Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wciągający romans historyczny z perspektywą osoby Aro-Ace!
Miłość, przygoda i niebezpieczeństwo w XIX-wiecznej Anglii!
Niespodziewany spadek pozwala Elise Larking, pannie z prowincji, przyjechać po raz pierwszy na sezon do Londynu. Spotyka tam ona młodą, ekscentryczną arystokratkę, Anne Woodward, która postanawia wprowadzić nową znajomą do towarzystwa. Już na pierwszym balu Elise dostrzega James Harding, hrabia Marwick, niechętnie widywany na salonach właściciel klubu hazardowego. Szybko okazuje się, że losy tych trojga połączy seria przedziwnych wypadków, których finał może się okazać znacznie bardziej niebezpieczny niż tylko nieprzychylne plotki...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 77
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Manks
Pieśni dzikich kwiatów
Przygotowanie publikacji:
Ef Ef Usługi Wydawnicze | ef-ef.pl
Redakcja: Ewa Krefft-Bladoszewska
Korekta: Maciej Lidachowski
Skład, projekt typograficzny: Ewa Krefft-Bladoszewska
Projekt okładki: Anna Koczela | Ig: @flowerdragonart
Źródła graficzne do okładki: rawpixel.com
Wykonano w programie Canva
Na okładce wykorzystano fragment obrazu „Czerwone maki” Františka Kavána (olej na płótnie, 1910 r., obraz w kolekcji Slovak National Gallery)
Copyright © Anna Koczela 2025
Wydanie I
ISBN 978-83-974065-3-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie utworu bądź jego fragmentów bez zgody autora zabronione.
Historia, którą tu przedstawiam, nie jest powieścią historyczną ani nie aspiruje do takiego miana. To współczesna opowieść ubrana whistoryczny kostium. Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych osób, miejsc czy zdarzeń są całkowicie przypadkowe.
Autorka
28.08.1843
A więc to już pewne – jutro wyjeżdżamy. Jak co roku ogarnia mnie nostalgia. Londyn wsezonie jest wprawdzie pełen atrakcji, ale nie potrafię nie tęsknić za naszym domem iokolicą. Czasem myślę, że mogłabym wogóle nie opuszczać Northumberland, chodzić zGinną po łąkach izbierać zioła.
Nie mam złudzeń co do sezonu. Nie będzie zapewne ciekawszy od poprzednich. Na szczęście, dobiegającej trzydziestki starej pannie nikt już tak bardzo się nie przygląda, więc będę mogła mieć trochę swobody. Uczestniczyć wtych przyjęciach, na które rzeczywiście mam ochotę inie zmuszać się do tańca zkolejnymi nudnymi synami arystokratów. Interesują ich tylko karty, konie ikobiety. Aż żal mi tych pieniędzy, które rodziny przepuściły na ich wykształcenie. Szkoda, że Ralph wróci zBolonii dopiero na święta. Czasem myślę, że mój brat to jedyna rozsądna osoba spośród podobnych mi wiekiem, jaką znam.
Choć, kto wie – może wtym roku Londyn jednak czymś mnie zaskoczy?
Koło podskoczyło na nierównym bruku, wyrywając Elise zdrzemki. Rozejrzała się niezbyt przytomnie inapotkała taksujące spojrzenie matki.
– Obudź się, dziewczyno – sarknęła jej rodzicielka. – Za chwilę będziemy na miejscu.
Elise spuściła oczy, nie chcąc wywołać kolejnego potoku narzekań iwyjrzała przez okno. Nigdy dotąd nie była wLondynie iwidok pięknych kamienic oraz licznych przechodniów lekko ją oszałamiał. Od dawna skrycie marzyła owyrwaniu się zHarrowdale, małego miasteczka wSurrey, gdzie spędziła całe swoje dotychczasowe życie. Teraz jednak, wobec ogromu miasta itłumu na ulicach, poczuła się niepewnie. Czy naprawdę dziewczyna zprowincji, do niedawna bezposażna córka notariusza, ma czego szukać na londyńskich salonach? Nieoczekiwany spadek po wuju, bracie matki, który otrzymała przed miesiącem, nagle wydał jej się ledwie drobiazgiem. Czy ma szansę zrobić jakiekolwiek wrażenie na londyńskim towarzystwie zledwie pięcioma tysiącami funtów posagu, wspomnieniem szlacheckiego pochodzenia dziadków, których nigdy nie poznała iprotekcją starej ciotki, wprawdzie wdowy po parlamentarzyście, lecz od dawna już pozostającej na uboczu życia towarzyskiego? Jej matka przynajmniej tak uważała.
– Wreszcie masz szansę na dobre małżeństwo – powiedziała jej, ledwie adwokat wuja opuścił ich skromne mieszkanie – Pięć tysięcy to całkiem zgrabny mająteczek, anazwisko twego dziadka dużo swego czasu znaczyło.
Nie dodała przy tym, że ojciec zerwał znią wszelki kontakt, gdy poślubiła ubogiego notariusza iże aż dotąd nikt zrodziny nie wyraził jakiegokolwiek zainteresowania ich losem. Nawet gorąca adoracja męża, do ostatnich chwil zapatrzonego wżonę jak wobraz święty, nie złagodziła głębokiej urazy, jaką żywiła do swej rodziny za to, że się jej wyrzekła. Teraz, mając możliwość odzyskania, choćby iprzez córkę, jakiejkolwiek cząstki dawnego życia, natychmiast odnowiła kontakt ze swą wiekową krewną iniemalże wybłagała, by ta zgodziła się wprowadzić Elise do towarzystwa wnadchodzącym sezonie. Córka zaś miała jedno zadanie – znaleźć bogatego męża.
Elise nie oponowała. Dawno już przekonała się, że lepiej akceptować postanowienia matki, niż się znią spierać. Aurelię opór mógł jedynie utwierdzić wraz podjętej decyzji. Gdy po raz kolejny wyrzuciła zsypialni córki książki filozofów iponownie przepędziła ją zgabinetu ojca, gdzie Elise przeglądała opisy dawnych spraw, jednocześnie wygłaszając jej wykłady o„głupich fanaberiach niegodnych młodej damy” – tak bowiem określała intelektualne zainteresowania córki – Elise postanowiła dla świętego spokoju unikać kolejnych konfliktów. Zadowolona ztakiego obrotu spraw matka wkońcu dała córce trochę wytchnienia. Dzięki temu Elise mogła, wczasie długich spacerów po okolicy lub też kryjąc się wogrodzie, kontynuować swoje zainteresowania. Choć ostatnio było ztym trudniej, ato za sprawą dawnego asystenta ojca, który przejął po nim kancelarię. Starszy od Elise oponad dziesięć lat mężczyzna zaczął okazywać dziewczynie niezbyt mile przez nią widziane zainteresowanie. To jedynie upewniło niechętną owemu dżentelmenowi wdowę po dawnym wspólniku, że córkę trzeba natychmiast zabrać zSurrey.
Elise sama powitała propozycję wyjazdu zradością. Cieszyły ją nowe perspektywy, miała serdecznie dość małomiasteczkowej mentalności znajomych matki ibyła zmęczona ciągłym poczuciem wyobcowania wmiejscu, które znała od dzieciństwa. Nie rozmyślała zbyt dużo omałżeństwie jako takim. Jak każda uboga panna na wydaniu zdawała sobie sprawę zfaktu, że to może być jej jedyna szansa na poprawę życiowej sytuacji, choć nie lubiła myśleć otym wten sposób. Gdzieś głęboko wjej sercu tliło się marzenie omężczyźnie, który będzie adorował ją choćby wpołowie tak, jak ojciec całe życie adorował matkę. Marzenie to tłumiła jednak obawa, że ze względu na swój niewielki majątek inieszczególne koneksje, będzie się musiała zadowolić tym, co – kto – się trafi. Przynajmniej teraz miała wkońcu szansę, by spróbować znaleźć szczęście.
Rozmyślania przerwało Elise gwałtowne zatrzymanie się powozu. Stangret zakomunikował, że dotarli na miejsce. Dziewczyna posłusznie zebrała swoje rzeczy iwysiadła za matką. Zlekka niepewnie spojrzała wgórę, na potężny gmach miejskiego domu ciotki, wktórym miała spędzić najbliższe, tak istotne dla jej życia miesiące.
Ostrożne pukanie sprawiło, że James podniósł głowę znad przeglądanych akurat papierów.
– Wejść! – zawołał iodchylił się za biurkiem na widok swojego wspólnika, prawnika ijedynego przyjaciela, Tristana Pyke’a, który wsunął się do gabinetu.
– Jak stoją sprawy? – zagadnął przybyły, rzucając okiem na zawalone papierami biurko.
– Bardzo dobrze – James omiótł wzrokiem papiery. – Sezon się jeszcze nie zaczął, aprzychody klubu już zaczynają gwałtownie rosnąć.
Green Mill Gentelmen’s Club, którego obaj byli właścicielami, był najpopularniejszym klubem dla dżentelmenów wstolicy, atakże, jak szeptali złośliwi, najgłębszą jaskinią hazardu po tej stronie Tamizy. Azarazem życiowym osiągnięciem iprawdziwą dumą Jamesa, który stworzył go od zera wkrótce po tym, jak udało mu się zapewnić sobie sądownie prawo do spadku po ojcu, zmarłym hrabim Marwick. Od powstania przed dziesięcioma laty klubu, nieprzerwanie zdobywał on nowych członków iprzynosił coraz większe zyski, czyniąc właściciela obiektem niechętnego podziwu londyńskiej socjety.
– Sezon zaczyna się za dwa tygodnie – mruknął pod nosem Tristan, wyglądając za okno, jakby coś rozważał. – Balem uksięcia Rochester. Może powinniśmy się tam pojawić.
James drgnął lekko inatychmiast starannie przybrał obojętny wyraz twarzy.
– Nie sądzę, żeby to było konieczne – powiedział, starając się zachowywać niewzruszenie. – Wszyscy arystokraci, którzy się na nim pojawią, itak zjawią się wGreen Mill wciągu następnego tygodnia.
– Zapewne – zgodził się Tristan. – Ale sam wiesz, jak dobrze jest dbać wtowarzystwie opozory. – Zerknął szybko na przyjaciela, po czym dodał: – Wiem, co myślisz otakich imprezach, ale póki jesteś hrabią Marwick, chcesz czy nie, należysz do tego świata. Iczasem nawet ty musisz się wnim pokazać.
James zacisnął usta iodwrócił głowę. Podejrzewał, że przyjaciel ma słuszność. Rzeczywiście, jako hrabia powinien przynajmniej zachowywać pozory. Wątpił jednak, by Tristan miał pojęcie, ile go to kosztowało. Jako syn niezbyt zamożnego szlachcica zKornwalii, jego wspólnik był traktowany zpewnym lekceważeniem, nie mogło się ono jednak równać ze wzgardą, jaką towarzystwo okazywało jemu, synowi brazylijskiej Kreolki. Nawet jeśli rzeczona Kreolka była prawną małżonką jego ojca.
Arystokracja nigdy nie wybaczyła dawnemu hrabiemu, że porzucił swą wysoko urodzoną żonę, by związać się zkobietą zkolonii, ociemnej karnacji iwyraźnym, hiszpańskim akcencie – ani chłopcu, który zrodził się ztego związku iktóry zgodnie zprawem odziedziczył po ojcu tytuł iziemie wKent. Na nic się zdał gwałtowny opór dalszej rodziny – ostatecznie sąd rozstrzygnął spór, przyznając wyłączne prawa do spadku jedynemu synowi hrabiego. Ledwie zakończył się proces, nowy hrabia Marwick znów wywołał powszechne oburzenie, inwestując wklub hazardowy, który, co gorsza, okazał się być wielkim sukcesem iprzynosił właścicielowi pokaźne zyski. Wkrótce wielu arystokratów zorientowało się, że ich dochód coraz częściej znika wkieszeni „legalnego bękarta”, jak pogardliwie mówiono wtowarzystwie oJamesie Hardingu, awtedy owa niechęć wzrosła jeszcze bardziej. Nikt jednak nie mógł już otwarcie występować przeciw hrabiemu – jego wpływy imajątek okazały się być zbyt potężne, by ktokolwiek mógł je zignorować. Niemniej, gdziekolwiek się nie pojawił, James czuł podszytą zawiścią niechęć towarzystwa ichoć tego nie okazywał, nie przepadał za modnymi przyjęciami, preferując ciemne wnętrze iduszną atmosferę swojego klubu, wktórym czuł się jak wdomu. Do tego stopnia, że wsezonie często nawet nocował wprywatnych pokojach nad klubem inie wracał do swej londyńskiej rezydencji.
– Rozważ to – słowa Tristana wyrwały Jamesa zzadumy – naprawdę sądzę, że powinieneś być na tym przyjęciu.
James westchnął izerknął na zawalone papierami biurko. Może rzeczywiście powinien się tam pojawić. Choćby po to, by pokazać londyńskim arystokratom, że nie zamierza dać się ignorować.
– Dobrze – zdecydował zlekką rezygnacją. – Przyjmę zaproszenie Rochestera.
18.09.1843
No proszę, ajednak sezon zapowiada się ciekawie. Trzy dni po naszym przyjeździe odwiedziła nas sąsiadka z