone emocje. Brak orgazmu otumanił moje myśli i ciało i popychał mnie do nieracjonalnych czynów. Nie żebym sama nie potrafiła o siebie zadbać, ale nie oszukujmy się, to nie to samo. Przypadkowy mężczyzna położył dłonie na moich barkach, a ja się kompletnie poddałam, jak marionetka. Masz męża, wbij sobie to do głowy.
– Fiu, fiu – zagwizdała Katy za moimi plecami.
– Odwal się – burknęłam i minęłam ją, kierując się w stronę schodów. – Chodź, bo zaraz się rozmyślę i nie pożyczę ci żadnej sukienki.
Resztę popołudnia spędziłyśmy na mierzeniu setek sukienek, które miałam w garderobie. Byłyśmy podobnej postury, więc często pożyczała ode mnie ciuchy, zwłaszcza wtedy, gdy szła na drugą randkę. Na pierwszą Katy zawsze wybierała się bez makijażu, w golfie i boyfriendach. Jeśli mimo to facet dalej był nią zainteresowany, na kolejnym spotkaniu zwalała go z nóg i mężczyzna już zupełnie należał do niej. Prosty trick, ale działał. Tylko że moja przyjaciółka nie była stała w uczuciach, bardzo szybko się nudziła. Jej najdłuższy związek trwał dwa miesiące. Myślę, że miała już połowę Bostonu po tej stronie rzeki i jedną trzecią po drugiej stronie.
– A tutaj co masz? – Zajrzała do najgłębszej szafy spowitej ciemnością.
– Możesz sobie wziąć wszystkie. – Machnęłam ręką i zapaliłam światło nad rzędem sukienek i topów.
Widziałam, jak jej zielone oczy się rozjaśniają niczym u dziecka w sklepie z żelkami.
– Dlaczego ty tego nie nosisz? – zapytała oburzona.
Dotykała sukienek, jednej po drugiej, z niedowierzaniem.
– Cóż… chyba znasz odpowiedź – powiedziałam cicho.
Katy złapała mnie za ramiona i schyliła głowę, by na mnie spojrzeć. Zmusiłam się i podniosłam wzrok.
– Chcesz mi powiedzieć, że te cudeńka się kurzą, bo Gary tak postanowił? – zapytała, a w jej głosie wybrzmiała złość.
Prawda była taka, że dawno zrezygnowałam z kusych sukienek, miniówek czy głębszych dekoltów. Moja teściowa zabrała mnie na zakupy świeżo po ślubie do najdroższych sklepów w mieście. Jak mogłam odmówić, gdy zaczęła wrzucać do przymierzalni te wszystkie maxi sukienki, marynarki, torebki, tłumacząc, że za nazwiskiem Warner idzie klasa i szyk?
– Moja droga, teraz, gdy jesteś żoną mojego wspaniałego syna i nosisz nasze nazwisko, zadbam o ciebie.
– Dziękuję, mamo, ale mam swoje ciuchy, naprawdę nie potrz…
– Córeczko, zdaj się na mój gust i lata doświadczenia.
Nie ubierałam się jak osiemdziesięcioletnia babcia, ale nie zliczę, ile razy musiałam się przebierać, bo strój, który wybrałam, nie przeszedł kontroli jakości Gary’ego. Nauczyłam się z tym żyć i nawet zaczęłam widzieć plusy nowego stylu. Faktycznie wyglądałam jak businesswoman, a nie szalona trzydziestka.Tylko czy te markowe ciuchy, skrojone na miarę garnitury, definiowały mnie jako człowieka? No właśnie.
– Katy, nie chcę zaczynać tego tematu, naprawdę. Bierz, co chcesz.
Usiadłam z podwiniętą nogą na welurowym pufie, który stał pośrodku garderoby. Przyjaciółka od razu klęknęła przy mnie i złapała mnie za dłonie.
– Mamy po trzydzieści jeden lat, do cholery. Jesteśmy młode, całe życie przed nami, a ty od kilku lat biegasz od lekarza do lekarza, strzykawka goni strzykawkę. Gary… – Westchnęła, wypuszczając całą irytację w powietrze. – To nie jest małżeństwo, Cassie. To złota klatka.
W moich oczach zebrały się łzy, zabolało mnie to, co powiedziała. Prawda bywała bolesna i powoli mnie zabijała. Dusiłam się i czułam, że ledwo utrzymuję się na powierzchni.
Mówią, że małżeństwa umierają powoli. Rok po roku, miesiąc po miesiącu, dzień po dniu. Po chwili się orientujesz, że osoba leżąca obok ciebie w łóżku to nie jest ktoś, z kim chcesz być, że to nie ta sama osoba, której przysięgałaś być z nią na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie. Niegdyś zalety przykrywały nawet największe wady. Teraz? Każde chrząknięcie, każde wypowiedziane słowo drażni twoje nerwy.
– Katy, myślę, że na ciebie już pora. – W progu stanął Gary, chrząknął w pięść i spojrzał na nią beznamiętnie.
Katy odwróciła się do niego.
– Bo co? Bo powiedziałam w końcu prawdę, którą wszyscy w koło widzą? – Wstała z podłogi wściekła i ruszyła w jego stronę.
– Twoja emocjonalność jest na poziomie dwuletniego dziecka. Cieszysz się jak głupia, gdy machają ci lizakiem przed twarzą – odpowiedział tak samo oschle jak poprzednio.
Obie szybko zrozumiałyśmy aluzję Gary’ego. Widziałam, jak na szczupłych rękach Katy pojawiają się żyły od zaciskania pięści. Toczyli bitwę na spojrzenia, ale ja wiedziałam, kto ją wygra. Zawsze wygrywał Gary, to do niego należało ostatnie słowo.
– Katy, idź już, proszę – wyszeptałam, na co dziewczyna odwróciła się do mnie i pokręciła głową. Kiedy stałam się taka beznadziejna? Taka bezbronna? Dlaczego tak się boję przeciwstawić mężowi? A może już po prostu nie chce mi się walczyć?
– Opuść mój dom i więcej się tu nie pokazuj – powiedział stanowczym tonem Gary, gdy moja przyjaciółka zrezygnowana szła po schodach z siatką ciuchów.
– Pierdol się, Gary! – wrzasnęła z dołu i trzasnęła drzwiami.
Podskoczyłam na ten dźwięk. Mój mąż spojrzał się na mnie z politowaniem i zaczął wypinać mankietówki z koszuli. Wiedziałam, co chciał powiedzieć. Z kim ja się przyjaźnię, noga Katy nie ma prawa przekroczyć naszego progu, żebym nie zadawała się z histeryczką, bo sama się taka stanę. Wszystko było zawarte w tym jednym spojrzeniu.
Podczas kolacji siedzieliśmy w ciszy. Nie chciałam zaczynać rozmowy, która skończyłaby się kłótnią. Postanowiłam, że dam mu kilka dni na wyciszenie, zapomni i wszystko wróci do normy. Jak zawsze.
Dłubałam w risotcie, które Maria przygotowała wczoraj. Czułam, jak każdy kęs staje mi w gardle ze stresu. Kiedy zdecydowałam, że nic już dziś nie przełknę, i chciałam się podnieść, Gary się odezwał:
– Powinnaś coś zjeść. Musisz być zdrowa, jeśli chcesz zajść w ciążę.
– Nie jestem głodna – powiedziałam zgodnie z prawdą, mocniej ściskając widelec.
Prędzej zwymiotuję. Zbyt dużo emocji się we mnie kotłowało.
– To zacznij być – warknął, zaciskając sztućce w dłoniach, a po chwili diametralnie zmienił ton głosu i zapytał: – Jak wizyta architekta?
Widać było, że walczył ze swoimi wybuchami złości.
– Przyszedł – widział mnie prawie nago – rozejrzał się – szeptał mi do ucha – zmierzył ogród i powiedział, że odezwie się na dniach ze wstępnym projektem, nad którym będziemy pracować. – A ja nie mogę przestać myśleć o jego zapachu.
Gary złapał szklankę whisky i upił łyk, przeżuwając resztki jedzenia.
– Dobrze. – Wytarł usta w materiałową serwetkę. – Mam nadzieję, że szybko się z tym upora, bo ileż można patrzeć na trawę.
Posłałam mu blady uśmiech i wstałam od stołu, zabierając ze sobą talerz.
To nie moja wina, że tak długo wybieraliśmy architekta, więc dlaczego poczułam wyrzuty sumienia? Musiałam też nabrać dystansu do sytuacji z Katy. Musiałam walczyć o moje małżeństwo, byłam to winna Gary’emu za wszystko, co zrobił dla mnie i mojej mamy.
Włożyłam brudne naczynia do zmywarki i wzięłam głęboki wdech.
– Chciałabym jutro odwiedzić mamę. – Starałam się przybrać stanowczy ton.
– Wizyty macie ustalone dwa razy w miesiącu. Byłaś w zeszłym tygodniu – skwitował i również wstał od stołu ze swoim talerzem.
Ścisnęłam blat kuchenny, gdy nachylał się do zmywarki. Żołądek zawiązał mi się w supeł nie do rozplątania.
– Gary. – Dotknęłam jego ramienia. – Wygląda coraz gorzej. Terapia chyba nic nie daje.
– Sugerujesz, że wybraliśmy jej zły ośrodek? – zapytał wzburzony.
Zabrałam dłoń i skrzyżowałam ręce na piersi, wbijając paznokcie w skórę.
– Nie to miałam na myśli – powiedziałam cicho, patrząc na swoje stopy.
– Jeżeli masz taką ochotę, to pojedź, odwiedź ją, ale jeśli znowu nagada ci jakichś bzdur o naszym małżeństwie, to… – Urwał, spojrzałam na niego z dołu. – Ona ma na ciebie zły wpływ, kochanie, tylko o to mi chodzi.
– Wiem. – Wtuliłam się w niego, kuląc ramiona.
Nie pojadę.
Wychowywałam się sama z mamą, ojca nawet nie znałam. Wyszedł z domu i już nie wrócił. Byłam na tym świecie może miesiąc, a już jedna z najważniejszych osób mnie porzuciła. Potem było coraz gorzej. Mama pragnęła miłości, więc przez nasze małe mieszkanie przewinęło się sporo mężczyzn, którzy z początku udawali, że ją kochają, ale gdy tylko pojawiał się problem, czyli ja, uciekali szybciej, niż się zjawiali. Matka popadła w depresję, niejednokrotnie próbowała popełnić samobójstwo, ale jej się nie udawało lub nie chciała, by jej się udało. Być może była to tylko desperacka próba zwrócenia na siebie uwagi społeczeństwa?
Ale pozostawałyśmy niewidoczne, przezroczyste. Mogłyśmy umrzeć w naszym zapyziałym kącie i nikt, absolutnie nikt by się nie zorientował, dopóki nie zaczęłybyśmy śmierdzieć. Wzdrygnęłam się na samą myśl. Musiałam przetrwać. I pomóc przetrwać mojej mamie.
Wszystko się zmieniło, gdy poznałam Katy. Była jak promień słońca w pochmurne dni. Kradzież kanapki z tanią podróbką Nutelli może nie była najmilszą rzeczą, jaką zrobiła, ale była jedyną osobą, która w ogóle do mnie podeszła. Nasza znajomość w mgnieniu oka zmieniła się w przyjaźń aż po grób. Katy pochodziła z lepiej sytuowanej rodziny niż ja. Miała oboje rodziców i mnóstwo zabawek. Chociaż na tamtą chwilę bardziej przydawały mi się jej ocieplane kozaki czy obiad w niedzielne popołudnie.
Wydarzenia z całego dnia sprawiły, że gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, odleciałam w błogi sen, a w nim widziałam jedynie pana architekta. Jego napięte barki nade mną, skórę lśniącą od potu, włosy rozczochrane przez moje kierowane pożądaniem palce. Koronka koszuli nocnej drażniła moje twarde jak skała sutki, a z naszych gardeł wydobywały się dźwięki, o które sama bym się nie podejrzewała.
– Dojdź dla mnie.
Sen był tak realny, że czułam, jaka jestem wilgotna. Wybudziłam się w ostatniej chwili, kiedy moje ciało miało doznać rozkoszy. Zobaczyłam nad sobą Gary’ego, podpierał się na łokciu, a drugą rękę miał w moich spodenkach. Momentalnie poczuł, jak są przesiąknięte.
– Kochanie, nie możemy tego zmarnować – szepnął.
To ja nie mogłam zmarnować tego, że mój mąż okazał mi zainteresowanie.
Otworzyłem oczy i energicznie przetarłem twarz dłonią, by się obudzić i jakoś zacząć dzień. Przez natłok pracy i myśli nie spałem dobrze. Rozejrzałem się po moim nowym domu i nie spodobał mi się widok, który miałem przed sobą. Puste, szare i zimne pomieszczenie.
Przeprowadziłem się niespełna tydzień wcześniej, większość ciuchów leżała dalej w kartonach, jakby ich rozpakowanie decydowało o tym, że to dzieje się naprawdę. Nie wiedziałem, czy ten krok był dobry, czy za kilka tygodni nie będę tego żałował.
Obiecałem Emmie, że na jej przyjazd wszystko będzie gotowe.
Tony, mój przyjaciel ze studiów, od razu załatwił mi w Bostonie nowych klientów, dzięki czemu było mi łatwiej zacząć wszystko od nowa.
W kilka tygodni udało mi się przenieść część firmy do Bostonu. Nie chciałem zostać w Portland dłużej, niż to konieczne. Nie potrzebowałem na każdym kroku współczujących spojrzeń, kartek wyrwanych z kalendarza, gdy przechodziłem obok restauracji, parku, lodziarni. Wystarczy.
No i ona… Nie mogłem przestać myśleć o tej kobiecie. Nie dlatego, że widziałem ją na wpół nago, czy dlatego, że jej tyłek był tak apetyczny, że chętnie bym sprawdził, czy pasuje do mojej dłoni. Miała w oczach smutek, bardzo dobrze mi już znany. Najzwyklejszy w świecie ból. Widziałem go tak wiele razy w swoim życiu. I mimo że się uśmiechała, ten uśmiech nie sięgał przeraźliwie smutnych oczu. W źrenicach kryła się prawda o jej życiu, o utraconych możliwościach, rozczarowaniach i pragnieniu odnalezienia sensu istnienia. Jednak wydawało mi się, że w jej wnętrzu może drzemać iskierka nadziei na odnalezienie siebie w tym wszystkim.
Możesz przykleić na twarz najpiękniejszy uśmiech, ale nie ukryjesz smutku w spojrzeniu. Jej się wydawało, że jest świetną aktorką, ale ja znałem to zbyt dobrze. Czułem, że coś tam nie gra.
Cassie niewątpliwie była zniewalającą kobietą. Miała piękne niebieskie oczy i długie ciemne włosy, ten kontrast robił oszałamiające wrażenie. Jej usta, które wyglądały na rozkosznie opuchnięte… Nie, nie, nie. Bez żadnych kwasów, botoksów czy co tam sobie kobiety w tych czasach wstrzykują. Usta Cassie wyglądały jak po namiętnym pocałunku. Jej szczere zawstydzenie lekko mnie rozbawiło, ale też ujęło. Była taka prawdziwa w tych emocjach, nawet gdyby chciała udawać, zdradzały ją lekko zaróżowione policzki.
Tuż przed wschodem słońca udało mi się zasnąć między laptopem, katalogami a własnymi szkicami. Kiedy wydawało mi się, że już odpłynąłem, bezlitośnie wybudził mnie dzwonek telefonu. Po dłuższej walce z kołdrą udało mi się go namierzyć, odebrałem na wpół przytomny.
– Gabriel Horner, słucham. – Próbowałem odchrząknąć powstałą w gardle chrypę.
– Dzień dobry, panie Gabrielu. Chciałam zapytać, o której dziś pan u mnie będzie – zaszczebiotała pani Linda, która mieszkała kilka domów dalej.
Zacząłem jej ogród jako pierwszy, nie zaakceptowała szkicu od razu. Oczywiście, rzadko kto to robi za pierwszym razem, ale ta kobieta to istny wrzód na dupie. Mimo że ekipa od dawna u niej pracowała i za kilka dni miała skończyć, ona potrzebowała stałego kontaktu z bazą, czyli ze mną. Żałowałem, że podjąłem się tego projektu.
– Dzień dobry, pani Lindo. Z tego, co wiem, ekipa świetnie sobie radzi, trzymam rękę na pulsie. – Próbowałem mówić przesłodzonym tonem, by jej nie urazić, choć najchętniej powiedziałbym, żeby poszła żreć trawę i odczepiła się ode mnie.
– Och… – dobiegł mnie niezadowolony głos po drugiej stronie słuchawki. Ja pierdolę.
– Będę dzisiaj wieczorem, zanim się ściemni – odpowiedziałem najspokojniej, jak potrafiłem, ale z wściekłości zacisnąłem palce na pościeli.
– Cudownie, panie Gabrielu. Przygotuję małą kolację – powiedziała szybko.
– Nie, nie trzeb…
– Do widzenia! – przerwała mi i się rozłączyła.
Westchnąłem i z powrotem położyłem głowę na poduszce, żeby odpocząć jeszcze choć przez krótką chwilę, ale mój telefon ponownie zadzwonił.
– Gabriel Horner, słucham. – Nie siliłem się już na uprzejmość.
Kto dzwoni o szóstej rano?
– Witam, nie wiem, czy pan pamięta, rozmawialiśmy kilka dni temu o mojej róży.
Potrząsnąłem lekko głową i zacząłem się zastanawiać, kto dzwoni. Nie zaliczyłem jeszcze żadnej kobiety tutaj i nawet nie miałem tego w planach.
– O róży?
– Mister Lincoln.
Nie znałem żadnej kobiety o tym nazwisku, a już na pewno żadnej jej róży.
– Przepraszam, nie rozumiem, o czym rozmawiamy.
Ścisnąłem grzbiet nosa, absolutnie nie wiedząc, na jakiej planecie jestem. Oczy szczypały mnie z braku snu.
– Z tej strony Miranda, oglądał pan moje róże w ogrodzie. Dzwonię, żeby powiedzieć, że Mister Lincoln po tych odżywkach jest jak nowa.
Ach, róża…
Wielokwiatowa…
Odmiana Mister Lincoln.
Uderzyłem się środkiem dłoni kilka razy w czoło.
– Tak, tak, już pamiętam. Najmocniej przepraszam. Cieszę się, że odżyła, nie miałem co do tego wątpliwości.
– Chciałabym się jakoś panu odwdzięczyć.
Ja pierdolę. Kolejna.
– To była mała przysługa, proszę się cieszyć pięknym widokiem. Przepraszam, muszę kończyć – powiedziałem szybko i zanim kobieta zdążyła nabrać powietrza w usta, rozłączyłem się.
Nie wytrzymam w tym babińcu. Zrezygnowany opadłem na poduszkę. W końcu udało mi się zasnąć.
Za namową Tony’ego poszedłem na późne śniadanie do pobliskiej restauracji Jolene. Podobno często spotykają się tutaj mieszkańcy naszego małego osiedla. Kolejna sposobność do poznania nowych potencjalnych klientów. Jeśli chcę tu zamieszkać z Emmą, muszę stworzyć nam nowe życie, a do tego potrzebna jest stabilna praca. Jeśli w Portland udało mi się zbudować firmę od zera, to dlaczego nie miałoby się udać w Bostonie?
Gdy przekroczyłem próg, a nad moją głową dryndnął metalowy dzwonek, zacząłem żałować, że postanowiłem tu przyjść. Miałem pustą lodówkę, ale wolałbym zjeść tosta z McDonald’s, niż mierzyć się z pięcioma parami oczu wlepionymi teraz we mnie. Szósta właśnie podniosła wzrok i momentalnie zapomniałem, po co przyszedłem.
– Pan Horner – zapiszczała moja ulubienica Linda.
– Dzień dobry paniom.
Starałem się być uprzejmy i spojrzałem każdej w oczy, czując się jak na scenie w operze.
– Rewelacyjny wręcz – przyznała blondynka, której nie znałem, ale zapewne niedługo się to zmieni. Znajdzie zaraz jakiś ogród, choćby sąsiada, żeby zdobyć mój numer.
– A nie mówiłam? – zaczęła Miranda i położyła rękę na przedramieniu Cassie, ona za to przywołała na twarz sztuczny uśmiech i zerwała nasz kontakt wzrokowy. – Dzięki panu Gabrielowi moja róża odżyła – powiedziała z takim przejęciem, jakby to było wydarzenie stulecia.
– To zasługa odżywki – uciąłem pogawędkę. – Przepraszam, ale muszę zjeść śniadanie i wracać do pracy.
Kilkukrotnie musiałem przeprosić i podziękować za towarzystwo. Niczego w życiu tak nie pragnąłem, jak usiąść w ostatniej loży, schować się przed spojrzeniami i zjeść w spokoju cholerne śniadanie. Przychodząc tutaj, miałem raczej nadzieję na spotkanie potencjalnych klientów, a nie na pewny seks.
Restauracja była dość mała, przez co bardzo przytulna. Na niskich parapetach stały białe róże w wazonach, ściany pokryte były beżową farbą, a przez środek pomieszczenia ciągnął się długi bar.
W oczekiwaniu na omlet z bekonem nie mogłem przestać myśleć, co Cassie robi z tą osobliwą bandą. Wyglądało to jak miejscowe kółko wzajemnej adoracji i plotkarstwa. Spotykają się zapewne regularnie i omawiają newsy z całego tygodnia. Kto z kim się rozstał, kto kogo zdradził, która zaciążyła. Ot, takie miłe czwartkowe przedpołudnie.
– Proszę, pańskie śniadanie. – Młody chłopak postawił na stole talerz z omletem i babeczkę, której nie zamawiałem. – Smacznego. – Kelner odwrócił się z zamiarem odejścia, ale przystanął w pół kroku i znowu na mnie spojrzał. – To pan jest tym sławnym architektem? – Wskazał na mnie palcem.
Zerknąłem na niego ze zmarszczonymi brwiami. Uśmiechnij się, Horner,skarciłem się w myślach i przykleiłem uśmieszek kolegi z sąsiedztwa.
– Dlaczego miałbym być sławny?
Wziąłem nóż i widelec do rąk, dając tym do zrozumienia, że chciałbym zacząć konsumować śniadanie.
– Całe osiedle o panu mówi. Matt jestem – powiedział podekscytowany.
To było retoryczne pytanie, Matt.
– Zawsze plotkujecie o nowych mieszkańcach? – Poirytowany odłożyłem sztućce na talerz.
– O nowych, proszę pana. – Machnął ręką i usiadł naprzeciwko, czym mnie zaskoczył. – O wszystkich tu plotkują. Proszę uważać na te kobiety – szepnął, nachylając się. Próbował wskazać głową babiniec za plecami, ale wyglądał raczej jak ktoś z nerwowym tikiem. – No, oprócz Cassie.
– Dzięki za radę. – Puściłem mu oko. Do tego już doszedłem sam. Na usta cisnęło mi się pytanie o jej męża, ale nie chciałem dodatkowych sensacji. – A teraz wybacz, ale… – Wskazałem na talerz przede mną.
– Tak, jasne, smakówa! – Uniósł rękę, uciekając z miejsca. – Przepraszam, smacznego, panie Gabrielu. – Ukłonił się i powoli wycofał za ladę.
Gdzie ja się wprowadziłem? Przecież tu można zwariować. Zabrałem się ponownie do śniadania, na które padł cień. No do k…! Podniosłem wściekły wzrok, ale momentalnie zmiękłem, gdy napotkałem błękitne oczy Cassie.
– Hej – przywitała się nieśmiało.
Zerknąłem za nią i ujrzałem, że cały komitet na nas patrzy.
– Cześć. Siadaj, bo zaraz twoje koleżanki wypalą ci dziurę w plecach.
Odłożyłem sztućce na talerz. Nie zjem tego śniadania – przeszło mi przez myśl, ale gdy Cassie usiadła naprzeciwko mnie, przestało mi to już przeszkadzać. Dłonie położyła na stole, ze zdenerwowania zaczęła bawić się saszetkami z pieprzem.
– Pomyślałam, uznałam… – Westchnęła. – Przepraszam za wczoraj – powiedziała skruszona i opuściła ramiona zrezygnowana.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiałem się, o co chodzi.
– Nie rozumiem.
– Za tę sytuację w ogrodzie. Nie powinna się wydarzyć.
Ach, okej.
– Nic się przecież nie stało. Nawet się nie pocałowaliśmy. – Wzruszyłem ramionami, chociaż sam wiedziałem, że nie powinienem był sobie pozwolić na tę zuchwałość. Zbyt dobrze pamiętałem jej waniliowy zapach i ciepło skóry. – No chyba że w twojej wyobraźni… – zażartowałem sobie, poruszając brwiami.
W odpowiedzi rzuciła we mnie saszetkami, śmiejąc się uroczo pod nosem, lekko zawstydzona. Zarejestrowałem ten cudowny rumieniec na policzkach, domyśliłem się, że od wczoraj pojawiłem się w jej myślach wielokrotnie. Zresztą jak ona w moich. Nie rozumiałem tego, ale w momencie gdy ją zobaczyłem, włączył mi się instynkt obrońcy. Jeszcze nie wiedziałem, przed kim będę jej bronił, ale czułem, że ta bitwa będzie tego warta. Dla jej spokoju i uśmiechniętych oczu. Chyba dawno nie miałem kontaktu z kobietą.
Kątem oka zauważyłem, że w naszą stronę zmierza Linda. Troje to już ciasno.
– Cassie, będziemy już się zbierać. Odwieźć cię? – zapytała, a po sposobie, w jaki zadała pytanie, można było wyczuć, że nie chciała słyszeć sprzeciwu.
– Przejdę się. Muszę jeszcze wziąć blachę od Matta – odpowiedziała zdenerwowana, kręcąc się na swoim miejscu.
– Z blachą będziesz szła? Daj s…
Postanowiłem się wtrącić:
– Odwiozę Cassie, mieszkamy obok siebie – oznajmiłem i wiedziałem, że tym samym dałem tym kobietom pożywkę do plotek.
Cassie rzuciła mi zdziwione spojrzenie, jakby nie wiedziała, o czym mówię.
– W takim razie miłego dnia, kochani. – Poczułem ulgę, że Linda odpuściła tak szybko. – Panie Gabrielu, proszę pamiętać o naszym wieczornym spotkaniu.
Kobieta puściła mi flirciarsko oko, a ja miałem ochotę puścić pawia.
Kiedy odeszła, pozostawiając za sobą smugę cholernie słodkich perfum, wróciłem spojrzeniem do Cassie, która patrzyła na mnie zdziwionym, a zarazem pytającym wzrokiem. Chyba nie była zadowolona.
– Wow, myślałam, że masz lepszy gust – prychnęła pod nosem. A to co miało znaczyć?
– Też myślałem, że masz lepszy gust do koleżanek – odparowałem i od razu pożałowałem, że nie ugryzłem się w język.
Cassie wciągnęła policzek od wewnętrznej strony i próbowała przywołać uśmiech, ale z marnym skutkiem.
– I tak byś nie zrozumiał. Miłego dnia, Gabrielu.
Wstała, a ja zaraz po niej.
– Poczekaj, odwiozę cię.
– Nie trzeb…
– Ty wracasz do domu, ja też, cóż za zbieg okoliczności… Daj mi tylko zjeść to coś. – Zniesmaczony wskazałem palcem babeczkę.
Prawdę mówiąc, planowałem jechać do biura.
Cassie skinęła głową i weszła za bar, a następnie na zaplecze. Pracuje tu? Mieszkamy na takim osiedlu, jej dom, przepraszam, ich dom wygląda tak, jakby nie musiała nawet myśleć o pracy, a co dopiero się jej imać. Zjadłem w pośpiechu babeczkę, która okazała się waniliowa i smakowała wyśmienicie. Położyłem na stole kilka banknotów i ruszyłem do samochodu, który zaparkowałem pod samą kawiarnią. Chwilę później wyszła Cassie, pomogłem jej z blachą i wtedy znowu dotarł do mnie ten zapach.
– Ty piekłaś te babeczki? – zapytałem, choć nie musiała mi odpowiadać.
– Brawo, Sherlocku. – Zaśmiała się i zajęła miejsce pasażera.
Uśmiechnąłem się pod nosem i usiadłem za kierownicą.
Nigdy nie miałem problemu z rozmową z kobietą, przychodziło mi to całkowicie naturalnie, a jak zapadała cisza, wystarczyło dwuznacznie zażartować, co zawsze rozluźniało atmosferę. Ale w tym przypadku? Rozmowa płynęła od głupich babeczek po osiedlowe plotki, kończąc się na napalonych sąsiadkach. To się po prostu działo, pierwszy raz w życiu jechałem przepisowo, czyli ślimaczym tempem, żeby wydłużyć czas naszego „spotkania”.
– Więc idziesz do Lindy wieczorem, hmm? – zapytała z łobuzerskim uśmiechem.
– Zamierzam. Dołączysz?
– Nie, spasuję. Geriatria to nie mój fetysz. – Ponownie mi dogryzła, a mnie się to podobało, aż za bardzo jak na flirt z zamężną kobietą.
Spędziliśmy ze sobą zaledwie godzinę, ale miałem ochotę na kolejną.
– Lubisz wbijać szpile, co? – Oparłem łokieć o drzwi i rzuciłem Cassie szybkie spojrzenie. Wzruszyła ramionami. Nie odbiła piłeczki, lecz sprawnie wróciła do poprzedniego tematu.
– Dziękuję za podwózkę – powiedziała, gdy dojechaliśmy pod jej dom. Złapała za klamkę i wyszła, uprzednio wyciągając blachę zza siedzenia kierowcy. Za blisko.
Zamknęła drzwi i schyliła się przy otwartym oknie.
– Nie planowałeś wracać do domu – domyśliła się.
– Miłego dnia. – Uśmiechnąłem się i zamknąłem jej okno przed nosem.
Dodałem gazu i odjechałem całe dwieście metrów dalej. Popracuję z domu.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz