Princess of death - Aniela Mey - ebook
NOWOŚĆ

Princess of death ebook

Aniela Mey

4,3

27 osób interesuje się tą książką

Opis

Śmierć nosi szpilki

Słodka księżniczka o złotych lokach i dziecięcych marzeniach... przeszłość, która przepadła na zawsze. Gabriella Costello dorastała w mafijnej Famiglii, gdzie nie było przestrzeni na niewinność. Miejsce lalek oraz misiów szybko zajęli źli ludzie, a na półkach z zabawkami pojawiły się noże. Każda chwila jej dzieciństwa przepełniona była krwią, bólem i naukami, które miały uczynić z niej bezlitosną broń w rękach brutalnej rodziny.

Dziś Gabriella znana jest jako Księżniczka Śmierci – najokrutniejsza kobieta nowojorskiej mafii, która nie zna strachu ani litości. Jednak jej przeznaczenie nie wiedzie na ciepły, rodzinny stołek. By zażegnać krwawy konflikt między mafijnymi Famigliami, Costello zostaje zmuszona, by wyjść za mąż za Victora Ferro.

Młody capo siłą odebrał władzę swojemu ojcu, a temperamentem dorównuje samej Gabrielli… To nie będzie związek jak z bajki. Tych dwoje wie, jak zabić, torturować i zniszczyć drugiego człowieka. Pytanie tylko, czy połączą siły, czy wykorzystają te umiejętności przeciw sobie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 515

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (134 oceny)
82
25
15
9
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dbasia2000

Nie oderwiesz się od lektury

Super polecam I czekam na część 2
10
chwila_z_ksiazka

Dobrze spędzony czas

Autorka w bardzo ciekawy i wciągający sposób wprowadza nas do świata mafijnego. A to, że w międzyczasie wplata przeszłość obojga bohaterów, ukazuje nam przez ile bólu i cierpienia musieli przejść by być tu, gdzie są. Czy zauważą, ile ich łączy nim będzie za późno? Czy pozwolą sobie na miłość, choć oboje mieli ją odebraną już jako małe dzieci? Ta historia jest mroczną i pełna bólu. Choć dane mi było czytać mocniejsze książki, to ta i tak zapewnia pełen wachlarz emocji. Czytając ją poczujeci smutek, żal, ale też natkniesz się na zabawne momenty. Osobiście jestem miło zaskoczona fabułą i w jaką stronę poszła. Historia jest ciekawa i zaskakująca. Bo, gdy myślisz, że już wszystko będzie ok, to dzieje się coś, czego nie przewidzisz. Aniela fajnie wykreowała bohaterów, nadając każdemu z nich wyjątkowego vibu. Jak na taką historię mała ilość przekleństw i scen zbliżeń. Podsumowując ciekawa i zaskakująca historia, która kończy się w taki sposób, iż mam ochotę powiedzieć autorce, że w końc...
10
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Fajnie się czyta Polecam
00
Buska18

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Polecam.
00
renik73

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, tyle emocji w niej że nie umiem nawet tego opisać. Dawno nie czytałam tak dobrze napisanej książki o mafii.
00

Popularność




Aniela Mey

Princess of death

Dla wszystkich tych,

którzy niszczeni przez życie myśleli choć

przez chwilę, by zniknąć.

To minie…

Jeszcze zaświeci słońce po tej burzy…

Prolog

Blondwłosa kobieta, która jeszcze niedawno była małą dziewczynką, nieznającą świata za dobrze i niemającą pojęcia, czym jest zło i ból, porównywała otaczającą ją rzeczywistość do jednej ze swoich ulubionych bajek. Wyobrażała sobie życie jako piękną przygodę, która czeka na każdego z ludzi, i że to nieważne, co będzie dalej. Dzieciństwo spędziła z kochającymi się rodzicami, którzy byli wpatrzeni w swoją jedną jedyną słodką córeczkę z dwoma jasnymi kucykami na głowie. Myślała, że nic i nikt nie może jej tego odebrać, że nikt nie może zburzyć jej porządku, ponieważ jej tatuś – ważny człowiek, którego wszyscy się obawiali – zawsze ją obroni. To prawda, obroniłby ją przed każdym złem tego świata, jakie tylko mogłoby spotkać jego niewinną córeczkę. Kochał ją nad życie. Podobnie jak swoją wspaniałą i piękną żonę, choć ta z upływem dni coraz mniej przypominała kobietę, którą kilka ładnych lat wcześniej poślubił. Jakby więdła, jak te otrzymane bukiety, które chcemy zachować na zawsze, ale po jakimś czasie cały ich blask przemija i bez żalu zastępujemy je nowymi kompozycjami. Kwiaty, nieważne jak byśmy o nie dbali, nigdy nie są wieczne…

Podobny los spotkał matkę tej czteroletniej dziewczynki. Jej niezwykła uroda, którą odziedziczyła jej córeczka, z dnia na dzień ulatywała, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie piękna. Kobieta chudła w oczach, a jej promienny uśmiech, którym witała każdy nowy dzień, powoli stawał się słabszy, aż po pewnym czasie zupełnie zniknął. Nie poddawała się jednak. Walczyła dla córki i męża… Walczyła dla swojej rodziny, nie pokazując nikomu, że cierpi coraz bardziej. Pokazywała jedynie siłę, którą wciąż w sobie miała, by okłamać innych i ukryć swoje nierówne zmagania.

Pewnego dnia, gdy w jednej sekundzie jej organizm się poddał, a stan był już krytyczny, kobieta nie mogła dalej udawać. Nie umiała dłużej oszukiwać siebie i innych, że czeka ją jeszcze wiele pięknych i niezapomnianych chwil. Kłamstwo, którym karmiła najbliższych, by nie tracili nadziei, wydało się. Wtedy właśnie piękny i różowy świat małej dziewczynki o blond włosach zaczął się zmieniać. Od tej pory bajkowe życie, które dotychczas prowadziła, coraz bardziej przypominało piekło. Bańka, która ją chroniła, pękła nagle, gdy trzymała zimną i strasznie chudą dłoń swojej matki, leżącej w wielkim łożu i patrzącej na swoje ukochane dziecko, które niezbyt rozumiało, co się dzieje i dlaczego mama jest smutna. Łzy, które spływały po bladym policzku kobiety, były niepojęte dla dziewczynki, która nigdy nie widziała mamy płaczącej. Było to dla niej coś kompletnie nowego.

– Kocham cię, neonata[1] – powiedziała słabym głosem kobieta, która z bólem patrzyła na swoją jedynaczkę ubraną w różową sukienkę w kwiatki. Długie blond włosy dziewczynki związane były w dwa kucyki zakończone malinowymi kokardkami. W jej uszach połyskiwały złote kolczyki w kształcie baletnicy, a na szyi drobny naszyjnik, który dostała od mamy w ostatnią niedzielę.

– Ja ciebie bardziej, mamusiu! – powiedziała głośno dziewczynka, chwiejąc się na białym krześle.

*

Parę minut później drobna dziewczynka w różowej sukience w kwiatki poznała, co to znaczy ból. Poczuła go, gdy krzyczała głośno, by jej mamusia otworzyła oczy. I gdy waliła z całej siły rączkami w kolano taty, by kazał mamie się obudzić. I gdy jakaś starsza kobieta w dziwnym dla niej stroju spuściła głowę i wyszła z pokoju, zostawiając ją i tatusia samych. Wszystko, co do tej pory znała i kochała… zniknęło. Wszystko, w co wierzyła i w co chciała wierzyć. Patrząc, jak tata płacze, dziewczynka załamała się. Nigdy nie widziała swojego najukochańszego tatusia w takim stanie. Nie wiedziała, co robić, a widok drobnej mamy, która się nie ruszała i nie oddychała, nie pomagał. Nie rozumiała, w czym uczestniczy i dlaczego gdzieś tam w środku coś ją boli strasznie i uporczywie. Nie umiała wypowiedzieć słowa, wodziła jedynie wzrokiem między mamą a tatą, który, podobnie jak ona, nie miał pojęcia, jak będzie teraz żyć i jak wiele czeka go zmian.

*

Kiedyś podczas jednej z zabaw z dziewczynką mężczyzna w garniturze, siedzący teraz po drugiej stronie łoża i roniący łzy, powiedział:

– Jestem samcem, który stoi na czele wielu. Podlega mi bardzo duża armia i nie przystoi mi ubierać różowej korony. Ale dla ciebie, dla mojej księżniczki, zrobię wyjątek.

Od tej pory zawsze podczas wtorkowych podwieczorków u księżniczki jej goście, którymi byli postawni wytatuowani mężczyźni w czarnych drogich garniturach, popijali truskawkową herbatkę z koronami na głowach i szalami na szyjach.

W tej chwili mężczyzna zupełnie nie zwracał uwagi na to, co przystoi komuś takiemu jak on. Wzrok miał utkwiony w jednej postaci, wciąż leżącej w tej samej pozycji. Nie myślał o tym, że jego córka nic nie rozumie, nie słyszał, że strasznie płacze i krzyczy, by mamusia otworzyła oczy, by przestała się już wygłupiać.

Tego dnia do pokoju weszła elegancka kobieta w czarnej sukience i porwała dziewczynkę w ramiona, by ta się uspokoiła. Jej towarzysz przemówił do mężczyzny, który wciąż przyglądał się ciału ukochanej kobiety.

– Tak mi przykro, synu. – Opuścił głowę. – Wiem, że teraz cierpisz, ale nie możesz zaniedbywać córki. Teraz to ona najbardziej ciebie potrzebuje. Jest pierworodna, synu, a ty nie masz jeszcze dziedzica.

Wdowiec spojrzał w ciemne oczy swojego ojca, który nadal trzymał rękę na jego barku, by dodać mu trochę otuchy, choć sam w środku cierpiał. Kobieta, leżąca nieruchomo w białej pościeli, była dla niego wymarzoną i cudowną synową, którą, jak każdy, pokochał całym sercem. Był jednak człowiekiem, którego ojciec nauczył nie okazywać emocji, a zwłaszcza żalu i współczucia. Mimo cierpienia wiedział, że jego pierworodny, który ma odziedziczyć po nim miejsce w hierarchii mafii, wciąż nie ma syna, a to było niedopuszczalne. Mimo że jego ukochana właśnie przegrała walkę z chorobą i odeszła, niedługo będzie musiał ponownie stanąć na ślubnym kobiercu, aby kolejna żona mogła dać mu dziedzica.

– Musisz ją oswajać i pomóc przez to przejść – rzekł z wyuczoną dawno temu obojętną miną, choć w jego oczach czaił się smutek.

– Ona ma dopiero cztery lata… – odpowiedział syn po dłuższej chwili.

– Ja zaczynałem cię powoli uczyć, kiedy byłeś w tym wieku, mój drogi. Jest to odpowiedni czas, by wiedziała, że życie, jakim dotychczas żyła, było złudne i nierealne, a śmierć czeka na każdego z nas.

Rozdział 1

„Kiedy człowiek boi się coś zrobić, wtedy wie, że żyje.

Ale kiedy człowiek nie robi czegoś tylko dlatego, że się boi, to wtedy jest martwy”.

William Faulkner

Gabriella

– Loganie, co macie dzisiaj dla mnie? – spytałam wyszczerzonego bruneta, ubranego jak zwykle na czarno i okrytego nieodłączną skórzaną kurtką, z którą nigdy się nie rozstawał. Należała kiedyś do jego taty, a po śmierci właściciela stała się chyba jedną z najbardziej sentymentalnych pamiątek, nie licząc olbrzymiej fortuny, którą wraz z matką odziedziczyli. Od tamtej pory chodził w niej bez przerwy.

– Dzisiaj, moja droga, gość specjalny. – Chłopak zaśmiał się i ściągnął czarny worek pobrudzony świeżą krwią z głowy jakiegoś starszego ode mnie mężczyzny.

Na moje oko był koło czterdziestki, ale jego nieco zmęczona twarz z sińcami pod oczami i przyschnięta krew mogły mylić. Gdy worek leżał już na ziemi, mogłam dokładniej przyjrzeć się przywiązanemu do krzesła facetowi, który próbował przyzwyczaić się do światła. Ubrany był w jakiś elegancki i zapewne drogi garnitur, który poprzecierał się już nieco w niektórych miejscach, a w innych zdobiły go ślady krwi. Były widoczne także na jego koszuli i połowie twarzy. Gdyby nie to, mężczyzna byłby nawet przystojny.

– Nie współpracował, jak rozumiem, sądząc po jego stanie? – spytałam, dalej przyglądając się facetowi, który miał trochę nieprzyjemny wyraz twarzy. Nie wiedziałam, czy to z bólu wywołanego ranami, czy zawsze tak ma.

– Wszystko możesz wyczytać z ryja tego gnoja – odpowiedział brunet, a ja pokiwałam głową na znak, że doskonale rozumiem jego słowa.

– Co ze mną zrobicie? – spytał nieco niewyraźnie facet, który jeszcze chwilę temu nie chciał nawet na mnie spojrzeć.

– My nic… Ona decyduje. – Mój kolega wskazał na mnie, a na mojej twarzy pojawił się uśmieszek.

– Ona?! – Głośno się zaśmiał. – Ta dziwka!?

Tego słowa chyba szybko pożałował, ponieważ wielka pięść Sebastiana wylądowała na jego i tak obitej twarzy.

Byłam przyzwyczajona do różnych określeń pod moim adresem, gdy znajdowaliśmy się w tej niezręcznej sytuacji… Słyszałam już chyba wszystkie: dziwka, kurwa, suka, zdzira, szmata. To przykre, że nikt nie docenia kobiet w tym fachu…

Wcale mi się to nie podobało, ale miałam świadomość, że każdy z mężczyzn znajdujących się w tym pomieszczeniu sam wymierzy cios za obrazę mnie, ponieważ byli lojalni wobec mnie i mojego drogiego ojca. W dodatku każdy z nich znał mnie prawie od dziecka, więc wiedział dokładnie, kim jestem i na co mnie stać.

– Jeszcze jedno słowo o niej, a umrzesz w męczarniach! – powiedział gniewnie Logan, będący po mojej prawej stronie.

Zawsze stawał w mojej obronie, nawet gdy ktoś tylko krzywo na mnie spojrzał. Znałam go od dziecka. Mimo że był starszy ode mnie o pięć lat, nigdy się nie wywyższał ani nie narzekał, że musi pracować z kobietą.

– Ja rozumiem, że mogłeś się nie spodziewać kobiety w tej branży, ale żeby od razu od dziwek? Nieładnie – powiedziałam, spoglądając na swoje czarne trapery.

Facet najwyraźniej już nie zamierzał się odezwać ani słowem, z czego byłam trochę zadowolona, ale i trochę zawiedziona, bo wtedy to ja bym go nauczyła, że nie powinno się obrażać kobiet takimi wyzwiskami.

– Przechodząc do meritum, panie Richardzie Hughesie, chcę pana powitać, a zarazem pożegnać i zabrać z tej pięknej planety, po której pan stąpał do tej pory. Ale żeby nie było, że nie mam manier, również się przedstawię, żeby pan wiedział, kto zaraz pana zabije. – Uśmiechnęłam się i dokończyłam moją wypowiedź: – Nie wiem, jak ty, ale ja wolałabym znać imię swojego oprawcy. – Zaśmiałam się. – Nazywam się Gabriella Luisa Costello, ale znajomi mówią na mnie Gabi, miło mi cię poznać. – Posłałam mężczyźnie uśmiech.

Ten, słysząc moje słowa, wyglądał podobnie jak wielu innych, którym się przedstawiłam. Nie byłam pewna, czy to dlatego, że zawsze podawałam też drugie imię, co bardzo mi się podobało, bo dodawało profesjonalizmu, czy dlatego, że moje nazwisko, budzące strach, uświadamiało im, że się nie wywiną. A może słyszeli już o moich wybrykach i to budziło w nich respekt?

Zawsze mnie to ciekawiło…

– Richardzie, skoro już wymieniliśmy się uprzejmościami, przejdźmy do sedna, bo nie jesteś jedynym, którego dzisiaj mam załatwić. – Mina mi trochę zrzedła, ponieważ mój kochany tatuś daje mi nieco za dużo pracy na weekendy. Powinnam być teraz z dziewczynami w jakimś klubie i dobrze się bawić przy akompaniamencie głośnej muzyki i sporej ilości alkoholu… Ale skoro mówiąc: dziewczyny, mam na myśli moją kuzyneczkę i te jej puste koleżaneczki, to może jednak dobrze, że muszę paru osobom strzelić w łeb.

– Jeśli się nie mylę, domyślasz się, dlaczego tu jesteś? – spytałam.

On jedynie pokiwał głową, co nie bardzo mi się spodobało. Miałam taki głupi nawyk po ojcu, że wolałam słuchać, niż patrzeć na jakieś dziwne miny.

– No więc? – zachęciłam faceta do mówienia.

– Jestem winien twojemu ojcu pieniądze – powiedział przybity.

– Tak, to prawda… i to całkiem dużo pieniędzy. Ale czas minął, a pieniędzy nie ma. W dodatku miałeś wydłużony termin, a i tak próbowałeś uciec… Niezbyt mądre posunięcie, panie Richardzie – zauważyłam, na co mój przyjaciel zaśmiał się. – Cóż, tak to jest, gdy pogrywasz z moim ojcem. Sam odbierze należność, a ja przy okazji cię zabiję. Podoba ci się?

– Ale ja oddam! Błagam, tylko pozwól mi przeżyć! Co chcesz? – powiedział pewnym głosem facet, który coraz bardziej krwawił z dolnej wargi.

– Zawsze tak mówicie. Przykro mi, twój czas się skończył… Taka mała rada na koniec: nie pożyczaj pieniędzy od mafii.

Po tych słowach moja beretta szybko wystrzeliła w głowę krzyczącego jeszcze coś mężczyzny. Facet przewrócił się wraz z krzesłem na podłogę, a wokół niego zaczęła powstawać ogromna kałuża krwi. Przełknęłam jedynie ślinę i popatrzyłam na Sebastiana wymownie, by ten zabrał ciało. Widok trupa nie robił na mnie już tak dużego wrażenia, jak na początku mojej kariery. Schowałam swoje czarne cudeńko za pas spodni i odeszłam, żegnając się z chłopakami:

– Dzięki, chłopcy, widzimy się później!

Czekało na mnie jeszcze parę innych spraw do załatwienia, zanim spokojnie będę mogła położyć się dziś w swoim wielkim łóżku.

– Przepraszam, mamo – szepnęłam, całując złoty wisiorek, z którym, podobnie jak Logan z kurtką, nigdy się nie rozstawałam, ponieważ należał do mojej zmarłej matki i mając go na szyi, czułam wciąż jej obecność.

Mimo tego, że zabiłam przed chwilą kolejnego faceta, nie miałam wyrzutów sumienia wobec nikogo oprócz niej. Ona nie chciałaby, by jej mała córeczka wychowała się na bezduszną maszynę do zabijania. Żadna matka by tego nie chciała.

Mimo to, że nie byłam mężczyzną i nie mogłam być następcą ojca, to kiedy miałam cztery lata, wydano na mnie wyrok. Miałam być tą, która pokaże innym, że kobieta potrafi być użyteczna nie tylko w roli dobrej żony.

Bez dalszej zwłoki pokierowałam się do wyjścia z hali, żeby pojechać moim czarnym matowym cudeńkiem w pewne miejsce, póki najdroższy ojczulek znowu nie wezwie mnie do kolejnej krwawej jatki.

– Witaj, ojcze – powiedziałam, siadając do kolacji, którą od mojego wczesnego dzieciństwa jadaliśmy wspólnie.

Ten rodzinny zwyczaj zapoczątkowała mama, byśmy choć jeden posiłek w ciągu dnia jadali razem i spędzali czas na rozmowie. Odkąd umarła, ojciec pielęgnował tę tradycję i zawsze czekał u szczytu stołu na jak zwykle spóźnioną córkę.

– Marina – spuściłam głowę, witając się z macochą, która siedziała po jego lewej stronie.

– Witaj, kochanie – powiedział capo, przerywając rozmowę ze swoją prawą ręką, by jak zwykle pocałować mnie w policzek, gdy nachyliłam się w jego stronę, by się przywitać. – Cieszę się, że już jesteś. – Uśmiechnął się i wiedziałam, że kieruje ten gest tylko do mnie. Bo tylko do mnie uśmiechał się tak szczerze i pięknie.

– Ja również. – Oddałam uśmiech, odchodząc na swoje miejsce, które znajdowało się po przeciwnej stronie, by mógł mnie mieć naprzeciw siebie, jak to mówił.

Mimo że Marina urodziła mu syna, który niedługo zostanie jego następcą, i tak chciał, bym to ja zasiadała u szczytu stołu. Kiedyś to miejsce należało do mamy, ale teraz zajęłam je ja. Obserwowałam stamtąd jak zwykle elegancko ubranego ojca, który pomimo pięćdziesiątki na karku wyglądał jak niejeden czterdziestolatek. Jedynie pojedyncze siwe włosy mogłyby zdradzać jego wiek, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. Był przystojny i wysportowany, na co wskazywały odznaczające się mięśnie ramion, na których opinała się jego czarna koszula z rozpiętymi u góry dwoma guzikami.

– Jak ci minął dzień, kotku? – spytał, wciąż patrząc się na mnie.

Nalał sobie do kieliszka czerwone wino, potem zadbał też o żonę i Teodora, który siedział po jego prawej stronie. Był przyjacielem ojca, jak i jego prawą ręką, przez co bardzo często jadł z nami posiłki. Przyzwyczaiłam się do jego towarzystwa, dlatego jego obecność tego wieczora w ogóle mnie nie zdziwiła. Tak naprawdę Teodor był jak członek rodziny, znałam i widywałam go od dziecka, przez co lubiłam jego towarzystwo. Mimo że najczęściej to jemu przypadało sprzątanie największego bałaganu i słynął ze swojego okrucieństwa, to pozostała w nim jakaś cząstka człowieczeństwa. W tym całym horrorze, jaki przeżywałam w dzieciństwie głównie dzięki mojemu ukochanemu dziadkowi, to on, jako jeden z nielicznych oprócz ojca, interesował się moim samopoczuciem po tak zwanych ,,lekcjach”, które mi fundowano.

– Hm… Gdyby nie sporo roboty od ciebie, byłby naprawdę uroczy. – Uśmiechnęłam się, unosząc kieliszek do ust, by nawilżyć gardło kilkuprocentowym trunkiem.

– No tak, ale jak zwykle bardzo dobrze ci poszło, córeczko. Przepraszam, że zabrałem ci całą sobotę. Za to jutro zrób sobie wolne i może poleż sobie cały dzień nad basenem? Ma być ponoć bardzo piękna i słoneczna pogoda. W dodatku jutro przylatuje twój brat.

Pokiwałam głową, ciesząc się chwilą odpoczynku przed kolejnym tygodniem pełnym wykładów. Powrót przyrodniego brata z Europy nie robił na mnie aż takiego wrażenia.

– Olivio, co dzisiaj smakowitego przyrządziłaś? – spytał mój ojciec, odrywając wzrok ode mnie, by spojrzeć na wchodzącą gosposię.

– Dzisiaj upiekłam kurczaka w sosie imbirowym z rozmarynem i ziemniaczkami – odpowiedziała, a ja już czułam ten cudowny zapach pieczeni.

– Jesteś niezastąpiona – wyznałam, śliniąc się na widok tego, co trzymała w obydwu dłoniach.

Gdy już wszystko znalazło się na naszych talerzach, wszyscy przy stole złożyli ręce do modlitwy. Ta chwila ciszy przed jedzeniem była zawsze poświęcona jednominutowej modlitwie do Boga, by podziękować za posiłek i za to, że możemy siedzieć razem przy stole. Kiedyś uważałam ten zwyczaj za głupi, bo przecież ja i mój ojciec zabijaliśmy ludzi bez mrugnięcia okiem. Czy warto modlić się do Boga, skoro mieliśmy na barkach ogrom niezliczonych grzechów?

Mój ojciec uważał, że tak, przez co i ja zaczęłam sądzić, że nieważne, ile złych uczynków już popełniliśmy, i ile jeszcze popełnimy, wiara jest potrzebna. Wiara w coś lub w kogoś zawsze pozwala lepiej żyć, tak mówiła moja matka.

Przeszłość

– Zrób to – mówił donośny głos za mną, ale ja nie umiałam. – Zrób to… To tylko jeden ruch – powtarzał wciąż i namawiał, bym zrobiła coś, co diametralnie zmieni moje dotychczasowe życie.

Może i od dłuższego czasu nie przypominało ono egzystencji moich rówieśników, ale to, przed jakim teraz postawiono mnie zadaniem, miało ostatecznie oddzielić mnie od innych i od tak zwanego dorastania. Wiedziałam, że jeśli to zrobię, już nic nie będzie takie samo. Ja stanę się inna i rzeczy, które będę robić, nie będą takie jak do tej pory. Weszłam na ostatni level, teraz musiałam udowodnić, na co mnie stać. To ostatni test, który zadecyduje o wszystkim. Nie mogłam go ani nie zdać, ani poprawić, jak to bywa w szkole. Istniało tylko jedno prawidłowe rozwiązanie zadania, które miałam wykonać, mimo że nie chciałam tego robić, nie umiałam i wiedziałam, że nie dam rady…

– Ja nie… – zaczęłam, patrząc na szatyna ze łzami w oczach. To było zabronione, ale nie mogłam inaczej. Moje ciało już się mnie nie słuchało, żyło swoim życiem.

– Gabriello Luiso Costello, to jest jedno z twoich ostatnich zadań, musisz je wykonać i pokazać, że jesteś gotowa do dalszego etapu – powiedział mężczyzna, dalej usiłując mnie przekonać, ale ja nie wierzyłam w ani jedno słowo.

Ludzie, którzy stali za mną, byli moją rodziną, ale też katami, którzy wychowywali mnie na silną kobietę według ich chorego wzorca. Nie czułam tej siły, czułam jedynie strach przed tym, co mnie czeka, gdy wykonam zadanie.

Kim się stanę?

Czy będę umiała spojrzeć sobie w oczy, gdy będę stała przy lustrze, czy już nigdy tego nie zrobię?

Wiedziałam tylko, że się zmienię. Zmienię się w potwora. W osobę, która niszczy życie innym, mimo że wie, co to za ból.

– On i tak nie zasługuje na życie – powiedział mój dziadek, prychając.

Dlaczego? Dlaczego ten mężczyzna nie zasługuje na życie? Co takiego zrobił, że teraz klęczy przede mną związany, a ja muszę go zastrzelić? Czym tak bardzo zawinił mojej rodzinie, że ma ponieść aż taką karę?

Szatyn płakał. Z jego oczu leciały łzy, podobnie jak z moich. Nie chciał umierać, a ja nie chciałam go zabijać. To co innego widzieć człowieka umierającego, bo ktoś z twojej rodziny albo z ludzi twojego ojca oddał strzał, niż stać naprzeciwko kogoś z naładowanym pistoletem w dłoni.

– Nie jestem gotowa – tłumaczyłam dalej, by przekonać innych, że nie muszę zabijać tego mężczyzny, który i tak nie wyglądał już najlepiej.

Krew, która spływała mu z nosa, pobrudziła jego niebieskawą koszulę oraz jasne spodnie. Na jego dolnej wardze i prawej brwi zdążyła już zaschnąć. Odcień jego oczu, które w tym świetle wyglądały na zielone, przypominał otchłań. Otchłań i pustkę świadomości końca. Już nawet mnie nie powstrzymywał i nie błagał o litość. Klęczał przede mną ze zrezygnowaną miną… Wiedział, że jeśli to nie ja pociągnę za spust, zrobi to ktoś inny, bez wahania. Odetchnęłam jeszcze raz przed podjęciem decyzji. Walczyłam ze sobą, bo byłam świadoma, że on i tak nie przeżyje. Nagle, nie wiem z której strony, dobiegł mnie cichy dźwięk, po którym klęczący przede mną mężczyzna ze smutkiem w oczach i zaschniętą już łzą runął głośno na ziemię, z otwartymi, nadal pięknymi zielonymi oczami.

– Zbyt długo – powiedział głos za mną, a ja z utkwionym wciąż w tym facecie wzrokiem nie umiałam się poruszyć.

Moje ciało zamarło, zapomniałam nawet o oddychaniu. Zarejestrowałam jedynie to, że ktoś zabrał mi broń i coś do mnie powiedział, ale nie wiedziałam, kto to był i co mówił. Wciąż patrzyłam na martwe ciało, które wygięło się w nienaturalny łuk. Jego oczy nadal były otwarte, a puste spojrzenie mroziło mnie od środka, choć widziałam już wiele zwłok.

Po chwili jeden z ludzi ojca lub dziadka, nie zwracałam na to uwagi, nożem rozciął węzły i wraz z drugim facetem wynieśli trupa z pomieszczenia, nie zwracając uwagi na wciąż lejącą się krew. Odprowadzałam ich wzrokiem, póki całkowicie nie zniknęli mi z pola widzenia. Bez ruchu wpatrywałam się w drzwi, którymi chwilę temu wyszli. Nie wiedziałam, czy bardziej przeraża mnie ich widok, czy decyzja, którą podjęłam w głowie, ale nie zdążyłam wprowadzić jej w życie, ponieważ ubiegł mnie ktoś inny…

Rozdział 2

„Życiowe wyzwania nie powinny Cię paraliżować.

Powinny pomóc Ci odkryć, kim naprawdę jesteś”.

Bernice Johnson Reagon

Victor

– Cel powinien znajdować się w loży i mieć na sobie szary garnitur, niebieski krawat i złoty kolczyk w uchu – usłyszałem głos Domenica w małej i zupełnie niewidocznej słuchawce w prawym uchu.

– Zrozumiałem.

Po wejściu do jednego z ulubionych klubów londyńskiej burżuazji oraz innych dobrze sytuowanych imprezowiczów miałem mieszane uczucia. Klub jak klub – mógłbym powiedzieć, patrząc na złoto-czarne elementy, które wyróżniały się na marmurze. Złote akcenty idealnie komponowały się ze zwisającymi żyrandolami i świecącym sufitem, który mienił się różnymi kolorami. Wokół stało wiele stolików, a liczne prywatne loże były nieco oddalone od głównego parkietu, na którym tańczyło sporo roześmianych i nadmiernie rozentuzjazmowanych ludzi. Mógłbym założyć się o tysiąc dolarów, że połowa z nich była nie tylko na alkoholowym rauszu, ale i pod wpływem jakichś mocniejszych dragów.

Próbowałem skupić się na wypatrywaniu trzydziestoczteroletniego Włocha, dla którego lepiej byłoby, gdyby nie pojawił się tu dziś, bo niestety będzie to jego ostatnia impreza w życiu. Już po minucie ujrzałem mężczyznę, siedzącego na środku czerwonej kanapy z paroma rozbawionymi dziewczynami po bokach. Brunet zajęty był rozmową i najwyraźniej sypał dowcipami. Po wejściu do loży spostrzegłem też dwóch większych facetów – zapewne ochroniarzy, którzy bacznie rozglądali się po sali w poszukiwaniu niebezpieczeństwa, grożącego ich szefowi.

– Znalazłem go i jego dwóch ochroniarzy – powiedziałem, na co Domenico rzucił zdawkową odpowiedź i prosił o załatwienie sprawy w jak najszybszym tempie i z jak najmniejszą liczbą poszkodowanych.

Czułem, że znów go zawiodę. Miałem wielką ochotę zabawić się przed wyjazdem do Nowego Jorku. Ujrzałem jakiegoś blondyna, który sam z drinkiem w ręku tańczył w rytm muzyki zagrywanej przez DJ-a na kolorowym podeście. Podszedłem szybko i łapiąc go za kark, walnąłem jednym mocnym uderzeniem w brzuch, przez co momentalnie się zgiął.

– Sorry, facet – powiedziałem i pociągnąłem go za sobą. Udając wstawionego, zwróciłem się do dwóch ochroniarzy mojego celu na dzisiejszy wieczór:

– Panowie, bo ja i mój kumpel zobaczyliśmy jakiś trzech typków z bronią w rękach – powiedziałem, wskazując parkiet. – Oberwaliśmy od nich. Musieli jakoś przekupić bramkarza. – Tym razem wskazałem na kolegę, który wciąż kulił się z powodu mojego uderzenia. Patrząc na mnie, a później na blondyna, pokiwali głowami i ruszyli w stronę tłumu ludzi obijających się o siebie na parkiecie.

Czasami zastanawiałem się, widząc gości o tak napakowanej sylwetce, czy wypocili mózgi na siłowni.

– Dzięki za pomoc – powiedziałem i odepchnąłem nieco chłopaka.

Wszedłem do jednej z eleganckich loży, która mieniła się kolorami odbijanymi od sceny, gdzie znajdował się DJ i jakieś tancerki w skąpych strojach.

– Buongiorno, mio caro[2]. Gotowy na zabawę? – zwróciłem się do starszego ode mnie mężczyzny, który patrzył na mnie zdezorientowany. Musiał być już pewnie pod wpływem alkoholu i jakiegoś gówna, które pokrywało cały stolik. Szklany blat był zastawiony szklankami i oprószony białym proszkiem, który z uśmiechem wciągała teraz cycata ruda.

– Znamy się? – spytał po angielsku. Jego obojętny ton wskazywał, że nie wie, kim jestem. I bardzo dobrze, bo miałem ochotę na zabawę.

– Nie, ale zaraz możemy to zmienić. Lepiej będzie, jeśli spławisz swoje koleżanki – mówiąc to, wskazałem na dziewczyny, które odurzone nie wiedziały, co mają robić. To przez te mózgi z gąbki nie toleruję, kiedy moi ludzie biorą to gówno. Sprzedają je, ale nie lubię patrzeć, jak niszczą siebie, wciągając to świństwo.

Odczekałem chwilę, ale nikt nie zareagował. Dopiero gdy wyjąłem broń i wycelowałem w obiekt w szarym garniturze, niektóre panienki poderwały się z piskiem.

– Rób, co mówię. – Kiedy wreszcie wyrzucił wszystkie z loży, a te wybiegły stamtąd naraz jak wyszkolone pieski, mogłem kontynuować. – A teraz wstawaj – nie prosiłem o podnoszenie rąk, bo widziałem, że nie ma broni przy sobie, ponieważ ochrona dobrze sprawdza klientów, nawet tych bardzo dzianych i wysoko postawionych. Poza mną. Mnie dużo osób zna, dlatego rozśmieszyło mnie, jak łatwo moją ściemę połknęli ochroniarze tego bogatego dupka.

– Jestem w loży, Domenico, zajmij się kamerami. Nie chcemy przecież, bym zajebał dzisiaj cały klub – rzuciłem do ukrytego mikrofoniku.

Po sekundzie usłyszałem charakterystyczne pstryknięcie, które oznaczało wyłączenie wszystkich kamer, nie tylko w loży, ale i całym budynku. Zapisy z ostatniej godziny były teraz pewnie doszczętnie resetowane, by nie było mnie widać na żadnym ujęciu.

Facet, jakby dopiero teraz rozumiejąc powagę sytuacji, podszedł do mnie wolno z uniesionymi brwiami. Odezwał się znów po angielsku, ale z włoskim akcentem:

– Słuchaj, nie wiem, kim jesteś ani kto ci kazał mnie zabić, ale na pewno mogę podwoić tę stawkę za darowanie mi życia, capire[3]?

– Gdyby to było takie proste… Tylko że mam tyle pieniędzy, że mogę sobie nimi dupę podcierać – powiedziałem, oglądając się za siebie szybko, by zobaczyć, czy ktoś nas nie obserwuje.

Nikogo nie było. Każdy bawił się tak, jak chwilę wcześniej. Popchnąłem więc mężczyznę w wąski korytarz i kazałem mu iść przed siebie. W dłoni miałem naładowany pistolet.

– Nie wiesz, z kim zadzierasz. Jestem Cristiano Russo i jeśli mnie zabijesz, moi ludzie cię znajdą. Czy to jest tego warte? – spytał, gdy zbliżyliśmy się do wyjścia awaryjnego, gdzie już powinni czekać na niego moi ludzie.

– Od próby przekupienia mnie przeszliśmy do gróźb, panie Russo. I tak, bardzo dobrze wiem, kim jesteś, gnoju. Pranie brudnych pieniędzy, pobicia, sprzedaż narkotyków i broni na moim terytorium, a później spierdolenie do Londynu to niezbyt udany plan. A ja nie lubię, jak ktoś mnie rucha, gdy o tym nie wiem. – Nie odpowiedział, bo dobiegły nas podniesione głosy tamtych dwóch wielkoludów. Cristiano zatrzymał się, myśląc, że jest uratowany. – Jestem Ferro, więc lepiej błagaj, bym nie zabił cię za szybko, skurwielu.

Popchnąłem go, aby przyspieszył i biegiem ruszyliśmy do drzwi, na których widniał napis: WYJŚCIE AWARYJNE. Odetchnąłem z ulgą, kiedy po drugiej stronie zobaczyłem Domenica, któremu wepchnąłem Włocha, mówiąc tylko:

– Ten jest twój, ja się zabawię z ochroniarzami.

– Stój, bo strzelę! – usłyszałem.

Delikatnie się uśmiechając, odwróciłem się w ich stronę. Pociągnąłem za spust. Jeden z ochroniarzy, obcokrajowiec, upadł na ziemię, szukając jeszcze oparcia prawą dłonią, jakby to miało jakkolwiek pomóc. Drugiego postrzeliłem w rękę. Z ironicznym uśmieszkiem podszedłem do jednego z nich, by zademonstrować, co to jest prawdziwy ból.

***

– I co o tym sądzisz? – odezwał się mój brat, gdy znaleźliśmy się na czerwonej kanapie w jednym z klubów znajdujących się w Nowym Jorku, gdzie po małej zabawie mieliśmy dokończyć rozmowy na temat pokoju, który miał połączyć moją Famiglię z Famiglią z Nowego Jorku. Spotkanie miało się odbyć dopiero jutro, więc dziś mogliśmy zaszaleć.

– Podoba mi się, ale i tak wole nasze kluby – powiedziałem szczerze, wybierając spośród lasek zdobycz na dziś. Nic wielkiego, wystarczyło szybkie obciąganko w toalecie. Marco, mój brat i consigliere w jednym, również nie był bierny i z tym swoim upiornym uśmieszkiem pożerał wzrokiem wszystko, co tylko miało długie nogi i brązowe włosy. Ja nie miałem szczególnych preferencji co do wyglądu płci przeciwnej, liczyło się to, jak laska robi loda.

– Mają tu bardzo ładne panie – odezwał się Domenico po mojej lewej stronie, na co jedynie się zaśmiałem i upiłem łyk mojej ulubionej szkockiej.

– Zgadzam się, a ty, Victor, lepiej wydupcz dziś jakąś pannicę, bo znając Costello, na swoją żonkę będziesz musiał jeszcze poczekać – zaśmiał się Marco, co nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, bo dobrze wiedziałem, kogo zaproponuje mi tutejszy capo.

Niezbyt byłem zadowolony z zaaranżowanego małżeństwa, ale od wielu lat było to najlepszym rozwiązaniem, żeby utrzymać pokój pomiędzy klanami. Praktykował to mój ojciec, dziadek i jeszcze paru starszych przodków, więc nie miałem wyboru. Tego wymagało się od capo, więc i ja postanowiłem, że to zrobię. Liczyłem, że może wtedy atmosfera troszkę się poprawi po tym, jak zmieniłem prawie wszystkich, którzy wcześniej podlegali mojemu ojcu, pozostawiając sobie jedynie tych najbardziej lojalnych, a starców zastępując młodą krwią. Wywołało to niemały chaos. Razem z zastępcami szefa i innymi ważnymi członkami naszej Famiglii uznaliśmy, że połączenie naszych rodzin na nowo będzie słuszne, mimo że nie miałem ochoty na nic nieznaczące dla mnie małżeństwo. Właściwie to oni tak postanowili, a ja jedynie pokiwałem głową.

Przeszłość

Najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji będzie aranżowane małżeństwo, to zawsze pomaga – odezwał się jeden z zastępców, którego wybrałem tydzień wcześniej, patrząc na każdego, a troszkę dłużej zatrzymując wzrok na mojej osobie, co było bardzo odważne z jego strony.

– Tak myślisz? – odezwał się Marco, siedzący koło mnie.

– Tak. Małżeństwo rozwiązuje najczęściej większość sporów, przez co nie musielibyśmy się martwić o Chicago, które po objęciu przez ciebie rządów ciągle czyha w cieniu na nasz zły ruch, by zajebać nam ziemię. – Wiedziałem, że to, co mówi mój człowiek, jest prawdą.

Niestety Chicago, położone prawie w środku Stanów, zawsze czekało na choćby najmniejszy błąd z mojej strony czy ze strony Nowego Jorku. Wszystkie działania, jakie podejmowałem, musiałem kilkukrotnie przemyśleć. Tamtejszy capo był znany ze swojej niezawodnej strategii, która nie pierwszy raz spowodowałaby szkody u nas w Los Angeles. Ale te czasy, kiedy mój bezmyślny ojciec rządził, skończyły się i teraz wszystko miało się zmienić.

– Zgadzam się z tą opinią. Najrozsądniej byłoby, gdybyście ty lub twój brat wzięli sobie jakąś ustawioną kobietę za żonę – odpowiedział człowiek, który jeszcze niedawno podlegał mojemu ojcu, ale został przeze mnie zostawiony, pomimo swojego wieku.

Był to mężczyzna, który jako jeden z nielicznych mądrze i z głową zarządzał, przez co szanowałem jego zdanie i nie usunąłem go z dawnej funkcji, gdy przejmowałem stołek.

Kiwając głową na znak, że rozumiem, spojrzałem przelotnie na brata, którego mina nie była zbyt szczęśliwa. Wiedziałem, że jego wyobrażenia o małżeństwie były tak samo okropne jak moje, biorąc pod uwagę, jak potoczyły się losy naszych rodziców i nie tylko. Byliśmy mężczyznami, którzy małżeństwo traktowali jako coś pożytecznego jedynie dla interesów naszej Famiglii. Już będąc dzieckiem, bywałem na wielu ślubach i weselach ważniejszych żołnierzy czy zwierzchników miast z młodymi Włoszkami – bo tylko je mogliśmy brać za żony. Żadna z kobiet, jeśli nie była chociaż w połowie Włoszką, nie była brana pod uwagę – tego wymagała długoletnia tradycja. Aranżowane małżeństwo nigdy mi się nie podobało, bo jako jeden z nielicznych szybko umiałem wyczytać z oczu czy twarzy emocje ludzi, a u tych dziewczyn widziałem najczęściej rozpacz i ból. Na samą myśl o tych ich przymusowych ślubach z trzydzieści lat starszymi facetami robiło mi się niedobrze. Jak dziewczyny niewiele starsze ode mnie, bo najczęściej w dniu ślubu miały dopiero co osiągniętą pełnoletność, mogły cieszyć się, że ich mężom bliżej do trumny niż do czegokolwiek innego? Sam miałem siostrę, której bezpieczeństwo i dobre samopoczucie stawiałem na pierwszym miejscu, i nigdy w życiu nie pozwoliłbym oddać jej ciała ani i duszy jakiemuś starcowi po pięćdziesiątce. Na samą myśl przeszły mnie dreszcze, które szybko znikły, gdy odezwał się jeden z moich ludzi:

– Co o tym myślisz, capo?

Spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie, jakby słowa, które zaraz wyjdą z moich ust, miały przypieczętować los zebranych.

Zerkając jeszcze przelotnie na brata, powiedziałem słowa, które wracać będą do mnie jak echo:

– Uważam, że to jest dobry pomysł i jako capo skontaktuję się z Nowym Jorkiem, aby przedstawić im moją decyzję co do wzięcia sobie za żonę którejś z kobiet z ich rodziny.

Wszyscy odetchnęli z ulgą, a najbardziej chyba mój brat, bo zrozumiał, że nie zabiorę mu wolności i nie każę mu się żenić.

***

– Nie wyobrażam sobie dzielenia łoża tylko z jedną cipką – odezwał się Domenico, który wyrwał mnie z rozmyślań.

– Większość facetów i tak ma w dupie słowo ,,wierność” padające w przysiędze małżeńskiej i później dupczy, kogo tylko chce. Szczerze, niektóre to nawet cieszą się, że ich mąż ma kogoś innego do pieprzenia, bo i tak się nas boją albo wymagają tych jakichś romantycznych pierdół i dobre ruchanko nazywają kochaniem się – zaśmiał się Marco, sącząc leniwie swojego drinka z wzrokiem utkwionym w tańczących na parkiecie.

– Dlatego nie wszyscy nadają się do małżeństwa – warknąłem, wypijając duszkiem pozostałość whisky ze swojej szklanki.

Dwóch mężczyzn siedzących ze mną nie odezwało się. Dopiero po chwili obaj wybuchnęli śmiechem, a Domenico poklepał mnie po plecach, jakbym opowiedział jakiś niezły kawał. Zgromiłem go wzrokiem, więc szybko zabrał rękę i odkaszlnął.

Nie miałem własnej opinii na temat małżeństwa, ale wiedziałem na pewno, że nie mógłbym być z kimś, kto się mnie boi. Nie chciałem być jak te wszystkie zjeby, które przechwalają się, że wydupczyli małżonkę podczas nocy poślubnej, choć ta płakała i prosiła, żeby przestali. Nie mógłbym wziąć żadnej kobiety pod przymusem. Może nazywają mnie potworem, ale nawet dla mnie to jest chore.

Chłopcy zajęli się szukaniem zdobyczy na dzisiejszy wieczór, a ja powoli sunąłem wzrokiem po każdej osobie znajdującej się w klubie, próbując rozszyfrować jej emocje. Było to jedno z moich ulubionych zajęć. Nie znałem nikogo, kto tak dobrze jak ja wyczytywał, co dzieje się wewnątrz innych ludzi.

Mijały kolejne sekundy i minuty, a ja jak w transie obserwowałem imprezowiczów, aż zatrzymałem się dłużej na długonogiej blondynce w skórzanej spódniczce, która wyglądała, jakby wolała spędzać niedzielny wieczór w innym miejscu niż klub nocny. Jej opalona skóra i czerwone szpilki ładnie komponowały się z ustami pomalowanymi na ten sam kolor. Piła drinka. A dokładniej mówiąc: zerowała drinka. Chyba miała zły dzień, ale jeśli myślała, że to pomoże, to najwyżej w szybkim zakończeniu dzisiejszej zabawy i to pewnie z jednym z gości, którzy rozbierali ją wzrokiem. Kobieta nie zwracała jednak zupełnie uwagi na otoczenie. Jej czerwone paznokcie stukały o szklankę i choć nie mogłem tego usłyszeć, doskonale wiedziałem, jaki wydają dźwięk. Złoty zegarek nad jej lewą dłonią, która była pokryta tatuażami, ładnie kontrastował z jej dziewczęcą urodą. Nie mogła być dużo młodsza ode mnie, choć pewnie i tak miała więcej lat, niż mi się wydawało.

W pewnym momencie pojawił się obok niej potencjalny zalotnik. Powiedział coś do niej, ale kobieta, jakby znudzona już tym pierwszym zdaniem, które wypowiedział, przywołała do siebie barmana. Mężczyzna nie odpuszczał, widząc, że ta zeruje kolejnego drinka. Wciąż zerkał na jej biust, który z tej odległości nie był dla mnie aż tak dobrze widoczny, jak dla tego typka, który koło niej stał. Zapewne miał już w głowie wszystkie pozycje, w jakich mógłby pieprzyć jej zgrabny tyłeczek. Nie powiem, troszkę mnie to zdenerwowało, ale co mogłem poradzić? Przecież sama doprowadzała się do takiego stanu w klubie pełnym napalonych facetów.

Mężczyzna znów spróbował swoich sił, tym razem jednak posunął się dalej i położył swoją obleśną dłoń na jej plecach. To chyba nie bardzo spodobało się dziewczynie, ale spowodowało śmiech faceta. Zapewne ostrzegła, że coś mu zrobi, co go rozbawiło, bo przecież co taka ślicznotka mogłaby zrobić facetowi dwa razy na oko od niej cięższemu i silniejszemu? Pewnie była przyzwyczajona do takiego zachowania i umiała sobie z nim radzić – przecież była atrakcyjna. Po chwili szybkim ruchem strzepnęła jego rękę i nie płacąc, odwróciła się w stronę wyjścia, ale natręt nie chciał jej wypuścić. Kiedy wyciągnął rękę, wstałem rozjuszony całą tą sytuacją, bo wyjątkowo nabrałem ochoty, by się wtrącić i przywalić temu dupkowi. Nie miałem jednak okazji, bo pokerowa twarz kobiety odwróciła się ponownie w jego stronę. Dziewczyna złapała go za rękę, którą chciał chyba położyć na jej tyłku, i wygięła ją brutalnie. Stanąłem jak wryty, przyglądając się tej scenie. Kiedy facet się zgiął, blondwłosa piękność szybko podniosła nogę, a jej napięte udo uderzyło adoratora w szczękę. Z nosa poleciała krew, brudząc nieskazitelną skórę dziewczyny. Ta nic sobie z tego nie zrobiła, tylko ponownie nachyliła się do mężczyzny, który próbował zatamować krwawienie.

– Victor, co ty…

– Kto to? – nie dałem możliwości, by Marco dokończył zdanie. W tym jebanym momencie interesowało mnie tylko, kim jest ta kobieta.

– O kim ty… – Nim zapytał, wskazałem dziewczynę, która wyprostowała się i z lekkim uśmiechem odwróciła w drugą stronę.

– Stary, tylko nie ona. To jebana księżniczka tego zasranego miasta. Z nią będą same problemy. Lepiej byś miał jakąś potu…

– To dobrze się składa – znów mu przerwałem – bo ja jestem jebanym królem i właśnie wybrałem sobie żonę.

Rozdział 3

Marco

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] (wł.) córeczko

[2] (wł.) Dzień dobry, mój drogi

[3](wł.) rozumiesz

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24

Princess of death

ISBN: 978-83-8373-528-3

© Aniela Mey i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Maria Bickmann-Dębińska

KOREKTA: Agnieszka Łoza

OKŁADKA: Magdalena Czmochowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek