Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Klub Książki musi ponownie wkroczyć na scenę!
Liv Papandreas ma najlepszą pracę na świecie w najpopularniejszej restauracji w Nashville. Jej życie jednak nie jest tak słodkie jak to, co wychodzi spod jej palców. Ma szefa – gwiazdę cukiernictwa, tyrana i kłamcę. Kiedy Liv przyłapuje go na gorącym uczynku, najpierw jest zastraszana, a następnie zwolniona z pracy. Jednak nie zamierza się poddać. Poprzysięga zemstę. Tylko jak walczyć z uwielbianym przez miliony celebrytą?
Może z pomocą innego popularnego faceta? W tym wypadku jej największego nemezis, Brandena Macka, który jeszcze nie tak dawno pomagał jej szwagrowi ratować małżeństwo. Tajemniczy Klub Książki musi ponownie wkroczyć na scenę, by tym razem zawalczyć o coś więcej niż małżeństwo. Gra toczy się o ogromną stawkę, a nawet najmniejszy błąd może zaważyć na życiu wielu kobiet.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 367
Rok wydania: 2021
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojej mamie Dziękuję, że wychowałaś mnie na silną kobietę
Braden Mack wjechał swoim terenowym porsche na ciemny parking, zajął wolne miejsce na jego krańcu i czekał na sygnał. Dwa rzędy naprzeciwko niego stał na luzie chevrolet suburban z włączonymi światłami.
Minęła minuta. Dwie minuty.
W końcu chevrolet dwukrotnie zamrugał długimi.
Już czas.
Mack wyłączył silnik, wyciszył telefon i schował go do kieszeni skórzanej kurtki. Gdy wysiadł z auta, pasażerowie chevroleta zrobili to samo. Jedna po drugiej wyłaniały się z niego olbrzymie sylwetki mężczyzn, których oddechy momentalnie zamieniały się w obłoczki pary. Mack spotkał się z nimi w połowie drogi między autami.
– Spóźniłeś się – burknął Del Hicks, jeden z jego najbliższych przyjaciół.
– Ratowałem pewne małżeństwo.
– Kolejna samotna żona? – Autorem tego pytania był Derek Wilson, miejscowy biznesmen.
– Faceci to niereformowalne tumany.
– I właśnie dlatego tu jesteśmy, prawda? – odezwał się głębokim głosem mistrza zen Malcolm James, dumny posiadacz imponującej brody.
– Tak jest. – Mack zmierzył wszystkich wzrokiem, próbując oszacować ich męstwo i oddanie sprawie. – Jeśli ktoś chce się wycofać, niech zrobi to teraz, bo potem nie będzie już odwrotu.
– Wchodzę w to – zapewnił Derek.
– Do dzieła. – Ubrany w rękawiczki Del uderzył pięścią w dłoń.
– Przypomnij mi, co my tu, do cholery, robimy – powiedział zrzędliwym tonem Gavin Scott, jeden z najnowszych członków grupy, kuląc ramiona na wietrze. – To znaczy oprócz odmrażania sobie jaj.
Mack odwrócił się i spojrzał na budynek. Na ruchliwy chodnik biegnący wzdłuż niedużej galerii handlowej padała jaskrawoczerwona poświata neonowego szyldu księgarni Music City Books. Przez trzy lata ich klub książki działał w podziemiu. Czytali w tajemnicy. Spotykali się za zamkniętymi drzwiami. Było ich razem dziesięciu – profesjonalnych sportowców, włodarzy miasta, geniuszy nowych technologii oraz biznesmenów. No i był jeszcze Mack, właściciel kilku barów i klubów nocnych w Nashville. Wszystkich łączyła miłość do książek, dzięki którym byli lepszymi ludźmi, lepszymi kochankami i lepszymi mężami. Mack jako jeden z ostatnich członków klubu nie zaliczał się do tej ostatniej grupy.
– Co tu robimy? – Spojrzał na pozostałych. – Idziemy kupić parę cholernych romansów. Publicznie.
Złapał się pod boki i czekał na reakcję, licząc na donośne wiwaty. Gdyby to był film, w tle rozbrzmiałby teraz jakiś porywający kawałek instrumentalny. Ale odpowiedziało mu tylko głośne pierdnięcie piątego członka grupy – hokeisty, którego wszyscy nazywali Rosjaninem i który miał to nieszczęście, że cierpiał na nietolerancję laktozy.
Teraz złapał się za brzuch.
– Muszę poszukać toalety.
Mack pokręcił głową.
– Idziemy.
Rosjanin wyrwał przodem nieco koślawym krokiem. Reszta, z Mackiem na czele, ruszyła za nim. Zatrzymali się na skraju parkingu, żeby przepuścić sznureczek aut, po czym przebiegli przez drogę na chodnik. Rosjanin przyspieszył i zniknął w środku, nawet się nie oglądając. Zaczynało się robić niebezpiecznie. Ten kibelek jeszcze nie wiedział, co go czeka. Rury mogły tego nie wytrzymać.
Położywszy dłoń na klamce, Mack wziął głęboki oddech i po raz ostatni obrzucił chłopaków wzrokiem.
– Okej, zasady są takie: każdy musi kupić co najmniej jedną powieść do przedstawienia jako propozycję następnej lektury klubowej. Nie ma zasłaniania okładek. A jeśli ktoś zapyta, nie kupujecie jej na prezent, tylko dla siebie. Są pytania?
– A co, jeśli ktoś nas rozpozna? – burknął Gavin. Z nich wszystkich cieszył się prawdopodobnie największą sławą. Jako zawodnik pierwszoligowej drużyny bejsbolowej Nashville Legends z dnia na dzień zyskał ogólnokrajowy rozgłos, zaliczywszy wielkiego szlema w ostatniej rundzie szóstej kolejki play-offów.
– No i co z tego? – odpowiedział pytaniem Malcolm, inna znana twarz i biegacz miejscowej drużyny futbolowej. – Bez przerwy psioczymy na toksyczne zmaskulinizowane społeczeństwo, które wpędza nas w poczucie wstydu za upodobanie do romansów, a mimo to wciąż kupujemy je w tajemnicy. Pora wreszcie wyjść z cienia i przyznać się do nich.
– Nie mógłbym tego lepiej ująć – zawtórował mu Mack, dumnie się prostując.
– Jasne, że nie – prychnął Gavin. – Malcolm ma iloraz inteligencji geniusza, debilu.
Mack pokazał mu środkowy palec.
Gavin nie pozostał mu dłużny.
Del westchnął i otworzył drzwi.
– Pójdę przodem.
Gdy tylko weszli, wszystkie oczy skierowały się na nich, ale Mack wątpił, że to za sprawą znanych twarzy. W końcu jak często wchodzi do księgarni grupa przystojnych osiłków? Wyglądali jak linia ataku Ligi Literackiej Tennessee.
– Gdzie jest dział romansów? – zapytał ściszonym głosem Del.
Mack pokręcił głową, przeczesując wzrokiem wiszące nad półkami nazwy sekcji.
– Nie widzę.
– Musimy zapytać – stwierdził Malcolm.
Gavin zaklął i jeszcze mocniej naciągnął daszek czapki na czoło.
Podeszli do informacji, a dziewczyna w koszulce z napisem „Czytam zakazane książki” podniosła wzrok znad komputera.
– W czym mogę pomóc?
– Czy mogłaby nam pani wskazać dział romansów? – zapytał Malcolm.
– Chodzi panu o poradniki małżeńskie? – próbowała uściślić, zezując na niego.
– Nie – wtrącił Mack, stając obok Malcolma. Oparł rękę na biurku i nachylił się do dziewczyny z uśmiechem. – O powieści.
– Panowie szukacie działu romansów – powtórzyła, a każde jej słowo ociekało sceptycyzmem.
– Zgadza się. – Mack mrugnął do niej.
Zarumieniła się.
– Pierwszy raz mi się zdarza, by mężczyźni pytali o romanse.
Mack przysunął się do niej jeszcze bardziej.
– Są nas całe hordy – wyjaśnił uwodzicielsko-konspiracyjnym szeptem.
Policzki dziewczyny spąsowiały. Wskazała na tyły księgarni.
– Ostatnie półki z prawej.
Mack z Malcolmem ruszyli przodem. Gavin mruknął z niesmakiem.
– Ze wszystkimi musisz flirtować? – zapytał Macka, na co ten wzruszył ramionami.
– Nie moja wina, że mam wrodzony czar.
Zatrzymali się w ostatniej alejce, z ubogim wyborem powieści w miękkiej oprawie. Romanse zajmowały tu tylko jedną ścianę.
– Hańba – skomentował Malcolm, kręcąc z dezaprobatą głową.
Gavin rozejrzał się nerwowo.
– Nie obraziłbym się, gdybyśmy wrócili do zakupów internetowych.
– Gdzie twoja duma? – spytał Mack, odwracając się, by przejrzeć tytuły na grzbietach dostępnych książek.
Wrócił Rosjanin.
– Mają tu porządną toaletę. Bardzo czystą.
Wiedział, co mówi, bo znał najlepsze publiczne toalety we wszystkich największych amerykańskich miastach. Gdyby hokej kiedyś mu się znudził, mógłby stworzyć aplikację z ich rankingiem i zarobić jeszcze więcej niż jako zawodnik NHL.
Mack znalazł swoją ulubioną autorkę i zdjął z półki jej najnowszą powieść z gatunku romantic suspense zatytułowaną Obrońca, o agencie ochrony i córce prezydenta. Uwielbiał romanse z nutą niebezpieczeństwa w tle, a jeszcze bardziej historie o wrogach, którzy się w sobie zakochują. Pociągał go klimat opowieści o ludziach odkrywających, że to, o co drą koty, jest również tym, co sprawia, że są dla siebie stworzeni.
– Piątkowe spotkanie aktualne? – zapytał Gavin, zerkając na książkę z czerwonym grzbietem. – Mecz pewnie się nie skończy przed siódmą, więc dotrzemy z Delem dość późno.
– Musimy przełożyć na sobotę – odparł Mack, otwierając swoją powieść na pierwszej stronie. – W piątek wieczorem mam randkę z Gretchen.
Poczuł ucisk w żołądku. Jutro mijały trzy miesiące, odkąd zaczął się spotykać z Gretchen, miejscową panią adwokat, którą poznał na przyjęciu, i nie szczędził wydatków, by ten wieczór był wyjątkowy. Uruchomił wszelkie możliwe kontakty, żeby dokonać niemożliwego i zdobyć rezerwację w Savoyu, jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji Nashville, prowadzonej przez znanego z telewizji szefa kuchni. I jeśli wszystko pójdzie gładko, zamierzał zrobić coś, na co jeszcze nigdy się nie porwał: zaproponować jej związek na wyłączność.
Cisza, która zapadła za jego plecami, trwała za długo, by uznać to za przypadek. Odwróciwszy się, przyłapał kolegów na niemej rozmowie prowadzonej za pomocą gestów i uniesionych brwi. Del sięgnął do portfela i wcisnął Rosjaninowi dwudziestodolarówkę.
– Co to ma, do cholery, znaczyć? Co wy robicie?
Przyłapani na gorącym uczynku aż podskoczyli z identycznymi minami zawstydzenia.
– Wisiał mi dwadzieścia dolców – tłumaczył się Rosjanin, chowając banknot do kieszeni.
– Gówno prawda. O czym gadaliście?
Rosjanin skulił ramiona jak szczeniak, który dostał burę za obsiusianie dywanu.
– Wygrał zakład – powiedział szybko Del.
Mack ściągnął brwi.
– Jaki zakład?
– Że wybierzesz romantic suspense.
Mack schował książkę pod pachę i skrzyżował ręce na piersi.
– Mam uwierzyć, że założyliście się o to, jaki gatunek romansu wybiorę?
Rosjanin zaczął się rozglądać, pogwizdując. Del grzmotnął go w potylicę.
– Na litość boską. – Gavin westchnął. – Obstawiają, kiedy wreszcie rzucisz Gretchen.
Mack zamrugał.
– Żartujesz sobie?
– To był jego pomysł – oznajmił Rosjanin, pokazując Dela palcem.
Del nawet nie próbował zaprzeczać. Mało tego, tylko wzruszył ramionami.
– Przegrałem kupę kasy, ale jestem pod wrażeniem, że tak długo z nią wytrzymałeś. To chyba twój rekord.
Mack gapił się na nich z rozdziawionymi ustami, próbując się nie obrazić, ale z marnym skutkiem. Owszem, pewnie zasłużył sobie na reputację zatwardziałego kawalera, który co weekend spotyka się z inną. Po prostu nigdy nie poznał kobiety, dla której warto by się było ustatkować. A w przeciwieństwie do tego, co myślała o nim większość ludzi, naprawdę tego chciał. Ale żeby własny przyjaciel obstawiał przeciwko niemu? Jeżeli to nie był kopniak w jaja, to już nie wiedział, co nim jest.
Wymierzył oskarżycielsko palec w Dela.
– Dla twojej wiadomości, dupku, „wytrzymałem z nią” tak długo, bo mi się podoba. Jest piękna, inteligentna i ambitna.
– I zupełnie nie dla ciebie – wszedł mu w słowo Malcolm, wreszcie włączając się do rozmowy. Dotąd przeglądał półki, ale teraz odwrócił się z czterema książkami w szerokich dłoniach.
– Słucham? – wykrztusił Mack. – A niby dlaczego?
– Bo wszystkie kobiety, z którymi się spotykasz, są nie dla ciebie – prychnął Gavin.
Mack prawie się udławił.
– Stary, znasz mnie niespełna pół roku.
– Tak i przez ten czas spotykałeś się z sześcioma kobietami. Wszystkie były piękne, inteligentne i utalentowane. Chodzące ideały.
– I gdzie tu problem? – zapytał Mack obronnym tonem, przez co poczuł się zepchnięty do defensywy. Cholera, rzeczywiście próbował się tłumaczyć. Mieli przecież kupować książki, a nie analizować jego życie miłosne.
Gavin wzruszył ramionami.
– Ty mi powiedz. To ty je wszystkie rzuciłeś.
– Bo z żadną mi nie wyszło – warknął Mack.
– A z Gretchen jest inaczej?
– Tak – odparł.
– Dlaczego? – dopytywał Malcolm.
Na to pytanie już nie umiał odpowiedzieć. Z Gretchen było inaczej, bo… bo… do cholery, bo on był gotowy na coś innego. Czy to nie wystarczyło? Miał dość patrzenia na szczęśliwe stadła swoich przyjaciół, podczas gdy sam nadal prowadził bezowocne poszukiwania przyszłej pani Mack – kogoś, kogo mógłby rozpieszczać, nosić na rękach i z kim mógłby się zestarzeć. Był założycielem tego cholernego klubu książki i jako jedyny z jego członków nigdy nie zaznał prawdziwej miłości, więc tym razem postanowił się przyłożyć, bo też chciał mieć swoje szczęśliwe zakończenie.
Gavin uniósł ręce w pojednawczym geście.
– Mówimy tylko, że uważasz się za eksperta, a wygląda na to, że nie wyciągnąłeś z tych książek najważniejszej nauki.
– Czyli? – zapytał z rozdrażnieniem, ale nie podobało mu się, że najnowszy członek klubu serwuje mu wykład na temat lekcji płynących z podręczników, bo tak nazywali romanse.
– Istnieje ogromna różnica między rozkochaniem a kochaniem kogoś.
Mack przewrócił oczami.
– Łatwo ci mówić. Zakochałeś się od pierwszego wejrzenia w ideale kobiety.
Gavin spoważniał.
– Moja żona nie jest idealna. Jest po prostu idealna dla mnie. A w naszym małżeństwie nie brakowało trudności.
Mack znowu poczuł ucisk w żołądku, tym razem z powodu wyrzutów sumienia. Pół roku temu Gavin i jego żona Thea byli o krok od rozwodu. Na szczęście klub w porę zainterweniował i pomógł mu ją odzyskać.
Ale zamiast przeprosić, Mack brnął dalej.
– Udowodnię wam, że się mylicie – syknął.
Z sercem walącym jak młotem i arogancją kogoś, kto ma coś do udowodnienia, wyszarpał portfel z tylnej kieszeni spodni i wcisnął Delowi studolarowy banknot.
– Pięć do jednego, że pojutrze oficjalnie będę miał dziewczynę.
– Pięknie dziś wyglądasz.
Mack sięgnął przez stolik i ujął smukłą dłoń Gretchen. Uśmiechnęła się, gdy kciukiem musnął jej kłykcie. Delikatne długie kolczyki w jej uszach mieniły się w świetle świec. Dostała je od niego przed tygodniem na urodziny.
– Dziękuję – powiedziała. – Czuję się piękna choćby dlatego, że bez przerwy mi to powtarzasz.
– Nowa sukienka?
Roześmiała się i spojrzała na siebie.
– Nie, kupiłam ją parę lat temu w Macy’s. Na wyprzedaży.
– Jest śliczna.
Zabrała rękę.
– Jeszcze raz dziękuję.
Oderwała od niego wzrok i rozejrzała się po restauracji. Z miejsca na piętrze, w którym stał ich VIP-owski stolik, rozciągał się widok na cały wystrój w stylu urban chic. Z wysoko sklepionych sufitów zwisały żyrandole z kutego żelaza, a surowe ściany z czerwonych cegieł nadawały wnętrzu sznyt nieoszlifowania. Dla równowagi ciemne drewno i ozdobne złocenia przywodziły na myśl przepych Starego Świata.
– Zawsze się zastanawiałam, jak tu jest w środku – odezwała się Gretchen.
– I jak ci się podoba?
– Hmm… – Skrzywiła się, jakby nie chciała go urazić krytyką. – Lekka przesada.
– Cały Royce.
– Znasz go?
Mack poprawił sportową marynarkę i rozsiadł się wygodnie.
– Spotkaliśmy się parę razy na dobroczynnych turniejach golfa. Jako biznesmeni obracamy się w tych samych kręgach.
– Ach, naturalnie. – Zmrużyła oczy. – Wiesz, ja nie obracam się w takich kręgach…
– Obracasz się w ważniejszych. – Gretchen była obrońcą z urzędu specjalizującym się w sprawach imigrantów.
Do ich stolika podszedł kelner z butelką schłodzonego Dom Perignon. Mack zamówił ją, robiąc rezerwację, razem z autorskim deserem szefa kuchni – babeczką sułtańską. Była tak wymyślna i droga, że trzeba ją było zamawiać z wyprzedzeniem. Nie mógł się już doczekać reakcji Gretchen.
– Szampan? – zapytała, gdy kelner odkorkował butelkę.
– Świętujemy – odparł Mack z mrugnięciem.
Kelner nalał dwa wysokie kieliszki, butelkę zostawił w kubełku lodu przy stoliku i odszedł, poinformowawszy ich, że za kilka minut wróci, by przedstawić dania dnia.
– Chętnie – powiedziała Gretchen, sięgając po kieliszek. – Co to za okazja?
Mack uniósł swój.
– Dziś podpisałem umowę na nowy budynek – odparł. – Ale przede wszystkim nasze zdrowie. Za nasze trzy miesiące. I miejmy nadzieję, że to dopiero początek.
Stukając się z nim kieliszkiem, uśmiechnęła się sztucznie. W pierwszej chwili myślał, że tylko mu się zdaje, ale sącząc szampana, uciekła wzrokiem.
– Wszystko w porządku?
Przełknęła i skinęła głową.
– Jest cudownie.
– Ty jesteś cudowna.
Znowu ten sztuczny uśmiech. Mack odstawił kieliszek i ponownie wyciągnął do niej rękę.
– Na pewno wszystko dobrze?
– Tak, tylko… Szczerze mówiąc, mam lekkie wyrzuty sumienia, że jem kolację w takiej restauracji.
– Dlaczego?
– Moich klientów ledwie stać na makaron z serem z pudełka dla dzieci.
– Co chyba jeszcze nie znaczy, że nie mogę cię trochę porozpieszczać, prawda?
– Nie musisz mnie rozpieszczać, Mack.
– Ale na to zasługujesz. – Zrobił drugie podejście z uśmiechem i mrugnięciem. Tym razem poskutkowało. Jej palce rozluźniły się w jego dłoni.
– Dziękuję. Naprawdę wiesz, jak rozpieszczać kobietę.
– Zawsze do usług. – Ostatni raz ścisnął jej palce i puścił. – A teraz liczę na to, że jesteś głodna, bo po kolacji mam dla ciebie niespodziankę.
Gretchen upiła szampana i spojrzała na zegarek.
– Lepiej już spalić ten tysiąc dolców, przysięgam.
Liv Papandreas odsunęła się od blatu ze stali nierdzewnej i kręcąc z niesmakiem głową, popatrzyła na swoje najnowsze dzieło kulinarne. Jako główny cukiernik Savoya powinna już przywyknąć do fanaberii krezusów, ale ich kaprysy niestety wciąż ją zaskakiwały. A z chwilą, gdy jej szef wprowadził do menu babeczkę z dodatkiem złota, dobrze wiedziała, że najbogatsi celebryci i szpanerzy z Nashville będą ją zamawiać na potęgę, bo po prostu mogli.
I żeby pochwalić się na Instagramie zdjęciem z Royce’em Prestonem, słynnym szefem kuchni, osobowością telewizyjną i palantem, który podpisywał Liv wypłatę.
Co tydzień miliony fanów zasiadały przed telewizorami, by obejrzeć jego reality show Kitchen Boss i spijać czarujące słowa z jego ust, nawet nie podejrzewając, że są równie sztuczne jak jego czupryna. Gdy tylko kamery się wyłączały, zamieniał się w agresywnego drania, który większość swoich przepisów kradł zatrudnionym u siebie kucharzom. Jakimś cudem Liv przetrwała w jego kuchni już rok, głównie dlatego, że uparcie pogardzała bogatymi pozerami. Kto by pomyślał, że nastoletni bunt wobec zasad i autorytetów kiedyś jej się przysłuży.
Podobno dzisiejszy smakosz babeczek to jakiś właściciel nocnych klubów. Jego nazwisko i tak nic by jej nie powiedziało. Nocne kluby zbytnio jej nie kręciły. Z powodu ludzi. Ludzie też niezbyt ją kręcili.
Nagle jej współwięźniarka – to znaczy drugi cukiernik – Riya Singh poklepała ją po plecach.
– Uważasz, że twój talent nie jest wart tysiąca dolarów?
– Uważam, że mój talent jest wart o wiele więcej. Ale nie jedna cholerna babeczka. Każdy, kto ją zamawia, powinien być z miejsca zmuszony do wypisania czeku na rzecz śródmiejskiego banku żywności.
– Poczynając od Royce’a.
Jasne. Ludzie tacy jak on nie przekazywali pieniędzy na dobroczynność, tylko je gromadzili i obnosili się z nimi. I kupowali za nie swoim dzieciom miejsca na elitarnych uczelniach. A Royce niedługo zarobi jeszcze więcej.
Za miesiąc miała się ukazać oficjalna książka kucharska Kitchen Boss, pękająca w szwach od zerżniętych przepisów. Na jej kartach znalazł się również pomysł Liv na baklawę z granatem i naturalnym miodem.
– Nadal nie rozumiem, czemu po prostu się nie zwolnisz i nie przyjmiesz propozycji siostry – powiedziała Riya. – Gdybyś chciała, mogłabyś w każdej chwili odejść i nigdy nie wracać. Reszta z nas nie ma innego wyjścia i musi tu tkwić, ale ty?
Siostra Liv, Thea, co najmniej dziesięć razy proponowała jej pieniądze na otwarcie własnej restauracji. Mąż Thei był graczem pierwszoligowej drużyny bejsbolowej i zarabiał pierwszoligowe pieniądze. Ale nikt, nie wyłączając samej Thei, jakoś nie był w stanie zrozumieć, że Liv nie chciała osiągać sukcesu za pomocą czyichś środków finansowych. Gdyby tak było, zadzwoniłaby po prostu do swojego bogatego ojca i pozwoliła mu wreszcie wkupić się w swoje łaski. Ale jego pieniędzy też nie chciała.
A poza tym zbyt ciężko harowała i za dużo przeszkód pokonała, by teraz pójść na skróty. Nie brakowało jej talentu i determinacji, aby odnieść sukces na własny rachunek – i dopnie swego. Jeśli wytrzyma tu jeszcze tylko rok, na pewno nie pójdzie na dno w tej morderczej branży, bo wszyscy wiedzą, że jeśli przeżyjesz u Royce’a, to nic nie jest ci straszne. Każdy dzień był walką o przetrwanie, ale nie po to urabiała sobie ręce po łokcie, by ryzykować karierę, dosypując szefowi trutki na szczury do porannego smoothie.
Nie żeby przeszło jej to przez myśl.
Nieśmiało, przygryzając usta, do blatu podeszła Jessica Summers, młoda hostessa, która dołączyła do nich raptem przed miesiącem.
– Gotowe? – zapytała. Gapiąc się na babeczkę, wstrzymała oddech.
– Tak – odparła Liv.
– Po raz pierwszy ktoś zamówił ją na mojej zmianie. To złoto naprawdę jest jadalne? – Nachyliła się i oczami jak spodki przyglądała kulinarnemu cudeńku. – Jak w ogóle smakuje?
– Jak ostentacyjna zachłanność.
Jessica podniosła wzrok.
– To dobrze czy źle?
– Bogaci myślą, że dobrze.
Drzwi wahadłowe otworzyły się z łoskotem i wszyscy wstrzymali oddech, gdy do kuchni wparował Royce. Jak zawsze miał na sobie skrojony na miarę garnitur i śnieżnobiałą koszulę z trzema rozpiętymi guzikami, spod których wystawało bujne owłosienie, a na szyi skórzany naszyjnik, rzekomy podarunek od jakiegoś dzikiego plemienia, choć Liv mogłaby się założyć o grube pieniądze, że kupił go za parę dolarów w śródmieściu.
– Olivia – warknął, bo jako jedyny upierał się, by używać pełnej formy jej imienia, jakby chciał tym udowodnić swoją wyższość.
Gdy ruszył w ich stronę, Jessica z trudem przełknęła ślinę, czerwieniąc się, i zamknęła oczy. Biedaczka. Skoro jedno jego warknięcie przyprawiało ją niemal o apopleksję, to długo tu nie wytrzyma. Trzeba po prostu umieć odszczeknąć.
– Będzie gotowa na czas czy nie? – zapytał ze złością.
– A czy kiedyś nie była?
Royce poczerwieniał jak cegła, po czym otaksował ją wzrokiem i pokręcił głową.
– Doprowadź się do porządku, zanim wniesiemy ją na salę.
Zgadza się. Musiała nie tylko przygotowywać te ociekające złotem potworki, ale też dreptać za jego świątobliwością do stolika klienta. Royce zawsze robił wielki show. Liv spojrzała na swój strój. Był ubrudzony czekoladą. No cóż, ryzyko zawodowe. Royce pstryknął palcami na Riyę.
– Daj jej swój fartuch. Szybciej.
Nagle pole widzenia Liv przesłonił rzucony fartuch. Odpinając swój i oddając go koleżance, posłała jej przepraszające spojrzenie.
– Wracaj do pracy – polecił Riyi ich szef.
Wypadł z kuchni i Jessica dopiero wtedy wypuściła wstrzymywane powietrze. Liv mogłaby przysiąc, że widziała łzy w jej oczach. Aha, nie zagrzeje tu długo miejsca. „Zapamiętać: pomóc Jessice znaleźć pracę gdzie indziej, zanim dostanie załamania nerwowego”.
Albo zanim Liv naprawdę dosypie mu tej trutki do smoothie.
Ostrożnie podniosła tacę z babeczką i dołączyła do Royce’a w drzwiach. Na jego syknięcie, żeby nie ważyła się jej upuścić, musiała się powstrzymać, by otwarcie nie przewrócić oczami.
Przecież jeszcze nigdy jej się to nie zdarzyło.
Gdy tylko weszli na salę, Royce przeobraził się w czarującego i uwielbianego gospodarza telewizyjnego show. Powitały go podekscytowane szepty, w których pławił się jak salamandra w ogniu. Wszystkim serdecznie machał, tu i tam pokazując znak pokoju. Aparaty w telefonach śledziły każdy jego ruch, a idąca za nim Liv udawała dumną z pozłacanego specjału, który niosła. Tacę trzymała w prawej ręce nad głową, a do ust przykleiła sztuczny uśmiech, by ukryć fakt, że życzy Royce’owi długiej i bolesnej śmierci. Przeszli do sekcji VIP-ów, oddzielonej od reszty sali i zwykłych śmiertelników aksamitnym czerwonym sznurem. Liv oczywiście poczekała, aż Royce pierwszy podejdzie do stolika. To był jego show. Zatrzymawszy się trzy metry dalej, w przyćmionym świetle dostrzegła dwie siedzące sylwetki: mężczyznę o szerokich barkach, w sportowej marynarce oraz kobietę o lśniących włosach i inteligentnym spojrzeniu. Kimkolwiek był ten gość, nie szczędził grosza na tę randkę. Na ich talerzach leżały resztki steku, homara i pasztetu z truflami.
– Przyjaciele – odezwał się Royce swoim popisowym telewizyjnym głosem. – Pozwólcie, że zaprezentuję sułtankę.
Mężczyzna odwrócił się w krześle – i niespodzianka, Liv go rozpoznała.
Jak on się nazywał? Mike? Nie. Mack. Brad Mack? Braden. Braden Mack. Przyjaźnił się z jej szwagrem Gavinem. Wciągnął go do jakiegoś dziwacznego tajnego klubu książki, w którym faceci czytali romanse, żeby pomóc Gavinowi odwieść Theę od rozwodu. Ale, co gorsza, był palantem, który w wieczór, kiedy się poznali, zjadł jej resztę chińszczyzny na wynos. A miała na nią taką ochotę. Jakim trzeba być dupkiem, żeby zeżreć czyjeś lo mein? Najwidoczniej takim, który nie ma problemu z wydaniem tysiąca dolców na babeczkę.
Mężczyzna wstał i wyciągnął rękę.
– Royce, miło cię znów widzieć.
No jasne. Oczywiście, że znał jej szefa. Bo gość, który wywala przeciętną wypłatę na jedną kolację, z pewnością obraca się w tych samych kręgach, co Royce Preston.
Royce uścisnął mu dłoń i poklepali się po męsku po plecach.
– Nie miałem pojęcia, że tu jesteście. Porozmawiam sobie o tym z naszą hostessą.
O nie. Biedna Jessica. Może zdąży ją ostrzec, zanim szef rozerwie ją na strzępy.
– Poznaj Gretchen Winthrop – pwiedział Mack, wskazując szarmanckim gestem swoją towarzyszkę. – Jest adwokatem.
– Adwokat, tak?
Kobieta podała Royce’owi dłoń, a ten zamiast ją uścisnąć, podniósł do ust i pocałował jej kłykcie.
– Piękna i w dodatku mądra – rzucił komplementem. – Miło mi poznać.
Liv o mało nie zwymiotowała.
Kobieta delikatnie zabrała rękę.
– Mnie również.
Ale jej słowom brakowało szczerości. Liv z miejsca zapałała do niej sympatią. Była za mądra dla tych tutaj.
– Jak tam interesy? – zapytał Royce, gdy Mack wrócił na miejsce.
– Świetnie – odparł Mack. – Właśnie podpisałem kwity na nowy budynek w starej dzielnicy przemysłowej.
– To ty?
– To ja.
– Miałem chrapkę na te budynki.
Mack rozłożył ręce w sztucznym przepraszającym geście.
– Wybacz. Tym razem myślę o otworzeniu restauracji.
– Ach, powiększasz swoje imperium – zauważył Royce. – Brawo. Musimy się kiedyś spotkać i porozmawiać o ewentualnej współpracy.
Royce karmił tym samym głodnym kawałkiem wszystkich bogaczy, którzy pojawiali się w Savoyu, ale nigdy do niczego nie dochodziło. Z nikim nie dzielił się sławą ani pieniędzmi.
– Przepraszam, że przerywam – odezwała się nagle Gretchen. – Ale nie mogę patrzeć, jak ta dziewczyna stoi z uniesioną tacą i się męczy. Czy mogłaby ją chociaż postawić?
Royce rzucił Liv zwodniczo neutralne spojrzenie zwiastujące wybuch wściekłości. Jego lewa brew niemal niezauważalnie drgnęła, ale sekundę później usta wygięły się w szerokim uśmiechu.
– Ależ naturalnie. Olivio, gdybyś mogła.
Liv podeszła do stolika, starannie unikając patrzenia na Macka, i zniżyła tacę tak, by babeczka znalazła się na linii wzroku Gretchen. Odwróciła twarz od Macka, który pewnie i tak by jej nie poznał. Kręcone włosy miała ukryte pod dopasowaną czapką kucharską, poza tym wątpiła, by zajęty pałaszowaniem jej kluseczek Mack miał wtedy okazję przyjrzeć się jej twarzy na tyle, by ją sobie teraz przypomnieć.
– Sułtanka to nasz autorski deser z czekolady pochodzącej z dwunastu krajów świata – ciągnął Royce – nasączony szampanem i z nadzieniem z galaretki oraz jadalnymi ozdobami ze złota. Serwujemy ją z łyżeczką z dwudziestoczterokaratowego złota i gałką lodów z najwyborniejszej ugandyjskiej wanilii.
– Wow – skwitowała Gretchen z niemal niedosłyszalnym przekąsem, który Liv jednak wyłapała, stwierdzając że naprawdę muszą się zaprzyjaźnić. – Prawie boję się skosztować.
– Wspólne zdjęcie? – zaproponował Royce, stając za krzesłem Gretchen.
Liv marzyła, by choć raz ktoś odmówił.
I stał się cud – jej życzenie właśnie dziś się spełniło.
– Och… nie, nie trzeba – powiedziała Gretchen i w niebie rozśpiewał się anielski chór. Gdyby tylko Liv miała telepatyczne moce, Gretchen usłyszałaby, jak w myślach krzyczy: „Jesteś moją najlepszą przyjaciółką!”.
Brew Royce’a znów drgnęła. Nie dość, że kobieta odmówiła mu wspólnego zdjęcia, to jeszcze zrobiła to przy jego pracownicy. O, dziś wieczorem w kuchni wybuchnie prawdziwy wulkan wściekłości. Ale jakże było warto!
Liv odchrząknęła i już miała postawić tacę na stole, gdy…
– Hej, ja cię znam. – Mack nachylił się, przyglądając się jej twarzy. – Jesteś siostrą Thei. – Nie czekając na potwierdzenie bądź zaprzeczenie, skinął do swojej towarzyszki. – Niesamowite, nie miałem pojęcia, że tu pracuje. Opowiadałem ci o Gavinie, prawda? To jego szwagierka.
– Miło mi cię poznać – powiedziała Gretchen. – Uścisnęłabym ci dłoń, ale chyba nie masz wolnej. A tak przy okazji, deser wygląda pysznie. Dziękujemy.
Liv się uśmiechnęła.
– Mnie też miło cię poznać.
Royce odchrząknął. O cholera. Właśnie się odezwała. Niedobrze. Później przyjdzie jej za to zapłacić.
– Przysięgam, nie wiedziałem, że to twoje miejsce pracy. – Mack nie mógł wyjść z szoku. – Gavin mówił tylko, że pracujesz w jakiejś restauracji w śródmieściu.
– Olivia pracuje u mnie od paru miesięcy – wtrącił Royce, żeby o sobie przypomnieć.
– Od roku – poprawiła go cicho Liv. Jej szef znowu odchrząknął. Równie cicho. I stanowczo. „Już nie żyjesz”.
Mack nagle wstał.
– Musimy zrobić sobie zdjęcie. Wyślę Gavinowi.
Liv zerknęła na Royce’a, którego wymuszony uśmiech świadczył o niezadowoleniu z powodu tego, że ktoś go przyćmił. Obiektywami aparatów nie dzielił się z nikim.
– Doceniam gest – odparła powoli Liv. – Ale wolę pozostać w cieniu.
– Nie ma mowy – upierał się Mack. – Należy ci się uznanie za tę całą ciężką pracę.
Oczami wyobraźni Liv widziała, jak czubek głowy Royce’a dosłownie eksploduje razem z tupecikiem, ale jej szef był za dużym showmanem, by wypaść z roli, więc tylko się uśmiechnął i powiedział:
– Jak najbardziej, Olivio. Proszę.
Oj, przyjdzie jej za to zapłacić szybciej, niż myśli. Nieważne, że propozycja nie wyszła od niej. Royce będzie miał na ten temat całkiem inne zdanie.
– Zaraz – wtrącił Mack. – Wolisz Liv czy Olivia? Gavin zawsze nazywa cię Liv.
– Wolę Liv. Ale Royce zwraca się do mnie pełnym imieniem.
– Dlaczego?
Liv podniosła wzrok.
– Właśnie, Royce, dlaczego?
Sztuczny uśmiech Royce’a był tak lodowaty, że praktycznie nucił Ice Ice Baby.
Mack wzruszył ramionami i podał mu swój telefon przez stolik. Liv opadła szczęka. Prosił Royce’a, żeby zrobił im zdjęcie?
Nikt mu jeszcze czegoś takiego nie zrobił. Nikt. „O Boże, tylko się nie uśmiechaj. Nie uśmiechaj się”. Jeśli się uśmiechnie, skończy jako nadzienie babeczki.
Royce skinął głową, nie przestając się uśmiechać, ale Liv znała ten grymas. Kipiała pod nim furia, którą wybuchnie w kuchni, opluwając wszystkich w swoim zasięgu i wrzeszcząc, że widywał już udziec jagnięcy, który ma więcej oleju w głowie. Ale co miała robić? Zdzielić Macka tacą w łeb i uciec?
Hmm, kusząca myśl.
Mack obszedł stolik i stanął obok niej. Przewiesił jej rękę przez ramię i…
Taca zachwiała się na jej dłoni. Próbowała ją poprawić, ustabilizować drugą ręką, ale miała za słaby refleks.
W zwolnionym tempie, niczym w horrorze, patrzyła, jak babeczka ześlizguje się na brzeg tacy, gdzie zatańczyła jak auto na krawędzi klifu tuż przed zjechaniem w przepaść.
Cała kariera przeleciała jej przed oczami. Czasu wystarczyło nawet na to, by wyobrazić sobie wszystkie sposoby, na jakie zabije za to Bradena Macka. W ostatniej chwili z gardła wyrwało jej się przeciągłe: „Kurwaaaaa”.
Resztę zrobiła grawitacja.
A babeczka wylądowała na kolanach Gretchen.
– O Boże, strasznie przepraszam. – Liv upadła na kolana przed jej krzesłem.
– Nic się nie stało – uspokajała ją Gretchen. Uniosła pozłocone lukrem dłonie.
– To moja wina – powiedział Mack. – Wytrąciłem jej tacę z rąk.
– Olivio, idź do kuchni – warknął Royce. – Przyrządzimy wam drugą.
– Nie trzeba – powiedziała Gretchen, podnosząc babeczkę z ubrudzonych czekoladą kolan i kładąc ją z powrotem na talerzu.
– Może pomogę posprzątać? – zaproponowała Liv. – Proszę…
– Naturalnie wasza kolacja jest na koszt firmy – wszedł jej w słowo Royce.
Liv jęknęła.
– Proszę nam również pozwolić pokryć koszty pralni – dodał.
– To naprawdę zbyteczne – stwierdziła Gretchen. – To był wypadek.
– I moja wina – powtórzył Mack.
– Mój personel jest wysoce wykwalifikowany – powiedział Royce. – Ale jak widać, dziś sobie nie poradził. Naprawimy to.
– Nie ma czego naprawiać – odparła gładko Gretchen. – Wypadki się zdarzają.
– Natychmiast przyślemy kogoś, by posprzątał.
– Strasznie mi przykro – powtórzyła Liv, zwracając się do Gretchen.
– To wszystko, Olivio.
Liv po raz ostatni spiorunowała Macka wzrokiem i sięgnęła po tacę, po czym okręciła się na pięcie i pośpiesznie oddaliła w kierunku kuchni, nawet się nie odwracając. Obliczyła, że na starcie ma około dziewięćdziesięciu sekund przewagi nad Royce’em. Może tyle mu wystarczy, żeby się uspokoił.
Zaszyła się w szatni dla personelu i ściągnęła czapkę. Opadła na ławeczkę przed swoją szafką w chwili, gdy do środka wpadła Riya.
– Co się stało? – zapytała, odpinając guziki fartucha Liv.
– Dla własnego dobra trzymaj się ode mnie z daleka.
– O cholera, dlaczego?
– Upuściłam ją!
Riya się skrzywiła.
– Och, Liv.
Na dźwięk trzaśnięcia wahadłowych drzwi do kuchni obie podskoczyły.
– OLIVIA.
Liv miała kilka sekund, by przygotować się psychicznie na konfrontację z szefem. Gdy wparował do szatni, stała już wyprostowana z dumnie uniesioną głową. Royce natomiast cały się trząsł ze złości i był czerwony jak homar w ukropie.
– Ty. – Wymierzył palec w Riyę. – Wynocha.
Przed wyjściem ścisnęła współczująco rękę koleżanki.
Royce zaczął wymachiwać Liv palcem przed nosem.
– Mój gabinet. Za dwadzieścia minut – rzucił, odwrócił się na pięcie i wybiegł z szatni, rycząc: – Znajdźcie mi Jessicę!
Choleracholeracholera.
Mack prawie pobiegł za Liv, żeby jeszcze raz ją przeprosić, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o Gretchen. Odwrócił się i zobaczył, jak wyciera ręce serwetką.
– Wszystko w porządku? – zapytał, kucając przy jej krześle.
– Upadła na mnie babeczka, Braden. To nie postrzał z broni palnej.
– Ale nie tak wyobrażałem sobie finał wieczoru.
– Bardziej się martwię o finał wieczoru dla twojej przyjaciółki.
– Nie jest moją przyjaciółką.
W odpowiedzi Gretchen ściągnęła brwi.
– Chciałem powiedzieć, że prawie się nie znamy – pośpieszył z wyjaśnieniami. – Ale oczywiście mam nadzieję, że nie będzie miała przez to problemów.
Gretchen złapała za oparcie krzesła i zaczęła się podnosić.
– Skoczę do łazienki się umyć.
– Naturalnie. – Mack wstał i podał jej rękę.
Skalę prawdziwych zniszczeń było widać dopiero wtedy, gdy wstała od stolika. Delikatny zielony jedwab szpeciła wielka ciemnobrązowa plama. Mack znał się na tkaninach na tyle, by wiedzieć, że sukienka nadaje się tylko do wyrzucenia.
Ściągnął marynarkę.
– Chcesz się tym zakryć?
Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
– Zwróciłabym tylko na siebie jeszcze większą uwagę.
Mack odprowadził ją wzrokiem i usiadł z powrotem. Super. Po prostu super. A przecież do deseru wszystko szło śpiewająco.
Pojawiło się dwóch ubranych na czarno pomocników kelnera z mokrymi ściereczkami i plastikowymi miskami. Przeprosiwszy cicho za nieporządek, zaczęli zbierać resztki babeczki z podłogi i krzesła Gretchen.
Mack zszedł im z drogi i dyskretnie odchrząknął.
– Wiecie… Wiecie może, czy kobieta, która przyrządziła babeczkę, będzie miała kłopoty?
Młodzieńcy wymienili nerwowe spojrzenia. Porozumieli się bez słów. Jeden z nich wzruszył ramionami i pokręcił głową.
– Nic na ten temat nie wiemy.
Gdy odeszli, Mack rzucił parę dwudziestek na stolik. To, że personel jada darmowe kolacje, nie znaczy jeszcze, że nie należą mu się napiwki.
Kilka minut później do stolika wróciła Gretchen. Rozmazaną czekoladę na jej sukience zastąpiła mokra plama.
– Gotowa do wyjścia? – zapytał Mack. – Pomyślałem sobie, że podrzucę cię do domu, żebyś się przebrała i…
– Mack – przerwała mu spokojnie. – Ile kosztowała ta babeczka?
Cholera. Oto pytanie z gatunku podchwytliwych.
– Czemu pytasz?
– Bo kobieta, którą spotkałam w toalecie, powiedziała mi, że sułtanka kosztuje tysiąc dolarów. To prawda?
Mack poczuł się jak u wejścia na pole minowe. Sprawdził grunt palcem u stopy.
– Chciałem, żebyś zobaczyła, na co stać tutejszych kucharzy.
Gretchen zaczęła się wachlować ręką, jakby zaraz miała stracić przytomność.
– O Boże – szepnęła. – Zamierzałeś wydać tysiąc dolarów na babeczkę?
– Wszyscy, z którymi rozmawiałem, mówili, że jest warta tych pieniędzy.
– Żadna babeczka nie jest warta tysiąca dolarów!
Uśmiechnął się lekko, starając się ignorować spojrzenia innych gości.
– W takim razie dobrze się składa, że nie musimy za nią płacić, prawda?
Ups. Wszedł na minę. Gretchen sięgnęła po torebkę zdecydowanym ruchem, a on na ten widok zaczął się pocić.
Wstał razem z nią.
– Przepraszam, jeżeli przesadziłem. Po prostu chciałem, żeby ten wieczór był idealny.
Potrząsnęła głową.
– Muszę już iść.
Powlókł się za nią, gdy odeszła od stolika w przeciwną stronę. Tym razem naprawdę wychodziła.
– Gretchen, zaczekaj. – Dogonił ją na schodach. – Chcesz pojechać do domu i się przebrać?
Uśmiechnęła się, ale pokręciła głową.
– Chyba zamówię sobie ubera.
Mack ruszył przodem, by otworzyć jej drzwi, po czym wyszedł za nią z restauracji.
– Pozwól mi się odwieźć. Nie chcę, by dzisiejszy wieczór tak się skończył.
Odwróciła się i położyła mu dłoń na ręce.
– Będę z tobą szczera.
Oj, to nie zabrzmiało dobrze. Zabrzmiało na tekst, który się słyszy, kiedy ktoś cię rzuca. Tyle że Macka jeszcze nigdy nie rzuciła żadna kobieta.
– Świetnie się z tobą bawię.
– Ja z tobą też.
– Ale mam poczucie, że prawie cię nie znam – dokończyła.
Był tym kompletnie zaskoczony. Otworzył i zamknął usta, bo zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.
– Niemożliwe. Jestem Mack. Otwarta księga.
– Z pozoru.
– A co chcesz wiedzieć?
Gretchen wzruszyła ramionami.
– Wiem dużo o twoich interesach i samochodach, ale nic o tobie. Ciągle tylko rozmawiamy o mnie, ale gdy pytam o twoje życie poza tymi wszystkimi powierzchownymi sprawami, zamykasz się w sobie jak ostryga.
– Nieprawda. Po prostu chcę się dowiedzieć więcej o tobie.
– Twoja pięciominutowa rozmowa z Liv przy tej babeczce była głębsza niż nasza trzymiesięczna znajomość.
Gdy on próbował przetrawić to ostatnie zdanie, Gretchen zerknęła w telefon.
– Mój kierowca prawie dojechał.
– Czytuję romanse – wyrzucił z siebie.
Gretchen podniosła wzrok i dwukrotnie zamrugała.
– Czytujesz… romanse?
– Należę do klubu książki, w którym mężczyźni potajemnie czytają romanse.
– Ee… okej.
– Powiedziałaś, że chcesz coś o mnie wiedzieć. To jest „coś”.
Uniosła brwi.
– Nie da się ukryć. I to wyjaśnia parę rzeczy.
– Co masz na myśli?
– Wytworne kolacje, drogie wina, przysyłane non stop kwiaty. – Włożyła torebkę pod pachę.
– Czy to źle?
– Wprost przeciwnie, wszystko jest perfekcyjne.
– A perfekcja jest zła? – Chryste, dlaczego wszyscy nagle byli jej przeciwnikami?
– Odnoszę wrażenie, że to nic nie znaczy. – Rozejrzała się w poszukiwaniu zamówionego ubera.
– Gretchen, zaczekaj. Skąd pomysł, że to nic nie znaczy?
Odwróciła się.
– Posłuchaj. Teraz wszystko nabiera sensu. Seks był niesamowity i przyznaję, że to jeden z powodów, dla których nie odeszłam wcześniej. Bo… wow, dosłownie za każdym razem… Zupełnie jakbyś przeczytał podręcznik o kobiecej rozkoszy.
Bo tak było. Wszystkiego, co wiedział o seksie i o tym, jak dać kobiecie przyjemność, nauczył się z lektur. I nigdy nie było skarg. Szczycił się, że żadna nie opuściła jego łóżka niezaspokojona.
– Gdzie tu powód do narzekań?
Podjechało zamówione auto. Gretchen otworzyła tylne drzwi i się odwróciła.
– Żadna kobieta nie chce się czuć, jakby facet w łóżku postępował zgodnie z instrukcją obsługi. Każda w końcu zatęskni za odrobiną spontaniczności.
Mack złapał się za głowę. To się nie działo naprawdę.
– Umiesz uwieść kobietę, Mack. Ale nie jestem pewna, czy umiesz z nią być.
Nie dając mu szansy na odpowiedź, wsiadła do auta.
I tak nie byłby w stanie wydobyć z siebie głosu. Bo powiedziała dokładnie to samo, co Gavin wczoraj.
Odprowadził samochód wzrokiem, dopóki jego tylne światła nie zniknęły w morzu innych.
Co tu się stało, do diabła?
Del właśnie wygrał cholernych pięćset dolców. Oto co się stało.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Undercover Bromance
Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska
Wydawczyni: Agata Garbowska
Redakcja: Ewa Kosiba
Korekta: Ewa Popielarz
Projekt okładki: Colleen Reinhart
Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © Jess Cruickshank
Copyright © 2020 by Lyssa Kay Adams
All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.
This edition published by arrangement with Berkley, an imprint of Penguin Publishing
Group, a division of Penguin Random House LLC.
Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Edyta Świerczyńska, 2021
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2021
ISBN 978-83-66967-72-4
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek