Randka w ciemno - Ella Andrup - ebook

Randka w ciemno ebook

Ella Andrup

3,7

Opis

Kendra, Emma Jo i Vega to trzy przyjaciółki, które regularnie rzucają sobie wyzwania. Tym razem wypadła kolej na Kendrę. Realizacja zadania kończy się namiętną nocą z ledwo co poznanym mężczyzną. Nazajutrz jednak życie toczy się jak dawniej, ale kobieta nie może całkiem uwolnić się od wspomnień. Sprawa komplikuje się, gdy Kendra ponownie spotyka swojego nocnego kochanka w pracy…

„Randka w ciemno” to pierwszy tom serii erotycznej Elli Andrup o życiu współczesnych kobiet w wielkim mieście. Do czego może doprowadzić ich niewinna gra w wyzwania? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 198

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (27 ocen)
13
4
4
2
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kasiunia333

Nie polecam

🤦
10
Zofijka57

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra, wciagajaca a przy tym mozna poznac choc troche osoby niewidzace. Dziekuje
10
Izabela_1977

Dobrze spędzony czas

szybka akcja, szybka miłość, szybko kryminał
00
DBaldyga_6

Nie oderwiesz się od lektury

warto przeczytac, polecam
00
Kijano46

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciepła opowieść przepełniona emocjami, ukazuje prawdziwą przyjaźń i miłość.
00

Popularność



Podobne


Ty­tuł ory­gi­nału: Ken­dras blind date

Prze­kład z ję­zyka duń­skiego: Do­rota Roz­ma­ry­now­ska

Co­py­ri­ght © L. Sher­man, 2023

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Rikke Ella An­drup

Re­dak­cja: Ju­styna Ku­kian

Ko­rekta: Aneta Iwan

ISBN 978-87-0237-499-5

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Pro­log

Cho­dzę ner­wowo po miesz­ka­niu. Ken­dra wy­bie­gła w zło­ści już kilka go­dzin temu. Nie za­dzwo­niła ani nie na­pi­sała. Nie od­pi­suje na moje ese­mesy. Kurde, ale je­stem głupi. Dla­czego po­zwo­li­łem jej odejść? Idiota ze mnie. Dla­czego nic nie po­wie­dzia­łem ani nie zro­bi­łem cze­goś, żeby ją za­trzy­mać? Czy już ją stra­ci­łem? Nie, nie po­zwolę na to. Mu­szę ją tylko od­na­leźć, a po­tem wszystko prze­ga­damy.

Gdy dzwo­nię po raz trzeci, Vega na­dal twier­dzi, że Ken­dra nie od­zy­wała się ani do niej, ani do Emmy Jo. Kur­czę, co ro­bić? Jak, do cho­lery, mam do niej do­trzeć? Z fru­stra­cji rwę włosy z głowy, prze­kli­nam i walę pię­ścią w ścianę. Nie po­maga. Mu­szę zna­leźć Ken­drę.

W po­śpie­chu ła­pię jesz­cze w przed­po­koju klu­czyki do sa­mo­chodu i scho­dzę na par­king pod­ziemny. Nie po­doba mi się, że mu­szę to zro­bić, ale wy­szu­kuję nu­mer i dzwo­nię do Aslana, jed­no­cze­śnie wrzu­cam bieg.

– Halo – od­zywa się szorstki głos.

– Aslan… Tu Lo­gan, od Ken­dry… – Nie koń­czę, Aslan mi prze­rywa.

– Prze­cież wiem, do li­cha, kim je­steś. Czego? – Te­raz już brzmi nie tyle szorstko, ile od­py­cha­jąco.

– Czy jest u cie­bie Ken­dra? – py­tam i nie­na­wi­dzę się za to. Po­wiedz, że nie, po pro­stu od­po­wiedz: nie! Wła­ści­wie jed­nak mam na­dzieję, że po­twier­dzi, wtedy wie­dział­bym przy­naj­mniej, gdzie ona jest.

– Ken­dra? Nie, no co ty. Nie mu­sisz jej od razu po­dej­rze­wać o… Ale co się dzieje? Dla­czego, do cho­lery, dzwo­nisz i py­tasz o nią? – Złość Aslana na­gle za­mie­nia się w nie­po­kój. – Coś jej się stało? Ostrze­gam, je­śli przez cie­bie…

Prze­ry­wam po­łą­cze­nie i jadę w kie­runku miesz­ka­nia Ken­dry.

Już z da­leka wi­dzę wy­soki apar­ta­men­to­wiec. Za­czyna mnie ogar­niać nie­zro­zu­miały lęk, jak­bym spóź­niał się na ja­kieś ważne wy­da­rze­nie. Par­kuję sa­mo­chód na pierw­szym wol­nym miej­scu, cho­ciaż jest prze­zna­czone dla nie­peł­no­spraw­nych. Wy­sia­dam i zer­kam w górę na bu­dy­nek.

Wo­kół pa­nuje ci­sza. Zmro­ziło mnie. Moje serce prze­staje bić. Krew od­pływa z mó­zgu i od razu za­czyna mi się krę­cić w gło­wie. Na bal­ko­nie miesz­ka­nia Ken­dry do­strze­gam dwie sto­jące obok sie­bie po­staci. Trzy­mają się za ręce, ale to nie dla­tego świat wo­kół mnie za­czyna się roz­pa­dać. Ci lu­dzie stoją po nie­wła­ści­wej stro­nie po­rę­czy.

– Ken­dra! Nie, Ken­dra!!! Nie skacz! – Za­czy­nam biec i za­uwa­żam Jimmy’ego. W de­spe­ra­cji krzy­czę do niego. Może jemu uda się ją po­wstrzy­mać. – Jimmy, po­móż jej… Ken­dra!!!

Wi­dzę po jej ru­chach, że za­nim zro­biła krok do przodu, usły­szała mnie. Jest jed­nak za późno. Nie da się jej ura­to­wać. Dziew­czyna spada już w kie­runku bez­li­to­snego chod­nika.

Moje serce za­styga. Czuję się, jakby ktoś wy­rwał mi je z piersi. Krzy­czę gło­śno i nie­przy­tom­nie. Ken­dra rzu­ciła się w to samo po­wie­trze, w któ­rym te­raz roz­cho­dzi się mój krzyk. Gdyby tylko słowa mo­gły schwy­tać tę naj­pięk­niej­szą, naj­cu­dow­niej­szą istotę, jaką kie­dy­kol­wiek w ży­ciu spo­tka­łem, a po­tem od­dać mi ją całą i zdrową.

To ozna­cza dla mnie ko­niec ży­cia.

Ken­dra chce umrzeć u mych stóp. Za­my­kam oczy i cze­kam na od­głos zde­rze­nia jej ciała z zie­mią…

Roz­dział 1

Kry­sta­liczny dźwięk ude­rza­ją­cych o sie­bie kie­lisz­ków gi­nie w okrzy­kach wzno­szo­nych przez nas to­a­stów. Przez chwilę za­lega ci­sza, w trak­cie któ­rej de­lek­tu­jemy się bo­ga­tym bu­kie­tem wina, po czym nie­mal chó­rem wzdy­chamy za­do­wo­lone.

Emma Jo od­zywa się jako pierw­sza.

– Ostat­nio trudno nam było umó­wić się na ta­kie spo­tka­nie. Zdaję so­bie sprawę, że je­stem pra­co­ho­liczką, ale wła­śnie dla­tego po­trze­buję was, dziew­czyny. Z kim in­nym mia­ła­bym ob­ga­dy­wać swo­ich ko­le­gów z biura? – Śmieje się, ale wiemy z Vegą, że mówi, co my­śli. Nie jest ła­two wy­trzy­mać w pracy z ty­ra­ni­zu­ją­cymi ko­le­gami, któ­rzy na­gmin­nie kradną ci po­my­sły i przy­pi­sują so­bie twoje suk­cesy.

– Nie mu­sisz prze­cież cze­kać na na­sze winne wie­czory, żeby so­bie ulżyć. Je­śli mam po­trzebę, piję rów­nież i we wto­rek, ale masz zu­pełną ra­cję… – Vega prze­rywa na chwilkę, żeby prze­łknąć łyk wina. – Też uwa­żam, że wszystko cią­gle kręci się wo­kół pracy. Kiedy, do cho­lery, będę mieć dość czasu, żeby zna­leźć so­bie fa­ceta? Jak tak da­lej pój­dzie, to pew­nie wy­pad­nie na ko­goś z pracy i szcze­rze mó­wiąc, nie chcę tego. Nie, dzię­kuję!

Wzno­simy to­ast, żeby w ten spo­sób za­ma­ni­fe­sto­wać na­sze po­par­cie dla jej słów.

– À pro­pos fa­ce­tów. Na­prawdę nic cie­ka­wego nie dzieje się w wa­szym ży­ciu? Mam ochotę po­słu­chać o wa­szych sza­lo­nych eska­pa­dach. Wie­cie prze­cież, że je­stem ich cie­kawa, bo sama ra­czej nie ko­rzy­stam z tego typu przy­jem­no­ści.

– Ostat­nio mam dość wszyst­kich fa­ce­tów, a na­wet je­śli ja­kiś się zbliża, za­bi­jam go wzro­kiem, tak że nie, żad­nych dzia­łań na moim fron­cie – pod­kre­śla Emma Jo. – A co tam u na­szej be­auty qu­een? Za­zwy­czaj już po kilku dniach znaj­du­jesz so­bie nową ofiarę. Przy­znaj się, kogo te­raz trzy­masz na muszce?

– Ni­kogo szcze­gól­nego. Mam prze­rwę… Te flirty, randki, ro­manse za­czy­nają mnie mę­czyć… – ucina Vega, ale wi­dać po niej, że jesz­cze nie skoń­czyła. Trzeba je­dy­nie po­zwo­lić jej na ze­bra­nie my­śli. – Ni­gdy nie są­dzi­łam, że ta­kie słowa w ogóle przejdą mi przez usta, ale… Wy­daje mi się, że mam ochotę na coś wię­cej. Dłuż­szy zwią­zek z ro­man­tycz­nymi ko­la­cjami. Spa­cery. Dziki, spon­ta­niczny seks… – do­daje, a my wy­bu­chamy śmie­chem.

– To zna­czy, że może wła­śnie od­kry­łaś swój nowy cel. Za dużo było w tych przy­go­dach me­lo­dra­matu ro­dem z ta­nich ro­man­si­deł… – chi­cho­cze Emma Jo. – Choć to w ogóle do cie­bie nie­po­do­bne… Ale czemu nie? Go for it, girl! Nie­stety jed­nak ta­kie po­sta­no­wie­nie nie na­daje się na wy­zwa­nie!

– No wła­śnie, prze­cież… – pisz­czy Vega w unie­sie­niu – czas na wy­zwa­nie! Czyja te­raz ko­lej?

Mnie także za­czyna wcią­gać ten na­strój, pod­eks­cy­to­wana cze­kam na coś wy­jąt­ko­wego. Wy­zwa­nia przyj­mu­jemy zwy­kle na zmianę. Mu­simy za­wsze – nie­za­leż­nie od ich ro­dzaju – za­ak­cep­to­wać je i wy­ko­nać z na­le­żytą sta­ran­no­ścią. Już pięć lat wy­my­ślamy so­bie na­wza­jem różne za­da­nia. Mimo że nie­które z nich koń­czyły się ka­ta­strofą, nie da­jemy za wy­graną. Dzięki wy­zwa­niom bar­dziej się do sie­bie zbli­ży­ły­śmy, choć kilka razy mało bra­ko­wało, a by­śmy się przez nie po­kłó­ciły.

Na­gle, zu­peł­nie bez żad­nego po­wodu Emma Jo wy­bu­cha za­raź­li­wym śmie­chem i po chwili śmie­jemy się ra­zem. Kiedy w końcu od­zy­skuje od­dech, mówi:

– Sorry, ale przy­po­mniało mi się, jak cię aresz­to­wano, Ken­dra. Chcia­łam wtedy, że­byś ku­piła ja­kiś seks­ga­dżet. – Emma znowu za­czyna chi­cho­tać.

Pa­mię­tam tę sy­tu­ację aż za do­brze.

– Oj nie, choć­bym bar­dzo chciała, ni­gdy tego nie za­po­mnę… – Nie­spo­dzie­wany ru­mie­niec po­ja­wia się na mo­ich po­licz­kach. – Na­prawdę pró­bo­wa­łam wy­ma­zać ten dzień z pa­mięci – do­daję, cho­wa­jąc twarz w dło­niach, pod­czas gdy Emma Jo i Vega zwi­jają się ze śmie­chu.

– Ni­gdy w ży­ciu nie przy­pusz­cza­ła­bym, że od­wa­żysz się coś ukraść! Na­sza mała, nie­winna i nie­śmiała Ken­dra, która za­wsze jest taka po­prawna, pew­nego dnia prze­mie­niła się w zło­dzie­jaszka – do­daje Emma, śmie­jąc się do utraty tchu. – Można po­wie­dzieć, że mia­łaś dwa wy­zwa­nia w jed­nym.

– No wiesz, nie mo­głam tak po pro­stu pójść do kasy i ku­pić sztucz­nego pe­nisa albo jesz­cze coś gor­szego – wy­rzu­cam z sie­bie i przy­po­mi­nam so­bie, jak w tam­tym skle­pie ogar­nęła mnie pa­nika. Co mia­łam zro­bić? Nie zna­łam asor­ty­mentu, więc albo mu­sia­łam po­pro­sić o po­moc, albo… Tak, po pro­stu wzię­łam pierw­szą lep­szą rzecz. Ni­gdy nie wy­co­fa­ła­bym się z wy­zwa­nia, a już na pewno nie wtedy, gdy za nie­wy­ko­na­nie za­da­nia grozi fun­do­wa­nie dziew­czy­nom wy­cieczki do Lon­dynu, z za­ku­pami włącz­nie.

– Ja­sne, pierw­szą lep­szą. Trzeba na­zy­wać rze­czy po imie­niu, nie? Dasz radę po­wie­dzieć na głos pas ze sztucz­nym pe­ni­sem? Ze wszyst­kich ga­dże­tów mu­sia­łaś aku­rat wy­brać pas z pe­ni­sem… – W ro­ze­śmia­nym gło­sie Vegi sły­chać po­dziw i za­że­no­wa­nie. – Kur­czę, o czym ty wtedy my­śla­łaś?

– Wzię­łam coś z półki i scho­wa­łam do torby. Nie mia­łam po­ję­cia, co to było. Prze­cież nie mo­głam wie­dzieć, że sprze­dawca cały czas ob­ser­wo­wał mnie przez ka­merę – pró­buję się tłu­ma­czyć, bo mimo że to wy­zwa­nie uzna­wa­łam za jedną z ka­ta­strof, na jego wspo­mnie­nie też się uśmie­cham.

– Nie za­po­mnę miny po­li­cjan­tów, gdy po cie­bie przy­je­cha­ły­śmy na po­ste­ru­nek. Oni też le­dwo się po­wstrzy­my­wali od śmie­chu. Je­stem prze­ko­nana, że gdy­byś tylko chciała, mo­gła­byś któ­re­goś z nich za­li­czyć. Fa­ceci w mun­du­rach są prze­cież sek­sowni. – Vega wzdy­cha zna­cząco.

– Pew­nie my­śleli, że je­stem ja­kąś per­wer­syjną suką, a do tego tchórz­liwą, która wsty­dzi się ku­po­wać seks­ga­dżety. Może fa­ceci w mun­du­rach są sek­sowni, ale ja wolę ich trzy­mać na bez­pieczną od­le­głość – pod­kre­ślam, ma­cha­jąc rę­kami w ge­ście od­mowy, żeby wy­raź­nie po­ka­zać, co o tym my­ślę.

– Shit… idzie oj­czu­lek – szep­cze Emma Jo, śmie­jąc się.

– Do­bry wie­czór, dro­gie pa­nie.

Uśmie­cham się lekko, sły­sząc ten głę­boki i cie­pły głos. Nasz ulu­biony kel­ner pod­szedł do ma­łego, okrą­głego sto­lika, który zaj­mu­jemy w po­pu­lar­nej, dość za­tło­czo­nej re­stau­ra­cji. Wiemy do­kład­nie, co za­raz po­wie.

– Nie dość że je­ste­ście mo­imi ulu­bio­nymi, naj­pięk­niej­szymi klient­kami, to jesz­cze naj­gło­śniej­szymi – mówi, uśmie­cha­jąc się. – Dro­gie pa­nie, do­brze wie­cie, co chcę wam prze­ka­zać… Bar­dzo pro­szę, weź­cie pod uwagę obec­ność in­nych go­ści i roz­ma­wiaj­cie tro­chę ci­szej.

– Bar­dzo mi przy­kro, pa­nie sze­fie – od­po­wiada Vega for­mal­nym to­nem. – Nie chcia­ły­śmy prze­szka­dzać. Bę­dziemy ci­szej.

– Dzię­kuję. To nie­zmier­nie miło – mówi, przej­mu­jąc ton Vegi, ale za­raz do­daje szep­tem: – Cie­kaw je­stem, kto dziś do­sta­nie ko­lejne wy­zwa­nie.

Gdy po­now­nie zo­sta­jemy same, Emma Jo wraca do roz­mowy o fa­ce­tach w mun­du­rach:

– Przy­po­mi­nam so­bie tam­tych przy­stoj­nych ra­tow­ni­ków me­dycz­nych z ka­retki po­go­to­wia, tacy mo­gliby mnie czule prze­ba­dać…

– Ach, ja też ich pa­mię­tam… A ty, Ken­dra, pa­mię­tasz? Gdy wzię­łaś na ce­low­nik mój lęk wy­so­ko­ści i za­żą­da­łaś, że­bym prze­szła się po rusz­to­wa­niu.

Te­raz już nie mogę się po­wstrzy­mać od śmie­chu, ale pró­buję mó­wić ci­cho:

– Pew­nie, rany… Ty cy­ko­rze! Da­ła­byś radę, gdy­byś nie była taką drama qu­een, wpa­dłaś w hi­ste­rię. Prze­cież wcale nie było aż tak wy­soko.

– Nie, dzię­kuję, dzie­się­cio­cen­ty­me­trowe szpilki w zu­peł­no­ści mi wy­star­czają – pod­su­mo­wuje Vega, która z za­sady nie lubi tra­cić gruntu pod no­gami. Do­słow­nie. Pró­bo­wa­ły­śmy kie­dyś na­mó­wić ją na prze­jażdżkę prze­szkloną windą ze­wnętrzną. Pod­da­ły­śmy się w mo­men­cie, gdy za­gro­ziła, że spu­ści nam wpier­dol, zu­peł­nie na po­waż­nie.

– Fajni byli ci dwaj ra­tow­nicy z ka­retki, szcze­gól­nie po­tem, gdy już dali mi leki prze­ciw­bó­lowe! – do­daje Vega.

Wszyst­kie wy­bu­chamy śmie­chem, a ja wy­obra­żam so­bie, jak nasz kel­ner wła­śnie marsz­czy brwi.

– Nie by­łaś cał­kiem przy­tomna, do tego zła­mana ręka i skrę­cona kostka. Na­prawdę… – szy­dzi z Vegi Emma Jo, jakby zła­mana ręka to nie było nic wiel­kiego.

– Zda­jesz so­bie sprawę, że do tej pory za­wsze, gdy robi się zimno, mam pro­blemy z tą sztywną kostką? A masz po­ję­cie, jak trudno cho­dzi się w szpil­kach po ta­kiej kon­tu­zji? – Vega sili się na po­wagę, ale nie spo­sób się z niej nie śmiać.

– Weź le­piej cia­steczko na otar­cie łez! Mo­żesz po­ży­czyć ode mnie kon­wersy. Nie ro­zu­miem, jak ty w ogóle mo­żesz co­dzien­nie cho­dzić w bu­tach na ob­ca­sach – na­śmiewa się Emma Jo.

– Tu cho­dzi o styl i klasę, więc ni­gdy nie wło­ży­ła­bym two­ich kon­wer­sów z tym sa­mym prze­ko­na­niem co ty. Wszyst­kie też do­brze wiemy, że ty ra­czej nie po­win­naś za­kła­dać de­si­gner­skich bu­tów – od­pala Vega.

– Na pewno by­ła­bym wdzięczna za far­ma­ko­lo­gię, jaką do­sta­łaś wtedy w ka­retce, gdy ro­bi­ły­śmy so­bie ta­tu­aże. Cho­lera, ale bo­lało – do­daje Emma. Zu­peł­nie nie­świa­do­mie pod­no­szę rękę i do­ty­kam skóry za uchem, gdzie pięk­nym, ka­li­gra­ficz­nym pi­smem za­pi­sane są dwa słowa.

– A te­raz – Vega na­gle pro­mie­niuje prze­sad­nym en­tu­zja­zmem – przy­szła pora na nowe wy­zwa­nie, a ja wy­my­śli­łam ide­alne dla Ken­dry.

– Ej, ostat­nio też by­łam ja. Te­raz to chyba na cie­bie ko­lej, Vega – pró­buję się wy­krę­cić, ale do­brze wiem, że mi się nie uda. Umó­wi­ły­śmy się prze­cież, że mu­simy przyj­mo­wać rzu­cane nam wy­zwa­nia.

– Może i tak, ale to za­da­nie po pro­stu mu­sisz wy­ko­nać. – Vega bły­ska­wicz­nie mnie uci­sza. Dum­nie przed­sta­wia nam szcze­góły swo­jego po­my­słu. – W pią­tek wy­stro­imy cię jak na­leży i pój­dziesz na randkę w ciemno, a do­kład­nie na speed da­ting.

– Co?! No weź!

– Ależ tak… Masz dość od­wagi?

Roz­dział 2

– Ken­dra, po­cze­kaj tu chwilę, a ja w tym cza­sie przy­niosę wię­cej bia­łego wina. – Kroki Vegi od­da­lają się w ko­ry­ta­rzu pro­wa­dzą­cym do kuchni. Sły­szę, jak otwiera lo­dówkę.

Ma­cham rę­kami, żeby la­kier do pa­znokci szyb­ciej wy­schnął. Te­raz już po­winno być w po­rządku. Vega dała z sie­bie wszystko, żeby za­pew­nić mi per­fek­cyjny look, a ja w stu pro­cen­tach po­le­gam na jej umie­jęt­no­ściach. Po­wie­dzia­łam jej, że nie chcę wy­glą­dać jak pro­sty­tutka, więc spró­bo­wała pod­kre­ślić mój na­tu­ralny wdzięk: fran­cu­ski ma­ni­cure, neu­tralny make-up, duże, mięk­kie loki ze­brane w po­zor­nie nie­sfor­nym koku. Aby uwy­dat­nić moją opa­le­ni­znę, zo­sta­wiła kilka opa­da­ją­cych na ra­miona pu­kli wło­sów. Wy­brała mi rów­nież su­kienkę. Stwier­dziła, że nikt nie przej­dzie obo­jęt­nie obok tego mroź­no­nie­bie­skiego je­dwa­biu. Są­dzę jed­nak, że tro­chę prze­sa­dza.

Vega wraca z wi­nem, po czym wci­ska mi do ręki pełny kie­li­szek.

– Pij, mała! Wy­glą­dasz, jak­byś tego po­trze­bo­wała!

Ma­czam usta w lo­do­wa­tym drinku i od razu czuję, jak prze­cho­dzą mnie ciarki, choć al­ko­hol zo­sta­wia po so­bie cie­pły ślad. Jest le­piej, niż się spo­dzie­wa­łam, a dzięki od­po­wied­niej ilo­ści al­ko­holu i do­świad­cze­niu Vegi w dzie­dzi­nie mody i urody czuję się nie tylko zmy­słowo, ale i sek­sow­nie. Na­dal nie je­stem do końca prze­ko­nana do tego wy­zwa­nia, ale spró­bo­wać trzeba.

Dawno nie by­łam na żad­nej randce, a jesz­cze daw­niej w po­waż­nym związku, dla­tego mu­szę wy­ci­snąć z wie­czoru tyle, ile się tylko da. Dla­czego wła­ści­wie speed da­ting w ciemno? Sama na­zwa brzmi dzi­wacz­nie. Poza tym mu­szę przy­znać, że choć to może być zwy­kłe uprze­dze­nie, za­sta­na­wiam się, co za typ lu­dzi przy­cho­dzi na ta­kie im­prezy.

Vega wy­darła się na mnie ostat­nio, gdy po raz ko­lejny dys­ku­to­wa­ły­śmy na ten te­mat. Stwier­dziła, że ci­skam kiep­skimi wy­mów­kami. Speed da­ting to po­do­bno ide­alne roz­wią­za­nie dla za­go­nio­nych fa­ce­tów, któ­rzy nie mają czasu na prze­sia­dy­wa­nie co week­end w ba­rach ani na cza­to­wa­nie na por­ta­lach rand­ko­wych. Tymi sło­wami ucina dys­ku­sję.

– Tak­sówka już przy­je­chała. – Lekko po­de­ner­wo­wany głos Vegi wy­rywa mnie z za­my­śle­nia. Przy­ja­ciółka przy­tula mnie po­spiesz­nie i ca­łuje w po­li­czek. Mam wra­że­nie, że jest rów­nie spięta jak ja.

– Po­wo­dze­nia. To na pewno bę­dzie cu­do­wny wie­czór!

Za­nim za­mknie za mną drzwi, chwy­tam jesz­cze swoją la­skę i zmie­rzam w stronę scho­dów. Na dole sły­szę, że na ze­wnątrz ktoś wy­siada z auta. To pew­nie do­brze znany mi kie­rowca tak­sówki Ema­nuel chce się ze mną przy­wi­tać. Cie­płą dło­nią ła­pie mnie za ra­mię, żeby bez­piecz­nie za­pro­wa­dzić mnie do sa­mo­chodu. Moje zmy­sły sku­piają się na za­pa­chu wody po go­le­niu, któ­rej za­wsze używa.

– Wi­taj, bo­gini! Wy­glą­dasz prze­cu­dow­nie! Kim jest ten szczę­ściarz? – do­py­tuje się Ema­nuel, a jed­no­cze­śnie, jak przy­stało na dżen­tel­mena, po­maga mi wsiąść do auta.

– Nie wiem, Ema­nu­elu – od­po­wia­dam szcze­rze, si­ląc się na uśmiech.

***

Gdy do­cie­ram na miej­sce, ktoś pro­wa­dzi mnie do stołu z jed­nym krze­słem, na któ­rym ostroż­nie sia­dam. Go­spo­dyni za­pew­nia mnie, że męż­czy­zna, który usią­dzie po prze­ciw­nej stro­nie, bę­dzie wi­dział rów­nie nie­wiele przez wi­szącą mię­dzy nami za­słonę. Świa­do­mość, że po­zo­stanę ano­ni­mowa, uspo­kaja mnie. Je­śli sy­tu­acja wy­mknie się spod kon­troli i bę­dzie słabo, tak jak się spo­dzie­wam, wy­mknę się po ci­chu tak, że nikt nie zdąży mnie za­uwa­żyć.

Cze­ka­jąc na po­czą­tek przed­sta­wie­nia, wsłu­chuję się w ota­cza­jące mnie dźwięki. Pró­buję na­sta­wić się po­zy­tyw­nie, ale zde­ner­wo­wa­nie i wąt­pli­wo­ści są sil­niej­sze. Zbie­ram się w so­bie, bo nie uśmie­cha mi się fi­nan­so­wać dziew­czy­nom wy­cieczki do Lon­dynu. Ni­gdy nic nie wia­domo. Czyż nie dla­tego wła­śnie za­czę­ły­śmy sta­wiać so­bie na­wza­jem wy­zwa­nia? Żeby żyć ciut in­ten­syw­niej, pró­bo­wać rze­czy, któ­rych ina­czej by­śmy nie zro­biły. Pa­mię­ta­jąc więc o tych wszyst­kich faj­nych za­da­niach, pró­buję wziąć się w garść.

Pierw­szy fa­cet, który siada przede mną, spra­wia wra­że­nie mi­łego. Grzecz­nie pyta, czym się zaj­muję i czym się in­te­re­suję. Do­brze, że nie pyta o coś tak ba­nal­nego jak na przy­kład wy­gląd. Od­wza­jem­niam py­ta­nia i szybko wy­ła­nia się ob­raz do­brego ojca ro­dziny, po­rzu­co­nego przez żonę dla in­nego. Sam te­raz zaj­muje się dwójką dzieci i w ogóle nie kryje, że na­dal ca­łym ser­cem ko­cha byłą żonę. Robi mi się go okrop­nie żal, ale to oczy­wi­ste, że sporo czasu musi jesz­cze upły­nąć, nim bę­dzie go­towy na ko­lejny zwią­zek. Wszystko, co mówi, w ja­kimś sen­sie do­ty­czy jego by­łej. Kiedy sły­szę dzwo­nek za­po­wia­da­jący zmianę part­nera, grzecz­nie mu dzię­kuję za po­świę­cony czas i od­sy­łam go da­lej. Okej, pierw­sze koty za płoty. Nie tak źle, wła­ści­wie tro­chę nudno. Mu­szę jesz­cze dać szansę kilku ko­lej­nym, żeby móc po­wie­dzieć, że za­li­czy­łam.

Na­stępny męż­czy­zna to cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo po­przed­niego. Już z da­leka czuć za­pach ta­niej wody ko­loń­skiej. Nie trzeba go wi­dzieć, żeby po­czuć jego aro­gan­cję. In­stynkt pod­po­wiada mi, że musi być nie­przy­jemny dla ko­biet. Może to za­brzmieć jak uprze­dze­nie, ale moje prze­czu­cia za­zwy­czaj się spraw­dzają. Opo­wiada płyt­kie i spro­śne żarty. Mówi cią­gle o so­bie, z jed­nym wy­jąt­kiem, gdy pyta, czy mam duże cycki i czy mia­ła­bym ochotę pójść z nim do łóżka. Nie ma wąt­pli­wo­ści, że sam uważa się za dar nie­bios dla ko­biet. Gdy od­sy­łam go da­lej, jesz­cze za­nim do­biega nas sy­gnał o zmia­nie, od razu sły­szę urazę w jego zmie­nio­nym gło­sie.

Ogar­nia mnie znu­że­nie i za­sta­na­wiam się, czy to był naj­lep­szy po­mysł. Po­ja­wia się myśl o wyj­ściu, ale po­sta­na­wiam zo­stać, bo prze­cież cena za wy­co­fa­nie się z wy­zwa­nia jest dość wy­soka.

Kiedy ko­lejny fa­cet zaj­muje miej­sce na­prze­ciwko, moje zmy­sły sku­piają się na przy­jem­nej woni jego per­fum. Nie­świa­do­mie biorę głę­boki od­dech, aby za­pach mnie prze­nik­nął.

– Do­bry wie­czór – od­zywa się ni­skim, szorst­kim gło­sem i od razu po­bu­dza moją wy­ob­raź­nię. – Mam na imię Lo­gan… – Milk­nie, cze­ka­jąc na moją re­ak­cję.

Naj­pierw od­chrzą­kuję, po czym od­po­wia­dam prze­jęta:

– Do­bry wie­czór, mam na imię Ken­dra. Miło cię po­znać.

– I na­wza­jem. Mogę za­py­tać, co cię tu spro­wa­dza? Bra­łaś już udział w ta­kiej za­ba­wie?

– Nie, ni­gdy – wy­rwało mi się tro­chę za szybko. – To jest… Hm, może tro­chę dziwne, ale… Moje przy­ja­ciółki rzu­ciły mi wy­zwa­nie. Po­le­gało wła­śnie na wzię­ciu udziału w ta­kim wy­da­rze­niu oraz oczy­wi­ście zna­le­zie­niu faj­nego chło­paka. Mu­szę przy­znać, że już mia­łam wy­cho­dzić, bo pierw­sze dwa spo­tka­nia nie oka­zały się wiel­kim suk­ce­sem…

– Do trzech razy sztuka, nie tak się mówi?

Aha, te­raz na pewno się uśmie­cha.

– Cie­szę się za­tem, że zo­sta­łaś. Ja też je­stem tu pierw­szy raz i chyba też nie do końca tu pa­suję. Może to za­brzmi mało ory­gi­nal­nie, ale za­ry­zy­kuję… Wy­da­jesz się fajna.

Choć fak­tycz­nie nie po­pi­sał się kre­atyw­no­ścią, pod­daję się jego uro­kowi.

– Mogę cię o coś za­py­tać?

– Oczy­wi­ście! Ina­czej ni­gdy nie przej­dziemy do ko­lej­nego etapu – od­po­wia­dam roz­ba­wiona, pró­bu­jąc go w ten spo­sób za­chę­cić.

Roz­mowa za­czyna się to­czyć. Pyta, co spra­wia mi w ży­ciu naj­więk­szą przy­jem­ność, a ja bez za­sta­no­wie­nia od­po­wia­dam, że ra­dość dzieci. Kiedy re­aguje cie­płym śmie­chem, znowu mi się wy­daje, że ma w so­bie coś, co mnie przy­ciąga.

Po chwili sły­szymy dźwięk oznaj­mia­jący zmianę part­ne­rów. Co ro­bić? Nie dam so­bie ode­brać ta­kiej szansy. Nie chcę ry­zy­ko­wać ko­lej­nych spo­tkań z fa­ce­tami, któ­rych in­te­re­suje je­dy­nie roz­miar mo­jego sta­nika. Mu­szę dzia­łać, za­nim odej­dzie.

– Co po­wiesz na po­szu­ka­nie ja­kie­goś in­nego, bar­dziej od­po­wied­niego na taką roz­mowę miej­sca? – py­tam, jed­no­cze­śnie przy­ła­puję się na tym, że ner­wowo stu­kam ob­ca­sem o pod­łogę. Może jed­nak le­piej było za­gad­nąć, czy nie in­te­re­suje go przy­pad­kiem roz­miar mo­jej bie­li­zny. Te­raz albo ni­gdy.

– Bar­dzo chęt­nie – od­po­wiada tro­chę zbyt ocho­czo, a mnie na­wet śmie­szy ten jego prze­sadny en­tu­zjazm.

Ogar­nia się jed­nak i do­daje:

– Mo­żemy się spo­tkać na ze­wnątrz. Wy­daje mi się, że są tu­taj dwa od­dzielne wyj­ścia. Jak cię roz­po­znam?

Zu­peł­nie za­po­mnia­łam, że prze­cież jesz­cze mnie nie wi­dział, przez moje ciało prze­cho­dzi dreszcz nie­po­koju. A może po­win­nam po­wie­dzieć mu o tym już te­raz… Nie, nie czas na za­sta­na­wia­nie się, mó­wię więc szybko: – Błę­kitna su­kienka, któ­rej nie da się prze­oczyć – a w my­ślach do­daję jesz­cze „i sta­nik w roz­mia­rze 75B”. Szybko wstaję, żeby nie po­ża­ło­wać zbyt po­chop­nej de­cy­zji. Nie­źle, tak bez­po­śred­nia i za­dziorna za­zwy­czaj nie je­stem.

Stoję ty­łem do bu­dynku. Cie­płe wie­czorne po­wie­trze de­li­kat­nie pie­ści moją skórę. Szal wisi na ra­mie­niu i za­krywa la­skę, którą trzy­mam w dłoni. Nie dla­tego, że się wsty­dzę, ale nie chcę ry­zy­ko­wać, że na jej wi­dok chło­pak za­wróci i odej­dzie. Nie byłby to pierw­szy raz, kiedy fa­cet ucieka przez białą la­skę.

– Hm… Masz ra­cję. Ta­kich su­kie­nek po­winno się za­ka­zać – szep­cze mi do ucha głę­boki, mę­ski głos. Cie­pło jego ciała łą­czy się z moim, a zmy­sły łap­czy­wie wy­chwy­tują za­pach wody ko­loń­skiej. Uśmie­cham się, od­wra­ca­jąc się w jego stronę.

– Wy­jaw mi prawdę, tu musi być ja­kaś pu­łapka – cią­gnie. – Czego szuka tak prze­piękna ko­bieta na speed da­ting w ciemno? – Sły­szę, że mówi bez złych in­ten­cji, ale jego słowa są jak nóż w serce, czuję, jak­bym tra­ciła grunt pod no­gami. Pu­łapka, można i tak to na­zwać, wiem już, że znik­nie za­pewne tak szybko, jak się po­ja­wił. Pod­trzy­muje mnie za ra­mię, pyta, czy wszystko okej, ale zwal­nia lekko w środku zda­nia, te­raz już zo­ba­czył i wie.

– Tak… Tak, wszystko okej, a naj­więk­sza pu­łapka to fakt, że je­stem nie­wi­doma – pró­buję brzmieć pew­nie, ale głos ła­mie mi się lekko przy ostat­nim sło­wie.

Wy­czu­wam, że robi krok w tył, przy­go­to­wuję się za­tem na po­rażkę. Ostry gwizd prze­szywa ci­szę, tak że pra­wie pod­ska­kuję, po­tem sły­szę od­głos ha­mul­ców pod­jeż­dża­ją­cego sa­mo­chodu.

– Na­sza ka­reta przy­je­chała – mówi Lo­gan bez cie­nia wa­ha­nia w gło­sie, kła­dzie rękę na mo­ich ple­cach i pro­wa­dzi mnie w stronę kra­węż­nika, a po­tem od razu do tak­sówki. Słowo „na­sza” do­daje mi otu­chy i znowu oży­wia mo­tylki w brzu­chu. Gdy męż­czy­zna już sie­dzi obok mnie w tak­sówce, po­daje kie­rowcy na­zwę re­stau­ra­cji, któ­rej nie znam.

– Mam na­dzieję, że lu­bisz ta­pas, bo mam za­miar dziś wie­czo­rem za­pew­nić ci masę pysz­no­ści.

Mo­tylki w moim brzu­chu ko­tłują się jak osza­lałe, bu­dząc w ten spo­sób całe ciało.

Gdy do­cie­ramy do re­stau­ra­cji, wy­czu­wam dużo róż­nych przy­jem­nie pach­ną­cych przy­praw. Lo­gan trzyma rękę na mo­jej ta­lii i pew­nie pro­wa­dzi mnie do wska­za­nych nam miejsc. Za­cho­wuje się jak dżen­tel­men, jego ru­chy wy­dają się na­tu­ralne, ra­czej nie trak­tuje mnie spe­cjal­nie, bo je­stem nie­wi­doma. Mięk­kie dy­wany w re­stau­ra­cji świad­czą o jej wy­so­kim stan­dar­dzie. Krze­sła są cięż­kie i ta­pi­ce­ro­wane za­równo na sie­dze­niu, jak i na opar­ciu. W lo­kalu roz­brzmiewa dys­kretna mu­zyka, do­piero po chwili orien­tuję się, że grana jest na żywo na pia­ni­nie gdzieś w głębi sali.

Lo­gan pyta, czy je­stem na coś uczu­lona lub może cze­goś nie lu­bię, a po­nie­waż od­po­wiedź brzmi „nie”, za­ma­wia dla nas obojga. Do­sta­jemy zimne, mu­su­jące wino, moja głowa staje się lekka. Roz­mowa to­czy się bez oporu i szybko obej­muje ko­lejne te­maty. Gdy ser­wują nam je­dze­nie, Lo­gan przy­siada się do mnie. Za każ­dym ra­zem, gdy bie­rze coś no­wego, naj­pierw opi­suje, z czego się składa, a po­tem daje mi do po­sma­ko­wa­nia, pro­sto do buzi. Ni­gdy przed­tem nie za­sta­na­wia­łam się nad tym, że je­dze­nie i seks mogą sta­no­wić taką mie­szankę wy­bu­chową. Roz­pa­lam się co­raz bar­dziej. Przez chwilę zo­sta­wia swój pa­lec na dłu­żej na mo­ich ustach, a ja od­waż­nie wy­li­zuję go do su­cha. Sły­szę, jak mru­czy, gdy ostroż­nie go pod­gry­zam. Wszyst­kie moje zmy­sły pra­cują in­ten­syw­nie, a wino jesz­cze po­tę­guje ten efekt w ca­łym ciele. Tro­chę dres­singu zo­staje mi na bro­dzie, lecz Lo­gan szybko ociera ją ser­we­tką i za­nim re­aguję, jego usta już do­ty­kają mo­ich.

Od­su­wam się prze­stra­szona, ale od razu ża­łuję. Po­chy­lam się w jego kie­runku, szep­cząc:

– Choć już się naja­dłam, mam jesz­cze ochotę na de­ser… – Znaj­duję dło­nią jego kark i po­woli pro­wa­dzę palce wzdłuż kra­wę­dzi koł­nie­rzyka aż do kra­wata, za który mocno chwy­tam, żeby przy­cią­gnąć fa­ceta do sie­bie. Na­sze twa­rze są tak bli­sko sie­bie. Czuję pro­mie­niu­jące od niego cie­pło. Na­sze usta po­now­nie się do­ty­kają. Od­su­wam się jed­nak de­li­kat­nie i wcią­gam głę­boko po­wie­trze prze­siąk­nięte mę­sko­ścią, wodą ko­loń­ską i po­żą­da­niem.

– Oh,fuck… – ję­czy ci­cho, po czym woła do kel­nera: – Po­pro­szę ra­chu­nek!

***

Jazda tak­sówką to eg­za­min z sa­mo­kon­troli. W po­wie­trzu wisi na­pię­cie, a ręka, którą Lo­gan po­ło­żył na moim ko­la­nie, pa­rzy i roz­pala mnie jak po­chod­nię. Ry­suje pal­cem wska­zu­ją­cym esy-flo­resy na we­wnętrz­nej czę­ści mo­jego uda. Czuję, że je­stem już wil­gotna i go­towa.

Gdy tak­sówka się za­trzy­muje, zu­peł­nie nie umiem roz­po­znać oko­licy. Jak­by­śmy byli na pod­ziem­nym par­kingu, bo każdy nasz krok po wyj­ściu z sa­mo­chodu od­bija się cha­rak­te­ry­stycz­nym dla be­tonu echem. Sta­jemy i cze­kamy na windę. Od­kąd opu­ści­li­śmy re­stau­ra­cję, nie ode­zwa­li­śmy się do sie­bie ani sło­wem. Winda przy­jeż­dża, a Lo­gan po­zdra­wia męż­czy­znę, pew­nie ja­kie­goś są­siada, ale nie na­wią­zuje roz­mowy. Wła­ści­wie na­wet nie wiem, czy je­ste­śmy w win­dzie sami, dla­tego za­cho­wuję spo­kój, mimo że moje ciało do­maga się do­tyku dłoni męż­czy­zny.

Lo­gan kła­dzie swą cie­płą rękę na mo­ich ple­cach, jakby sły­szał, o czym my­ślę, aby po chwili prze­su­nąć ją na po­śladki, piesz­cząc je de­li­kat­nie.

Po wyj­ściu z windy znowu się do ko­goś od­zywa, co zna­czy, że chyba ten czło­wiek nam w niej to­wa­rzy­szył. Moje ob­casy gło­śno stu­kają o po­sadzkę, która ko­ja­rzy mi się z luk­su­sem. Tym­cza­sem Lo­gan, cały czas trzy­ma­jąc rękę na mo­ich ple­cach, pro­wa­dzi mnie do swo­jego miesz­ka­nia.

Wcho­dzimy do środka. Bie­rze ode mnie szal i to­rebkę i gdzieś od­kłada. Cią­gle mil­czymy. Po­żą­da­nie przej­muje kon­trolę i lekko go po­py­cham, aż do ściany. Moje usta znaj­dują jego, aby po­łą­czyć się w na­mięt­nym po­ca­łunku. Na­sze ręce wę­drują wszę­dzie, za­chłan­nie ba­damy sie­bie na­wza­jem. Kiedy wresz­cie ła­piemy od­dech, Lo­gan chwyta mnie i pod­nosi. Spla­tam nogi wo­kół jego bio­der, a moja cipka, w tej po­zy­cji zu­peł­nie zde­ma­sko­wana, pul­suje w kon­tak­cie z jego twar­dym człon­kiem. Czuję, że jest tak samo złak­niony mnie, jak ja jego.

Przed ko­lej­nym kro­kiem ściąga mi jesz­cze gumkę z wło­sów, tak że loki opa­dają na ra­miona. Ostroż­nie kła­dzie mnie na stole. Chłód tej po­wierzchni spra­wia przy­jem­ność roz­pa­lo­nej skó­rze. Gdy leżę na ple­cach, Lo­gan sta­wia moje stopy na bla­cie, a po­tem roz­chyla ko­lana. Je­stem te­raz przed nim ob­na­żona. Su­kienkę pod­ciąga do góry i wil­got­nymi po­ca­łun­kami prze­suwa się od brzu­cha w kie­runku łona. Ca­łuje moje wargi sro­mowe przez cienki ma­te­riał maj­tek, po czym ściąga je ze mnie. Je­stem tam go­rąca, mo­kra i na­brzmiała. Przez moje ciało prze­cho­dzi dreszcz, kiedy ję­zy­kiem roz­dziela więk­sze wargi, za­pew­nia­jąc mi w ten spo­sób mój pierw­szy or­gazm. Gdy liże, ssie i wciąga moją łech­taczkę ustami, jed­no­cze­śnie wsuwa we mnie pa­lec. Z tru­dem pod­no­szę się ze stołu na tyle, żeby za­nu­rzyć dło­nie w jego wło­sach, ale or­gazm przej­muje kon­trolę i wy­łą­cza resztki opa­no­wa­nia. Ję­czę gło­śno i wpy­cham jego głowę głę­biej po­mię­dzy swoje nogi. Ostat­nia fala eks­tazy koń­czy or­gazm, po czym zmę­czona opa­dam na stół, pusz­cza­jąc jego miękką czu­prynę.

Lo­gan chwyta mnie dłońmi za plecy i pod­nosi. Zdej­muje mi su­kienkę przez głowę, roz­pina sta­nik. Na­gle zdaję so­bie sprawę, że sie­dzę cał­kiem goła na stole w miesz­ka­niu ob­cego fa­ceta, który na­dal jest w pełni ubrany. Kręci mnie to.

– Gdy­byś tylko wie­działa, jaka je­steś piękna – mówi ci­cho i kła­dzie rękę na mo­jej piersi. Drugą ca­łuje, po czym za­czyna ob­li­zy­wać su­tek, który na­tych­miast tward­nieje. Kiedy na­gle piesz­czota ustaje, czuję nie­do­syt, ale po­ja­wia się lekki po­dmuch, dzięki któ­remu su­tek staje się jesz­cze tward­szy. Na­stęp­nie, gdy Lo­gan miękko ści­ska go war­gami, wy­syła mocne im­pulsy pro­sto do mo­jej cipki. Wy­do­bywa się ze mnie wtedy coś mię­dzy ję­kiem a wes­tchnie­niem.

– Chcę, że­byś mnie prze­le­ciał! – mó­wię od­waż­nie. Słowa te brzmią obco i nie­na­tu­ral­nie w mo­ich ustach, ale jed­no­cze­śnie to naj­szczer­sza prawda.

Na­gle ze wsty­dem opa­no­wuję się i przy­cią­gam nogi do sie­bie. Co ja wy­ra­biam?! Prze­cież za­zwy­czaj taka nie je­stem. Czuję, że ta moja po­trzeba jest in­stynk­towna, pier­wotna, ata­wi­styczna. Ni­gdy do tej pory tak nie re­ago­wa­łam na żad­nego fa­ceta. W se­kundę uświa­da­miam so­bie, że je­stem zu­peł­nie naga. To, co mnie przed chwilą na­krę­cało, te­raz wy­daje się nie­wła­ściwe i nie­wy­godne. Chcąc się za­kryć, krzy­żuję ręce na piersi.

– Prze­pra­szam, ja… – Co in­nego mam po­wie­dzieć? Co mogę po­wie­dzieć, żeby nie po­my­ślał, że je­stem ja­kimś roz­ka­pry­szo­nym dzie­cia­kiem, szcze­gól­nie te­raz, gdy koń­czę, za­nim sko­rzy­stał.

– Wy­bacz mi – mówi Lo­gan, okry­wa­jąc moje na­gie ciało sza­lem, a po­tem mnie obej­muje. Opiera brodę na mo­jej gło­wie, głasz­cze po wło­sach. – To ja po­wi­nie­nem prze­pra­szać. Da­łem się po­nieść i za­po­mnia­łem o sza­cunku. Ken­dra, na­prawdę bar­dzo cię prze­pra­szam.

– Nie, to ja prze­pra­szam, albo ra­czej… Ech, może le­piej skończmy z tymi prze­pro­si­nami? To ma­giczne słowo za­raz straci swą moc – stwier­dzam, za­po­mi­nam o wsty­dzie i wtu­lam się moc­niej w jego silne ra­miona. – Po­do­bało mi się… Tak na­prawdę bar­dzo mi się po­do­bało…

– Hmm… Też mia­łem ta­kie wra­że­nie – śmieje się ci­cho i nie roz­luź­nia uści­sku. – Mnie rów­nież się po­do­bało.

Pró­buję mu wy­tłu­ma­czyć, że nor­mal­nie nie mam w zwy­czaju tak się za­cho­wy­wać.

– To chyba dla­tego, że nie je­stem przy­zwy­cza­jona do rzu­ca­nia się w ten spo­sób w ra­miona przy­stoj­nych fa­ce­tów. Naj­wi­docz­niej mnie też po­nio­sło.

– Wy­daje mi się, że cza­sem nie na­leży zbyt wiele roz­my­ślać. Cho­dzi o to, żeby nie­kiedy po­pró­bo­wać cze­goś nie­bez­piecz­nego, je­śli wiesz, co mam na my­śli. – W jego gło­sie sły­chać śmiech.

Po­ta­kuję, stu­ka­jąc brodą o jego klatkę pier­siową. Je­śli nie przy­ję­ła­bym wy­zwa­nia, nie by­łoby mnie tu i tych sil­nych ra­mion wo­kół mo­jego ciała, jesz­cze cią­gle lekko drżą­cego po nie­daw­nym, cu­dow­nym or­ga­zmie.

– My­ślę, że się nie ob­ra­zisz, gdy po­wiem, mimo że to brzmi ba­nal­nie, że jest mię­dzy nami nie­zła che­mia – mam­ro­czę pro­sto w jego ład­nie pach­nącą ko­szulę. – Przy­znasz mi chyba ra­cję?

Tym ra­zem śmieje się tak gło­śno, że aż szumi mu w pier­siach. Przy­jemny, sek­sowny dźwięk. Śmieję się ra­zem z nim.

– No a co te­raz my­ślisz? Czy po­win­ni­śmy spró­bo­wać za­cho­wy­wać się po­rząd­nie i cy­wi­li­zo­wa­nie, czy może po­win­ni­śmy po­now­nie za­chłan­nie rzu­cić się na sie­bie?

Lo­gan lekko mnie od sie­bie od­ciąga i bie­rze moją twarz w swoje dło­nie. Czuję, jak mi się przy­gląda.

– Nie chcę cy­wi­li­zo­wa­nie. Chcę co naj­mniej jesz­cze je­den z tych prze­cu­dow­nych or­ga­zmów – chi­cho­czę jak na­sto­latka.

– Kur­czę, taka od­po­wiedź mnie cie­szy – mam­ro­cze ochry­ple. Znowu mnie pod­nosi, prze­cho­dzimy szybko przez miesz­ka­nie do sy­pialni. Kła­dzie mnie na łóżku. Sły­szę dźwięk spa­da­ją­cych na pod­łogę bu­tów, od­pi­na­nego roz­po­rka, cie­pły, stłu­miony dźwięk opa­da­ją­cych ubrań. Jego od­dech przy­spie­sza, a po­tem czuję, jak ma­te­rac się ugina.

Wraca at­mos­fera ocze­ki­wa­nia, na­pię­cia i pod­nie­ce­nia. Po­żą­da­nie wraca z ko­smiczną pręd­ko­ścią, a ja za­ci­skam ręce na prze­ście­ra­dle.

– Te­raz cię prze­lecę, mocno i szybko, a po­tem będę się z tobą ko­chać. I jesz­cze raz, i jesz­cze, aż bę­dziesz mnie bła­gać o li­tość – mówi roz­ka­zu­ją­cym to­nem, nie ma tu py­tań o po­zwo­le­nie.

Roz­chyla moje nogi i kła­dzie się na mnie. Jedną ręką sięga do mego kro­cza, mru­cząc z za­do­wo­le­nia, kiedy od­krywa, jaka je­stem mo­kra. Jego ciało wy­daje się ta­kie twarde, ale i mięk­kie za­ra­zem. Dra­piąc go pa­znok­ciami, zo­sta­wiam bruzdy na jego umię­śnio­nych ple­cach. Chwyta mnie w nad­garst­kach i prze­kłada mi ręce nad głowę. Je­stem te­raz cał­ko­wi­cie zdana na jego ła­skę. Moje ciało jest w pełni do­stępne i czeka z na­dzieją, aż je so­bie weź­mie.

Kiedy wcho­dzi we mnie, od­dy­cham z ulgą. Po­ru­sza się we mnie szybko i gwał­tow­nie – ję­czymy te­raz już ra­zem, chó­rem. Cał­kiem mnie wy­peł­nia, nie je­stem pewna, czy go ca­łego zmiesz­czę, aż do mo­mentu, gdy wy­czu­wam nad­cho­dzący or­gazm. Staję się jesz­cze bar­dziej mo­kra i po­żą­dam bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Wkrótce łą­czymy się we wszech­moc­nym or­ga­zmie, a on jakby ra­żony prą­dem wy­daje z sie­bie ni­ski dźwięk i opada na mnie. Dy­szy, nie mo­gąc zła­pać po­wie­trza. Jego skóra jest wil­gotna od potu. Le­żymy po­tem skle­jeni, do­cho­dząc do sie­bie. Od­dech cich­nie, a serce wraca do swo­jego zwy­kłego rytmu. Czuję się ze­rżnięta.

– Chwi­leczkę – oznaj­mia Lo­gan i zo­sta­wia mnie samą w łóżku, które na­gle wy­daje się prze­ogromne i pu­ste. Wraca do mnie ten nie­przy­jemny nie­po­kój, ale sta­ram się go stłam­sić. Wsłu­chuję się w od­głosy krzą­ta­nia w po­koju obok, a po­tem kro­ków.

– Leż spo­koj­nie. Po­my­śla­łem, że cię umyję.

Nie zdą­żam od­po­wie­dzieć, a już myjka śli­zga się po moim ciele i usuwa resztki potu, na­sie­nia oraz wszel­kich pły­nów. Nie­swojo mi, więc chcę się od­su­nąć, ale wtedy Lo­gan ca­łuje mnie i prosi, bym spo­koj­nie le­żała. De­cy­duję się być po­słuszna i sta­ram się bar­dziej zre­lak­so­wać.

– Jesz­cze z tobą nie skoń­czy­łem, Ken­dra. Masz siłę na wię­cej?

Kiedy wsty­dli­wie po­ta­kuję, pod­ciąga mnie w górę łóżka, tak bym się­gnęła po­rę­czy u wez­gło­wia. Przy­wią­zuje moje ręce czymś mięk­kim, może moim sza­lem? Je­stem znowu bez­bronna i bez­silna.

Lo­gan ostroż­nie gry­zie moje sutki, zo­sta­wia­jąc je na­brzmiałe. Jego ręka znowu wę­druje na dół po­mię­dzy moje nogi. Mo­głoby się wy­da­wać, że moje ciało ma już dość, ale nic po­dob­nego, tym ru­chem bu­dzi je znowu do ży­cia. Pal­cami de­li­kat­nie pie­ści łech­taczkę. Po ta­kim sek­sie je­stem obo­lała, więc nie szczę­dzi czasu, żeby mnie przy­go­to­wać. Każdy jego do­tyk jest spo­kojny i ła­godny. Wkłada do środka pa­lec, ma­suje, aż znowu ro­bię się tam wil­gotna. Wtedy wolno wcho­dzi we mnie i ostroż­nie po­ru­sza się w przód i w tył. Czuję, że ma­te­riał wo­kół nad­garst­ków roz­luź­nia się, moje dło­nie są znowu wolne. Miękko głasz­czę plecy Lo­gana. Na­sze ciała są sple­cione ze sobą, two­rzymy jed­ność. De­spe­racko szu­ka­jąc cią­głego kon­taktu, przy­le­gamy do sie­bie. In­ten­syw­ność tego do­świad­cze­nia po­zwala ciału na przy­ję­cie ko­lej­nego cie­płego, mięk­kiego or­ga­zmu. Spływa po mnie jak mor­ska piana na brzegu plaży.

Le­żymy tak przy­tu­leni do sie­bie, po­tem Lo­gan znowu mnie ob­mywa, a jego de­li­katne mu­śnię­cia utu­lają moje zmę­czone ciało do snu.

***

Śpimy ra­zem przez go­dzinę, ale siła przy­cią­ga­nia jest zbyt silna, by za­snąć głę­boko. Kiedy Lo­gan wstaje z łóżka, od razu się bu­dzę.

– Prze­pra­szam, nie chcia­łem ci prze­szka­dzać. – Sły­szę uśmiech w jego gło­sie i wy­czu­wam za­do­wo­le­nie, że już nie śpię.

– Chodź, na­pijmy się wina.

Bie­rze mnie za rękę i na­rzuca na moje ra­miona ko­szulę. Jest długa, sięga mi do po­łowy ud. Do­kład­nie ją za­pi­nam, pod­wi­jam rę­kawy, pach­nie nim.

– Hmm… – wzdy­cham.

Moc­niej ści­ska mnie za rękę, pro­wa­dzi za sobą. Ostroż­nie sa­dza mnie na wy­so­kim krze­śle ba­ro­wym. Sia­dam ci­chutko i sły­szę, jak wyj­muje kie­liszki i bu­telkę wina.

– Wo­lisz białe czy czer­wone? – pyta.

– Aku­rat te­raz wolę zimne, białe wino. Mu­szę się tro­chę schło­dzić.

Lo­gan się śmieje, a jego śmiech jest za­raź­liwy. Wy­ciąga ko­rek z bu­telki. Na­lewa wino i prze­suwa kie­li­szek po stole w moją stronę po to, by mi go wsu­nąć do ręki, a przy oka­zji de­li­kat­nie ją mu­ska.

– Bar­dzo się cie­szę, że to mnie dzi­siaj wy­bra­łaś – stwier­dza szcze­rze. – Na zdro­wie, droga Ken­dro.

Z pie­ką­cymi po­licz­kami przy­łą­czam się do to­a­stu, po czym za­nu­rzam usta w chłod­nym, mu­su­ją­cym wi­nie. Sma­kuje jak eks­plo­zja przy­jem­nej sło­dy­czy, bą­bel­ków i złak­nio­nego chłodu.

Wła­ści­wie nie mam po­ję­cia, która jest go­dzina ani jak długo sie­dzimy w kuchni, roz­ma­wia­jąc o wszyst­kim i o ni­czym. Roz­mowa pły­nie rów­nie wartko jak wino. Lo­gan mówi o swo­jej pracy. Ma firmę po­li­gra­ficzną. Za­trud­nia sporo lu­dzi, ale sam pra­cuje za­wsze z domu. Na co dzień biz­nesu do­gląda jego przy­ja­ciel El­liot. Gdy opo­wiada o tym wszyst­kim, w jego gło­sie sły­szę dumę.

– Dla­czego sam nie pro­wa­dzisz biura? – py­tam, bo wy­obra­żam so­bie, że byłby z niego wspa­niały biz­nes­men.

– Trzy lata temu mia­łem wy­pa­dek. – Od­po­wiedź za­dźwię­czała mi w uszach jak zimna stal. – Chęt­nie opo­wiem ci całą hi­sto­rię, ale jesz­cze nie dziś… Jesz­cze nie je­stem go­towy. Sprawa wy­gląda tak, że mam na twa­rzy bli­znę i wie­lo­krot­nie wi­dzia­łem, że lu­dzie czują się… – waha się, nie wie­dząc, ja­kiego słowa użyć – nie­swojo w moim to­wa­rzy­stwie. – Po­zwala, by słowa wy­brzmiały do końca, za­nim po­now­nie po­dej­muje wą­tek:

– Z tego po­wodu na przy­kład stra­ci­łem klien­tów. Po­sta­no­wi­łem więc, że naj­le­piej po­zwo­lić El­lio­towi za­rzą­dzać biu­rem. Dba o per­so­nel, do­brze ich trak­tuje. Te­raz ma wiele do nad­ro­bie­nia, to jest ostatni mo­ment i on o tym wie.

Od­po­wiedź Lo­gana ro­dzi mi­lion ko­lej­nych py­tań, ale sły­szę, że to nie pora, aby dzie­lił się ze mną wspo­mnie­niami. Słowo „jesz­cze” brzę­czy mi gło­wie. „Jesz­cze” nie jest go­towy.

Nie chce dzi­siaj o tym roz­ma­wiać, tak po­wie­dział. To zna­czy, że chce się ze mną po­now­nie spo­tkać. Za­czyna we mnie kieł­ko­wać na­dzieja.

Kiedy otwie­ramy ko­lejną bu­telkę wina, opo­wia­dam o swo­jej pracy w wy­daw­nic­twie, w któ­rym jako lek­torka na­gry­wam au­dio­bo­oki. Lo­gan spra­wia wra­że­nie za­in­te­re­so­wa­nego, za­daje masę py­tań. Wspo­mi­nam rów­nież o swo­jej cu­krzycy. Wła­ści­wie to nie jest te­mat, który czę­sto po­ru­szam w roz­mo­wie z ob­cymi, rów­nież i te­raz ro­bię to jakby przy oka­zji. Wy­czuwa, że nie mam siły wcho­dzić w szcze­góły ani mar­no­wać tej pięk­nej nocy na roz­mowę o tym, że je­stem nie­wi­doma. Je­dyne, czego pra­gnę w tej chwili, to po­być zwy­kłą dziew­czyną. Chcę roz­ma­wiać o waż­nych dla nas spra­wach i pa­sjo­nu­ją­cych rze­czach.

Mimo że od wina za­czyna mi się krę­cić w gło­wie, czuję się do­brze w to­wa­rzy­stwie Lo­gana.

– Pięk­nie wy­glą­dasz – prawi mi kom­ple­ment, kiedy po­ja­wia się prze­rwa w roz­mo­wie. – Twoje oczy są troszkę za­mglone, ale fan­ta­stycz­nie błysz­czą. Twoje po­liczki płoną. No i jesz­cze włosy, które są po­tar­gane w taki spo­sób, jakby mó­wiły: „Upra­wia­łam seks całą noc…”. To jest mega sek­sowne – pod­śmiewa się, a ja au­to­ma­tycz­nie się­gam ręką do wło­sów, pró­bu­jąc je wy­gła­dzić.

– Nie, prze­stań. Jesz­cze nie skoń­czy­łem ko­chać się z tobą, a w ta­kim wy­da­niu mnie pod­nie­casz.

O rany! Nie mam po­ję­cia, czy moje ciało zdzierży wię­cej, choć jego słowa od razu mnie roz­grze­wają.