Ptaszynka - Katarzyna Strawińska - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Ptaszynka ebook i audiobook

Katarzyna Strawińska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Hope Clinton to dwudziestoletnia studentka pierwszego roku literatury amerykańskiej. Dziewczyna robi wszystko, aby utrzymać mieszkanie, które dzieli z przyjacielem, a do tego spłaca kredyt studencki. Żeby zarobić na rachunki i móc studiować, Hope pracuje jako sprzątaczka w prywatnym szpitalu. Praca nie jest łatwa, bo na każdym kroku dziewczyna musi oglądać się za siebie w obawie przed molestującym ją szefem.
Pewnego dnia życie Hope się zmienia, i to na jeszcze gorsze. W szpitalu wpada na bardzo niebezpiecznego człowieka, który zmusza ją groźbą śmierci, aby opiekowała się jego bratem Anthonym Daviesem. Mężczyzna na skutek postrzału leży w śpiączce na jednym z oddziałów.
Dziewczyna nie ma wyboru. Decyduje się zająć jednym z pacjentów. Jest przekonana, że Anthony jej nie słyszy, więc oprócz czytania książek zaczyna mu się zwierzać ze swoich trosk. Hope nie ma pojęcia, że nieznajomy, któremu zdradza swoje troski, to groźny przestępca…
…a on niebawem może się obudzić i jej zapragnąć.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                          Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 399

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 28 min

Lektor: Grzegorz WośPaulina Fonferek
Oceny
4,3 (1890 ocen)
1121
363
233
110
63
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pela008

Z braku laku…

Serio!!! Nie da się tego czytać. Jedna wielka katastrofa jak główna bohaterka.
Wiktoriaxoxox

Nie polecam

Matko jakie to było słabe. Niektóre sytuacje są tak absurdalne. Główna bohaterka to żart. Tak się cieszyłam na te książkę, a spotkało mnie jedynie ogromne rozczarowanie. Czy ktoś to czyta przed wydaniem?
Rathe

Nie polecam

Nie udało mi się przebrnąć do końca. Bohaterka skutecznie mnie zniechęciła. Ja rozumiem, że Hope miała przedstawiać przysłowiową damę w opałach, ale w tym wypadku to było ponad wszelkie normy.
161
Karrusia

Dobrze spędzony czas

beznadziejne zakończenie
141
MartaDzska

Nie polecam

Masakra, bardzo infantylna
141

Popularność




Copyright © 2023

Katarzyna Strawińska

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Korekta:

Wiktoria Kulak

Dominika Kalisz

Barbara Hauzińska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Autor ilustracji:

Marta Michniewicz

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-121-0

PROLOG

Anthony

Czy byliście kiedyś zakochani tak mocno, że bolało? Może nie powinienem zaczynać tej historii w ten sposób, ale nie potrafiłem się oprzeć. To jak, byliście?

Ja byłem i o słodka rozpaczy – nic się nie zmieniło. Nie twierdziłem, że to źle, mimo bólu, jaki odczuwałem. Uważałem ten ból za konieczność, która miała mnie uświadomić, jak bardzo byłem zakochany. A moja miłość ściągała mnie na samo dno rozpaczy, mimo to nie zmieniłbym niczego. Jeśli przyszłoby mi decydować, to bezapelacyjnie dałbym się postrzelić ponownie, by trafić do tamtej sali szpitalnej i na nowo móc poznać tę kobietę. Cholera, pozwoliłbym przyszyć się do tamtego łóżka nawet na dłużej – jeśli to miałoby na nowo połączyć nasze drogi. Pomimo bezradności, złości, przerażenia i wszystkiego, z czym musiałem się zmierzyć – z czym oboje musieliśmy się zmierzyć, zrobiłbym to wszystko jeszcze raz. Zrobiłbym to tysiące razy, żeby na nowo zakochać się w jej głosie.

Zrobiłbym to, żeby ją ochronić.

Zrobiłbym to, nawet jeśli słuchanie Love On The Brain bolało mocniej niż rana postrzałowa.

Zrobiłbym to, bo tylko przy niej miłość wymykała się wszelkim definicjom.

ANTHONY DAVIES

Hope

– Wstawaj do pracy, mała – powiedział rozespany Noah. – Twój budzik mnie wykończy – jęknął.

Uniosłam leniwie powieki, krzywiąc się na ból pleców wywołany spaniem na zapadającym się materacu.

Byłam pewna, że przypomniałam Noahowi, żeby poprawił nieustannie wypadające deseczki, ale być może jedynie mi się wydawało. Istniała również możliwość, iż mężczyzna wciąż trzymał się swojej wersji, i uważał, że jemu należy się lepsze miejsce. Pod nim faktycznie materac zapadał się bardziej i również narzekał na ból pleców, ale nie zmienia to faktu, że mnie także źle się spało. Powinnam była zwrócić mu uwagę i poprosić o naprawę stelaża jeszcze raz, ale zrezygnowałam. Wystarczyłoby, abym wcześniej pomyślała i nie zgodziła się na zmianę stron.

– Już wstaję. – Westchnęłam, co miałam w zwyczaju robić o świcie.

Przez chwilkę, ale dosłownie chwileczkę, pozwoliłam sobie pomruczeć z nosem wbitym w poduszkę, coś o tym, jak bardzo miałam dość swojego życia i wstawania o poranku.

Noah zaśmiał się w reakcji na moje marudzenie, po czym bezlitośnie zerwał ze mnie kołdrę i okrył się nią po same uszy.

– Musisz zbierać się szybciej, bo nie zdążysz na metro i będziesz musiała iść pieszo.

Zmarszczyłam brwi, spoglądając na niego pytająco, ale jedyne, co dostrzegałam, to jasne loczki błądzące po poduszce. Wzięłam subtelny wdech przez nos, po czym powoli wypuściłam powietrze przez usta.

– Miałeś mnie zawieźć – przypomniałam mu.

Westchnął zrezygnowany, uświadamiając mi, że w rzeczywistości nie miał w planach wstać i spełnić swojej obietnicy. Sama sobie byłam winna, bo czego ja się po nim spodziewałam? Znaliśmy się od dłuższego czasu i nie było zaskoczeniem, że Noah dużo mówił, a robił zdecydowanie mniej.

Niekiedy irytował mnie tak bardzo, że miałam ochotę wystawić jego rzeczy za drzwi, ale nie mogłam.

Wspólnie opłacaliśmy mieszkanie – przynajmniej do momentu, w którym Noah miał pracę. Pocieszające było jego kieszonkowe – które wysyłała mu matka – i stażowe ze szpitala. Dzięki temu wciąż mógł chociaż płacić za media i dokładać się do rachunków. Sama nie mogłabym sobie pozwolić na utrzymywanie całego mieszkania, nawet w tak mało przyjemnej okolicy, szczególnie, że spłacałam również kredyt studencki.

Miałam oszczędności, ale nie były one znaczącymi sumami. Dlatego musiałam znosić współlokatora.

– Może jutro? – mruknął sennie, gdy ja wybierałam ubrania z szafki.

– Może być – zgodziłam się, świadoma, że znów mnie wystawi.

– Przepraszam skarbie, ale piąta nad ranem nie jest moją godziną. – Leniwie przekręcił się w bok i wystawił rękę spod kołdry.

Podeszłam i chwyciłam jego palce, bo tego właśnie oczekiwał. Wychylił się i złożył delikatny pocałunek na mojej dłoni w ramach przeprosin.

– To nic, nie przejmuj się.

Wyszłam z sypialni, kierując się prosto do łazienki. Błyskawicznie doprowadziłam się do porządku, co chwilę sprawdzając godzinę na telefonie. Mimo narzuconego sobie tempa szło mi mozolnie. Chciałam jedynie zyskać kilka chwil więcej, aby móc pooddychać bez stanika uciskowego, w który się codziennie wciskałam.

Wyszłam z łazienki w niedosuszonych włosach, które przykleiły się do mojej wilgotnej szyi. W podskokach zakładałam białe skarpetki. Miałam już iść w kierunku korytarza, gdy do moich uszu dobiegł donośny głos współlokatora:

– Hope, masz jeszcze pięć minut. Zrobisz mi śniadanie?

Stanęłam jak wryta. Mój wzrok mimowolnie powędrował w kierunku zegara ściennego, wiszącego nad czteroosobowym stołem. Nie mogłam uwierzyć, że zapytał o coś takiego. Uniosłam ręce i usiłowałam sobie wyobrazić, jak zaciskam palce na szyi Noaha, a jego twarz czerwienieje. Gdyby stał obok to nic, absolutnie nic, nie uchroniłoby go przed moim gniewem.

Wzięłam głęboki wdech i opuściłam ręce wzdłuż ciała, a te odbiły się od moich ud z plaśnięciem.

– Proszę – dodał po chwili.

Wtedy straciłam wszelkie nadzieje pokładane w tamtym dniu. Dopiero co zaczęło świtać, a ja miałam dość. Mimo to ruszyłam w kierunku kuchni. Wyciągnęłam wszystkie potrzebne składniki z lodówki oraz szafek, by zrobić klasyczne tosty z serem. Podłączyłam grilla do prądu, od razu ustawiając na nim maksymalne grzanie. Przygotowane grzanki włożyłam do środka, po czym zamknęłam pokrywę urządzenia, odwracając się w kierunku zegarka. Zagryzłam boleśnie wargę, stukając paznokciami w blat kuchenny.

Dopiero gdy usłyszałam znajome skwierczenie oznaczające stopienie się sera, wróciłam myślami do tostów. Co zabawne Noah również usłyszał ten dźwięk i jęknął, jakbym sprawiała mu nieopisaną przyjemność.

Przełożyłam tosty na talerz, a gdy usiłowałam sięgnąć do kabla w celu wyjęcia wtyczki z gniazdka, pokrywa opiekacza spadła mi na dłoń.

– Ugh… – jęknęłam, kucając.

Resztkami nadziei oczekiwałam jakiejkolwiek reakcji Noaha, ale z marnym skutkiem. Zacisnęłam powieki, gdy do oczu napłynęły mi łzy, po czym schowałam poparzoną dłoń między udami. Zapragnęłam rzucić wszystko w cholerę i odszukać maść chłodzącą, jednakże jedno szybkie spojrzenie na zegar przywróciło mnie do porządku. Wstałam, machając dłonią, aby jakkolwiek sobie ulżyć. Talerz z kanapkami położyłam na stole, ignorując burczenie w brzuchu.

Ostatnim, co zrobiłam przed wyjściem z domu, było zawołanie do Noaha:

– Śniadanie masz na blacie! – Szybko przetarłam wilgotne policzki.

– Jesteś cudem! – odkrzyknął.

Zacisnęłam powieki, zirytowana bezczelnością mężczyzny.

Wyszłam z mieszkania i biegiem pokonałam schody. Przeklinałam sama siebie za to, jak dawałam się wykorzystywać, a najbardziej obawiałam się konsekwencji, jeśli przez swój brak asertywności spóźniłabym się na metro.

Zdyszana, w ostatniej chwili, wbiegłam do odpowiedniego wagonu i przecisnęłam się pomiędzy ludźmi. Wybrałam miejsce stojące przy oknie, w końcu pozwalając sobie na złapanie oddechu. Na nowo poczułam palący ból, na wierzchu ręki, którą dyskretnie pozwoliłam sobie obejrzeć. Widok kilku pęcherzy wcale mnie nie pocieszył, ale odwrócił moją uwagę na tyle, że nie zauważyłam mężczyzny wciskającego się w moje plecy. Przynajmniej do momentu, w którym zaczęło być to natarczywe.

Zerknęłam na niego kątem oka, usiłując dać mu znać, że nie podobał mi się taki kontakt fizyczny. Całkowicie to zignorował, a gdy zrobiłam pół kroku w przód, aby odzyskać upragnioną strefę komfortu, znów się nachalnie przysunął. Wzięłam wdech, dłoń położyłam na pionowej poręczy. Zacisnęłam powieki, gdy poczułam ciepło owego mężczyzny na mojej ręce.

Musnął delikatnie moją skórę małym palcem, co całkowicie mnie sparaliżowało. Wstrzymałam oddech, usiłując wyobrazić sobie inne, lepsze miejsce, zanim moje wargi zadrżałyby od szlochu.

Powinnam była coś zrobić. Powiedzieć cokolwiek, albo poprosić kogoś o pomoc. Tak bardzo nie chciałam czuć jego ciała przy swoim, jego zapachu, ani oddechu na karku. Ale wiedziałam, że to potrwa tylko chwilkę i chyba tylko dlatego niczego nie zrobiłam. Pozwoliłam na to wszystko, bo zostałam nauczona, jak radzić sobie z niechcianym dotykiem, zostawiającym tak palące ślady na sercu. Czułam, że muszę to znieść, chociaż drżałam i dusiłam się wonią jego perfum.

Proszę, niech się odsunie, niech przestanie.

Proszę.

Odzyskałam oddech dopiero w momencie zatrzymania się transportu publicznego na stacji. Rozchyliłam delikatnie powieki i zerwałam się pędem do otwieranych drzwi. Wypadłam na peron, łapiąc z trudem powietrze. Czułam się brudna, a ten cały bałagan osiadł na moich płucach tak mocno, iż myślałam, że upadnę. Moje nogi nagle zdawały się być jak z ołowiu, a po policzkach niekontrolowanie płynęły łzy. Pociągnęłam nosem, usiłując odgonić wszystkie złe myśli.

Wyjęłam telefon z kieszeni spodni, prawie go miażdżąc, po czym spojrzałam na ekran.

– Cholera jasna – przeklęłam pod nosem i ruszyłam biegiem przed siebie.

Wierzchem zdrowej ręki otarłam policzki.

Płuca paliły mnie żywym ogniem, gdy pokonywałam luksusową dzielnicę prowadzącą do prywatnego szpitala, w którym miałam wątpliwą przyjemność pracować. Absolutnie nie chodziło mi o posadę sprzątaczki, a o personel i mojego szefa. Przede wszystkim szefa.

Przemknęłam przez blokadę dla samochodów, wsłuchując się w śmiech ochroniarza, który zapewne był reakcją na mój manewr.

– Dzień dobry! – przywitałam go w pośpiechu.

– Jeszcze nie ma twojego szefa, panienko! – krzyknął rozbawiony. W odpowiedzi uniosłam kciuk.

Po chwili ten sam palec przyłożyłam do czytnika linii papilarnych, aby odblokować drzwi.

Niemalże od razu uderzył we mnie zapach leków, a szpitalna biel poraziła mnie po oczach. Odetchnęłam, po czym ruszyłam w kierunku piętra. Pokonywałam schodki jeden za drugim, modląc się do Stwórcy, aby nie postawił na mojej drodze nikogo, kto mógłby wyciągnąć jakiekolwiek konsekwencje za moje pięciominutowe spóźnienie.

Prawie uśmiechnęłam się na widok szerokich drzwi prowadzących na właściwy oddział. Złapałam za klamkę, a wtedy zupełnie niespodziewanie drzwi otworzył również ktoś inny, z drugiej strony. Z tą różnicą, że ten ktoś zrobił to z taką siłą, że uderzyły one z impetem prosto w mój nos. Zachwiałam się i upadłam, przyciskając dłoń do nosa, z którego zaczęła lecieć krew.

– Co tak pierdolnęło? – Usłyszałam niski, męski głos.

– Aaron, nie teraz – odpowiedział mu inny mężczyzna, równie niską, ochrypłą tonacją.

Przełknęłam ślinę, gdy drzwi zostały zamknięte, a przede mną stanęło dwóch postawnych mężczyzn. Jeden z nich miał dopasowaną czarną koszulę, której rękawy zostały podwinięte do łokci. Czarne, idealnie skrojone spodnie od garnituru oraz eleganckie buty wypolerowane na błysk. Ten drugi z kolei miał czarne spodnie w wojskowym stylu, glany i bluzkę z długimi rękawami, opinającą jego umięśnione ciało.

– Och, to tak pierdolnęło – powiedział drugi z mężczyzn.

Uniosłam wzrok na ich twarze, następnie skupiłam się na facecie w garniturze, z burzą loków na głowie, ponieważ to on się odezwał.

Przez ich twarze przebiegły jednakowe grymasy zmartwienia, ten w oficjalnym stroju ukucnął przy mnie.

– Żyjesz mała? – zapytał, przechylając delikatnie głowę w prawo. – Nie chciałem cię uderzyć.

Drugi z mężczyzn również ukucnął, następnie podał mi chusteczkę, którą od razu przyłożyłam do nosa.

– To nic, zwalę na pana swoje dzisiejsze spóźnienie do pracy.

– W spóźnianiu się do pracy jestem najlepszy, Aaron to potwierdzi. – Skinął ruchem głowy na swojego, jak mi się wydawało, kolegę.

Obydwaj się zaśmiali, wstając. Loczek wyciągnął przed siebie dłoń, którą niepewnie chwyciłam. Pomógł mi wstać. Musiałam przyznać, że uwaga, jaką na mnie skupili, była odrobinę natarczywa. Aaron wlepiał we mnie mroczne spojrzenie, zupełnie jakby się nad czymś zastanawiał.

Loczek oderwał wzrok od mojej twarzy, wpatrując się w moją poparzoną rękę. Uśmiechnął się pod nosem, po czym pokazał ranę kumplowi.

– Pechowy poranek, co? – zapytał mnie ten, którego imię jeszcze nie padło.

– Można tak powiedzieć, proszę pana – odparłam, cały czas przyciskając chustkę do nosa, czułam, że krwawienie zaczęło ustępować.

– To dobre miejsce dla tak wypadkowych osób. – Wzruszył ramionami. – Dla studentki medycyny to dobra praktyka.

– Och nie, ja tu tylko sprzątam. – Posłałam im cierpki uśmiech, który odwzajemnili, wymieniając spojrzenia.

Aaron otworzył przede mną drzwi, zgrywając gentlemana. Nie miałam innego wyjścia, więc przemknęłam przez próg i ruszyłam korytarzem do sali pielęgniarek, gdzie zazwyczaj zostawiałam swoje rzeczy. Niespodziewanie obaj poszli za mną, przez co przeszły mnie dreszcze. Moją uwagę od idącej za mną dwójki, skutecznie odwrócił kolejny donośny, męski głos dobiegający z pomieszczenia, do którego zmierzałam. Zatrzymałam się w pół kroku.

– Nie obchodzi mnie to! – krzyk rozniósł się echem po korytarzu. – Ma mieć całodobową opiekę. – Po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz, pod wpływem którego zrobiłam krok wstecz.

Zdecydowałam się na przeczekanie kłótni. Ostatnie czego potrzebowałam, to znalezienie się pośrodku nerwowej sytuacji.

– Panie Davies, proszę o wyrozumiałość. – Po korytarzu rozniósł się stłumiony głos oddziałowej.

– Nie interesują mnie pani obawy, mam świadomość waszego skorumpowania – zarzucił jej, nie kryjąc zirytowania. – Proszę wyznaczyć jedną odpowiedzialną osobę, a zakończymy temat – dodał zdecydowanie ciszej. W jego wypowiedzi wyczułam groźbę, co zmusiło mnie do wykonania kolejnego kroku wstecz, wskutek czego uderzyłam o klatkę piersiową mężczyzny w eleganckiej, czarnej koszuli. Niemal natychmiast od niego odskoczyłam, obracając się w jego stronę i posyłając mu wymuszony przepraszający uśmiech. Zrobiłam krok, usiłując go wyminąć, ale zanim zdążyłam to zrobić, zostałam złapana w talii i unieruchomiona.

– Gdzie się wybierasz? – zapytał ten w garniturze.

– Muszę iść do łazienki – rzuciłam na poczekaniu. – Proszę mnie przepuścić.

Odpowiedziały mi ich śmiechy, a gdy usiłowałam się wyrwać z silnego uścisku, zostałam przerzucona przez bark Aarona. Szarpnęłam się, próbując się wyrwać. Następnie zaczęłam się wić, aby dać sobie szansę na ucieczkę. Za żadne skarby nie rozumiałam, dlaczego prowadzili mnie prosto do miejsca, od którego chciałam być jak najdalej.

Mój zapał do ucieczki ostudził widok drugiego z mężczyzn, który wyciągnął pistolet z kabury ukrytej pod marynarką. Nie mogłam pojąć, jakim cudem nie zauważyłam wcześniej, że ma broń. Przekrzywił delikatnie głowę w prawo, bawiąc się pistoletem, po czym przycisnął palec wskazujący do swoich ust, nakazując mi tym gestem, bym była cicho. Serce podeszło mi do gardła. Zgodnie z jego wolą zamilkłam, ale nie potrafiłam stłumić drżenia warg. Zauważywszy to, wyciągnął dłoń ku mojej twarzy i pieszczotliwie pogładził mój policzek. Ten gest sprawił, że zaczęłam szlochać.

Brunet nieustannie szedł za mną, wbijając swój przeszywający wzrok w moje oczy. Czułość jego gestów i mordercze spojrzenie nierealnie ze sobą kontrastowały. Usiłowałam przestać płakać, ale pistolet w jego dłoniach zupełnie mi tego nie ułatwiał.

Dopiero w pokoju pielęgniarek zostałam odstawiona. Odruchowo zrobiłam krok w tył na widok trzeciego, barczystego mężczyzny w garniturze, który, słysząc mocne kroki, zwrócił się w naszym kierunku. Czarny materiał okalał jego mięśnie, a w dłoni znajdowała się broń. Chciałam się cofnąć, ale wpadłam na klatkę piersiową faceta, który mnie tu przyniósł. Łapałam rwane oddechy, spoglądając na siedzące sztywno pielęgniarki.

– Matthew, zobacz, kogo znalazłem – zaczął wesoło Loczek. – Całkiem ładna niezdara.

Po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz, gdy określił mnie tamtym mianem. Zacisnęłam powieki, kiedy Matthew zbliżył się do mnie. Uderzyłam plecami o pierś mężczyzny, nieustannie cicho szlochając.

Matthew stał blisko mnie. Czułam to całą sobą i nie musiałam uchylać zaciśniętych powiek, aby się przekonać.

– Otwórz oczy – rozkazał.

Niespiesznie wykonałam polecenie, wpadając prosto w jego niemalże czarne tęczówki. Spojrzał na mnie jak wąż gotowy do ataku, po czym uniósł pistolet i lufą odgarnął włosy z mojego czoła. Mogłabym przysiąc, że jego wargi wygięły się na sekundę w delikatnym uśmiechu, gdy zadrżałam.

– Proszę… – szepnęłam, odchylając głowę.

– Jak masz na imię? – zapytał przeraźliwie niskim tonem, sunąc pistoletem wzdłuż mojej kości policzkowej.

– Hope. – Żółć podeszła mi do gardła, gdy bronią otarł łzy spływające po moich policzkach.

Zacisnęłam powieki, a z gardła oprawcy wypłynął ochrypły śmiech.

– Zabawne, że to akurat nadziei nam potrzeba – zastanowił się na głos, nawiązując do mojego imienia, po czym się wyprostował. – To co, pani Jones, ta mała się nadaje? – zwrócił się do mojej przełożonej.

Rozszerzyłam oczy w panice, błagając ją spojrzeniem, aby się nie zgadzała.

– Tak, panie Davies. Hope jest bardzo pomocna – powiedziała jednym tchem, nawet nie spoglądając w moim kierunku.

Matthew spojrzał na mnie kątem oka, a potem skinął głową w kierunku drzwi, dając jakiś znak pozostałym mężczyznom.

Zostałam złapana za ramię i pociągnięta w kierunku wyjścia, a potem zaciągnięta korytarzem do jednej z sal. Dopiero gdy zatrzasnęły się za nami drzwi, poczułam otaczający mnie chłód i panikę bijącą z mojego serca. Cała się trzęsłam, spoglądając na trzy postawne ciała przede mną. W końcu mój wzrok padł na mężczyznę na łóżku szpitalnym. Zmarszczyłam brwi, analizując sytuację.

– Ale ja się nie znam na pielęgniarstwie – rzuciłam pospiesznie, opuszczając ręce wzdłuż ciała, co spotkało się z prychnięciami.

Matthew skinął głową, a Aaron od razu ruszył w wyznaczonym kierunku. Przycisnęłam obie ręce do brzucha. Aaron po chwili znalazł się za mną. Jedną ręką złapał mnie w talii, a drugą ścisnął moją żuchwę, dbając, abym patrzyła prosto na Daviesa. Usiłowałam się miotać, co tylko spowodowało wzmocnienie uścisku i sprawiło mi ból. Jęknęłam, czując szorstkie palce wbijające się jeszcze mocniej, co miało przywołać mnie do porządku.

Matthew ruszył w moim kierunku, przycisnął pistolet do mojego czoła. Zacisnęłam powieki, a w moich oczach znowu zgromadziły się łzy. Nie upadłam tylko dlatego, że Aaron mocno mnie trzymał.

– Proszę, nie zabijaj mnie – załkałam, trzęsąc się jak osika.

– Nie zrobię tego, jeśli mi coś obiecasz – oświadczył. – Gwarancją twojego życia jest życie tego mężczyzny na łóżku. Będziesz przychodziła tu codziennie i pilnowała pod naszą nieobecność, aby nikt niepożądany nie wszedł do tej sali. Będziesz miała na oku każdą osobę, która przekroczy próg. Rozumiesz? – zapytał.

– Tak – szepnęłam, gdy docisnął broń mocniej do mojej skóry. – Proszę…

– Przysięgnij.

– Przysięgam – wydukałam.

– Aaron, puść ją – rozkazał Matthew, przy okazji chowając pistolet. – U nas nie ma umów, nie ma kamer i kontroli. Będziesz o niego dbać, bo mi to przysięgłaś, a jeśli zawiedziesz, spotka cię los gorszy od śmierci.

Ogarnęła mnie niesamowita ulga, gdy mężczyzna zabrał ręce z mojego ciała.

Wzięłam głęboki wdech, patrząc uważnie, jak Matthew chował broń do wewnętrznej kieszeni marynarki, po czym poprawił poły odzieży. Otarłam oba policzki, po czym przesunęłam się lekko w prawo.

Kiedy wydawało mi się, że zbierają się do wyjścia, ten z loczkami zabrał moją torbę.

– To zostaje za drzwiami – oświadczył.

Nie miałam siły się sprzeczać, ani dyskutować. Po prostu liczyłam, że moja własność faktycznie będzie na mnie czekała na korytarzu. Matthew podszedł do śpiącego mężczyzny i przelotnie dotknął jego ramienia. Gdy ponownie na mnie spojrzał, zacisnął szczęki. Pozostali mężczyźni opuścili pomieszczenie bez zbędnych słów, jednak gdy najbardziej przerażający z nich miał wyjść, zatrzymał się na moment obok mnie i spojrzał w moje oczy z nieopisaną wyższością.

– Jesteś mądra, prawda? Nie zmusisz mnie do udowodnienia, że dotrzymuję słowa? – zapytał.

– Nie zmuszę, proszę pana – odparłam potulnie.

Zerknął na mnie z powątpiewaniem, a jego brew podjechała do góry. Uniósł dłoń i poklepał mój policzek, po czym wyszedł, zostawiając po sobie nieopisane napięcie.

Westchnęłam, czując, jak traciłam siłę w mięśniach. Musiałam przymknąć powieki i ukucnąć, aby nie upaść z tego nadmiaru wrażeń. Wplotłam palce we włosy i przeczesałam je w nerwowy sposób.

– Nie panikuj, przecież cię nie zabił. – Pomyślałam na głos, oddychając głęboko, by się uspokoić.

Wstałam i ruszyłam w kierunku szpitalnego łóżka. Poświęciłam mężczyźnie sekundę swojej uwagi, po czym złapałam w palce jego kartę medyczną.

– Więc nazywa się pan Anthony Davies – zaczęłam. – I trafił pan tu, z powodu… – przeciągnęłam ostatnią literę, odszukując pożądanej przeze mnie informacji. – No tak. – Pstryknęłam palcami. – Rana postrzałowa. Mogłabym się zdziwić, gdyby nie tamci, którzy przed chwilą do mnie celowali. – Uśmiechnęłam się ponuro.

Odłożyłam kartę na miejsce i podeszłam bliżej Anthony’ego. Leżał tak spokojnie, że mogłabym podejrzewać, iż już dawno nie żył.

Omiotłam wzrokiem jego nagie, umięśnione ramiona spoczywające wzdłuż ciała. Jego opalenizna kontrastowała ze śnieżnobiałą pościelą. Anthony miał ciemne włosy i wyraźnie zarysowaną linię żuchwy. W karcie informacyjnej było napisane, że ma trzydzieści lat, wyglądał na tyle.

Przez chwilę skupiałam się na mnóstwie kabelków podłączonych do jego rąk, które kontrolowały funkcje życiowe. Kilka przewodów było przytwierdzone do klatki piersiowej, zaraz nad bandażem opinającym jego szeroką pierś.

Musnęłam palcem wierzch maski tlenowej, która wypełniała się parą z każdym oddechem mężczyzny.

Przyłapałam się na tym, że nie mogłam przestać na niego patrzeć.

Nadal drżałam, targało mną wiele emocji. Bałam się, ale było w nim coś tak kojącego, że nie potrafiłam się powstrzymać od muśnięcia opuszkiem palca po jego gładkim policzku. Usłyszałam hałas, wystraszyłam się i przycisnęłam dłoń do klatki piersiowej.

Pospiesznie spojrzałam w kierunku drzwi, przymknęłam powieki i złapałam mocny oddech przez nos, rozbawiona swoim zachowaniem.

– Ktoś mówi do pana Tony? Chyba nie, prawda? – zapytałam samą siebie. – Zdecydowanie wygląda pan bardziej na Anthony’ego niż Tony’ego. – Usiłowałam żartować, a w międzyczasie zajęłam miejsce na rozkładanym fotelu w rogu pomieszczenia.

Przez chwilę siedziałam w ciszy i bawiłam się swoimi palcami, ale tak dawno nikomu się nie zwierzałam, że nie potrafiłam się powstrzymać, gdy obok mnie leżał bierny słuchacz. Zagryzłam dolną wargę, spoglądając na niego kątem oka. Westchnęłam, po czym zaczęłam mówić.

– Jestem Hope, proszę pana. – Przez chwilę zastanawiałam się, czy czasem nie straciłam resztek zdrowego rozsądku. – Nie lubię swojej pracy, ani szefa. – Mimowolnie się wzdrygnęłam. – Bolą mnie plecy przez mojego współlokatora, który kazał mi spać na zapadniętym materacu, co jest też moją winą, bo nie potrafiłam powiedzieć nie.

Przesunęłam dłońmi po materiale moich ciemnych jeansów, i mimowolnie zerknęłam na pęcherze na dłoni. Uniosłam wzrok na Anthony’ego i przygryzłam zębami dolną wargę.

Nie miałam nikogo, kompletnie nikogo, kto mógłby mnie wysłuchać. Może i nie powinnam była mówić do tego konkretnego człowieka, ale przecież mnie nie słyszał. Potrzebowałam jedynie wyrzucić z siebie wszystkie złe emocje. Chciałam w końcu wyzbyć się tego, co tak bardzo przygniatało mnie do ziemi. Tego, co sprawiało, że przestawałam się uśmiechać, co obdzierało mnie z młodości i sprawiało, że czułam się, jakbym miała sześćdziesiąt lat, zamiast dwudziestu. Chciałam wyrzucić z siebie wszystko, co wydzierało blask moich oczu i zastępowało go nieznośną nicością.

– Jestem głodna, proszę pana, a nie wzięłam ze sobą niczego do jedzenia – mruknęłam pod nosem. – Chyba nie mogę stąd wyjść, żeby coś kupić. Wolę nie sprawdzać, co by się stało, gdyby ktoś tu wszedł pod moją nieobecność. – Uśmiechnęłam się smutno. – Mieszkam z takim jednym, ma na imię Noah. Poznaliśmy się przez przypadek, ale on chyba nie jest wobec mnie fair. Przestał dokładać się do rachunków, które powinniśmy płacić na pół. Martwi mnie to, bo wszystkie pieniądze, które odłożyłam podczas rocznej przerwy pomiędzy liceum a studiami, były przeznaczone na inne rzeczy. Teraz ciągle mi ich ubywa, a ja nie wiem, co mam robić. Lubiłam go, ale on chyba nigdy nie lubił mnie. Chyba wiedział, jak naiwna jestem i dlatego ze mną zamieszkał – szepnęłam, wyginając palce u rąk. – On chyba mnie wykorzystuje, a ja nie chcę, żeby okazało się to prawdą. Tak bardzo tego nie chcę, że wmawiam sobie, że po prostu jest nieporadny, a ja pomocna. – Odwróciłam wzrok i wytarłam wilgotne policzki. – Ale to nie jest prawdą. – Westchnęłam. – On po prostu jest wyrachowany, a ja głupia – przyznałam sama przed sobą.

Spojrzałam w bok i przełknęłam ciężko ślinę.

– Nie lubię jeździć metrem. – Skupiłam się na innym temacie. – Dziś ktoś mnie dotknął i to było straszne. – Zacisnęłam powieki. – Jutro wstanę wcześniej i przyjdę tu pieszo. Pewnie twoja dziewczyna nie ma takich problemów, prawda? Pewnie nikt jej nie dotyka bez pytania, bo w końcu pańscy koledzy mają pistolety, i pan pewnie też posiada broń. – Uśmiechnęłam się. – Dobry z pana słuchacz, i zachowa pan to wszystko dla siebie, zgadza się? – Pstryknęłam palcami, opierając się o oparcie fotela, a kolana podkuliłam pod pierś.

Siedziałam przy pacjencie całe dwanaście godzin. W końcu zdecydowałam się wrócić do domu. Chciałam, żeby Noah po mnie przyjechał, ale jak to miał w zwyczaju, nie odbierał telefonu. Spojrzałam na nieodczytane wiadomości. Była tam jedna od mojego współlokatora, w której poprosił, abym wracając, zrobiła zakupy.

Nie odpisałam na tamtą wiadomość, oczywiście kierując się do sklepu, w celu zrobienia nieszczęsnych zakupów.

W domu zastał mnie całkowity bałagan, a jedynym usprawiedliwieniem na zaistniały stan rzeczy był krótki liścik przyczepiony do lodówki.

Hope, gdybyś mogła posprzątać, byłoby świetnie! Zrobiłem mały before u nas, wrócę nad ranem. Zastaw drzwi krzesłem, obiecuję jutro naprawić zamek.

Ruszyłam w kierunku kanapy, wzięłam poduszkę, przycisnęłam ją do twarzy i krzyczałam, aż zaczęło brakować mi sił.

ZABIJĘ ICH WSZYSTKICH

Anthony

Usłyszałem ją jako pierwszą. Ściągnęła mnie na ziemię i pozwoliła się rozpłynąć w melodyjności swojego głosu – to było przyjemne.

Hope, bo tak mi się przedstawiła, mówiła niepewnym tonem, jej głos wydawał się stłumiony, zupełnie jakby usiłowała się nie rozpłakać. Chociaż nie miałbym nic przeciwko temu. I nie miałem, gdy faktycznie się rozpłakała.

Mówiła tak przykre rzeczy, że i ja zacząłem odczuwać wewnętrzny ból.

Właścicielka tego niezwykle melodyjnego głosu opowiedziała mi, jak przebiegł jej poranek. Nie rozumiałem czemu, ale wtedy wyjątkowo mocno zdenerwowało mnie bestialskie zachowanie przypadkowych osób w miejscach publicznych.

Nie chciałem, żeby ktoś ją dotykał, powinna dać mi znać, jak ten ktoś się nazywa. Zapamiętałbym jego nazwisko – to było kluczowe – i rozliczył się po przebudzeniu z jego właścicielem. Chociaż przypuszczałem, że ostatnie, co przyszło jej do głowy, to pytanie o nazwisko.

Gdybym mógł mówić, poprosiłbym, aby kolejnym razem o to zapytała, żebym wiedział, komu powinienem przystawić pistolet do głowy.

Wtedy nie wiedziałem i czułem się podle, bo nie bywałem bezbronny, czy też tak nieskuteczny.

Hope mówiła, że bolały ją plecy, bo jakiś frajer, z którym dzieliła łóżko, kazał jej spać na zapadniętym materacu. Miałem nadzieję, że dzieliła się z nim tylko łóżkiem, a nie przy okazji swoim ciałem. Taki egoista nie zasługiwał na ciało kogoś, kto miał tak piękny głos. Jeżeli powiedziałaby mi, że ją skrzywdził, to czułem, że mógłbym się obudzić i być skłonnym do morderstwa w ciągu pięciu minut. To wszystko dlatego, że jej głos przyjemnie ściągał mnie na ziemię, z przeraźliwej ciemności i pustki, w jakiej się znalazłem.

Hope dotknęła mnie po raz pierwszy właśnie tamtego dnia, a ślady jej palców pozostawiły na moim ciele przyjemne mrowienie.

Jeszcze dłuższą chwilę czułem przyjemne ciepło opuszków jej palców na policzku. Miałem nadzieję, że wciąż byłem ogolony i prezentowałem się w miarę atrakcyjnie. Chociaż gdyby było inaczej, to czy chciałaby mnie dotykać? Pewnie nie, ale podczas moich rozważań jej dotyk ustał, a ja tak bardzo chciałem, żeby znów mnie dotknęła.

Chociaż bardziej pragnąłem, żeby coś zjadła, bo jak dotąd nie spożyła żadnego posiłku. Mnie dokarmiali kroplówkami, a ją? Przez cały czas, gdy byliśmy razem, słyszałem jedynie jej głos, żadnego innego. Nikt nie przyniósł dla dziewczyny nawet suchej bułki. Intrygowało mnie, ile czasu spędziliśmy razem. Nie miałem wątpliwości, że dowiedziałbym się tego, gdyby Matthew w końcu przyszedł sprawdzić, co u mnie. Przecież musieli ją wypuścić, tak? Chociażby na noc.

Jednak, czy nie lepiej byłoby, gdyby spała ze mną? Mój materac zdawał się być wygodny, a chętnie podzieliłbym się z Hope swoim ciepłem, bo palce miała lodowate jak płatki śniegu.

***

– Jezu stary, wstawaj… – Westchnął Matthew. – Jeżeli obudzisz się dziś po szóstej, zobaczysz ładną dziewczynę. – Zachęcił mnie.

Och tak? Opowiedz mi o niej więcej.

– Blondynka. Lubisz blondynki, prawda? – Zaśmiał się cicho. – Tylko nie wyobrażaj sobie zbyt dużo. To małolata, ma dwadzieścia lat. Eh, dopiero co miała urodziny.

Już wyobraziłem sobie za dużo i zaczynam rozumieć, czemu mówi do mnie na „pan”.

– Colin uderzył ją drzwiami całkiem przypadkiem – parsknął, a ja mentalnie zacisnąłem pięści. – Trochę ją postraszyłem pistoletem. Była nieobeznana, więc zgodziłaby się na wszystko. Będzie cię dobrze pilnować pod naszą nieobecność. – Poklepał mnie po ramieniu. – W sumie to za chwilę powinna tu być. Wróć, powinna tu być dziesięć minut temu. Mam nadzieję, że nie uciekła do innego stanu – zauważył.

Och lepiej żebyś miał rację, a nie nadzieję. Nie ręczę za siebie, jeśli wstanę i dziewczyny tu nie będzie przez wasze groźby.

– Poza tym to serio powinieneś już wstać, zostawiłeś nam tyle roboty, że doba jest dla nas za krótka. Przez to wszystko nie mam czasu nawet założyć kamer w tej twojej sali. Nawet jeszcze nie prześwietliłem tej dziewczyny. Ktoś mi sprawdził tylko czy była karana i jej stan cywilny, nie wiem po chuj, przecież nikt się z nią nie będzie żenił. – Zaśmiał się. – Potrzebujemy, żebyś wrócił, bo martwię się, że coś ci się stanie. Martwię się, że ktoś przekupi ochronę. Od postrzału nie ufamy nikomu. Cholera, wzięcie obcej dziewczyny wydało nam się lepszym pomysłem, niż skorzystanie z usług własnych pracowników.

Wtedy trzasnęły drzwi.

– Twoja torba zostaje za drzwiami – powiedział wyniośle. – Nie będę tolerował takiego spóźnialstwa. Poza tym, jak ty do cholery jasnej wyglądasz? – zapytał, ją wyraźnie… zniesmaczony? Oburzony?

– Złapał mnie deszcz – mruknęła pod nosem.

Cholerny idioto, zaproponuj jej coś ciepłego do picia. Jedź kupić ciuchy na przebranie. Cokolwiek. Zapytaj, czy miała czas na śniadanie. Eh, po prostu kup jej śniadanie. Stać cię. Może zaspała i nic nie jadła od wczoraj? Nie krzycz na nią, tylko zrób coś, żeby jej pomóc.

– Masz coś na przebranie? – zapytał.

– Nie – odparła stłumionym głosem.

– Rozumiem.

Tyle? Rozumiesz?! Człowieku weź się ogarnij, bo jak wstanę... Co ty możesz rozumieć? Wsiądziesz za chwilę do swojego wypasionego auta i nawet kropla deszczu na ciebie nie spadnie. Cholerny ignorant, nawrzucałem mu w myślach.

– Dziś tak samo jak jutro, zostajesz na około dwanaście godzin. Wieczorem zmienię cię ja albo Colin – rzucił rzeczowo.

– Dobrze, proszę pana – odpowiedziała mu.

Słyszałem, jak Matthew idzie i zamyka za sobą drzwi, a Hope wzięła głęboki wdech.

– Cześć, panie Anthony – zwróciła się do mnie, robiąc niespieszne kroki w moim kierunku.

Wejdź pod kołdrę, połóż się obok mnie. Ogrzej się i powiedz ochronie przed drzwiami, że mają przynieść ci jedzenie. Powołaj się na Matta. Zrób cokolwiek, abym przestał się tak martwić. Zabrał ci torbę z pożywieniem, prawda? Zostawił cię bez jedzenia na cały dzień. Powiedz mu coś. Powiedz, że mnie słyszysz i przysięgnij, że kopniesz mojego brata w jaja, jeśli jeszcze raz odezwie się do ciebie takim tonem.

Musnęła swoimi palcami moją kość policzkową, a kropla wody z jej ubrania spadła na moje przedramię. Westchnęła ciężko i opadła na ten sam fotel co wczoraj. Wiedziałem to, bo mówiła mi, jaki był wygodny.

– Miałam ciężki poranek, panie Anthony, mogę się chwilę zdrzemnąć? – zapytała. – Nie zabiją mnie za to? – upewniła się.

Jak tylko wstanę, to ich rozszarpię gołymi rękoma. Obydwóch, a potem tego frajera, z którym mieszka. Ktoś powinien mi to wszystko zapisać, bo zaczynam się obawiać, że mogę nie zapamiętać tylu ofiar.

Słyszałem, jak przysunęła fotel bliżej mnie, a potem opadła na niego ciężko, z głośnym westchnieniem. Złapała mnie za dłoń. Chryste, była tak zimna. Pierdolony Matthew Davies martwiący się tylko o rodzinę i Agnese Espasito. Korona by mu z głowy nie spadła, gdyby pomartwiłby się, chociaż raz, o kogoś z zewnątrz. Zwłaszcza, jeśli byłaby to przemoczona młoda kobieta.

– Panie Anthony, pod łóżkiem jest torba z ubraniami, czy mogłabym sobie coś pożyczyć? Chyba nie zasnę w tych mokrych ciuchach – mruknęła pod nosem, jakby była faktycznie zakłopotana.

Puściła moje palce, słyszałem, jak wstaje, a później coś chrupnęło – zapewne, gdy kucnęła, aby wyjąć spod łóżka torbę i zaśmiała się cicho.

Wtedy pierwszy raz usłyszałem jej śmiech.

Moje serce zabiło szybciej i chciałem zrobić coś, żeby usłyszeć ten dźwięk ponownie. To było jak skowronki o świcie w środku lasu. Jej śmiech przywodził na myśl najszczęśliwsze chwile – wypad w góry na narty, uczucie mrozu na policzkach.

Chciałem zobaczyć roześmianą twarz, tej ptaszynki.

A potem parsknęła gorzko, ściągając mnie na ziemię.

– Panie Anthony, ceny tych rzeczy przewyższają wartość mojej wypłaty – przyznała. – Nie powinnam tego zakładać, to zbyt drogie. Boję się, że przypadkiem uszkodzę jakiś fragment tej bluzy.

Nie myśl o tym, tylko po prostu załóż to na siebie. Proszę. A jeżeli którykolwiek z nich zwróci ci uwagę, to zostaw to mnie. Przysięgam, że wtedy zrobię naprawdę wszystko, by wstać w ciągu sekundy. Obiecuję, że zostawię ci wszystkie moje bluzy, żebyś nigdy więcej nie musiała marznąć. Załóż to, a ja przysięgam, że zaraz po przebudzeniu postawię świat na nogach, żeby tylko o ciebie zadbać.

Westchnęła głośno, zupełnie jakby mnie usłyszała. Jej ubranie z głośnym chlupnięciem opadło na podłogę. Musiało być naprawdę mokre, a ona stała przede mną, albo naga, albo w samej bieliźnie.

Serce zabiło mi szybciej, chociaż urządzenie monitorujące tego nie zarejestrowało. Zupełnie jakby nic takiego nie miało miejsca.

Słyszałem szelest – chyba się przebrała, mam nadzieję, że w moje ciuchy. Podobała mi się ta myśl. Cieszyłem się, że to zrobiła. Zaczęła iść, a potem otworzyła jakieś drzwi. Słyszałem, jak woda ze zlewu zaczyna lecieć, następnie do moich uszu dobiegł dźwięk wyżymanej wody, zapewne z jej ubrań.

– Proszę pana, pożyczyłam jeszcze skarpetki – powiedziała, siadając na fotelu, który skrzypnął w charakterystyczny sposób.

Złapała mnie za palce, którymi, jak na złość, nie mogłem ruszyć, pomimo tego, że się starałem. Robiłem naprawdę wszystko, żeby odwzajemnić jej gest.

– Ależ pan ciepły – szepnęła sennie.

Więcej się nie odezwała. Wiedziałem, że trwała przy mnie, tylko przez uścisk jej palców i przyjemne głaskanie, które mi zapewniła. Świadomość, że była przy mnie, w moim ubraniu, rozgrzewała moje serce. Czułem się dobrze z tym faktem. A potem zaburczało jej w brzuchu i ponownie zacząłem czuć niepokój. Nie wiedziałem, ile czasu upłynęło do momentu, gdy się przebudziła. Natomiast to, co powiedziała, uderzyło prosto w moją duszę. Zabawne. Myślałem, że sprzedałem ją diabłu już dawno temu.

– Jestem bardzo głodna, panie Anthony – powiedziała.

Zdecydowanie miałem duszę, a jak się okazało, nawet sumienie.

– Wczoraj wróciłam do domu bardzo późno i musiałam posprzątać po resztkach imprezy mojego współlokatora, a jak już skończyłam, był środek nocy i zapomniałam cokolwiek zjeść. Wiem, że obiecałam to zrobić, ale musi mi pan wybaczyć – szepnęła. – Potem Noah wrócił o trzeciej i dobijał się do drzwi. Wie pan, gdyby zamek działał, to mógłby otworzyć je sobie kluczem, a przez to, że był zepsuty, musiałam wstać i odblokować klamkę zastawioną krzesłem. – Parsknęła gorzko, gładząc moje palce. – Od ponad miesiąca proszę, żeby to naprawił.

Podaj mi nazwisko, Hope, potrzebuję jego nazwiska. Mam nadzieję, że do czasu, aż wstanę, ten koleś zniknie z twojego mieszkania i będę go musiał poszukać, by się zemścić.

– Zaczął wymiotować i musiałam posprzątać – westchnęła. – A gdy już względnie ogarnęłam, i jego i nasze mieszkanie, musiałam iść do pracy. Przyszłam pieszo, tak jak postanowiłam. I cieszę się, że tu jestem. Gdybym miała wykonywać swoje zwyczajne obowiązki, nie dałabym rady – przyznała. – Teraz po prostu mogę odpocząć. Chyba lubię przy panu siedzieć. Nie muszę słuchać narzekań pielęgniarek i swojego szefa. – Ziewnęła. – I nikt tu nie przychodzi. – Wydała się tym faktem zadowolona. – Mogę ponarzekać na cały świat, bo mnie nie słyszysz i nie będziesz miał okazji ocenić mojej nieporadności – westchnęła, łącząc nasze palce.

Gdybyś tylko wiedziała…

ZAMIEŃMY SIĘ

Hope

Wgryzłam się w bułkę z serkiem, jakby była daniem z pięciogwiazdkowej restauracji. Przymknęłam powieki, żując pieczywo, a następnie popiłam posiłek kawą z automatu.

Ciastka, które upiekłam, zjedli Colin i Aaron. Kazali mi upiec kolejną partię na następny dzień.

Tak im smakowały, że nie zostawili dla Anthony’ego nawet jednego do powąchania.

Odłożyłam kubek na stolik i wróciłam wzrokiem do mojego prywatnego pacjenta, którego doglądam od blisko tygodnia. Lubiłam tu przychodzić i opowiadać mu o wszystkim. Lubiłam to, że nikt poza mną nie miał wstępu do tego pomieszczenia. No prawie. Raz w tygodniu mógł przychodzić ordynator, a tym samym mój szef. Wszystkie sprawy higieniczne były załatwiane, gdy Matthew przychodził wieczorem. Podobno twierdził, że bez jego kontroli nikt nie zrobiłby tego wystarczająco dobrze.

Przyłapałam się na tym, że mam pesymistyczne myśli wiążące się z powrotem Anthony’ego do zdrowia. Zaczynałam pragnąć, by tkwił w tym stanie dłużej. Żebym mogła odetchnąć i spać przy nim do południa. W mojej pracy bywało różnie, a ta sala okazała się ostoją i bezpiecznym miejscem.

Czułam potrzebę fizycznego kontaktu z nim, sprawiało mi to przyjemność.

Dotykanie jego dłoni stało się moją rutyną; w domu brakowało mi bliskości. Znałam na pamięć jej strukturę, układ linii papilarnych, małe blizny.

Nawet po jego rękach można było stwierdzić, iż Anthony Davies miał trzydzieści lat. Wyglądał na dojrzałego mężczyznę. Z tego, co wyczytałam na jego temat w internecie, był bardzo majętny, a z tego, co zdążyłam zauważyć, obserwując jego braci, to równocześnie niebezpieczny.

– Nie wierzę, że udzieliłeś wywiadu dla tego brukowca. – Zaśmiałam się, głaszcząc jego rękę. Odłożyłam bułkę na szafkę, wyjęłam telefon z kieszeni spodni i zaczęłam przeglądać informacje na temat Anthony’ego. – Przystojny, bogaty i wolny – wyrecytowałam, rozbawiona tytułem. – Przystojny na pewno – zgodziłam się, spoglądając na niego. – Mnie też się pan podoba – dodałam pod nosem, a następnie szybko odchrząknęłam, wracając wzrokiem do artykułu.

Nieustannie ściskałam jego dłoń.

– Chyba ktoś chciał zaaranżować panu małżeństwo, bo to wygląda jak ogłoszenie matrymonialne – dodałam po chwili, spoglądając na męskie rysy twarzy, wyraźnie zarysowaną szczękę i wydatne kości policzkowe.

Anthony Davies mi się podobał.

Zarumieniłam się i nerwowo przeczesałam włosy palcami, a następnie odłożyłam telefon, zupełnie jakbym przeczuwała, że ktoś wejdzie do sali, bo dokładnie w tamtej samej chwili klamka drgnęła. Wstałam pospiesznie, jednocześnie puszczając dłoń mężczyzny. Zobaczyłam ordynatora, który uśmiechał się do mnie szeroko.

Wymusiłam podobny wyraz twarzy, po czym zrobiłam krok wstecz.

– Ależ nieszczęście mnie spotkało – zaczął rozbawiony, stając u brzegu łóżka. – Zamknęli tu moją ulubienicę. – Puścił mi oczko.

Schowałam dłonie za plecy i miażdżyłam swoje palce. Przyglądałam się, jak mężczyzna zapisywał coś na kartce. Biały kitel opływał jego dobrze zbudowane ciało, a szary dres, znajdujący się pod spodem, prezentował się naprawdę nieźle.

Gdybym nie była nim tak zniesmaczona, mogłabym się zachwycić tym mężczyzną.

Ordynator był rosły, miał idealnie ułożone włosy oraz imponująco zadbane dłonie. Zawsze wyglądał nienagannie i potrafił żartować.

Szkoda, że w środku był zgniłym kawałkiem ogryzka po jabłku.

Unikałam jego spojrzenia, które wprawiało mnie w dyskomfort, panikę. Zaczynałam drżeć i oddychać płycej. Spojrzałam na śpiącego mężczyznę i nagle zapragnęłam, żeby się obudził. Zapragnęłam tego tak bardzo, że niemalże wypaliłam dziurę w jego przymkniętych powiekach, błagając siłą woli, aby wyrwał się z tego stanu.

Najlepiej teraz, już, w tej chwili.

– Bardzo za tobą tęskniłem – oświadczył, przechodząc do prawdziwego powodu, dla którego tego dnia odwiedził salę Anthony’ego.

Bynajmniej nie chodziło mu o zdrowie podopiecznego.

Po prostu zgłodniał, a zawsze kiedy potwór głodnieje, szuka swojej ofiary.

Szuka kogoś, kto będzie się bał i bronił, bo wszystkie potwory najbardziej lubią strach.

I wcale nie czają się pod łóżkiem, bestie stają z nami twarzą w twarz, w blasku słońca.

Potwory nie mają broni, mają za to uśmiech wymalowany na ustach i wypowiadają czułe słowa.

– Hope, podejdź do mnie – powiedział ordynator, wypełniając przestrzeń pomiędzy nami nieprzyjemnym napięciem.

Uniosłam na niego przepełniony bólem wzrok i zaprzeczyłam ruchem głowy. Zaśmiał się cicho, odkładając dokumenty na nogi Anthony’ego. Szef podparł się o ramę łóżka dłońmi i spojrzał na mnie intensywniej. Nagle wszystkie jego uśmiechy uciekły, a twarz czterdziestojednolatka przybrała drwiący ton.