Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta książka zachęca do fascynującej podróży do siebie samej, do swojej autentycznej duchowej tożsamości. Do źródła radości, czułości i zrozumienia dla siebie. Do autoterapii.
Życie jest jak otwieranie kolejnych drzwi, za którymi czeka nas mniejsza lub większa niewiadoma. Nie każdy lubi tę niepewność. Żyjąc świadomie i korzystając z tego, co w tobie najlepsze, możesz to oswoić, a nawet – polubić. A wtedy kładziesz rękę na klamce, otwierasz drzwi i... łagodnie przechodzisz do nieco innej rzeczywistości.
Przeczytaj i poczuj się lepiej... Obojętnie, na jakim życiowym etapie teraz jesteś.Ta książka zachęca do fascynującej podróży do siebie samej, do swojej autentycznej duchowej tożsamości. Do źródła radości, czułości i zrozumienia dla siebie. Do autoterapii.
Życie jest jak otwieranie kolejnych drzwi, za którymi czeka nas mniejsza lub większa niewiadoma. Nie każdy lubi tę niepewność. Żyjąc świadomie i korzystając z tego, co w tobie najlepsze, możesz to oswoić, a nawet – polubić. A wtedy kładziesz rękę na klamce, otwierasz drzwi i... łagodnie przechodzisz do nieco innej rzeczywistości.
Przeczytaj i poczuj się lepiej... Obojętnie, na jakim życiowym etapie teraz jesteś.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Wstęp
Mam nadzieję, że podtytuł cię zaintrygował, ale i rozbawił. Skąd się wziął? Na jednym z wielu amerykańskich szkoleń, na które chadzałam z wielkim entuzjazmem w latach 90. ubiegłego wieku, usłyszałam klasyfikację wieku kobiety, która bardzo przypadła mi do gustu. Zmodyfikowałam ją nieco, tak aby jeszcze lepiej służyła mnie i innym kobietom. Kobieta jest:
• do 25. roku życia – przesadnie młoda,
• od 26. do 35. roku życia – bardzo młoda,
• od 35. do 45. roku życia – młoda,
• od 46. do 55. roku życia – wciąż młoda,
• od 56. roku życia – młoda, ale bez przesady.
Zawsze to właśnie ten ostatni okres podobał mi się najbardziej, wszak brzmi to po prostu optymalnie. Kiedy pierwszy raz usłyszałam ten niby żartobliwy podział byłam bardzo młoda. Z wiekiem znajdował on sobie w moim sercu coraz cieplejsze i pewniejsze miejsce. I wcale nie uważam, że jest żartem, mimo że śmiałam się, słysząc go, a potem śmiały się uczestniczki moich szkoleń. Trzy razy zmieniałam kategorię i teraz już wiem, że z wiekiem młodość kobiety jest coraz bardziej nagradzająca i fascynująca. Przychodzi pewnie czas, kiedy trzeba użyć słowa „starość”. To dobre słowo, nie ma w nim niczego, co nakazywałoby mówić je szeptem. To społeczeństwo, nie wiedzieć czemu, zabiera temu okresowi cały splendor, jakim mógłby być otoczony. Ten okres wciąż przede mną i jestem przekonana, że jeśli będę żyć, tak jak dotąd, będzie to również piękny czas.
Jest lipiec 2022 roku. W lipcowe środy czytam dla odbiorców mojego kanału YouTube książkę Nawyki skuteczności. Jak w 30 dni zmienić życie na lepsze. To tylko pięć śród i pięć rozdziałów, ale uświadomiły mi one, dlaczego ta książka cieszyła się powodzeniem. To były moje doświadczenia, w które wpleciona była teoria. Efektem jest wyjątkowa książka. Pisałam ją jakby dwa razy: jako młoda czterdziestoletnia kobieta i potem jako wciąż młoda... pięćdziesięcioletnia kobieta. Każdy rozdział kończy się refleksją na temat tego, jak zmieniło się moje życie przez te kilkanaście lat i jak dalej przebiega mój rozwój osobisty. Książka ukazała się najpierw pod tytułem Ku doskonałości. 30 dni pracy nad sobą. Poprosiłam o zmianę tytułu, kiedy przygotowywano kolejną edycję. Miałam już wtedy ponad 60 lat... Zmienił mi się stosunek do doskonałości, nie wierzyłam już tak bardzo w to, że warto jest prowadzić swoje życie pod takim sztandarem. Zbyt dużo jest nieporozumień związanych z pojmowaniem doskonałości i dążeniem do niej. W pierwszej chwili chciałam dopisać kolejny krótki tekst do każdego rozdziału. Zrezygnowałam jednak z tego, gdyż jedną z dobrych stron tej książki jest jej właściwa objętość. Nie wszyscy lubią długie wywody, nawet gdy są wartościowe. Postanowiłam zatem napisać kolejną, niezbyt obszerną książkę opisującą kobietę dobiegającą siedemdziesiątki, która żyje ponad 35 lat w zgodzie z zasadami opisywanymi we wspomnianej książce, a także w co najmniej w 20 innych książkach mojego autorstwa[1].
Podobnie jak za pierwszym razem, są to teksty wyjęte z mojego pamiętnika i dopracowane tak, by tworzyły spójną całość dającą oprócz przyjemnego doświadczenia przebywania w czyimś życiu również konkretną wiedzę na temat tego, co nazwałam autoterapią pozytywną i permanentną. Nigdy nie byłam specjalną wielbicielką psychoterapii, choć mam świadomość, że czasem jest ona niezbędna... Czasem. Nie tylko wierzę, że jesteśmy w stanie znakomicie poradzić sobie sami, ale mam na to dowody w postaci życia wielu moich klientów, którzy bez terapii weszli na ścieżkę spełnienia i szczęścia. Sama również samodzielnie ułożyłam się ze swoją przeszłością, nauczyłam żyć w teraźniejszości i zdobyłam kompetencje pozwalające mi spokojnie spoglądać w przyszłość. Wiem, że w większości żyć jest to możliwe. Wystarczy autoterapia i do tego pozytywna, czyli taka, która nie wymaga rozdrapywania ran i szukania w sobie uczuć, które ponoć stłumiliśmy i teraz trzeba dać im upust. Nasz system samopomocy wie, co robi.
Naprawdę czasem lepiej zaufać podświadomości niż Freudowi.
A bez żartów – lepiej uwierzyć, że nasza podświadomość często lepiej wie, co robi, niż wykształcony psychoterapeuta. Nie wszystkie potyczki z życiowymi wyzwaniami wymagają psychoterapii, czasem wystarczy zdobycie pewnej kompetencji, nauczenie się techniki, a całkowitym remedium jest nawiązanie pełnej współpracy z sercem. To rozumie tylko psychoterapeuta, który kieruje się bardziej intuicją niż wiedzą, i jeśli trafi się właśnie na takiego, może być pomocny. Można natomiast stać się takim psychoterapeutą dla siebie. Zwłaszcza, że – no cóż – nie każdego stać na psychoterapię.
Moje książki zawsze zawierają wskazówki do autoterapii pozytywnej, ale też permanentnej. Książka, którą zaczynasz czytać, jest niemal w całości jedną wielką podpowiedzią.
W późniejszych latach życia często bardziej potrzebuje się terapii niż rozwoju osobistego. Jest po temu więcej okazji i... więcej czasu. Terapia to inaczej leczenie czy przywracanie do pełnego zdrowia fizycznego lub psychicznego. Jeśli wcześniej nie zetknęliśmy się z dobrą drogą rozwoju osobistego, ten okres bywa przykry. Jednak nawet, kiedy przez większość życia podążało się ścieżką rozwoju osobistego, dochodząc do dobrego kontaktu z własną duszą, w popołudniu życia zdarzają się okazje, aby wykorzystywać wiedzę z zakresu autoterapii. Programy otaczającego świata zbyt mocno wdrukowane są w naszą podświadomość, abyśmy mogli się od nich całkowicie uwolnić. Ja sama mam z tym wyzwania, o których tu przeczytasz.
Jestem starszą panią, kiedy mowa o kalendarzu... i ciele, jednak i moje życie, i umysł są wystarczająco młode, abym mogła trafiać przekazem tej książki do ludzi w różnym wieku. Choć pisana jest z perspektywy kobiety młodej, ale bez przesady, to wiele z opisywanych tu sytuacji dotyczy każdego, także mężczyzn. Młodsze osoby nie tylko znajdą tutaj coś dla siebie do zastosowania od zaraz, ale mogą dzięki tej książce lepiej przygotować się do przyszłości, mogą zacząć robić już teraz coś, co zaowocuje potem lepszym życiem. Mam też nadzieję, że przeczytawszy ją, będą się spodziewać w okresie zwanym starością wszystkiego dobrego. To naprawdę kolejny piękny okres dobrze prowadzonego życia.
Firanka na wietrze, czyli wymarzony dzień
Od wielu lat na początku roku opisuję swój wymarzony dzień. Wymarzony, czyli taki, jaki chciałabym, aby był, gdyby wszystko było możliwe. Nie chcę podważać żadnych praw przyrody, bynajmniej, nie życzę sobie, abym była wysoką, długonogą przesadnię młodą blondynką z pełnymi ustami, ani nie chcę umieć latać. Nie marzę o byciu primabaleriną czy kosmonautką. Jednakże wszelkie uwarunkowania finansowe, czasowe czy formalne w moim wymarzonym dniu nie istnieją. Nie uważam, by cokolwiek mogło mnie powstrzymywać przed życiem takim, jakiego naprawdę pragnę. Opisuję w nim to, co chciałabym naprawdę robić, to czego pragnę, a nie to, co mogę robić czy na co pozwolą mi realia. Mimo że piszę to co roku, te dni różnią się od siebie. A to z kilku powodów. Przede wszystkim przez 30 lat spełniłam wiele swoich marzeń, zrealizowałam setki celów, sporo osiągnęłam, a jeszcze więcej dostałam od życia w prezencie. Ostatnio otrzymałam w prezencie specjalny zeszyt na tak zwaną bucket list, czyli listę rzeczy, które chciałabym zrobić przed śmiercią. Swoją drogą, miły prezent. Uważa się, że powinno to być 100 rzeczy, zdarzeń, wyzwań. Zajmuję się tą listą, odkąd dostałam ten zeszyt, i nie mam nawet 20 rzeczy. Nie dlatego iż sądzę, że nie starczy mi czasu. Tego nie bierze się pod uwagę, marząc czy tworząc takie listy. Po prostu wiele już zrobiłam, a także zmienił mi się stosunek do różnych spraw. Każdy wiek ma swoje prawa.
Nawet wtedy, kiedy nie czujemy, ile mamy lat, dusza steruje naszym procesem oczekiwań i preferencji tak, że pewnych rzeczy nie chce się już tak bardzo, jak kiedyś.
Gdybym tego nie wiedziała i nie rozumiała, dziwiłoby mnie pewnie to, że nie mam wielkiej ochoty na podróże. Moje marzenia sprzed lat w nie obfitowały. Miałam całą listę miejsc, które chciałam zobaczyć, i sukcesywnie zmieniałam ich status – z marzenia stawały się celem. A potem jakoś tak się wszystko układało, że znajdowałam się w tym wymarzonym miejscu. Byłam w 28 krajach w ponad 100 miejscach, które miałam na liście, a i Polskę zwiedziłam dość dobrze. Czasem mocno widać w tym było współpracę Wszechświata i Prawa Przyciągania. Tak było na przykład z moim rejsem promem do Norwegii. Zrobiłam cel z tego, że chcę zobaczyć fiordy. Napisałam: Razem z którąś z córek ogadamy fiordy norweskie. Aby był to cel, a nie marzenie, dałam czas na to do końca roku. Miałam zatem 12 miesięcy na jego zrealizowanie. Zaczęłam – jak zwykle w takich sytuacjach – poświęcać temu celowi uwagę. Kupiłam przewodnik i czytałam o Norwegii, patrzyłam, jak wygląda tam życie, nawet poznawałam słowa. Kupiłam sobie również kilka rzeczy z przeznaczeniem na tę wycieczkę. To wszystko sprawiało, że pragnęłam podróży jeszcze bardziej, a momentami czułam się tak, jak bym już jej doświadczała. Wtedy nie wiedziałam, że robię dokładnie to, co jest niezbędne do uruchomienia siły Prawa Przyciągania. Dziś to wiem i świadomie w różnych sytuacjach z tego korzystam. A jaki był efekt? Nie tylko popłynęłam na piękny rejs i zobaczyłam dwa z najpiękniejszych norweskich fiordów, ale nic za to nie zapłaciłam, a nawet zarobiłam pieniądze. Wprawdzie tylko na kieszonkowe, ale to dlatego że w ramach zapłaty zabrałam ze sobą moją córkę. Business Centre Club zaproponował mi poprowadzenie szkolenia dla grupy polskich biznesmenów, którzy wraz z rodzinami wybrali się na ten rejs. Czyż nie piękne?! Nigdy nie zapomnę cudownej chwili zachwytu mojej siedemnastoletniej wówczas córki, kiedy wyszłyśmy rano na śniadanie na pokład zacumowanego w fiordzie promu. Ja także byłam zauroczona, oczywiście, ale to jej zachwyt przeszedł do mojej historii. Weronika również to pamięta, nawet rozmawiałyśmy o tym kilka dni temu... 20 lat później.
W moim wymarzonym dniu były różne mieszkania, domy, samochody i wydane książki. Domy i mieszkania zmieniały się w zależności od moich potrzeb i gustów, ale zawsze był jeden motyw... okno, z którego jest piękny widok, a gdzieś blisko niego moje biurko. Była też taka scena: siedzę przy biurku ładnie choć wygodnie ubrana, świetnie się czuję i z uśmiechem na ustach bębnię w klawiaturę, piszę książkę... bestseller. W oknie powiewa lekka muślinowa firanka i od czasu do czasu dolatuje do mnie zapach lata. Wiele już było okien, wiele zapachów lata, przeprowadzałam się wszak w swoim życiu już 15 razy. Nigdy jednak nie było firanki! Nie komponowało się to z wystrojem pokoju, najczęściej za oknem było zbyt ładnie, by wieszać firankę. Zwykle były to żaluzje, zawsze takie, że powiewać raczej nie mogły. Ale właśnie dzisiaj moje marzenie się spełniło. Dalej nie mam firanki, bo widok za oknem jest przepiękny. Jednak okno wychodzi na wschód i gdy rano pracuję, przysłaniam je zasłoną z delikatnej kremowej tkaniny lekko obciążoną na dole, rodzajem żaluzji. I dziś był ten moment, kiedy uświadomiłam sobie, że oto spełnia się moje marzenie: Piszę uśmiechnięta... i tak dalej... a w oknie powiewa wprawdzie nie firanka, ale delikatna żaluzja, która może nawet jeszcze bardziej na mnie działa, ponieważ, powiewając, wydaje lekkie przypominające o tym, co się dzieje, stuknięcie. To ta scena zachęciła mnie do zrobienia zapisu w pamiętniku. Swoją drogą to ten Wszechświat musi się czasem nagimnastykować, żeby spełnić życzenia, które do siebie nie całkiem przystają, tak jak choćby piękny widok z okna i firanka. Wiem, że nie można życzyć sobie zupełnie sprzecznych rzeczy, bo po prostu się zniosą i nic z tego nie wyjdzie, ale z takimi drobnymi sprawami Wszechświat sobie radzi, często w zadziwiający sposób. Tak było też z moim innym marzeniem: bzem pod oknem. W zasadzie wszędzie, gdzie mieszkałam, bez rósł bardzo blisko. Ważne jest tu to, że kiedy zmieniałam te mieszkania, nie zwracałam uwagi na to, aby on był. Tak się jakoś działo. W Warszawie w jednym miejscu rósł przy wyjściu z klatki, w drugim w ogródku pod moim tarasem, ale zbyt daleko, bym czuła zapach z mieszkania. Wąchałam go, wychodząc i wracając do domu albo rano wyglądając z tarasu i zaciągając się mocno powietrzem z ogródka sąsiada. Od pięciu lat mieszkam znowu w Toronto. W pierwszym mieszkaniu bez był przy wejściu do klatki, w drugim pod moim oknem, a jakże, ale tak w linii prostej w odległości jakichś 15 metrów. Spotykaliśmy się, kiedy czekałam na autobus. Trzeba dodać, że bez występował w każdym wymarzonym dniu, w tym opisanym w 2022 roku także. Dzień opisywałam w styczniu, kiedy to już od listopada mieszkałam w obecnym apartamencie. Mam tu duży balkon, a zatem postanowiłam mieć bez na balkonie. Odradzano mi to, z różnych powodów. Znalazłam jednak odmianę, która dobrze się miewa na balkonach i tarasach, taką trochę karłowatą. I tak, mam bez. Pięknie zakwitł, cudownie pachniał. Zapach czuło się w pokoju dziennym, a zawsze mogłam usiąść w jego sąsiedztwie na balkonie i napawać się ulubionym zapachem. Jest piękny także bez kwiatów. Znajdę sposób zabezpieczenia go przed zimą, tak by wiosną znów cieszył mnie swoimi kwiatami.
Wszechświat w końcu sobie poradził. Mogłabym opisać cały proces, jak do tego doszło, wszak zawsze jest jakiś proces. Zawsze też potrzebna jest cierpliwość i wiara. Natychmiastowe materializacje zdarzają się rzadziej, choć też się zdarzają. Ale czy warto to opisywać? Mam bez! Mam wiosenne wymarzone dni. To jest najważniejsze.
AUTOTERAPIA
• Opisz swój wymarzony dzień[2].
• Zwróć uwagę, czy nie masz sprzecznych ze sobą pragnień.
• Przyjrzyj się swojemu życiu. Ileż to marzeń w nim się spełniło. Opisz jakieś w pamiętniku.
Przypisy