Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść o miłości pięknej Amerykanki i bogatego Australijczyka.
Jack Henry McLachlan nie sądził, że dostanie od życia aż tak wiele. W Laurelyn Prescott odnalazł wszystko, nawet to, czego – wydawało mu się – nie chciał i nie potrzebował.
Szczęście młodej pary nie trwa jednak długo. Czar pryska wraz z powrotem mrocznej przeszłości Jacka. Mężczyzna chce ochronić ukochaną przed konsekwencjami popełnionych przez niego grzechów, lecz szybko okazuje się to niemożliwe. Nie ulega wątpliwości, że oboje będą musieli stawić im czoła.
Czy Jack i Laurelyn pokonają przeciwności losu?
Czy znowu będą szczęśliwi?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 378
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Razem w dusz i warg złączeniu”.
– Percy Bysshe ShelleyPrometeusz wyzwolonyprzeł. Leszek Elektorowicz
Dedykacja
Babci Dale,
bez której nie byłoby Margaret McLachlan.
Tęsknię za Tobą.
Rozdział 1
LAURELYN McLACHLAN
To niewiarygodne. Obudziłam się przed Jackiem Henrym, dzięki czemu mogę się mu przyglądać. Nawet gdy śpi, wygląda bardzo atrakcyjnie. Jednak nie to sprawia, że ten poranek jest czymś nowym. Jego wyjątkowość polega na tym, że po raz pierwszy budzę się u boku męża.
Wow. Zrobiłam to. Wyszłam za mężczyznę, który rok temu zaproponował mi trzymiesięczny układ. Na początku jego pomysł na naszą relację był zupełnie inny – niezobowiązujący seks w zamian za spędzenie z nim najlepszych chwil mojego życia. Mówiąc dosadnie? Zgodziłam się zostać jego dziwką. Proszę bardzo, przyznałam się do tego, ale nie ukrywam, że była to najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjęłam, bez względu na okoliczności. Teraz jest moim mężem i nie mogłabym być szczęśliwsza.
Nigdy nie będzie numeru czternastego.
Zaczęliśmy jako nieznajomi – podobnie jak wiele innych par – jednak nasz początek był o wiele bardziej skomplikowany. To proste słowo sprawia, że chichoczę za każdym razem, gdy je słyszę albo wypowiadam. Nie ma chwili, żebym sobie nie przypominała, jak zawzięcie mówił mi, że jest mężczyzną, który nie uznaje niczego, co skomplikowane. Jak bardzo się mylił. Okazało się, że wywróciłam jego świat do góry nogami. Świadomość, że mam nad nim taką władzę, sprawia, że czuję się niezwyciężona. Uwielbiana. Ktoś mógłby stwierdzić, że nasza znajomość zaczęła się w bardzo dziwaczny sposób. W przeszłości sama tak myślałam, ale potem staliśmy się dla siebie kimś więcej, niż którekolwiek z nas się spodziewało. Teraz jesteśmy państwem McLachlan i czeka nas wspólna przyszłość. Przyszedł czas, żebyśmy napisali własną historię – a najlepiej wyryli ją w kamieniu.
Patrząc na twarz męża, widzę, że jego gałki oczne poruszają się pod powiekami, co oznacza, że śni. Zastanawiam się, co mężczyzna taki jak on widzi w snach. Cokolwiek to jest, nie chcę mu przeszkadzać, więc przemieszczam się ostrożnie na brzeg łóżka i zsuwam nogi na podłogę sypialni w samolocie. Oglądam się przez ramię, by mieć pewność, że mój mąż nadal śpi. Nawet nie drgnął, zatem wstaję ze zwinnością złodzieja skradającego się nocą po domu.
Po wyjściu z łazienki wsuwam się do łóżka równie sprawnie, co z niego wyszłam. Jestem z siebie dumna, bo udało mi się zakraść do Jacka Henry’ego, nie budząc go przy tym. Wtedy jednak zdaję sobie sprawę, że za wcześnie zaczęłam wiwatować, bo nagle Jack Henry się podrywa i przyciska mnie do łóżka, uśmiechając się szeroko.
– Dzień dobry. – Nachyla się z coraz szerszym uśmiechem, a jego usta ledwie muskają moje. – Moja żono. – Dotyka czołem mojego czoła. – Wiesz... Podoba mi się, jak to brzmi.
– Lepiej, żebyś to uwielbiał.
– Hmm. Im dłużej będziemy razem...
Popycham go, po czym siadam na nim okrakiem.
– Skoro mowa o długości... – Pochylam się tak, że nasze wargi prawie się stykają. – Gdybym tak bardzo, bardzo się postarała... – Ocieram się o niego.
Przesuwa rękami po moich udach, aż spoczywają na biodrach.
– Myślę, że ta długość nie będzie potrzebowała tylu starań.
– Pan i te pańskie grzeszne usta, panie McLachlan.
– Kocha pani te grzeszne usta, pani McLachlan, i wszystko, co nimi pani robię. – Już mi to mówił.
Sunie dłońmi wzdłuż moich boków i nagle obraca się tak, że znowu ląduję na plecach. Zaczyna wędrować ustami w dół mojego ciała, aż dociera do pępka.
– Jeszcze język. Nie zapominaj, że to, co nim robię, także uwielbiasz.
Gdy liże pępek, przeczesuję palcami jego włosy, delikatnie drapiąc skórę na czubku głowy.
– Nie mogłabym zapomnieć o tym niezmiernie utalentowanym języku. Ani o tym, jak cudownie czułam się dzięki niemu zeszłej nocy.
Patrzy na mnie z szerokim uśmiechem.
– Czy nasza noc poślubna spełniła wszystkie twoje oczekiwania?
Nie mogę uwierzyć, że o to pyta.
– Była idealna. Taka, jak sobie wymarzyłam, a nawet lepsza. Nie wiedziałam, że mogę być taka szczęśliwa.
– Miniona noc okazała się zupełnie inna, niż sobie wyobrażałem. – Splata palce, kładzie je na moim brzuchu, a na nich opiera podbródek. – Tak wiele razy się kochaliśmy, ale nigdy nie sądziłem, że jako małżeństwo przeżyjemy to inaczej.
Znowu przeczesuję jego włosy. Nie wiem, co powiedzieć. Widzę, że czeka na odpowiedź, lecz nie potrafię nic wydusić. Mam wrażenie, że serce mi zaraz pęknie z miłości do tego człowieka.
– No weź, L. Swoim milczeniem sprawiasz, że robię się ckliwy.
Skinieniem proszę go, żeby się do mnie zbliżył, a gdy nasze oczy znajdują się na jednym poziomie, przesuwam dłońmi po jego policzkach.
– Masz rację. Nigdy nie było między nami aż tak intymnie i chyba nie mogłabym czuć się z tobą bardziej połączona.
Zakłada mi włosy za uszy, po czym dotyka czołem mojego czoła.
– Jesteś całym moim światem i zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa.
– Tylko ciebie potrzebuję do szczęścia.
Kiedy wtula twarz w moją szyję, czuję jego zarost.
– Na ślubie miałeś taką gładką twarz – mówię. – Nie mogę uwierzyć, że tak szybko zarastasz.
Podnosi głowę i przesuwa ręką po podbródku.
– Przeszkadza ci?
– Nie. Lubię twój zarost. Jest seksowny. Nie miałabym nic przeciwko, jakbyś trochę go zapuścił.
– Ale tylko trochę, tak? – upewnia się. – Nie masz na myśli takiej brody, jaką miałem kilka miesięcy temu?
Nigdy nie widziałam, żeby był tak zarośnięty.
– Nie wiedziałam, że zapuściłeś brodę.
– Byłem załamany po tym, jak pewna bezimienna dama mnie opuściła, i po prostu się zaniedbałem.
Nie tylko on źle to znosił.
– Ja też byłam załamana, ale nie zapuściłam brody. Zamiast tego pozbyłam się refleksów, bo jasne kosmyki gryzły się z moim samopoczuciem.
– Jak już zapuściłem tę brodę, znalazłem siwe włosy. – Wskazuje na skronie. – Tutaj też.
Chwyciwszy go za głowę, przechylam ją tak, żeby móc się przyjrzeć.
– Naprawdę?
– Tak. Siwieję. – Śmieje się. – Czy masz świadomość, że poślubiłaś starca?
Nadal trzymam go za głowę, więc poruszam nią tak, żeby musiał na mnie spojrzeć.
– Masz trzydzieści lat. To niedużo. Zrozumiano?
Pociera nosem o mój nos.
– Po twoim zniknięciu przeszedłem piekło, więc to na ciebie zrzucam winę za moje pierwsze siwe włosy.
Przesuwa nosem wzdłuż mojej szyi.
– Czy to oznacza, że więcej się ich nie pojawi, skoro nigdy nie zamierzam odejść? – pytam. – Nawet jeśli wywalisz mnie na bruk?
– Wybacz. Obawiam się, że to nieuniknione. Włosy mam po tacie, a on w wieku czterdziestu pięciu lat był prawie całkiem siwy. Nie masz więc zbyt wielu lat na cieszenie się młodo wyglądającym mężem.
Wyobrażam sobie Jacka Henry’ego z siwymi włosami. Nie wątpię, że z wiekiem będzie coraz przystojniejszy – jak Richard Gere.
– W takim razie, gdy ludzie będą nas widzieć za dziesięć lat, pomyślą, że małolata prowadza się ze swoim sponsorem?
Śmieje się.
– Nie, zobaczą wokół nas stadko małych Laurelyn i domyślą się, że byłem wystarczająco cwany, żeby przywłaszczyć sobie ciebie za młodu, kiedy jeszcze miałem u ciebie szanse.
– A ile dzieci to dla ciebie stadko?
Zbliża usta do mojego ucha.
– Kilkoro – szepcze.
Nie pozwalam, by moją uwagę rozproszyło mrowienie między nogami, wywołane jego bliskością.
– Ile dzieci mieści się w tym „kilkoro”, zależy od tego, z kim rozmawiasz.
Przeczesuje palcami moje włosy, muskając kciukiem skórę pod uchem.
– Kiedyś powiedziałaś mi, że widzisz siebie z trójką.
– Troje to kilkoro, ale nie powiedziałabym, że stadko.
– Wiem, ale chciałbym namówić cię na więcej. – Gdy znowu przesuwa nosem po mojej szyi, czuję jego ciepły oddech. Wie, jak mnie to podnieca. – I bardzo chciałbym zachęcić cię do majstrowania pierwszego już teraz.
Jak zaczęliśmy się widywać, nie chciał nawet myśleć o żonie ani dzieciach. Wyobrażając sobie swoją przyszłość, widziałam w niej męża – którego już mam – ale z dziećmi wolałabym poczekać. Zanim powiększymy rodzinę, chcę się nim nacieszyć, spędzając chwile we dwójkę.
– Dlaczego jesteś taki niecierpliwy? – pytam. – Jesteśmy małżeństwem niecałą dobę. Nie chcesz pożyć przez jakiś czas tylko we dwoje?
Przekręca się na plecy i wbija wzrok w sufit.
– Skąd ten pośpiech?
Wzdycha, po czym kładzie się na boku, twarzą do mnie.
– W rodzinie ojca od dawna pojawiają się choroby serca – wyjaśnia. – Ma pięćdziesiąt pięć lat i pierwsze problemy za sobą. Jego brat pierwszy atak serca miał jeszcze przed pięćdziesiątką. Boję się, że mnie za dwadzieścia lat czeka to samo, więc chcę powiększyć rodzinę i nie marnować czasu, tylko spędzić go z dziećmi, dopóki jesteśmy młodzi i zdrowi.
To dlatego miał nadzieję, że jestem w ciąży. Boi się, że młodo umrze. Nie miałam pojęcia, że trapi go coś takiego.
– Nie wiesz, czy też będziesz miał takie problemy.
– A ty nie wiesz, czy nie będę ich miał. – Chwyta mnie za kark i przyciąga do siebie. – Obiecaj, że to przemyślisz.
Ten piękny człowiek chce stworzyć ze mną nowe życie – małych ludzi, którzy będą wyglądać jak my. Kiedyś powiedział mi nawet, że właśnie to widział, gdy wyobrażał sobie naszą przyszłość. Chcę spełnić jego marzenia – a dzieci tylko ja mogę mu dać – więc dlaczego miałabym się nie zastanowić?
– Pomyślę o tym. Obiecuję.
– Dziękuję. – Całuje mnie z ogromną czułością. Nie ma w tym nagłości, która cechuje wiele naszych pocałunków.
Ten jest słodki i sprawia, że czuję się kochana.
– Tak bardzo cię kocham, L.
– Ja ciebie też kocham, ale musisz mi obiecać, że będziesz się ze mną dzielił swoimi lękami i obawami. Jestem twoją żoną i chcę wiedzieć wszystko. Poznać wszystkie twoje pragnienia, marzenia, a zwłaszcza lęki. – Musi zrozumieć, że nie ma powodu, dla którego miałby to przede mną ukrywać.
Dotyka palcem czubka mojego nosa.
– Ty. Ty jesteś moimi pragnieniami i marzeniami.
Wciągam go na siebie.
– Wiesz, co powiedzieć, żeby dobrać się kobiecie do majtek.
Przesuwa dłońmi po moich nagich biodrach.
– Żebym mógł to zrobić, powinnaś jakieś nosić, pani McLachlan.
– Ups. – Kładę na ustach dwa palce. – Masz rację. Pan McLachlan zdjął je wiele godzin temu.
– Nie założyłaś ich, a teraz leżysz pode mną całkiem naga.
Obejmuję go nogami, przyciągając bliżej.
– Zrobiłam to z dobrych pobudek. Chociażby po to, żebyś miał łatwiejszy dostęp.
Głaszcze mnie po udach, po czym je ściska.
– Łatwiejszy dostęp. Podoba mi się to. W takim razie powinnaś ciągle chodzić bez majtek.
– Może tak zrobię. – Wpija się w moje usta.
Zsuwam ręce niżej i chwytam jego dwa idealne pośladki.
– Uwielbiam twoje... australijskie pośladki.
Muska ustami to specjalne miejsce pod moim uchem.
– Australijskie, co? – szepcze ledwo słyszalnie. – Czyżby moja Jankeska tak szybko zaczęła się lubować w australijskich przysmakach?
– Może. – Przesuwa ustami po mojej szyi. – Jak widać. Im dłużej tu będę, tym więcej będzie tej australijskości w moim życiu.
Czuję nagłą utratę wysokości. Jack Henry jednak patrzy na mnie niewzruszony.
– Chyba niedługo będziemy lądować. – Unosi się, by sięgnąć po telefon, który leży na szafce nocnej. – Cholera. Wszystko o czasie.
Z głośników rozlega się głos pilota.
– Zbliżamy się do Maui, więc zgodnie z planem będziemy lądować za piętnaście minut. Miło było odbyć z państwem ten lot, państwo McLachlan. Wygląda na to, że w trakcie podróży poślubnej będą się państwo cieszyć wspaniałą pogodą. W tej chwili na Maui jest dwadzieścia jeden stopni, a w ciągu dnia temperatura wzrośnie do dwudziestu ośmiu. Ponadto ciągle ma być słonecznie.
Robię smutną minę.
– Tylko piętnaście minut.
– Wiem. To nie wystarczy, żebym zrobił z tobą to, co bym chciał. Poza tym musimy się ubrać i na czas lądowania usiąść w fotelach i zapiąć pasy. – Całuje mnie jeszcze raz. – Jak już wylądujemy, będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby robić wszystko, co tylko będziemy chcieli. Zostaniemy tyle, ile będziemy potrzebować.
Daje mi słodkiego buziaka i wstaje. Jest nagi, więc gdy grzebie w walizce, mogę podziwiać, jak wygląda z tyłu. Jest taki cudowny. I cały mój.
Idąc jego śladem, szukam sobie ubrań. Decyduję się założyć pierwsze rzeczy, które znajduję. Wybór pada na kwiecistą sukienkę na ramiączkach oraz fuksjowy kardigan. Będą się cudownie prezentować w połączeniu z lei[1], który dostanę po lądowaniu.
Ubrani, odświeżeni i z umytymi zębami, zapinamy pasy. Teraz nie mieliśmy na to czasu, ale gdy już dotrzemy do hotelu, przygotuję sobie długą, gorącą kąpiel, podczas której – mam nadzieję – będzie mi towarzyszył Jack Henry. Liczę, że w naszym apartamencie będzie się znajdował duży prysznic, pod którym oboje się zmieścimy, bo mam w planach dużo niegrzecznych rzeczy, które chcę zrobić mojemu mężowi.
Podczas lądowania Jack Henry trzyma mnie za ręce, a gdy koła dotykają płyty lotniska, oddycham z ulgą. Trochę już przywykłam do latania, występując z Southern Ophelia, ale zdecydowanie lepiej czuję się na lądzie.
– Często przylatujesz na Hawaje?
– Tak, byłem tu wiele razy. – Unosi moją dłoń do ust i całuje knykcie. – Ale cieszę się, że swój pierwszy raz tutaj spędzisz ze mną.
Zastanawiam się, po co przylatywał na Hawaje. Może z rodziną? Może w sprawach służbowych? A może po prostu z towarzyszką, dla rozrywki? Czuję ukłucie zazdrości. Żałuję, że myślę o takich sprawach podczas miesiąca miodowego, ale z natury jestem ciekawską osobą.
– Ile razy?
Odpowiada od razu:
– Dużo. Nie jestem w stanie podać ci dokładnej liczby. Tata ciężko pracował przez cały rok, a potem brał dwa tygodnie wolnego, żebyśmy mogli tu przylecieć. Mama uwielbia to miejsce, więc zabierała nas tutaj, nawet jeśli tata nie mógł nam towarzyszyć. Zawsze zatrzymywaliśmy się w tym samym domku, dlatego jako dziecko czułem się tam jak w drugim domu.
– Zawsze przylatywałeś z rodziną?
– Nie. Raz przyleciałem bez niej.
– Sam czy z kimś? – Nie powinnam pytać, skoro mogę otrzymać odpowiedź, która mi się nie spodoba.
– Ze znajomymi. – Liczba mnoga. Co to znaczy? Ze znajomymi czy „znajomymi”?
On się śmieje, ale ja nie.
– Znajomymi?
– Lepszym określeniem byłoby „pijanymi kumplami z uczelni”, skoro mowa o ludziach, z którymi spędziłem tu czas bez rodziny.
Och, z tym sobie poradzę.
– Imprezowaliście tutaj?
– Tak, ale tylko raz. Moi znajomi zdemolowali dom, więc właściciel był wściekły. Nie chodziło o małe usterki. Mama pokryła koszty napraw, ale zagroziła, że zatłucze mnie na śmierć, jeśli coś takiego się powtórzy. – Uśmiecha się szeroko. – Wiedziałem, że nie żartuje, dlatego więcej ich tutaj nie zabrałem.
– Nie wątpię, że Margaret chciała skopać ci tyłek.
– Na pewno przywaliła mi torebką. Uwielbia to robić. Wie, że to nie boli, ale tak wygląda, więc jej odpowiada. Zrobiła to przy moich znajomych. Boże, czułem się wtedy upokorzony. I właśnie dlatego to zrobiła.
Śmieję się, wyobrażając sobie, jak teściowa tłucze torebką swojego studiującego syna w obecności jego przyjaciół.
– Widziałaś ją w akcji? Powinna zawodowo boksować. Potrafi ci przyłożyć co najmniej trzy razy, zanim się zorientujesz, że w ogóle wzięła zamach.
Uwielbiam Margaret. Będzie najlepszą teściową na świecie.
Mogłabym nauczyć się od niej paru rzeczy.
– Muszę ją poprosić, żeby pokazała mi parę ciosów.
– Kochanie, proszę, nie. Nie zniosę więcej ostrego traktowania. Chyba że w sypialni. – Pochyliwszy się, całuje mnie w szyję, przez co natychmiast czuję motyle w brzuchu. Uwielbia mi to robić.
– Spocznij, chłopcze. Jeszcze nie jesteśmy w hotelu.
Odsuwa się i widzę, że ledwo powstrzymuje uśmiech.
– Co? Ma pan coś w planach, panie McLachlan?
– Możliwe. To niespodzianka, pani McLachlan. I już nie mogę się doczekać, aż ją zaprezentuję.
Samochód zatrzymuje się chwilę przed tym, jak Jack Henry chwyta mnie za dłoń. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, więc zgaduję, że kierowca czeka, aż wysiądziemy.
– Widzisz coś przez opaskę?
Właśnie tak. Mąż zawiązał mi oczy w samochodzie, nie w sypialni.
– Nic a nic. – To prawda. Widzę jedynie ciemność, co mnie dezorientuje. Ale nie tak, jak to, co teraz robimy. Staje się dla mnie oczywiste, że nie przyjechaliśmy do hotelu, tylko w jakieś zupełnie inne miejsce.
Czuję, jak przesuwa się na siedzeniu i ciągnie mnie za rękę.
– Chodź, kochanie.
Kiedy wysiadam z auta, w oddali słyszę szum fal, a powietrze pozostawia na moim języku słonawy posmak. Jesteśmy na plaży. Nie rozumiem, dlaczego z lotniska przyjechaliśmy właśnie tutaj, zamiast zabrać rzeczy do hotelu i wziąć długi prysznic po wyczerpującym locie. Jest za wcześnie na pływanie. Poza tym mam na sobie sukienkę, nie kostium kąpielowy.
Są to myśli zrzędliwej żony, więc je odsuwam. Jak mogę narzekać? Wyszłam za wymarzonego mężczyznę, który traktuje mnie jak królową. Mogłam skończyć o wiele, wiele gorzej.
– Chodź za mną. – Stawiam drobne kroki w stronę, w którą mnie ciągnie. Nic nie widzę, ale z tego, jak trzyma mnie za ręce, wnioskuję, że idzie tyłem. – Nie bój się, L. Nie pozwolę ci upaść. Nigdy.
Nawet przez chwilę nie wątpię w jego słowa.
– Wierzę ci, ale instynkt podpowiada, że się przewrócę, i trudno mi to zignorować.
– Jeszcze kawałek.
Nie idę po piasku. Podłoże jest twarde, bardziej przypomina asfalt. Zatrzymujemy się jakieś dwadzieścia kroków dalej.
– Zdejmę ci opaskę, ale chciałbym, żebyś zamknęła oczy i otworzyła je, dopiero gdy cię o to poproszę.
– Dobrze.
Nagle przez moje powieki przebija się światło słoneczne. Czuję jego ciepło na skórze.
– Możesz otworzyć oczy – oznajmia.
Wiatr rozwiewa mi włosy, które wpadają do oczu. Muszę potrząsnąć głową, żeby się ich pozbyć. Po chwili patrzę przed siebie i widzę niesamowity dom na nabrzeżu.
Czekam, aż Jack Henry coś powie – podpowie, co tu robimy – ale on milczy.
– Czy to tu zostajemy?
– Tak. – Szczerzy się, dumny z siebie. Może cieszy się, że zrobił mi niespodziankę. Spodziewałam się miesiąca miodowego w najlepszym hotelu na Maui, ale to jest o wiele lepsze.
– Podoba ci się?
Teraz to ja uśmiecham się jak kot z Cheshire. To oznacza, że nie będziemy musieli być cicho. Możemy dać się ponieść, bo i tak nikt nas nie usłyszy.
– Żartujesz sobie? Jestem wniebowzięta. Komu by się tu nie podobało? – Obejmuję go w pasie i mocno ściskam. – Tu będzie dużo lepiej niż w hotelu.
– To jest ten dom, o którym ci mówiłem. Ten, w którym w dzieciństwie spędzałem wakacje.
O ja. Nie wierzę, że zabrał mnie w miejsce, które kiedyś uważał za swój drugi dom.
– Och, Jacku Henry.
– Nie mogłem przylecieć na Maui ze swoją żoną i się tutaj nie zatrzymać.
Miał tak mało czasu na zaplanowanie podróży poślubnej. Nie mogę uwierzyć, że znalazł się wolny termin.
– Mamy szczęście, że akurat w tym czasie nie był zajęty.
Uśmiecha się, a potem odwraca mnie, żebym spojrzała na posiadłość. Obejmuje mnie od tyłu i przysuwa usta do mojego ucha.
– Jest mój, L. Kupiłem go dla ciebie. To prezent ślubny. – Gdy odwracam się twarzą do niego, drapie mnie zarostem po policzku. – Chcę spędzić resztę naszego życia, tworząc tutaj radosne wspomnienia z tobą i naszymi dziećmi.
O mamuniu.
Najlepszy. Mąż. Na świecie.
Rozdział 2
JACK McLACHLAN
Kiedyś myślałem, że nie chcę mieć żony ani dzieci. Było tak dlatego, że nie spotkałem właściwej osoby. Teraz wszystko się zmieniło – wyszła za mnie idealna kobieta, a ja nie mogę się doczekać, aż zostanie matką moich dzieci.
Cieszę się, że L zapytała, dlaczego tak szybko chcę powiększyć rodzinę. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek sam z siebie zebrał się na odwagę i o tym opowiedział. Blokowałby mnie strach. Mężczyzna nie lubi się przyznawać do czegoś takiego, ale w moim związku z L piękne jest właśnie to, że mogę jej powiedzieć o wszystkim.
Obraca się w moich ramionach i co chwilę składa krótkie pocałunki na moich ustach.
– Jesteś. Niesamowity.
– Cieszę się, że tak myślisz, bo jesteś na mnie skazana do końca życia – przypominam.
– Skazałam się na to z własnej woli. A to różnica.
Patrzę, jak promienie słońca tańczą na jej twarzy, gdy liście palmowe poruszają się na wietrze. Zakładam jej za ucho kosmyk włosów.
– Naprawdę jesteś szczęśliwa? – pytam.
– Nie ma takiej możliwości, żebym była szczęśliwsza niż w tym momencie.
Ujmuję jej twarz, wpatrując się w złotobrązowe oczy. Widzę w nich szczerość. Laurelyn Paige Prescott McLachlan wyszła za mnie z miłości, co oznacza, że jest wyjątkową kobietą.
– I ja również. – Pochyliwszy się, biorę ją na ręce. Towarzyszy temu jej pisk. – Myślę, że nadszedł czas, bym przeniósł pannę młodą przez próg. Chcę, żebyś zobaczyła resztę domu.
Obracam gałkę i delikatnie popycham drzwi stopą. L wygląda jak zachwycone dziecko. Kiedy stawiam ją na podłodze, powoli się rozgląda.
Pomieszczenia nie są podzielone, więc widzi salon, kuchnię oraz jadalnię. Nie wiem jednak, czy jej się to podoba, bo milczy.
– O czym myślisz?
– O tym, jak bardzo cię kocham – mówi, obejmując mnie i całując. – Troszczysz się o mnie – kontynuuje. Nasze wargi prawie się stykają. – Nikt nigdy tego dla mnie nie robił.
To okropne. Powinni się o nią troszczyć kochający rodzice. Ale tak nie było, co ukształtowało osobę, którą jest dzisiaj. Nie wiem, jakim cudem nie ma traumy ani nie jest w żaden sposób skrzywiona – to najsilniejsza osoba, jaką znam. Zastanawia mnie, jaką kobietą by się stała, gdyby rodzice poświęcali jej należytą uwagę.
Składam na jej ustach całusa i biorę ją za rękę.
– Chodź, pokażę ci resztę.
Zaczynam od pięciu mniejszych sypialni, po czym kieruję się w stronę tej głównej. Proszę ją, żeby zamknęła oczy. Zakrywam je dłonią, a drugą ręką prowadzę ją na środek pokoju. Podoba mi się ta zabawa.
– Tylko bez podglądania.
– Nie podglądam. Poza tym nie mam rentgena w oczach, nie jestem w stanie patrzeć przez twoją rękę.
– Prawda. – Zabieram dłoń, gdy ustawiam ją twarzą w stronę łóżka. – Okej. Otwórz oczy.
Wzdycha cicho i rozgląda się po pomieszczeniu – naszej świeżo wyremontowanej sypialni.
– Zdążyłem ze zleceniem remontu tej sypialni i jeszcze jednego pokoju. Wszystko odbywało się w pośpiechu. Podoba ci się?
– Jest cudowna. Nie wybrałabym niczego lepszego. – Odwróciwszy się, przesuwa rękami po moich ramionach. – Ani seksowniejszego.
Ja też widzę sypialnię po raz pierwszy i muszę przyznać, że podoba mi się efekt, choć znacznie różni się od naszego pokoju w Avalon. Tu jest zdecydowanie bardziej kobieco.
Na pewno jest jaśniej. Ściany są jasnobeżowego – prawie białego – koloru. Słońce będzie się przebijać mimo zasuniętych zasłon, więc będzie można zapomnieć o spaniu do późna. Mnie to nie przeszkadza, bo i tak zawsze wstaję wcześnie, jednak L może mieć problem. Uwielbia długo spać.
Wszędzie są tkaniny oraz tapicerka. W sypialni dominują odcienie niebieskiego, beżu i kremowego. Na meblach stoi mnóstwo świec, które czekają na zapalenie. Pachnie tu cudownie – jakby czerwoną porzeczką, którą L uwielbia. Nie muszę się bardzo starać, żeby wyobrazić sobie, jak będzie prezentować się ta sypialnia, zalana blaskiem świec, ani jak pięknie w całej tej oprawie będzie wyglądać naga Laurelyn.
Bardzo się cieszę, że wystrój przypadł jej do gustu.
– Projektantka odwaliła kawał dobrej roboty – przyznaję. – Dałem jej wolną rękę. Poprosiłem jedynie, żeby było romantycznie.
– Misja wykonana. – L podchodzi do łóżka i przesuwa dłonią po kolumnie. Zastanawiam się, czy myśli, że specjalnie kazałem wstawić takie łóżko. Nie zrobiłem tego, ale przyznaję, że to miła niespodzianka.
– Tu jest cudownie. Przez to chcę zostać cały dzień w łóżku... z tobą.
– W takim razie panna Rutledge zasłużyła na premię. – Biorę ją za rękę i prowadzę do małego salonu, gdzie stoi szezlong oraz stolik. Nie ma tu zbyt wiele przestrzeni, ale wystarczy na to, co wymyśliłem.
– Pomyślałem, że to pomieszczenie nadaje się idealnie na pokój dla dziecka. Nie jest duże, ale zmieściłyby się tutaj łóżeczko i przewijak. I może fotel bujany w kącie.
Milczy, rozglądając się, a mnie ogarnia strach, że za bardzo naciskam, że jest za wcześnie. Nie chcę, by tak myślała. Nie chcę wywierać presji. Minęła dopiero godzina od naszej rozmowy, podczas której powiedziała, że zastanowi się nad dzieckiem. Dlatego muszę się wstrzymać, zanim będzie zła.
– Przepraszam. Nie pomyślałem, jak to może zabrzmieć, dopóki siebie nie usłyszałem. – Przyciągam L i całuję w czubek głowy. – Nie wątpię, że przytłoczyłem cię tematem dzieci, ale obiecuję, że dam ci przestrzeń i pozwolę się zastanowić.
– Nic się nie stało. Byłeś ze mną szczery, wyjawiłeś swoje pragnienia i wszystko wyjaśniłeś. Nie mogłabym być na ciebie zła dlatego, że chcesz założyć ze mną rodzinę. – Obraca się w moich ramionach, więc patrzymy sobie w oczy. – Nie boję się starania o dziecko. Dobrze się bawiliśmy, trenując. Chodzi mi o ten kolejny etap. Tak niewiele czasu spędziliśmy tylko we dwoje...
Godzina to zdecydowanie za mało na przemyślenie sprawy.
– Uważam, że rozmowy o dzieciach trzeba odłożyć na później – mówię.
– Zgadzam się.
Całuję ją w skroń.
– Chcę ci coś jeszcze pokazać.
Idziemy korytarzem do drugiego wyremontowanego pokoju.
– To dom letniskowy. Często mieszkały tu dwie rodziny, dlatego ma dwie duże sypialnie – wyjaśniam.
– Kolejny romantyczny zakątek?
Śmieję się niezręcznie.
– Niekoniecznie. – Chwytam za klamkę. – Zamknij oczy.
– Wchodzi ci to w nawyk. – Robi to, o co proszę, więc otwieram drzwi i wprowadzam ją do środka.
– Teraz możesz otworzyć oczy.
Chłonie otoczenie, nie wierząc w to, co widzi. Ewidentnie jest w szoku. Lustrzane ściany. Lampy sufitowe. Scena. Rura.
Uśmiecha się szeroko, co biorę za dobry znak. Wchodzi po schodkach na scenę i przesuwa ręką po rurze z pozłacanego mosiądzu.
– Wow. Odważnie, panie McLachlan. Można by pomyśleć, że ma pan obsesję na punkcie tancerek pole dance.
Mało powiedziane.
Wchodzę za nią na scenę i kładę ręce na jej biodrach. Popycham ją lekko do przodu, aż opiera się o rurę.
– Tak właściwie to na punkcie tylko jednej – oznajmiam.
Sięga do guzika moich dżinsów, po czym go odpina. Wprawnymi palcami rozpina rozporek, a następnie wsuwa dłonie pod gumkę bokserek i zaczyna je zdejmować.
– A ja mam swoją obsesję. – Klęka przede mną.
Każdy facet marzy o takim widoku.
O Boże. Moja żona jest niesamowicie seksowna. Jakim cudem tak mi się poszczęściło?
Patrzy na mnie spod rzęs, tak samo, jak robiła już nie raz, i nie mogłaby wyglądać cudowniej. Dopóki nie widzę, jak przeciąga językiem po moim kutasie. Chcę zamknąć oczy i zatracić się w tym doznaniu, ale nie mogę przestać spoglądać na jej usta. To takie zmysłowe.
Pieści mnie na wiele sposobów. Szybko. Wolno. Delikatnie. Mocno. Nie wiem, czego się spodziewać. Uwielbiam to.
Nie mija więcej niż minuta, gdy czuję, że mógłbym dojść, bo jest w tym tak cholernie dobra. Ale nie chcę skończyć w jej ustach.
Dotykam czubka jej głowy.
– Przestań, L.
Pomagam jej wstać, po czym wkładam ręce pod sukienkę. Docieram do prawie nieistniejących majtek, zsuwam je wzdłuż jej nóg, a ona wychodzi z nich i odsuwa zszyte, ledwo widoczne skrawki materiału na bok. Zrzuca z siebie kardigan, a następnie ściąga sukienkę przez głowę. Obie te rzeczy idą w ślady majtek. Stoi przede mną w staniku oraz butach na obcasie, ale już niedługo sytuacja ulegnie zmianie. Stanik musi zniknąć. Buty zostają.
Cofam się i lustruję swoją śliczną żonę. Laurelyn to najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek spotkałem. Nie mogę uwierzyć, że już zawsze będzie moja. Spotkało mnie ogromne szczęście.
Kiedy przywołuje mnie skinieniem palca, nie waham się ani chwili. Nie mam wyboru, bo należę do niej i może robić ze mną, co tylko zechce. Zawłaszczyła mnie.
– Wejdź we mnie. Natychmiast.
Wyciąga ręce nad głowę i mocno chwyta rurę. Kiedy unosi dolną część ciała, aby objąć mnie nogami w pasie, rozumiem, jaką pozycję ma na myśli. Moja dziewczynka jest silna. Większość kobiet nie byłaby w stanie robić tego, co ona wyczynia na rurze.
– To coś nowego – stwierdzam. – Podoba mi się.
Zwalnia uchwyt jedną ręką i przyciąga mnie za głowę, żeby wpić się w moje usta. Po raz kolejny uświadamiam sobie, ile ona ma siły.
– Mylisz się. Ty to pokochasz – szepcze, po czym osuwa się na mnie.
Jęczę z rozkoszy i chwytam ją za pośladki, aby poruszać się z nią w idealnym rytmie. Wchodzę mocno, a ona odpowiada na każdy ruch. Sprawia, że jestem z niej dumny, ale nie mija wiele czasu, zanim poczuję zbliżający się orgazm. Popchnęła mnie ku krawędzi, pieszcząc ustami. Dostałem niezłego kopa na start, więc wiem, że bliżej mi do końca. Nie ma jednak opcji, żebym przekroczył linię mety bez Laurelyn, dlatego zwalniam.
Przesuwam palce na jej łechtaczkę. Pocieram ją tak, jak ona brała mnie w usta. Szybko. Wolno. Delikatnie. Mocno. Gdy zaczyna nierówno oddychać, mam pewność, że jest blisko. Wtedy dochodzę.
– Kocham. Cię. L. – Jestem głęboko w niej, stąd wiem, dlaczego mi nie odpowiada. Czuję, jak jej mięśnie gwałtownie się zaciskają. Jest zbyt pochłonięta własnym orgazmem.
Kiedy jej oddech się uspokaja, puszcza rurę i zarzuca mi ręce na szyję.
– Ja też cię kocham – mówi, po czym całuje mnie w usta. Trzyma się mnie trzęsącymi się rękami. Podejrzewam, że dają się jej we znaki zmęczone mięśnie, bo dawno nie trenowała. – Wyszłam z wprawy. Będę odczuwać skutki tego przez najbliższy tydzień.
Wolę, żeby podczas naszego miesiąca miodowego nie była obolała. Zbyt wiele rzeczy chcę z nią zrobić.
– Powinnaś wziąć gorącą kąpiel. Pomoże rozluźnić mięśnie. A gdy wyjdziesz z wanny, zrobię ci masaż.
Patrzy na mnie z uwielbieniem i staje na palcach, ale jedyne, co osiąga, to muśnięcie czołem mojego nosa. Nie należy do wysokich, więc pochylam się, żeby jej pomóc.
– Mmm. Miałam rację. Jesteś najlepszym mężem na świecie.
– Dopiero się rozgrzewam, kochanie. Mało widziałaś.
Niosę ją do wanny – nie dlatego, że nie ufam jej nogom, po prostu chcę to zrobić. Stawiam ją na podłodze w łazience i pomagam usiąść na krześle, na co się śmieje. Mówi, że zachowuję się niedorzecznie, ale nie obchodzi mnie to. Kiedy w grę wchodzi jej komfort, nie ma czegoś takiego jak przesada z mojej strony.
Gdy odkręcam wodę, w pomieszczeniu szybko robi się parno.
– Sprawdź, czy woda nie jest dla ciebie za ciepła.
Podchodzi i wkłada palce pod strumień.
– Jest idealna.
Zdejmuje szpilki, które nie spadły jej w drodze do łazienki, i nagle staje się o jakieś osiem centymetrów niższa.
– Weźmiesz ze mną kąpiel? – pyta. – Nie tylko ja miałam trening.
Planowałem sprawdzić, co się dzieje w winiarniach, ale jak mógłbym nie przyjąć takiego zaproszenia?
– Oczywiście, ale pozwól, że najpierw przyniosę twoje kosmetyki.
Po chwili wracam z kosmetyczką i ściągam spodnie, których nie dałem rady zdjąć podczas naszych igraszek. Pierwszy wchodzę do wanny, a L siada z gracją między moimi nogami, żeby móc oprzeć się o moją klatkę piersiową. Rozkoszuję się dotykiem jej skóry na mojej skórze.
Właśnie tak powinno wyglądać życie. Koniec z pustką podczas trzymiesięcznych romansów z kochankami, których nawet nie chciałem poznać. Nie wiem, co widziałem w tych relacjach. Nie byłem szczęśliwy, nie chodziło także o poczucie spełnienia. Nie potrafię tego nazwać. To L jest moim wszystkim i nie ma od tego odwrotu. Chcę, żeby już zawsze było tak, jak jest teraz.
Sunę dłońmi po jej biodrach, masując je pod wodą. Czuję, że do jednego z nich coś się przykleiło. To chyba jakaś naklejka. Im dłużej przesuwam po niej palcami, tym bardziej zaczyna odstawać. W końcu chwytam za róg i pociągam mocniej.
Kiedy Laurelyn się wzdryga, już wiem, że zrobiłem coś złego.
– Jacku Henry!
Cholera, mam kłopoty.
– Pewnie nie powinienem był tego robić?
– Nie. Nie powinieneś był.
– Przepraszam, L. – Wyjmuję spod wody prostokątny plaster w cielistym kolorze, a ona blednie. – Myślałem, że przypadkiem coś przykleiło ci się do biodra. Co to jest?
– Raczej było. Mój plaster antykoncepcyjny.
– Och. – Pomyśli, że zrobiłem to celowo. Zapewne będzie wściekła przez cały miesiąc miodowy i nie będzie chciała ze mną sypiać, żeby nie zajść w ciążę. Cholera. – Nie wiedziałem, przysięgam. Masz drugi? – Zaczynam wstawać. – Przyniosę ci go.
Chwyta mnie za rękę.
– Mam jeszcze jeden, ale to na przyszły tydzień. Będę tydzień krócej na hormonach, więc równie dobrze mogę go w ogóle nie przyklejać.
– Proszę, nie bądź zła. To było głupie, ale naprawdę nie wiedziałem.
Rozluźnia się, a ja oddycham z ulgą.
– W porządku. Powiedziałam ci, że zmieniłam antykoncepcję, ale pewnie uznałeś, że biorę tabletki. Powinnam była ci powiedzieć, na jaką metodę się zdecydowałam.
Nie wiem, jakie są konsekwencje tego, co zrobiłem, ale to nie powstrzymuje poczucia, że zrobiłem jej coś złego.
– Powiedziałem ci, że nie chcę używać prezerwatyw podczas miesiąca miodowego, ale zacznę. Zasłużyłem sobie na to za bycie głupkiem i zerwanie ci plastra, zanim w ogóle zapytałem, co to jest.
– Kochanie, nic się nie stało – zapewnia. – Nie musisz tego robić. Oboje nie lubimy prezerwatyw. Wczoraj użyłam środka plemnikobójczego. Mogę to robić przez najbliższe tygodnie, dopóki nie kupię kolejnych plastrów. I tak nie korzystałam z nich długo.
Jestem szczęściarzem. Przecież równie dobrze mogła mnie opieprzyć.
– Dziękuję, że nie jesteś na mnie zła.
– Nie mam za co być zła, McLachlan.
– Teraz tak mówisz, ale co będziesz sobie myślała, jak zajdziesz przeze mnie w ciążę?
Odchyliwszy się, całuje mnie w podbródek.
– Pomyślę, że do tanga trzeba dwojga i najwyraźniej tak miało być.
Rozdział 3
LAURELYN McLACHLAN
Jestem zdezorientowana. Czarny piasek zawsze wydawał mi się brzydki, ale ten tutaj taki nie jest. Ta plaża zapiera dech w piersi.
– Czarny piasek. – Słyszę zaskoczenie we własnym głosie. – Nie tego spodziewałam się po plaży na Hawajach.
Jack Henry śmieje się, rozbawiony moim zdziwieniem.
– To kolejny powód, dla którego tak bardzo kocham to miejsce. Jest zupełnie inne niż plaża przy moim domu w Auckland. Całkowite przeciwieństwo.
Grzebię w nim palcami.
– Gdybym wiedziała, że jest czarny, nie oczekiwałabym zbyt wiele, dlatego dziękuję, że o tym nie wspomniałeś.
– Lawa z wybuchającego wulkanu trafia do wody, a tam jej temperatura spada. Fale znoszą ją na plażę i dlatego piasek jest czarny – wyjaśnia.
Siadam na leżaku, na którym Jack Henry właśnie rozłożył ręcznik.
– Mój mąż jest naukowcem. Kto by pomyślał?
Przygotowuje leżak dla siebie i również zajmuje miejsce. Założył moje ulubione okulary, a gdy na mnie patrzy, widzę w nich swoje odbicie.
– Więc ta plaża jest twoim prywatnym kawałkiem nieba? – pytam.
– Naszym prywatnym kawałkiem nieba, Laurelyn. Co moje, jest też twoje. Musisz do tego przywyknąć.
Rozwiązuję górę od bikini i pozwalam jej się zsunąć.
– W takim razie mogę zrobić to?
– Cholera, L. – Śmieje się, lustrując mnie wzrokiem. – Ta plaża jest nasza, ale to nie oznacza, że nie może tu zabłądzić żaden plażowicz.
– Wtedy ten ktoś pomyśli sobie, że to plaża nudystów. – Rzucam w niego jasnoczerwonym stanikiem. – Bo nie zamierzam tego z powrotem zakładać.
– Buntowniczka.
– A żebyś wiedział.
Wyleguję się na leżaku, ciesząc słońcem. Kocham przebywać na zewnątrz, bo tylko tu czuję się całkowicie wolna. W dzieciństwie właśnie na dwór uciekałam od niej. Mama ciągle miała kaca – chyba że akurat nafaszerowała się lekami – więc w domu cały czas było ciemno, ponuro i zimno. Miałam zakaz rozsuwania zasłon. Światło raziło ją w oczy i nie pozwalało spać w ciągu dnia, aby odpocząć przed całonocnymi imprezami. Uchylenie okna, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza, nie wchodziło w rachubę, ponieważ wtedy uciekałoby schłodzone przez klimatyzację powietrze.
To były złe dni. Złe lata. Nie chcę o tym myśleć i psuć tej wspaniałej chwili. Pogoda jest piękna, a ja wyleguję się na słońcu z moim mężczyzną. W tym momencie mam wszystko, czego mi potrzeba.
– Błądzisz gdzieś myślami.
Jakim cudem on to wie? Odwracam się do niego.
– Skąd wiesz?
Wskazuje na moje udo.
– Kreślisz na skórze znak nieskończoności. To cię zawsze zdradza – wyjaśnia.
Nie zdawałam sobie sprawy, że to robię, jednak on zauważył. Zawsze wszystko widzi.
– Co ci chodzi po głowie, kochanie?
Powinnam odsunąć myśli o dzieciństwie, zachowując je dla siebie, aby nie psuć nastroju? Czy lepiej się zwierzyć, pozwalając, żeby Jack Henry dowiedział się nieco więcej o mojej przeszłości, która sprawiła, że jestem takim, a nie innym człowiekiem?
Już nie lubi mojej mamy. Kolejnymi historiami tylko doleję oliwy do ognia, jednak kiedy go o coś pytam, jest ze mną szczery. Nie czułabym się dobrze, ukrywając coś przed nim.