Profesorka - Layne Fargo - ebook + książka
NOWOŚĆ

Profesorka ebook

Fargo Layne

5,0

40 osób interesuje się tą książką

Opis

Scarlett Clark jest uzdolnioną profesorką języka angielskiego. Ale specjalizuje się w zabijaniu.

Każdego roku akademickiego typuje swoją ofiarę, najgorszego według niej mężczyznę na Uniwersytecie w Gormanie. Do tej pory wszystkie zbrodnie uchodziły jej na sucho. Jednak ciał na kampusie przewinęło się zbyt wiele, by ktoś w końcu nie dostrzegł problemu.

Zdeterminowana, by trzymać przeciwników blisko siebie, Scarlett bierze udział w śledztwie. Stara się też być w pobliżu doktor Miny Pierce, która również zaczyna coś podejrzewać. Wszystko idzie zgodnie z planem... dopóki Clark nie traci kontroli nad ostatnią ofiarą.

Tymczasem studentka Carly Schiller, wreszcie wolna od gnębiącego ją ojca, chce tylko skupić się na nauce i się nie wyróżniać. Jej nowa współlokatorka, Allison Hadley, jest zupełnie inna, ale mimo to dziewczyny szybko się zaprzyjaźniają. Kiedy więc Allison zostaje zaatakowana na imprezie, Carly obsesyjnie myśli o ukaraniu napastnika. I zaczyna fantazjować o zemście…


Zachwyci pasjonatów zemsty na całych świecie… Intensywnośćto tutaj słowo-klucz! – Booklist
Prowokacyjny thriller, który chwyta za gardło i nie puszcza. Pokręcona, ostra jak brzytwa książka! – Samantha Downing
Skwierczący gniewem i inteligencją thriller zachwyci fanów Karin Slaughter, Dextera i Obsesji Eve. Zręcznie narysowany portret rozognionej kobiety i jej nieugaszonej żądzy zemsty. – Amy Gentry
Oszałamiająca, ostra jak sztylet proza i rozkosznie satysfakcjonująca fabuła. „Profesorka” to feministyczny thriller o zemście, którego potrzebujemy i na który zasługujemy. – Megan Collins

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 376

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
sylwiaczyta123

Nie oderwiesz się od lektury

Mistrzostwo!
00



 

 

 

 

Tytuł oryginału: They Never Learn

Copyright © 2020 by Layne Fargo

Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Brodzik

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

 

Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska

Marketing i promocja: Greta Sznycer

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Justlight | Adobe Stock, Ilgun | Adobe Stock

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-68045-92-5

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

Dla Emily

 

1

 

Scarlett

 

 

Będę wiedzieć, że działa, kiedy on zacznie krzyczeć.

Jednak na razie czekam. Zakradłam się do garażu godzinę temu, kiedy na zewnątrz wciąż panowały egipskie ciemności. Ubrałam się tak, by stopić się z cieniem, kaptur bluzy zasłania moje płomiennorude włosy, twarz nie ma ani grama makijażu. Nie muszę ładnie wyglądać, by wykonać swój plan.

Nie ma tutaj żadnych samochodów, jedynie stare maszyny do ćwiczeń stojące na kawałkach dywanu, a w powietrzu unosi się zatęchła woń potu i dezodorantu o zapachu mchu. Wcisnęłam się w kąt z tyłu, za wypaczonym metalowym regałem. To wystarcza, żeby się schować, poza tym zachowuję całkowity bezruch. Panuję nad oddechem, skupiam wzrok na odłażącej czerwonej winylowej farbie na ławce do podnoszenia ciężarów – jej braki wyglądają jak otwarte rany.

Czyjeś kroki dudnią o płyty chodnikowe, zaraz otwierają się boczne drzwi do garażu. Doskonała punktualność. Do środka wchodzi młody mężczyzna, ściera z brwi pot brzegiem T-shirtu.

Tyler Elkin. Gwiazda sportu, jeden z najgorszych studentów, jakich miałam na wykładach ze wstępu do literatury. Jako początkujący gracz na pozycji rozgrywającego w zeszłym sezonie dotarł razem z drużyną Uniwersytetu w Gormanie aż do mistrzostw AFC. To było, zanim pojawiły się plotki.

Wyjmuje słuchawki z uszu i przeciąga kciukiem po ekranie telefonu. Z małego zestawu głośników na skrzynce za ciężarami rozlega się ogłuszająca muzyka, jakiś rozwrzeszczany białas, który bardzo chciałby być punkiem, skomli o swoim złamanym sercu. Jak ta suka miała czelność odrzucić jego zaloty.

Zaciskam zęby, lecz poza tym nie ruszam się ani o milimetr. Nie mogę ryzykować, że Tyler mnie zobaczy. Za wcześnie.

Podśpiewując fałszywie, chłopak podchodzi do wgniecionej minilodówki w kącie i wyjmuje szklaną butelkę. Rzuca zakrętkę na podłogę i pociąga długi łyk. To napój energetyczny, który sam sobie przygotowuje – z węglem aktywnym, ostrą papryką i kilkoma surowymi jajkami. Okropnie śmierdzi, a smakuje jeszcze gorzej. Próbowałam, przygotowawszy sobie porcję według instrukcji zamieszczonych przez niego na Instagramie. Potem dodałam własny specjalny składnik, mieszając go z gorzkim osadem na dnie.

Tyler nagrał też wideo o swojej „wypasionej porannej rutynie”. Zawsze zaczyna o tej samej porze, nawet w weekendy: o piątej rano, całe godziny przed kolegami, idzie na szybki bieg ścieżką nad brzegiem rzeki, na granicy terenu kampusu. Za każdym razem zatrzymuje się, by zrobić sobie zdjęcie na tle wschodzącego słońca. Potem wraca tutaj, do garażu za domem bractwa, gdzie robi trening siłowy. Teraz wypije połowę napoju, a drugą po ćwiczeniach, jednocześnie publikując swoje selfie z jakimś bezsensownym hasłem motywacyjnym. Nie ma to jak zapyerdol z rańca. Kto nie pompuje, ten nie rokuje.

Tyler pociąga kolejny łyk i ociera usta. Ma pełne wargi i długie rzęsy, co sprawia, że jego twarz w niektórych momentach wydaje się niemal kobieca. Mógłby zostać modelem, jednym z tych liźniętych słońcem chłopaków Abercrombie, którzy rzucają do siebie piłką, ubrani w identyczne szorty z madrasu. Jego profile w mediach społecznościowych nie pozostawiają wątpliwości, że rozważa właśnie taką karierę na wypadek, gdyby z futbolem mu nie wyszło. Taki ktoś jak Tyler mógłby poderwać każdą dziewczynę. Tylko co w tym fajnego? Po jakimś czasie to musi się nudzić. Oczywiście to żadne usprawiedliwienie.

Tyler kładzie się na ławce, po czym zaczyna unosić i opuszczać sztangę w rytm muzyki. Zaraz jednak zwalnia, waha się. Jego palce najpierw się zaciskają mocniej, a potem trzęsą i chłopak nieomal spuszcza sobie ciężar na klatkę albo gorzej, na tę piękną twarz jak z katalogu.

Przestaję oddychać. To by zniszczyło cały mój plan.

Ledwo udaje mu się zapanować nad sztangą. Drżącymi rękami odkłada ją na stojak i na sekundę zamyka oczy. Podnosi się, strzepuje nadgarstki, ręce. Jednak teraz dreszcze przenoszą się też na nogi, jego łydki i uda zaciskają się i rozluźniają jak pięści.

Tyler wstaje, próbuje to rozchodzić, rozciąga szyję, trzaskają mu kręgi. Cofam się głębiej w ciemność. Już prawie czas, już prawie…

– Kurwa – rzuca, przeczesując palcami mokre od potu jasne włosy. Sięga znowu po butelkę, upija kolejny łyk, jego jabłko Adama się porusza.

Nie wypuszczając napoju z ręki, opiera się o ławkę i próbuje rozciągnąć mięśnie nóg. Mija raptem kilka sekund, kiedy całe jego ciało ogarniają spazmy i chłopak się wywraca. Butelka leci razem z nim, ląduje za jego wyprostowaną ręką. Szkło nie pęka, za to resztki płynu wylewają się na betonową podłogę.

To nic. I tak wypił już więcej, niż trzeba.

Stracił kontrolę nad swoim ciałem. Wstrząsają nim silne dreszcze, wyginają mu kręgosłup w taki sposób, że unoszą pośladki, a cały ciężar spoczywa na głowie i piętach. Wreszcie wydaje wrzask – gardłowy, charkliwy, z czasem donośniejszy, przechodzący w szloch.

Gdyby nie ta okropna muzyka, ktoś mógłby go usłyszeć. Jeśli zacznie się drzeć jeszcze głośniej, może tak właśnie się stanie. Wychodzę ze swojej kryjówki, lecz chłopak cierpi tak bardzo, że dopiero po kilku sekundach dodaje dwa do dwóch – rozpoznaje mnie, a później zastanawia się, dlaczego jego wykładowczyni od literatury stoi nad nim w jego własnym garażu o szóstej rano, uśmiechając się, gdy on krzyczy.

– Proszę – z trudem wykrztusza z siebie Tyler. – Pomóż mi, proszę…

Ogarniają go kolejne konwulsje. Jeszcze chwila i nie będzie mógł więcej mówić. Nigdy wcześniej nie słyszałam tylu słów z ust Tylera Elkina. Jeśli już zdarzyło mu się dotrzeć na moje zajęcia, udzielał jednowyrazowych odpowiedzi, siedział krzywo na swoim miejscu, z nogami rozsuniętymi na boki, jakby kompletnie go nie obchodziło, ile zajmuje przestrzeni.

Tacy mężczyźni jak on zawsze mają to w nosie. No, właściwie jest nadal chłopcem. Blask jarzeniówki podkreśla młodzieńczość jego twarzy: puszysty wąsik nad górną wargą, czerwony pryszcz w zagłębieniu między nosem a policzkiem.

Ten chłopiec nigdy nie wyrośnie na mężczyznę. Ponieważ za kilka minut będzie martwy.

Moja obecność tutaj jest ryzykowna. Zdaję sobie z tego sprawę. Mogłam zostawić zatruty napój w lodówce i wymknąć się, zanim Tyler skończył bieg. Lecz prawda jest taka, że to zbyt piękne, bym mogła to przegapić. Ta chwila jest moją nagrodą za całą ciężką pracę. Oprócz tego pozostaje jeszcze jeden krok w moim planie.

Sięgam po telefon Tylera i trzymam go przed jego twarzą. Z początku urządzenie go nie rozpoznaje, bo rysy są zbyt wykrzywione agonią. Czekam, aż konwulsje odpuszczą, jego ciało wreszcie się poddaje. Po kilku sekundach udaje mi się odblokować ekran.

Otwieram Instagrama i przycinam selfie chłopaka w taki sposób, by widoczny pozostał tylko wschód słońca w tle, dodaję też filtr obecny we wszystkich jego postach. Wymyślam podpis, imitując jego koszmarną gramatykę, interpunkcję i ortografię.

ostatni bieg ostatni świt, wgl przepraszam za wszystko

Tyler leży i dyszy, mokry od potu i patrzy na mnie, mrugając oczami, podczas gdy ja metodycznie wycieram wszelkie odciski palców z telefonu.

– Dlaczego… – zaczyna mówić, lecz ściśnięte gardło nie pozwala mu dokończyć.

Wkładam komórkę w jego drżącą dłoń i nachylam się, a moje ciało rzuca na niego cień.

– Megan Foster – mówię.

Otwiera szerzej oczy – właśnie to jest moja ulubiona część. Uwielbiam patrzeć na absolutne przerażenie na ich twarzach. Po tym poznaję, że wreszcie rozumieją, wreszcie dostrzegają moją prawdziwą naturę.

Wyobrażam sobie, co mógłby powiedzieć Tyler, gdyby był jeszcze w stanie formułować zdania. Nie zrobiłem tego sam – to pewnie usłyszałabym od niego na samym początku. Nie on jeden przyciskał Megan do tamtego brudnego materaca w domu bractwa. Wszyscy to zrobili – Tyler i jego czterech najbliższych przyjaciół, połowa głównego składu jego drużyny.

Nie ja zacząłem. Kto wie, może to nawet okazałoby się prawdą. Może Tyler był drugi, może trzeci albo czwarty, piąty. Może kiedy nadeszła jego kolej, dziewczyna straciła siłę do walki, więc mógł niemal udawać, że oddała mu się z własnej woli. Nie miał siniaków i zadrapań na przedramionach, inaczej niż jego kolega Devin Caldwell. Jednak policja Devinowi Caldwellowi też nic nie zrobiła. Stwierdzili, że nie ma wystarczających dowodów.

Dla mnie słowa Megan wystarczyły aż nadto. Prawdziwa sprawiedliwość dokonałaby się dopiero wtedy, gdybym zaryglowała drzwi domu bractwa i podpaliła wszystko w taki sposób, by każdy z członków spłonął we własnym łóżku. Może nawet nie musiałabym zużywać zbyt dużo benzyny, zważywszy na to, że każda powierzchnia tam jest pokryta lepką warstwą rozlanego alkoholu. Jednak nie mogę ich wszystkich zabić, jeśli chcę pozostać bezkarna. Od szesnastu lat morduję mężczyzn, którzy na to zasłużyli, nie zamierzam nagle zacząć zostawiać śladów.

Dlatego zdecydowałam się na logiczny kompromis: wybrać jednego i uczynić z niego przykład dla reszty. Tyler był oczywistym kandydatem. Nie dlatego, że jest rozgrywającym, samcem alfa czy innym macho, ale ze względu na to, że chociaż jego koledzy razem z nim dokonali tamtej nocy potwornych czynów, grzech Tylera był najbardziej odrażający.

To właśnie jego profil na Instagramie pomógł mi to zrozumieć: liczne zdjęcia z imprez, na których Tyler stoi oparty o ścianę, futrynę albo drzewo, ściskając w ręku taką butelkę jak ta, z której właśnie wyciekają resztki napoju na podłogę obok przyszłych zwłok.

Tyler jest przekonany, że życie bez używek pozwala mu lepiej grać. Dlatego kiedy jego kumple z bractwa upijali się tanim piwem i ćpali tanią trawkę, Tyler ograniczał się do sączenia domowej roboty napoju energetycznego. Megan Foster została zgwałcona przez pięciu chłopaków, lecz wyłącznie jeden z nich zrobił to zupełnie trzeźwy.

Z perspektywy czasu wiem, że wszelkie znaki były widoczne już w pierwszym tygodniu zajęć – w tym, jak Tyler niezmiennie wybierał miejsce za plecami Megan, zgarniał jej brązowe loki do tyłu, kiedy ona próbowała czytać. Mówił jej, chociaż odsuwała się od niego: Byłabyś taka ładna, gdybyś tylko się uśmiechnęła.

Znowu nadchodzą konwulsje, ale tym razem Tyler znosi je milcząco, jego oczy odpływają w głąb czaszki. Kucam obok, pilnując, żeby niczego więcej nie dotykać. To jedynie kwestia czasu. Na tym etapie nie pomógłby mu żaden szpital, nie kiedy do jego organizmu dostało się aż tyle strychniny.

Stało się. Wreszcie. Ciało Tylera przechodzi ostatnią rundę skurczy, usta obnażają zęby, a zbyt przystojna twarz zastyga w makabrycznej parodii uśmiechu.

I kto się teraz śmieje, skurwysynu?

 

2

 

Carly

 

 

Od początku lata odliczałam dni do tego momentu, lecz gdy wreszcie dotarliśmy, czuję, że nie mogę oddychać.

Upał nie pomaga. Żar leje się z nieba i przez całą drogę z naszego małego miasteczka w środku Pensylwanii aż do Uniwersytetu w Gormanie klimatyzacja w nissanie moich rodziców ledwo docierała do tylnego siedzenia. Czuję spływające mi po plecach kropelki potu, które zbierają się na pasku dżinsów.

Ojciec zerka w lusterko wsteczne, próbując złapać moje spojrzenie. Mamy takie same oczy: niebieskie i przydymione, z cieniami pod spodem. To chyba jedyne, co nas łączy.

Unikam jego wzroku, zamiast tego patrzę przez przyciemniane szyby, podczas gdy on wjeżdża na wybrukowany podjazd, który ciągnie się wokół Whitten Hall, mojego nowego domu. Spodziewałam się, sama nie wiem, czegoś bardziej przypominającego akademik. Jednak Whitten wygląda jak stara rezydencja, z kolumnami przy wejściu i pędami bluszczu wspinającymi się po czerwonej cegle.

Mama czeka, aż ojciec wciśnie guzik świateł awaryjnych i wysiądzie, po czym odwraca się do mnie i patrzy.

– Chcesz, żebyśmy weszli z tobą? – Nadzieja w jej głosie jest jak cios nożem prosto w serce. – Pomogli ci się rozpakować?

Wyczuwam smak krwi i zdaję sobie sprawę, że znowu przygryzałam dolną wargę.

– Nie, nie trzeba.

Wczoraj zabrała mnie na pożegnalny posiłek – w porze lunchu, bo wiedziała, że ojciec będzie w pracy. Nic wykwintnego, po prostu zjadłyśmy nuggetsy z kurczaka i duże lody w Wendy’s. Przez cały ten czas intensywnie mrugała, jakby starała się nie rozpłakać.

Teraz robi tak samo, trzepocze rzęsami, a jej palce bawią się złotym łańcuszkiem na szyi. Włosy ma ciemne jak moje, lecz proste zamiast falowanych, spływają gładko po obu stronach twarzy jak wtedy, gdy poznali się z ojcem. Jego zdaniem wszystkie powinnyśmy mieć długie włosy, ponieważ inne fryzury „nie są kobiece”. W pierwszej klasie szkoły średniej ścięłam swoje do ramion nożyczkami kuchennymi, a on nie odzywał się do mnie przez tydzień. Teraz mam jeszcze krótsze, sięgają mi szczęki.

Słychać trzask zamykanego bagażnika i obie z mamą wzdrygamy się i sztywniejemy.

Ona wysiada pierwsza. Biorę głęboki wdech i podążam jej śladem, odklejając się od siedzenia. Ojciec stoi na krawężniku z moim bagażem, podpiera się pod boki, jakbym kazała mu czekać godziny, a nie minuty. Mam tylko torbę i walizkę, podczas gdy większość zjeżdżających studentów wiezie ze sobą rzeczy, które zapełniłyby pakę furgonetki – plastikowe skrzynki po mleku, torby z IKEA oraz kartony podpisane flamastrem.

Obok samochodu stojącego przed naszym widać drobną ciemnoskórą dziewczynę, która stoi na palcach, żeby uściskać na pożegnanie tatę, a po policzkach płyną jej łzy. On też płacze, chociaż stara się to ukryć, zaciskając mocno szczęki i mrużąc powieki. Nie wyobrażam sobie takiego uczucia. Nie wyobrażam sobie jakichkolwiek innych emocji oprócz ulgi, że mogę uwolnić się od ojca.

Mimo to daję mu się przytulić, ponieważ wiem, że gdybym odmówiła, byłoby gorzej. Zależy mu na tym, byśmy wyglądali na szczęśliwą rodzinę, nawet jeśli świadkami tego teatrzyku są wyłącznie obcy ludzie. Wciąż wydaje się niezadowolony – może nie podobają mu się moje sztywne ramiona, a może to, jak się spięłam, gdy je uścisnął.

Odsuwa się, by stanąć obok matki i położyć jej dłoń na biodrze – w miejscu, o którym dobrze wie, że właśnie tam najbardziej dokucza jej rwa kulszowa.

– Zadzwoń do nas, gdy już wszystko sobie poukładasz – mówi mama, uśmiechając się szerzej, by nie dać po sobie poznać, że się krzywi z bólu.

Ją też ściskam, a potem zabieram bagaże i ruszam do drzwi wejściowych. Torba i walizka są ciężkie, lecz idę lekkim krokiem, niemal mam ochotę skakać z radości. Nie będę się oglądać za siebie. Nie będę patrzeć, jak odjeżdżają.

Wchodząc do Whitten Hall, czuję się, jakbym wkroczyła w świat fotografii w sepii, wszystko dokoła ma jakiś odcień brązowego. W innym życiu to wejście mogłoby wyglądać elegancko, teraz jest tu pełno zapadniętych kanap z różnych epok, a na ścianach wiszą tablice informacyjne z chaotyczną kolekcją ulotek reklamujących siostrzeństwa i uczelniane kluby sportowe oraz LARP-owe. Z jednego z pokoi na górze płynie muzyka, to jakiś popowy hit tego lata.

Tuż za drzwiami na składanym krześle siedzi dziewczyna ubrana w czerwoną koszulkę z logo uniwersytetu i dżinsowe szorty, na kolanach trzyma podkładkę z klipsem. Towarzyszy jej chłopak, kuca na jasnobrązowym supełkowym dywanie, jego oczy skrywa daszek czapki Steelersów. Jego palce dotykają jej nagich ud, opuszki muskają obszarpane krawędzie.

O mój Boże, on ją obłapia. Powinnam…

Jednak wtedy ona uśmiecha się szeroko i nurkuje pod jego czapkę, by go pocałować. I nie przerywa, nie przejmuje się moją obecnością, zupełnie jakbym wtopiła się w beżowe ściany.

Bez ceregieli upuszczam torbę na podłogę. Dziewczyna odkleja się od chłopaka z głośnym mlaśnięciem i patrzy na mnie, krzywiąc się z irytacji.

– Tak?

– Chciałabym… No, wprowadzić się? – Powinnam była pozwolić rodzicom wejść tutaj ze mną. Nie mam pojęcia, co robić. Może znalazłam się w złym miejscu. Może nie powinno mnie tu w ogóle być.

– Nazwisko? – pyta z naciskiem dziewczyna, spoglądając na notatki.

Jej chłopak wstaje i maszeruje do drzwi, wyciągając z tylnej kieszeni nylonowych spodenek paczkę papierosów.

– Schiller – mówię, a mój głos wznosi się w górę, jakby próbował się czegoś złapać. – Carly Schiller.

– Witaj w Gormanie, Carly Schiller – odpowiada dziewczyna beznamiętnie i znudzona, jakby wygłaszała przygotowaną kwestię. – Ja jestem Samantha, opiekunka akademika. Wygląda na to, że masz pokój na drugim piętrze, razem z… – wskazuje gestem dziewczynę, która właśnie zeszła na dół – Hadley!

Dziewczyna jest prześliczna, ma promienną bladą skórę i jedwabiste włosy koloru kukurydzy, zebrane w niski kucyk. Nagle dopada mnie myśl o tym, jak zaczerwieniona i błyszcząca od potu musi być moja twarz, jak ciężkie od wilgoci są moje ubrania, podczas gdy jej letnia sukienka w stylu retro – w tym samym odcieniu błękitu, co oczy – wygląda świeżo i zwiewnie, idealna jak jej kocie kreski na powiekach. Założę się, że mój eyeliner się rozmazał. Nie powinnam była go w ogóle używać rano, ale chciałam… sama nie wiem. Chciałam nie przypominać siebie.

– Poznaj swoją współlokatorkę – odzywa się Samantha. – Carly, to jest…

– Allison Hadley.

Allison wyciąga do mnie rękę. Jej paznokcie są lśniące, pomalowane na jaskrawą czerwień, a w pozie dziewczyny dostrzegam jakąś finezję, niemal wyrafinowanie. Przypomina mi aktorkę z lat czterdziestych występującą w ulubionych filmach mamy. Swoje imię i nazwisko wymawia tak, jakbym powinna je już znać.

– A gdzie reszta twoich rzeczy? – pyta.

Patrzę bezradnie na sfatygowane bagaże, bezładnie zostawione na podłodze.

– To wszystko.

Allison przechyla głowę, jej perfekcyjny kucyk się kołysze.

– Nie zabrałaś ze sobą żadnego wiatraka ani nic?

Potrząsam głową.

– Trudno, sama mam kilka i od rana chodzą na maksa, więc nie jest aż tak upalnie. Daj, pomogę ci.

– Och, nie, nie trzeba… – zaczynam protestować, lecz ona unosi moją walizkę i niesie w stronę schodów. Zarzucam sobie torbę na ramię i doganiam dziewczynę.

Kręta drewniana balustrada jest wspaniała, lecz stopnie są pokryte taką samą obskurną wykładziną dywanową, co wejście, z paskami taśmy klejącej przytwierdzonymi do wytartych łat. Muzyka na górze jest głośniejsza, ściany wibrują w rytmie synkopowych bitów.

Allison zatrzymuje się na półpiętrze i stawia walizkę.

– Ja pierdzielę, laska, coś ty tam spakowała?

Mam nadzieję, że jestem już zbyt czerwona, by było widać rumieniec.

– Tylko… książki. Dużo książek. Przepraszam, mogę sama…

– Nie przejmuj się, przynajmniej będę miała trening z głowy. – Idzie dalej korytarzem, ciągnąc za sobą walizkę niczym nieposłusznego psa. – Łazienka jest tutaj – informuje, wskazując ruchem głowy drzwi. – A tu nasz pokój.

Drzwi są uchylone, Allison otwiera je na oścież biodrem. Zdążyła zająć prawą połowę pomieszczenia, łóżko jest posłane, przykryte czerwono-czarną narzutą, a na ścianie nad nim wisi rządek plakatów z broadwayowskich musicali – Wicked, Rent, Upiór w operze. Zgodnie z zapowiedzią stoi tu kilka wiatraków, wszystkie na najwyższych obrotach: dwa pracują powoli między dwoma łóżkami, a trzeci znajduje się przy oknie, przeganiając zastałe powietrze na zewnątrz przez bluszcz.

– Jeśli nie podoba ci się ta strona – odzywa się Allison – możemy się zamienić. Po prostu wzięłam tę samą, co w zeszłym roku.

– Nie… ta jest okej. – Stawiam torbę na gołym materacu. – Czekaj, to ty nie jesteś na pierwszym roku?

– Jestem na drugim – odpowiada, siadając po turecku na własnym łóżku w taki sposób, że spódniczka zasłania jej kolana. – Moja współlokatorka z zeszłego roku przeniosła się do Penn.

– Hej, Allie, gotowa?

Do środka wchodzi chłopak, bez zawahania, jak do siebie. Na mój widok zamiera i nagle wydaje się skrępowany.

– O, cześć. Przepraszam, ty jesteś…

– To moja nowa współlokatorka, Carly. – Allison teatralnie porusza nadgarstkiem, wskazując raz mnie, raz jego. – Carly, to jest Wes.

Wes jest drobnej budowy, ma wąskie ramiona i brązowe włosy, które opadają mu na czoło, sięgając drucianych oprawek okularów. Pewnie są parą. Chociaż nie przedstawiła go jako swojego chłopaka, a ja raczej nie wzięłabym go za kogoś w jej typie. Tylko co ja właściwie o niej wiem, skoro znam ją od kilku minut? Jednak wystarczy popatrzeć na Wesa i od razu widać, że jest podobny do mnie: stapia się z otoczeniem. Tymczasem Allison… ona błyszczy tak, jakby blask reflektora padał prosto na nią.

– Miło cię poznać, Carly – odpowiada Wes, po czym z powrotem skupia uwagę na Allison. – Nadal chcesz…

– Tak! – Dziewczyna zeskakuje z łóżka. – Tak, przepraszam, straciłam poczucie czasu, ale jestem gotowa!

Allison wkłada sandały i sięga po smycz, do której ma przypięte klucze i identyfikator z uczelni. Nie ogląda się na mnie, lecz robi to Wes, zatrzymując się w progu, by popatrzeć na mnie z ukosa i zaraz podążyć za moją współlokatorką.

Cichy szum wiatraków sprawia wrażenie, jakby pokój oddychał. Rodzice pewnie są już kilka kilometrów stąd, kierują się na wschód czterysta dwudziestą drugą, jednak ja czuję się, jakby wylądowała na innej planecie, wreszcie wolna.

Mogę być tutaj szczęśliwa. Wiem to.

 

3

 

Scarlett

 

 

– Tylko nie bij.

Obracam się na krześle. Doktor Andrew Torres stoi w progu sali konferencyjnej, ściskając w ręku swój kubek z szekspirowską inwektywą, i patrzy na mnie z pełnym wyrzutów sumienia uśmiechem.

– Zabrałem resztę kawy – oznajmia.

Pokazuję mu swoją filiżankę kawy z mocno palonych ziaren, którą kupiłam przy bibliotece w drodze do pracy.

– Już się zabezpieczyłam.

Drew się śmieje i siada po mojej prawej.

– Jak zawsze.

Zostawiwszy zwłoki Tylera, wciąż miałam czas na skróconą wersję porannego rytuału: prysznic, tusz do rzęs, szminka, włosy ułożone w miękkie fale. Jednak śniadanie musiałam kupić gotowe. Po zabójstwie zawsze umieram z głodu, nawet jeśli metoda nie wymagała fizycznego wysiłku. Muffinkę z żurawiną zdążyłam zjeść, jeszcze zanim przeszłam przez Oak Grove do Miller Hall.

Na zebraniu pojawiłam się jako pierwsza. Reszta wykładowców z zakładu anglistyki właśnie dociera, pogrążona w rozmowie, lecz nikt nie zwraca na mnie uwagi. Drew to jedyny współpracownik, z którym łączy mnie coś na kształt przyjaźni, a to dlatego, że tak samo uznajemy pozostałych za nudziarzy.

– Jak ci minęło lato? – pyta, gdy oboje przewracamy strony w swoich notatnikach. Odkąd go znam, używa prostego kratkowanego brulionu, kupując nowy na początku każdego kolejnego semestru. – Mam nadzieję, że nie spędziłaś ich, wyłącznie pracując nad podaniem o grant i pilnie unikając jakiejkolwiek formy zabawy.

– Nie wyłącznie – odpowiadam. – Jeszcze raz dziękuję za list polecający.

Drew zbywa to machnięciem ręki.

– Twoja praca mówi sama za siebie. Tylko idiota by cię nie wybrał.

To właśnie on powiedział mi o stypendium Akademii Kobiet. Uczelnia ma prywatne archiwum, w którym przechowywane są dzieła mniej znanych pisarek. Niedawno zakupili kolekcję nieznanych wcześniej listów Violi Vance, poetki z przełomu wieków, która znajdowała się w centrum moich zainteresowań badawczych przez kilka ostatnich lat. Zdobywca stypendium otrzyma wyłączny dostęp do listów na dwanaście miesięcy, a także zakwaterowanie w mieszkaniu rzut beretem od siedziby archiwum w Londynie.

Tą osobą będę ja.

– Chcielibyśmy zaprosić cię z Rafaelem na kolację w przyszły weekend – ciągnie Drew. – Z naszej wycieczki do Paryża przywiózł nieprzyzwoitą ilość wina i jeśli nam nie pomożesz, będziemy musieli wypić wszystko sami.

Uśmiecham się.

– Nie mogę na to pozwolić.

Drew jest poważnym intelektualistą, a jego mąż to energiczny ekstrawertyk. Nie pasują do siebie, a jednak ich związek jakoś działa. Są małżeństwem już ponad dwadzieścia lat.

– Jeśli chcesz, mogłabyś nawet przyprowadzić… – zaczyna Drew.

– Boże, słyszeliście?

Nasza koleżanka po fachu, Sandra Kepler, siada na krześle obok, a jej długie srebrne kolczyki kołyszą się jak dzwonki wietrzne. Kładę dłoń na otwartej stronie notesu – to siła przyzwyczajenia, bo nie zdążyłam zapisać nic prócz daty.

Drew upija łyk kawy i patrzy na mnie z ukosa. Sandra potrafi dużo nazmyślać, poruszając całą gamę tematów, od miażdżących cięć w budżecie wydziału po blokujący się w kopiarce papier. Jednak domyślam się, co tego ranka mogło stać się przyczyną jej niepokoju.

– O czym? – pyta Drew.

Sandra jeszcze bardziej ścisza głos.

– O Tylerze Elkinie.

Ściągam brwi, jakbym próbowała przypomnieć sobie, kim on jest. Gdybym od razu go skojarzyła, mogłoby się to wydać podejrzane. Miałam go tylko na jednym wykładzie, na który uczęszczała setka studentów, a jestem znana z tego, że nie interesuję się uczelnianym sportem.
– Ten futbolista? – kontynuuje Drew. – Co z nim?

– Znaleziono go dzisiaj rano… – Sandra nachyla się w naszą stronę tak blisko, że czuję w jej oddechu zapach spalonej kawy z pokoju socjalnego. – Martwego w domu bractwa.

Szybko poszło. Nawet w miasteczku tych rozmiarów, gdzie plotki roznoszą się z prędkością światła, spodziewałabym się, że to potrwa jeszcze kilka godzin. Otwieram szeroko oczy i opuszczam szczękę w wyrazie zszokowania.

– A jak…

– Nie wiem. Policja jeszcze nie odjechała. Widziałam radiowozy w drodze na kampus.

Jedną z wad popełniania morderstw poza terenem uczelnianym jest to, że służby zostają wezwane bezzwłocznie, kiedy dowody są jeszcze świeże. Na kampusie najpierw pojawia się ochrona. Niemniej zdążyłam już to sobie dogłębnie przeanalizować na etapie planowania – tutaj dorwanie Tylera bez towarzystwa byłoby znacznie trudniejsze, bo nieustannie szlajał się w obstawie innych futbolistów albo znajomych.

Tak czy inaczej, nie przejmowałam się szczególnie policją. Znalazłoby się w miasteczku paru nie do końca bezużytecznych funkcjonariuszy, ale i tak dysponują ledwie podstawową wiedzą z zakresu zabezpieczania dowodów, a ich laboratorium ma żałośnie stare wyposażenie. A jeśli śmierć zostanie uznana za samobójstwo albo fatalny w skutkach wypadek, zajmą się szczegółami tylko na tyle, ile trzeba, by wypełnić papiery. Czasami aż mi brakuje wyzwania, jakie stawiała mi policja w Chicago.

– Wszyscy mówią o jego poście z Instagrama.

Sandra wyciąga telefon, żeby pokazać Drew i mnie wschód słońca, który Tyler opublikował tuż przed śmiercią. Pod spodem jest parę tysięcy komentarzy.

Z myślą o swoich rozmówcach i każdej innej osobie, która mogłaby zwrócić na nas uwagę, zamykam usta i układam twarz w wystudiowanym wyrazie troski połączonej z konsternacją.

– Straszne – mówię.

– No – potwierdza Sandra, potrząsając głową. – Taki młody.

– Nawet młodszy niż ten chłopak z zeszłego roku – zauważa Drew. – Ten z antropologii, pamiętacie?

Sandra przykłada dłoń do piersi.

– Taka szkoda.

Dwadzieścia lat to mało. Jeśli jednak Tyler był na tyle dorosły, by wziąć udział w zbiorowym gwałcie i próbować się z tego wywinąć, był też na tyle dorosły, by za to zapłacić. A jeśli chodzi o chłopaka z zeszłego roku, jemu się upiekło, zważywszy na to, co zrobił swojej byłej dziewczynie. Bił ją miesiącami, a po tym, jak zepchnęłam go do wody z najpopularniejszego wśród samobójców mostu w hrabstwie, utonął po zaledwie kilku minutach.

Czuję, że moja twarz ponownie przybiera surowy wyraz, więc spuszczam wzrok na stół, licząc, że będzie to wyglądać, jakby ogarnęły mnie silne emocje. Potem do sali wpada nasz kierownik w oparach wody kolońskiej English Leather, a wtedy nadchodzi czas na zupełnie inny rodzaj udawania.

Doktor Kinnear spóźnił się ponad dziesięć minut, chociaż to on zwołał zebranie. Zawsze zachowuje się, jakby był niesamowicie zajęty, pędził od jednego ważnego obowiązku do kolejnego, bez szansy na złapanie tchu. Tak naprawdę pewnie za długo trzepał sobie pod prysznicem.

Zajmuje swoje miejsce u szczytu stołu, lecz nie siada jeszcze, zamiast tego opiera ręce o wysokie oparcie krzesła. Posyła nam zmęczony uśmiech z odrobiną smutku w kącikach oczu patrzących zza okularów z szylkretowymi oprawkami. Musiał ćwiczyć tę minę przed lustrem.

– Z pewnością dotarły już do was tragiczne wieści – oznajmia.

Wszyscy kiwają ponuro głowami, wliczając w to mnie. Najmłodsza adiunktka wręcz się popłakała, właśnie wyciera oczy papierowym ręcznikiem z łazienki. Kinnear poświęca chwilę, by ukoić ją delikatnym uściśnięciem ramion. Plotka głosi, że przespali się ze sobą po ostatniej imprezie integracyjnej. Przynajmniej ma więcej niż połowę jego lat, nawet jeśli tylko o kilka.

Siedzący obok niej młody mężczyzna podaje jej wyciągniętą z kieszeni chusteczkę. Doktor Stright jest ulubieńcem Kinneara, bo praktycznie stanowi jego mniej posuniętą w latach wersję. Są nawet do siebie podobni: włosy w kolorze piaskowego blondu, niebieskie oczy, pretensjonalne okulary i ten uśmiech błagający o sympatię. Teraz, kiedy Kinnear jest grubo po czterdziestce, Stright może pochwalić się wątpliwym wyróżnieniem w postaci tytułu ostatniego przystojnego młodego wykładowcy na wydziale. Studentom kazał zwracać się do siebie po imieniu, jakby był jednym z nich. Chociaż to żałosna sztuczka, ci z pierwszych lat – szczególnie dziewczyny – łykają to bez wahania.

– Obawiam się, że w tej chwili wiem niewiele więcej niż wy – kontynuuje Kinnear – ale z pewnością niedługo poznamy dalsze szczegóły, kiedy policja uzna, że może się nimi podzielić.

– Czyli jeszcze nie wiadomo, jak…? – zaczyna Sandra.

– Wszystko wskazuje na to, że pan Elkin targnął się na swoje życie.

I dobrze. Jeśli mają choćby szczątki kompetencji, funkcjonariusze wkrótce powinni ustalić, że strychnina, którą wypił z napojem, to ta sama substancja, jaką można znaleźć w pudełku z trutką na szczury z najwyższej półki regału służącego mi dzisiaj rano za kryjówkę.

Nawet nie musiałam jej tam podrzucać. Natknęłam się na nią w czasie przygotowań, zapewne ktoś zostawił ją tam po deratyzacji w ostatnich latach. Wzięłam, ile potrzebowałam, by zaprawić energetyk Tylera, a potem odstawiłam pudełko na miejsce. Trucizna idealnie posłużyła do moich celów: pasuje do historii o biednym chłopaku, który dręczony wyrzutami sumienia postanawia skrócić swoje cierpienie tym, co znalazł pod ręką.

– A teraz – ciągnie Kinnear – chociaż z pewnością wszyscy jesteśmy bardzo przejęci, musimy zająć się sprawami bieżącymi. Zajęcia rozpoczną się zgodnie z harmonogramem, we wtorek.

Wokół stołu niesie się cichy szmer zgody i wszyscy mniej przygotowani ode mnie – czyli, jak zwykle, zdecydowana większość – wyjmują papiery i laptopy.

Kinnear wreszcie siada i patrzy bezpośrednio na mnie z uśmiechem.

– Scarlett?

Żadne doktor Clark. W życiu. To było nieco mniej wkurzające, kiedy oboje byliśmy tylko szeregowymi wykładowcami, jednak odkąd wkręcił się do władz wydziału po tym, jak w zeszłym roku doktor McElhaney przeszła na emeryturę, uważa, że może mnie traktować jak pieprzoną sekretarkę.

– Tak? – pytam, mimo że doskonale wiem, co zaraz usłyszę.

– Mogłabyś znowu notować? Jesteś w tym taka dobra.

Zmuszam się do odwzajemnienia uśmiechu i pstrykam długopisem.

Przez następne czterdzieści minut Kinnear ględzi o datach, planach zajęć i kursów wprowadzających dla nowych studentów i studentek (ciekawe, którą spróbuje przelecieć w tym roku). Spisuję jego słowa, wypełniając kartki notesu perfekcyjnie pochylonym pismem. Wybrałam miejsce w rogu, by nikt nie mógł mi spojrzeć przez ramię, nawet Drew.

Ponieważ nie robię wyłącznie notatek z zebrania. Tworzę też listę dat, godzin, miejsc i wydarzeń, w których swój udział zapowiada Kinnear. To wszystko słabości, które będę mogła wykorzystać – moje furtki do tego, by przydybać go samego, upokorzyć i sprawić, by cierpiał, by wrzeszczał.

Skoro Tyler nie żyje, mogę skupić swoją uwagę na następnym celu. A na nieszczęście dla doktora Kinneara, znalazł się na szczycie mojej listy.

 

4

 

Carly

 

 

Skradam się przez skąpany w ciemności pokój, starając się nie wydać żadnego dźwięku.

Moje pierwsze zajęcia w poniedziałek zaczynają się wcześnie – cóż, przynajmniej za wcześnie dla Allison, więc próbuję jej nie obudzić. Nawet we śnie wygląda czarująco, jej włosy rozsypały się malowniczo na poduszce. Ja kładę się do łóżka w wyblakłych spodniach i obszernym T-shircie, jednak moja współlokatorka każdej nocy przywdziewa satynową koszulkę nocną.

Ściągam piżamę i ubieram się w dżinsy tak szybko, jak to tylko możliwe, potem wciągam stanik, nie zdejmując do końca koszulki. Wciąż dziwnie się czuję, przebierając się w obecności drugiej osoby, nawet jeśli ona śpi. Najwyraźniej nasze plany zajęć zupełnie się ze sobą nie pokrywają, więc od czasu przeprowadzki nie miałyśmy za bardzo okazji pogadać. Ja kładę się spać o dziesiątej, tak samo jak w domu, ona nie śpi jeszcze długo po północy, ucząc się przy słabym świetle lampek choinkowych owiniętych wokół zagłówka.

Kiedy zapinam plecak, Allison przewraca się z boku na bok, cicho wzdychając. Jej koszulka zsuwa się, odsłaniając kawałek piersi, a ja nagle mam wrażenie, jakby w pokoju zrobiło się jasno jak w dzień. Odwracam wzrok i prędko wychodzę.

Dopiero na środku trawnika zdaję sobie sprawę, że nie włożyłam bluzy. Przygotowałam ją sobie, kładąc na łóżku: swoją ulubioną, wyblakłą z czerni do ciemnej szarości po niezliczonych praniach, z wytartymi dziurami w rękawach, gdzie przebiły się moje kciuki.

Wciąż jest dość wcześnie, bym mogła po nią wrócić. Jednak nie chciałabym obudzić Allison. Kulę ramiona tak mocno, że paski plecaka niemal dotykają moich płatków uszu, i obejmując się rękami, zmierzam aż do centrum kampusu. Whitten – albo Whit, jak najwyraźniej wszyscy nazywają to miejsce – stoi na samym końcu Gormana, niedaleko lasu graniczącego z terenem uczelni. Na zajęcia czy na stołówkę trzeba iść kawał drogi, za to mamy tam spokój i ładne widoki.

O tej porze panuje tu niemal idealna cisza. W Oak Grove jest raptem paru innych studentów: grupka chłopaków w strojach do biegania właśnie rozciąga się na schodach do biblioteki, a dwie dziewczyny piją razem parującą kawę na jednej z niskich czerwonych ławek stojących przy ścieżce. Zdaje się, że wszystko tutaj ma tę barwę: oficjalny kolor uczelni to szkarłat, a większość budynków zbudowano z czerwonej cegły, tak jak Whitten.

Zajęcia z dzisiejszego poranka to jedyne z mojego planu, na których jeszcze nie byłam: poniedziałkowe seminarium z pisania nie odbyło się w pierwszym tygodniu semestru, ponieważ wypadło w Święto Pracy. Sala znajduje się w Miller Hall, tym samym budynku, co pozostałe zajęcia anglistyczne. Miller jest również zbudowany z czerwonej cegły, ze skośnym dachem i uroczymi łukowymi oknami. Słyszałam, jak parę osób narzekało, że strasznie w nim czuć stęchlizną w porównaniu do nowszych budynków na kampusie, ale mnie się podoba. Mam wrażenie, jakbym była w starej szkole, są tu nawet drewniane ławki z napisami wyrytymi przez naszych poprzedników.

Trochę krążę po korytarzach, zanim udaje mi się znaleźć właściwe pomieszczenie, a nawet wtedy nie jestem pewna, czy to faktycznie to. Nie wygląda jak sala do zajęć, raczej jak mały pokój, dodatkowo pomniejszony przez stojące przy ścianach regały z książkami i dwuosobową kanapę w kącie. Nie ma tu też żadnych ławek, jedynie kilka składanych krzeseł ustawionych w półokręgu. Parę z nich jest już zajętych, widzę ciemnowłosą dziewczynę z krótką fryzurą i okularami o fioletowych oprawkach oraz wysokiego chłopaka ubranego w kardigan we wzór w romby, a także…

Cholera. Chłopak Allison. Nie dość, że najwyraźniej chodzi na te zajęcia, to jeszcze się do mnie uśmiecha. Kiedy popełniam błąd i patrzę mu w oczy, Wes zabiera torbę z krzesła obok.

Udaję, że nie zauważyłam tego uprzejmego gestu, i zajmuję miejsce najdalej od niego, jak się da (co w tym zagraconym pomieszczeniu nie oznacza, że daleko). Jestem zgrzana, czuję pot między łopatkami. Do sali wchodzą kolejni studenci. Nie wiem, czego tak się wystraszyłam, Wes wydaje się przecież w porządku. A Allison chyba nie jest typem zazdrośnicy, nie będzie reagować jak mój ojciec za każdym razem, kiedy mama rozmawia z jakimś mężczyzną.

Przecież ktoś taki jak Allison nie mógłby być zazdrosny o kogoś takiego jak ja.

Szuranie nóg krzesła przywraca mnie do rzeczywistości. Młody mężczyzna z włosami w kolorze piaskowego blondu zajmuje ostatnie wolne miejsce, obracając mebel tyłem do pozostałych.

– Myślę, że to już wszyscy – odzywa się. – W takim razie może zaczniemy?

To jest wykładowca? Wygląda na niewiele starszego od nas. Siedzi okrakiem na odwróconym krześle i poprawia prostokątne czarne okulary.

– Dobra! – rzuca. – W takim razie witajcie. Ci, którzy uczęszczali wcześniej na moje zajęcia, wiedzą, że lubię swobodną atmosferę, więc mówcie do mnie Alex, darujmy sobie to całe doktorowanie i profesorowanie. Niektórzy z nas zdążyli się poznać, ale i tak przedstawmy się po kolei. – Spogląda na Wesa. – Panie Stewart, może pan pierwszy?

– Pewnie. – Chłopak unosi wzrok, by zwrócić się do wszystkich obecnych, i wtedy znowu patrzy na mnie. – Jestem Wes Stewart z trzeciego roku, robię dwie specjalizacje, anglistykę i teatrologię. Pochodzę z Indiany.

Czyli Allison też musi być z Indiany. Wiedziałam, że chodzili razem do liceum, bo Allison ma ich wspólne zdjęcie ze studniówki nad biurkiem. Wes stoi na nim za nią i trzyma dłonie na talii jej aksamitnej sukienki z cekinami.

Studenci przedstawiają się po kolei. Prawie ich nie słyszę, nerwowo wyczekując swojego momentu. Wycieram mokre dłonie o spłowiałe dżinsy, lecz to nic nie pomaga. Kiedy wreszcie przychodzi czas na mnie, zapada niezręczna cisza, która pewnie trwa sekundę albo dwie, jednak czuję, jakby to była wieczność. Przełykam ślinę i zmuszam się do mówienia.

– A ja jestem, eee, Carly Schiller. Z pierwszego roku. Również anglistyka.

– Z pierwszego roku? – dziwi się dziewczyna z fioletowymi okularami. Spogląda na Alexa skrzywiona. – Myślałam, że to są zajęcia dla zaawansowanych.

– Próbki nadesłane przez panią Schiller w podaniu zrobiły na mnie ogromne wrażenie – odpowiada prowadzący. – Zrobiłem wyjątek. Bardzo miło nam cię tutaj powitać, Carly.

Jego uśmiech jest tak szczery, że przyprawia mnie o mdłości. Próbuję odpowiedzieć tym samym i mamroczę coś przypominającego dziękuję, ale w uszach mi tak szumi, że ledwo siebie słyszę.

Alex resztę zajęć poświęca na przedstawienie nam pokrótce tego, co będziemy na nich robić – poznajemy niezbędne lektury, zasady wystawiania ocen oraz prowadzenia dziennika, który ma stanowić dodatek do cotygodniowych zadań pisemnych. Mimo szczegółowych notatek kręci mi się w głowie od tego wszystkiego. Może tamta dziewczyna miała rację i nie powinnam była się tu znaleźć.

Po zajęciach pozostali po kolei wychodzą, a ja nie śpieszę się z pakowaniem. Wes zostaje najdłużej, stoi w progu i przez sekundę myślę, że może czeka na mnie, byśmy mogli wyjść razem. Jednak on tylko wyjmuje słuchawki ze sfatygowanej płóciennej listonoszki i wkłada je, rozplątawszy kable.

Czekam, aż się oddali, po czym podchodzę do Alexa.

– Panie profesorze…

Prowadzący się odwraca i posyła mi znowu ten swój agresywnie przyjazny uśmiech.

– Wystarczy Alex – odpowiada. – Mogę ci w czymś pomóc, Carly?

– Chciałam tylko… – Urywam, wykręcając pasek plecaka. – No, chciałam zapytać, czy faktycznie powinnam być na tych zajęciach? Nie wiedziałam, że są dla studentów z wyższych lat.

Alex siada na krawędzi biurka i splata palce.

– A chcesz tutaj być?

Nie wydaje się zirytowany, jedynie ciekawy. Zupełnie jakbym go intrygowała. Nie powinnam była do niego podchodzić. Trzeba było wyjść, iść prosto do dziekanatu i przepisać się na inne ćwiczenia. Kretynka, kompletna kretynka.

– Nie jestem pewna… To znaczy, nie chciałabym…

– Bo zdecydowanie zasługujesz na udział w tych zajęciach – wtrąca. – Od lat nie czytałem tak dobrej rozprawki, jak twoja.

Spuszczam wzrok na tenisówki, czuję rumieniec na policzkach.

– Umówmy się tak – ciągnie Alex. – Daj sobie parę tygodni. Jeśli zadania okażą się dla ciebie problematyczne albo będziesz miała jakieś pytania, albo gdybyś w ogóle czegoś potrzebowała, w czwartki i piątki mam konsultacje. Co ty na to? Pasuje?

– Okej – odpowiadam, chociaż w ogóle mi to nie pasuje. – Dziękuję, panie…

– Alex.

Podnosi się z biurka. Pomieszczenie wydaje się jeszcze mniejsze.

– Dziękuję, Alex.

Łzy już szczypią mnie w kącikach oczu, gdy pośpiesznym krokiem wychodzę na korytarz. Jeśli mam się popłakać, to nie na widoku. W domu poszłabym do swojego pokoju, zamknęła za sobą drzwi i w samotności pozwoliła sobie na wyrzucenie wszystkich emocji. Ale teraz jestem prawie pewna, że jeśli wrócę do Whittena, zastanę tam Allison, wciąż pogrążoną we śnie. Albo gorzej – obudzona będzie obserwować mnie tymi błyszczącymi, zbyt błękitnymi oczami.

W Oak Grove jest teraz mnóstwo studentów, a słońce prześwieca spomiędzy gałęzi drzew, przez co cała ta czerwień jest zbyt jaskrawa. Chciałabym zniknąć, lecz mogę jedynie skulić ramiona i wejść w strumień pieszych. Jeśli nie dam rady być tutaj szczęśliwa, przynajmniej będę niewidzialna. W końcu to lepsze niż powrót do domu.

 

5

 

Scarlett

 

 

Zmysłowa muzyka rozbrzmiewająca w moim gabinecie prawie wystarcza, żeby zagłuszyć piątkową imprezę w akademiku kawałek stąd. Właśnie taką cenę płacę za mieszkanie tak blisko kampusu.

Sam dom nie jest niczym specjalnym: maleńki budynek w stylu tudorskim z krzywymi podłogami i dachem, który zawsze na wiosnę przecieka. Kupiłam go, gdy przyjęłam posadę wykładowczyni w Gormanie, i to właśnie ten gabinet mnie przekonał. To największe pomieszczenie tutaj, z wbudowanymi półkami na książki na całych dwóch ścianach. W rogu między jedną a drugą stoi kominek gazowy, a ponieważ przyszedł październik, wreszcie jest na tyle chłodno, że mogę go włączyć.

Zaraz po powrocie z ostatnich zajęć przebrałam się i włożyłam mój ulubiony czarny satynowy komplet z koszulką nocną i szlafrokiem. Stopy mam gołe, włosy spuściłam luźno na ramiona. Blask bijący od kominka sprawia, że moje miedziane fale wydają się niemal szkarłatne.

Mój wniosek o stypendium Akademii Kobiet jest gotowy właściwie od tygodni, ale przeglądam go ostatni raz przed wysłaniem – miesiąc przed ostatecznym terminem. Muszę mieć pewność, że jest perfekcyjny pod każdym względem. Otrzymanie tego stypendium zmieni wszystko.

Kiedy słyszę, że otwierają się drzwi frontowe, nawet nie unoszę wzroku znad komputera. Oprócz mnie klucz ma tylko jedna osoba i spodziewałam się jej przybycia.

Doktorant i mój asystent, Jasper, pokonuje po dwa stopnie naraz, by zatrzymać się w progu gabinetu i zastukać. Każę mu czekać, aż dotrę do końca strony, po czym zamykam komputer i daję znak, żeby wszedł.

Musi pochylić głowę, żeby nie uderzyć we framugę. Nawet teraz jego wzrost jest czymś rzadko spotykanym, a w czasach budowy tego domu praktycznie nie słyszało się o takich osobach. Jasper niesie w zgięciu szczupłej ręki stertę książek z biblioteki.

– Przyszło te pięć. – Stawia książki jedna po drugiej w rogu mojego biurka, poprawiając je tak, by grzbiety były w jednej linii. Na jego policzek pada światło, podkreślając wyrazistą kość policzkową. – Jednak listy nadal są w drodze. Napiszę do PALCI, jeśli nie dotrą w przyszłym tygodniu.

Już dawno przerobiłam wszystkie teksty dostępne w bibliotece w Gormanie, które nadawały się do moich badań, więc większość materiałów muszę sprowadzać dzięki wymianie międzybibliotecznej. Mimo to wciąż trudno mi dotrzeć do tego, czego naprawdę potrzebuję. Jeśli jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będę musiała zadowalać się marnym wyborem bibliotek akademickich w Pensylwanii, a zamiast tego będę mogła udać się do samego źródła, przejrzeć pierwotne materiały. W archiwum Akademii Kobiet znajdują się kartony wypełnione prawdziwymi listami Violi i jej korespondentów, osobiście przez nich spisanymi.

Na samą myśl cieknie mi ślinka – lecz to nie jedyny powód, dla którego tak bardzo chcę wygrać to stypendium i spędzić rok w Londynie. Muszę się wydostać z Gormana, przynajmniej na jakiś czas.

Nie to, żeby brakowało tutaj mężczyzn, którzy zasługują na najwyższy wymiar kary. Właśnie w tym problem: jest ich bardzo dużo, jednak żeby uniknąć zwracania na siebie uwagi w tak małym miasteczku, muszę miesiącami siedzieć bezczynnie, czekając, aż upłynie odpowiednio dużo czasu. Patrzeć, jak krzywdzą innych ludzi bez konsekwencji, aż nadejdzie właściwy moment.

Kiedy robiłam magisterkę w Chicago, pewnie mogłabym zabijać kogoś raz w tygodniu i uszłoby mi to na sucho. Londyn jest trzy razy większy. Będzie idealnym miejscem na polowanie.

Jasper kończy ustawianie książek i patrzy na mnie. Migoczące światło sprawia, że jego zielone oczy wydają się ciemniejsze.

– Coś jeszcze, doktor Clark?

Przytrzymuję jego wzrok i odsuwam krzesło od biurka, po czym rozsuwam nogi. Satyna spływa z mojej skóry niczym woda.

Za każdym razem, kiedy pieprzę Jaspera, czuję wyrzuty sumienia z powodu własnej hipokryzji. Mimo wszystko nie jestem jak Kinnear. Jasper jest dorosłym mężczyzną, mniej niż dekadę młodszym ode mnie, a nie jakąś naiwną nastolatką, która nie zna życia.

Poza tym nasz romans zaczął się w momencie, gdy Jasper nie pracował dla mnie. Na pierwszym roku swoich studiów doktoranckich był asystentem Kinneara, a kiedy ten zajął wyższe stanowisko w ramach zastępstwa, Jasper został przekazany innemu wykładowcy – i zadbał o to, bym była nim ja. Miałam pewne wątpliwości, lecz chłopak okazał się dyskretnym profesjonalistą. Poza tym ze względu na swoją sekretną działalność nie mogę sobie pozwolić na prawdziwy związek, a to najlepszy substytut.

Kiedy kończymy, starannie ułożony stosik Jaspera leży rozsypany na blacie. Chłopak sięga, by go poprawić, raz jeszcze ustawia grzbiety w idealnej linii, po czym zbiera mój szlafrok z podłogi i mi podaje.

– Widzimy się jutro rano – mówi, wkładając koszulę w spodnie.

– Jutro jest sobota.

Wykłady, na których Jasper jest moim asystentem, odbywają się w poniedziałki, środy i piątki, często widujemy się w piątki wieczorem, lecz rzadko w weekend. Nie mam pojęcia, czym się zajmuje, kiedy nie jesteśmy razem. Wydaje mi się, że nie mam prawa o to pytać. W końcu sama nie pisnęłam słówkiem o swoich pozauczelnianych zajęciach.

– Sprawdziłaś pocztę? Jest zebranie – wyjaśnia, oglądając się na mnie.

Wiążę pasek szlafroka.

– Rozproszyłeś mnie.

– Przepraszam. – Szczerzy zęby i wyciąga telefon z tylnej kieszeni, by pokazać mi zaproszenie w aplikacji kalendarza.

Niespodziewane zebranie całej rady w sobotę o jedenastej.

– Założę się, że to przez tę sprawę z Tylerem Elkinem. Najwyraźniej dopiero śmierć gwiazdy futbolu jest w stanie zmobilizować ich do działania. – Jasper prycha, gładkim ruchem długich palców poprawiając fryzurę. – O ile to w ogóle prawda z tym samobójstwem.

Czuję, jak wokół mojego serca zaciska się lodowata pięść strachu.

– Policja powiedziała…

– Och, wiem – przerywa mi Jasper. – Po prostu trudno mi uwierzyć, że taki koleś mógłby się zabić. To niepodobne do tak egoistycznego gnojka.

Znowu szczerzy zęby w diabelskim uśmiechu. Zawsze uważałam go za raczej ładnego niż przystojnego, jednak jego uroda ma ostre krawędzie. Jest nieco dzika.

Kiedyś podejrzewałam, że Jasper może być taki jak ja. W jego oczach momentami dostrzegam chłód i znajomą bezlitosność. Jednak spędziliśmy ze sobą wystarczająco wiele czasu, bym mogła stwierdzić, że u niego wszystko ogranicza się do słów – okrutnych komentarzy, czarnego humoru. Nigdy nie poważyłby się na to, co ja. Mimo to rozumie mnie lepiej niż jakikolwiek inny znany mi mężczyzna. Nie mogę mu pokazać wszystkiego, ale przynajmniej nie muszę udawać przy nim miłej, uroczej i ustępliwej. Moje okru­cieństwo go pociąga.

– W takim razie widzimy się na zebraniu, tak? – pyta.

Kiwam głową, stukając paznokciami o stertę książek z biblioteki.

– Tak. Jak zwykle dziękuję za pomoc, panie Prior.

– Cała przyjemność po mojej stronie, pani profesor.

Nachyla się, żeby mnie pocałować. Uciekam w porę, by jego usta trafiły jedynie w kącik. Minęło już sporo czasu, odkąd ostatni raz tego próbował. Przynajmniej więcej nie kombinował, by zostać na noc.

Zaraz po jego wyjściu loguję się do skrzynki pocztowej, żeby osobiście przeczytać zaproszenie, nie ma w nim jednak wiele więcej szczegółów niż to, co zobaczyłam na telefonie Jaspera. Wszyscy pracownicy Gormana mają obowiązek się stawić.

Jeszcze mocniej naciągam pasek szlafroka, aż wpija się w moją talię. Staram się wrócić do lektury podania o stypendium, ale w głowie kłębią mi się myśli. Nawet leniwy bit muzyki i trzaskanie ognia za bardzo odwracają moją uwagę. Wstaję, by wyłączyć jedno i zgasić drugie, potem chodzę w kółko, próbując uporządkować chaos w głowie.

Niestety, brakuje mi informacji, żeby przygotować plan. I nie zrobię tego – aż do jutrzejszego zebrania. Stukam opuszką palca w kącik ust, gdzie pocałował mnie Jasper.

Nienawidzę pieprzonych niespodzianek.

 

6

 

Carly

 

 

– Znalazłaś już sobie przyjaciół?

Minął pełny miesiąc od początku semestru, a to wciąż pierwsze pytanie, jakie mama zadaje mi w trakcie rozmowy przez telefon – a dzwoni przynajmniej co drugi dzień. Tego ranka mówi radośnie i nieśpiesznie, co oznacza, że ojca nie ma w domu. Chociaż wydaje się też nieco zmęczona, słychać w jej głosie lekką chrypkę. Założę się, że znowu kłócili się do późna. Ale nie będę pytać. Nie.

– Parę koleżanek z pierwszego roku, które mieszkają w tym samym akademiku – odpowiadam.

Teoretycznie nie kłamię, chociaż w zasadzie takim jedynym większym spotkaniem towarzyskim, na które z nimi poszłam, było czuwanie przy świecach z powodu śmierci jakiegoś zupełnie nieznanego mi studenta. Jakieś inne dziewczyny płakały, chociaż też nie mogły go znać, bo zginął przed początkiem semestru. Chyba to rozumiem – to takie dziwne, gdy umiera ktoś w naszym wieku. Taka śmierć sprawia, że czuję się młoda i stara jednocześnie.

– To wspaniale, kochanie. Wiem, jakie to dla ciebie trudne.

Chowam się w pościeli, przyciskając mocniej telefon do ucha, jakby to mogło skrócić dzielący nas dystans. Miesiąc temu niczego tak nie pragnęłam, jak wydostać się z domu rodziców i nigdy nie wrócić, lecz teraz głos mamy wyzwala we mnie tęsknotę tak silną, jakby w moim żołądku poruszała się garść szpilek. Szkoda, że ojciec nie odszedł na dobre. Straciłam rachubę, ile razy się już wyprowadzał. Za pierwszym mama przepłakała kilka dni, lecz ja czułam wyłącznie ulgę.

Ja płakałam, kiedy wrócił.

– A jak idą zajęcia? Lubisz swoich wykładowców?

Od razu przychodzi mi na myśl Alex – jego zaraźliwy uśmiech, intensywne spojrzenie skierowane na osobę, której słucha, oraz to, jak poprawia okulary na nosie, gdy mówi. Jest nie tylko jedynym profesorem, który poświęcił mi choć chwilę uwagi, nie licząc skreślonego niebieskim tuszem napisu wspaniała praca na górze kartki z zadaniem. Zdobywanie dobrych ocen przychodzi mi łatwo, to cała reszta sprawia mi taki kłopot.

– Są w porządku – mówię.

Po drugiej stronie słychać skrzypienie i wyobrażam sobie mamę w jej niebieskim bujanym fotelu, jak siedzi z jedną stopą pod sobą, a drugą odpycha się rytmicznie od kwiecistego dywanu. W pokoju nie ma okien, za to są sztuczne bukiety i landszafty. To jedyne pomieszczenie w całym domu, do którego ojciec rzadko zagląda, więc stał się naszym ulubionym.

Czeka, aż powiem coś więcej, wyliczę jej, których profesorów lubię i dlaczego, jednak słowa utykają mi w gardle. Chciałabym brzmieć przekonująco. Chciałabym, by mama myślała, że bawię się jak nigdy w życiu. Zdecydowanie wolałabym, by się o mnie nie martwiła.

– A co z twoją współlokatorką? Dogadujecie się?

Zupełnie jak na dany jej znak, w progu pojawia się Allison. Właśnie wróciła spod prysznica wziętego po treningu, jej skóra jeszcze paruje.

– Tak, jest… – Staram się, jak mogę, nie patrzeć, lecz to jeszcze trudniejsze, gdy dziewczyna strzepuje ręcznik i pochyla się, by owinąć nim włosy. – Jesteśmy…

– Co się stało, skarbie?

Udaje mi się przenieść wzrok z powrotem na pogniecioną szarą kołdrę na kolanach.

– Nic. Wszystko w porządku. Ale chyba muszę już kończyć. Zadzwonisz niedługo?

– Zadzwonię. Kochamy cię z tatą i ściskamy!

– Też was kocham – mamroczę i rozłączam się.

Allison ma na sobie jedynie majtki i stanik. Przegląda sukienki wciśnięte w jej połowę szafy. Ma ich niezłą kolekcję, w każdym kolorze tęczy, podczas gdy w mojej części wiszą same czernie i szarości z odrobiną oliwkowej zieleni.

– To była twoja mama? – pyta.

– No. – Przerzucam telefon z ręki do ręki, żeby się czymś zająć.