Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Aleksa to kobieta pracująca jako dziennikarka, która staje na rozdrożu swojego życia w dniu swoich urodzin. W prezencie dostaje szansę na rozwój kariery, ale także złamane serce po przyłapaniu męża na zdradzie. Sara to mocno stąpająca po ziemi kobieta i była „luksusowa eskorta”. Sara z każdej kłody, którą życie rzuciło jej pod nogi, zbudowała własny świat, w który niepostrzeżenie wkroczyła Aleksa.
Obie będą miały podobny cel: usiąść i porozmawiać, aby Aleksa mogła przeprowadzić z Sarą wywiad, który przyniesie im kilka niespodzianek. Dla Aleksy jedną z nich będzie intrygujący mężczyzna, który wkroczy w jej życie spokojnie, ale stanowczo. Dla Sary zaskoczeniem będzie naginanie swoich zasad, aby pomoc Aleksie odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Jak bardzo splotą się losy obu kobiet? Jaką rolę w tym wszystkim odegra poznany przez Aleksę atrakcyjny Mieszko? Czy wyuzdane wspomnienia Sary sprawią, że Aleksa spojrzy na swoje miłosne życie inaczej?
„Prywatna Pokojówka” to historia z odrobiną romansu oraz ze sporą dawką gorącej erotyki, ale jej tłem jest niespodziewana przyjaźń dwóch kobiet, których ścieżki splotły się całkiem przypadkiem. Tylko czy na pewno był to przypadek?
Fenomenalna historia, która skrywa w sobie nie tylko tajemnicę, ale również nietuzinkowych bohaterów. Daj się wciągnąć w świat, który pokaże ci, by nie myśleć stereotypowo. Polecam serdecznie każdemu, kto patrzy na życie czymś więcej niż tylko oczami. - M. Martinez
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 463
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Katarzyna Krakowiak, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: Image by Racool_studio on Freepik
Ilustracje wewnątrz książki: © by Div2023/Shutterstock
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-297-6
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Podziękowania
Prolog
Epilog
Dla każdej kobiety, która kiedykolwiek usłyszała, że nic w życiu nie osiąganie albo co gorsza, że nie jest nic warta. Każda z nas jest warta wszystkiego, co dla niej najlepsze… Miłości, czułości, wiary we własne możliwości, sukcesu, spełnienia marzeń i dotarcia do najbardziej odległego celu… Wybierzcie, co chcecie, ale pamiętajcie: niech to będzie najlepsze dla Was, drogie kobiety, a nie dla tych, którzy obserwują Was z boku.
Katarzyna Krakowiak
Podziękowania
Niezmiennie dziękuję mojemu mężowi – Łukaszowi. Dzięki jego cierpliwości mogę siedzieć nad tekstem godzinami, zamiast wypełniać obowiązki domowe. Wiem, że moja przygoda z pisaniem nie była planowana, ale Ty zawsze wiedziałeś, że moja bogata wyobraźnia nie powinna pozostać zatrzymana tylko dla nas i tylko do tworzenia zabawnych, a czasem bardzo głupich żartów. Łukaszu, dziękuję Ci za wiarę we mnie i mój talent. Ty wiesz, że to dla mnie ważne. Dziękuję, że jesteś.
@m.martinez_book – Marto, dziękuję Ci za Twoją niepokonaną moim narzekaniem wiarę we mnie oraz w to, że skończę tę książkę. Twoja niezłomność w dążeniu do celu oraz to, jaką kobietą jesteś, były inspiracją do postaci zarówno Sary, jak i Aleksy. Dlaczego? Myślę, a nawet jestem pewna, że wiesz, co mam na myśli. Nawet pół strony to byłoby mało, aby podziękować Ci za pomoc przy pisaniu tej książki i każdej następnej oraz za to, że w postaci Hektora zobaczyłaś potencjał tego bohatera, który nie mógł się zmarnować. Dziękuję Ci za cierpliwą współpracę przy pisaniu naszych opowiadań w duecie. Cały czas po cichu marzę i mam nadzieję, że są wstępem do naszej wspólnej książki. Pisanie z Tobą o czymkolwiek jest jak wielka przygoda, którą żal kończyć na: „żyli długo i szczęśliwe”, my wolimy: „żyli długo, ale nikt nie wiedział jak…”.
@749Monika – Moniko, dziękuje Ci, że zawsze czekasz na moje teksty. To niesamowite, że dwie osoby, które poznały się na Instagramie na koncie jednej z pisarek, znalazły wspólny język i odkryły, że mają podobne poczucie humoru. To, że Aleksa jest dziennikarką, to Twoja zasługa. Pierwotnie miała spotkać Sarę przypadkowo gdzieś w barze, upijając się z żalu. Dzięki Tobie i naszym rozmowom jest dziennikarką. Dziękuję.
@aleksandra_.gp – Alekso, dziękuję Ci za pokochanie Sary i Aleksy. To była dla mnie przygoda, kiedy wysyłałam do Ciebie fragmenty, a Ty czekałaś na więcej. Każda wiadomość od Ciebie była niezwykle ważna. Dziękuję za promowanie Grzesznych Tajemnic Klodi, mojego debiutu książkowego. Sposób, w jaki to robiłaś, sprawiał, że chciało mi się być na Instagramie, gdy nie chciało mi się tam być.
@iwona.czyta – Iwono, dziękuję za propozycję objęcia patronatem zarówno mojego debiutu, jak i kolejnych książek, i to w ciemno. Cieszy mnie to, jak bardzo zaangażowałaś się w promocję mojej twórczości. Dzięki Tobie moje książkowe dzieci zyskują wciąż nowe czytelniczki i nowych czytelników. No i jak Cię poznałam, to od razu uznałam, że to przeznaczenie, bo wtedy właśnie pisałam Prywatną pokojówkę. Dziękuję.
@zaczytanawdiamencikach – Patrycjo, dziękuję, że tak bardzo cieszyłaś się z mojego szczęścia. To rzadkość w dzisiejszych czasach spotkać ludzi, którzy dobrze życzą innym. Jesteś prawdziwym diamentem wśród cyrkonii i kryształów na Instagramie. Tylko prawdziwy diament lśni w każdym świetle, a nawet przy pochmurnej pogodzie, kiedy to kryształ czy cyrkonia robią się szare jak niebo nad nimi, a ich blask zanika. Jestem pewna, że Twój diamentowy blask nie zaniknie nigdy. Dziękuję.
@ksiazka_sercem_w_dloni – Kamilo, dziękuję za każdą rozmowę, niekoniecznie o mojej książce. Zawsze fajnie pogadać na Instagramie z kimś, kto ma szczere intencje. Dziękuję za pomoc w promocji książki oraz za entuzjastyczne zgodzenie się na ponowne bycie moją patronką. Mam nadzieję, że ta podróż z moimi bohaterkami, jest dla Ciebie tym, czego oczekujesz od książki. Dziękuję.
@ksiazkowe_serduszko – Dziękuję, że zgodziłaś się objąć patronatem Prywatną pokojówkę. Wiem, że nie robisz tego często, więc tym bardziej mnie to cieszy. Twoje zaangażowanie w promocję mojego debiutu sprawiało mi niesamowitą radość. To naprawdę było z serca. Dziękuję.
@czytane_noca – Kasiu, moja imienniczko, dziękuję za zorganizowanie book tour, czyli tournéeklodi. Dziękuję za rozmowy na Instagramie, które stawały się inspiracją do przemyśleń. Od początku poczułam, że kochasz czytać, a książki są ważną częścią Twojego życia. Taka patronka i recenzentka jak Ty to skarb. Dziękuję.
@zaczynata40latka – Basiu, dziękuję za entuzjazm, jaki potrafisz mi przekazać po przeczytaniu moich książek. To niesamowicie inspirujące. Dziękuję, że to Ty rozpoznałaś mnie na Targach Książki w Warszawie! Dość abstrakcyjne, ale bardzo miłe doświadczenie. Tak wiem, moje mina była w stylu: „ale o co chodzi?” albo gorsza ;). Obie jednak wiemy, dlaczego tak było… Zaskoczenie. Dziękuję.
@agnieszka.rybska – Agnieszko, dziękuję, że zdecydowałaś się objąć patronatem Prywatną Pokojówkę. Twój pogodny sposób bycia oraz profesjonalizm naprawdę bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Dziękuję też za ciepłe słowa na temat mojego stylu pisania. Doceniam i dziękuję.
Serdecznie podziękowania dla zespołu wydawnictwa WasPos.
Dziękuję Pani Elżbiecie i Agnieszce za uprzejmy kontakt oraz Pani Kindze za sprawną redakcję tekstu. Wszystkie trzy Panie odczarowały dla mnie proces wydawniczy i pokazały, że bycie początkującą pisarką nie musi być walką z wiatrakami. Panu Grafikowi dziękuję za okładkę zaprojektowaną zgodnie z moimi wytycznymi. Jest po prostu piękna.
Prolog
Są takie osoby w naszym życiu, z którymi przyszło nam żyć od urodzenia. Są takie, które poznajemy na drodze życia. Z częścią z nich przechodzimy tylko jakiś odcinek tej wyboistej drogi… Z częścią nasze szlaki się przeplatają i spotykamy ich na chwilę… Z innymi spotykamy się po to, aby poznać ich drogę, zanim nas spotkali.
Ta historia jest każdym z tych przypadków po trochu.
Poznajcie moją rozmówczynię Sonię (imię zostało zmienione na potrzeby artykułu), która poznała tę najbardziej wyboistą drogę życia – pełną kamieni i dziur. Kamienie usuwała, a nad dziurami przeskakiwała mimo strachu.
Jej historia zaczyna się na pięknym południu Francji, gdzie mogłoby się wydawać, że słońce świeci tylko dla bogatych. Nic bardziej mylnego, słońce świeci tam dla tych, którzy je widzą, i takim człowiekiem jest właśnie bohaterka tego artykułu…
Ala K.
Aleksa
Mówi się, że koło trzydziestego roku życia wchodzimy w tak zwany wiek chrystusowy i wtedy najwięcej się w naszym życiu zmienia. Ja obchodziłam dopiero dwudzieste siódme urodziny i były one takie same jak zawsze. Miałam wrażenie, że to déjà vu i każde moje urodziny przebiegały podobnie.
Na corocznym świętowaniu pojawili się ci sami goście, czyli rodzice, teściowie, brat Paweł z żoną Anią i kumpel mojego męża Michał z żoną Pauliną. Dmuchałam świeczki jak małe dziecko na oczach rodziców, a tata robił mi zdjęcie, mówiąc:
– No, kochanie, pomyśl życzenie!
Miałam szczerze dość tego typu gadania. Co roku to samo i co roku nic z tego nie wychodziło. Zawsze udawałam, że nad czym myślę, a w rzeczywistości powtarzałam jak mantrę: „Chcę pokoju na świecie”, niczym kobiety biorące udział w wyborach Miss Świata. W tym roku jednak po raz pierwszy sprecyzowałam moje życzenie i pomyślałam: „Boże, niech mi w pracy w końcu podsuną jakiś ciekawy temat do opisania, który zmieni moje życie”, po czym z całych sił dmuchnęłam w dwadzieścia siedem świeczek. Nie wiedziałam, czy to przeciąg z okna mi pomógł, czy naprawdę miałam taką chęć osiągnięcia w końcu jakiegoś celu, ale wszystkie świeczki zgasły.
– No nareszcie ci się udało zdmuchnąć wszystkie na raz! – wykrzyczał z dumą ojciec, a następnie zwrócił się do mojego męża. – Bierz przykład z żony i dmuchnij ją tak, żebym w końcu miał wnuki!
Przewróciłam oczami na ten głupi żart i spojrzałam na mojego ojca z uśmiechem, ale okraszonym niechęcią.
No właśnie… moi rodzice. Nie lubili mojej pracy i mojego męża. Nie lubili kierunku studiów, który wybrałam, ani życia, jakie prowadziłam. Święta Bożego Narodzenia były niczym wspinaczka na K2 bez odpowiedniego przygotowania, czyli ciężkiego plecaka z ekwipunkiem, czytaj: szybkich ripost w kierunku mojej matki, żeby dała mi święty spokój i nie zadawała zbyt wielu pytań. Wielkanoc z kolei była niczym droga krzyżowa. Moim krzyżem były pytania w stylu: „To, kiedy będziesz w ciąży?” albo „Kiedy w końcu postarasz się o awans w pracy?”. Na każde z nich odpowiadałam: „Nie wiem”, a na głupie zaczepki: „Moja sprawa”.
Nic więcej nie miałam do powiedzenia na ten temat. Zawsze cicha, zawsze grzeczna i zawsze woląca się nie odzywać. Czasem mąż odzywał się za mnie, ale wtedy moja matka kwitowała sprawę jasno: „Dobrze, że cię ma, to chociaż ma ją kto bronić”. Ech. Nie można powiedzieć, że nie lubiłam swojego życia, ale zdecydowanie nie było ono idealne, mimo to żyłam już na tym świecie jakiś czas i cieszyłam się nim, jak mogłam.
Przekierowałam błagalne spojrzeniem na mojego męża, żeby milczał, ale on tylko uśmiechnął się szeroko i patrząc na mnie wzrokiem bazyliszka, odezwał się chamsko do mojego ojca.
– Czy tata kiedykolwiek pomyślał, że my nie chcemy mieć dzieci?
Zapadła cisza. Mój brat cichaczem ewakuował się do łazienki. Doskonale wiedziałam dlaczego. Sam uważał, że obowiązek, by mieć dzieci, to jakiś absurd wymyślony przez ludzi, którzy nie wiedzą, co zrobić z własnym życiem i wolnym od pracy czasem. Szwagierka za to wypiła cały kieliszek wina, bo już przeczuwała, co się zaraz stanie, i czekała na rozwój sytuacji.
– Nie, nie pomyślałem, bo żadne z was nie miało odwagi słowem się odezwać przez tyle lat. Myśleliśmy z matką, że czekacie nie wiadomo na co, ale widać, że nie doczekamy się wnuków – wygłosił odważnie ojciec i skierował się do przedpokoju.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, matka już stała za nim i ubierała się do wyjścia.
– Mamo, co się stało? – zapytałam nieśmiało.
– Nic, ale wy wiecie, jak załatwić mi rodzinne spotkanie – odparła nerwowo, zakładając toczek na głowę.
– Mamo – marudziłam – przecież Bartek nie chciał źle, po prostu…
– Po prostu macie gdzieś nasze marzenia o wnukach! Twój brat też ma to w dupie. Dlaczego nie bierzecie pod uwagę naszych pragnień, tak jak my braliśmy latami wasze, kiedy byliście dziećmi? Nauka jazdy konnej? Proszę bardzo. Wyjazd na narty? Ależ bez problemu – wymieniała ze łzami w oczach matka. – Prawo jazdy? Też. Studia i inne. Wychowałam niewdzięczne potwory – zakończyła i oboje z ojcem wyszli.
Wróciłam do salonu, gdzie mój brat, mąż i cała reszta szczodrze raczyli się trunkami, śmiejąc się i ciesząc, a moja szwagierka wzniosła toast.
– Za Kozackich, za to, że w tym roku pozbyliśmy się ich szybciej niż w zeszłym roku! Możemy zacząć imprezę! Aha, wisicie mi wszyscy po dwadzieścia złotych od łebka – spojrzała po całym towarzystwie – w tym roku obstawiałam, że nie wytrzymają do podania „kozackiego żuru”! – krzyknęła odważnie.
Miała na myśli żurek, który moja mama gotowała na każde moje urodziny. Tak lubiłam tę potrawę, że mama przynosiła cały jej gar na moje urodziny.
Popatrzyłam na moją szwagierkę i uśmiechnęłam się blado. Ona podeszła do mnie i obejmując mnie ramieniem w celu pocieszenia, powiedziała:
– Od osiemnastego roku życia twoja matka bądź ojciec, bądź oboje robią publiczną ewakuacyjną defiladę z twoich urodzin. Dwudzieste urodziny, obraza, bo tort ci nie smakował. Dobrze, że były w ich domu, to nie wyszli, ale matka poszła do kuchni na resztę wieczoru, a ojciec do garażu niby coś robić. Dwudzieste pierwsze, bo przyprowadziłaś do domu Seweryna, nowego chłopaka i ich nie uprzedziłaś, a koleś był wytatuowany prawie od stóp do głów, dwudzieste piąte, bo ugotowałaś własne potrawy i żur oczywiście… No i moje ulubione! Dwudzieste szóste! Foch obojga, bo powiedziałaś, że nie będzie oglądania telewizji na twoich urodzinach, a kochany tatuś chciał oglądać mecz. Mecz był ważniejszy niż urodziny córki. Wtedy chociaż kolację zjedli. Dzisiaj nawet nie wytrzymali do pokrojenia tortu. – Zaśmiała się perliście i podeszła do sprzętu grającego mojego męża.
– Kochanie – Bartek pocałował mnie czule w czoło – nie martw się, wybaczą nam jak zawsze, zanim będą moje urodziny.
Naburmuszyłam się nie na żarty i poszłam do łazienki popłakać. Tak, to była prawda. Moi rodzice zawsze doprowadzali mnie do łez w moje urodziny.
Koszmar.
Otarłam mokrą twarz i nagle usłyszałam dźwięk powiadomienia o mailu. Kiedy zobaczyłam temat, otworzyłam wiadomość.
Dzień dobry, Aleksandro,
mam dla ciebie temat. Coś, czego jeszcze nie było. W poniedziałek staw się w biurze gazety o 7.00, musimy porozmawiać.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Redaktor Naczelny
Jerzy Szczapka
Patrzyłam na mail i nie dowierzałam. Czyżby moje świeczkowe życzenie się tak szybko zmaterializowało? Niemożliwe. Pewnie znowu dostanę temat typu: „Dlaczego kobiety wolą małe samochody?” albo: „Co kobieta myśli rano po kawie?”. Tak, to ja. Dorosła baba pisząca do lokalnej prasy o kobietach dla kobiet. Zawsze wrzucałam w artykuły kilka własnych przemyśleń, ale redaktor naczelny uwielbiał skracać je wręcz do minimum, a skupiać się na faktach i odpowiedziach ludzi, z którymi przeprowadzałam wywiady, a raczej węszyłam w ich życiu.
Okropieństwo.
Lubiłam pracę dziennikarza, ale nie takiego, który pisze o zwyczajnych sprawach i musi lać wodę tak, by uczynić z tego coś niezwykłego.
Koszmar.
Z myśli wybił mnie głos mojego męża dochodzący zza drzwi.
– Kochanie, wszystko w porządku?
– Tak, już wychodzę! – odkrzyknęłam.
Poprawiłam odrobinę makijaż i weszłam do salonu. Tam każdy tańczył, pił i bawił się w najlepsze, ja już w sumie miałam dość tej zabawy.
– Wszystko w porządku? – zapytała szwagierka. – Nie przejmuj się rodzicami, zawsze mają jakieś pretensje.
– Tylko że z urodzin twojego męża, a mojego brata, nie wychodzą z fochem – powiedziałam lekko wrednie, bo alkohol szumiał mi nieco w głowie.
– Nie, z jego nie, ale z moich tak. Już nie pamiętasz, jak w zeszłym roku poszli w pizdu, bo zamówiłam tort z cukierni, zamiast poprosić twoją mamę, żeby go zrobiła? A trzy lata temu, jak przeprosiłam ich, że na moje urodziny jedziemy z Pawłem w góry, a imprezę urodzinową przełożymy na tydzień później?
– Wtedy nie wyszli z twoich urodzin – zauważyłam dumnie.
– No niby nie, ale tak jebnęli drzwiami po tej informacji, że bałam się, że nam nowo wprawione drzwi z futryn wypadną. Daj spokój, Alekso, to ich problem, że nie potrafią pogodzić się z faktem, że nie mają nic do powiedzenia, odkąd nie jesteście dziećmi.
Uwielbiałam moją szwagierkę, byłyśmy ze sobą dość blisko. Miała iście rzeczywiste podejście do życia i moich rodziców, czyli ignorowała ich fochy po mistrzowsku. Do tego miała niesamowitą zdolność trafnego wyrażania myśli i klęła jak szewc. Pracowała w kancelarii jako asystentka dobrze znanego i szanowanego adwokata w Gdańsku. Zawsze twierdziła, że przeklinania nauczyła się od niego, a i tak nie dorasta mu do pięt w kwestii tego, co on potrafi umieścić w jednym zdaniu, kiedy jest wkurzony. Kochana kobieta.
Podała mi kieliszek i poleciła pić i tańczyć, co też zrobiłam. Zaczęłam wywijać na panelach mojego salonu w szpilkach, nie patrząc, że rysuję podłogę. Mój mąż świetnie się bawił ze mną i w naszym małym gronie znajomych. Nawet nie wiedziałam, kiedy zakończyłam imprezę, ale wiedziałam, że bawiłam się wybornie, bo rano obudziłam się w ubraniach.
Aleksa
Obudziły mnie dźwięk telefonu i pragnienie. Język przykleił mi się prawie do podniebienia. W ustach czułam smak starych znoszonych skarpet, a głowa bolała mnie niemiłosiernie. Spojrzałam na zegarek. Było trochę po ósmej. Zastanawiałam się, kto dzwoni do mnie o tej godzinie, w dodatku w sobotę.
– Halo? – wystękałam.
– Chciałabym wiedzieć, co to miało znaczyć? Dlaczego nie będziecie mieć dzieci? Co się z wami, do cholery, dzieje? – Usłyszałam piskliwy i wymagający ton głosu mojej rodzicielki.
– Mamo, jest ósma rano, sobota. Wczoraj byty moje urodziny, czy ty musisz…
Nie mogłam dokończyć zdania, bo matka znowu zaczęła swoje.
– Gdybyś wczoraj nie chlała do upadłego po naszym wyjściu, tobyś dzisiaj obudziła się jak człowiek. Ty i twój brat to para niewdzięcznych darmozjadów…
Rozłączyłam się. Nie miałam ochoty na słuchanie jej gadania o tym, jakimi to złymi dziećmi jesteśmy.
Podniosłam się z łóżka i poszłam do salonu, a potem do kuchni, w której zastałam męża.
– Co ty tutaj robisz? – zapytałam zdziwiona.
– Paweł z Ania śpią w gościnnym na górze, Michał z żoną pojechali taksówką do domu nad ranem – uśmiechnął się do mnie, podając mi szklankę wody – a ja nie mogłem spać.
– Coś się dzieje? – Położyłam dłoń na jego policzku, ale wziął ją szybko w swoją i oddalił od siebie.
Byłam zdziwiona tym gestem.
– Nic, ale nie muszę jechać do firmy na chwilę.
– Dzisiaj? Jest sobota i moje urodziny.
– Kochanie, twoje urodziny były wczoraj, impreza była wczoraj, a dzisiaj…
Nie mogłam tego słuchać, więc przypomniałam mu:
– Bartek, moje urodziny są dzisiaj. Wczoraj to była impreza dla ludzi, a dzisiaj miał być nasz dzień – piekliłam się z nerwów.
– Przykro mi, szef napisał mi wiadomość trzydzieści minut temu.
– Kurwa! O tej godzinie? Miałeś wziąć wolne.
Spojrzał na mnie.
– Nie podnoś głosu, obudzisz gości. Nie załatwiłem wolnego, liczyłem na wolne. Nie chciałem prosić o wolną sobotę, więc jest, jak jest.
Nie zamierzałam słuchać jego wymówek. Miałam już dość tego dnia, a dopiero się zaczął.
Popatrzyłam na męża z nieufnością w oczach.
Podstawiłam kubek pod ekspres do kawy, nadal na niego spoglądając. Nie mogłam niczego wyczytać z tych pięknych, niebieskozimnych tęczówek.
– Dobrze. Jedź. Zostanę z naszymi gośćmi. O której wrócisz?
– Nie wiem.
Znowu zaczęło mi się ciśnienie podnosić. Jego „nie wiem” znaczyło: „późno”.
– Czyli nie mam co liczyć na wieczór z tobą?
– Przykro mi, kochanie.
Cmoknął mnie w policzek, złapał kluczyki od samochodu, a już po chwili słyszałam warkot odpalanego silnika w naszym garażu. Stanęłam przy oknie w salonie i patrzyłam, jak auto mojego męża wyjeżdża z podjazdu.
Goście w końcu się obudzili. Kiedy mnie zobaczyli, byłam już wykąpana, pomalowana i ubrana, jak na panią domu przystało. Śniadanie było na stole i pozostało mi tylko zrobić kawę albo herbatę. Paweł i Ania też byli już „w stanie użyteczności publicznej”, jak to z Pawłem nazywaliśmy stan na kacu, ale po ogarnięciu się. Gdy zasiedliśmy do stołu, zaczęły się pytania o Bartka.
– A gdzie twój mąż? – odezwała się Ania. – Przecież masz urodziny.
– Pojechał do pracy – odparłam spokojnie. – Coś pilnego mu wypadło.
Wzięłam kanapki, żeby nie musieć nic więcej mówić, ale Ania nie mogła sobie darować.
– Jemu od jakiegoś czasu ciągle wypada coś pilnego, nie zauważyłaś?
Miała rację. Bartek od kilku miesięcy zachowywał się dziwnie. Wracał późno, pracował w weekendy i często dzwonił do mnie w ciągu dnia, by zapytać, czy już jestem w domu albo o której wrócę z redakcji. W sumie, pewnie się martwił, że będę siedzieć sama w domu.
– Aniu, Bartek ciężko pracuje, bo ja zarabiam grosze w tej podrzędnej gazecie, a ten dom za darmo nie był.
Rozejrzałam się po ogromnym salonie, kuchni i jadalni. Razem te pomieszczenia miały jakieś sto dwadzieścia metrów. Urządzone nowocześnie i w pastelowej kolorystyce. Tak jak chciał mój mąż. Ja wolałam kolory, ale ustąpiłam mu, bo przecież go kochałam.
– Mogliście mieć mniejszy dom, mniejsze podwórko i mniej luksusowy samochód, a on mógłby być teraz z nami – kontynuowała Ania.
– Dlaczego nie powiesz na głos tego, co naprawdę myślisz? Raz w życiu – zapytała Anna.
– Bo mam urodziny i nie będę sobie psuć humoru. Dajmy temu spokój, co?
Paweł spojrzał na mnie z żalem w oczach, a Anka, popijając kawę, jakby dusiła swoje myśli. Widziałam po niej, że coś jej nie pasuje, dlatego zapytałam:
– Aniu, chcesz mi coś powiedzieć?
Zawahała się chwilę, ale kiedy Paweł na nią popatrzył, odpowiedziała:
– Alekso, to nie nasza sprawa, ale widzieliśmy Bartka dwa miesiące temu z jakąś blondynką. Jechali razem jego samochodem. Ona śmiała się i gestykulowała, coś mu tłumacząc. On nas nie widział, bo Paweł jechał autem zastępczym z serwisu.
Myśleli, że mnie zaskoczyli, ale ja wiedziałam o tej przejażdżce.
– Bartek odwoził koleżankę z pracy, bo jej mężowi zepsuł się samochód i nie miał, jak dojechać z pracy.
Odetchnęli z ulgą.
– Alekso, czy ty siebie słyszysz? – nie dawała za wygraną Ania. – Tłumaczysz go ze wszystkiego. To atrakcyjny facet. Przystojny, męski i naprawdę kobiety się za nim oglądają. Czy ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje?
Miałam dość jej gadania.
– Aniu, mam urodziny, nie psuj mi humoru, bo naprawdę nie mam ochoty na te rozmowy. Zjedzmy śniadanie. Jeśli chcecie, możecie u mnie zostać. – Spojrzałam na brata.
Zaraz po śniadaniu ja i moi goście podjęliśmy decyzję, że nie będziemy siedzieć w domu, tylko wybierzemy się na spacer nad morze i siądziemy w przytulnej knajpce, żeby zjeść obiad. Wyszykowaliśmy się wszyscy i już po godzinie szliśmy na Przymorzu w Gdańsku, szukając miejsca z widokiem na bezkres wody. Uwielbiałam tę długą plażę i niewielkie molo, przy którym znajdowała się nie zbyt duża, ale przyjemna restauracja ze stolikami na zewnątrz.
Spacerowaliśmy deptakiem, rozmawialiśmy o pierdołach, kiedy nagle Anka zapiszczała:
– Kurwa! Aleks, czy to nie jest Bartek?
Spojrzałam w punkt, w który wpatrywała się Ania. Na rattanowych krzesłach rozstawionych przed knajpą przy molo siedział mój mąż z drobną blondynką. Pili kawę i trzymali się za ręce. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Mój brat popatrzył na mnie z pytaniem w oczach, a Anka wydukała:
– To ona, to ta laska z samochodu…
Nie wiedziałam, co mam robić. Stanęłam, żeby pomyśleć, ale po chwili powiedziałam:
– Chodźmy, nie chcę…
– Co, kurwa? Co „nie chcę”? Popierdoliło cię już do reszty? – odezwał się nerwowo Paweł.
Anka też się odezwała:
– Nie, moja droga. Idziesz tam i mówisz mu, co ci ślina na język przyniesie.
Popchnęła mnie w stronę restauracji. Nie chciałam tam iść. Nie dlatego, że się bałam czy coś. Ja zwyczajnie nie chciałam tej konfrontacji. Nie chciałam tego całego syfu niczym w filmach, nie chciałam wyzywania się publicznie. Ania jednak zaczęła mnie pchać w kierunku Bartka, a Paweł powiedział:
– Musisz go złapać na gorącym uczynku, inaczej się z tego wywinie i będziesz miała problem.
Mój brat wiedział, co mówi, był prawnikiem, co prawda korporacyjnym, ale zawsze.
Pobudzona słowami, które dodały mi odwagi, ruszyłam w ich kierunku, a moja rodzina szła za mną. Czułam się, jakbym zmierzała po wyrok śmierci. Tak, jakby to, że bym do nich nie podeszła, miało sprawić, że ta sytuacja się nigdy nie wydarzyła. Ale się wydarzyła. Mało tego, im bliżej ich byłam, tym bardziej widziałam, jak Bartek na nią patrzy. Tak, jak patrzył na mnie pięć lat temu.
Moje towarzystwo zatrzymało się w takiej odległości ode mnie, by w razie czego pomóc, ale nie chcieli się wtrącać.
– Dzień dobry, Bartku, widzę, że wolałeś kawę z jakąś panią niż spędzenie urodzin ze mną – powiedziałam spokojnie.
Zaskoczyłam samą siebie tym spokojem i opanowaniem. Bartek poderwał się z fotela i puścił dłoń blondynki.
– Co ty tu robisz?
Miał tupet, trzeba było mu to przyznać.
– Raczej co ty tu robisz, zamiast spędzić ze mną ten dzień.
Blondynka spojrzała na mnie i zorientowała się, kim jestem. Zaczęła nerwowo spoglądać to mnie, to na Bartka. Mój mąż chyba w życiu nie wyglądał na tak zdziwionego. Spoglądałam w te jego piękne oczy; na ten dołeczek w policzku, który tylko się pogłębiał, jak mój mąż się uśmiechał; na gładko ogoloną twarz i szare włosy. Mimo wszystko patrzyłam na niego z miłością w oczach, a on? Patrzył na mnie bez emocji. Był jedynie zdziwiony.
– Kochanie, ja ci to wszystko wytłumaczę.
– Bartku, tu nie ma co tłumaczyć. Chcę tylko wiedzieć, ile to trwa i kiedy mogę się wyprowadzić do mojego panieńskiego mieszkania. Tego, które wynająłeś jakiejś studentce i za które kasa wpływa na nasze wspólne konto.
Bartek spojrzał na dziewczynę, a ta się odezwała:
– Wyprowadzę się jak najszybciej.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
Ona mieszkała w moim mieszkaniu. Oni bywali w moim mieszkaniu. On pieprzył ją w moim mieszkaniu.
Nie wytrzymałam i strzeliłam go w pysk.
– Nie chcę cię więcej widzieć. Dom wystawimy na sprzedaż. Mieszkanie też, nie chcę mieszkać w pokojach, w których pieprzyłeś się z tą małolatą. Podzielimy się pieniędzmi – powiedziałam prawie na jednym wydechu.
Odwróciłam się i podeszłam do ludzi, którzy na mnie czekali. Przytuliłam się do brata, a ten przesunął mnie w stronę Ani i podszedł do Bartka.
– Masz jak najszybciej zorganizować wszystko tak, żeby ona już nie cierpiała. Aha, i jesteś chujem, wiesz? – Usłyszałam.
– Paweł – odezwał się mój mąż vel chuj – przepraszam…
– Nie przepraszaj mnie, tylko ją, żegnam.
Brat i szwagierka wrócili ze mną do domu. Resztę dnia przepłakałam i przesiedziałam na kanapie. Paweł i Ania musieli wracać do domu, ale szwagierka obiecała, że zajrzy do mnie następnego dnia. Było mi wszystko jedno. Chciałam spać i płakać albo płakać i spać, byle nie myśleć.
Niedzielę spędziłam na kanapie, jedząc lody, pijąc słodkie napoje i zapychając się frytkami. Zastanawiałam się, jak ukarać mojego męża za to, co mi zrobił. Siedziałam sama, Anka nie przyjechała, bo źle się czuła.
Leżałam na kanapie, pijąc coca-colę, gdy wieczorem zadzwonił dzwonek do drzwi.
Spojrzałam za okno. Na podjeździe stało auto Bartka. Nawet nie słyszałam, kiedy tam podjechał. Otworzyłam drzwi. Przywitał się ze mną cicho i wymamrotał:
– Przyszedłem zabrać kilka swoich rzeczy, wyprowadzę się do twojego mieszkania. Możesz zostać w domu. Nie ma sensu nic sprzedawać. Dom jest wart tyle, co twoje mieszkanie, samochód i oszczędności, które mamy na koncie.
Słuchałam i nie wierzyłam.
– Bartku, ale ja sama tego domu nie utrzymam, czy ty zdajesz sobie z tego sprawę?
– To go sprzedaj – powiedział, jakby sprzedanie domu za pięćset tysięcy złotych było jak sprzedaż bułki.
– Zanim go sprzedam, to popadnę w długi, przecież dom ma hipotekę, a mieszkanie nie, tak samo jak twój samochód.
– Aleks, posłuchaj mnie…
– Nie, kurwa! To ty mnie posłuchaj! – wydarłam się na niego. – Ty głupi chuju i cwaniaku. Dobrze wiesz, że nie stać mnie na raty za dom! A ty weźmiesz nie tylko mieszkanie bez hipoteki, ale również samochód i oszczędności?
– Sprzedaj swoje auto – nie poddawał się.
– Bartku, moje auto też jest na raty. To ty chciałeś żyć ponad stan, nie ja! To ty zaciągałeś kredyty i kupowałeś kolejne dobra – dogadałam mu, ale poddałam się. – Weź dom, swój samochód i połowę oszczędności. Ja wezmę mieszkanie, wyremontuję je za oszczędności i jakoś będę w nim mieszkać. Nie chcę mieć długów. Samochód i tak będę musiała sprzedać – dokończyłam zrezygnowana.
Wpuściłam go do domu.
Wszedł i skierował się prosto do sypialni. Zabrał kilka rzeczy i wychodząc, rzucił:
– Nie chciałem, żeby tak się stało. Umówię notariusza jak najszybciej i załatwimy wszystko. Z domu zabierz, co chcesz.
Spojrzałam na niego z pogardą i pomyślałam sobie, że właśnie tak zrobię.
– Od kiedy to planowałeś? – Widziałam, że się zdziwił. – Od kiedy planowałeś, że mnie zostawisz? Za szybko chciałeś podzielić majątek, więc musiałeś o tym myśleć.
– Od kilku tygodni, chciałem poczekać, aż miną urodziny. – Spuścił głowę.
– Wiesz co, Bartku? Spójrz na mnie, bo chcę ci to powiedzieć prosto w oczy.
No i spojrzał.
– Wyjdź.
Trzasnęłam za nim drzwiami i znowu się rozpłakałam. Tej nocy spałam sama w sypialni gościnnej. Miałam nadzieję, że jutro, kiedy się obudzę, ten koszmar się skończy. Zasnęłam zmęczona użalaniem się nad sobą.
Aleksa
Budzik miałam nastawiony na piątą rano i tak też zadzwonił. Zawsze wstawałam o tej samej porze. Picie alkoholu w moje urodziny oraz trzy dni jedzenia byle czego poskutkowały tym, że czułam się ja gówno. Poważnie zastanawiałam się nad tym, żeby nie iść do pracy. Mój redaktor naczelny by zrozumiał. Postanowiłam jednak wziąć się w garść i jechać do redakcji, nie chciałam odpuszczać swojej szansy na coś ciekawego, coś innego.
Wzięłam prysznic, włożyłam ubrania mówiące „jestem korposuką” i już o szóstej wyjeżdżałam do biura. Nie wiedziałam, jak to się działo, ale do pracy potrafiłam się zebrać na czas nawet na największym kacu i w największej rozpaczy. Wszystkie inne spotkania zawalałam i notorycznie się na nie spóźniałam.
Nie pracowałam w prawdziwej gazecie, ale w internetowej. To dlatego moi rodzice nie traktowali mojej pracy poważnie. Dla nich, skoro nie drukowano tego, co napisałam, nie była to prawdziwa gazeta. Na nic było tłumaczenie, że piszę artykuły o kobietach i dla kobiet, czyli robię to, o czym zawsze marzyłam. Dla nich liczył się papier. Tyle.
Wjechałam na parking redakcji i już o szóstej pięćdziesiąt pięć stałam pod drzwiami redaktora naczelnego Jeżyka. Tak go pieszczotliwie nazywaliśmy.
Weszłam do jego biura.
Jeżyk… No cóż. Był bardzo przyjemnym dla oka panem około czterdziestki, choć bliżej mu już było do pięćdziesiątki. Mimo to był praktycznie całkiem siwy, nosił krótko przystrzyżoną brodę i miał pociągłą twarz. Jego niebieskie oczy dobrze wyglądały ze srebrem włosów, a jasna cera sprawiała, że prezentował się o wiele młodziej, niż był w rzeczywistości, nawet mimo siwizny. Ot, taki przystojny srebrny lis.
Zawsze w garniturze, oprócz luźnych piątków, kiedy to każdy nosił, co chciał. Na nosie miał hipsterskie okulary i choć podobno służyły mu tylko do czytania, to dodawały uroku. Był atrakcyjny. To mu trzeba było przyznać, zawsze dość oficjalny, ale w ten przyjemny sposób. Jedynie w biurze zwracał się do mnie po imieniu.
– Olu, co się stało? – zapytał zatroskany, jak mnie zobaczył.
Wyłącznie on zwracał się do mnie „Ola”. Każdemu innemu kazałam mówić Aleksa. Zwłaszcza kiedy dorosłam, potrafiłam się postawić. „Olka” wydawało mi się takie zwykłe, a „Aleksa”? To było zupełnie coś innego. Dorosłe, władcze, odzwierciedlające to, za jaką kobietę chciałam uchodzić. Podobało mi się bardzo. Szkoda, że ja sama rzadko taka byłam, choć miałam swoje przebłyski, to i tak potem żałowałam, że zachowałam się chamsko lub zbyt wyniośle.
Pytanie Jeżyka nie wybiło mnie z rytmu myślenia o ciekawym temacie, który dla mnie miał. Byłam skupiona tylko na tym, żeby się tu przed nim nie rozkleić.
Jakby z automatu odpowiedziałam:
– Mąż mnie zdradza i dowiedziałam się o tym w moje urodziny. To co to za ciekawy temat masz dla mnie? – zapytałam beznamiętnie.
Jeżyk spojrzał na mnie jak na chorą umysłowo. Był naprawdę zdziwiony, że nie pociągam nosem, nie mam przy sobie paczki chusteczek i nie wyję przed nim jak jakaś nastolatka na szkolnym balu, bo ją chłopak zostawił dla innej. Nie stracił rezonu i pytał dalej:
– Jak to mąż cię zdradza?! I przyszłaś do pracy?
Rzeczywiście wyglądało to dziwnie, ale jedną z pożytecznych rzeczy, których nauczyła mnie despotyczna matka, było to, że brudy pierze się w domu.
– Napisałeś mi w mailu, że masz dla mnie ciekawy temat. Nie chciałam zawalić sprawy ani cię rozczarować, więc jestem i słucham. Jaki to temat? – Spojrzałam na niego ze stoickim spokojem.
Mój redaktor naczelny popatrzył na mnie z nieufnością w oczach. Jakby czekał na potok babskich łez oraz lament pod tytułem, jakie to ja mam straszne życie. Ja jednak nie miałam niczego takiego w planach. Zastanawiałam się nawet, jak to było, że w domu wylewałam łzy hektolitrami z byle powodu, a w pracy nie było takiej możliwości.
Kilka lat temu umarł mi dziadek, akurat miałam urlop i w domu nie umiałam się powstrzymać, ale na uczelni zachowywałam stoicki spokój. Brat nie przyszedł na zakończenie mojej klasy maturalnej, ryczałam jak bóbr, ale dopiero jak już byłam w domu. W szkole uśmiechałam się do wszystkich jak głupia blondynka, którą notabene byłam. To znaczy blondynką, ale nie głupią oczywiście. No nie potrafiłam okazywać emocji wśród obcych ludzi ani w miejscach publicznych, tak po prostu.
– Tak… więc zrobisz wywiad z kobietą – zamyślił się na chwilę – jakby ją nazwać? Bo nie chcę jej obrazić… O, mam. Z prywatną prostytutką.
Wytrzeszczyłam oczy do granic możliwości i zapytałam:
– Jak prostytutka może być prywatna?
– Chodzi o to, że ona nie puszczała się z byle kim i byle gdzie, ona pracowała w hotelu i najpierw była pokojówką, a potem jej kariera potoczyła się inaczej, ale umawiała się z gośćmi hotelu za kasę i latami nikt o tym nie wiedział.
Byłam zdziwiona. Jak można robić coś takiego? W głowie miałam obraz młodej, ale niezbyt atrakcyjnej kobiety, której chyba nikt nie chciał, no chyba że za kasę. Ponadto wyobraziłam sobie ją jako starą, sponiewieraną życiem babę, która chodzi okrakiem przez tych wszystkich facetów, którzy leżeli między jej udami.
Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić ten obrazek.
– O co ci chodzi? Nie chcesz?
– Nie, to nie to. Zastanawiam się, jak mam to zrobić i jaki jest cel tego wywiadu.
Jeżyk zamyślił się na chwilę i powiedział:
– Droga Olu. Świat zmierza ku wolności seksualnej. Mamy gadżety, które można kupić w aptekach wraz z lubrykantami i innym akcesoriami. Mamy literaturę erotyczną, dobre filmy erotyczne wyświetlane w kinach i oglądane przez miliony. Nasza gazeta idzie z duchem czasu, my też chcemy publikować coś ciekawego. Proste? – Rozłożył ręce, jakby udawał zakłopotanie, ale jego twarz mówiła coś zupełnie innego.
Może miał rację? Zastanowiłam się chwilę, jakbym w sumie miała jakiś wybór.
Skoro wybrał ten temat dla mnie, to może rzeczywiście potrzebowałam wyzwania, ale…
– Ale o czym ja mam z nią robić ten wywiad? – zapytałam.
– Olu… ten wywiad ma być nie tylko o tym, co robiła, ale również o tym, jak to robiła.
– Słucham? – zdziwiłam się teatralnie.
– To nie będzie jednorazowe. To będzie cykl dziesięciu artykułów, każdy na czterdzieści tysięcy znaków…
– Ależ to nie będą wywiady, to będą pieprzone opowiadania! – krzyknęłam i nie poznałam samej siebie, to znaczy swojego piskliwego głosu. – To zajmie mi wieki!
Jeżyk spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. Zmrużył oczy i powiedział:
– Mamy kasę od reklamodawców. Artykuły będą dostępne tylko dla osiemnaście plus na naszej stronie. Będzie też na bonus dla ciebie, jeśli się spiszesz. Chciałaś wyzwania, prosiłaś o nie od kilku miesięcy, więc proszę.
Powiedział to, o czym myślałam chwilę wcześniej i naprawdę zaczęłam się zastanawiać, czy podołam.
Ja nawet nie czytałam literatury erotycznej, bo to nie były moje klimaty. No dobrze, coś tam przeczytałam i niekiedy mi się podobało, jednak nie widziałam się nigdy w roli piszącej coś takiego.
Postanowiłam zapytać o szczegóły.
– O co ci konkretnie chodzi, Jerzy? Mam spisać jej wspomnienia? Czy mam zadawać jej pytania? Kompletnie nie mam pojęcia.
– Masz wolną rękę, wierzę w twoją kreatywność. Pamiętaj tylko, by zbierać faktury za wszystko, kawę, drinki, obiady. Koszty pokrywa reklamodawca. Po każdym spotkaniu z nią będziesz miała dwadzieścia cztery godziny, żeby zrobić notatki z dyktafonu, a potem musisz przyjść do redakcji, byśmy skasowali je komisyjnie – westchnął..................
– Na litość, kto dzisiaj używa dyktafonu na kasety? Jakie drinki? Przecież nie będę pić w pracy! – oburzyłam się.
W tym momencie mój szef wyjął cyfrowy dyktafon i powiedział:
– Możesz zapisywać wywiady na tym. Każdego dnia musisz zrobić notatki, a potem przyjść tutaj i będziemy oboje kasować zawartość karty pamięci. A drinki to choćby dla niej. Ona podobno lubi dość wystawne życie, ty też możesz skorzystać. – Puścił mi oko.
– Naprawdę? Nigdy bym nie pomyślała, że lubi luksus, skoro śpi w hotelu, gdzie noc kosztuje tysiąc złotych… A z tym dyktafonem to lekkie przegięcie – rzuciłam sarkastycznie. – Czymś sobie musi rekompensować ten uwłaczający kobiecie styl życia – dodałam bardziej pod nosem i do siebie, ale mój redaktor naczelny usłyszał.
– Nie przesadzaj, dobrze? Takie są warunki. Nie zadawaj pytań, tylko stosuj się do zasad albo koniec tematu i dam go komuś innemu. Jasne?
Powiedział to takim tonem, że zrozumiałam przekaz. Wóz albo przewóz.
Wolałam wóz, oczywiście że tak, więc grzecznie przytaknęłam, wzięłam dyktafon i kiedy już opuszczałam biuro, usłyszałam:
– Ludziom w redakcji też ani słowa. Przez kolejne kilka tygodni będziesz pracować z domu i co poniedziałek chcę widzieć na swoim mailu gotowy tekst. Nie będzie tekstu, nie będzie premii. – Zamyślił się.
Odwróciłam się do niego, żeby o coś zapytać, ale odpowiedź padła, zanim otworzyłam usta.
– Będziesz pracować z domu, żeby nie korciło cię nikomu powiedzieć, co robisz, i żeby ludzie nie zaglądali ci przez ramię. Przykro mi, Olu, że cię to spotkało, ale to się nawet dobrze składa z tym twoim mężem, bo masz wymówkę, żeby nie przychodzić do pracy.
Wszystko było jasne. Miałam więc jechać do domu i tyle. Przytyk o mężu mi się nie spodobał, ale już nie chciałam dyskutować.
Cała ja.
Jak rozmowa trwała, to jeszcze coś powiedziałam, ale jak była zakończona, to ja też kończyłam i milkłam jak dziecko.
Podeszłam do swojego biurka, zgarnęłam laptop, kilka zakreślaczy i inne szpargały. Tak, w dobie cyfryzacji zakreślacze teoretycznie nie były mi potrzebne, ale ja byłam chyba jakaś inna, bo nadal robiłam notatki długopisem i używałam zakreślaczy.
Wychodząc z biura, spotkałam mojego kolegę Kacpra, który spojrzał na mnie z troską w oczach.
– Jejku, Aleks, ale ty wyglądasz… Idziesz do domu? Chora jesteś?
No tak. Z tego wszystkiego całkiem zapomniałam, że dwa dni płakałam i piłam alkohol, więc zapewne nie udało mi się zakryć tego wszystkiego makijażem.
– Nie, Kacperku, zmykam do domu, bo…
– Pani Ola idzie domu, bo ma problemy rodzinne i bierze urlop na żądanie. – Mój szef popatrzył na mnie znacząco. – Olu, wracaj do nas jak najszybciej, ale najpierw uporządkuj swoje prywatne sprawy. A pana, panie Kacprze, zapraszam do mnie. – Znów puścił mi oko.
To już drugi raz dzisiaj, a w sumie nigdy tego nie robił. I po raz pierwszy zwrócił się do mnie mniej oficjalnie przy pracownikach. Spojrzałam na Kacpra.
– Zadzwoń do mnie – wyszeptał prawie bezgłośnie i przyłożył do ucha dłoń tak, aby przypominała słuchawkę.
Ja wyszłam, a Kacper ze spuszczoną głową poszedł do pokoju redaktora naczelnego naszej małej gazetki.
Nie wróciłam do domu. Poszłam pokręcić się po Starym Mieście Gdańska i pomyśleć, jak teraz będzie wyglądało moje życie. Zostawił mnie mąż, w pracy nie chcieli mnie widywać, bo miałam pracować z domu. Jak to wszystko ogarnąć?
Zadzwoniłam do szwagierki, żeby posłuchać jej żartów i zapomnieć na chwilę o wszystkim, co mnie otaczało.
Do domu wróciłam późno. Wzięłam szybki prysznic i po raz kolejny poryczałam się pod gorącym strumieniem wody. Byłam zmęczona, więc położyłam się spać w swojej sypialni. Leżałam i patrzyłam w sufit, rozmyślając. Nie o mężu, a o tym, co mnie spotka jutro. Starając się wyobrazić sobie moją rozmówczynię, zasnęłam kamiennym snem.
Aleksa
Nie nastawiałam budzika, bo i nie było po co. Miałam zjawić sie w hotelu w Sopocie dopiero o dwunastej, a i tak sama zbudziłam się około ósmej. Kiedy weszłam do kuchni, zobaczyłam pobojowisko, które zostało po weekendzie i moim urzędowaniu. Nie chciało mi się nic robić oprócz herbaty z mlekiem, którą uwielbiałam.
Gdy miałam już w dłoni kubek z gorącym naparem, zaczęłam się zastanawiać, w co się ubrać. Był początek czerwca, ale pogoda była piękna i ciepła jak w środku lata. Skoro nie szłam do pracy, postanowiłam włożyć letnią sukienkę do kostek w drobne kolorowe kwiatuszki i płaskie sandałki. Zarzuciłam na ramię wielką torbę. Nosiłam ją prawie wszędzie i miałam w niej mój cały dziennikarski świat.
Tuż przed jedenastą wyjechałam w kierunku Sopotu, bo bałam się korków i nie chciałam się spóźnić. Włączyłam radio w samochodzie i starałam się skupić na teraźniejszości, lecz gdy usłyszałam w radio Prócz ciebie nie mam nic Kajah, zaczęłam wyć jak kojot na prerii. Tę piosenkę zespół zagrał nam na pierwszy taniec na weselu. Jechałam i płakałam.
Byłam już praktycznie przy parkingu hotelowym, kiedy nagle coś strzeliło i poczułam, że tracę sterowność kierownicy. Wcisnęłam gwałtownie hamulec. Przeklinałam w duchu, że w tym tygodniu to Bóg zdecydowanie mnie nie lubi. Wysiadłam i to, co zobaczyłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Złapałam gumę. Opona była wręcz rozerwana, a felga uszkodzona. Cieszyłam się tylko, że na wąskiej drodze nikogo nie było i nie spowodowałam wypadku.
Stanęłam i zaczęłam wyć jeszcze bardziej.
Odruchowo wybrałam numer do męża i płacząc w słuchawkę, próbowałam opowiedzieć, co się stało. Bartek tylko mruknął:
– Gdzie jesteś? To przyjadę.
– Okej – odpowiedziałam automatycznie.
Dopiero kiedy pojawił się na miejscu, wyszłam z szoku i przypomniałam sobie, że przecież jestem na niego wkurwiona, bo mnie zdradził. Nie miałam jednak kogo prosić o wsparcie. Bartek zadzwonił po pomoc drogową i mój samochód odholowali, a on podwiózł mnie do hotelu. Jakoś powstrzymałam łzy, ale i tak było mi źle.
Gdy zatrzymał się pod budynkiem, zapytał:
– Aleks, wszystko w porządku?
No kurwa! – zawołała moja poraniona dusza.
– Jak śmiesz pytać mnie, czy wszystko w porządku?! W ciągu czterdziestu ośmiu godzin przewróciłeś nasze życie do góry nogami, bo jakaś cizia zawróciła ci w głowie! Mój samochód poszedł do serwisu! Jestem spóźniona na wywiad z kimś ważnym, a do tego odruchowo zdzwoniłam do ciebie, bo przecież jesteś moim mężem!
Zauważyłam kątem oka, jak Bartek wyciąga rękę, żeby złapać mnie za dłoń, ale uciekłam nią.
– Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w swoje urodziny. Miałem poczekać, ale Wiola… Wioletcie umarła mama dzień przed twoimi urodzinami i potrzebowała mnie – wymamrotał.
– Kurwa, Bartku, czy ty siebie słyszysz? Ona cię potrzebowała? Daj mi spokój! Dziękuję za pomoc.
Złapałam za klamkę, wysiadłam i jak opętana pobiegłam w stronę hotelu. Usłyszałam tylko, że mój mąż odjeżdża z piskiem opon, a ja wpadłam do budynku jak poparzona.
Spojrzałam na wielki zegar wiszący w recepcji, było dziesięć po dwunastej. Skierowałam się do baru i zaczęłam wypatrywać kobiety, z którą miałam się spotkać.
Nerwowo wycierałam łzy chusteczką i rozglądałam się dookoła. Szukałam podstarzałej baby, ubranej tanio, ale drogo, czyli w jakieś fatałaszki za tysiące; wyglądającej jak pusta blondyna z dyskoteki i zdecydowane zmęczona życiem. Łzy nadal mi płynęły, aż podszedł do mnie kelner.
– Czym mogę służyć? Czy jest pani z kimś umówiona? – zapytał spokojnie.
Otworzyłam usta, by mu powiedzieć, że kogoś szukam, ale w tym momencie stanęła przed nami kobieta i powiedziała:
– Ta pani szuka mnie. – Złapała mnie za łokieć i pociągnęła w nieznanym mi kierunku.
Nie protestowałam, szłam za nią posłusznie jak dziecko. Po chwili zorientowałam się, że wchodzimy do toalety. Kobieta postawiła mnie tyłem do lustra i spojrzała na mnie z dezaprobatą. Wzięła mały materiałowy ręczniczek, zamoczyła go w ciepłej wodzie i zaczęła wycierać twarz jak dziecku, lekko się przy tym uśmiechając. Kiedy była zadowolona ze swojej dotychczasowej pracy, wyjęła z torebki maskarę. Dotknęła delikatnie moich policzków gąbeczką do różu, a tuszem pomalowała rzęsy, każąc mi na zmianę to zamykać, to otwierać oczy. Gdy już uznała, że efekt jest zadowalający, uśmiechnęła się do mnie.
– Żaden mężczyzna nie jest wart takich pięknych i szczerych łez. Jeśli już, to tylko tych złości, a nie pełnych żalu – powiedziała spokojnie, ciepłym tonem i spojrzała mi w oczy.
Nabrałam powietrza głęboko w płuca i popatrzyłam na nią. Miała ciemne włosy, ciasno upięte z tyłu w zgrabny koczek; niebieskie oczy, które kompletnie nie pasowały do tych kosmyków; lekko opaloną twarz, a na nosie kilka piegów, które komponowały się z odcieniem skóry. Była wysoka, wyższa ode mnie, bo moje czoło znajdowało się na wysokości jej nosa. Miała na sobie czarną, obcisłą sukienkę, która podkreślała jej pełne, ale bardzo kobiece kształty, a kiedy uśmiechnięta się pełnymi ustami, moim oczom ukazały się cudownie białe i proste jak u lalki Barbie zęby. Była piękna bez dwóch zdań.
– Kim pani jest? – zapytałam zaskoczona.
– Dobrą wróżką. – Zaśmiała się po czym dodała: – Jestem Sara, to ze mną miała się pani dzisiaj spotkać o dwunastej. – Puściła mi oko.
Trochę mnie zatkało.
Spodziewałam się podstarzałej burdelmamy wyglądającej jak te w filmach – pomalowanej tanią szminką, która zostałaby na jej żółtych zębach; w tanich ciuchach z bazaru; z tanią podróbką torebki od znanego projektanta na przedramieniu, podkreślającą jej niski status społeczny. Mówiąc krótko, zdziwiłam się. I choć starałam się tego nie pokazać, nie umknęło to jej uwadze.
– Cóż to? Patrzy pani na mnie, jakbym naprawdę była jakąś postacią nie z tej ziemi.
Szybko odzyskałam świadomość i ciało także, bo przez chwilę czułam się, jakbym unosiła się nad ziemią. W końcu usłyszałam własny głos, ale jakby inny…
– Przepraszam, ja… – zająknęłam się.
– Spodziewała się pani kogoś innego, to znaczy wyglądającego inaczej? – Uśmiechnęła się znowu w taki sposób, że nie dało się o niej pomyśleć, że nie jest miłą osobą.
– To znaczy nie, ja…
Znowu zaczęłam się jąkać, cholera, nie wiedziałam, co się ze mną działo.
– Pani Olu.
– Aleksa – poprawiłam ją – możesz mi mówić Aleks lub Aleksa.
– Ale Aleks to imię męskie, a pani ma na imię Aleksandra, czyli Ola. – Rozłożyła ręce.
– Tak, niby tak, ale wolę imię Aleksandra, a że jest długie, to proszę ludzi, aby mówili do mnie Aleksa lub Aleks – wygłosiłam przepraszająco.
Kobieta przytaknęła i powiedziała:
– Więc ja jestem Sara i zapraszam cię, Alekso, na drinka – znowu się uśmiechnęła – bo widzę, że tego potrzebujesz. Ja stawiam.
Podałam jej dłoń i pewnie ją uścisnęłam, ona zrobiła to samo.
Przeszłyśmy do baru, a kiedy ona już siadała na stołku barowym, zapytałam:
– Może siądziemy przy stoliku, będzie bardziej…
Nie mogłam znaleźć słowa, ale ona mi pomogła.
– Intymnie?
Zarumieniłam się jak pensjonarka, czułam to. Ta kobieta w jakiś dziwny sposób mnie onieśmielała.
– No… Po prostu będę mogła zadać ci kilka pytań, a te nie są zbyt dyskretne. Chyba wiesz, o co mi chodzi?
Sara popatrzyła na mnie zmrużonymi oczami, jakby kompletnie nie zrozumiała, co mam na myśli, ale po chwil się odezwała.
– Ja kocham siadywać przy barze. To przy barze zawsze można poznać najciekawszych, bo samotnych ludzi, a zwłaszcza mężczyzn, jeśli wiesz, co ja mam na myśli. – Puściła mi oko.
Usiadłyśmy zatem przy barze. Wnętrze urządzone w klasycznym stylu wydawało się ciepłe i przyjazne. Było popołudnie, więc promienie słońca wpadały przez okna od strony restauracji. Dopiero teraz zauważyłam, jak piękny i słoneczny dzień był dzisiaj, a ja miałam taki podły nastrój. Usiadłyśmy, a Sara, spoglądając w stronę kelnera, jakby natychmiast przywołała go wzrokiem. Ten podszedł do nas, jakby wodzony przez nią na sznurku.
– Poprosimy butelkę prawdziwego szampana, dwa kieliszki i miseczkę truskawek – powiedziała i spojrzała na mnie, po czym znowu zerknęła w stronę kelnera i dodała: – Jeszcze dwa koniaki.
– Ale ja jestem w pracy, nie mogę pić w pracy, no i w zasadzie nie piję alkoholu – broniłam się słabo, bo Sara położyła mi rękę na udzie i odrzekła:
– Możesz nie pić, ale dzisiaj musisz i nie martw się, ja stawiam. – Uśmiechnęła się i znowu puściła oko, tym razem do barmana.
Ten spalił cegłę i odwrócił się w poszukiwaniu butelki szampana, a ona spojrzała na mnie, mówiąc:
– Ach, ci faceci… Myślą, że jak kobieta puszcza im oko, to zaraz czegoś od nich chce. Żałosne. – Roześmiała się perliście, odchylając lekko.
Założyła nogę na nogę i usiadła tak prosto, że aż mi się zrobiło głupio, że ja sama się garbię. Starałam się zrobić to samo co ona, lecz czułam się nieswojo i po chwili ramiona same mi opadły, co nie umknęło Sarze.
– Kobieto, usiądź jak kobieta, która powinna tu być i pić drogiego szampana, a nie jak służąca siedząca tu ze swoją panią – rozkazała prawie.
Spojrzałam na nią jak rozkapryszone dziecko i poprawiłam się ponownie.
Kelner podał nam szampana i koniaki.
Sara wręczyła mi mój i zbliżając swój kieliszek do mojego, powiedziała:
– Za pięknych mężczyzn na zewnątrz i w środku, żeby na nas wpadali, a zatruci i brzydcy, żeby spadali. – Przechyliła szkło, po czym wypiła zawartość jednym haustem.
Chciałam zrobić to samo z taką samą gracją jak ona, ale alkohol palił mnie tak, że zaczęłam się krztusić. Wyglądałam zapewne jak nastolatka pijąca pierwszy raz. Sara szybko podała mi szampana i kazała nim popić. Tak też zrobiłam. Od razu poczułam ciepło w klatce piersiowej od koniaku, a po kilku minutach bąbelki w głowie. Było dziwnie. Nie to, że nie piłam alkoholu, bo piłam, ale nigdy nie mieszałam i nie piłam go w ciągu dnia. Raczej lampkę wina od czasu do czasu przed snem.
Sara spojrzała na mnie i poprosiła barmana, żeby nalał nam do kieliszków. Ten usłużnie to uczynił, po czym ona odprawiła go dłonią. Wyglądało to komicznie, ale interesująco. Jakby siedziała przede mną królowa angielska albo jakaś znana aktorka, a nie była prostytutka.
– No więc słucham, co się stało, że wpadłaś tutaj taka zapłakana?
Zdziwiło mnie jej pytanie. Sprawiała wrażenie naprawdę zaintrygowanej moją histerią, a jej twarz wygląda na zatroskaną.
– Złapałam gumę w samochodzie i spóźniłam się do pani… do ciebie, na spotkanie z tobą…
– Alekso, nie jestem żadną panią, jestem Sara, zresztą już ci się przedstawiłam, więc słucham – nie dawała za wygraną.
– Jak powiedziałam, złapałam gumę i musiałam sobie jakoś poradzić, a z frustracji…
– Dziecko, ja za długo żyję na tym świecie, żeby nie odróżnić wkurwu, bo coś się stało, od tego ściskającego serce żalu. Śmiało, wysłucham – ponagliła mnie gestem niczym nauczycielka.
Nie umiałam jakoś się jej oprzeć ani temu tonowi głosu i wszystko opowiedziałam. O mężu, o jego kochance, mieszkaniu i złapanej gumie, a ona słuchała w skupieniu. Paplałam jak najęta, nie poznawałam siebie. Przecież ja się nie zwierzałam ludziom. Mama mnie nauczyła, że brudy swoje pierze się we własnym domu. Nawet mojej przyjaciółce ze studiów niewiele mówiłam. Zresztą już dawno urwał nam się kontakt. Znowu płynęły mi łzy, tylko tym razem nie kapały mi na sukienkę czarne plamy.
Sara podała mi chusteczkę i kiedy już miałam przyłożyć ją do oczu, powiedziała:
– Ej, dziewczyno, nie na oczy, bo będziesz wyglądać jak panda. Dotykaj delikatnie pod oczami, poza tym pomalowałam cię wodoodpornym tuszem i polecam takie kupić na najbliższe tygodnie, bo jeszcze nieraz czeka cię ta fontanna łez. – Znowu napiła się szampana.
Wytarłam powieki i jakoś się uspokoiłam, a ona zaczęła mówić:
– Twój mąż to chuj w czystej postaci, nie ma co. Zostawić żonę w urodziny dla kochanki, chamstwo. Kochanka to jest ta druga i to ona ma na niego wiernie czekać, choćby się waliło i paliło.
Nie mogłam uwierzyć w to, co mówi Sara. Podniosłam na nią wzrok i słuchałam jej dalej jak zaczarowana.
– Bycie kochanką to nie jest łatwa sprawa, zaufaj mi, I’v been there, done that. Każdej kobiecie się wydaje, że kochanka ma fajnie, bo dostaje od jej męża to, co najlepsze, czyli dobry seks, prezenty, miłe chwile, a żona tylko skarpety do prania, obiad do gotowania i dzieci do wychowania. Nic bardziej mylnego. – Popiła swoje słowa szampanem, jakby popijała gorycz, która stanęła jej w gardle.
Ja milczałam, ona również, po czym kontynuowała:
– To kochanka musi czekać na swojego faceta, a w sumie to na cudzego, często pachnącego żoną, ale wybacza, bo musi. Przecież się na to zgodziła. To kochanka spędza samotnie święta Bożego Narodzenia, bo ten cudzy facet musi być z rodziną. Ona czeka i liczy, że kiedyś ich zostawi, a on obiecuje, że tak właśnie będzie i następne święta spędzą razem, ale tak się nie dzieje. – Rozłożyła ręce.
– Ale po co ta kochanka w ogóle sięga po żonatego mężczyznę?
Sarę w ogóle to pytanie nie zdziwiło.
– Bo najczęściej nie wiedzą. Myślisz, że żonaci faceci przychodzą do baru z obrączką na palcu? Nie. Oni tę obrączkę mają w kieszeni, czasem mają ją na palcu, ale mówią, że są po rozwodzie, ale jakoś nie mogą się odzwyczaić od tego kawałka metalu. I moje ulubione kłamstewko: „wziąłem od kolegi, żeby przymierzyć i nie chciała mi zejść z palca, w poniedziałek idziemy do jubilera temu zaradzić” wypowiadane z tym głupim uśmiechem na ustach.
– Po co ci faceci to robią? – zapytałam naprawdę zaciekawiona.
– Bo chcą sprawdzić, czy jeszcze jakaś kobieta ich chce. Ponieważ chcą się zabawić, a potem nagle zaczyna im zależeć… Powody są różne, ale rezultat zawsze ten sam. Cierpią dwie kobiety, a nie jedna. Tylko że żony uważają, że mają do tego większe prawo…
– Do czego? Do męża? Oczywiście że mają – oburzyłam się.
– Nie, moja droga, że mają większe prawo do cierpienia – znowu wzięła łyk szampana – więc nie wiń kochanki, a wiń męża za tę sytuację. Kochanka jedynie dała się ponieść emocjom jak on, z tym że to on miał obrączkę na palcu, nie ona, i to on w jakimś stopniu powinien się zatrzymać.
Nie mogłam uwierzyć, że zaczynałam popierać jej teorię, lecz nurtowało mnie jedno…
– Tylko ja chciałabym wiedzieć, dlaczego kobieta robi to kobiecie?
– Hormony, zauroczenie, pragnienie choćby chwili ciepłego męskiego uścisku dłoni czy przytulenia, nawet jeśli ten facet jest żonaty czy ma partnerkę. W pewnym sensie adorowanie i poczucie bezpieczeństwa, choćby dla kilku numerków.
Teoria Sary zaczynała mi się wbijać w głowę niczym zardzewiały gwóźdź, który im dłużej wbijany młotkiem w drewno, tym lepiej w nie wchodził.
Przypomniałam sobie, że nie wyjęłam dyktafonu, a nasza rozmowa robiła się coraz ciekawsza. Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam urządzenie, a Sara roześmiała się naprawdę uroczo.
– Już chcesz nagrywać? Jeszcze nie powiedziałam niczego ciekawego.
Po części miała rację, ale ja ułożyłam już w głowie mały, ale chytry plan.
– Uwierz mi, przyda się, i to bardzo. To, co do tej pory powiedziałaś, zapiszę, a resztę nagram, okej?
Zaczęłam zadawać jej pytania – zarówno te, które pojawiły się w moich myślach, jak i te, które miałam zapisane.
– Wyjaśniłaś mi coś, co być może mnie samą nurtowało, lecz mam do ciebie pytanie. Skąd wiesz tak wiele o byciu kochanką? – wypaliłam prosto z mostu.
Sara nie wyglądała na skrępowaną pytaniem, wręcz przeciwnie, uśmiechała się cwanie, jakby wiedziała, że będę pytać właśnie o takie rzeczy.
– Poznałam w życiu wielu mężczyzn i z wieloma uprawiałam seks. Dla większości z nich byłam właśnie kochanką, ale taką za pieniądze, czasem przyjaciółką, a czasem substytutem żony, która ma zawsze ochotę na seks. Czasem ten seks był wspaniały, czasem tylko dobry, a czasem taki, że chciało mi się po nim wymiotować. Nie dlatego, że czułam obrzydzenie do siebie, bo uprawiam go za pieniądze. Nie czułam też obrzydzenia do mężczyzn, z którymi uprawiałam ten seks. Skrupulatnie ich selekcjonowałam. Chciało mi się wymiotować na myśl o tym, że ci faceci mieli żony i to oni najwięcej na nie narzekali, a tak naprawdę nie umieli nawet dobrze przelecieć kobiety. Ja też bym ciągle chodziła naburmuszona, gdyby mi mąż nie dawał orgazmów. – Roześmiała się w głos.
Tym mnie wcale nie zaskoczyła. Sama nieraz byłam sfrustrowana zachowaniem Bartka. Był wspaniałym mężem, naprawdę. Mimo swoich wad. Dbał o mnie na swój sposób i na swój sposób kochał, ale seks z nim czasem był po prostu nijaki. Sama zastanawiałam się, czy to, co piszą w tych wszystkich powieściach erotycznych, to prawda. Gdzie ci idealni kochankowie, którzy potrafią tak przelecieć kobietę, że aż ma gwiazdki przed oczami? Owszem, Bartek niekiedy potrafił pokazać, na co go stać, ale głownie po alkoholu. Wtedy się otwierał i wychodził z niego prawdziwy samiec alfa. Szkoda, że tylko czasem. Z biegiem lat zaczęłam wręcz marzyć, żeby się napił w weekend i porządnie mnie zerżnął, ale czy tak można było ciągle?
– No dobrze, a co z tym wspaniałym seksem? Jacy to byli mężczyźni?
– Hm… – zastanowiła się – często dość samotni, potrzebujący wyłącznie tego bodźca do wyzwolenia ich pragnień i tego, żeby stali się wspaniałym kochankiem.
– No tak, ale czy nie robiłaś tego z nimi za pieniądze?
– Tak, oczywiście. Ale nie byłam ich dziwką sensu stricto, ja wiem, o co pytasz. Kiedy ktoś słyszy słowa „seks za pieniądze”, to wydaje mu się, że taka kobieta sprzedaje się na ulicy byle komu. Wypina tyłek i jazda. Wcale tak nie jest. Uwierz mi, są kobiety, które robią to za kasę w bardziej zawoalowany sposób, ale tak naprawdę oszukują tylko same siebie. Bo czym ja różnię się od żony, która nie daje mężowi nic od siebie, chyba że ten zapewni jej wspaniale dobra materialne? Wtedy ona z chęci odwdzięczenia się jest dla niego miła i w ramach rewanżu daje mu się przelecieć w łóżku wieczorem. – Rozłożyła ręce w geście bezradności. – To jest życie, mojadroga.
Zaczęłam poważnie zastanawiać się, skąd ona ma takie wnioski. Przecież nigdy nie była żoną. Chyba… Postanowiłam ją o to zapytać.
– Skąd takie przemyślenia na temat małżeństwa u pani?
– Sara, mam na imię Sara. Bo byłam żoną męża, który po części traktował mnie jak swoją prywatną dziwkę.
Tu mnie zaskoczyła, ale postanowiłam kontynuować ten wątek.
– Nie rozumiem, byłaś mężatką?
– Tak, byłam żoną człowieka, powiedzmy, średniozamożnego. We Francji. Najpierw chodził za mną tygodniami, mimo że ja ciągle odmawiałam mu randki. On jednak się nie poddawał.
– Nic dziwnego, jesteś piękną kobietą – zagaiłam.
– Dziękuję. Tak, wiem, że podobam się mężczyznom, tylko ja mam wrażenie, że podobam się wyłącznie takim, którym się wydaje, że mogą mnie kupić.
Otworzyłam usta, ale ona nie dała mi dojść do słowa.
– Kochanie, wiem, co chcesz powiedzieć, ale wstrzymaj konie, zanim pójdą po betonie. Podobałam się mężczyznom, którzy próbowali mnie poderwać i dawali mi różnorakie prezenty, aby namówić mnie na randkę. Uwierz mi, zaczynało się od kwiatów, ale czasem to były naprawdę drogie prezenty. Markowe torebki, zegarki, buty, portfele i wszystko to, co im się wydawało, że mogłabym od nich chcieć.
– Przyjmowałaś te prezenty?
– Na początku odmawiałam i w końcu zgadzałam się na spotkanie. Często taki mężczyzna okazywał się nudziarzem, który nie przeczytał w życiu ani jednej książki, nigdy nie ruszył się nigdzie poza swoją firmę, wielki dom, drogie jachty i samochody, bo żeby na to wszystko zarobić, nie miał czasu albo miał żonę i ja miałam być dla niego miłą odskocznią.
– Kiedy zaczęłaś je przyjmować?
– Kiedy zdałam sobie sprawę, że jestem tylko prostą pokojówką, a oni są bogatymi gośćmi hotelu, w którym pracowałam, i albo nauczę się z tego korzystać, albo zostanę nią do końca życia.
– Co robiłaś z prezentami od nich?
– Sprzedawałam, połowę pieniędzy wpłacałam na konto oszczędnościowe, połowę na jakieś cele charytatywne. – Wypiła kieliszek szampana.
– Jak to? A co dawałaś im w zamian?
– Nic, na początku to były tylko randki, ale kwiatami najeść się nie mogłam, czyż nie?
– Mówiłaś, że z czasem były to droższe prezenty.
– No właśnie, i tu pojawił się mój mąż. On zaczął się naprawdę starać. Najpierw kwiaty, ale mu odmawiałam.
– Dlaczego?
– Był dużo starszy ode mnie, choć bardzo przystojny, zadbany, atrakcyjny i był stałym gościem hotelu, a to było zabronione. Mimo to on zawsze rezerwował pokój na piętrze, które sprzątałam, a z czasem wręcz siedział w pokoju i czekał na mój serwis, po czym namawiał na spotkanie. Zawsze zostawiał też wysokie napiwki.
– Ile?
– Na początku dwadzieścia euro, potem pięćdziesiąt.
– Mówiłaś, że był średniozamożny.
– Tak, ale na południu Francji to pojęcie ma inny wymiar. Tak więc nie dawał za wygraną. Zawsze sprzątałam jego pokój przy otwartych drzwiach, takie były przepisy…
– A on ci się podobał? – dopytałam się z ciekawości. – Skoro już wspomniałaś, że był przystojny.
– Bardzo, podobał mi się bardzo, ale matka, kiedy jeszcze mieszkałam w Polsce, powtarzała mi, że tacy ludzie jak my nie powinni zadawać się z bogaczami. Miałam we krwi i w głowie przekonanie, że jestem gorsza od niego, bo jestem pokojówką, biedną kobietą z Polski, a on bogaczem z południa Francji. – Napiła się szampana.
– To dlatego odrzucałaś jego zaloty?
– Między innymi, ponieważ był też problem językowy, nie znałam francuskiego, a jego angielski był średni. Trudno było mu rozmawiać w tym języku, a jak nie chciałam uczyć się francuskiego, poświęcałam wolny czas na coś innego.
– Na co? Jeśli mogę spytać.
– Na zgłębianie wiedzy na temat tego, jak pracować w hotelu, jak szybko wspiąć się po szczeblach hotelowej kariery oraz inne zajęcia, które interesowały mnie bardziej.
– Rozumiem – przytaknęłam – ale czy do tego nie był ci potrzebny właśnie francuski? Co było dalej? Jestem ciekawa.
– Mój przyszły wtedy mąż zaczął coraz częściej bywać w hotelu. Pewnego dnia czekał na mnie pod wyjściem dla pracowników z kwiatami, wcześniej były dostarczane przez kurierów, a ja zanosiłam je na najbliższy cmentarz.
– Dlaczego?
– Bo kwiaty mężczyzna powinien dać osobiście, moja droga, to powtarzała mi babcia, a ja nie chciałam jej zawieść.
– Ale to miłe, jak dostaniesz kwiaty dostarczone do pracy na przykład, mój mąż tak robił, uwielbiałam to.
– A poza tym nie miał dla ciebie czasu, czy nie mam racji?
Tu mnie miała. Kurde, dobra była, nie spodziewałam się, że tak szybko mnie rozgryzie. Spuściłam lekko głowę z zakłopotania.
Sara spojrzała na mnie i kontynuowała:
– To nie twoja wina, a jego. To on nie miał dla ciebie czasu, a nie odwrotnie, i to on próbował rekompensować się prezentami, które nie wymagały jego wkładu. Tak więc wracając do Jeana Marka, kiedy w końcu dał mi kwiaty osobiście, zgodziłam się z nim umówić. Proste!
To, co mówiła, miało sens. Dokończyłyśmy butelkę szampana, nawet nie wiedziałam, że była już szesnasta, a o dziewiętnastej musiałam stawiać się w redakcji na kasowanie nagrań z dyktafonu. Nie dawało mi to jednak spokoju i musiałam ją zapytać.
– Dlaczego nie zgodziłaś się na przechowywanie cyfrowych notatek?
– Te z dzisiaj możesz zachować, nie są żadną tajemnicą, ale to, co powiem ci wieczorem, będzie do usunięcia jutro, tak jak uzgodniłam z twoją redakcją.
Ucieszyłam się, że nie będę musiała dzisiaj pisać niczego na szybko, ale dopytałam się:
– Wieczorem? Jak to wieczorem?
– Zapraszam cię do klubu, chyba nie zamierzasz spędzić wieczoru w domu pod kocem i lodami w dłoni? W końcu twoja figura tego nie wytrzyma. – Uszczypnęła mnie pod boczkiem.
– Ej, nie jestem gruba! – krzyknęłam.
– Nie – zaśmiała się – jesteś apetycznie zaokrąglona i niech tak zostanie, nie ma co przesadzać.
Trochę mnie zdenerwowała tym stwierdzeniem, ale też ucieszyłam się odrobinę tym, co powiedziała.
– A teraz zmykaj do domu, przebierz się na wieczór i spotkamy się pod Fontanną Neptuna o dwudziestej pierwszej.
– Ale ja nie mogę, jest wtorek, muszę jutro…
– Nie ściemniaj, moja droga, nie musisz wstać do pracy, już ja się o to zatroszczyłam.
– To była pani? To znaczy to był twój pomysł, żeby osoba robiąca z tobą wywiad nie pracowała w dzień?
– Jasne, kto da radę balować ze mną po nocy i wstawać o szóstej rano? – Zaśmiała się perliście i schodząc z gracją z krzesła barowego, dodała: – Ciao Bella.
Odeszła, zostawiając mnie w osłupieniu.
Ja też chciałam wstać z krzesła z gracją, ale niestety. Praktycznie z niego spadłam i tyle było po moim zachowaniu niczym dystyngowana dama.
Aleksa
Weszłam do domu lekko pijana i nieco chwiejnym krokiem. W salonie rzuciłam się na kanapę, napisałam do Jeżyka, że dzisiaj nie mamy co kasować z dyktafonu, i postanowiłam uciąć sobie dwugodzinną drzemkę. Ale zanim to zrobiłam, napisałam SMS do Ani, żeby wpadła do mnie wieczorem, by pomóc mi się ogarnąć z sukienką i makijażem. Kiedy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, usnęłam, a gdy zadzwonił budzik, miałam wrażenie, że zamknęłam oczy jedynie na pięć minut.