Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Są takie spotkania i takie historie, które zmieniają nas na zawsze, pomagają zrozumieć, co naprawdę jest w życiu ważne i odnaleźć sens, który być może straciliśmy z pola widzenia. W trudnych czasach bardziej niż zwykle potrzebujemy obecności innych, bliskości i wsparcia. Przyjaźń, miłość i współczucie pozwalają patrzeć z nadzieją w przyszłość.
Czy Pan Kejk i ukraińska Frytka znajdą wspólny język, czy zdołają przebić się przez mur wzajemnych uprzedzeń? Czy wystarczy im odwagi, aby przełamać własne lęki i powiedzieć prawdę o swoich uczuciach? Okazywanie słabości wymaga wielkiej siły. Można ją odnaleźć w przyjaźni – trudnej i dlatego pięknej.
„Pan Kejk zrozumiał, że nie da się zbudować przyjaźni na litości. Niechętnie przyznał sam przed sobą, że przez chwilę faktycznie czuł się od Frytki lepszy, ale teraz to uczucie całkowicie zniknęło – podobnie jak żal, który towarzyszył mu podczas pierwszego spotkania. Wiedział, że i on, i Frytka potrzebują czasu – tylko tak może narodzić się przyjaźń. Na razie fascynowała go jej tajemniczość. Coś mu jednak mówiło, że wkrótce historia ułoży się w zamkniętą całość”.
Natalia Rajczak – zabiegana mama, nauczycielka języka polskiego, autorka historii nie tylko dla dzieci. Uwielbia kawę, czekoladę i książki. Z miłości do czworołapów stworzyła postać niewielkiego psiaka o wielkim sercu. Pan Kejk stał się ambasadorem wszystkich tych, którym nie jest obojętny los zwierząt. W wolnym czasie zawsze znajduje sobie jakieś zajęcie, więc to pojęcie jest jej całkowicie obce.
Anna Ucińska – miłośniczka rzeczy małych i przydatnych, uzależniona od kawy i głośniej muzyki. W wolnych chwilach rysuje baśniowe światy oraz przygląda się drzewom.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 78
Projekt okładki: EJ Design
Projekt graficzny środka, skład: EJ Design
Ilustracje: Anna Ucińska
Redakcja: Beata Otocka
Korekta: Anna Strakowska
Przygotowanie wersji elektronicznej: Epubeum
Copyright © by Natalia Rajczak 2023
Copyright © by Pan Wydawca 2023
ISBN 978-83-67910-23-1
wydanie 1
Gdańsk 2023
Pan Wydawca sp. z o. o.
ul. Wały Piastowskie 1/1508
80-855 Gdańsk
PanWydawca.pl
Dla Tymka i Róży,
aby zawsze wiedzieli, co robić,
gdy ktoś będzie potrzebował pomocy
Ten grudzień był zupełnie inny niż wszystkie poprzednie, które Pan Kejk pamiętał ze swojego życia. W domu panował ciągły gwar i ruch, bo oprócz Pani Krysi przebywały w nim jeszcze jej córka Kasia i mała Julka, a tuż przed świętami z Londynu przyleciał także Jerzy.
Jego wizyty Pan Kejk bardzo się obawiał. Przywykł do towarzystwa kobiet, aktualnie aż trzech, ale nigdy nie mieszkał pod jednym dachem z mężczyzną. Męża Pani Krysi – Pana Zdzisława – znał tylko ze zdjęcia i z opowieści swej opiekunki, gdyż zmarł on krótko przed tym, jak Pan Kejk pojawił się w tym domu. Obawy okazały się jednak zbędne.
Jerzy już na wejściu skradł serce psa. Oprócz bagaży i całej torby prezentów dla swojej rodziny przytaszczył ogromną żywą choinkę. Była tak wielka, że nie chciała zmieścić się w drzwiach, a później Jerzy musiał obciąć jej czubek, bo inaczej nie dało się jej postawić w salonie. Choinka pachniała wspaniale, jakby w domu wyrósł nagle niezwykły las.
Pani Krysia zawsze na święta stawiała sztuczne drzewko, które sama pieszczotliwie nazywała „drapakiem”, i przyozdabiała je kolorowymi bombkami oraz lampkami, z których przynajmniej połowa nie świeciła od kilku lat, więc Pan Kejk był zachwycony tą nieoczekiwaną zmianą. Nowa choinka była piękna, a miała na sobie tyle zapachów, że pies natychmiast zaczął ją obwąchiwać z każdej strony.
Jerzy czule przywitał się z dawno niewidzianą żoną i z teściową, ale kiedy spróbował wziąć na ręce Julkę, ta zaczęła histerycznie płakać. Za żadne skarby nie chciała nawet spojrzeć w stronę taty i nie pozwoliła odkleić się od mamy. Córką Kasi i Jerzego była od niedawna i wciąż pozostawała trochę nieufna wobec adopcyjnego ojca. Podobnie jak Pan Kejk potrzebowała nieco czasu, aby przekonać się, że Jerzy jest człowiekiem miłym, zupełnie nieszkodliwym i że można mu zaufać. Ponieważ jednak przez kolejnych kilkanaście minut dziewczynka wciąż uparcie odmawiała pójścia w ramiona taty, Jerzy – aby nieco rozładować nerwową atmosferę – skierował swą uwagę na psa, który właśnie pisnął i odskoczył od choinki, bo jedna z jej igieł boleśnie ukłuła go w nos.
– Tylko nie obsikaj tego drzewka! – powiedział, żeby przerwać niezręczną ciszę.
Pan Kejk spojrzał na niego z wyrzutem. Poczuł się nieco urażony, że Jerzy śmie podejrzewać go o tak nieczyste zamiary. Przecież był dorosłym psem, a nie jakimś niewychowanym szczeniakiem, który miałby obsikiwać bożonarodzeniową choinkę. Widać było, że Jerzy zupełnie nie zna się na psach, podobnie zresztą jak na dzieciach. Na szczęście szybko zrozumiał swój błąd, podszedł do Pana Kejka, wyciągnął w jego kierunku rękę i pozwolił ją powąchać.
– Chyba się polubimy, co, mały? – zwrócił się do Pana Kejka w zupełnie innym tonie. I mimo że znów uraził jego dumę tym nieprzemyślanym określeniem, to jednak ruch psiego ogona jasno zasygnalizował, że Jerzy został przyjęty do stada, choć oczywiście nie będzie w nim pełnił roli przywódcy, bo ta została dawno obsadzona!
W kolejnych dniach przyjaźń między Jerzym a Panem Kejkiem weszła na wyższy poziom. Nowy człowiek okazał się całkiem fajnym kumplem, który pomagał wdrapywać się na kanapę, pozwalał kłaść łeb na swoich kolanach i przy każdej okazji głaskał psa po głowie lub grzbiecie. Dłoń Jerzego była duża, silna, twarda i nieco szorstka, zupełnie inna niż delikatna ręka Pani Krysi czy Kasi, więc Pan Kejk skupiał się wówczas na nowych odczuciach i musiał przyznać, że były one przyjemne.
Z Jerzym można było oglądać, jak chłopaki w telewizorze biegają za piłką na boisku, i chodzić na spacery. Podobnie jak Julka, był niezwykle hojny i doskonale rozumiał potrzeby psiego brzucha, bo zawsze, gdy coś jadł, dzielił się tym z Panem Kejkiem. A jadł dużo i często! I nie były to przeciery owocowe czy chrupiące marchewki, ale prawdziwie męskie wędliny – salceson, baleron albo spory kawał kiełbasy podwawelskiej. O, tak! Jerzy zdecydowanie był mięsożercą, dzięki czemu od razu uplasował się na najwyższym miejscu na podium w kategorii znawców psich smaków.
Dzięki rehabilitacji Pani Krysia wracała do zdrowia i do dawnej sprawności. Od kilku dni to znowu ona coraz częściej towarzyszyła Panu Kejkowi w czasie spacerów, co bardzo go cieszyło, bo niewprawiona ręka Kasi, która wzięła na siebie obowiązek wyprowadzania psa, gdy jej mama musiała odpoczywać, jakoś nerwowo napinała smycz. Poza tym dziewczyna bała się puścić Pana Kejka, żeby pobiegał, więc po jakimś czasie miał on serdecznie dość tych spacerów, na których nawet nie mógł załatwić się bez poczucia, że jest stale obserwowany. Jedynym pocieszeniem było to, że jest zima, a za zimowymi wyjściami Pan Kejk zwyczajnie nie przepadał.
W Wigilię w domu panowała niezwykła atmosfera. Psi nos nie nadążał z rozpoznawaniem zapachów dochodzących z kuchni. Wszyscy byli w ciągłym ruchu. Obserwowanie, jak przesuwają meble, sprzątają, nakrywają do stołu i przyozdabiają choinkę, okazało się tak męczące, że Pan Kejk postanowił się zdrzemnąć. Ze snu wyrwało go pukanie do drzwi. Pies od razu wyczuł znajomy zapach, więc zanim Pani Krysia podeszła, aby otworzyć, on już czekał przy wejściu i wesoło machał ogonem, wiedząc, że po drugiej stronie stoi Marta.
W normalnych okolicznościach, żeby dostać się do mieszkania Pani Krysi, wystarczyło tylko nacisnąć klamkę, ale odkąd przybyła tu Kasia, zapanowały nowe porządki i drzwi były zamykane na wszystkie trzy zamki, a przed ich otwarciem należało się jeszcze upewnić przez wizjer, że po drugiej stronie nie stoi przypadkiem jakiś oszust, naciągacz albo psychopatyczny morderca. Pani Krysia z natury była bardzo ufna i gościnna. Nie podobały jej się te nadmierne środki ostrożności, ale nie chciała kłócić się z córką, stale karmiącą ją opowieściami o oszukanych i skrzywdzonych staruszkach, którzy padli ofiarą własnej głupoty i później szukali sprawiedliwości, prosząc o pomoc kancelarię, którą w Londynie prowadzili Kasia i Jerzy.
– Dzień dobry – powiedziała grzecznie Marta, gdy właścicielka mieszkania uporała się już ze wszystkimi zabezpieczeniami na drzwiach. – Chciałam złożyć pani życzenia i dowiedzieć się, jak się miewa mój ulubieniec. Te ostatnie słowa wypowiedziała, głaszcząc już Pana Kejka i próbując ochronić swoją twarz przed jego mokrym jęzorem.
– Wejdź, proszę – zaprosiła ją do środka Pani Krysia. – Zaraz zrobimy ci herbatę, posiedzisz z nami, ogrzejesz się.
– Niestety, nie mogę zostać – odparła Marta. – Mam dziś dyżur w lecznicy, ale przyniosłam prezent dla Pana Kejka. Wyjęła z torby wielką paczkę jego ulubionych psich ciastek, którymi karmiła go, gdy jeszcze był w schronisku, oraz żółtego gumowego kurczaka do gryzienia i podała wszystko Pani Krysi.
Marta kucnęła w przedpokoju. Pan Kejk nie odstępował jej na krok, a ona, czytając prawdopodobnie w jego psich myślach i nie przestając go głaskać, rzekła:
– Pewnie zastanawiasz się, co się dzieje z twoimi przyjaciółmi ze schroniska. Mam dla ciebie dobre wieści. Udało nam się wyremontować wszystkie budy. Jest w nich teraz ciepło i przytulnie. Psiaki dostały też nowe, miękkie posłania.
Pan Kejk był jej wdzięczny za te informacje. Wiele razy zastanawiał się, co słychać u Maksa, Loli, Parysa i Węgieła: czy psy znalazły swoje niebo albo jak znoszą zimowe noce, więc wiadomość o tym, że mają nowe, ciepłe budy i miękkie posłania naprawdę go uszczęśliwiła. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż życzył im, aby trafiły do ludzi, którzy obdarzą je miłością przynajmniej w połowie tak silną jak ta, której on doświadczał w domu ukochanej opiekunki.
Marta musiała wracać do swoich zajęć, ale obiecała, że jeszcze kiedyś wpadnie w odwiedziny i może nawet zabierze Pana Kejka na spacer. Wręczyła Pani Krysi małą karteczkę z numerem telefonu i zaoferowała, że gdyby po wyjeździe córki starsza pani potrzebowała czasem pomocy w opiece nad psem, może do niej zadzwonić.
Święta w domu Pani Krysi w towarzystwie najbliższych jej osób były ciepłe, piękne i radosne, dlatego też pies zupełnie nie rozumiał, dlaczego wszyscy – choć stale powtarzali, że są szczęśliwi i takie też sprawiali wrażenie – ciągle mieli załzawione oczy. Łzy szczęścia były pojęciem całkowicie mu obcym, bo w radosnych momentach uaktywniał się jedynie jego ogon, nie zaś oczy. Ale zdążył się już wiele razy przekonać, że ludzie są całkowicie nielogiczni, więc nawet nie próbował analizować, dlaczego płaczą ze szczęścia.
Reszta grudnia minęła Panu Kejkowi bardzo spokojnie, jeśli nie liczyć sylwestrowej nocy – najgorszej w ciągu całego roku – i nieustannej walki o swoją własność, toczonej z małą Julką, która w domu przyszywanej babci czuła się już na tyle swobodnie, że całkiem śmiało docierała na czworakach do wszelkich zakamarków, w których pies starał się ukrywać swój wełniany bucik, zieloną piłkę, a nawet nowego gumowego kurczaka podarowanego mu przez Martę. Jakimś cudem dziewczynka zawsze je znajdowała i Pan Kejk zaczął nawet podejrzewać, że ma jakiś specjalny radar, który wykrywa jego zabawki, bo ilekroć traciła je z oczu, natychmiast z niezwykłą zaciętością wyruszała na ich poszukiwanie. Dlaczego Julce bardziej podobały się wymemłane psie zabawki niż jej własne – kolorowe i grające, tego nikt nie wiedział, ale pies uznał, że w gruncie rzeczy dziecko ma dobry gust, skoro je wybiera, bo te wszystkie hałaśliwe sprzęty, którymi obdarowywali ją rodzice, irytowały Pana Kejka i potwornie drażniły jego uszy.
Od przyjazdu rodziny Pani Krysi w domu zrobiło się tłoczno, panował duży ruch, bywało głośno, a czasem nawet nieco nerwowo, dlatego wiadomość o ich wyjeździe Pan Kejk przyjął z dyskretną radością, w nadziei, że wreszcie zapanuje dawna harmonia i cisza, za którą oboje z Panią Krysią czasem nieco tęsknili, choć oczywiście nikt nie mówił o tym głośno.
Wyjechali w połowie stycznia. Początkowo Pan Kejk bardzo się cieszył. Pani Krysia znowu była tylko dla niego, wreszcie nie musiał dzielić się jej kolanami z Julką. Po okresie banicji na powrót mógł spać w sypialni na wygodnym łóżku zamiast na wysłużonej kanapie w salonie i nie musiał już prosić o swoją miskę, bo ta wróciła na podłogę w kuchni i nie było obaw, że psie chrupki padną łupem małych rączek ciekawskiej dziewczynki. Po kilku dniach pojawiła się jednak pewna tęsknota, która była dla Pana Kejka czymś zupełnie nowym. Miał wszystko, czego pragnął: Panią Krysię tylko dla siebie, ciepły dom, pyszne jedzenie, zabawki na wyłączność, a jednak chwilami brakowało mu radosnego szczebiotu małej Julki, dużej dłoni Jerzego, wiecznie zatroskanej Kasi, ciągłego ruchu i tego całego rozgardiaszu, który uczynił jego życie tak szczęśliwym. Ta dziwna tęsknota towarzyszyła chyba też Pani Krysi, bo czasem w jej oczach zupełnie bez powodu pojawiały się łzy, a jej nastrój natychmiast udzielał się Panu Kejkowi i to do tego stopnia, że niespodziewanie jego psie oczy stawały się mokre. Mieli jednak siebie i ta świadomość nie tylko osuszała oczy, ale też wprawiała w ruch ogon Pana Kejka, a Pani Krysi dawała motywację do ćwiczeń, aby odzyskać pełną sprawność.
Był marzec. Pogoda naprawdę paskudna – zimno, wietrznie i deszczowo. Panu Kejkowi marzły łapy, dlatego nie lubił, gdy Pani Krysia zatrzymywała się na dłużej, żeby z kimś porozmawiać. Gdy zimno zaczynało mu doskwierać, popiskiwał i trącał opiekunkę nosem, aby przywołać ją do porządku i zaciągnąć do ciepłego mieszkania przy ulicy Kasztanowej. Pani Krysia doskonale rozumiała swojego psa, dlatego gdy tylko zaczynał on zdradzać objawy zniecierpliwienia, grzecznie żegnała swojego rozmówcę i zawracała w kierunku domu. W ten czwartkowy wieczór było podobnie.
Pani Krysia zabrała psa na spacer, a po drodze weszła jeszcze do sklepu, żeby dokupić kilka rzeczy na jutrzejszy obiad. Pan Kejk oczywiście nie mógł wejść do środka, więc grzecznie czekał na powrót opiekunki. Gdy w końcu wyszła z całą torbą zakupów, poczuł ulgę, bo łapy zdrętwiały mu z zimna. Z prawdziwą radością szedł w stronę domu, ciągnąc nieco smycz, żeby zmusić Panią Krysię do zwiększenia tempa marszu. Marzył tylko o tym, żeby położyć się na miękkiej i ciepłej kanapie.
Gdy zbliżali się do bloku przy ulicy Kasztanowej, nos Pana Kejka zwęszył nieznany zapach. Był on na tyle intrygujący, że pies koniecznie chciał iść tym tropem, ale jego pani zdecydowanym głosem i szarpnięciem smyczy dała do zrozumienia, że powinni wrócić do domu i się ogrzać, bo oboje byli przemarznięci i mokrzy. Nie było sensu stawiać oporu, więc kilka minut później Pan Kejk grzał łapy na ciepłej poduszce, a Pani Krysia rozpakowywała zakupy i przygotowywała dla siebie ciepłą herbatę.
Kiedy Pan Kejk odzyskał czucie w łapach, stał się niespokojny. Podszedł do drzwi i zaczął w nie drapać, sygnalizując, że potrzebuje wyjść na dwór, choć przecież wrócił ze spaceru zaledwie kilkanaście minut wcześniej.
– Co jest, piesku? – zapytała Pani Krysia. – Co się dzieje? Przecież dopiero byłeś na dworze. Ale Pan Kejk nie dawał za wygraną. Psi instynkt podpowiadał mu, że koniecznie musi zbadać zapach, który wyczuł. Chciał powiedzieć opiekunce, że to ważne. Pani Krysia jeszcze przez kilka minut starała się ignorować jego dziwne zachowanie, ale kiedy Pan Kejk zaczął piszczeć i poszczekiwać, zrozumiała, że nie odpuści, dopóki nie wyjdzie na dwór.
– Boli cię brzuch, Panie Kejku? Może ty się czymś zatrułeś, może coś zjadłeś pod sklepem? – pytała z troską. Włożyła ciepły płaszcz i buty, przypięła psu smycz i wyszła na kolejny spacer, którego dziś już w planach nie było, mając nadzieję, że Pan Kejk szybko załatwi swoje potrzeby i wrócą do domu.
Na dworze było całkowicie ciemno. Latarnie jeszcze się nie zapaliły i ulica Kasztanowa, smagana strugami deszczu, wyglądała naprawdę ponuro. Gdzieniegdzie leżały kupki brudnego śniegu, który powoli się roztapiał, zwiastując rychłe nadejście wiosny, ale temperatura była zdecydowanie niewiosenna. Pan Kejk zaczął ciągnąć Panią Krysię w kierunku krzaków na końcu uliczki, które wcześniej mijali, wracając ze sklepu. To stamtąd dochodził ten dziwny zapach. Pani Krysia była zupełnie zdezorientowana. Sądziła, że pies potrzebuje załatwić swoje potrzeby, a tymczasem on zachowywał się tak, jakby czegoś szukał i był bardzo zdeterminowany, żeby to znaleźć. Opiekunka starała się za nim nadążyć, ale jej prawa noga wciąż jeszcze była nieco sztywna, więc gdy Pan Kejk zaczął zipać i mocno napinać smycz, zdecydowała się ją odpiąć, żeby mógł swobodnie udać się tam, gdzie prowadził go instynkt.
– No idź, piesku, nie nadążę za tobą, taki jesteś dzisiaj prędki – powiedziała i uwolniła Pana Kejka ze smyczy, a ten natychmiast ruszył pędem w kierunku krzaków. Po chwili zniknął jej z oczu i zaczął szczekać, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko. Pani Krysia poczuła pewien niepokój. Ufała swojemu psu, więc od razu zrozumiała, że stało się coś złego, skoro zdecydował się wszcząć głośny alarm.
– Panie Kejku! – zawołała, a pies przybiegł do niej i zaczął głośno szczekać, jakby próbował powiedzieć jej coś naprawdę ważnego. – Co się stało, piesku? Co chcesz mi powiedzieć? – dopytywała. Pan Kejk w odpowiedzi zaszczekał jeszcze głośniej i znów pobiegł w kierunku krzaków, zatrzymując się jednak co chwilę i patrząc w stronę Pani Krysi, jakby sprawdzał, czy na pewno idzie za nim. Ona zaś zrozumiała i nieco wolniej, niż oczekiwał Pan Kejk, podążyła jego śladem. Pies nagle zatrzymał się i zaczął piszczeć. Pani Krysia zbliżyła się do zarośli i próbowała dostrzec coś w ciemności, ale było to prawie niewykonalne. Wyjęła więc z kieszeni telefon, który na prośbę córki od jakiegoś czasu starała się mieć zawsze przy sobie, i zaczęła nerwowo szukać w nim opcji latarki. Tymczasem Pan Kejk wychylał się co chwilę z zarośli, patrzył w jej stronę i znowu znikał w ciemności. W końcu Pani Krysia znalazła na ekranie komórki ikonkę, która przypominała latarkę. Po kliknięciu w nią zrobiło się jasno. Wówczas podeszła najbliżej jak się dało i gdy poświeciła za krzaki, ujrzała najpierw swojego Pana Kejka, a tuż obok jakiegoś innego psa, który leżał bez ruchu.
– Dobry Boże! – krzyknęła Pani Krysia. – Panie Kejku, to przecież pies! Pan Kejk, najwyraźniej dumny z bystrości umysłu swojej opiekunki, zaszczekał i począł trącać zwierzę nosem. Z pewnością żyło, ale wyglądało na wyczerpane i prawdopodobnie było ranne, bo kupka śniegu, na której spoczywała jego łapa, zabarwiła się na czerwono.
Pani Krysia, która zawsze wiedziała, co zrobić w danej sytuacji, w tym momencie poczuła się całkowicie bezradna. Nie mogła przecisnąć się między zaroślami, więc musiała je obejść, co zajęło jej trochę czasu. Tymczasem Pan Kejk stał na posterunku, a jego postawa zdradzała, że nie ruszy się, dopóki nie znajdzie sposobu, żeby tego psa stąd zabrać i mu pomóc. Pani Krysia zbliżyła się do zwierzęcia, schyliła się i najpierw poklepała po grzbiecie swojego bohaterskiego pupila, a następnie dotknęła głowy znalezionego psa.
– Skąd się tu wziąłeś, malutki? – spytała łagodnie. Słowo „malutki” wydało się Panu Kejkowi całkowicie nie na miejscu, bo sądząc po wielkości głowy i łap, pies był z pewnością trzy razy większy od niego, ale wybaczył opiekunce tę nieścisłość, bo akurat znaczenie słów było w tym momencie nieistotne. Znaleziony pies tylko patrzył na Panią Krysię bardzo smutnymi oczami, którymi mrugał wolniej niż powinien, i popiskiwał, gdy starała się pomóc mu wstać. Nawet gdyby ten osobnik miał skłonności do agresji, to w tym momencie był całkowicie bezbronny. Nie miał siły nawet podnieść łapy ani otworzyć pyska, więc nie było mowy, że kogokolwiek skrzywdzi. Pani Krysia nie wiedziała, co robić, ale była pewna, że musi pomóc temu biednemu stworzeniu.
Deszcz przybrał na sile, więc nie było szansy na to, że uda się zaczepić jakiegoś przechodnia i poprosić go o pomoc. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wychodził na spacer w taką pogodę. Na szczęście zapaliły się latarnie, więc można było wyłączyć latarkę. Pani Krysia przez chwilę myślała, do jakich służb powinna zadzwonić, żeby zgłosić problem, ale ostatecznie stwierdziła, że najlepiej będzie powiadomić Martę, której w kwestii zwierząt ufała bezgranicznie. Choć krople deszczu skapywały na telefon, Pani Krysia wybrała numer dziewczyny i wcisnęła zieloną słuchawkę.
– Słucham – odezwał się po chwili głos po drugiej stronie.
– Dobry wieczór, Marto. Mówi Krystyna, wiesz, opiekunka Pana Kejka…
– Ach tak, miło panią słyszeć, czy coś się stało? – zaniepokoiła się dziewczyna.
– Nie, to znaczy właściwie tak – gubiła się Pani Krysia. – To znaczy nie z Panem Kejkiem, z nim wszystko w porządku, ale znaleźliśmy psa. To znaczy właściwie Pan Kejk go znalazł. Leży i się nie rusza. Ten pies, nie Pan Kejk.
Tłumaczenie Pani Krysi było tak nieskładne, że Marta przez chwilę milczała, próbując ułożyć sobie w głowie to, co usłyszała.
– Marto, jesteś tam? – cisza w słuchawce zaniepokoiła Panią Krysię.
– Tak, jestem. Ale ten pies… żyje?
– Żyje, na pewno, ale wygląda strasznie. Nie wiem, co mu jest. Pomożesz nam? – spytała Pani Krysia drżącym głosem, bo od natłoku emocji do jej oczu niespodziewanie napłynęły łzy.
– Oczywiście, że pomogę. Proszę się uspokoić, będę za kilka minut. Jeśli pani może, proszę zostać z tym psem.
– Pewnie, że zostanę, a gdzie miałabym iść? Przecież Pana Kejka wołami bym stąd nie ruszyła. Pani Krysia wytłumaczyła Marcie, gdzie dokładnie się znajduje i czekała na przyjazd dziewczyny. Miała całkowicie przemoczony płaszcz i zupełnie mokre włosy, a po twarzy spływały jej krople deszczu, które mieszały się ze łzami. Trzęsła się z zimna i ze zdenerwowania. Oba psy również drżały. Pani Krysia co jakiś czas schylała się, aby sprawdzić, czy znaleziony pies oddycha i głaskała go po głowie, próbując dodać mu otuchy, ale w tym momencie sama również potrzebowała wsparcia.
Minęło prawie pół godziny. Deszcz przestał padać, jednak zaczął wiać silny wiatr, który potęgował odczucie zimna. Wtedy Pani Krysia dostrzegła parkujący kilka metrów dalej samochód, a kiedy wysiadła z niego Marta, zawołała ją i pomachała ręką, wskazując w ten sposób, gdzie się znajdują. Marta biegiem ruszyła w jej kierunku.
– Marto, tak się cieszę, że przyjechałaś – rzekła Pani Krysia i niespodziewanie przytuliła dziewczynę, nie zwracając uwagi na to, że może pomoczyć jej ubranie.
– Już dobrze, Pani Krysiu – Marta również objęła kobietę. – Zaraz pomożemy temu biedakowi. Pan Kejk, który normalnie bardzo entuzjastycznie reagował na pojawienie się Marty, tym razem nie ruszył się z miejsca, tylko szczeknął kilka razy, próbując przyspieszyć akcję ratunkową. Odsunął się nieco, aby zrobić miejsce Marcie, ale uważnie przyglądał się jej poczynaniom.
Dziewczyna schyliła się nad znalezionym psem i najpierw pogłaskała go po głowie, a następnie delikatnie zaczęła dotykać jego łap i grzbietu, żeby sprawdzić, co właściwie mu dolega. Cały czas przemawiała łagodnym, miękkim głosem, dzięki czemu zwierzę było bardzo spokojne.
– Co z nim? – zapytała po chwili Pani Krysia.
– Właściwie to z nią – odrzekła Marta z delikatnym uśmiechem. – Nie wiem dokładnie, jest wyziębiona i bardzo słaba, chyba przeszła długą drogę, bo ma pozdzierane poduszki na łapach, ale raczej nie jest połamana. Trzeba ją stąd zabrać, tu jej nie pomogę.
– Dokąd chcesz ją zabrać? – spytała Pani Krysia.
– Najlepiej do lecznicy. Zbadamy ją i zostanie tam do jutra. Jest wycieńczona, mam nadzieję, że przeżyje noc.
Na te słowa Pan Kejk, który dotąd uważnie obserwował, co robi Marta i był gotów jej zaufać, stanął na tylnych łapach, przednie oparł na kolanach dziewczyny i piszczał, zmuszając ją, aby na niego spojrzała. W ten sposób wyrażał swój sprzeciw wobec zabrania suczki do lecznicy. Podobnie jak wszystkie psy, nie znosił tego miejsca, a wizja, że nowa koleżanka miałaby spędzić tam ostatnie chwile swojego życia, wydała mu się tak straszna, że musiał temu zapobiec. Mieszkanie Pani Krysi – psie niebo Pana Kejka – to było jedyne miejsce, gdzie sam czuł się naprawdę bezpiecznie i uznał, że sunia zasługuje na to, aby choć na chwilę tam trafić, choćby miało to być ostatnie miejsce, które odwiedzi w życiu.
Marta zrozumiała, o co mu chodzi. Pani Krysia też, więc decyzja zapadła i trzeba było wymyślić sposób, jak przenieść tę niemałą w końcu suczkę do mieszkania na drugim piętrze, bo nie ulegało wątpliwości, że sama nie da rady się tam dostać.
Kiedy zamykam ten tekst, jest 175. dzień wojny w Ukrainie i nic nie zwiastuje szybkiego jej zakończenia. Schronisko w Borodziance, które wspominam w książce, już nie istnieje. Przebywało w nim 485 psów, przeżyło zaledwie 150. Zwierzęta były uwięzione w klatkach bez jedzenia i wody. Okupanci blokowali dostęp do schroniska. Miasto zostało ostrzelane, a zwierzęta zostawione same sobie. Przez trzy tygodnie nie było do nich dostępu. Umierały z głodu i pragnienia w okropnych męczarniach.
Ukraińska rodzina, która występuje w mojej książce, to postacie fikcyjne, ale ich historia przypomina los tysięcy ukraińskich rodzin, które w wyniku wojny zostały rozdzielone. Kobiety z dziećmi wyjechały, aby szukać bezpiecznego miejsca, mężczyźni zostali, aby walczyć o swój kraj. Wielu ludzi w wyniku wojny z dnia na dzień straciło dach nad głową i dobytek całego życia. Przyjechali do Polski, aby zacząć wszystko od nowa. Od początku swojego pobytu mogli liczyć na pomoc i wsparcie wolontariuszy i zwykłych ludzi, którzy otwierali dla nich drzwi swoich domów i swoje serca, organizowali pomoc na wszelkie możliwe sposoby i dzielili się tym, co mają. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, kiedy Ukraińcy będą mogli wrócić do swojego kraju i zabiorą ze sobą dobre wspomnienia z Polski.
Los Kateriny to los Ukraińców, którzy zginęli we własnej ojczyźnie – także dzieci i osób starszych, którym stan zdrowia nie pozwolił na wyjazd z kraju. Byli bezbronni i całkowicie niewinni. Wielu z nich zginęło bezimiennie, świat nigdy nie pozna ich historii, a ich rodziny nigdy nie będą mogły zapalić znicza na ich grobie. Nikt nie jest w stanie dokładnie policzyć, ile już ofiar pochłonęła ta wojna, ale każde zgaszone ludzkie życie dowodzi jej okrucieństwa i bezsensowności.
Pomysł na imię Zlata podsunęło mi samo życie. Tak miała na imię dziewczynka, którą poznałam, kiedy sami przez krótki czas pomagaliśmy ukraińskiej rodzinie. Jest niesamowita i ma w sobie tyle dziecięcej radości, energii i ufności, że trudno było uwierzyć, że to dziecko z kraju, w którym dzieją się tak straszne rzeczy. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Natalia Rajczak – zabiegana mama, nauczycielka języka polskiego, autorka historii nie tylko dla dzieci. Uwielbia kawę, czekoladę i książki. Z miłości do czworołapów stworzyła postać niewielkiego psiaka o wielkim sercu. Pan Kejk stał się ambasadorem wszystkich tych, którym nie jest obojętny los zwierząt. W wolnym czasie zawsze znajduje sobie jakieś zajęcie, więc to pojęcie jest jej całkowicie obce.
Anna Ucińska – miłośniczka rzeczy małych i przydatnych, uzależniona od kawy i głośniej muzyki. W wolnych chwilach rysuje baśniowe światy oraz przygląda się drzewom.