Pstra wstęga. The Adventure of the Speckled Band - Arthur Conan Doyle - ebook

Pstra wstęga. The Adventure of the Speckled Band ebook

Arthur Conan Doyle

0,0

Opis

Opowiadanie było także przekładane na język polski pod tytułami: Nakrapiana przepaska, Centkowana wstęga, Wstęga centkowana i Wzorzysta wstęga.

Panna Helena Stoner, mieszkająca u ojczyma, dr Roylotta, udaje się do Sherlocka Holmesa w sprawie tajemniczej śmierci swej siostry, Julii Stoner, która przed śmiercią wypowiedziała zagadkowe słowa: „To była przepaska! Nakrapiana przepaska!”. Do tego koło domu obóz założyli Cyganie, a w nocy słychać dziwne gwizdy. Czujne oko Holmesa dostrzega, iż petentka jest źle traktowana przez ojczyma. Wkrótce po wyjściu Heleny na Baker Street zjawia się sam Roylott. Zachowuje się agresywnie i wychodząc na znak swej siły wygina pogrzebacz, co skłania detektywa do pilniejszego zajęcia się sprawą. Sherlock Holmes i doktor Watson przybywają do posiadłości Roylotta i pod nieobecność antypatycznego gospodarza przeprowadzają wizję lokalną. Detektyw dochodzi do wniosku, że Julia padła ofiarą perfidnego morderstwa i zastawia pułapkę na sprawcę. (za Wikipedią).

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 90

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Arthur Conan Doyle

 

Pstra wstęga

The Adventure of the Speckled Band

 

 

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej.

A dual Polish-English language edition.

 

przekład anonimowy 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Sidney Edward Paget (1860-1908), Ilustracja opowiadania A.C.Doyle’a The Speckled Band (1892), licencjapublic domain, źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/File:Spec-04.jpg

 

Tekst polski według edycji z roku 1923.

Tekst angielski z roku 1892.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-614-9 

 

 

 

Pstra wstęga

Przeglądając moje notatki o siedmdziesięciu kilku wypadkach, w których przez ośm ostatnich lat miałem sposobność studyowania metod mego przyjaciela, Sherlocka Holmesa, zachodzę wiele spraw tragicznych, kilka komicznych, wielką ilość osobliwych, ale ani jednej pospolitej; ponieważ przyjaciel mój, pracując raczej z upodobania w swoim zawodzie, niż dla zyskania majątku, wzbraniał się podjąć dochodzenia, któreby nie miało jakiejś cechy niezwykłej, a nawet fantastycznej. Ale nie mogę sobie przypomnieć, żeby choć jeden z tych różnych wypadków posiadał więcej rysów osobliwych, niż ten, który wydarzył się uznanej w hrabstwie Surrey rodziny Roylott of Stake Morau. Zdarzenie, o które chodzi, zaszło w pierwszych latach mojej przyjaźni z Holmesem, kiedyśmy zajmowali nasze kawalerskie pomieszkanie na Baku-Street. Kto wie czy bym go nie podał wcześniej do wiadomości publicznej, ale obietnica dochowania tajemnicy wiązała mnie przez ten czas, a od zobowiązania tego uwolniła mnie dopiero w ostatnich miesiącach śmierć przedwczesna owej damy. A może i dobrze, że fakty te teraz wyjdą na jaw bo mam na to dowody, że o śmierci Dr. Grimesby Roylott obiegają pogłoski, które usiłują przedstawić ją w jeszcze bardziej ponurem świetle, niż była ona w rzeczywistości.

Jednego poranku, na początku kwietnia w r. 1883 obudziwszy się, zobaczyłem Sherlocka Holmesa zupełnie ubranego u boku mego łóżka. Holmes wstawał zwykle późno. Rzuciłem okiem na zegar stojący na kominku i, przekonałem się, że było dopiero kwadrans na ósmą, nic więc dziwnego, że spojrzałem na przyjaciela trochę zdumiony, a nawet zagniewany, bo nie prowadziłem nieregularnego życia.

— Przykro mi, że cię budzę, Watsonie przemówił, ale już tak dziś wypadło. Obudzono panią Hudson, ona przyszła do mnie w tym samym celu, a ja do ciebie.

— Cóż to? Czy się pali?

— Nie, klient przyszedł. Zdaje się, że jakaś młoda dama przybyła silnie rozdrażniona i pragnie widzieć się ze mną. Czeka teraz w bawialni. Ha, kiedy młode panny chodzą po mieście o tej godzinie rano i wyciągają śpiących ludzi z łóżka, to pewnie muszą mieć coś ważnego do powiedzenia. Jeżeli się pokaże, że to sprawa interesująca, to ty, pewny jestem tego, życzyłbyś sobie znać ją od początku. Pomyślałem więc, że w każdym razie powinienem cię wezwać i dać ci sposobność poznania sprawy.

— Mój drogi, nie opuściłbym jej za żadne skarby świata.

Nie miałem większej przyjemności jak iść za Holmesem krok w krok w jego dochodzeniach i podziwiać dar tak bystrej dedukcyi, równającej się intuicji, mimo to zawsze opartej na jakiejś logicznej podstawie, z jakim rozwiązywał, problemy sobie powierzone. Szybko włożyłem moje ubranie i w kilka minut gotów byłem udać się z moim przyjacielem do bawialni. Jakaś pani, ubrana czarno i gęsto zawelonowana, która siedziała przy oknie, powstała, gdyśmy weszli.

— Dzień dobry pani, powiedział wesoło Holmes. Jestem Sherlock Holmes. A to mój serdeczny przyjaciel i towarzysz doktor Watson, w obecności którego może pani mówić tak otwarcie jak wobec mnie. Aa! Z przyjemnością spostrzegam, że pani Hudson miała tę dobrą myśl, by zapalić w piecu. Proszę się przysunąć do kominka i zaraz każę pani przynieść szklankę gorącej kawy, bo widzę, że pani drży z zimna.

— To nie z zimna się trzęsę, mówiła kobieta cichym głosem, zmieniając swe miejsce.

— Z czegóż więc?

— To z obawy, Mr. Holmes. To ze zgrozy. Mówiąc to, podniosła swój welon i ujrzeliśmy, jak godnym politowania był jej stan. Twarz jej blada, oczy niespokojne i wystraszone jak u ściganego zwierza. Wyglądała na kobietę 30-letnią, ale włosy jej okryła przedwczesna siwizna tu i ówdzie, a postać znużona i wychudła.

Sherlock Holmes przebiegł ją swym bystrym, przenikliwym wzrokiem.

— Nie ma się czego pani obawiać, rzeki uspokajająco, pochylił się naprzód i dotknął lekko jej ramienia. Nie wątpię, że całą sprawę rychło przyprowadzimy do ładu. Jak widzę, przybyła pani pociągiem dziś rano.

— Czyżby mnie pan znał?

— Nie, ale widzę drugą połówkę biletu powrotnego, wystającego z rękawiczki na dłoni pani. Musiała pani wyruszyć wcześnie z domu, a mimo to miała pani ładną podróż dog-cartem po niewygodnych drogach, zanim pani przybyła na stacyę.

Dama poruszyła się gwałtownie i wypatrzyła się z podziwem na mego towarzysza.

— Niema tu nic tajemniczego moja pani, mówił uśmiechając się. Lewy rękaw żakietu jest obryzgany błotem dobre parę razy. Ślady są zupełnie świeże. Niema innego powozu, prócz dog-cartu, któryby bryzgał w ten sposób i to tylko wtedy, gdy pani siądzie na siedzeniu po lewej stronie powożącego.

— Nie wiem, z czego pan o tem wnioskuje, ale ma pan zupełną słuszność, rzekła. Wyruszyłam z domu przed szóstą, w 20 minut potem stanęłam na stacyi w Leatherhead i przybyłam pierwszym pociągiem na dworzec Waterlos. Panie, nie mogę dłużej znieść tej męki, oszaleję, jeżeli to będzie dalej trwało. Nie mam się do kogo udać, niema nikogo tylko jednego człowieka, który się troszczy o mnie, a ten biedny mało co mi może pomódz. Słyszałam o panu Mr. Holmes; słyszałam o panu od pani Farintosh, którą pan ratowałeś w ciężkim kłopocie. To od niej mam adres pana. Och! panie, czy nie sądzisz pan, żebyś mi mógł bardzo pomódz i ostatecznie rozjaśnić tę gęstą ciemność, jaka mnie otacza? Obecnie nie mogę pana wynagrodzić za pańskie usługi, lecz za miesiąc lub dwa wyjdę za mąż i będę sama rozporządzać moimi dochodami, a wtedy nie powie pan, żem była niewdzięczną.

Holmes zwrócił się do biurka, otworzył je i wyjął małą notatkę, którą zaczął przeglądać.

— Farintosh, mówił. Ach tak, przypominam sobie tę sprawę; tyczyła się ona opalowego dyademu. Sądzę, że to było jeszcze przed poznaniem się z tobą, Watsonie. Mogę powiedzieć tylko to, że z przyjemnością dołożę takich starań w tej sprawie jak i dla przyjaciółki pani. A co do nagrody, to zamiłowanie w zawodzie jest mi nagrodą; koszta zaś, które poniosę, pokryje pani, kiedy pani sama uzna. A teraz niech pani raczy przedstawić wszystkie szczegóły, które pomogą mi wyrobić sobie zdanie o tej sprawie.

— Niestety! odpowiedział nasz gość. Groza mego położenia polega na tem, że nie wiem sama, czego się mam lękać, a podejrzenia moje opierają się wyłącznie na drobnych szczegółach, że nawet ten, od którego przedewszystkiem mam prawo wyglądać pomocy i rady, zapatruje się na to wszystko, jak na przywidzenia nerwowej kobiety. Wprawdzie mi tego nie mówi, ale mogę poznać z jego uspokajających odpowiedzi i wyczytać z unikającego mnie wzroku. Ale słyszałam, Mr. Holmes, że umiesz głęboko wejrzeć i przeniknąć różnorodne nieprawości serca ludzkiego. Może mi pan poradzi, jak się mam zachować wobec niebezpieczeństw, które mnie otaczają.

— Słucham panią z całą uwagą.

— Nazywam się Helena Stones i mieszkam razem z moim ojczymem, który jest ostatnim i potomkiem jednego z najstarszych rodów saksońskich w Anglii, Roylott of Stoke Moran, w zachodniej części hrabstwa Surrey.

Holmes skinął głową i rzekł:

— Imię to jest mi znane.

— Rodzina zaliczała się w swoim czasie do najbogatszych w Anglii, a posiadłości jej rozciągały się poza granice Surrey na północ w Berkshire, a na zachód w Hampshire. W ostatniem jednak stuleciu czterech dziedziców miało usposobienie rozpustne i rozrzutne, a ruiny familii dokonał ostatecznie karciarz. Nie pozostało nic prócz kilku akrów ziemi i starego dwóchsetletniego dworu, który i tak upada pod ciężarem długów hipotecznych. Ostatni właściciel wlókł tam swój żywot, prowadząc życie arystokraty-nędzarza; ale jego jedyny syn, mój ojczym, widząc, że musi się sam zastosować do nowych warunków, pozyskał znaczną sumę pieniędzy od jakiegoś krewnego, co mu pozwoliło osiągnąć stopień lekarza, i wyjechał do Kalkuty, gdzie dzięki swej biegłości fachowej i sile charakteru zyskał wielką praktykę. Jednak w przystępie gniewu, z powodu kilku kradzieży, popełnionych w domu, pobił na śmierć swego lokaja tubylca i ledwo że uniknął kary śmierci. Kiedy to się stało, odsiedział długoletnie więzienie, a potem powrócił do Anglii, ale już jako człowiek zgryźliwy i zawiedziony.

Kiedy Dr. Roylott był w Indyach, ożenił się z moją matką, Mrs. Stoner, młodą wdową po generał-majorze Stonerze z artyleryi bengalskiej. Moja siostra Julia i ja, byłyśmy bliźniętami i miałyśmy ledwie po dwa lata, gdy moja matka wyszła powtórnie za mąż. Miała ona znaczną sumę pieniędzy, która przynosiła jej nie mniej jak 1000 funtów dochodu na rok, i tę przekazała ona zupełnie Dr. Roylottowi, dopóki będziemy z nim razem mieszkały, z tem zastrzeżeniem, że pewna część dochodu ma być wyznaczona dla każdej z nas, na wypadek naszego zamążpójścia. Wkrótce po naszym powrocie do Anglii matka moja umarła, zginęła 8 lat temu, podczas katastrofy kolejowej koło Crewe. Wówczas Dr. Roylott zaniechał usiłowań otworzenia własnej praktyki w Londynie i osiedliśmy w starym domu przodków w Stoke Morau. Pieniądze, które zostawiła moja matka, wystarczały na wszystkie nasze potrzeby i wydawało się, że nie było żadnej przeszkody do naszego szczęścia.

Ale straszna zmiana zaszła u naszego ojczyma w tym czasie. Zamiast nawiązywać znajomości i robić wizyty u naszych sąsiadów, którzy z początku byli uradowani powrotem Roylotta ze Stoke do dawnej siedziby przodków, zamknął się w swoim domu i rzadko kiedy wychodził, chyba po to, aby wszcząć kłótnię z kimkolwiekbądź, kto mu zaszedł w drogę. Gwałtowność temperamentu, granicząca z szaleństwem, była dziedziczną u członków tego rodu, a u mego ojczyma została zdaje mi się spotęgowana przez długi pobyt pod zwrotnikiem. Zaszedł szereg haniebnych zwad, z których dwie skończyły się w biurze policyjnem, aż w końcu ojczym mój stał się postrachem mieszkańców wsi, a ludzie uciekają na jego widok, bo to człowiek niezmiernie silny i niepohamowany w złości.

Ostatniego tygodnia cisnął miejscowego kowala przez parapet do rzeki i tylko pieniądzmi, jakie mogłam zebrać, uniknęłam nowego skandalu publicznego. Nie ma on wcale przyjaciół, oprócz wędrownych cyganów, i pozwala tym włóczęgom rozkładać się obozem na tych kilku akrach zachwaszczonego pola, które stanowią majątek rodzinny, i nawzajem przyjmuje gościnę w ich szałasach, włócząc się z nimi czasem całymi tygodniami. Ma także pasyę do zwierząt indyjskich, które mu posyła jakiś korespondent, a obecnie maczitę – wielkiego, dzikiego kota, podobnego do lamparta i pawiana, które spacerują swobodnie po jego majątku, wzbudzając u mieszkańców niemniejszy postrach od swego pana.

Może pan sobie wyobrazić z tego, com powiedziała, że moja biedna siostra Julia i ja, nie miałyśmy różami usłanego życia. Nie można było utrzymać służącego i przez długi czas spełniałyśmy same najgrubsze roboty w domu. Siostra moja miała ledwie trzydzieści lat, gdy umarła, a mimo to włosy jej zaczęły tak siwieć jak i moje.

— Więc siostra pani nie żyje?

— Umarła dwa lata temu i właśnie w sprawie jej śmierci pragnę z panem pomówić. Może pan zrozumieć, że pędząc takie życie, jakiem opisała, mało kiedy widziałyśmy kogo równego nam wiekiem i stanowiskiem. Miałyśmy jednak ciotkę, starą pannę, siostrę mojej matki, Miss Honoryę Westphail, która mieszka w Harrow, i czasem wolno nam było składać wizyty w jej domu. Julia pojechała tam na Boże Narodzenie, dwa lata temu, i poznała tam wysłużonego majora od marynarki, z którym się zaręczyła. Mój ojczym dowiedział się o tem, kiedy moja siostra powróciła, i nie stawiał żadnych przeszkód, ale na dwa tygodnie przed dniem wyznaczonym na wesele zaszedł straszny wypadek, który pozbawił mnie jedynej mojej przyjaciółki.

Holmes siedział pochylony w tył na fotelu, z oczyma zamkniętemi, a głową opartą na poduszce, ale teraz otworzył do połowy oczy i spojrzał — na swego gościa.

— Racz pani mówić z wszelkimi szczegółami, powiedział.

— Łatwo mi to uczynić, bo każdy wypadek tej strasznej chwili jest wyryty w mej pamięci. Dwór jest, jak to mówiłam już, bardzo stary i tylko jedno skrzydło jest obecnie zamieszkane. Sypialnie na tem skrzydle znajdują się na pierwszym piętrze, a bawialnie w środkowej części budynku. Z tych sypialń pierwsza należy do Dr. Roylotta, druga do mojej siostry, a trzecia moja własna. Niema żadnego połączenia pomiędzy niemi, ale wychodzą one na ten sam kurytarz. Czy mówię jasno?

— Zupełnie.

— Okna