Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pięcioro dzieci i „coś” jest powieścią fantastyczną należącą do kanonu literatury angielskiej i światowej. Powieść opowiada o wakacyjnych przygodach pięciorga rodzeństwa, które zaprzyjaźnia się z tajemniczym „czymś” – obdarzonym magiczną mocą Piaskowym duszkiem. Żyjący w piaskach opuszczonej sztolni duszek nie tylko potrafi czarować; zgadza się użyczyć swoich czarodziejskich mocy dla spełniania życzeń piątki rodzeństwa. Nietrudno się domyśleć, że natychmiast sypie się na niego lawina nieprzemyślanych życzeń, których natychmiastowe spełnienie naraża dzieci na niezwykłe, niekiedy niebezpieczne przygody. Wakacje na wsi okażą się dla rodzeństwa prawdziwą lekcją odpowiedzialności za słowa i czyny!
Lektura dla klasy IV
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 223
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Do Johna Blanda:
Baranku, takeś malutki,
że nie dla Ciebie książeczki,
a jednak rączki Twe zwinne
chwytają książki z półeczki.
Tę przeznaczam dla Ciebie,
mamusia niech ją przechowa,
a kiedy trochę podrośniesz,
sam przeczytasz me słowa.
Rozdział 1
Piękni jak z obrazka
Dom był o trzy mile od stacji. Zakurzona najęta bryczka nie ujechała jeszcze pięciu minut, kiedy dzieci zaczęły wysuwać głowy przez okna i pytać:
– Czy to już blisko?
A ilekroć mijali jakieś zabudowania, co nie zdarzało się zbyt często, wołały chórem:
– O! czy to już tutaj?
Ale nie było to jeszcze tutaj, dopóki nie dotarli na sam szczyt pagórka. Tam, tuż za kopalnią kredy, a jeszcze przed kopalniążwiru i piasku, stał biały dom z ogrodem i przylegającym do niego sadem. I mama oznajmiła:
– Jesteśmy na miejscu.
– O, jaki biały dom! – zawołał Robert.
– Patrzcie, jakie róże! – dodała Jania.
– A jakie śliwki! – zachwyciła się Antea.
– Całkiem tu ładnie – wygłosił Cyryl.
Najmłodszy braciszek krzyknął:
– Cie na pacielek!
I bryczka zatrzymała się, wydając z siebie ostatnie skrzypnięcie.
Wszyscy rzucili się do wyjścia, depcząc i kopiąc się wzajemnie, i tylko mamie dziwnie się nie spieszyło. I nawet kiedy już wysiadła – powoli, stopień po stopniu i bez zeskakiwania – czuwała by wyniesiono walizki, po czym zapłaciła woźnicy, zamiast oglądać ogród i sad, i kolczaste, pełne ostów, cierni i głogów zarośla, które rozpościerały się za połamaną bramą i wyschniętą fontanną z boku domu. Tym razem jednak dzieci wykazały więcej rozumu.
Biały dom – bo tak go nazwały – wcale nie był ładny. Był zupełnie zwyczajny, a matka wręcz uważała, że jest cokolwiek niewygodny. Przeszkadzał jej brak półek i niedostatek szaf, a ojciec zwykł mawiać, że konstrukcja i pokrycie dachu są jak z koszmaru architekta. Ale dom stał na zapadłej wsi, z dala od innych domów, a rodzeństwo nie wyjeżdżało z Londynu od dwóch lat, choćby na jeden dzień na wycieczkę nad morze, więc był on dla nich niczym czarodziejski pałac w jakimś ziemskim Edenie.
Londyn jest bowiem dla dzieci jak więzienie, zwłaszcza jeśli ich krewni nie mają za dużo pieniędzy. Oczywiście są tam sklepy i teatry, i różnego typu rozrywki, jednak ludzie ubodzy nie zabierają dzieci do teatrów i nie kupują im rozmaitych rzeczy, a w samym mieście brak jest tego wszystkiego, czym można by się bawić, nie czyniąc żadnych szkód – czyli drzew, piasku, lasów, jezior czy stawów. I prawie wszystko w Londynie ma niedobry kształt – linie są proste, a ulice płaskie. Brakuje różnych dziwnych form, jakie można spotkać na wsi, gdzie każde drzewo jest inne i, jak pewnie nieraz słyszeliście, nie ma dwóch dokładnie takich samych źdźbeł trawy. A na ulicach, gdzie przecież trawa nie rośnie, wszystko jest identyczne.
To dlatego dzieci, które mieszkają w miastach, są często takie niegrzeczne. Nie wiedzą, co jest z nimi nie tak, podobnie jak i nie wiedzą tego ich ojcowie, matki, ciotki, wujkowie, kuzyni, opiekunowie, guwernantki i nianie. Ale ja wiem. I wy teraz też wiecie. Owszem, dzieci mieszkające na wsi również bywają niegrzeczne – jednak z zupełnie innych powodów.
Zanim udało się naszą gromadkę pochwycić i umyć przed podwieczorkiem, zdążyła ona zwiedzić ogród, sad i budynki gospodarcze oraz nabrać pewności, że będzie jej dobrze w białym domu. Dzieci poczuły to od razu, jak tylko ujrzały rosnące za domem krzaki jaśminu, pachnącego piękniej od najlepszych perfum, które dostaje się na urodziny. Optymizmem napawał je również równy i gęsty trawnik, zupełnie inny niż na miejskich skwerach, i obórka ze strychem, na którym leżały jeszcze resztki zeszłorocznego siana. A kiedy Robert odkrył połamaną huśtawkę i spadł z niej, nabijając sobie na głowie guza wielkości jajka, a Cyryl przyciął sobie palce drzwiczkami od czegoś w rodzaju budki dla królików, nie miały już wątpliwości, że właśnie wygrały los na loterii.
Najprzyjemniejsze było jednak to, że nie było tu żadnych tabliczek czy to zakazujących wstępu, czy też robienia pewnych rzeczy. W Londynie wszędzie widnieją napisy „nie dotykać”. A jeśli nawet nie widać tabliczki z napisem, to niczego to nie zmienia, bo przecież i tak wiadomo, że ona gdzieś jest. A jeżeli się zapomni, to zaraz znajdzie się ktoś, kto nam o tym przypomni.
Biały dom stał na samym skraju wzgórza. Za domem był las, z jednej strony – kopalnia kredy, a z drugiej – żwirownia. Na dole, u stóp wzgórza, rozciągała się równina z białymi, dziwacznymi budynkami, w których wypalano wapno, i stał browar i inne domy, a gdy z kominów szedł dym, to o zachodzie słońca cała dolina wyglądała jakby pełna złocistej mgły i podobna była do zaczarowanego miasta z „Tysiąca i jednej nocy”.
Wiem, że mogłabym teraz kontynuować swoją opowieść, kreśląc ciekawą historię o wszystkich całkiem zwyczajnych rzeczach, które robiła w białym domu nasza piątka – dokładnie takich, jakie wy sami na co dzień robicie. I pewnie uwierzylibyście w każde moje słowo. Wasi bliscy na wzmiankę o tym, że dzieci bywają niegrzeczne, dopisaliby na marginesie ołówkiem „to prawda!”, „samo życie”, a wy zobaczylibyście ten dopisek i on by się wam wcale nie spodobał. Ograniczę się jednak w swojej opowieści tylko do naprawdę niezwykłych wydarzeń, a wy możecie być spokojni, że nikt nie dopisze na marginesie „to prawda!”.
Dorosłym ludziom trudno jest uwierzyć w rzeczy niezwykłe, chyba że, jak mówią: mają na nie „dowody”. Ale dzieci wierzą we wszystko i dorośli dobrze o tym wiedzą.
Mówią więc im, że ziemia jest okrągła jak pomarańcza, a przecież dzieci wiedzą doskonale, że jest zupełnie płaska. Mówią im, że ziemia obraca się wokół słońca, a one dobrze wiedzą, że słońce wstaje ze snu każdego ranka i idzie spać wieczorem bardzo grzecznie, i że ziemia też wie, jak ma się zachować i w nocy leży sobie cichutko jak myszka.
Nie wątpię, że i wy wierzycie w te wszystkie rzeczy o ziemi i o słońcu, i dlatego bez trudu uwierzycie, gdy wam powiem, że nim upłynął tydzień od przyjazdu na wieś, An-tea, Cyryl i reszta rodzeństwa zawarli znajomość z niezwykłą istotą, a mianowicie – Piaskowym Duszkiem. Tak się przynajmniej przedstawiło to „coś” i z pewnością wiedziało najlepiej, kim jest, chociaż, uwierzcie mi – z duszkiem takim, jakiego znamy z książek i opowiadań, stworzenie to nie miało wiele wspólnego.
Wydarzyło się to w kopalni żwiru i piasku. Ojciec musiał udać się do miasta w interesach, a matka pojechała zająć się babcią, która zaniemogła. Oboje wyjechali nagle, a po ich wyjeździe dom wydawał się martwy i pusty. Dzieci wałęsały się po pokojach, przyglądając się z nudów walającym się na podłodze papierom i kawałkom sznurka, których nikt jeszcze nie uprzątnął po pakowaniu, i martwiły się, że nie mają nic do roboty. Pierwszy odezwał się Cyryl:
– Coś wam powiem, weźmy łopatki i pójdźmy do żwirowni. Będziemy kopać w piasku i wyobrażać sobie, że jesteśmy nad morzem.
– Tatuś mówił, że tutaj też kiedyś było morze – dodała Antea. – Mówił, że w piasku leżą muszle, które mają tysiące lat.
I poszli.
Naturalnie, byli już wcześniej w kopalni. Stali na samym brzegu i patrzyli w dół, ale nigdy nie zeszli na dno, bo bali się, że ojciec zabroni im tam przychodzić – tam i do pobliskiej kopalni kredy. Kopalnia żwiru i piasku nie jest niebezpieczna, byle nie stawać na samej krawędzi wydrążenia, tylko zejść ostrożnie pochyłą, bezpieczną drogą, którą jeżdżą wozy z załadunkiem. Każde z dzieci miało własnąłopatkę i na zmianę niosło Baranka, czyli najmłodszego braciszka. Nazywali go tak, gdyż „beeee” było pierwszym słowem, jakie wymówił. Anteę natomiast dzieci nazywały Panterą, ponieważ przezwisko to brzmi podobnie do jej imienia.
Żwirownia jest duża i szeroka, porośnięta na brzegach trawą i suchymi, czerwonymi i żółtymi polnymi kwiatkami. Wygląda trochę jak miska jakiegoś olbrzyma. Na jej dnie leżą góry piasku, w ścianach pełno jest otworów, z których wydobywa siężwir, a powyżej znajdują się małe dziurki, będące drzwiami domków skalnych jaskółek.
Dzieci zbudowały z piasku zamek. Cóż to jednak za zabawa, jeśli nie ma nadziei, że nadpłynie fala, zaleje zamkowe fosy, zmyje zwodzony most i ostatecznie zmoczy budowniczych aż do pasa? Cyryl chciał wyżłobić jaskinię i zabawić się w zbójców, pozostali bali się jednak, żeby piasek nie zasypał ich żywcem, więc w końcu wszyscy zgodnie zajęli się kopaniem głębokiej dziury, która miałaby prowadzić od zamku aż do Australii. Rodzeństwo, jak widzicie, wierzyło, że ziemia jest okrągła. Wierzyło też, że po tamtej stronie mali australijscy chłopcy i dziewczynki chodzą do góry nogami jak muchy po suficie, a głowy zwisają im w dół.
Dzieci kopały i kopały, ręce miały gorące, czerwone i uwalane piachem, a twarze mokre i błyszczące od potu. Baranek próbował jeść piasek, bo myślał, że to żółty cukier, ale gdy przekonał się, że tak nie jest, zaczął strasznie krzyczeć, a potem, zmęczony krzykiem, usnął na zaspie ciepłego piasku w samym środku niedokończonego zamczyska. Dzięki temu pozostała czwórka mogła oddać się bez przeszkód kopaniu i wkrótce tunel do Australii był już tak głęboki, że Jania, zwana przez rodzeństwo Kicią, poprosiła, żeby przerwali robotę.
– A jak zrobi się dziura na wylot – powiedziała – i wlecicie raptem do Australii, zasypując oczy i usta Australijczykom?
– Racja! – zawołał Robert. – Rozgniewaliby się i zaczęli rzucać w nas kamieniami, i nie daliby nam obejrzeć ani kangurów, ani oposów, ani drzew eukaliptusa, ani emu, ani nic.
Cyryl i Antea wiedzieli, że do Australii nie jest wcale tak blisko, ale zgodzili się odłożyćłopatki i dalej kopali już bardzo ostrożnie, i tylko rękoma. Nie było to trudne, gdyż piasek w głębi jamy był miałki, delikatny i suchy – podobny do tego, jaki jest nad morzem. I pełno w nim było małych, pokruszonych muszelek.
– Kiedyś musiało być tutaj morze, mokre i migoczące w słońcu – powiedziała Jania – pełne ryb, węgorzy, korali i syren.
– I masztów okrętowych, i zatopionych hiszpańskich skarbów – dodał Cyryl. – Chciałbym znaleźć jakiegoś złotego dukata albo coś w tym rodzaju.
– A jakim sposobem morze zostało stąd zabrane? – zastanawiał się Robert.
– No przecież nie wyniesiono go wiaderkiem, głuptasie! – roześmiał się starszy brat. – Tato mówił, że ziemi w środku zrobiło się za gorąco. Tak jak tobie czasem w łóżku. Wyciągnęła więc wtedy ręce spod morza jak spod kołdry.
Kołdra, czyli morze, zsunęła się, a ręce zamieniły się w suchy ląd. Chodźcie, pójdziemy poszukać muszelek. O! tam w tej jamie coś sterczy, jakby ułamany kawałek kotwicy. A tutaj jest okropnie gorąco, w tej australijskiej dziurze.
Wszyscy chętnie przystali na propozycję, tylko Antea nadal grzebała w piasku. Zawsze lubiła dokończyć to, co zaczęła. Czuła, że nieładnie byłoby porzucić tunel, nie dokopawszy się do Australii.
Jama przyniosła rozczarowanie. Nie było w niej żadnych muszelek, a domniemana kotwica okazała się zwykłym złamanym trzonkiem motyki. Zgromadzone w jamie towarzystwo doszło ostatecznie do wniosku, że piasek tutaj wywołuje pragnienie większe niż ten nadmorski i ktoś rzucił pomysł, żeby wrócić do domu i napić się lemoniady. Nagle Antea krzyknęła:
– Cyryl! Chodź tu! Tutaj coś jest! Rusza się! Szybko, bo ucieknie!
Popędzili w jej stronę.
– To pewnie szczur – powiedział Robert. – Tato mówił, że w dawno opuszczonych miejscach jest pełno szczurów, a to musi być bardzo stare miejsce, skoro morze odeszło stąd tysiące lat temu.
– A może to wąż? – dodała Kicia.
– Zobaczymy! – zawołał Cyryl, wskakując do australijskiego tunelu. – Nie boję się węży. Lubię je. Jeśli to wąż, to go oswoję i w nocy będzie spał owinięty wokół mojej szyi.
– Nie będziesz sypiał z wężem – przerwał mu Robert stanowczo. – Chyba że to szczur, to możesz z nim spać.
– Przestańcie gadać głupstwa – powiedziała Antea. – To nie szczur, tylko coś znacznie większego. Ma nogi i futerko. Nie, zostaw łopatkę, mógłbyś go skaleczyć. Kop rękami.
– Żeby mnie ugryzło? Dziękuję! – odparł Cyryl, chwytając łopatkę.
– Daj spokój! To coś się odezwało... słyszałam, naprawdę... coś powiedziało.
– Co powiedziało?
– Powiedziało: „Zostawcie mnie w spokoju”.
Cyryl stwierdził, że siostrzyczce pomieszało się w głowie i razem z Robertem zaczęli kopaćłopatkami, a Antea, usiadłszy na skraju jamy, co rusz podskakiwała z przejęcia i wielkiego niepokoju. Chłopcy kopali wytrwale i wszyscy już teraz widzieli, że istotnie w głębi australijskiego tunelu coś się rusza.
– Ja się już nie boję! Dajcie mi kopać! – krzyknęła Antea, po czym uklękła i zaczęła rozgrzebywać piasek rękami jak pies, który raptem przypomniał sobie, gdzie zakopał kość.
– Czuję futerko! – zawołała, na wpółśmiejąc się a na wpół płacząc ze wzruszenia. – Czuję, naprawdę!
Nagle dobiegł ich jakiś oschły, nieprzyjemny głosik. Odskoczyli przerażeni, a serca zaczęły im bić jak szalone.
– Zostawcie mnie w spokoju! – usłyszeli wyraźnie. Spojrzeli po sobie zdumieni.
– Ale my tylko chcemy cię zobaczyć – odparł odważnie Robert.
– Chcielibyśmy, żebyś się nam pokazał – dodała Antea, również nabierając odwagi.
– No dobrze, skoro takie jest wasze życzenie – odpowiedział głos.
Piasek zaczął się ruszać i rozsypywać na wszystkie strony, i coś brunatnego, kosmatego i grubego wytoczyło się z jamy, otrząsnęło z piasku i usiadło, ziewając i trąc łapkami kąciki oczu.