Panaceum - Łaszkow Basia - ebook + książka

Panaceum ebook

Łaszkow Basia

4,1

Opis

Pozwól miłości stać się lekiem na całe zło

Mogłoby się wydawać, że Roxanne Anderson urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą. Jest bogata, inteligentna i ma mnóstwo znajomych, a jej uroda sprawia, że zawsze znajduje się w centrum uwagi. Nikt jednak nie wie, że czuje się przeraźliwie samotna, a starannie skrywana przed całym światem tajemnica nie pozwala jej nawiązywać szczerych i głębokich relacji.

Pewnego wieczoru na jej drodze staje Amir Farrel, który jest świadkiem nieudanej próby odurzenia i wykorzystania Roxanne. Dziewczyna nie jest pewna, co tak naprawdę wydarzyło się podczas feralnej imprezy. Nie wie też, że Amir całą noc pilnował, żeby nikt jej nie skrzywdził. Od tej pory ścieżki blondwłosej gwiazdy uczelni i czarnoskórego koszykarza będą się nieustannie przeplatać, a oni sami wkrótce odkryją, jak wiele ich łączy…

Siedziała przy jednym ze stolików i odplątywała szalik z szyi. Musiała przed momentem przyjść. Bał się wejść do środka i do niej dołączyć. Zupełnie nie pasował do tego miejsca. Nie pasował ani do tej kawiarni, ani również do osoby, z którą miał usiąść przy jednym stoliku.
Co ta dziewczyna sobie wyobrażała, zapraszając go tutaj? I co on sobie wyobrażał, gdy zgadzał się na tę niedorzeczną propozycję?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 473

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (22 oceny)
11
3
8
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maialen75

Dobrze spędzony czas

Naprawdę wartościowy debiut. Pięknie oddane emocje w ładnie dobranych słowach. Czytało się z niekłamaną ciekawością, co będzie dalej. I choć czasem drażniło sztuczne wyidealizowanie relacji tych dwojga do granic przesady, a poświęcenie Amira, jego prawość, niezłomność i oddanie wydawały się wręcz nieprawdopodobne, uważam przeczytanie tej opowieści za dobrze spędzony czas.
10
Karoolka
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

CZYTAJCIE ❣️❣️❣️ Trochę brak mi słów by opisać jak bardzo podobała mi się ta książka. Zawsze tak mam, gdy książka do głębi mnie poruszy, ciężko mi znaleźć odpowiednie słowa by jak najlepiej przekazać swoje odczucia. „Panaceum” to historia o całkowicie dwóch różnych osobowościach. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że taki związek nie może się udać, ale przeciwieństwa się przeciągają, a Amir i Roxanne są tego idealnym przykładem. Basia Łaszków w swojej powieści porozsyła trudne tematy. Nie raz z żalu miałam łzy w oczach i ostatkami sił walczyłam by całkowicie się nie rozpaść. Ale to właśnie w tej historii jest najlepsze, problemy z jakimi borykali się bohaterowie są realne i bardzo dzisiejsze stąd właśnie tyle emocji. Jednak mimo to książkę czyta się z dużo lekkością. Styl autorki jest świetny, bardzo przystępny i dopracowany. W życiu nie powiedziałabym, że to debiut literacki. Bohaterowie cóż.. ciężko znaleźć lepszych! Amir od razu wzbudził moją sympatię, gdyby był prawdzi...
10
Domel89

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna historia 😍
10
noswksiazce1995

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wiem od czego zacząć, ale od czegoś muszę, więc napisze, że to była niesamowita i bardzo chwytająca za serce powieść. Nie mogłam ani na moment jej odłożyć, a myśli jakie mi się kłębiły podczas czytania, nie odstępowały mnie nawet wtedy, gdy byłam zajęta czymś innym niż czytaniem. Historia Roxanne i Amira jest bardzo emocjonująca i bolesna. Ja nie mogłam momentami tchu złapać, bo tak mną targało. Gdy sięgałam po tę książkę nawet mi przez myśl nie przeszło, że będę ją tak mocno przeżywać. Jakim cudem to jest debiut, skoro ja nawet przez moment tego nie poczułam?! Styl pisania Basi jest bardzo przyjemny, zasób słów bogaty, przez co (chociaż musiałam sobie czasem robić krótkie przerwy) przez tę powieść się płynie.
00
dominika76767

Nie oderwiesz się od lektury

,,Świat jest piękny, gdy nie zżerają go ponure demony.’’ ,,Panaceum’’ opowiada historię dwójki bohaterów, których drogi w pewnym momencie się przecinają. Roxanne Anderson jest popularną i lubianą studentką, zaś Amir Farrel to czarnoskóry koszykarz. Dziewczyna boryka się ze swoimi problemami, nie posiadając żadnego wsparcia od znajomych czy rodziny. Chłopak nieustannie zmaga się z dyskryminacją i walką o swoją przyszłość. Historia tej dwójki jest bardzo emocjonalna, zmienna, bolesna i niezwykle czuła. To jak wielkie wsparcie główni bohaterowi sobie okazują, jest ukazane w magiczny sposób. Mile mi się czytało to jak bardzo walczyli o siebie i to jak z każdą kolejną stroną ich więź tylko rosła na sile. Choć po drodze napotykali wiele kłód to koniec końców ich drogi i tak się spotykały. Podobała mi się również postać Michaela. Chłopak czasami musiał nieco potrząsnąć swoim najlepszym przyjacielem, jakim był dla niego Amir. Michael jako postać poboczna, bardzo skradła moje serce. Styl pis...
00

Popularność



Podobne


Basia Łaszkow

Panaceum

Dla mojego Męża

Rozdział 1

Roxanne

Nikt z najbliższego otoczenia nie spodziewałby się zastać jej w takim miejscu. Nie Roxanne Anderson, największą gwiazdę najlepszego liceum w Newland, która nawet po ukończeniu szkoły wciąż nie traciła na popularności. No i także nie tutaj – w Amigo Café, starej kawiarni pełnej dojrzałych, eleganckich klientów.

Była jednak na tyle częstą bywalczynią tego miejsca, że choć całkowicie kontrastowała z tym obrazkiem, wydawała się również idealnie do niego pasować. Mogła być pewna, że nie spotka tutaj żadnego z jej fałszywych przyjaciół lub przygłupich adoratorów, których musiała codziennie tolerować.

Zeszyt z niebieską okładką leżał rozłożony na blacie stołu, a skupiony wzrok Roxanne podążał za długopisem sunącym bezgłośnie po kartkach w szarą linię.

Dziewczyna czuła dziwny, nieco abstrakcyjny rodzaj satysfakcji na myśl o tym, że osoby wokół niej nie miały pojęcia, że pisze właśnie o nich. Dwa stoliki dalej siedziała starsza kobieta o surowej twarzy. Miała pewnie z osiemdziesiąt lat, a może nawet i więcej, a od momentu przekroczenia progu kawiarni nie ściągnęła z głowy swojego brązowego, puszystego beretu. Roxanne pomyślała, że musiał jej on niesamowicie przeszkadzać, choć jednocześnie ją rozumiała, ponieważ włosy staruszki, gdyby tylko wysunęły się spod nakrycia, z pewnością wymknęłyby się spod kontroli. Ona też niejednokrotnie przedkładała swój wygląd nad wygodę i była w tym nadzwyczaj dobra.

Obok drzwi siedziała kobieta w szpilkach i jasnofioletowej garsonce i to chyba jednak ona była dzisiejszego dnia mistrzynią uciążliwego ubioru. Guzik w marynarce był napięty, a wąska ołówkowa spódnica wpijała się brutalnie w talię i choć kobieta była szczupła, strój ten wydawał się o rozmiar za mały. Z uporem dopijała swoje espresso, zdecydowanie zbyt często podnosząc maleńką filiżankę, biorąc pod uwagę ilość napoju znajdującego się w środku. Roxanne pomyślała, że kobieta pije tak powoli może właśnie dlatego, aby zbyt duży łyk kawy nie spowodował pęknięcia nitki, którą był przyszyty guzik w garsonce.

Długopis zawisł nad kartką do połowy zapisaną zgrabnym charakterem pisma. Roxanne uniosła wzrok znad zeszytu i nie patrząc na kobietę, zasłoniła usta dłonią, aby nikt nie widział jej rozbawionego wyrazu twarzy.

To właśnie było w tym wszystkim wspaniałe. Te myśli były jej i tylko jej. Tym różniły się od rozmowy – nie musiała zniżać głosu albo zastanawiać się nad tym, czy kwestia pękającego guzika rozbawi kogoś poza nią.

Ona sama chętnie wróciłaby do domu i przebrałaby się w luźny, wygodny dres i koszulkę niekrępującą jej ruchów. Przychodzenie tutaj należało jednak do stałych elementów jej harmonogramu, tak samo jak poniedziałkowe zajęcia z łaciny oraz czwartkowe z historii prawa. Od jakiegoś czasu smak i zapach orzechowego latte na sojowym mleku mieszał się dla niej z uczuciem spokoju i zapomnienia, jakiego była w stanie doznać jedynie w tym miejscu. Był to chyba najlepszy czas, który mogłaby spędzić sama ze sobą, bez nieznośnego uczucia ściskającego żołądek i obezwładniającego zmysły.

Krople deszczu obijające się o parapet sprawiały, że była niesamowicie spokojna i nie niszczyły tego ani ciche rozmowy wypełniające kawiarnię, ani także głośny szum ekspresu do kawy rozlegający się od czasu do czasu. To dziwne, że w normalnych okolicznościach z równowagi wyprowadzał ją szelest książek w bibliotece i odgłosy grafitu ołówków wędrujących po kartkach w uczelnianej auli, tutaj zaś mogła bez końca wsłuchiwać się w stukot łyżeczek obijających się o brzegi filiżanek, szuranie krzeseł o drewnianą podłogę i głośny brzęk zamykanej kasy fiskalnej.

O tak, zdecydowanie był to dobry czas dla Roxanne Anderson.

Wyszła z kawiarni, ubrana w cienki wełniany płaszcz oraz miękką czapkę zadziornie spływającą po rozpuszczonych włosach, i poczuła w powietrzu pierwsze prawdziwe podrygi jesieni. Gdy wracała późnym popołudniem do domu, czerwony parasol, który rozłożyła nad swoją głową, wspaniale się komponował z otaczającymi ją złotymi koronami drzew, a odgłosy odbijających się od niego kropel deszczu trzymały Roxanne twardo na ziemi. Niebo zaczęło szarzeć. Zanim dziewczyna dotarła do domu, było już prawie zupełnie ciemno i pod koniec wędrówki drogę rozświetlił jej blask ulicznych latarni.

W oknach nie paliło się światło, a podjazd do garażu był pusty. Ulżyło jej. Nawet jeśli nie zostawała sama w domu, wieczory spędzała samotnie w pokoju. Podobała się jej jednak wizja ciszy wypełniającej korytarz za zamkniętymi drzwiami jej sypialni, niezmąconej donośnym dźwiękiem dobiegającym z telewizora w salonie. Wieczorami ojciec słuchał wiadomości z kraju, wędrując od jednego kanału do drugiego, nie bacząc na to, że polityczna gadanina nie interesowała ani Roxanne, ani jej matki. Uwielbiał wsłuchiwać się w słowne przepychanki, zdecydowanie zbyt często przesycone zarozumiałością i uprzedzeniami, a Roxanne, chcąc nie chcąc, musiała wysłuchiwać tych głosów przez zamknięte drzwi swojego pokoju.

Matkę natomiast niewiele to obchodziło. Aby się wyłączyć, potrzebne były jej jedynie kubek herbaty oraz laptop, który rozkładała na długim stole w jadalni. Podobnie jak ojciec uwielbiała raczyć się bezsensownymi informacjami, chłonąc je i wypierając z pamięci po upływie kilkunastu minut. Nie były aż tak ważne, aby poświęcać im wiele uwagi, lecz dla kobiety w średnim wieku stanowiły dobrą rozrywkę. W sam raz, aby zapomnieć o tym, że w pokoju obok siedział jej mąż, którego od wielu lat o wiele bardziej tolerowała, niż kochała.

Roxanne zastanawiała się, czy zdąży zasnąć, zanim rodzice wrócą do domu. Byłaby wdzięczna, gdyby tak się stało, nie miała bowiem ochoty wysłuchiwać głośnych rozmów i mało zwinnej krzątaniny pomiędzy łazienką a sypialnią.

Zapaliła światło i westchnęła głęboko. Odłożyła mokry parasol na stojak, zdjęła buty i płaszcz, a następnie powędrowała szerokimi schodami na górę, pozwalając, aby drobne światełka przy stopniach zapalały się samoistnie jedno po drugim. Nie miała ochoty ani na kolację, ani na herbatę, która rozgrzałaby ją po samotnym spacerze w deszczu ulicami Newland. Jedyne, czego teraz chciała, to skorzystać z wciąż spokojnego umysłu i położyć się do łóżka, gdzie patrząc w sufit, będzie mogła napawać się otaczającą ją ciszą. Cisza była zazwyczaj zwiastunem czegoś strasznego, lecz Roxanne była pewna, że po wizycie w Amigo Café nie musi się niczego obawiać. Nigdy nie musiała.

Pisanie czyściło jej umysł niczym odkurzacz o wysokiej mocy. Nie wiedziała, jakie znaczenie miało wylewanie na papier swoich myśli, które starała się mniej lub bardziej sprawnie ubierać w słowa, ale pomagało. Pisanie powodowało, że odpływała. Niemalże lewitując nad swoim własnym ciałem, obserwowała litery pojawiające się na papierze. To ona je tworzyła. Wypływały wprost z jej umysłu i urzeczywistniały się w zeszycie z niebieską okładką, który wciąż przy sobie nosiła. Było to dość staromodne i mało wyszukane, a także niekoniecznie mile widziane, zważywszy na jej dość wysoką pozycję w rankingu najpopularniejszych dziewcząt na uczelni, ale nic nie mogła na to poradzić.

Jeśli postanowiłaby zrezygnować z pisania, mogłaby jednocześnie pożegnać się z resztkami zdrowego rozsądku, które jeszcze jej pozostały.

Zsunęła z siebie wilgotne od deszczu ubranie, porwała z łóżka czarny obszerny T-shirt i w samej bieliźnie przeszła do łazienki przez pogrążony w półmroku korytarz. Wzięła krótki, gorący prysznic, a drogę powrotną pokonała już szybszym i pewniejszym krokiem.

Nie przerażało jej przebywanie samej w ogromnym, ciemnym domu. Nie powodowały tego ani jasnoróżowe ściany, ani zapalone lampki na schodach, ani również nowoczesny design, nieprzystający do wystroju jakiegokolwiek z nawiedzonych domów, które dane było jej oglądać w telewizji lub wyobrażać sobie podczas czytania książek. Potrafiła przebywać sama ze sobą, a to sprawiało, że żaden ciemny dom ani ślepa uliczka nie były na tyle przerażające, aby ją przestraszyć.

Zamknęła za sobą drzwi do pokoju. Gdy mijała duże, stojące lustro, przystanęła na chwilę. To, co widziała, niemal pod każdym względem gryzło się z tym, kim była naprawdę. Krągłe piersi odznaczały się pod lekkim materiałem koszulki, jasne włosy spływały po ramionach, a na twarzy o nieskazitelnej cerze wciąż widniały rumieńce po gorącym prysznicu. Powinna być wdzięczna naturze za zgrabną sylwetkę, drobny nosek i subtelnie zaokrąglony podbródek, ale dawały jej one jedynie poczucie dziwnej satysfakcji, że może dzięki nim wtopić się w tłum. Oprócz tego chroniły jej i tak już sfatygowaną psychikę przed dręczeniem i maltretowaniem przez lepszych i silniejszych od niej. Uroda pozwalała jej tego uniknąć. Ba, odkąd zaczęła studiować, to właśnie na Roxanne zatrzymywał się wzrok większości facetów na uczelni.

Była kryta.

Nie było ani jednego dnia, żeby nie myślała o tym, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby nie została tak hojnie obdarowana przez los. Grupa znajomych, z którą się spotykała, nie przygarnęłaby jej pod swoje skrzydła, gdyby swoją osobą nie podnosiła jej prestiżu.

Świat był dziwny, ale Roxanne przez dziewiętnaście lat życia nauczyła się w nim funkcjonować. Był okrutny, a do tego kąsał boleśnie, gdy coś wymykało się spod kontroli. Ona sama być może nie powinna tego dostrzegać, w końcu wygrała los na loterii, ale jednak widziała to doskonale.

Było po tobie, jeśli nie potrafiłeś się dostosować. Było po tobie, jeśli zbytnio się różniłeś i nie spełniałeś oczekiwanych standardów. Było po tobie, jeśli byłeś zbyt tolerancyjny dla tych, którzy odstają.

Nie był to łatwy świat, a tym bardziej dla ludzi z tajemnicami.

A Roxanne Anderson skrywała tajemnicę.

Rozdział 2

Amir

Amir Farrel, pomimo swojego wysokiego wzrostu i umięśnionych ramion, nie sprawiał wrażenia groźnego. Miał pełne usta i duże oczy, których białka odcinały się od skóry w kolorze gorzkiej czekolady. Emanował łagodną aurą, która w całości odpowiadała jego poczciwemu usposobieniu.

Czasami żałował, że brakowało mu uporu i odwagi, aby domagać się od życia tego, na co naprawdę zasługiwał. W głębi serca uważał się za pełnowartościowego, godnego szacunku człowieka, lecz na każdym kroku ktoś lub coś pragnęło mu dobitnie uświadomić, że tak nie było. I nie była to ani jego matka, ani żadne z pięciorga młodszego rodzeństwa, ale cała reszta mieszkańców Newland, usiłujących codziennie przekraczać granice dobrego smaku i pokazywać, że lepiej jednak w życiu jest być białym. I oczywiście bogatym.

Amir nie mógł pozwolić, aby kolor skóry i status społeczny decydowały o reszcie jego życia. Po zeszłorocznym meczu eliminacyjnym na Newland University, który okazał się niewypałem, wybrał ekonomię, aby nie marnować lat przeznaczonych na oczekiwanie. To była jedynie wymówka, plan B i zupełna ostateczność, na którą nie mógł sobie za nic w świecie pozwolić.

Chlubą wszystkich mieszkańców była drużyna akademicka Newland Seagulls. Nie trzeba było studiować wychowania fizycznego, aby do niej należeć, więc wszyscy domorośli koszykarze dążyli do tego, aby w niej być, ale on… on już do niej należał i chciał piąć się jeszcze wyżej. Amir Farrel pragnął grać w NBA. Czy porywał się na coś niemożliwego? Być może. Poprzeczka wisiała wysoko, lecz w końcu dojrzał do tego, aby spróbować jej dosięgnąć.

To koszykówkę miał bowiem we krwi. To właśnie nią żył i to ona dawała mu szczęście potrzebne do codziennego funkcjonowania w tym pełnym pogardy, niewdzięcznym świecie.

Z perspektywy białego człowieka dwudziesty pierwszy wiek być może był przełomowy w kwestii tolerancji, lecz zdaniem Amira były to jedynie puste słowa. Chociaż miał dopiero dwadzieścia lat, zdążył się o tym przekonać już wiele razy, a wszystkie takie przypadki pozostawiły bolesne szramy w jego pamięci. Nie chciał do nich wracać, ale wizje przeszłości same się wyświetlały w jego głowie w najmniej oczekiwanych momentach. Nie mógł dać się im pokonać. Ani teraz, ani nigdy.

Czerwony rower czekał obok zamkniętego garażu. Deszcz przestał padać w środku nocy, ale ulice wciąż były mokre i poprzecinane taflami kałuż. Amir nie cierpiał jesiennej pogody, ale i tak dziękował w duchu za to, że będzie w stanie dojechać do centrum miasta, nie mocząc przy tym włosów i ubrania, a tym samym nie narażając się na szydercze uwagi.

Na każdym kroku towarzyszyło mu poczucie, że nie pasuje. Bez względu na porażającą liczbę prelekcji, pogadanek i apeli, nic się nie zmieniało. Amir był w o tyle opłakanej sytuacji, że na swoim roku był jedynym czarnoskórym studentem. Nie pasował do reszty ani ze względu na kolor, ani na pozycję materialną, która pogarszała się z każdym kolejnym miesiącem i nic nie zapowiadało, aby miało się to zmienić.

Nie był jednak głupi. Na studia dostał się jedynie dzięki wiedzy i inteligencji, a przebywanie w budynku z najlepszą salą gimnastyczną w zasięgu stu kilometrów wprawiało go niemal w błogostan. Tu wszystko stawało się możliwe, gdyż to właśnie tutaj studiowali najlepsi gracze z całego hrabstwa, a może nawet i całego New Jersey. Amir mógł po wykładach bezpłatnie korzystać z wolnego boiska, a widok innych równie wysokich i w większości czarnych graczy sprawiał, że czuł się tak, jakby znalazł swoje miejsce na ziemi.

Uczelnia jak zwykle przywitała go otwartą mosiężną bramą, a ogromny napis „NEWLAND UNIVERSITY” górował nad chodnikiem. Amir przejechał pod nim ze spuszczoną głową, nie chcąc napotykać wzroku żadnego ze studentów, którzy zaparkowali swoje samochody na parkingu za ogrodzeniem i resztę drogi pokonywali pieszo. Dziedziniec wypełniał gwar leniwych porannych rozmów, a od czasu do czasu gdzieniegdzie rozlegał się męski śmiech lub dziewczęcy chichot.

Nie pasował tu. Boże, jak bardzo tutaj nie pasował…

Przypiął rower do belki przy samym wejściu do budynku. Nie musiał się przy tym zbytnio starać, jego środek transportu nie byłby pierwszym wyborem potencjalnego złodzieja. Dopiero wtedy uniósł głowę i omiótł wzrokiem ponury plac wokół gmachu, otoczony mozaiką trawników i żywopłotów. Z dnia na dzień wszystko stawało się coraz bardziej martwe. Jesień wrzynała się brutalnie w naturę, barwiąc na srebrny kolor do niedawna nieustannie błękitne niebo. Świat wokół szarzał, a aparatura przyrody cichła powoli, zapadając w głęboki sen.

Budynek był ogromny, pełen korytarzy, auli i klas. Amir nie prowadził intensywnego życia towarzyskiego, więc miejsce w auli zajmował zazwyczaj jako jeden z pierwszych studentów. Wszyscy jego przyjaciele, którzy nie studiowali, byli w tym momencie zajęci treningami na pobliskich osiedlach, gdzie pomiędzy budynkami – otoczeni wysoką metalową siatką – starali się stworzyć sobie namiastkę boiska na miarę prawdziwych zawodowych graczy. Nie on jeden utknął w miejscu, lecz on jeden zupełnie na to nie zasługiwał. Miał talent, sam to wiedział, ale nigdy przy nikim nie odważyłby się powiedzieć tego na głos. Cholera, przecież wszyscy i tak dobrze o tym wiedzieli.

Założył splecione ręce za głowę i czekał. Dopiero gdy do wykładu pozostało pięć minut, do auli zaczęli schodzić się ludzie. Amir nie miał pojęcia, którzy z nich są z tego samego kierunku co on, a którzy dzielą z nim jedynie dany przedmiot. Nie skupiał na nich swojej uwagi, nie pamiętał nazwisk ani nawet większości twarzy.

Ale kilka z nich pamiętał. Nie dlatego, że coś dla niego znaczyły, lecz nie pozwalały one przejść obok obojętnie. Wysoki przystojny brunet z laptopem pod pachą, czy zgrabna blondynka tuż za nim, otoczona grupą koleżanek, chcąc nie chcąc skupiali na sobie uwagę, gdy wchodzili do auli. Nawet Amir śledził ich wzrokiem, gdy siadali na swoich miejscach nieopodal siebie, rzucając sobie przy tym przelotne, nieco zawadiackie spojrzenia.

No pewnie. Najpiękniejsza dziewczyna na roku musiała znaleźć sobie kogoś takiego jak ten gość. Puste umysły przyciągały się wzajemnie i nie było to nic dziwnego. I nie wystarczyło, że przyciągali spojrzenia innych. Razem mogli być jeszcze silniejsi i żadne studia nie były potrzebne Amirowi, aby to wiedzieć. Bo skoro on był świadomy tego faktu, a i tak potrafili wzbudzić jego zainteresowanie, to co z całą naiwną resztą?

– Cześć, stary – odezwał się za nim znajomy głos, przerywając jego rozmyślania. – Chyba znowu się wyłączyłeś.

– Ja się nie wyłączam – odburknął Amir z uśmiechem.

– Mnie nie nabierzesz – fuknął Michael, szturchając przyjaciela w łopatkę i siadając na wolnym miejscu obok niego. – Na kogo się tak gapiłeś? Inteligentna Ruby Dawson, piękna Sandra Kirby, seksowna Danielle Swan? Czy może Roxanne Anderson, która jest inteligentna, piękna i seksowna jednocześnie?

Amir zaśmiał się i wywrócił oczami. Michael Rodman był tak samo naiwny jak większość osób w akademickiej auli. Poza tym był oczywiście dobry, przebojowy i uzdolniony, a przede wszystkim potrafił zrozumieć Amira oraz, choć sam był biały, uszanować wszystkie jego przekonania o życiu czarnego człowieka w białym świecie. Był również dobrym koszykarzem. O tak, był bardzo dobry, być może nawet tak dobry jak Amir. Gdy grali w jednej drużynie, mieli wrażenie, że mogliby stawić czoło całemu światu.

A Roxanne Anderson może była piękna i seksowna, lecz na pierwszy rzut oka było widać, że nie dostała od losu zbyt dużej porcji rozumu. Wynagradzała sobie to tak, jak potrafiła, przede wszystkim uwodzeniem studentów, ale również wynajdywaniem kolejnych sposobów, aby wydawać się jeszcze bardziej pociągająca i jeszcze bardziej dostępna.

Wykładowca zajął miejsce przy mównicy, a Michael, korzystając z jeszcze jednej chwili wolności, ponownie nachylił się w stronę Amira.

– W piątek szykuje się jedna z lepszych imprez na roku.

Amir w odpowiedzi uniósł jedynie brwi. Odruch ten był według niego wystarczający, aby przyjaciel zrozumiał, co o tym sądził.

– Daj spokój. Będzie cały rocznik, a nie tylko śmietanka towarzyska. Odnajdziesz się.

– Dobrze wiesz, że się tam nie pojawię, więc nie rozumiem, dlaczego…

– Pojawisz się, choćbym miał cię znokautować i zaciągnąć siłą. Jeśli nie chcesz się wyróżniać, nie bądź jedynym gamoniem, który się nie pojawi.

– Ale…

– Jesteśmy umówieni. A teraz nie przeszkadzaj mi, zaczyna się wykład.

– Michael…

Amir nie zdążył dokończyć, bo w tym samym momencie rozległ się głuchy brzęk włączanego mikrofonu, a tuż po nim usłyszał wykładowcę, który testował sprzęt. Chłopak opadł na oparcie krzesła. Przez pierwszych kilka minut nie mógł się skupić na treści wykładu.

Czy naprawdę mógł poświęcić cały piątkowy wieczór na imprezę studencką? Piątek był dość intensywnym dniem. Inni ludzie wychodzili z przyjaciółmi lub relaksowali się w domu, Amir natomiast dostarczał im jedzenie, aby sami nie musieli zaprzątać sobie tym głowy. To właśnie w piątek przejeżdżał najwięcej kilometrów na swoim rowerze, aby wyrobić się ze wszystkimi dostawami.

A jednak nigdy, przenigdy nie wziął ani jednego wolnego dnia. Co prawda pracował tam niespełna jedenaście miesięcy, lecz poza szefostwem był jedyną osobą w całej firmie z tak długim stażem. Pracował nawet w swoje urodziny, więc dlaczego miałby poświęcać piątek i wszystkie zlecenia na jedną, nic niewartą studencką imprezę?

Coś podświadomie pchało go na nią, lecz nie potrafił tego nazwać. Być może było to przejęcie w oczach Michaela, ale nie był tego całkowicie pewien.

Zerknął niepewnie na wykładowcę, a gdy upewnił się, że patrzy on w zupełnie innym kierunku, nachylił się w stronę przyjaciela.

– Jeśli coś się wtedy wydarzy… zamorduję cię – ostrzegł.

Michael spojrzał na niego, a jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Po chwili jednak na twarzy chłopaka wykwitł szeroki uśmiech mówiący jedno – to cena, którą niewątpliwie był w stanie zapłacić.

Rozdział 3

Roxanne

Niska temperatura na zewnątrz nie mogła pokrzyżować planów założenia kusej, czerwonej sukienki na ramiączkach z dekoltem kończącym się poniżej linii biustu.

Roxanne włożyła ją bez wahania, a gdy stanęła przed lustrem w obcisłej kreacji, wysokich czarnych szpilkach i z połyskującą torebką na łańcuszku przełożoną przez ramię, uśmiechnęła się zadziornie. Wyglądała dobrze i ani odrobinę nie przypominała osoby, którą pożerały jej własne demony.

Zdjęła torebkę i narzuciła na siebie czarny pluszowy płaszczyk. Dość mocno ją pogrubiał, ale Roxanne miała nienaganną sylwetkę, a smukłe nogi wyłaniające się spod płaszcza mówiły wszystko o ich właścicielce.

Wyszła z pokoju i zeszła na parter.

– Wychodzisz, skarbie? – usłyszała głos matki zza kuchennych drzwi.

Roxanne wywróciła oczami i westchnęła. Wiedziała, że to pytanie wyrwało się z ust kobiety machinalnie i nie miało znaczenia. Matka nie dbała o to, czy Roxanne całe dnie przesiadywała w swoim pokoju, czy może w mieszkaniu zupełnie obcego mężczyzny. Nigdy do niej nie wydzwaniała ani nie wymagała od Roxanne spowiadania się z tego, co robiła.

– Steve organizuje imprezę dla studentów – poinformowała Roxanne matkę.

– Będzie u niego cała szkoła?

– Nasz rocznik. Ma naprawdę wielki dom. Pomieścimy się.

Kobieta zmarkotniała, słysząc u córki ten znajomy suchy ton głosu. Jej usta się zwęziły, a na twarzy wykwitł niepewny uśmiech.

– No cóż… baw się dobrze. Uważaj na siebie.

Roxanne nie odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku drzwi. Na podjeździe czekała na nią czerwona toyota. Wśliznęła się do środka, rzuciła na siedzenie pasażera torebkę oraz szpilki i opierając bose stopy na pedałach, wyjechała z podjazdu.

Na imprezie u Steve’a Meyersa naprawdę byli wszyscy studenci z jej rocznika. Nienawidziła ich. Każda z tych zakłamanych twarzy uświadamiała jej, jak bardzo niesprawiedliwie potoczyło się jej życie. Ona też mogła być taka beztroska, przeciętna i głupia, a wszystko inne mogło być łatwiejsze.

Już od samego wejścia czuła na sobie wzrok każdej osoby znajdującej się w ogromnym salonie. Postanowiła wyglądać na niesamowicie pewną siebie. Dobrze jej to wychodziło i była tego całkowicie świadoma.

Nie zaskoczyła jej gwałtowna, radosna reakcja na jej widok.

– Roxanne Anderson! Ty to potrafisz efektownie się spóźnić!

Był to sam Steve Meyers. Wstał z kanapy, gdzie siedział otoczony grupką roześmianych dziewczyn. Roxanne nie wiedziała, co było efektownego w jej spóźnieniu, choć po chwili pomyślała, że być może Steve miał na myśli jej sukienkę, która z pewnością rzucała się w oczy na tle innych, bardziej stonowanych i zdecydowanie mocniej zabudowanych.

Rozsiadła się wygodnie i choć czuła się osaczona, było to poniekąd przyjemne.

– Czego się napijesz? Rodzice zostawili nam spory zapas w barku, a Roger potrafi robić naprawdę świetne drinki.

– Cosmopolitan? Margarita? – podjął od razu Roger.

Roxanne nie znała Rogera, ale sprawiał wrażenie równie głupiego i pustego co Steve, a oprócz tego miał równie idealną fryzurę nad twarzą o idealnych rysach.

– Zdaję się na ciebie – odpowiedziała łagodnie Roxanne.

Miała świadomość, że wywoła tym falę nienawiści ze strony dziewczyn ze wszystkich stron oblepiających Steve’a. Żadna z nich nie dała po sobie poznać, jak bardzo niepewnie czuła się w towarzystwie osoby tak perfekcyjnej jak Roxanne. Uśmiechały się z taką zawziętością, jakby ich twarze miały zaraz popękać.

Nie przeszkadzało jej to. Dostawała drinka za drinkiem, a każdego z nich wypijała do ostatniej kropelki. Nawet nie zauważyła, kiedy sama stała się jedną z dziewczyn siedzących na kanapie, a Steve obejmował ją swoim umięśnionym ramieniem. Czuła od niego delikatną woń potu zmieszaną z zapachem drogich perfum.

Pomimo ilości wypitego alkoholu była na tyle trzeźwa, aby rejestrować wszystkie szczegóły tego wieczoru. Dała się ponieść rytmicznej, głośnej muzyce i trochę tańczyła, co chwilę w towarzystwie innego partnera.

Impreza przebiegała bez zakłóceń. Żadnych bójek, żadnych narkotyków, żadnych podejrzanych, nieznajomych ludzi usiłujących wprosić się na darmowy alkohol. Roxanne również nie dostała w twarz od żadnej zazdrosnej o swoją sympatię studentki, choć wiedziała, że niejedna o tym marzyła.

– Nie masz ochoty chwilę odetchnąć? – odezwał się Roger za jej ramieniem, nie usłyszała jednak wszystkich słów.

– Co? – zawołała, próbując przekrzyczeć głośną rockową piosenkę.

Roger wskazał na drzwi do kuchni.

– Ach… – Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc. Z ulgą przyjęła propozycję pójścia w cichsze miejsce. Alkohol w parze z głośną muzyką powodował u niej ból głowy, a często było to zapowiedzią czegoś naprawdę niedobrego.

Dała się Rogerowi poprowadzić w stronę drzwi do kuchni, która okazała się równie ogromna, co salon. Przy wysokim blacie siedziało kilku chłopaków, a kilkunastu innych stłoczyło się przy wielkim stole nieopodal. Roxanne ujrzała jedynie dwie dziewczyny. Nieśmiało podpierały ścianę przy oknie i spoglądały na blat stołu, gdzie coś niezwykle ekscytującego działo się na ekranie czyjegoś smartfona. Stał tam też jedyny czarnoskóry student na roku, ale Roxanne nie pamiętała jego imienia. Nie wiedziała nawet, czy kiedykolwiek je poznała.

Roger pomimo swojej nienagannej urody, perfekcyjnej postury i wysokiego wzrostu miał w sobie również coś niepokojącego. Nawet po tych wszystkich drinkach Roxanne widziała to w jego spojrzeniu. Nie przejmowała się tym jednak. Mężczyzna wydawał się zjadać ją wzrokiem, a jej to pochlebiało i całkowicie odpowiadało.

Zaproponował jej jedno z wysokich krzeseł, a potem zajął miejsce po przeciwnej stronie blatu. Przyglądała się granatowej koszulce polo opinającej się na umięśnionych ramionach.

– Nie widziałam cię wcześniej na uczelni – odezwała się.

– Co? – bąknął Roger. – Ach… nie, ja nie studiuję z wami. Jestem kuzynem Steve’a. Jego rodzice stwierdzili chyba, że przyda mu się opieka kogoś starszego.

– Ile masz lat?

– Dwadzieścia siedem. Choć facet chyba nigdy nie dorasta, prawda? Po pewnym czasie zaczyna się jedynie starzeć.

Roxanne zaśmiała się, choć średnio rozbawił ją dowcip Rogera. Była pewna, że mężczyznę bardziej skusiła perspektywa oglądania młodych studentek w kusych sukienkach, niż chęć pilnowania kuzyna, aby nie rozniósł domu w drobny mak.

– Nie nudzi cię przebywanie z małolatami?

Mężczyzna jeszcze raz się pochylił, dolewając do szklanki niebieskiego syropu, a potem nagle się wyprostował. Wydawał się trochę zmieszany pytaniem, ale po chwili się rozchmurzył.

– Skądże. – Przysunął szklankę w stronę dziewczyny. Spojrzał niepewnie w stronę chłopaków siedzących na krzesłach barowych obok, lecz oni nie zwracali na nich najmniejszej uwagi. – Nie wyglądasz na typową małolatę. W pozytywnym znaczeniu oczywiście.

– Oczywiście – powtórzyła Roxanne z kwaśnym uśmiechem. W końcu ze wszystkich sił starała się nie wyglądać na typową dziewiętnastoletnią studentkę.

Roger zadziornie przesunął drinka po blacie w jej stronę. Kiwnął głową zachęcająco, a dziewczyna uniosła szklankę i upiła niewielki łyk. Napój był słodki, a przyjemne bąbelki połaskotały ją w podniebienie.

– Bardzo dobry – przyznała.

Tym razem to uśmiech Rogera był nieco kwaśny, lecz dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Upiła kolejny łyk.

Wieczór był przyjemny, choć tak naprawdę wcale nie miała ochoty przyjeżdżać. Uśmiechnęła się z roztargnieniem. Czuła się mniej spięta niż jeszcze przed momentem. Cisza chyba rzeczywiście działała na nią kojąco. Bez nieprzyjemnych niespodzianek studenckie życie potrafiło być naprawdę fajne.

Zupełnie, jakby w odpowiedzi na tę myśl, wzdrygnęła się. Jej dłonie zadrżały i w ostatniej chwili odstawiła szklankę. Wzięła głęboki oddech i oparła łokcie o blat.

To nie powinno się zdarzyć, gdy była tak bardzo zrelaksowana. Rozmawiała z miłym facetem, popijając drinka i nie przejmując się zupełnie niczym. Dlaczego więc?

Ale nie mogła nie wierzyć szybszemu biciu serca i tępemu bólowi przedzierającemu się przez zakamarki w jej głowie. Atak zawsze przychodził stopniowo, lecz jednocześnie na tyle szybko, że musiała w porę na niego zareagować. Im dłużej zwlekała, tym mniejszą szansę miała na to, aby pozostał on niezauważony.

Poza paniką rosło w niej również przerażenie. Było tu tyle osób, a każda z nich mogła to zobaczyć.

Rozejrzała się rozpaczliwie po kuchni, lecz nikt nie wydawał się być nią zainteresowany. Czuła jak jej usta drżą, serce bije nieprzyjemnie mocno, nogi stają się dziwnie lekkie, a umysł zaczyna odpływać gdzieś daleko, odbierając jej całkowitą kontrolę nad ciałem.

Roger wyszedł zza blatu i oparł się o niego zawadiacko. Dziewczyna musiała kilkukrotnie mrugnąć powiekami, aby jego obraz stał się spójny, nierozdzielający się na dwóch Rogerów drżącymi, kolorowymi refleksami.

– Może masz ochotę pójść na górę? – zapytał mężczyzna, a Roxanne poczuła uścisk jego dłoni na swoim ramieniu.

Nigdy wcześniej tego nie doświadczyła. Dotyk Rogera był dziwnie odległy, jakby dotykał jej przez wiele warstw skóry. Zachwiała się, ale mężczyzna zdawał się tego nie zauważyć.

– Hm? – mruknął zachęcająco, a jego głos odbił się echem w głowie dziewczyny.

– Co? – burknęła Roxanne zdezorientowana.

– Idziesz?

Chciała pokręcić głową, ale mięśnie jej nie słuchały. Udało jej się jedynie zmrużyć oczy, posyłając Rogerowi wzrok pełen wszystkich negatywnych emocji.

Coś pociągnęło ją za rękę, lecz ona zupełnie nie dostrzegała już palców Rogera. Przestraszyła się, bo mogło być to jedynie wytworem jej wyobraźni, która podczas każdego z ataków zrywała się ze smyczy. Wzdrygnęła się i wstała, a po chwili ucisk zniknął.

– Nie to nie. – Niczym zza ściany dobiegł do niej głos Rogera.

Roxanne z trudem odwróciła wzrok i spojrzała na mężczyznę, który podniósł szklankę, wylał jej zawartość do zlewu, a potem wyszedł z kuchni jak gdyby nigdy nic. Wstała, podpierając się na krześle. Działo się z nią coś niedobrego, to wiedziała z całą pewnością, ale nigdy nie doświadczyła czegoś takiego. Była przyzwyczajona do ataków, ale zazwyczaj potrafiła zachować zimną krew i zareagować na czas.

Co więc się zmieniło? Dlaczego nie dawała rady?

Znowu zakręciło się jej w głowie. Rozejrzała się po kuchni, która zdawała się falować niczym statek na pełnym morzu. Nikt nie patrzył w jej kierunku, ale nie odczuła ulgi.

Przeszła niepewnie kilka kroków. Za ścianką działową ujrzała schody na piętro i nie widząc innego wyjścia, chwyciła się kurczowo poręczy i nastąpiła na pierwszy stopień.

Nic więcej nie zapamiętała z tamtego wieczoru.

Rozdział 4

Amir

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Droga Czytelniczko,

serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.

Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!

Zespół

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36

Panaceum

ISBN: 978-83-8313-986-9

© Basia Łaszkow i Wydawnictwo Amare 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Karolina Przybył

KOREKTA: Anna Grabarczyk

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek