Przeznaczona mrokowi - J.Black - ebook
NOWOŚĆ

Przeznaczona mrokowi ebook

J.Black

4,0

109 osób interesuje się tą książką

Opis

Krótka, gorąca opowieść w mafijnym klimacie!

Klejnot, który był w rodzinie Colleti, niepostrzeżenie znika. Kiedy Marcus i Jacob dowiadują się, że sprawcą kradzieży jest Gawriłow, były przyjaciel ich ojca, wpadają w szał. Plan odebrania naszyjnika jest jednak prosty- porwać jedyną córkę Geralda i zmusić go, by oddał własność Colleti. Kiedy Sofia dociera do pełnej mroku posiadłości, Jacob rozpoczyna brutalną realizację planu, ale spotkanie z Marcusem sprawia, że wszystko idzie nie tak, jak powinno. Za sprawą dziewczyny w jego mrocznej duszy zapala się mała iskierka. Ale czy człowiek, który przelał tyle krwi, może komukolwiek ulec? Czy córka wroga nie powinna być od razu zlikwidowana?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 170

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (150 ocen)
76
26
23
18
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Melania22

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka mafijna, porachunkami gangsterskie które trzeba wyrównać i kartą przetargową zostaje Sofija. Z mroku rodzi się miłość odwzajemniona między katem a córką porywacza klejnotu.❤️‍🔥♥️🔥
10
Beata3719

Nie oderwiesz się od lektury

fajna ale krotka
10
Wojtalia

Dobrze spędzony czas

Super się czytało nawet szkoda że tak krótko. Ale ciekawie , mrocznie , dynamicznie. Nie ma czasu na nudę. Do przeczytania w jeden dzień. Mi się podobało.
10
SylviaIwanowicz

Nie oderwiesz się od lektury

Krotka ale fajnie sie czytalo
10
kasiaasiak1212

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna wow
10

Popularność




J. Black

Przeznaczona mrokowi

© J. Black, 2024

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla czytelników poniżej osiemnastego roku życia. Czytaj z rozwagą.

Pójdę za tobą; z piekła niebo zrobię (…)

William Shakespeare, Sen nocy letniej

Sofia

Od zawsze byłam tą ulubioną dziewczynką w rodzinie. Jedyną córką tatusia, jedyne dziecko, które udało mu się spłodzić i które zawsze dostawało wszystko, co najlepsze. Rosłam więc jak w bajce; zaopiekowana i rozpieszczana, a jednocześnie wiedziałam, że tacie marzył się syn. Następca rodu, dziedzic. Ktoś, kto trzymałby naszą rodzinę w ryzach tak, jak robił to on przez wiele lat i tak, jak nie umiała tego dokonać mama, która zawsze była w jego cieniu.

Kochał mnie. A ja kochałam jego i od zawsze bardzo chciałam sprostać wszystkim wymaganiom. Być taka jak on — silna, nieustępliwa i odważna. Ale kiedy dorastasz i słyszysz, jak mówią: „piękna jest, ale szkoda, że nie syn, bo kontynuowałby tradycję“, gubisz się i zaczynasz myśleć, że to wszystko prawda — powinnaś wyglądać inaczej, zachowywać się inaczej i być kimś innym.

Dlatego bardzo chciałam być nim. Synem. Mieć na imię Aleksiej, a może Nikita. Wtedy kochałby mnie jeszcze bardziej, i powierzył nie tylko władzę, ale i wszystkie tajemnice, przy których ściszał głos, gdy tylko wchodziłam do pokoju. Powierzyłby mi cały świat, a ja nie zawiodłabym go.

Ale byłam po prostu Sofią. Laleczką, której bronił tata i jego ochroniarze, ale nawet najlepszym opiekunom zdarzają się pomyłki. Nawet najlepsza ochrona czasem zawodzi. Przekonałam się o tym.

Mała laleczka trafiła w ręce niechcianego właściciela i nikt nie nauczył jej jak postępować w dłoniach obcego. Może gdybym była Nikitą, historia potoczyłaby się inaczej. Facet nie dałby się tak łatwo stłamsić i walczył do ostatniej kropli krwi. Ale wtedy nie poznałabym jego. I nie przeżyła uczucia tak gwałtownego, o którym piszą jedynie w książkach. Więc może dobrze, że jestem tylko laleczką? Może urodziłam się po to, żeby ktoś przekonał mnie, że jednak warto być kobietą? I, że wejście w mrok nie zawsze odciska piętno na całe życie, a może być początkiem czegoś wyjątkowego. Wszystko zależy od tego, jak poprowadzi się bajkę o „Pięknej i bestii”. Ja zrobiłam to tak…

Sofia

Rozmawiają półszeptem, więc doskonale wiem, że to jeden z tych tematów, o których nie miałam mieć pojęcia. Kiedy tak debatują, popijając raz po raz whisky w szklankach, dostrzegam cień zdenerwowania u taty. Martwi się czymś. Gdy mnie zauważa, na moment przestaje mówić. Jego ciemne oczy lustrują mnie jednak z niezwykłą czułością.

— Sofia, moya lyubov. — Przyciąga mnie do siebie i całuje jak to ma w zwyczaju, w czoło. Jest w tym uścisku jednak coś dziwnego, zbyt długi, zbyt mocny, zbyt zaborczy. Może to o mnie tak rozmawiali?

— Coś się stało? Źle wyglądasz. — Patrzę na niego.

— Wszystko dobrze, słodka. Po prostu cieszę się, że wyrastasz na tak piękną kobietę. Mówiłem Norbertowi, że trzeba pomyśleć o kimś odpowiednim dla ciebie. Chciałbym przekazać moją córkę właściwemu kandydatowi.

Kłamie. Wiem, że chodziło o coś innego, ale zapewne nie chce mnie niczym niepokoić.

— Wujek zostanie na noc?

— Tak. W pokoju gościnnym jest już miejsce. Mama właśnie przygotowała mu łóżko.

Norbert pojawia się w domu co kilka tygodni i zawsze ma dla mnie jakiś prezent. Nie przyznałam się nigdy, ale, zamiast podarków wolałabym, żeby rzadziej odwiedzał nasz dom, bo zawsze wtedy wybuchała jakaś awantura między nim a tatą. Czuję, że teraz będzie tak samo. Mimo wszystko uśmiecham się do nich i ruszam w kierunku własnej sypialni. Ta z kolei nie przypomina wesołego, kolorowego pokoju osiemnastolatki, jest po prostu biała z dużą ilością masywnych mebli w kolorze hebanu. Na ścianach wiszą zdjęcia naszej rodziny i tylko na małej ramce za łóżkiem stoi fotografia mnie i Diany. Przyjaźniłyśmy się od dziecka, ale w czasach szkoły średniej kontakty nieco osłabły, wydawało mi się, że miała mi za złe, że nie poszłam do tej samej klasy co ona. Wciąż jednak rozmawiałyśmy, a ja nie odważyłam się zabrać tego zdjęcia z szafki i wracałam pamięcią do czasów, kiedy byłam jeszcze zwykłą dziewczyną, której nie obchodzą żadne porachunki, żadne układy i wreszcie żadne walki o to, kto w rodzinie jest silniejszy. Kładę się na łóżku i biorę telefon do ręki, a potem włączam jedną z ulubionych ballad Okudżawy. Zamykam oczy i rozkoszuję się pięknem muzyki. Trwa to chwilę, bo mój spokój zagłuszają dźwięki z dołu — tak jak myślałam — wujek i tata znów się kłócą, ale tym razem jest to jeszcze gwałtowniejsze niż zazwyczaj. Chwilę potem słyszę trzask zamykanych drzwi i jestem pewna, że Norbert jednak wyszedł. Wyglądam przez okno — samochód wujka rzeczywiście zniknął, ale nie tylko jego — nie widać też auta taty. Dokąd pojechali?

— Mamo? — Wychylam się przez drzwi i nasłuchuję przez moment, ale nikt się nie odzywa. Znów zostaję sama. Mimo wszystko lubię to — mam wtedy pokój, a nawet i cały dom dla siebie, ukrywam się w zakamarkach, zabieram ze sobą gitarę i śpiewam.

Biorę na ręce puchatego małego kota i głaszczę go, a potem kładę na łóżku obok. Przeciąga się i cichutko mruczy.

Sięgam do małej szuflady w nocnej szafce i wyjmuję z niej zaproszenie. Ślub jednego z kuzynów ma odbyć się już za tydzień, a ja zastanawiam się, czy spotkam tam kogoś ciekawego. I czy będę zmuszona iść z osobą, którą wyznaczył mi tata. Spoglądam na szafę. Nie mam pojęcia, co na siebie włożyć. W końcu jednak wybieram kremową jasną sukienkę i przebieram się w nią jednym szybkim ruchem, by zobaczyć, jak wyglądam.

„Pięknie dorastasz” mam w głowie te słowa taty, ale nigdy nie identyfikowałam się z tym wyrażeniem. Nikt też nie sprawił, żebym poczuła na dźwięk takiego komplementu coś innego niż tylko zadowolenie.

Przeglądam się w lustrze, a muzyka gra i gra. Zamykam oczy i przenoszę się do innego miejsca, a nogi same ponoszą mnie do tańca. Kiedy jednak robię szybki obrót, słyszę głośny huk.

Tak brzmi strzał. Doskonale znam ten hałas, bo nie raz widziałam, jak tata ostrzegawczo do kogoś strzelał, ale tym razem nie jest to jak sygnał ostrzegawczy. A kiedy dźwięk się powtarza, jestem już niemal pewna, że to coś zaplanowanego.

Jacob

Obserwuję jej dom od kilku dni, ale to właśnie dziś ma nastąpić właściwa akcja. Jest późne popołudnie, ale duszne powietrze przygniata jak ciężki betonowy słup. Koszulka przykleja mi się do ciała i nieziemsko potrzebuję już prysznica, więc mam nadzieję na bezproblemową akcję. Sofia chodzi z kąta w kąt w swojej wielkiej sypialni. Cały dom Gawriłowa jest zresztą ogromny, ale dorobił się tego swoimi brudnymi interesami.

Przez lunetę i dzięki temu, że nie zasłoniła żaluzji, dokładnie widzę, co robi ta mała. Przegląda się w dużym, białym lustrze i gładzi kręcone, jasne włosy. Tylko przez moment nie mogę oderwać wzroku od jej delikatnych ruchów, nie wdzięczy się do odbicia, jak inne, ale spogląda jakby ze zdziwieniem. Marcus miał rację, kiedy o niej opowiadał. Jest na swój sposób pociągająca i jednocześnie tak dziewczęca w tej jasnej sukience. Myślę o tym, że szkoda takiej ładnej twarzyczki, bo to, co z nią zrobimy, sprawi, że będzie wyglądała koszmarnie. Oddycham głęboko i przeczesuję dłuższe włosy, a potem pocieram brodę. Kilkudniowy zarost już przeszkadza, muszę się ogolić, ale ostatnio brakuje czasu na cokolwiek. I tak mamy już sporo problemów z Gawriłowami, a do tego doszła jeszcze ta pieprzona kradzież. To przelało czarę goryczy i sprawiło, że świat braci Coletti, świat Jacoba i Marcusa, zapłonął. Obaj jesteśmy teraz żądni zemsty. Odkładam lunetę i rozglądam się wokoło. Jeden z naszych ludzi zrobił niezłą zadymę w klubie Geralda, więc mam z głowy i jego, i ochroniarzy, a co za tym idzie czystą drogę do ofiary. Chowam berettę do kieszeni i wolno wchodzę przez ogrodzenie, ta mała nie zamknęła nawet drzwi, więc nie muszę się zbyt trudzić. Kilka kroków wystarcza, by niepostrzeżenie wejść do skrzydła, w którym znajduje się sypialnia. Po drodze spoglądam na oko kamery, uśmiecham się w tę stronę i celuję. Kolejny strzał pada w wielki portret tego skurwiela.

Wreszcie wchodzę do jej pokoju, Sofia cofa się instynktownie, szukając drogi ucieczki, ale ja już wcześniej przewidziałem każdy jej ruch. Spogląda na mnie ogromnymi, ciemnobrązowymi oczami w kolorze mlecznej czekolady. Przez moment oddychamy tym samym powietrze, a ja zamiast ją szybko obezwładnić, dochodzę do wniosku, że jest jeszcze ładniejsza niż opisywali ją nasi ludzie. Zupełnie drobna, a w moich rękach wydaje się jak laleczka z porcelany.

— Czego chcesz ode mnie? — pyta drżącym głosem, choć bardzo stara się zachować spokój. Śmieszy mnie ten jej wyzywający wzrok, bo doskonale wiem, że ta odwaga nie potrwa długo. Wolno ujmuję jej podbródek w swoją dużą, zimną dłoń i zmuszam, by spojrzała mi prosto w oczy. Jej duże, brązowe tęczówki wyglądają teraz jak u przestraszonej sarenki, która nagle zobaczyła myśliwego. Bingo. Zaczyna się mnie obawiać i choć mówi co innego — zdradza ją własne ciało. Przez materiał białej jedwabnej sukienki widzę jej sutki, a to w połączeniu z jej szeroko otwartymi ustami daje nieziemski widok. Piękno i przerażenie.

Odrywam na moment spojrzenie i szybko chrząkam, bo nie mogę w żaden sposób wytrącić się z równowagi. Muszę działać, póki Gerald i jego banda nie wrócą.

Kiedy nie ma już szans się wyswobodzić z uścisku, szepczę tuż przy jej uchu:

— Ktoś potrzebuję cię jako karty przetargowej — wyjaśniam.– Twój ojciec ma coś, co nie należy do niego, a nie można tak po prostu kraść, prawda? Jasne, że prawda. — Nie czekam na odpowiedź. Mam gdzieś, co powie. — Tylko, że on bardzo nie chce zwrócić naszej własności, więc jego ukochana córeczka stanie się rzeczą innego.

— Puść! Tata nie pozwoli, żebyś mnie skrzywdził — rzuca, a ja prycham, lecz za moment ten śmiech jest już tylko wspomnieniem. Dlaczego wszystkie są tak głupie? Naiwnie wierzą, że przyjdzie ktoś, kto zdąży je uratować, ale zazwyczaj kończą marnie. Tę miałem doprowadzić do Marcusa w dobrym stanie, a potem — w zależności od tego, czy stary Gerald zechce zwrócić nam własność — stosować kolejne kroki. Nie byłem do tego przyzwyczajony, Marcus uczył mnie, jak porywać i maltretować dziewczyny, a potem zabijać tak, żeby nikt nie powiązał zbrodni z nami, ale powolnych tortur nie. To miała być dla nas nowość…

— Zobaczymy — mówię w końcu. Nie chcę dawać tej dziewczynie żadnej nadziei, ani tym bardziej wdawać się w dyskusję na temat domniemanych szans na przeżycie. Doskonale wiem, że jeśli zajdzie taka potrzeba, ta mała pójdzie pod nóż, a transmisja z jej egzekucji trafi prosto do ojczulka. W sumie… to byłoby ciekawe przedstawienie.

Jeszcze przez moment mierzymy się wzrokiem, ale kiedy zaczyna krzyczeć i wyrywać się coraz mocniej, wyjmuję strzykawkę i wbijam jej w udo. A potem… tylko patrzę, z błąkającym się na ustach uśmieszkiem, jak jej oczy zachodzą mgłą i przestaje zerkać już tak wyzywająco. Staje się po prostu uległa. A ja mam jeden cel: zawieźć ją jak najszybciej do Marcusa i postępować według jego wskazówek.

Ostatnią rzeczą, jaką widzi przed utratą przytomności, są moje zimne oczy, w których może dostrzec tylko jedno — satysfakcję z kolejnej dobrze wykonanej roboty. Nic więcej.

Sofia

Kiedy odzyskuję świadomość, czuję chłód betonu pod sobą. Rozglądam się po ciemnym pomieszczeniu. To coś w rodzaju opuszczonej fabryki albo piwnicy? Jest zimno i wilgotno, a nieprzyjemny zapach pleśni unosi się w powietrzu. Na nadgarstkach mam szorstkie więzy, a każdy ruch sprawia, że wbijają się we mnie jeszcze głębiej. Powoli przekonuję się, co się stało — facet w czarnej kurtce, rozmowa o moim ojcu i to, jak nazwał mnie kartą przetargową. Oddycham głęboko, a każdy mocniejszy oddech sprawia ból, jakby miliony mikroskopijnych igiełek uderzały o moje serce. Nawet nie wiem, kiedy zaczynam płakać, jestem kłębkiem nerwów.

— Co się dzieje? Co… — Zaczynam mówić coraz głośniej, ale nagle drzwi pomieszczenia otwierają się i pojawia się on. Facet, który był w moim domu. Pamiętam ten wyraz twarzy — chłodny, a jednak z zalążkiem uśmiechu, jakby kpiący ze wszystkie wokół.

— Obudziłaś się. Szybko — oznajmia, jakby to było coś zwyczajnego.

— Dlaczego to robisz? Mój tata nic ci nie zrobił! Wypuść mnie!

Opiera się o ścianę i krzyżuje ręce na klatce piersiowej, a potem przekrzywia głowę, jakby trawił każde moje słowo. Unosi dłoń i pociąga za jakiś sznur — mała blada jarzeniówka rozświetla przestrzeń wokół nas. Przygląda mi się uważnie, mam wrażenie, że mój strach dodaje mu odwagi.

— Już mówiłem. Twój ojciec ukradł coś bardzo ważnego — wyjaśnia cicho. — Coś, czego nie możemy odzyskać w inny sposób. Ale nie martw się, jesteś tylko pionkiem w tej grze, więc tak naprawdę bezużyteczna. Dopiero, kiedy ojczulek będzie nieposłuszny, może stać ci się krzywda. Zbieraj więc siły i myśl o tym, żeby postąpił właściwie i żeby jednak kochał cię bardziej niż to, co sobie przywłaszczył. Za kilka godzin wyślemy mu wiadomość.

— O kim ty mówisz? Jacy wy? Co zabrał?! — zadaję pytania z nadzieją, że dowiem się czegokolwiek. Trybiki w moim umyśle pracują na najwyższych obrotach, ale mimo to nie mam pojęcia, o czym mówił. Ojciec zajmuje się różnymi interesami, wiem, że niektóre z nich są szemrane, ale nigdy nie miał kłopotów, a przynajmniej nie takich, które powodowałyby postawienie mnie w sytuacji bez wyjścia. Kim jest ten facet? Kim jest ten ktoś, o kim opowiadał…? Chcę znać odpowiedź na wszystko już teraz, ale on zbywa mnie jedynie zimnym spojrzeniem. Pociera zarost i przybliża się na wyciągnięcie ręki.

— Odpocznij, Sofio. Niedługo zaczniemy negocjacje, a te będą wymagały od ciebie sporego wysiłku. — Mam wrażenie, czy nabija się ze mnie? A może faktycznie bawi go to, że tak łatwo udało mu się wywieźć gdzieś daleko jedyną córkę Geralda.

— Skrzywdzisz mnie? — Nie wiem, jak te słowa przechodzą przez moje usta.

— A wyglądam na zabójcę? — Zakłada ręce za siebie, a potem znów się uśmiecha, ale to nie jest uśmiech pełen ciepła, a raczej jeden z tych zwiastujących kłopoty. Kiedy podchodzi jeszcze bliżej, przyglądam mu się. Ma na sobie białą koszulkę i lniane spodnie, żadnych tatuaży, blizn, nic, co mogłoby wepchnąć go w ramy typa spod ciemnej gwiazdy. Nie wygląda też jak chłopcy z naszego środowiska, ani rodziny. Na pewno jest niewiele starszy, ale sam fakt tak zwyczajnej, dość łagodnej urody, kłóci mi się z tym, co właśnie robi.

— Nie — odpowiadam zgodnie z myślami.

— A ty nie wyglądasz na niegrzeczną dziewczynkę, a myślę, że trochę nią jesteś Sofio, prawda? Jesteś paskudną, niegrzeczną dziewczynką, która robi brzydkie rzeczy w sypialni.

Rozumiem aluzję. Nie odnoszę się do jego oskarżeń, ale doskonale wyłapuję to, że nie trzeba wyglądać na zbira, żeby nim być.

— Przyjdę po ciebie później.

— Nie-e — udaje mi się wyrwać krótkie słowo. — Pić, daj mi wody! Nie możecie mnie tu trzymać jak psa.

— Pies miałby zdecydowanie lepiej, uwierz mi. A woda… hm, muszę zapytać Marcusa, czy ci ją podać. — Mruga okiem.

— Jesteś świrem! — warczę i pociągam za sznury, które jednak mimo wysiłku nie chcą ustąpić.

— Dziękuję, schlebiasz mi, sarenko.

— Nie jestem twoją sarenką! Mój tata cię dopadnie… — znów zaczynam, ale kolejny raz przerywa. Nie pozwala mi na żadne tłumaczenie, a każdą wypowiedź zbywa własnym tekstem.

— Już się boję. Jesteś Moja i Marcusa, Sofio. Od teraz należysz do nas i czy ci się to podoba czy nie, jesteś już uwikłana w to, w co wdepnął twój ojciec. Nie licz na to, że po ciebie nagle przyjdzie, jeśli znam życie, wyśle swoich ludzi. Jesteś dobrze ukryta. Najpierw pozwolimy mu się pomartwić o ciebie, a dopiero później nagrasz mu wzruszającą wiadomość. Albo nie… może właśnie błagalną? To zależy od humoru twojego obecnego pana, a z tym ciężko trafić, bo Marcus to jedna wielka zagadka. Jedno jest pewne — będziesz płakać, czy to z bólu, czy z tęsknoty.

— Proszę, wypuść mnie. Nie zrobiłam ci nic złego! — zaczynam krzyczeć. Nie chcę, żeby ujrzał jakiekolwiek łzy. Ojciec uczył mnie, że w tej rodzinie powinno się być twardym i choć od zawsze byłam jego małą córeczką, to doskonale wiedziałam, że brakowało mu syna. To jego chciał mieć u swego boku, więc ze wszystkich sił starałam się być twarda, by mu dorównać. Ale tu… nie ma taty, a ja drżę o to, co będzie dalej. Nikt nie nauczył mnie, jak wybrnąć z takiej sytuacji, nikt nie przygotował na to, że będę zdana na czyjąś łaskę

Brunet nie odpowiada. Wpatruje się tylko bez słowa w moje oczy. Znów zaczynam się miotać, próbując uwolnić ręce. Sznur jest ciasny, a moje desperackie wysiłki tylko pogarszają sytuację, bo czuję, że nadgarstki zaczynają intensywnie piec.

— Nie opieraj się, Sofia. To tylko sprawi, że będzie gorzej. Zaufaj mi, wiem coś o tym. Im mocniej się szarpiesz, tym bardziej potem zaboli. A bólu i tak będziesz miała pod dostatkiem.

— Wypuść mnie, świrze!

— Takie słowa w ustach córki wielkiego Geralda? A myślałem, że masz bardziej królewski język, jak u damy dworu. Tymczasem wychodzi z ciebie mała buntowniczka, sarenko. Podoba mi się to, ale muszę cię uprzedzić, że Marcus nie lubi protestów. Bardzo… — zawiesza głos — nie lubi, gdy ktoś mu się stawia, więc radzę ci nie protestować.

— Nie obchodzi mnie ten cały Marcus!

— A powinien.

— Bo?

— Bo teraz w jego rękach leży twój los. Swoją drogą to dość zabawne, jak się rzucasz. Masz takie gładkie, jasne włosy, jak wszystkie rosyjskie laleczki, a w dodatku jesteś ładna, szkoda będzie, kiedy pobrudzisz się krwią — rzuca chłodno i tak po prostu wychodzi.

Ostatnie zdanie wciąż tłucze mi się w głowie. Co zamierza? Co ze mną zrobią? Na pewno zechcą mnie skrzywdzić i w ten sposób zmusić tatę do zwrotu tego, co im zabrał. Boże. Gorączkowo rozglądam się po pomieszczeniu, ale nie ma tu niczego, czym mogłabym przeciąć sznury, a są tak mocno związane, że nie sposób wyjąć z nich ręki. Wokół jest tylko pustka — żadnego przedmiotu, który mógłby się mi przydać, żadnego kawałka metalu czy ostrza. Nic. Nawet miski z wodą. Jeśli zamierzali mnie tu głodzić, na pewno posuną się do czegoś jeszcze, ale musiałam mieć trzeźwy umysł. Wciąż szukać rozwiązania, jak dostać się do domu, jak wyjść z tej cholernej wilgotnej piwnicy. Musiało istnieć jakieś rozwiązanie, a może wystarczyło porozmawiać z facetem, o którym mówił ten cały Jacob? Nie mogę przestać myśleć o tym, co zabrał mój tata, że posunęli się aż do tak strasznej rzeczy… Z kim zadarł?

Sofia

Poznaję go od razu. Wchodzi powoli, przynosząc ze sobą tacę z jedzeniem. Stawia ją na podłodze przede mną i siada na krześle, które wcześniej przyniósł. Zakłada ręce za siebie, a jego ciemne oczy niemal przewiercają mnie na wylot. Kulę się przy tym spojrzeniu, ale nie mogę pokazać, że się boję. Tata na pewno postąpiłby inaczej, walczył, stawiał się. Unoszę głowę.

— Jedz — mówi spokojnie. — Nie możemy przecież pozwolić, żebyś schudła.

— Wasi więźniowe też dostają jedzenie, tak? Co się stało, że musisz porywać niewinną osobę? Co takiego zrobił tata? — pytam z wyrzutem w głosie.

— To nie jest tak proste, jak ci się wydaje. Już mówiłem twój ojciec ukradł coś, co należało do naszej rodziny. Od lat było własnością do mojej matki! — wyjaśnia w końcu. — Klejnot, który jest wart dla nas więcej niż kwota jego zbycia. A my musimy to odzyskać. Niestety, jedynym sposobem, by zmusić go do zwrotu, jest… zabranie mu ciebie. — Na jego ustach pojawia się kpiący uśmieszek.

— A co, jeśli tego nie zwróci? — pytam cicho.

— Wtedy będziemy mieli problem — odpowiada. — Oczywiście nie chcę, żebyś cierpiała. To nie jest osobiste. To tylko biznes…. — Pstryka palcami, jakby codziennie więził kogoś nowego i nie robiło to na nim wrażenia.

— Nie musicie tego robić. Mam na niego duży wpływ, wystarczy, że poproszę.

— Wątpię. — Śmieje się, ale nie ma w tym nic ciepłego, to raczej dziwny rechot, który ma w sobie tylko ironiczne nuty.

— Dlaczego?

Przez chwilę milczy, patrząc na mnie uważnie. W końcu wstaje, zbliża się i zdejmuje sznur z moich nadgarstków. Jego dotyk jest szorstki, gwałtowny.

— Jesteś zbyt naiwna jak na ten świat, Sofio — mówi cicho. — I nie rozumiesz, w co jesteś uwikłana, bo zrobimy wszystko, byleby klejnot naszej matki wrócił na swoje miejsce. Jestem maszynką do zabijania. Jedno słowo Marcusa i… — Zaciska szczękę, ale nie kończy. Doskonale wiem, co ma na myśli. Wystarczy jedno jego słowo i jeśli będzie musiał, doprowadzi mnie na skraj wytrzymałości albo po prostu zabije.

— Proszę…

Ale on nie słucha.

— Masz piętnaście minut na zjedzenie posiłku, później go zabiorę i zwiąże ręce z powrotem.

— Czy mój tata już wie?

Kiwa głowa.

— Wie, że zniknęłaś, a wasi ludzie cię szukają.

Oddycham z ulgą.

— Ale tu, gdzie jesteśmy, nie przedrze się żaden szczur — dopowiada. — Dopóki nie odda klejnotu, zostaniesz z nami. I codziennie będziesz dostawać dawkę bólu. Dzień po dniu skrzywdzimy cię jeszcze bardziej. Myślisz, że zrobi mu się ciebie szkoda? Jak bardzo cię kocha? Jak myślisz, Sofio? Czy ojciec poświęci klejnot, dzięki któremu nawiązałby niejeden sojusz z rosyjskimi bogaczami, czy może ciebie? Chyba znam odpowiedź. Strata córki nie byłaby tak dotkliwa, jak strata syna. Wiesz, co mówią nasi? Że twój ojciec nie umrze bez dziedzica, będzie miał go z inną kobietą, a na twoją matkę czeka już wyrok.

— To nieprawda!

— Założymy się? Jeśli w ciągu tygodnia nie zobaczę tu waszych ludzi, dam sobie uciąć palec, że poświęci twoje życie. A ja bardzo lubię go pozbawiać.

— Nie będę tu siedziała tyle czasu. Znajdzie mnie. A was… a wam da nauczkę — rzucam. — Wypuść mnie!

— Wiesz, że to nie działa? Przyzwyczajaj się do tego. — Cmoka z niezadowoleniem. — Nie wyjdziesz stąd żywa, jeśli nie dostaniemy pieprzonego klejnotu z powrotem. Więc po prostu zamknij pysk i jedz, skoro Marcus był tak łaskawy i pozwolił ci coś przynieść, a jeśli nie — zabieram tacę. Jak dla mnie, możesz i głodować. Nie mam litości dla złodziei. Dla ich córek też nie. — Prycha, kręcąc głową, a ja czuję wstyd, mimo że nie miałam pojęcia o żadnym klejnocie. Nigdy mi go nie pokazywał, musiał to trzymać w sejfie w gabinecie, a tam nie miałam dostępu. Tata zawsze mówił, że świat, w którym żyjemy jest niesprawiedliwy i czasem trzeba być brutalnym, ale brzydził się kradzieżą. Więc… dlaczego?

— To była rzecz, która należała do twojej mamy?

Potakuje lekko głową. Jego biała koszulka mocno przylega do ciała, próbuję skupić się na kontynuowaniu rozmowy i opanowaniu strachu, ale nie mogę. Zerkam na tacę. Najrozsądniej byłoby zjeść, ale jeśli coś mi podali?

— Spróbuj najpierw ty.

— To nie czasy królów, mała, żeby dania próbował najpierw jakiś pachołek. Niczego ci nie dodaliśmy, to byłoby za proste i zepsuło całą zabawę — mówi, ale mimo wszystko bierze kawałek mięsa i wkłada je sobie do ust. Przełykam intensywnie ślinę. Jestem tak głodna, że mam ochotę rzucić się na to, ale opanowuje się i przysuwam tacę bliżej, a potem sięgam po widelec. Pierwszy kęs tylko napędza instynkt, wsuwam w siebie jedzenie i jednocześnie wstydzę się, że robię to w ten sposób. Na podłodze. Bez stołu czy krzesła i przed Jacobem, który obserwuje każdy mój ruch. Kiedy kończę, znów przesuwam się bliżej ściany.

— Brawo, Sofio — rzuca chłodno i znów zakłada mi sznur na ręce. Chwilę później rozbrzmiewają ciężkie kroki. Wynosi tacę i zamyka drzwi na klucz. Odliczam sekundy, a potem minuty, ale nie przychodzi. Kolejny raz zostawia mnie w tej samej pozycji, w niewiedzy. Czy rozmawiają już z tatą? Co im powiedział? Jacob nie może mieć racji co do spłodzenia syna przez inną kobietę. Przecież jestem jego córką, ulubioną, kochaną córeczką… Czuję, że oczy zachodzą mi łzami. Przez całe życie próbowałam dopasować się do sztywnych reguł w naszej rodzinie. Dorastałam otoczona wujkami, kuzynami i ze wszelkich sił chciałam być tak silna i mocna, jak oni. Ale to nigdy nie wystarczało, ponieważ zawsze byłam tylko dziewczyną, z tym nie mogłam walczyć. Nie mogłam oszukać natury i przejąć wszystkich tych cech, które posiadali mężczyźni

Łzy zalewają moją twarz. To czekanie mnie dobija. Chcę stąd wyjść, opuścić tę okropną piwnicę i zapomnieć o Jacobie. Patrzę na małe zakratowane okno. Gdzie ja jestem? Dokąd mnie wywieźli? Jest zimno, wilgotno i nie słychać niczego poza moim głośnym szlochem, którego się wstydzę, bo nie umiem go opanować. Głowa pęka mi, jakby ktoś uderzał nią o mur i robi mi się przeraźliwie zimno. To strach? Czy reakcja na to, co dostałam razem z jedzeniem? Na pewno coś mi dosypali, ale głód był zbyt duży…

Marcus

— Witaj, przyjacielu. Tak myślałem, że niebawem zadzwonisz. — Mój głos brzmi pewnie, nie ma w nim nawet nuty zawahania.

— Gdzie ona jest? Zabiję cię, jeśli spadnie jej choć włos z głowy! — Po drugiej stronie słuchawki po opanowaniu nie ma śladu. Gerald jest wkurwiony. Bardzo dobrze.

— Och, doprawdy? A czy to nie ja przypadkiem ostatnio zabiłem jednego z twoich ludzi, kiedy wdarłeś się do naszej rezydencji? Musisz się lepiej postarać, bo w końcu twoje żołnierzyki i ochroniarze popadają jak muchy.

— Pierdol się, Marcus. Ty i twój popaprany braciszek. Masz godzinę, żeby bezpiecznie odstawić Sofię do domu, bo inaczej wasi będą zdychać pod bramą.

Śmieję się w duchu na myśl, jak bardzo jest zły. Nie drży mi nawet głos, kiedy odpowiadam, że ten młody gówniarz, który przyjechał razem z Geraldem po klejnot, wisiał w naszej piwnicy dopóki nie zdechł, a jego krwią wysmarowaliśmy ich posesję.

— Ale naszyjnika nie zdołałeś zatrzymać. Jest mój. — Tym razem on mówi z rozbawieniem, a ja zaciskam szczękę. Mimo wszystko hamuję się przed słowną agresją, nie chcę sprowadzać się do jego poziomu. Zawsze wygrywałem elokwencją, tak samo jak mój ojciec, kiedy Gawriłowie tonęli w rynsztoku.

— Gerald, przecież byłeś przyjacielem mojego ojca, więc skąd ten ton? I skąd takie parszywe zachowanie? Okraść przyjaciela?

— Klejnot jest mój. I nie zmieni miejsca dopóki żyję. To ja pierwszy go zobaczyłem, ale Alberto sprzątnął mi go sprzed nosa, pieprzony szczur.

— Posłuchaj, Gerald — cedzę przez zaciśnięte zęby, bo nienawidzę, kiedy ktoś obraża pamięć mojego ojca. — To należało do nas, a ty wyciągnąłeś łapy po nie swoją własność. Naprawdę tylko tyle jest warta twoja przyjaźń?

— Oboje nie żyją — mówi z rozbawieniem. — Twoja matka odeszła, a Alberto dał się zabić, więc nie ma powodu, żeby klejnot został w waszych rękach. Ja go zobaczyłem pierwszy i mimo, że to on go kupił, teraz powinien należeć do mnie. A Sofia…

— Ach, własnie, Sofia. Jeszcze z nią nie rozmawiałem. Na razie zajmuje się nią mój brat, myślisz, że powinienem do nich zajrzeć? Wiesz, Jacobowi trudno się czasem powstrzymać przed brutalniejszym atakiem.

— Ty skurwysynie! — syczy. — Tknij ją…

— Siedem dni, Gerald — przerywam mu. — Masz siedem dni, żeby oddać naszą własność. Naszyjnik, który nie należy do ciebie. Nie pozwolę ci go sprzedać, zostanie u nas. W sejfie. W takim stanie, w jakim jest. Dostanie go moja żona, a jeśli takie będzie jej życzenie, wsadzę ten kamień w pierdoloną koronę — warczę. — Tydzień. I twoja córka pożegna się z życiem, a wtedy nie będziesz miał już nikogo, bo tej swojej żoneczki to nie kochasz już chyba od dawna. — Odkładam słuchawkę, zanim nie zacznie znów czegoś tłumaczyć.

Odchylam się na fotelu i przez chwilę bębnię palcami w róg stołu. Wiem, że powinienem ułożyć jakiś plan, strategię, ale liczę na to, że Gerald się złamie i jednak będzie chciał ocalić życie swojej córki. Jeśli nie… zacznie się prawdziwa wojna. Obiecałem ojcu, że nigdy nie oddam tego klejnotu. Że odtąd będzie już tylko w naszej rodzinie i dotrzymam słowa. To jedyna rzecz, która tak bardzo przypomina mi o mamie.

— Jacob! — wołam brata. Po chwili słyszę jego ciężkie kroki. Zawsze tak przesuwa stopami, jakby nie mógł ich podnieść. Kiedy przychodzi, pytam go o tę małą.

— Zjadła. Oczywiście płacze i jęczy, jak to rosyjskie lalki, byleby wrócić do domu. Kiedy zaczniemy się z nią bawić? Gerlad powinien zobaczyć ją w złym stanie. Na co czekamy? — Widzę, że jest nabuzowany, najchetniej już teraz upuściłby jej krwi, ale chcę najpierw sam ją zobaczyć. Chcę zadać pierwszy cios, pierwszą karę, a potem… oddam ją Jacobowi.

— Przyprowadź ją do mnie za godzinę. Weź te szmaty, które kupiłeś po drodze, zje ze mną, dam jej małą namiastkę szczęścia, a potem sprowadzę do parteru, gdzie jej miejsce. Nic nie boli bardziej niż chwilowa nadzieja, prawda?

— A może powinniśmy odstrzelić Geralda?

— To byłoby za proste. Chcę, żeby cierpiał. Chcę utrzeć mu nosa.

— A jeśli się nie ugnie?

— Wtedy pokażesz to, na co się stać. To, czego uczyłem cię przez lata. Zabijania.

Uśmiecha się szeroko. Widzę w jego oczach błysk, wiem, że juz teraz najchętniej by to zrobił. Wytresowałem go. Jest nie tylko moim bratem, ale i mistrzem w wykonywaniu brudnej roboty. Likwiduje większość przeszkód i wiem, że z tą też sobie poradzimy. Klejnot zostanie w rodzinie Colleti. I tą, która go dostanie, będzie moja żona. Nikt inny.

Sofia

Nie wiem, ile czasu minęło. Czuję suchość w gardle i okropnie chce mi się sikać. Zaciskam uda, ale to niewiele daje, bo pęcherz boli niemiłosiernie. Czuję, że się kleję. Zawsze dbałam o higienę, a teraz smród własnego potu sprawia, że chce mi się płakać. Nie wiem już, czy to ze strachu, czy z bezsilności. W tej piwnicy jest wyjątkowo duszno, a jedyne okno pozostaje zamknięte. Pewnie dlatego, że ktoś mógłby usłyszeć, gdybym zaczęła krzyczeć. A może w tym jest jakiś ratunek? Może powinnam wołać o pomoc? Przysuwam się jak najbliżej okna i zaczynam krzyczeć. Wołam raz po raz i zdzieram gardło, aż w końcu słyszę głośne kroki, ale mimo to nie uspokajam się — muszę spróbować zrobić tak, by ktoś mnie odnalazł.

Chwilę później czuję uderzenie w twarz. To nie jest lekkie klepnięcie w policzek, ale brutalny atak. Syczę z bólu i momentalnie zapominam o tym, by panować jeszcze nad pęcherzem. Czuję, jak powoli leci mi po udach i to, że nie dałam rady, boli bardziej od uderzenia. Zwilżam wargi — metaliczny posmak jest oznaką, że została rozcięta.

— Jedna mała rada, zanim zaczniesz krzyczeć ponownie, pomyśl, że kolejne uderzenie będzie bolało jeszcze bardziej — rzuca tuż przy uchu Jacob. Poznaję już jego głos i ton. Przerażający i ociekający ironią. Brunet łapie mnie za włosy i odchyla głowę do tyłu, a potem kciukiem dotyka obolałej wargi. Modlę się, żeby nie włączał światła, nie chcę, żeby zobaczył, co zrobiłam, ale mimo chwilowego braku elektryczności, pociąga kilka razy nosem i wiem, że już ma tego świadomość.

— Aż tak się wystraszyłaś? — Śmieje się. — Chyba powinnaś się umyć w takim razie. Marcus nie będzie zadowolony, kiedy przyprowadzę mu kogoś takiego. Kurwa. Będę musiał wrócić po ubrania, ale jak zaczniesz krzyczeć…

— Nie… — mówię cicho. — Nie zacznę. — Mimo że powinnam, bo widzę w tym iskierkę nadziei, boję się, co zrobi, jeśli znów mnie usłyszy. Nagle zapala światło, a ja zamykam oczy i kulę się w sobie. Czuję się, jak zwierzyna złapana w sidła i mimo bólu jaki mi zadał, ten psychiczny zaczyna być bardziej uciążliwy. Jacob chwyta mnie za podbródek i ogląda wargę.

— Pięknie. Będzie napuchnięta przez jakiś czas. Pierwsze koty za płoty, sarenko. Wyślemy fotkę tatusiowi. — Mruży oczy, a potem przykłada palec do ust i szybko wychodzi na zewnątrz. Serce bije mi jak oszalałe, a gula w gardle staje się nie do zniesienia. Chcę, by zgasił to przeklęte światło, bylebym nie widziała i swoich rąk i plamy pode mną. Łzy spływają mi jedna po drugiej, a ja łykam je pospiesznie.

Po chwili przychodzi z jakąś torbą, z której wystaje kawałek czarnego materiału. Stawia to pod ścianą, a sam wyciąga nóż. Momentalnie się napinam.