Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Julka Jastrzębska wierzy, że prześladuje ją pech. Po niespodziewanym zerwaniu i niefortunnym incydencie, który prawie pozbawił życia jej szefa, Julka postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Jej plan? Odpłacić byłemu pięknym za nadobne i błysnąć na corocznej imprezie firmowej u boku nowego, przystojnego partnera. Tylko jak zdobyć takiego faceta na ostatnią chwilę?
„Pechowa dziewczyna” to pełna humoru historia o poszukiwaniu miłości w niekoniecznie rozsądny sposób. Przygotujcie się na zwariowaną powieść o tym, że czasem wszystko czego potrzebujemy jest w zasięgu ręki… lub wzroku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 344
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Autor: Aleksandra Mantorska
Redakcja: Dominika Surma
Projekt okładki: Sylwia Wyka
Wydanie II poprawione przez autora
Aleksandra Mantorska
Warszawa 2024
COPYRIGHT © 2024 BY ALEKSANDRA MANTORSKA
© Aleksandra Mantorska, 2024
Julka Jastrzębska wierzy, że prześladuje ją pech. Po niespodziewanym zerwaniu i niefortunnym incydencie, który prawie pozbawił jej szefa życia, Julka postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Jej plan? Odpłacić byłemu pięknym za nadobne i błysnąć na corocznej imprezie firmowej u boku nowego, przystojnego partnera. Tylko jak zdobyć takiego faceta na ostatnią chwilę? Przygotujcie się na zwariowaną powieść o tym, że czasem wszystko czego potrzebujemy jest w zasięgu ręki… lub wzroku.
ISBN 978-83-8384-488-6
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Zaczęło się od ciasta. Wszystko przez tę cudowną szarlotkę z polewą czekoladową, którą zrobiła przedwczoraj. Gdyby tylko wtedy nie zachciało jej się czegoś słodkiego, dziś nie musiałaby martwić się o swoją dalszą egzystencję!
Ale po kolei.
Julia Jastrzębska, słysząc znaną i znienawidzoną melodię budzika, zerwała się na równe nogi. Klnąc pod nosem, dotarła do kuchni i włączyła ekspres do kawy. Jeszcze z zamkniętymi oczami poczłapała do łazienki. To był codzienny rytuał. Najpierw kuchnia, ekspres, dopiero potem łazienka i toaleta. Po małej czarnej świat wydał się jakby piękniejszy, postanowiła więc, że zaniesie do pracy ciasto, które zrobiła poprzedniego dnia.
Niestety, dalszy bieg wydarzeń potoczył się zupełnie nie po jej myśli.
Wbiegła na peron metra i mało co nie spadła ze stromych schodów. Sygnał ostrzegający przed zamykającymi się drzwiami w ostatniej chwili ją zatrzymał. Drzwi zamknęły się tuż przed jej nosem i to tylko dlatego, że natura była dla niej łaskawa i poskąpiła jej tkanki chrzęstnej w tym miejscu. Przełknęła gorycz porażki i zaraz zrugała siebie w myślach. Czemu tak pędziła? Przecież zaraz miał przyjechać kolejny pociąg! Poprawiła torebkę, która zsuwała się z ramienia. Drugą ręką trzymała pojemnik z pachnącą szarlotką. Wbrew przewidywaniom i temu, co pokazywał monitor zawieszony nad peronem, pociąg nie pojawił się po trzech minutach, a po sześciu. Nieznaczne, ale jednak, opóźnienie sprawiło, że skład wypełniony był pasażerami do granic możliwości. Julka, która i tak była już spóźniona do pracy, nie zamierzała odpuścić. Ustawiła się w kolejce i z przerażeniem patrzyła, jak pełny pociąg ludzi zapełnia się jeszcze bardziej. Wreszcie nastała jej kolej. Wcisnęła się jako ostatnia, rozsyłając przepraszające uśmiechy, na które nikt nie zwracał uwagi. Wtedy po raz pierwszy tego dnia pożałowała, że zdecydowała się przynieść ciasto do pracy.
Trwała w ludzkim imadle aż do następnej stacji, kiedy to fala pasażerów wylała się na peron. Tym razem wślizgnęła się z powrotem jako pierwsza. Kiedy przeciskała się pomiędzy osobami, które z niesamowitym samozaparciem zajmowały miejsca tuż przy drzwiach, zaczepiła stopą o coś leżącego na podłodze. Całym tułowiem była pochylona do przodu i kiedy już myślała, że nie zdoła wyswobodzić nogi i wyląduje na ziemi, wyciągnęła splątaną w pasek czyjegoś plecaka stopę i postawiła ją pewnie przed sobą. W tym momencie pociąg ruszył, a Julka, będąc w niemałym rozkroku, zachwiała się i poleciała prosto na kolana mężczyzny zaabsorbowanego swoim telefonem.
— Gdzie z tym dup… — Niewybredne określenie tylnej części ciała kobiety nie wybrzmiało do końca.
Julka wstała jak najszybciej, odwróciła się w kierunku mężczyzny i posłała mu mordercze spojrzenie.
— Wypraszam sobie, noszę rozmiar trzydzieści osiem! No dobra, czterdzieści, ale obecne rozmiarówki i rozstrzał pomiędzy nimi wołają o pomstę do nieba. Komisja europejska powinna się tym zająć.
Wzięła głęboki oddech i poprawiła sukienkę. Czuła, jak fala gorąca zalała i wypełniła jej ciało od brzucha przez dekolt, szyję, policzki, aż po cebulki włosów. Do końca podróży metrem wpatrywała się w pakunek z ciastem, które teraz obwiniała za cały wstyd, który czuła.
— O, proszę, kogo my tutaj mamy! — zapytała wesoło Kasia, gdy zobaczyła biegnącą korytarzem Julkę.
— Nic mi nie mów. Nienawidzę komunikacji miejskiej — wysapała, zrzucając z ramienia torbę, która wylądowała na blacie biurka z głośnym łoskotem. — A jak tam bossu? Jest już?
— Oczywiście. Jak zwykle punktualny i pierwszy. Nie wiem, jak on to robi. Nocuje tutaj? — Kasia zaśmiała się ze swojego dowcipu, co nie skończyło się dla niej zbyt dobrze. Zakrztusiła się batonikiem, który akurat jadła. Kilka okruszków czekoladowego przysmaku spadło na jej biurko.
— Tyle razy ci powtarzam. Nie mówimy z pełnymi ustami, Kasiu, i nie jemy nad klawiaturą — powiedziała Julka, przyjmując matczyny ton, jednocześnie nie mogąc powstrzymać śmiechu.
— Złośliwa małpa. Ty się tak nie śmiej. Szef o ciebie pytał i, jak się zapewne domyślasz, odnotował spóźnienie. — Kasia próbowała lekko zakpić z Julki, jednak cały efekt został zniweczony przez kaszel spowodowany zbyt szybkim połknięciem batonika.
Julii wcale nie spodobało się to, co usłyszała. Szef cenił sobie punktualność i był bardzo pamiętliwy. Przypomniała jej się pewna scena z pracowniczego spotkania bożonarodzeniowego, na którym lekko podpity szef powiedział do niej:
— Pamiętam, jak kiedyś chciałaś urwać się z pracy piętnaście minut wcześniej, a ja cię przyłapałem na gorącym uczynku! — zarechotał, mając się pewnie co najmniej za detektywa Monka. — Pytam się: „a gdzie to się wybierasz”, a ty na to, że do łazienki! Ha, ha! A miałaś zimową kurtkę na sobie wtedy, to gdzie szłaś? Do łazienki? Na podwórze? Ha, ha!
— Ale Tomek, chciałam wyjść tylko piętnaście minut wcześniej, a poza tym to było rok temu, na Boga!
Wzdrygnęła się na tamto wspomnienie. Mogła być pewna, że za jakiś czas usłyszy o swoim dzisiejszym spóźnieniu. Postanowiła zatem działać. Jej wzrok padł na pakunek leżący na biurku, z którego unosił się aromatyczny zapach pieczonych jabłek i cynamonu.
— Stuk-puk! Dzień dobry! — Julia weszła do gabinetu przełożonego z szerokim uśmiechem na twarzy, w prawej dłoni dzierżąc talerzyk z szarlotką. To miała być jej przepustka do sukcesu.
— O, witam spóźnialską! Co tam się wydarzyło? Kot spadł ci z balkonu, korki czy może za długo stałaś przed lustrem? — Tomek posłał jej pełne zwątpienia spojrzenie. — Co tam masz? Szarlotka? Uwielbiam! — Wyrwał jej talerz z ręki i już po pierwszym kęsie wyraził aprobatę, głośno mlaskając.
— Ale ja nie mam kota. Zaraz, zaraz… Sugerujesz, że jestem próżna? — Julia spojrzała na niego z dezaprobatą. — To, że jestem kobietą, nie oznacza, że spędzam nie wiadomo ile czasu, mizdrząc się do lustra! — podniosła głos, co zaskoczyło ją nie mniej niż Tomka, który zaczął pokasływać. Być może z nerwów. Jednak nie zamierzała tak tego zostawić. Przez głowę przeszła jej myśl, że może nie wypada krzyczeć na szefa, ale urażona kobieca duma zwyciężyła.
— Dlaczego uważasz mnie za pustą lalę, co? Tyle już czasu dla ciebie pracuję, a ty mi wyskakujesz z takim tekstem? No brak słów po prostu! — zakończyła, mimo że do powiedzenia miała jeszcze całkiem sporo.
— Uspokój się. — Kaszel u Tomka nasilił się, a jego twarz zrobiła się nienaturalnie czerwona. — Nie miałem na myśli nic złego. — Każde słowo przychodziło mu z coraz większym trudem.
— Pieprzony męski szowinista — syknęła pod nosem.
— Co było w tym cieście? — wysapał Tomasz.
— Co? Może nie smakowało? — Spojrzała na niego kpiąco i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, co się dzieje. — Boże, Tomek, ty się dusisz!
— No… — wykrztusił. — Dobrze, że zauważyłaś.
Julka wypadła z gabinetu szefa i zawołała o pomoc. Potem wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie. Ktoś zadzwonił po pogotowie, które zjawiło się prawie natychmiast i zabrało Tomka do szpitala. Jednak z całej tej sytuacji Julia pamiętać będzie jedną wymianę zdań między sanitariuszem a swoim szefem.
— Czy jest pan na coś uczulony?
— Tak, na migdały.
W cieście były migdały.
Sytuacja Julki następnego dnia pracy nie była kolorowa. Koledzy mieli świetny temat do żartów, koleżanki na początku współczuły, by po chwili odwrócić się i z trudem stłumić histeryczny chichot. Wiadomo było już, że Tomkowi nic poważnego się nie stało. Była to po prostu (lub aż!) reakcja alergiczna. Szef dostał zwolnienie lekarskie do końca tygodnia, a Julka zamiast pracować, przesiadywała na stronach zamieszczających ogłoszenia o pracę.
— Hej, Julka! — odezwała się szeptem koleżanka z sąsiedniego biurka. — Szukasz pracy?
Julia szybko zamknęła demaskującą ją stronę internetową i odwróciła się do Magdy.
— Ja? Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Przecież ja kocham swoją pracę! — Starała się, żeby jej słowa zabrzmiały jak najbardziej przekonująco. Jednak powątpiewający wzrok Magdy powiedział jej, że dobrze zrobiła, nie wybierając zawodu aktorki.
— Przecież widzę, że siedzisz na stronie z ofertami. Co jest? Serio chcesz odejść? — Magda jeszcze bardziej ściszyła głos i podjechała do Julii na fotelu obrotowym. W ich części biura pracowało jeszcze kilka osób, więc konspiracyjny ton był jak najbardziej uzasadniony.
— Nie wiem sama. Boję się, że jak Tomek wróci ze zwolnienia, to w akcie zemsty wręczy mi papier.
Magda roześmiała się głośno, czym ściągnęła na siebie zaciekawiony wzrok pozostałych współpracowniczek. Odchrząknęła i ponownie ściszyła głos do szeptu.
— Sama nie wierzysz w to, co mówisz. Tomek nigdy by tego nie zrobił. Przecież to jest facet do rany przyłóż.
— Wiesz, jaką mam ksywę od wczoraj? Krwawa szarlotka. Jeżeli Tomek choć w jednym procencie uwierzy w te plotki krążące po firmie, że to nie był wypadek, że z premedytacją podałam mu szarlotkę z migdałami, to po mnie! Kto chciałby pracować z osobą, która dybie na twoje życie?
— Julka, nie naoglądałaś się za dużo true crimes na Netfliksie? — Dziewczyna nonszalancko poprawiła długie, rude włosy.
— Magda, mówię serio! Moje życie to jakaś porażka! Nie znam osoby, która miałaby większego pecha ode mnie! Zaczęło się już w podstawówce. Czy ty wiesz, że potrafiłam doprowadzić kota do próby samobójczej? Skoczył z balkonu, byleby mnie nie oglądać!
— Serio? Jak to się stało? — Magda porzuciła swoje włosy i skupiła całą uwagę na Julce. Historia kota-samobójcy żywo ją zainteresowała.
— Mój kot nazywał się Sylwester…
— Bardzo oryginalnie — przerwała Julce Magda, unosząc wysoko brwi.
— Puszczę tę uwagę mimo uszu. Sylwester bardzo lubił przesiadywać na balkonie, może lubił obserwować ptaszki, jak jego kreskówkowy imiennik, nie wiem. Któregoś dnia zamknęłam go przez przypadek na tym balkonie. Biedak spędził tam kilka godzin. — Zbolała mina dziewczyny świadczyła o silnym poczuciu winy mimo upływu lat. — Znudziło mu się w końcu miauczenie pod drzwiami balkonu i wyskoczył z drugiego piętra! Wyobrażasz to sobie? Mówią, że koty spadają zawsze na cztery łapy, a jednak mój pech przeszedł na Sylwka i ten złamał nogę w dwóch miejscach — westchnęła.
— Zaraz, zaraz. Mówiłaś, że przez ciebie kot o mały włos nie popełnił samobójstwa. — Magda zmarszczyła czoło. — Ale ty go po prostu zamknęłaś na balkonie. Chciał wrócić do domu, może był głodny, więc skoczył. Nie sądzę, że chciał zakończyć swój żywot. Albo pomniejszyć swoje konto o jedno życie, zależy w co się wierzy. — Machnęła ręką.
Julia przez chwilę patrzyła na koleżankę skonsternowana.
— Okej, może zagalopowałam się w tym przypadku, jednak musisz przyznać, że ta złamana łapa to efekt mojego pecha.
Czoło Magdy zmarszczyło się jeszcze bardziej.
— Czy ja wiem? To było drugie piętro, a przekonanie, że koty zawsze spadają na cztery łapy bez kontuzji, podtrzymywane jest tym, że wierzymy, że spaść jak kot na cztery łapy oznacza wyjście cało z trudnej sytuacji.
Julia nie dała się przekonać, że zdarzenia, które przydarzały jej się w życiu, można było racjonalnie wytłumaczyć i nie do końca przypisać je ciążącemu nad nią fatum, dlatego Magda zmuszona była wysłuchać jeszcze kilku wzruszających, a zarazem komicznych historii mówiących o nieszczęśliwych miłościach koleżanki z biurka obok. Najbardziej dramatyczna, a zarazem taka, którą Magda słyszała już wielokrotnie, była związana z pewnym mężczyzną, naukowcem, który otrzymał propozycję pracy za granicą i długo wahał się przed podjęciem decyzji, ze względu na Julkę oczywiście. Pech chciał, że tuż przed wylotem zaczęli się kłócić i to, jak sama Julia stwierdziła, o durne pierdoły! Naukowiec w przypływie złości zdecydował się wyjechać, spakował walizkę i kupił bilet w jedną stronę. Jednak potem naszły go wątpliwości. Przed wyjazdem na lotnisko zostawił Julii list, w którym napisał, że zdaje się na los i na nią samą. Jeżeli Julia chce z nim być, to on gotów jest spędzić z nią resztę życia, nieważne gdzie: w Warszawie czy w Budapeszcie! Wylatywał o dziewiętnastej czterdzieści z lotniska Chopina, w liście podał numer lotu i to jej pozostawił decyzję. Julia poczuła się jak bohaterka komedii romantycznej, szybko złapała płaszcz i wybiegła z domu, nie zamykając drzwi za sobą. Na ulicy próbowała złapać taksówkę, wrzeszcząc przeraźliwie: „Taxi!”, jak gdyby zapomniała, że nie znajduje się na Times Square w Nowym Jorku, ale na osiedlowej uliczce pod swoim blokiem.
— No i spóźniłam się na to lotnisko! I tak straciłam szansę na szczęście. Nie udało mi się powstrzymać miłości mojego życia przed odlotem.
— To chyba jednak nie była miłość twojego życia. Jeśli tak by było, powinien do ciebie wrócić.
— Magda, czy ty zawsze musisz być taka zdroworozsądkowa i twardo stąpająca po ziemi? Gdyby nie wlazł na pokład tego samolotu, nie poznałby stewardessy, w której koniec końców zakochał się do szaleństwa. Nie dość, że pozbawiłam siebie szansy na miłość, to jeszcze wywaliłam tysiaka na bilet, żeby lecieć do tego Bangladeszu. To musi być pech i nikt nie przekona mnie, że jest inaczej.
— Budapesztu.
— No właśnie, nikt nie byłby w stanie tego zapamiętać, prócz ciebie oczywiście.
— Po prostu słyszałam tę opowieść już kilka razy. — Magda uśmiechnęła się przepraszająco.
— Jednak musisz przyznać, że to pechowa historia.
— Jeżeli naukowiec był taki niestały w uczuciach, że zainteresował się stewardessą, to raczej szczęśliwa. Całkiem szybko dowiedziałaś się, że nie jest wart twojego zainteresowania.
— No tak — westchnęła Julka. — Jakieś dwa tygodnie później wstawił z nią zdjęcie na Facebooku, przedstawiając ją światu jako swoją nową dziewczynę. Oczywiście nie omieszkał wspomnieć, że poznali się podczas tego feralnego lotu.
— Właśnie! A taki dramatyczny list ci zostawił… Ale wiesz, mimo tego, że miałaś wtedy złamane serce, to ja ci zazdroszczę. Chciałabym przeżyć coś takiego. Pędzić taksówką przez całe miasto, pomylić bramki na lotnisku, czuć adrenalinę w żyłach. Miłość jest taka ekscytująca… Ty masz szansę przeżyć jeszcze raz coś takiego, a ja? Arek i romantyzm — prychnęła. — W moim małżeństwie słowo na „r” nie istnieje — westchnęła ciężko.
— Masz na myśli „rozwód”? — Julka próbowała rozweselić koleżankę. Z marnym skutkiem.
Z zamyślenia nad własnym losem wyrwał je głos Darka, informatyka, którego uwagę przykuła grobowa atmosfera panująca w tej części biura.
— Co jest, dziewczyny? Czemu macie takie miny? Ktoś umarł? Z tego co wiem, Tomek przeżył atak Krwawej Szarlotki.
— Ha, ha, ha, Darek, bardzo śmieszne. — Julia od niechcenia zaczęła porządkować rzeczy na biurku.
— No to co jest? — Nagle jego oczy rozszerzyły się jak spodki. — No, nie gadajcie! Która jest w ciąży?
— Ciszej, Darek! — Magda poderwała się z krzesła i poprawiła marynarkę, jednocześnie rozglądając się wokół i oceniając, do ilu osób dotarł komentarz Darka. W firmie plotki rozchodziły się z prędkością światła, a ona wolała uniknąć podejrzeń o stan błogosławiony.
— Właśnie, Darek. My tu rozmawiamy o miłości, a ty nam z ciążą wyjeżdżasz! — zawtórowała jej Julka.
— No a ja myślałem, że ciąża jest następstwem miłości — odparł Darek, uśmiechając się od ucha do ucha.
Wokół jego oczu pojawiły się wesołe zmarszczki, których wcześniej Julia nie zauważyła. Przyjrzała mu się dokładniej. Darek wyglądał inaczej niż zwykle. Czy on ostatnio był na urlopie? Jego skóra była ciemniejsza, a opalenizna sprawiła, że niebieskie tęczówki wybijały się na tle śniadej twarzy. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Czuła, że opalenizna to nie wszystko, co zmieniło się w Darku. Nie mogła jednak wpatrywać się w niego i zastanawiać nad tym dłużej, jego zdziwione spojrzenie kazało jej spuścić wzrok.
— Mylisz się — powiedziała rzeczowym, nieznającym sprzeciwu tonem Magda. — Ciąża jest następstwem seksu, a nie miłości.
— Oj, dziewczyny. Romantyzmu nie ma w was za grosz — odparował Darek, kręcąc głową, po czym bez słowa pożegnania się oddalił.
— Co ten nagle taki romantyk? — Oburzona Magda poprawiła włosy. Miała nadzieję, że żart Darka nie zamieni się w biurową plotkę.
— Nie wiem — odpowiedziała Julka, przygryzając lekko hybrydę na palcu wskazującym. Patrzyła za odchodzącym kolegą i zastanawiała się nad czymś intensywnie. — Ale wiem jedno. Coś mi tutaj nie gra. Jeszcze nie wiem co, ale się dowiem.
Na to spotkanie biegła jak na skrzydłach. Ostatnie wydarzenia w pracy dały jej ostro w kość. Humor mógł poprawić tylko on. Wojtek. Przy nim stawała się o wiele lepszą osobą. Naprawdę! Nie zrzędziła, nie zadzierała nosa, nie plotkowała i nie myślała tylko o sobie. Już dawno stwierdziła, że wygrała los na loterii, gdy spotkała go na swojej drodze. Dzięki niemu mogła odwrócić uwagę od kłopotów i pomyśleć o znacznie przyjemniejszych rzeczach. Taki facet to skarb. Może jednak nie miała takiego pecha, jak jej się zawsze wydawało?
Z tej gonitwy myśli wyrwał ją dźwięk klaksonu. Niezrażona, uśmiechnęła się, pomachała do poirytowanego kierowcy auta, przed którego maskę właśnie weszła, i wbiegła w alejkę Parku Skaryszewskiego na spotkanie z miłością życia.
Wojtek czekał już na nią w ustalonym miejscu. Zawsze umawiali się na głównej alei Parku Skaryszewskiego. To tutaj spotkali się pierwszy raz.
Gdy szła szeroką aleją, zieleń drzew i trawników krzyczała do niej zewsząd. Dzień był niesamowicie upalny, na szczęście w parku było odrobinę chłodniej. Nie spuszczała wzroku z Wojtka. Przez głowę przeszła jej myśl, że Wojtek zapewne przed wyjściem wziął krótki prysznic i spryskał się tą cudowną wodą kolońską. Miała wrażenie, że już ją czuje. Przyspieszyła kroku.
Przywitał ją krótkim pocałunkiem i przytulił, przytrzymując ją trochę dłużej w swoich ramionach. Nie było to standardowe powitanie w jego wykonaniu. Zazwyczaj serwował jej długi, namiętny pocałunek, po którym musiała zaczerpnąć kilka głębokich oddechów. Jednak nie miała nic przeciwko. W tamtym momencie pomyślała, że w tych ramionach mogłaby nawet umrzeć.
— Nie uwierzysz, co zrobiłam!
— Julka, dostałem od ciebie wiadomość, więc wiem — rzucił. — Z Tomkiem wszystko okej?
Wojtek, który zawsze był dobrym słuchaczem, potrafił trzeźwo ocenić fakty i trafnie doradzić, dziś wydawał się bardziej milczący i zniecierpliwiony.
— Jeszcze nie wiem, na pewno nie pojawi się w biurze w najbliższym czasie. Nie wiem, czy mnie nie zwolni…
— Nie opowiadaj głupot. Julka, może usiądziemy? — zmienił temat, nie przejmując się zdziwionym wyrazem twarzy dziewczyny.
Dotarli do Jeziorka Kamionkowskiego i Wojtek wskazał małą ławeczkę znajdującą się w cieniu. Siedzieli dłuższą chwilę bez słowa, wpatrując się w kaczki pływające na jeziorze. Julka szybko poddała się romantyzmowi chwili i oparła głowę o silne, męskie ramię.
— Chciałbym, żebyśmy porozmawiali. — Wojtek poruszył się niespokojnie i lekko odsunął, tak aby głowa Julki nie mogła dłużej spoczywać na jego ramieniu.
— O czym, skarbie? — Drobna zmarszczka na czole zdradzała jej zaintrygowanie i stała w sprzeczności z lekkim tonem wypowiedzi.
— Jesteśmy już ze sobą rok, prawda? — zaczął Wojtek i gdy zobaczył, że dziewczyna w odpowiedzi kiwnęła głową, kontynuował: — Uważam, że to był niesamowicie udany rok. Dla mnie przynajmniej.
Jej uśmiech zdradził, że dla niej również.
— Jednak przychodzą takie momenty w życiu, które mówią, że trzeba iść dalej. Wiesz dobrze, że nie lubię stać w miejscu. — Wojtek zrobił krótką pauzę, jakby zbierał myśli. Spojrzał Julce głęboko w oczy. — Julia, jesteś naprawdę niesamowitą dziewczyną, zabawną, szaloną, piękną. Myślę, że ten mój rok był tak udany właśnie z twojego powodu.
Julia nie wiedziała, co powiedzieć. Wpatrywała się w te piękne, zielone, Wojtkowe oczy, które patrzyły na nią z pasją, i czuła, jakby otwierało się przed nią niebo, a ona sama znajdowała się w samym środku krainy szczęśliwości, mlekiem i miodem płynącej. Chciała go pocałować, jednak Wojtek w ostatniej chwili się odsunął.
— Dlatego tym bardziej jest mi przykro, że muszę to powiedzieć, ale… — zawahał się. — Nie możemy się dłużej spotykać.
W pierwszym momencie Julka myślała, że się przesłyszała. Jednak po chwili jej tętno skoczyło, w ustach zrobiło się sucho, oddech przyspieszył i już wiedziała, że organizm wysyła jej sygnały, że coś jest nie tak.
— Ale dlaczego? — zdołała z siebie wykrztusić. Świat wokół niej wirował, miała wrażenie, że gdyby teraz wstała z ławki, długo nie utrzymałaby się na nogach. Jednak właśnie to miała ochotę zrobić. Wstać i uciekać, gdzie pieprz rośnie.
Wojtek zrobił zbolałą minę. Nie patrząc jej w oczy, odpowiedział:
— Julka, to nie to. Przepraszam.
— Ale jak to „nie to”? Po roku znajomości stwierdzasz, że to nie to? — Była wściekła.
— Lepiej teraz niż później, nie?
To jakiś koszmar, pomyślała. Miała ochotę poharatać mu tę piękną buzię i powyrywać wszystkie włosy z głowy. Gdyby pod ręką miała coś ciężkiego… Łopatę na przykład! Jeden celny strzał i po kłopocie. No może trochę musiałaby się namęczyć nad wykopaniem dołu odpowiedniej wielkości, a potem zakopaniu go… Spojrzała na jeziorko. A może by tak…
— Poza tym musisz przyznać, że w łóżku to już nie było to samo, co na początku. Ostatnio czytałem, że ludzie powinni wchodzić w związki raz na dziesięć lat, żeby uniknąć rutyny i nudy. My byliśmy ze sobą rok, ale może szybko siebie wyeksploatowaliśmy? — zaśmiał się Wojtek. Próbował rozładować atmosferę i trochę zażartować. Jednak po wściekłym spojrzeniu rzuconym przez Julkę i uderzeniu ciężką torbą prosto w lewy policzek, które otrzymał chwilę później, domyślił się, że nie był to żart najwyższych lotów.
— Tak ci powiedział? Nie mogę w to uwierzyć! — Ewa, najlepsza przyjaciółka Julii, uderzyła otwartą dłonią o blat stołu.
Julka po rozmowie ostatecznej z Wojtkiem od razu zadzwoniła do Ewy, która słysząc spazmatyczny płacz i lament przyjaciółki, rzuciła krótkie: „Będę u ciebie za pół godziny”, i bez zbędnych komentarzy czy pożegnań rzuciła słuchawką. Teraz siedziały w mieszkaniu Julki i czekały na zamówioną pizzę. Pierwsza butelka wina z dwóch, które profilaktycznie kupiła po drodze Ewa, stała już otwarta, a dwa kieliszki wypełnione były niemal po brzegi.
— Dobrze, że miałam Larssona w twardej oprawie w torebce. — Julka siedziała po turecku na swoim łóżku, tępym wzrokiem wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt na ścianie.
Ewa popatrzyła na przyjaciółkę z pytającym wyrazem twarzy.
— A co ma do tego Larsson? W twardej oprawie?
Julka spojrzała na Ewę z wyrzutem.
— Jak to co? Zdzieliłam go jedyną ciężką rzeczą, jaką miałam pod ręką! — wykrzyknęła, zeskoczyła z łóżka, chwyciła torebkę i zamachnęła się, chcąc zademonstrować sposób, w jaki zaatakowała Wojtka, po czym rozsunęła zamek torebki i wyjęła z niej ostatni tom trylogii Stiega Larssona, mający bagatela siedemset stron.
— Kurwa, walnęłaś go książką? — Ewa roześmiała się w głos.
Jej głośny śmiech odbijał się od ścian, a Julka była pewna, że przez otwarte okno słyszą go wszyscy sąsiedzi. Jednak sama też nie mogła powstrzymać się od chichotania. Teraz śmiały się obie. Jedna, mając przed oczami zbolałą i przerażoną twarz Wojtka chwytającego się za lewy policzek, druga wyobrażając sobie całą tę sytuację.
— To musiało boleć. — Ewa otarła łzę, która zakręciła się jej wokół oka. Jej uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił. — I bardzo dobrze. Co za chujek z niego! „To nie to”? „Szybko się wyeksploatowaliśmy”? Skąd on wziął te teksty? — Zmarszczyła brwi i pociągnęła łyk wina. Teraz na jej twarzy, która zazwyczaj była blada, widoczne były wypieki złości.
Ewa wyglądała niepozornie, była niska i drobna, farbowała krótkie włosy na czarno, a co jakiś czas na jej ciele pojawiał się nowy tatuaż. Też czarny, nigdy kolorowy. Julia przypuszczała, że czarne krótkie włosy, trupia cera i tatuaże to pancerz, który budowała, by trudniej było do niej dotrzeć, a tym samym ją zranić.
W mieszkaniu na Paryskiej rozległ się dzwonek domofonu.
— To pewnie pizza. Otworzę — powiedziała Ewa, idąc w kierunku przedpokoju.
Julka z powrotem zajęła miejsce na kanapie. Pytanie Ewy przypomniało jej słowa Wojtka. Była wściekła i rozgoryczona. Było mu źle z nią w łóżku? Serio? Mógł sobie darować ten tekst. Jeśli zależało mu na tym, żeby zaniżyć jej samoocenę, to mu się udało. Była wściekła. Najbardziej na Wojtka, oczywiście, ale trochę też na siebie. Cała ta sytuacja jakby wybudziła ją z głębokiego snu. Uświadomiła sobie, że Wojtek swoim zachowaniem dawał jej już wcześniej do zrozumienia, że nie traktuje tego związku bardzo poważnie. Czemu tego nie dostrzegała? A właściwie czemu zdecydowała się ignorować swoją intuicję? Łudziła się, że ich związek będzie się rozwijał. Marzyła o zamieszkaniu razem. Teraz musiała się pogodzić się z palącym uczuciem złamanego serca.
— Spodziewasz się jakiejś Magdy? — Ewa pojawiła się w drzwiach pokoju i patrzyła na Julkę pytająco.
— A tak! — ożywiła się Julka. — Zaprosiłam też Magdę na nasze babskie spotkanie — dodała lekko.
— Co to za dziewczyna? Pierwszy raz o niej słyszę.
— No Magda ode mnie z pracy. — Julka nie wiedziała już, co powiedzieć, widząc nadal pochmurne spojrzenie Ewy. — Oj, na pewno ci o niej opowiadałam!
Dzwonek do drzwi przerwał ciszę, która zawisła w mieszkaniu na Paryskiej. Ewa nadal patrzyła na Julkę zdziwionym i nieodgadnionym wzrokiem, po czym chwyciła lampkę wina ze stołu i spokojnie usadowiła się w fotelu.
Teraz to Julka patrzyła na przyjaciółkę, nie mogąc pojąć, o co chodzi w tym całym przedstawieniu. Dzwonek rozbrzmiał po raz kolejny.
— Twoja przyjaciółka dobija się do drzwi — powiedziała Ewa spokojnym tonem, nie zaszczycając Julki choćby krótkim spojrzeniem.
Julka postanowiła nie komentować tej dziwnej sceny zazdrości i poszła otworzyć.
Magda od razu po przekroczeniu progu przytuliła Julkę do siebie.
— Kochana! Nic się nie przejmuj, tego kwiatu to pół światu — powiedziała Magda.
Ewa słysząc, w jej mniemaniu, mało wyszukane słowa pocieszenia, skrzywiła się i przewróciła oczami. Już wiedziała, że nie polubi tej Magdy. A na Julkę była tak wściekła, że miała ochotę wziąć tę torebkę i przywalić jej Larssonem znajdującym się w środku. Od zawsze spotykały się we dwie, a ta teraz przyprowadziła jakąś obcą babę i nie zapytała jej o zdanie! Wściekle przerzucała kolejne strony magazynu dla pań, nie rejestrując, co właściwie oglądała. Nie mogła jednak nie zwrócić uwagi na wysoką, rudą i piękną kobietę, która wraz z kwiatowym zapachem perfum pojawiła się w pokoju.
— Ewa, to jest właśnie Magda. Magda to jest Ewa. — Julka rzuciła Ewie niepewny uśmiech.
— Hej! — Magda wyglądała na podekscytowaną babskim wieczorem. Uśmiech od ucha do ucha nie schodził z jej twarzy.
Ewa obrzuciła Magdę spojrzeniem od stóp do głów, po czym powolnym ruchem podniosła rękę i uścisnęła wyciągniętą dłoń.
— Ewa. Przyjaciółka Julki. — Gdy wypowiadała te słowa, patrzyła prosto w oczy Magdy, starając się mocniej zaakcentować słowo „przyjaciółka”.
Przez chwilę mierzyła Magdę wzrokiem, jakby ta była jej przeciwniczką na ringu.
— No, już, dziewczynki. Dosyć tych czułości. Magda, naleję ci wina. Siadaj, gdzie chcesz, i czuj się jak u siebie w domu. Zaraz przyjedzie pizza i będziemy mogły zacząć ucztę. — Julka miała nadzieję, że swoim trajkotaniem rozładuje gęstniejącą z sekundy na sekundę atmosferę oraz, co właściwie ważniejsze, nie dopuści dziewczyn do głosu. Zwłaszcza Ewy, której charakterystyczna cecha, czyli niewyparzony język, ujawniała się zawsze w najmniej odpowiednim do tego momencie.
Ewa jednak nie słuchała tego, co miała do powiedzenia Julka. Obserwowała wnikliwie Magdę. Znały się z Julką od czasów licealnych. Chodziły do jednej klasy i zawsze schodziły sobie z drogi. Ewa obserwowała zawsze uśmiechniętą i pozytywną Julkę z lekką rezerwą, ale też z zazdrością. Czasem chciała stać się częścią jej postrzelonych pomysłów, jednak wrodzone wycofanie nie pozwalało jej zrobić pierwszego kroku. Wszystko zmieniło się pewnego dnia po egzaminie maturalnym. Obie zdawały WOS i po maturze jakoś tak się złożyło, że poszły napić się wina na nasypie kolejowym, który znajdował się za szkołą. Bawiły się świetnie, aż to momentu gdy… Ewa pocałowała Julię.
Do tej pory na wspomnienie tamtej chwili Ewa krzywiła się z poczucia żenady. Wypiła za dużo, poddała się atmosferze i po prostu jakoś tak wyszło. Reakcja Julki miała wpływ na dalsze losy rodzącej się między nimi przyjaźni. Każde odrzucenie boli, ale zachowanie dziewczyny było naturalne, nie emanowała wrogością czy obrzydzeniem. Po prostu miały inne preferencje i mogły zostać tylko, albo aż, przyjaciółkami.
Od tamtej pory były właściwie nierozłączne. Jeździły razem na wakacje, imprezowały, przeżywały wzajemnie swoje wzloty i upadki. Miały innych znajomych, a Ewa nigdy nie odczuwała zazdrości o Julkę. Aż do teraz. Zdawała sobie sprawę, że zachowywała się irracjonalnie, a jednak nie potrafiła nad sobą zapanować. Może dlatego, że Magda była piękna? Długie, rude włosy, zielone oczy i piegi. Typowy rudzielec, ale w dostojnym wydaniu.
Obserwowała teraz te dwie piękne kobiety, całkowicie skupiając się na tym, co widzi. Nie słyszała, co mówiły, widziała, że Julia po raz kolejny demonstrowała atak torebką z Larssonem w twardej oprawie. Śmiały się głośno, oczy im błyszczały, przez to wyglądały jeszcze seksowniej. Ewa potrząsnęła głową. Chciała wygonić ze swojej głowy myśli, że jej w tym trio przypadła rola brzydkiego kaczątka.
— Jeżeli przez tego gościa dostanę traumy związanej z seksem, to będę mu wysyłać wszystkie rachunki za seksuologa, przysięgam! — Julka pociągnęła solidny łyk wina.
— Co za gnój!
— Dlatego polecam bycie lesbijką. — Ewa uśmiechnęła się lekko.
— Oj, żeby to było takie proste, Ewciu.
— Faceci to dupki. A dziewczyny… — Ewa zawahała się. Spojrzała na Magdę i Julkę, które wpatrywały się w nią intensywnie. Wyglądało na to, że zamierzała rzucić tę uwagę od niechcenia, a teraz miała przed sobą bardzo skupione audytorium. — Dziewczyny, choć nie wszystkie, wiadomo, są fajniejsze, taktowniejsze, po prostu lepsze. — Czuła, że z każdym słowem denerwuje się jeszcze bardziej, jednak nie potrafiła przestać mówić. — Zresztą nie wierzę w to, że jesteś słaba w łóżku.
Julia otworzyła szerzej oczy, a Magda pochyliła się w stronę Ewy, jakby nie chciała stracić żadnego słowa z jej wypowiedzi.
— Ale jak jesteś w stanie to ocenić?
Ewa czuła, że zaczyna się pocić. Przeczesała ręką krótkie włosy, próbując zebrać myśli.
— Po prostu to widzę — wydukała.
— Ale co widzisz? — Julka nie dawała za wygraną.
— No… — Ewa wzięła głęboki wdech i przez dłuższą chwilę przytrzymała powietrze w płucach. Po co w ogóle się odzywała? Wypuściła głośno powietrze. — Ktoś tak seksowny nie może być kłodą w łóżku.
Przez chwilę w mieszkaniu panowała cisza. Ewa miała ochotę zapaść się pod ziemię i nie bardzo wiedziała, jak wybrnąć z tej całej sytuacji. Zerknęła na Julkę, która wpatrywała się w nią nieruchomymi oczami. Miała wrażenie, że nawet przestała mrugać.
Pierwsza poruszyła się Magda. Z uśmiechem podniosła swój kieliszek wina.
— Zgadzam się z Ewą. Wojtka najwyraźniej przeraził twój seksapil, może dopadły go kompleksy. Proponuję wypić za to, że pozbyłaś się tego gnojka ze swojego życia.
Stuknęły się kieliszkami i wypiły. Ewa odetchnęła z ulgą. Nie chciała, żeby Julia odebrała jej słowa opatrznie. Tak, uważała ją za atrakcyjną, ale wiedziała, że nie wydarzy się między nimi nic poza przyjaźnią, i nie chciała zmieniać charakteru ich relacji.
Magda posłała jej uśmiech, jakby rozumiała wszystko bez konieczności tłumaczenia czegokolwiek, a Ewa pomyślała, że da jej drugą szansę.
Otworzyła oczy, próbując jednocześnie dosięgnąć i wyłączyć wrzeszczący budzik. Doszła do wniosku, że otwarcie trzeciej butelki wina wczorajszego wieczoru było bardzo złym pomysłem. Z grymasem bólu na twarzy usiadła na łóżku, zrzuciła obie nogi na różowy dywanik, leżący pod łóżkiem, który teraz połaskotał ją czule w gołe stopy. Masując skronie, zadała sobie filozoficzne pytanie: „dlaczego wczoraj nie umarłam?”, po czym stęknęła głośno niczym staruszka z zaawansowaną osteoporozą i używając resztek sił, które jej zostały, pokuśtykała do łazienki, żeby przyszykować się do wyjścia.
W drodze do pracy postanowiła się chwilę zdrzemnąć. I nawet jej się to udało. W metrze, w godzinach największego szczytu, dopchała się do ostatniego wolnego miejsca w wagonie. Kiedy usiadła, jej oczy zamknęły się momentalnie, a głowa opadła na prawe ramię.
Całe szczęście dla pozostałych pasażerów pociąg powodował znaczny hałas, więc nie mieli okazji słyszeć cichego Julkowego chrapania.
Sen nie trwał jednak długo. Metro zatrzymało się na stacji, a miejsce obok zwolniło się po to, by zaraz zostało zajęte przez rosłego mężczyznę w średnim wieku. Facet rozwalił się siedzeniu, trącając ją kolanem i budząc ze słodkiego snu. Miała jeszcze nadzieję, że gdy już ułoży się odpowiednio, zabierze swoje kolano z jej miejsca, ale on ani myślał tego zrobić. Najwyraźniej było mu wygodnie zajmować półtora miejsca, jej zostawiając jedynie skrawek, który uniemożliwiał wygodną podróż.
Wyobraziła sobie, jak zdejmuje słuchawki z uszu, stuka go w ramię, po czym mówi głośno, na cały wagon: „Czy naprawdę masz tak monstrualnie grubego i wielkiego fiuta, że musisz siedzieć tak rozkraczony?!”. Nie odważyłaby się jednak powiedzieć czegoś takiego głośno. Nigdy w życiu! Nagle skontestowała, że pasażerowie patrzyli na nią dziwnie, a facet zabrał rozkraczone nogi, paląc przy tym strasznego raka. W pierwszym momencie nie wiedziała, co się stało, jednak po chwili wszystko zrozumiała. Ona naprawdę to powiedziała! Zwróciła uwagę temu mężczyźnie i to jeszcze w taki sposób! Użyła słowa „fiut” w miejscu publicznym! Wysiadła na następnej stacji, mimo że powinna jechać dalej.
Konieczność natychmiastowej ewakuacji odbiła się na jej punktualności w pracy. Gdy weszła do biura, większość pracowników siedziała już przy biurkach. Dostrzegła z daleka Magdę i rozpromieniła się na jej widok.
— Hej, Magda, chyba będziesz tego potrzebować. — Julka podniosła do góry butelkę wody mineralnej i postawiła ją koleżance na biurku. — Też masz takiego kaca? — zapytała przyciszonym głosem. Nikt w pracy nie musiał przecież wiedzieć, że zabalowały sobie w tygodniu. — Ja myślałam, że dziś nie wstanę. A słuchaj, jaką miałam akcję w metrze! — Już miała opowiedzieć koleżance swoją historię, gdy zdała sobie sprawę, że Magda dziwnie na nią patrzyła.
Po wieczorze z trzema butelkami wina w roli głównej i zaledwie czterech godzinach snu wyglądała nadzwyczaj dobrze. Jej rude, długie włosy opadały swobodnie na ramiona, tworząc piękną ramę dla okrągłej twarzy, sowicie usianej piegami. Makijaż miała zrobiony jak zwykle perfekcyjnie, cienka, czarna kreska podkreślała duże zielone oczy. Tylko ta skrzywiona, smutna mina psuła cały obrazek.
— Madzia, co jest? Coś cię boli? — Julia złapała koleżankę za rękę. Cholera, może jest jej niedobrze po wczorajszym, pomyślała i już miała zaciągnąć ją do łazienki, ale zobaczyła, że Magda wzięła głęboki wdech i otworzyła usta, by coś powiedzieć.
— O, cześć dziewczyny! Julka, a co ty tu jeszcze robisz? Przyszłaś się spakować?
Magdzie niestety niedane było powiedzieć tego, co planowała, ponieważ pojawił się Darek, znajdując sobie idealny moment na pogawędkę.
Julia spojrzała na niego zaskoczona i lekko zdezorientowana. Już chciała odpowiedzieć coś uszczypliwego, ale jej uwagę przykuły jego usta. Czy on zawsze miał takie pełne i różowe wargi? Wiedziała, że przygląda mu się odrobinę za długo, ale do rzeczywistości przywołało ją dopiero to, że… je oblizał? Czy on zrobił to specjalnie? Zaraz jednak zreflektowała się, odsuwając precz natrętne myśli. To był przecież Darek, jej kolega z pracy, a nie bohater płomiennego romansu.
— Dariuszu, po pierwsze, weź się wreszcie do roboty, bo już od trzech tygodni nie mogę się doprosić o zainstalowanie mi odpowiednich sterowników do drukarki. Próbowałam już zrobić to sama, ale mój antywirus to chyba łowca cyberprzestępców na master levelu, bo za nic w świecie nie chce przepuścić najdrobniejszego pliku, który próbuję ściągnąć! Ile można cię prosić o pomoc? A po drugie, nie widzisz, że rozmawiamy? — Julia wskazała na siebie i na Magdę, mając nadzieję, że Darek zniknie tak szybko, jak się pojawił. Musiała dowiedzieć się, co jest powodem tak zbolałej miny koleżanki z biurka obok.
— Julka — odezwała się cicho Magda i spojrzała na nią przerażonymi oczami. — Tomek wrócił. Siedzi u siebie w gabinecie.
To dlatego wszyscy patrzyli na nią z politowaniem, kiedy wchodziła do biura. A ona myślała, że to z powodu dosyć mocno zauważalnego syndromu „dnia wczorajszego”. Jak to łatwo można się pomylić w ocenie. I nawet ta idiotka z działu zakupów, Daria, uśmiechnęła się do niej promiennie. Julka teraz już wiedziała dlaczego.
Wszyscy domyślali się, jakie konsekwencje niósł ze sobą powrót Tomka do pracy. Pracownicy Four Color rozmawiali tylko o tym, debatując, czy Julka nie podała swojemu szefowi szarlotki z migdałami naumyślnie. Nawet ci, którzy nie widzieli w niej potencjalnej morderczyni, nie palili się do stawania w jej obronie. Przecież wyszło na jaw, że Julka lata do szefa z ciasteczkami i to z samego rana! Kto tak robi? Ktoś, kto chciałby uzyskać specjalne względy u szefa. A wiadomo, co ona przy tym ciastku i kawie chciała mu powiedzieć?
Julka nie była świadoma nawet połowy plotek krążących na jej temat po całej tej aferze. Najgorsze w tym wszystkim było to, że całkiem lubiła tę pracę i ludzi, których tu spotkała. Nie chciała tego wszystkiego stracić. Tomka, którego o mały włos nie odesłała na tamten świat, też lubiła! Uważała, że to w porządku gość. A szefa, o którym można powiedzieć, że jest w porządku, chyba każdy chciałby mieć.
Westchnęła głośno. Jak pech to pech. Najpierw Wojtek. Teraz praca. Już myślała, że jest o krok od zaręczyn i zamążpójścia, a teraz wyobrażała sobie, jak ustawia się w kolejce do pośredniaka. Jak się wali, to na wszystkich frontach. Myślała, że ma jeszcze kilka dni względnego spokoju. Tomek miał przecież wrócić ze zwolnienia pod koniec tygodnia! Być może wrócił wcześniej, by jak najszybciej dokonać koniecznych zmian w zespole…
— Dobra, miejmy to już za sobą. — Julka wstała i udała się do biura szefa, odprowadzana przez swoich kolegów z zespołu pełnymi ciekawości spojrzeniami.
Zapukała cichutko do gabinetu, a gdy usłyszała głośne: „Proszę”, wzięła dwa głębokie oddechy, wolno nacisnęła klamkę i zajrzała nieśmiało do środka.
Tomek siedział skupiony przed komputerem i pisał coś szybko na klawiaturze. Wpatrzony w ekran monitora nie raczył nawet spojrzeć na gościa, który kulił się w sobie, stojąc u progu jego biura. Wreszcie oderwał wzrok od monitora, spojrzał na Julkę, zmarszczył czoło i wrócił do pisania na komputerze.
— Julka, co tak stoisz, wchodź do środka — rzucił zniecierpliwiony.
Weszła do gabinetu, starając się bezszelestnie zamknąć za sobą drzwi. Po chwili wahania usiadła w fotelu naprzeciwko szefa. Wspomnienia ich ostatniego spotkania wróciły. To właśnie w tym fotelu siedziała, gdy Tomasz zajadał się jej szarlotką z migdałami, a potem zaczął się dusić. Wzdrygnęła się na wspomnienie tamtego momentu.
Sytuacja była lekko krępująca. Tomek zdawał się kompletnie nie zwracać uwagi na kobietę. Pokój wypełniały odgłosy uderzeń palców po klawiszach klawiatury. Stuk-puk.
Julka była zestresowana. Miała wrażenie, że za chwilę zwariuje od tych dźwięków. Postanowiła, że musi zacząć rozmowę i poprawiła się w fotelu. Jednak Tomek wyczuł jej zamiary, szepnął przeciągle: „Cii”, i kręcąc głową, dał do zrozumienia, żeby powstrzymała się od zabierania głosu. Pisał dalej, a dla Julki koszmar wyczekiwania zaczął się od nowa.
— I wyyyyyślij! — powiedział wreszcie, klikając myszą i wysyłając maila, którego pisał przez cały czas. — Przepraszam, ale mam sporo zaległości. — Tomek oparł się wygodnie o krzesło i spojrzał na zestresowaną Julkę. — Co tam? Masz może dla mnie jeszcze jakieś ciasteczka? — Drwiący uśmiech pojawił się na jego smagłej twarzy.
Julka nerwowo zachichotała. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, śmiać też się nie chciała, ale to było silniejsze od niej. Wreszcie uspokoiła się na tyle, by móc powiedzieć coś konkretnego.
— Tomek, ale wiesz przecież, że ja nie chciałam. Nie zrobiłam tego specjalnie!
— Tak? A mnie się wydaję, że chciałaś przejąć moje stanowisko. Czy nie takie były twoje intencje?
Julia poczuła uderzenie gorąca i zawroty głowy. Co ten Tomek wygadywał? Nie, no! Tego było za wiele! Jeszcze trochę, a zrobią ze mnie morderczynię!
— Tomasz, jak możesz tak mówić? Skąd, do jasnej cholery, mogłam wiedzieć, że jesteś uczulony na migdały? To tylko i wyłącznie twoja wina! Skoro masz takie silne reakcje alergiczne, powinieneś uważać na to, co jesz. A nie rzucać się jak jakiś wygłodniały Polak na miskę ryżu! — Julka miała jeszcze dodać kilka cierpkich słów pod adresem swojego szefa, a potem trzasnąć drzwiami, wziąć torebkę ze swojego biurka i wyjść, gdy zrozumiała, co się święci.
Tomek z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Zakrył usta dłonią i z każdą sekundą robił się coraz bardziej czerwony.
Spojrzała na niego zrezygnowana, a wtedy on wybuchnął niepohamowanym, głośnym śmiechem. Śmiał się dosyć długo, a przynajmniej tak wydawało się Julce, która ostentacyjnie spojrzała na zegarek, całą sobą pokazując znudzenie i rozczarowanie jego zachowaniem.
— Julia, coś widzę, że poczucie humoru trochę ci się zepsuło — powiedział Tomek, gdy już na tyle się opanował, by móc wydobyć z siebie w miarę zrozumiałe dla otoczenia dźwięki.
— Nie zepsuło się, tylko uważam, że to nie jest powód do żartów. — Ręce skrzyżowane na piersi i usta ułożone w podkówkę nadawały jej wygląd pięcioletniej dziewczynki, której zabrano łopatkę w piaskownicy.
— No dobrze, nie złość się. Żyję, a sytuacja dotyczy mnie, więc myślę, że mam pełne prawo z tego żartować. Co mam zrobić innego? Zwolnić cię za to?
Julia wzięła głęboki wdech i wyprostowała się na krześle.
Tomek spojrzał na nią z ukosa.
— Naprawdę myślałaś, że tak zrobię?
Julię zatkało. Nie wiedziała, co powiedzieć. Wpatrywała się w Tomka, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Czy żartuje? Mówi serio? Im dłużej milczała, tym bardziej pogłębiała się jego lwia zmarszczka na czole. W połączeniu z wąskim, rzymskim nosem, oczami zmrużonymi do szparek, włosami przyprószonymi siwizną wyglądał jak drapieżny ptak albo co najmniej padlinożerny sęp.
— Powiedz coś w końcu, a nie tylko się na mnie gapisz! — Tomek stracił cierpliwość.
— Szefie, wiesz, jaką ja mam ksywkę od kilku dni w firmie? „Krwawa szarlotka”. Wszyscy są przekonani, że moje dni w Four Color są policzone, więc co miałam sobie pomyśleć?
Tomek milczał. Po chwili jednak zasępiona mina gdzieś zniknęła.
— „Krwawa szarlotka”, mówisz? — roześmiał się tubalnie. — W tej naszej agencji pracują jednak kreatywni ludzie! Zawsze wiedziałem, że przejście do Four Color przyniesie mi trochę rozrywki na stare lata. W końcu agencja reklamowa to nie nieruchomości!
— Jakie stare lata? Tomek, nie gadaj głupot. Jesteśmy przecież w równym wieku!
— W równym wieku? Żarty sobie urządzasz! Dwadzieścia lat dziewczyna i mówi mi, że jesteśmy w równym wieku!
— Dwadzieścia osiem — poprawiła go Julka.
— Właśnie o tym mówię! Jeszcze trochę ci brakuje, żeby mnie dogonić. Dobra, świetnie się z tobą gada, ale wróćmy do obowiązków. — Uśmiech zniknął z jego twarzy, a głos przybrał służbowy ton. — Mam dla ciebie zlecenie. Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że warto byłoby pomyśleć nad znalezieniem firmy, która zrobiłaby dla nas badanie rynku? Tego, co się dzieje w social mediach, w internecie itd. Do tej pory bazowaliśmy na wewnętrznym sprycie naszych pracowników, ale zgadzam się z tobą i myślę, że trzeba oddać to w ręce profesjonalistów. Twoje zadanie jest następujące. Znajdziesz firmy, które zajmują się tego typu analizami, przygotujesz oferty i wspólnie coś wybierzemy, co ty na to?
— Oczywiście, brudną robotę to ja muszę zrobić. — Julka skrzyżowała ramiona na piersi. — A mogłam się nie odzywać — mruknęła.
— Zawsze wiedziałem, że lubisz doprowadzać sprawy do końca, a pomysł bądź co bądź był twój. — Tomek się uśmiechnął.
— A propos doprowadzania spraw do końca. Jestem na finalnym etapie rozmów z tym klientem.
— Ach, tym klientem, którego nazwy nie można wymawiać, żeby nie zapeszyć?
— Tomek, mam ci przypomnieć o ciążącym na mnie fatum? Możesz mówić, że jestem przesądna, ale do tej pory ta strategia się sprawdzała, dlatego proszę cię, nie wypowiadaj głośno tej nazwy.
— Naprawdę wierzysz w to, że to może wszystko zaprzepaścić? A gdzie wiara w siebie, w twoje kompetencje, w profesjonalizm? Dziewczyno, muszę chyba częściej cię chwalić.
— Pochwały zawsze mile widziane, ale pech, który prześladuje mnie od dawna, nigdy nie śpi.
— Dobrze, już dobrze. — Tomek uniósł ręce w geście kapitulacji. — Mam do ciebie zaufanie. Kiedy będziemy wiedzieć coś więcej?
— Przesłałam im cały plan kampanii. Jak dobrze pójdzie, ruszymy jesienią. Zobaczysz, to będzie pierwsza taka kampania piwa bezalkoholowego na rynku. W przyszłym roku wszyscy będą nas kopiować! — Niemal zapiszczała z entuzjazmu.
— Oby, oby. Informuj mnie na bieżąco.
Wyszła z gabinetu Tomka rozpromieniona. Naprawdę cieszyła się, że wrócił już ze zwolnienia, a jej sytuacja w firmie była teraz jasna i klarowna. Nie musiała szukać nowej pracy. Uśmiechając się od ucha do ucha, przespacerowała się przez główny korytarz w swojej firmie, a mijając kolegów siedzących przy swoich biurkach, spoglądała na nich triumfująco.
Po ich zaskoczonych minach dostrzegła, że została już spisana na straty.