Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy istnieje psie niebo? Jakie ono jest i jak się tam dostać? Te pytania nurtują Pana Kejka, który w pewną środę, zupełnie nieoczekiwanie budzi się w schronisku – miejscu całkowicie mu obcym i nieprzyjaznym. W niczym nie przypomina ono domu jego opiekunki – Pani Krysi, która jeszcze dzień wcześniej tak przyjemnie smyrała go za uchem i dzieliła się z nim jajecznicą na bekonie. Bez jej troski i dotyku psie życie staje się bardzo smutne. Dni mijają monotonnie, a jedynym jasnym punktem są inne psy – towarzysze niedoli. Pan Kejk nie traci jednak nadziei i czeka na swoją opiekunkę, która przecież obiecywała, że zawsze będą razem. Może odeszła do swojego nieba i nie zabrała go ze sobą? Czy uda mu się odnaleźć psie niebo i spotkać Panią Krysię?
„Pan Kejk. W poszukiwaniu psiego nieba” to ciepła i wzruszająca historia psiaka, która pokazuje, że wszystkie psy zasługują na to, żeby mieć swojego człowieka, choć nie wszyscy ludzie zasługują na to, aby mieć swojego psa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 77
Projekt okładki: EJ Design
Projekt graficzny środka, skład: EJ Design
Ilustracje: Anna Ucińska
Redakcja: Beata Otocka
Korekta: Krzysztof Szudek
Copyright ® by Natalia Rajczak 2022
Copyright ® by Pan Wydawca 2022
ISBN 978-83-67473-01-9
ebook na podstawie wersji drukowanej (wyd. I)
Gdańsk 2022
Pan Wydawca Sp. z o.o.
ul. Wały Piastowskie 1/1508
80-855 Gdańsk
PanWydawca.pl
Przygotowanie wersji elektronicznej książkiEpubeum
Dla mojej Babci, która już wie,
czy istnieje psie niebo
Z pewnością była środa, choć z psiego punktu widzenia nie miało to właściwie żadnego znaczenia. Był to najdziwniejszy, a zarazem najokropniejszy dzień dla Pana Kejka, który po raz pierwszy w ciągu siedmiu lat swojego psiego życia obudził się nie tam, gdzie chciał. Leniwie uniósł jedną powiekę, później drugą i zanim na dobre przekonał się, że to nie sen, na wszelki wypadek spróbował jeszcze kilka razy zamknąć i otworzyć oczy, jakby wierzył, że to, co widzi, w końcu zniknie. Niestety, tak się nie stało. Nie pomogło nawet szybkie mruganie ani zakrywanie oczu łapami. Ludzie w takich sytuacjach każą się uszczypnąć i taka myśl na chwilę zagościła też w głowie Pana Kejka, ale szybko ją porzucił. Dlaczego? Bo po pierwsze, psy nie lubią, kiedy sprawia im się ból, po drugie – i tak prawdopodobnie niczego by to nie zmieniło w jego położeniu, a po trzecie, najważniejsze, nie miał kogo o to poprosić. Był w obcym miejscu całkowicie sam i ta myśl napełniła go głębokim smutkiem.
Ogrodzony siatką teren był mały nawet jak dla psa jego rozmiarów. W środku znajdowała się prowizoryczna buda sklecona prawdopodobnie na szybko przez jakiegoś stolarza amatora, a Pan Kejk leżał na czymś, co choć być może nosiło szlachetną nazwę koca, w ogóle nie przypominało go ani swoją szorstką fakturą, ani zapachem. Koc powinien być miękki, puchaty, pachnieć powietrzem i trawą albo w najgorszym wypadku płynem do płukania, jeśli z bliżej nieznanego powodu ktoś postanowi odświeżyć go w pralce, bo – jak twierdzi – trąci starymi skarpetkami i mokrym psem. Ludzie zupełnie nie znają się na zapachach. Co jest złego w starych skarpetkach? I jaki jest sens zakładania codziennie innych, kiedy to właśnie te z poprzedniego dnia zaczynają stopniowo nabierać aromatu przyjemnego dla psiego nosa? W każdym razie koc, na którym leżał Pan Kejk, pachniał starością, samotnością i chłodem. I taki zapach nie mógł się nikomu podobać, a już na pewno nie takiemu psu, który jeszcze wczoraj wylegiwał się na miękkiej kanapie z głową opartą na kolanach swojej opiekunki.
„Co właściwie się wydarzyło?” – próbował przypomnieć sobie Pan Kejk, ale pamiętał tylko kilka obrazów, z których trudno było złożyć sensowną całość. Jego bystry psi umysł pracował na pełnych obrotach, żeby poskładać te pourywane fragmenty.
Poprzedniego dnia robił to, co zwykle. Obudził się w łóżku obok Pani Krysi, która obsypała go porannymi pieszczotami, a później przygotowała pyszne śniadanie dla siebie i dla Pana Kejka. Ma się rozumieć, najpierw pomógł Pani Krysi uporać się z jej kanapką z szynką i jajecznicą na bekonie, a dopiero później zabrał się za pałaszowanie grubego serdelka, który czekał w jego misce. Następnie był spacer, na którym Pani Krysia dziwnie się zachowywała. Co chwilę się zatrzymywała, jakby nie mogła złapać oddechu, choć Pan Kejk był przecież tego dnia bardzo spokojny i dostojnie szedł na smyczy, na swoich krótkich łapach. Dopiero w parku pozwolił sobie na odrobinę swobody. Gdy jego opiekunka usiadła na ławce, wyruszył na poranne obwąchiwanie pobliskiego trawnika. Ileż tu się wydarzyło od wczoraj! Moc aromatów przyjemnie drażniła jego nozdrza i przez chwilę żałował, że Pani Krysia nie może poczuć, jak pachnie trawa o poranku.
Kiedy wrócili do domu, Pan Kejk jak zwykle ułożył się na miękkiej poduszce obok fotela, a Pani Krysia zasiadła w tymże właśnie fotelu i jak zawsze oglądała ulubiony serial. Nie wyglądała najlepiej, ale przecież Pan Kejk był dobrze wychowany i wiedział, że kobietom nie należy mówić takich rzeczy. Była blada, a jej oddech wydawał się ciężki i urywany. Nawet nie komentowała tego, co działo się na ekranie i w ogóle nie zwracała uwagi na Pana Kejka, który oczekiwał głaskania i drapania za uchem. To właśnie zaniepokoiło go najbardziej, bo normalnie Pani Krysia bez przerwy zajmowała się swoim pupilem, co sprawiało, że czuł się najważniejszy i najszczęśliwszy na świecie. Gdy serial się skończył, a Pani Krysia przesiadła się na kanapę, Pan Kejk oparł przednie łapy na siedzisku i zaczekał, aż właścicielka pomoże mu wdrapać się na górę. Miał zbyt krótkie kończyny i prawdopodobnie nieco zbyt okrągły brzuch, żeby samemu dostać się na kanapę. Wiele razy zastanawiał się, dlaczego ludzie budują takie wysokie meble, na które pies jego rozmiarów nie może swobodnie się wdrapać i za każdym razem dochodził do tego samego wniosku: ludzie po prostu, z nieznanych nikomu przyczyn, lubią wszystko utrudniać – nie tylko sobie, ale też takim porządnym psom jak on. Ułożył się obok Pani Krysi i umościł głowę na jej kolanach, a ona oparła dłoń na jego łbie i delikatnie przesuwała palce między psimi uszami.
O tak, to było cudowne uczucie!
Ciepła dłoń Pani Krysi zawsze wspaniale utulała do snu, więc i tym razem Pan Kejk zamknął oczy i odpłynął w senny świat.
Obudził się w porze obiadu, ale o dziwo nie było czuć żadnego zapachu jedzenia, choć normalnie powinien on wypełniać cały dom. Pani Krysia, zamiast krzątać się po kuchni, wciąż siedziała na kanapie, a jej dłoń spoczywała na głowie psa. Coś było jednak nie tak. Ręka wydawała się ciężką i bezwładna, a Pani Krysia nie miała siły wstać. Spojrzała na psa smutnymi szarymi oczami.
– Panie Kejku, chyba dziś nie będzie obiadu, nie czuję się najlepiej – powiedziała, starając się uśmiechnąć.
Pies przysunął się bliżej opiekunki i zaczął lekko trącać ją nosem, jakby chciał dodać jej otuchy i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, choć w głębi swojego psiego serca czuł, że dzieje się coś złego. Po chwili zeskoczył z kanapy i zaczął wesoło merdać ogonem, żeby rozbawić przyjaciółkę, ale tym razem nie reagowała ona entuzjastycznie na te subtelne próby zwrócenia na siebie uwagi. Po prostu siedziała i patrzyła na niego, a on miał wrażenie, że w ogóle go nie widzi. Chciał szczeknąć, ale wiedział, że Pani Krysia nie lubi, gdy to robi, więc aby nie sprawić jej przykrości, powstrzymał się. Zamiast tego podbiegł do drzwi i zaczął w nie drapać, a z jego psiego gardła wydobył się przeraźliwy skowyt. Wierzył, że w ten sposób zwróci czyjąś uwagę i nie pomylił się. Już po chwili pod drzwiami pojawili się sąsiedzi. Zaczęli pukać i naciskać dzwonek, który nie działał przynajmniej od kilku dobrych miesięcy, a Pan Kejk piszczał, mając nadzieję, że w końcu ktoś wpadnie na pomysł, żeby po prostu nacisnąć klamkę, bo Pani Krysia nigdy w ciągu dnia nie zamykała drzwi na klucz.
Wreszcie pan Waldemar, który mieszkał piętro wyżej, znalazł się w mieszkaniu wraz z dwiema sąsiadkami – panią Malwiną i panią Zosią.
– Gdzie twoja pani? – zapytał sąsiad.
Pan Kejk, który w tym momencie odzyskał nadzieję na szczęśliwe zakończenie tej historii, zaprowadził ich do salonu, gdzie na kanapie siedziała Pani Krysia.
– Trzeba dzwonić po pogotowie – powiedział pan Waldemar do pani Zosi.
Sąsiadka natychmiast wykonała polecenie i już po kilku minutach pod blok podjechała wyjąca karetka. Po chwili w salonie zrobiło się tłoczno. Pani Zosia i pani Malwina w popłochu szukały dokumentów sąsiadki i jakiegoś kontaktu do jej córki, która od wielu lat mieszkała za granicą. Niestety nie było to proste. Pani Krysia zdecydowanie lepiej radziła sobie z układaniem książek na bibliotecznych regałach niż z porządkowaniem papierów we własnej szufladzie, toteż znalezienie dokumentów w tym momencie graniczyło z cudem. Chyba że zająłby się tym doświadczony detektyw albo poszukiwacz skarbów, ale żadna z sąsiadek nie miała do czynienia z którąkolwiek z tych profesji.
Pan Waldemar zabrał Pana Kejka na krótki spacer, za co pies był mu bardzo wdzięczny. Choć wydawał się bardzo przejęty całą sytuacją, to jednak potrzebował załatwić swoje psie potrzeby, a nie był już szczeniakiem, żeby robić to w mieszkaniu, zwłaszcza w obecności obcych ludzi. Gdy wrócili, pani Zosia pogłaskała Pana Kejka po grzbiecie, co z jednej strony było całkiem przyjemne, a z drugiej napełniło go niepokojem. Nie za bardzo rozumiał, dlaczego zamiast Pani Krysi dotyka go posiadaczka dwóch rasowych kotów, z którymi w żaden sposób nie szło się dogadać. Jego psi umysł podpowiadał mu, że od tego momentu nic już nie będzie takie samo. Ktoś nasypał mu do miski suchej karmy, ale jakoś nagle stracił apetyt i mimo pustego żołądka pozostawił miskę pełną smakołyków nietkniętą.
Pani Krysia leżała teraz na kanapie w otoczeniu ludzi w czerwonych kombinezonach, którzy coś jej tłumaczyli. Pan Kejk próbował wdrapać się obok, żeby być bliżej swojej ukochanej przyjaciółki, ale mimo wielu prób i wysiłków nie udało mu się. Zdołał jedynie polizać jej ciepłą dłoń, a jego nos zrobił się niespodziewanie bardziej mokry niż zazwyczaj. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko.
– Zabieramy ją do szpitala – powiedział młody lekarz w okularach. – Proszę spróbować skontaktować się z rodziną. Jej stan jest poważny, właściwie przyjechaliśmy w ostatnim momencie.
– To Pan Kejk nas powiadomił, mądry pies – obwieścił pan Waldemar. Pan Kejk, mimo że był przerażony i siedział z podkulonym ogonem pod stołem, poczuł, że jednak zrobił coś ważnego i powinien być z siebie dumny. Pani Krysia na pewno by była.
– Tylko co z tobą teraz będzie, biedactwo? – zapytała pani Malwina, kierując te słowa w stronę psa, który bezradnie patrzył, jak jego Pani Krysia opuszcza ich wspólne mieszkanie.
– Nikt z nas nie może się nim zająć. Trzeba zadzwonić, żeby i jego zabrali. Jak Krystyna wydobrzeje, będzie mógł tu wrócić, ale do tego czasu musi mieć opiekę, a nie wiemy, jak długo to potrwa – powiedziała pani Zosia. Jej słowa w ogóle nie spodobały się Panu Kejkowi.
Pan Waldemar gdzieś zadzwonił i godzinę później zjawiła się młoda dziewczyna. Pachniała szpitalem, ale miała łagodny głos i miękkie ręce. Starała się być delikatna, gdy głaskała Pana Kejka po grzbiecie. Po chwili jednak poczuł lekkie ukłucie i pokój zaczął wirować. Pies zdążył jeszcze spojrzeć na stojące na komodzie zdjęcie Pani Krysi i Pana Zdzisława, z jego psich oczu pociekły dwie wielkie krople, po czym Pan Kejk zasnął.
Obudził się właśnie w tę środę w schronisku. Skąd wiedział, że jest środa? Bo we wtorek na śniadanie zawsze jadł tłustego serdelka, którego Pani Krysia kupowała dzień wcześniej na pobliskim ryneczku. Do tego wtorku spędzonego ze swoją opiekunką i przyjaciółką pies wracał później myślami jeszcze wiele razy, zanim na dobre zrozumiał, co się właściwie stało.
Pan Kejk rozejrzał się dookoła i szybko doszedł do wniosku, że schronisko to wyjątkowo nietrafiona nazwa dla tego miejsca. To słowo kojarzyło się ze schronieniem, powinno więc dawać poczucie bezpieczeństwa. Tymczasem Pan Kejk właśnie tu po raz pierwszy w życiu nie czuł się ani dobrze, ani bezpiecznie. Dość szybko postanowił więc, że nie może tu zostać, że musi opuścić to miejsce, choćby miało to być równie trudne jak wdrapanie się na kanapę na krótkich psich łapach.
Natalia Rajczak
absolwentka filologii polskiej, nauczycielka języka polskiego, pełnoetatowa mama nastoletniego Księcia i małej Róży. Kiedy rzeczywistość nudzi ją wszystkimi odcieniami szarości, lubi oglądać świat z perspektywy dzieci, wraz z nimi przeżywać emocje i wspólnie szukać odpowiedzi na niełatwe pytania, które rodzą się w ich głowach. Uzależniona od kawy i czekolady; w wolnym czasie biega, czyta książki i gra w scrabble – oczywiście nie jednocześnie, choć w takim triathlonie chętnie by wystartowała.
Anna Ucińska
z wykształcenia pedagog, z zamiłowania podróżniczka po artystycznym świecie. W wolnych chwilach tworzy grafiki, czyta mangi w ogromnych ilościach i buja w obłokach.