Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przeżyłyśmy, ale czy na pewno wszystko jest ok? Pewnego dnia 18-letnia Betty, jej mama i starsza siostra, Joy, robią nietypowy przystanek w centrum handlowym i przeżywają najbardziej wstrząsające doświadczenie w swoim życiu. Są świadkami przypadkowej strzelaniny, a strzelec zabija się na oczach Joy. W kolejnych miesiącach Joy zmaga się z agorafobią i uzależnieniem od substancji psychoaktywnych, a jej matka przekuwa swoje uczucia w aktywizm na rzecz kontroli broni. Betty, chcąc dowiedzieć się więcej o strzelcu, szuka jego brata Michaela. Gdy ich przyjaźń rozwija się, wzbudzając w Betty nieoczekiwane uczucia, a napięcie w rodzinie osiąga dramatyczną kulminację, dziewczyna stara się pogodzić z tym „jak niebezpieczny jest świat”. Choć historia opowiedziana jest z punktu widzenia Betty, wściekłość matki i przerażenie siostry są tak samo namacalne jak palące pragnienie Betty, by zrozumieć, dlaczego doszło do tego zdarzenia i czy można było mu zapobiec.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Roxannie Tulip i Zorze Firelily
CZĘŚĆ PIERWSZA
JEDEN
WIADOMOŚCI Z OSTATNIEJ CHWILI:1 OSOBA ZABITA, 4 OSOBY RANNEW STRZELANINIE W GALERII HANDLOWEJ
W szpitalu wszystko jest czyste, śnieżnobiałe, a odbiornik telewizyjny jest włączony na lokalne wiadomości. Na ekranie policjanci w granatowych jak noc mundurach mrowią się przed sklepem odzieżowym. Na szyldzie sklepu widnieje nazwa I Glam. Żółta taśma otacza rozbitą szklaną witrynę, gdzie łyse, zastygłe w bezruchu manekiny prezentują najnowszą kolekcję odzieży, niewinne i nieświadome otaczających je ambulansów i potłuczonego szkła. Zgromadzeni gapie pokazują palcami i robią zdjęcia. Na pasku informacyjnym widnieje napis: MĘŻCZYZNA ZABITY W STRZELANINIE W GALERII EMERYVILLE.
Dopiero po chwili dociera do mnie przekaz tej informacji: ta jedna zabita osoba to zamachowiec, ranne osoby to kobiety, do których słyszałam, jak strzelał, a galeria handlowa to miejsce, w którym przed chwilą byłam.
Byłam tam.
Cholera, wystarczy spojrzeć na relację z miejsca zdarzenia: jestem tam. Stoję obok mojej mamy i siostry i płaczę. Przez chwilę czuję się jak na widowni w teatrze swojego życia.
Poza mną, moją siostrą i maszyną wydającą miarowe pikanie, do której jest podłączona, w sali szpitalnej nie ma nikogo. Siostra ma na sobie piżamę i antypoślizgowe skarpety. Zasnęła i teraz ciężko oddycha. Na białej tablicy napisano jej imię i nazwisko: Joy Maple Lavelle. Nie wiem, która jest dokładnie godzina, lecz okna pozbawione firanek są czarne jak smoła. Cała makabryczna scena ponownie jawi mi się przed oczami i przez chwilę nie mogę w to uwierzyć. To nie może być prawda. OSOBA ZABITA, 4 OSOBY RANNE W STRZELANINIE W GALERII HANDLOWEJ.
Tak, to fakty. Ale w tej chwili wydają się kłamstwem, bo daleko im do tego, co naprawdę się wydarzyło.
DWA
Tamten dzień to już zamierzchła przeszłość. Byłam w Retrofit, gdzie pracuję jako stażystka. Przyjechała po mnie mama. Joy już była w aucie. Wsiadłam na tylne siedzenie zdezelowanego priusa, zatrzasnęłam drzwi i poprosiłam mamę, żeby ściszyła muzykę. Leciał Elvis. Zawsze leci Elvis. Płyta tkwi w odtwarzaczu od długich miesięcy, a radio jest zepsute.
– Dzięki za podwózkę, ale jeżeli jeszcze raz usłyszę ten album, odwali mi – powiedziałam.
Mama w ogromnych okularach przeciwsłonecznych spojrzała na mnie przeciągle we wstecznym lusterku i pogłośniła.
– Ale z ciebie troll – dodałam.
Mama wybuchła śmiechem i wyłączyła muzykę.
– Betty – zaczęła. – Tak łatwo cię dręczyć.
Bez Elvisa piejącego o deszczu w Kentucky słychać było przygłuszone metaliczne dźwięki elektrycznej perkusji i wrzaski dobywające się ze słuchawek Joy. Siedziała z przodu w okularach przeciwsłonecznych. Jej twarz w bocznym lusterku ani drgnęła. Zero znaku życia.
– Cześć, Joy – rzuciłam.
Cisza.
– Ciebie też fajnie widzieć – dodałam.
Moja siostra to istna diablica: jeździ na motocyklu, gra na gitarze basowej, a na nadgarstku wytatuowała sobie metodą handpoke czarne serce. Jest starsza ode mnie o prawie trzy lata i fajniejsza o całe lata świetlne.
Mama czekała w zatoczce przystanku autobusowego na awaryjnych i właśnie jakieś auto zatrzymało się za nami i zatrąbiło.
– Bardzo przepraszam, ale nie lubię, jak się mnie popędza! – krzyknęła.
Odjechała od krawężnika tak, jak to ma w zwyczaju. Przypuszczam, że ludzie odwracali głowy. Dawno temu przestałam się przejmować, czy ktoś się gapi, kiedy mama jest w pobliżu. W przeciwnym razie przejmowałabym się cały cholerny czas. Moja mama jest piękna – i głośna.
– Chcecie iść do galerii? – spytała wtedy. – Potrzebuję nowych bluzek. Najwyraźniej mój luźny biznesowy styl jest za bardzo luźny, a za mało biznesowy.
– Tak ci powiedzieli?
– Dziś wysłali mi notkę o dżinsach. Jestem jedyną osobą na piętrze, która ma czelność nosić dżinsy.
W tym tygodniu, po wielu latach pracy w sekretariacie mojego starego gimnazjum, mama zaczęła nową pracę jako asystentka prezesa w firmie zajmującej się finansami. Płacą lepiej, więc może jej dni zepsutych odbiorników radiowych i wynajmowanych mieszkań są policzone.
– Czy to musi być galeria? – spytałam.
– A gdzie indziej dostanę ubrania o siedemnastej jedenaście w czwartek? – odparła mama. – Potem postawię wam obu kolację – dodała, ponieważ odpowiedziało jej moje milczenie.
– Umowa stoi.
W godzinach szczytu rejon Bay Area był zakorkowany jak zwykle. Ciasna jazda na suwak. Trąbienie klaksonów. Po jednej stronie w oddali majaczyły soczysto-zielone wzgórza, po drugiej zaś – migocząca zatoka ze srebrnym mostem i z sylwetkami drapaczy chmur. Udało nam się dotrzeć na miejsce chwilę przed osiemnastą. Zostawiłyśmy auto na trzecim piętrze parkingu przy ulicy Bay. Centrum handlowe Emeryville to długi, wąski budynek składający się z ciągu sklepów na parterze i mieszkań na piętrze. Wsiadłyśmy do windy. Joy zaczęła psioczyć na galerię. Zawtórowałam jej, na co mama zagroziła, że nie kupi nam kolacji, jeżeli nie przestaniemy, bo też nie cierpi tej galerii i „właśnie przejechała przez samochodowy hades”.
Drobne szczegóły, które teraz sobie przypominam, sprawiają, że wszystko wydaje się inne:
Najpierw weszłyśmy do I Glam. Mama krążyła po sklepie i w okularach do czytania mrużyła oczy, patrząc na etykiety z cenami spodni i mamrocząc pod nosem słowa takie jak bootcut, jakby uczyła się nowego języka. Joy poszła przeglądać czarną koronkową bieliznę. Wszystko wydawało się w porządku. Nastolatki mierzyły biustonosze na ubrania i chichotały, jakaś kobieta rozmawiała przez telefon z włączonym głośnikiem, a pracownice z oczami jak zombie składały legginsy. Powiedziałam Joy i mamie, że idę do sklepu obok. Nie spieszyłam się. Usiadłam przy plastikowym stole we wzory konfetti, odwinęłam waniliową babeczkę z polewą o smaku słonego karmelu i zaczęłam przeglądać telefon. Ugryzłam ciastko i zamknęłam oczy – połączenie soli i cukru zadziałało jak narkotyk. Słyszałam muzykę z I Glam, jakiś natrętny utwór o życiu chwilą. Dziewczyna za kasą w cukierni nuciła do taktu.
Wtedy padły strzały. Trzaski. Jak fajerwerki – dwa, trzy, cztery. Otworzyłam oczy. Dziewczyna za ladą przestała nucić.
– Cholera, czy to według ciebie brzmiało jak pistolet? – spytała.
TRZY
Kiedy już zbadano mamę, wróciła do sali. Z jednej strony wszystko z nią w porządku, lecz z drugiej jej porządek prawdopodobnie został zaburzony na zawsze. Jest blada z powodu doznanego szoku. Tusz jej się rozmazał. Denerwuje się, że wiadomości są włączone, a kiedy jej spokojnie tłumaczę, że nie ma pilota, wyszarpuje kabel ze ściany. Następnie zapada się w moich ramionach i wybucha płaczem. Też płaczę, mimo że czuję, iż nie mam do tego takiego samego prawa. Nie było mnie w sklepie, kiedy to się stało. Nie widziałam, jak ktoś zostaje postrzelony tuż przed moim nosem. Nie ukryłam się wśród wieszaków z ubraniami i nie modliłam się, szepcząc w dłonie przez pięć minut, które rozciągały się w koszmarną wieczność.
Kiedy mama wreszcie mnie puszcza, na naszych ramionach zostają plamy, czarne i mokre od makijażu i łez.
– Nie mogę uwierzyć w to, co się stało – powtarza co chwila.
Przytakuję.
– Przecież tylko robiłyśmy zakupy – ciągnie. – Kupowałam spodnie do pracy.
Przytakuję.
– A wtedy on tak... tak... po prostu wszedł i zaczął strzelać. Strzelał i nie przestawał. Jakim cudem nie zostałyśmy postrzelone?
– Czy ja zostałam postrzelona? – dobiega nas z łóżka głos Joy.
Odwracamy się gwałtownie, bo się obudziła. Podbiegamy do jej łóżka. Wzrok Joy jest szklisty i zmęczony. Jej oczy są mniejsze niż zazwyczaj. Ściąga koc z nóg w poszukiwaniu ran.
– Nie, nie, nie – zaprzecza mama. – Uderzyłaś się w głowę, kiedy próbowałaś schować się pod ladą.
Joy dotyka swojej głowy.
– Upadłaś – mówi mama. – Udawałaś nieżywą.
– Ale nie oberwałam? – pyta Joy.
– Nawet nie doznałaś wstrząśnienia mózgu – odpowiada mama. – Dali ci środki uspokajające, bo wpadłaś w histerię, kiedy przyjechało pogotowie.
– Jasne – mówi moja siostra, ściągając ciemne brwi.
Dajemy jej chwilę ciszy. Nagle oczy Joy rozbłyskają. Zaczyna szybko oddychać. Kładę dłoń na jej ręku, lecz ją odtrąca.
– Joy – zaczyna mama.
– On się zabił, pamiętam ten moment – mówi Joy coraz głośniej. – Stał tylko jakieś pięć metrów ode mnie. Starałam się nie otwierać oczu. Leżałam na podłodze i słyszałam, jak to się stało. Otworzyłam oczy tylko na sekundę, a tam już było tyle krwi i... i... innych rzeczy... i byłam taka szczęśliwa. Taka szczęśliwa, kiedy zobaczyłam, jak tam leżał. Bo było już po wszystkim.
Chowa twarz w dłoniach. Mama obejmuje ją i obie zaczynają płakać. Są niczym jedna istota, szok połączył je w jedno istnienie. Patrzę na nie i nie wiem, co robić. Nie rozumiem, przez co przeszły, bo byłam kilka – dosłownie kilka – kroków obok. Wbijam sobie palce we wnętrza dłoni, żeby poczuć coś innego niż ten bezużyteczny ból.
– A jak twoja głowa? – pyta mama Joy, oderwawszy się od niej, i przeczesuje palcami jej czarną grzywkę.
– Kto zginął, mamo? – Siostra ignoruje jej pytanie i ociera oczy. – Poza napastnikiem? Czy tylko my przeżyłyśmy?
– Nie jestem pewna – odpowiada mama. – Wszystkich przewieziono do szpitala. Pamiętam nosze... tyle noszy... Nie wiem.
– W wiadomościach powiedzieli, że jedna osoba zginęła, a cztery są ranne – mówię im. – Tylko zamachowiec. Tylko on nie żyje.
Mama i Joy patrzą na mnie zdziwione.
– Nikt więcej nie zginął? – pyta mama. – Mówisz poważnie?
– Z tego, co mi wiadomo.
– Ja pierdolę, ale miałyśmy farta – mówi Joy. – Było tyle pocisków. Powinnyśmy nie żyć.
– Cieszę się, że nic ci się nie stało. – Mama przyciska głowę Joy do swojej piersi.
Ta zamyka oczy, a jej usta układają się w podkówkę, kiedy stara się nie rozpłakać. Nie wygrywa tego pojedynku.
– A ja się cieszę, że wam obu nic się nie stało – mówię.
Czuję się głupio, kiedy płaczę, ale chyba zawsze jest mi głupio w takiej sytuacji. Biorę pudełko chusteczek, a dla mamy i siostry po małym plastikowym kubeczku z wodą. Siedzimy w ciszy przez kilka minut, popijając, smarkając i głęboko oddychając, aż płacz zmienia się w pociąganie nosem, potem we wzdychanie i ponownie w ciszę. Wspólną ciszę. Podchodzę do okna i patrzę na świat na zewnątrz. Miasto nigdy nie wyglądało bardziej wyjątkowo – smukłe budynki rozświetlone ślepiami żółtych okien, ciemny park usiany dębami – bo wciąż żyjemy.
– Puk, puk. – Pielęgniarka otwiera drzwi.
Mama i ja wycieramy oczy i siadamy na krzesłach.
Pielęgniarka wchodzi w skrzypiących butach. Mówi nam, że nazywa się Candelaria. Ma długie włosy splecione w warkocz zwisający na plecach, fartuch w postacie z kreskówek i krzyż wytatuowany na umięśnionym przedramieniu.
– Jak się czujesz? – pyta moją siostrę z troską w głosie.
– Dobrze. A co z innymi? – chce wiedzieć Joy.
Candelaria nie odpowiada. Patrzy na pikającą maszynę, a kiedy wygląda na usatysfakcjonowaną, odpina monitor z palca Joy.
– Inni ludzie ze strzelaniny – drąży mama.
– Naprawdę nie znam szczegółów na temat wszystkich przyjętych tu pacjentów – mówi Candelaria, wyłączając maszynę i przetaczając ją kilka metrów dalej w kąt sali. – Mamy niezłe urwanie głowy. Ale w korytarzu jest policjant, który chce się z tobą zobaczyć. Upewnić się, że się wybudziłaś i jesteś na siłach, by złożyć zeznania.
– Jasne – mówi Joy.
– Dam mu znać.
– Dziwnie się czuję – stwierdza moja siostra. – Jakby mnie tu wcale nie było. To nierzeczywiste.
– Dostałaś coś na uspokojenie. Przez to jesteś senna. – Candelaria poklepuje stopę Joy okrytą kocem. – Wszystko będzie dobrze.
Ma rację, oczywiście, że wszystko będzie dobrze, a mimo to jej słowa brzmią jak wyświechtany frazes.
Wychodzę z sali, żeby Joy i mama mogły porozmawiać z policjantami. Ja już rozmawiałam z policją na miejscu strzelaniny i powiedziałam im, co widziałam: nic. Słyszałam jedynie strzały.
Wchodzę do jasnej poczekalni pełnej ludzi. Wygląda na to, że każdy rozmawia tylko o strzelaninie. Telewizory zawieszone pod sufitem w kątach są nastawione na kanał trzeci. Wszyscy wpatrują się w ekrany jak zaczarowani. Pokazują te same nagrania, co wcześniej, oraz dodatkowe, inne sceny najprawdopodobniej nakręcone przed szpitalem. Słowa OSOBA ZABITA, 3 OSOBY RANNE W STRZELANINIE W GALERII HANDLOWEJ, 1 OSOBA W STANIE KRYTYCZNYM tkwią na dole ekranu. Stan krytyczny – to nie brzmi dobrze.
Nagle na ekranach pojawia się zdjęcie mężczyzny oraz słowa NAPASTNIK ZIDENTYFIKOWANY.
Wciągam gwałtownie powietrze. Oto i on – strzelec – z tym że tu wygląda bardziej jak chłopiec i nie ma broni; uśmiecha się szeroko ze zdjęcia, być może robionego na koniec szkoły. Ma trądzik. Długie rzęsy.
Już go wcześniej widziałam.
CZTERY
Chociaż minęły zaledwie trzy miesiące, od kiedy skończyłam liceum, i zaledwie trzy tygodnie, od kiedy skończyłam osiemnaście lat, ten czas wydaje się dłuższy. Przeminęły dni sześciu lekcji, ciężkich plecaków, stołówkowych obiadów i morza znajomych, lecz niekoniecznie przyjaznych twarzy. Niedawno byłam w centrum Berkeley i przechodziłam obok mojej starej szkoły. Wydawała się inna, jakby świeżo odmalowana, a uczniowie stojący na rogu ulicy mieli pulchne dziecięce policzki. Pomyślałam wówczas: Czy to naprawdę było zaledwie kilka miesięcy temu? Czy to naprawdę było w zeszłym roku? Wygląda na to, że jedno lato to szmat czasu.
Joshua Lee chodził ze mną do liceum. Był w klasie z Joy, dwa roczniki wyżej. Nie przypominam sobie, żebym się z nim zapoznawała czy rozmawiała, ale na pewno byliśmy w wielu miejscach w tym samym czasie. Teraz widzę go wyraźnie, jak człapie korytarzami: tłuste włosy nieco dłuższe niż za uszy, ściągnięte brwi, blizny po trądziku, uniform Korpusu Oficerów Rezerwy. Niczego o nim nie wiedziałam poza tym, że był chłopakiem, który na przerwie obiadowej podłożył ogień w śmietniku i został za to zawieszony. Krążyły plotki, że napastował seksualnie nauczycielkę. Dość powiedzieć, że był typem, który emanował wibracjami trzymaj się z daleka, do czego się bezwzględnie stosowałam. Jego młodszy brat Michael był moim rówieśnikiem oraz kimś, kogo spotykałam od pierwszej klasy na angielskim i biologii. Niemniej prawie nigdy nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa. Michael wydawał się słodki, ale nieśmiały jak diabli. Natomiast z Joshuą było coś nie tak. Miał to wypisane na twarzy.
A może teraz tak mówię, bo wiem, że próbował zamordować grupę ludzi.
Prawda jest taka, że przez dwa lata chodziliśmy do jednej szkoły, prawdopodobnie mijaliśmy się setki razy, staliśmy obok siebie w kolejce po burrito, siedziałam kilka kroków od jego brata na licznych lekcjach, a tak naprawdę myślę o nim dopiero teraz, kiedy patrzę na jego twarz pokazywaną w wiadomościach na ekranach telewizorów w poczekalni szpitalnej z podpisem NAPASTNIK ZIDENTYFIKOWANY.
To wszystko jest zdrowo popieprzone.
PIĘĆ
Joy wypisują ze szpitala. Jedziemy lyftem[1] do galerii. Auto mamy stoi tam na niemal opustoszałym parkingu. Nic nie mówimy, tylko mocno ściskamy się za ręce, idąc szybkim krokiem do priusa. Kiedy wsiadamy do samochodu i zamykamy za sobą drzwi, czujemy wewnątrz coś bezpiecznego, znajomego. Jak na komendę wypuszczamy powietrze.
Auto odpala dopiero za trzecim razem. Mama włącza radio. Odtwarzacz płyt rozbłyska, a Elvis zaczyna piać o podejrzliwych umysłach. Krzyczymy z Joy równocześnie.
– Mamuś – mówię ja.
– Mamo – wtóruje Joy.
Mama wyłącza radio i odjeżdża. Milczymy, kiedy wyjeżdża z galerii. Nawet nie ma jeszcze dwudziestej drugiej. Nie mogę uwierzyć, że nie minęło nawet pięć godzin, od kiedy tu przyjechałyśmy. Wydaje się, jakby była trzecia nad ranem. Wyjeżdżamy na ciemne ulice. Żadna z nas się nie ogląda, nie patrzy w tył w stronę galerii, tam, gdzie odbyła się strzelanina. Patrzymy przed siebie na ulicę płynącą przed nami jak czarna rzeka. Światła są tak jaskrawe, że otacza je poświata. Aureole hipermarketowych neonów. Nawet księżyc tam, w górze, niebieskawy z odcieniem żółtaczki, jest prawie w pełni.
Wszystko jest inne.
Przejeżdżamy obok eleganckich magazynów, budynków z cegły i kawiarni z oknami zasłoniętymi kratami. Witamy w Oakland głosi przydrożny znak i za chwilę następny: Witamy w Berkeley. Dźwięk wystrzałów i zdjęcie twarzy Joshuy Lee w telewizorze. Wizja ukrywania się wśród ubrań albo leżenia na podłodze i udawania trupa. Robi mi się niedobrze, chociaż nie w żołądku, nie w ten sposób, w jaki można by pomyśleć; niedobrze mi w sercu.
Żadna z nas nic nie mówi. To nie w naszym stylu, taka cisza. Czekam, aż się odezwą, bo nie wiem, co powiedzieć.
– Coś na wynos? – pyta mama.
– Jasne – mówi Joy.
– Brzmi nieźle – przytakuję.
Jemy hamburgery i frytki w ciszy na parkingu. Nie czuję smaku. Ziemia wciąż się kręci, a moja siostra i mama żyją, są całe i zdrowe. Smród śmieci wlatujący przez uchylone okno pasażera, mężczyzna pchający po chodniku wózek sklepowy wypełniony pirackimi płytami DVD i pijana kobieta na rowerze wrzeszcząca do mikrofonu przy okienku drive thru są cudem.
Teraz wiem, jak cenny, jak kruchy i jak niebezpieczny jest świat.
To cud, że jakoś udaje się nam wszystkim przetrwać.
SZEŚĆ
Nie wiem, o czym myślałam, kiedy chwyciłam za torbę i wybiegłam z cukierni przy dźwiękach nieustających wystrzałów w tle. Biegłam ile sił w nogach ku tym dźwiękom. Tak naprawdę to wiem. Panika schwytała mnie jak zombie i w głowie miałam tylko dwie myśli: mama, siostra.
Na zewnątrz, na chodniku przed sklepem, dźwięk strzałów był głośniejszy. Wciąż liczyłam. Siedem, osiem, dziewięć. Nie wiedziałam, co robić, dokąd iść. Stałam jak sparaliżowana pod dopiero co włączonymi latarniami, obok garstki innych ludzi, którzy, tak jak ja, zamarli w bezruchu z torbami pełnymi zakupów w dłoniach i patrzyli po sobie w poszukiwaniu jakichś odpowiedzi. Skąd dobiega ten dźwięk? Czy to się dzieje naprawdę? Czy grozi nam niebezpieczeństwo? Ludzie w I Glam zaczęli krzyczeć i natychmiast zrobiło mi się niedobrze. Stałam obok wystawy, lecz za szybą widziałam tylko manekiny. Niektórzy z tych, co stali obok mnie, rzucili się do ucieczki ulicą w przeciwnym kierunku, ktoś zadzwonił na policję i zaczął krzyczeć do telefonu, a ja padłam na ziemię. Leżałam tak, nawet kiedy usłyszałam brzęk tłuczonej szyby. Straciłam rachubę i już nie wiedziałam, ile padło wystrzałów. Zamknęłam oczy. Jedyne, o czym myślałam, to mama, siostra, mama...
Moja siostra, moja mama, ja, wszystkie zginiemy.
Usłyszałam syreny. Na krótką chwilę wystrzały przyspieszyły, a potem ucichły. Leżałam z zaciśniętymi powiekami jak dziecko w koszmarze, bo byłam dzieckiem w koszmarze. Nadjechały policja i straż pożarna i ktoś zapytał mnie, czy nic mi nie jest. Nie chciałam otwierać oczu. Nie chciałam patrzeć na świat, w którym ktoś właśnie zastrzelił moją rodzinę. Lecz kiedy je otworzyłam, ujrzałam strażaka, który wyprowadzał moją mamę i siostrę ze sklepu, omijając odłamki rozbitej szyby. Wtedy się rozpłakałam.
SIEDEM
Otwieramy drzwi, pstrykamy włącznik. Złote światło w salonie wydaje się bardzo jaskrawe. Nasze książki (książki mamy) z grzbietami w kolorach tęczy na wbudowanych w ścianę półkach, wysłużona kanapa z narzutą w wesołych kolorach, w kącie klatka dla ptaka ze świeczką w środku – w pierwszej chwili mieszkanie wydaje się obce. Joy idzie prosto do łazienki i po chwili słyszę szum prysznica. Idę za mamą do kuchni. Odkłada torbę i zaczyna przeglądać pocztę, jak gdyby nigdy nic, tyle że to listy z wczoraj i wszystkie koperty są otwarte. Odkłada je, podchodzi do okna i rozsuwa zasłony. Okno wychodzi na ogródek przy bocznej ścianie budynku i kubły na śmieci sąsiada. Teraz jest noc i niczego nie widać.
– Mamo – mówię, stojąc za nią. – Na co patrzysz?
Nie odpowiada.
– Mamo – próbuję ponownie.
Denerwuje mnie ton mojego głosu, który brzmi, jakbym miała cztery lata i potrzebowała pocieszenia.
– Poradzisz sobie? – pytam.
– Tak, Bets.
– Na pewno?
Odwraca się do mnie. Emocje starły makijaż z jej twarzy, jest wyraźnie wyczerpana. Mama jest niższa ode mnie o kilkanaście centymetrów. Rzadko to zauważam, ponieważ jest istotą w ciągłym ruchu i zachowuje się jak dowódca. Jednak teraz to widzę. Szklą jej się oczy, lecz nie wypływa z nich żadna łza.
– Jestem wściekła – mówi mama. – W tej chwili jestem wprost wkurwiona.
– Naprawdę? – pytam zdziwiona.
Nie wiem, dlaczego się tak dziwię. Przypuszczałam, że będzie zdenerwowana, ale ze strachu. Smutku. Nie z gniewu.
– W życiu nie byłam tak wściekła – mówi. – Tamten... – szuka odpowiedniego słowa. – Zasrany gówniarz niemal zabił dziś mnie i moją córkę. I dlaczego? Dlaczego nas, dlaczego? Nic mu nie zrobiłyśmy.
Otwieram usta, lecz mama nie przestaje mówić.
– Wiesz, tyle przeżyłam, pracowałam tak ciężko, i tylko po to, żeby teraz ktoś mi to odebrał? W głupim sklepie I Glam, kiedy kupowałam ubrania (cudzysłów palcami w powietrzu) „biznesowe, lecz swobodne” do głupiej pracy, w której wcale nie chcę pracować?
Mam ochotę odsunąć się o krok od gniewu mamy jak od szalejącego pożaru. Jednak nie robię tego. Mama jest siłą. Ma własne opinie. Miewa też charakterek – potrafi na nas naskoczyć, kiedy jest w odpowiednim nastroju. Ale to tutaj? To coś zupełnie innego.
– Chodziłyśmy z nim do szkoły – mówię jej.
– Wy... ze strzelcem?
– Tak.
Przechyla głowę na bok.
– Skąd to wiesz?
– Widziałam jego zdjęcie w telewizji w poczekalni szpitala, kiedy rozmawiałyście z policją.
– Nie wiedziałam o tym – mówi. – To chyba... raczej ważne.
– Czy Joy powiedziała policji, że go rozpoznała?
– Nie. Nie powiedziała.
– To nie tak, że go znałyśmy – stwierdzam. – Po prostu chodził z nami do jednego liceum.
Mama otwiera lodówkę i zagląda do środka skonfundowana, a potem zamyka ją z powrotem.
– Cholera – mówi. – Twój ojciec. Muszę ponownie spróbować się do niego dodzwonić.
– Powodzenia – rzucam. – Telepatia będzie lepsza.
Mój tato jest gdzieś w Hiszpanii i prowadzi jeden ze swoich „cyfrowych detoksów” w samotni. Ludzie płacą mu grubą kasę za to, że oddadzą mu swoje urządzenia i będą pić zielone koktajle, wykonywać dziwaczne ćwiczenia oddechowe oraz żyć na haju przez dziesięć dni. Mój tato jest guru. Ma stronę internetową ze swoim zdjęciem, na którym się uśmiecha, ma przystrzyżoną brodę, błyszczące oczy i siedzi w zrelaksowanej pozycji. Na stronie są rekomendacje ludzi zachwalających oświecenie, jakie przekazuje im mój ojciec. W tej chwili mi go brakuje. Jednak w tęsknocie za nim nie ma niczego nowego.
Idę do swojego pokoju i słyszę początek jej rozmowy telefonicznej.
– Halo, Sequoia? Cześć, dostałam wasz numer od ludzi z Namaste House. Próbuję złapać Kyle’a. Tak, Nauczyciela Kyle’a. Tak, wiem, że jest obecnie „odłączony”...
Zamykam za sobą drzwi. Przebieram się w piżamę i sprawdzam telefon. Mam dwie wiadomości – jedną od Adrian i jedną od Zoe – dwojga ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia, że moja siostra i matka prawie dziś zginęły. Kto wie, czy media w Seattle i Nowym Jorku w ogóle podłapały ten temat. Nie czytam ich wiadomości. Jest późno. Co miałabym napisać? Loguję się na portal społecznościowy i ludzie – głównie koledzy i koleżanki z mojej klasy – dzielą się artykułem z lokalnych wiadomości o strzelaninie. Na zdjęciu widnieje I Glam otoczony policjantami, żółtą taśmą, odłamkami szkła, noszami, zapłakanymi twarzami.
Klikam.
4 RANNYCH, 1 ZABITY W STRZELANINIE
W GALERII EMERYVILLE
Hrabstwo Alameda, Kalifornia. Mężczyzna uzbrojony w karabin automatyczny otworzył ogień w sklepie I Glam w centrum handlowym Emeryville przy ulicy Bay i postrzelił cztery osoby. Kolejną poszkodowaną osobę przetransportowano do szpitala z lekkimi obrażeniami. Zamachowiec popełnił samobójstwo na miejscu zdarzenia.
Strzały padły około 17:45 w czwartek i trwały blisko dziesięć minut. Broń i pociski znalezione na miejscu zdarzenia pasują do karabinu automatycznego AR15. Biuro szeryfa podaje, że broń uległa awarii, w związku z czym strzelec użył drugiego pistoletu, którym następnie się zastrzelił. Po przybyciu policji stwierdzono jego zgon.
Emeryville jest jednym z najchętniej odwiedzanych centrów handlowych w rejonie East Bay.
Ranni zostali przetransportowani do Kaiser w Oakland. Sierżant Cecilia Garcia mówi, że ofiary strzelaniny były „wstrząśnięte i w ciężkim stanie”, a jedna poszkodowana była w stanie krytycznym i wymagała niezwłocznej interwencji chirurgicznej.
Strzelanina rozpoczęła się w środku sklepu w pobliżu przymierzalni. I Glam to sklep z odzieżą dla kobiet.
„To przerażające, że bandyta otworzył ogień w miejscu publicznym takim jak to, wśród rodzin, kobiet, nastolatków i dzieci. Pracownicy centrum handlowego, świadkowie i ogół społeczności są – co zrozumiałe – wstrząśnięci do głębi” – powiedziała Garcia.
Biuro szeryfa poinformowało o kilkudziesięciu świadkach zdarzenia z wewnątrz sklepu i sprzed budynku.
„Dzisiaj był przy mnie mój anioł stróż – powiedziała Desiree Johnson, kierowniczka I Glam. – Pociski świsnęły tuż przy mojej twarzy. To było jak brzęczenie osy”.
Mężczyzna, który prosił o anonimowość, powiedział, że widział strzelaninę z zewnątrz i uciekł.
„Nie mogłem w to uwierzyć... co jest, serio? – relacjonował. – Potem usłyszałem ten dźwięk, spojrzałem przez szybę i zobaczyłem, jak tamten gość chodzi po sklepie i rozsiewa pociski jak jakiś Człowiek z blizną”.
Jedna kobieta, dwudziestopięcioletnia Emma Farooqi, transmitowała strzelaninę na żywo w mediach społecznościowych ze swojego smartfona. Zamknęła się w przymierzalni w I Glam.
„Nie wiem, dlaczego to zrobiłam – powiedziała. – Myślałam, że może ktoś to obejrzy i zadzwoni po pomoc. Po prostu chciałam mieć nagranie dla rodziny, żeby wiedzieli, co się stało, gdybym nie wyszła z tego cało”.
Napastnik został zidentyfikowany jako dwudziestojednoletni Joshua Lee. Motywy zbrodni jeszcze nie są znane.
Moje serce przyspiesza, kiedy docieram do końca artykułu. Czuję się jak ktoś, kto nie powinien tego czytać, jakby to było jakieś naruszenie. Ale dlaczego? Byłam tam. To artykuł z wiadomości przeznaczony do publicznego odbioru. Dziwnie widzieć swoją siostrę opisaną jako „kolejna ofiara”. Dziwnie widzieć szczegółową relację z wydarzeń składających się na najgorszy dzień mojego życia, przedstawioną takim obiektywnym, spokojnym tonem, jak gdyby takie sytuacje były na porządku dziennym.
Co, jak mniemam, właśnie się dzieje.
OSIEM
Teraz w Hiszpanii jest wczesne przedpołudnie. Dziewięć godzin później niż tutaj. Tato prawdopodobnie popija herbatę ziołową lub wykonuje pozdrowienia słońca. „Bądź tu i teraz” – powiedziałby pewnie, gdyby tu w tej chwili był. Ciągle to powtarza. Szczerze mówiąc, ma te słowa wytatuowane kursywą na lewym nadgarstku. Często myślę o tym tatuażu, lecz chyba nie w ten sam sposób, w jaki on to rozumie.
Przez dziesięć lat od rozwodu rodziców żałowałam, że go z nami nie ma – żałowałam, że razem z Joy nie jesteśmy równie ekscytujące jak pielgrzymki do Indii lub do samotni ayahuasca w peruwiańskiej dżungli. Dopiero w dniu zakończenia szkoły coś w moim mózgu zaskoczyło. Patrzyłam na zatłoczone trybuny, gdzie siedziała mama w olbrzymim czerwonym kapeluszu słonecznym, który pewnie było widać aż z kosmosu, Joy cała w czerni w gniewnej pozie obok niej. Wtedy zdałam sobie sprawę, że on już nie wróci. Nigdy. A nawet jeśliby wrócił, teraz już jest za późno. Jest kimś, kogo znam z e-maili, wideoczatów i okazjonalnych spóźnionych kartek urodzinowych z szokującymi błędami ortograficznymi. Nie widziałam go, od kiedy skończyłam osiem lat. Dorastałam bez jego bliskości. Mama i siostra są wszystkim, co mam. I one mi wystarczą.
W każdym razie właśnie to sobie wmawiam.
Może to nie do końca prawda, ponieważ w tym momencie pragnę choćby zobaczyć tatę na ekranie, usłyszeć przez telefon. Nawet gdyby tylko miał powiedzieć mi coś, co Joy nazywa głupim syfem samopomocy rodem ze sklepu „wszystko za dolara”, coś takiego jak „bądź tu i teraz” albo „obserwuj swoje myśli jak liście płynące z nurtem strumienia”, albo „skup się na rytmie swojego serca”.
Przyciskam dłoń do klatki piersiowej. To mnie wcale nie pociesza.
(Stuk. Stuk-tuk. Robi mi się coraz smutniej z każdym stuk-tuk-tukiem).
Jeszcze nie chce mi się spać. Idę do salonu. Mama i Joy siedzą na sofie w szlafrokach – mama w różowym i puchatym, Joy w cętkowanym jak futro lamparta. Joy coś gorączkowo opowiada cichym głosem i żadna z nich na początku nie dostrzega mojej obecności, kiedy siadam w fotelu obok.
– Myślę, że to była jego krew – mówi Joy napiętym głosem.
– Już ją z siebie zmyłaś – pociesza ją mama.
Joy obraca się w moją stronę.
– Szorowałam szyję z jego krwi.
– Obrzydliwe – stwierdzam, zanim gryzę się w język, po czym szybko się reflektuję. – Przepraszam. To znaczy przykro mi.
W tej chwili Joy wygląda zupełnie inaczej niż zwykle. Ani grama mrocznego makijażu, związane włosy, wyraźnie widoczne piegi. Wyciera nos i oczy. Wydaje się, jakby pękła jej jakaś uszczelka.
– To był Joshua Lee – mówi, patrząc na mnie.
– Wiem.
– Ten chłopak z naszego liceum.
– Wiem.
– Mama mówiła, że mówiłaś. Nie wiedziałam.
– No, tak powiedzieli w wiadomościach.
Powiedziała, powiedziała, w wiadomościach powiedzieli. Znalazłyśmy się na bardzo dziwacznej karuzeli.
– Wszedł... tak po prostu wszedł do środka i powiedział: „Która suka chce pierwsza oberwać?”. I zaczął strzelać – mówi Joy.
– Słyszałam strzały z cukierni obok – wtrącam.
– Nie słyszałam, żeby to krzyczał – stwierdza mama. – Słyszałam wystrzały i jedną z pracownic. Widziałam, jak upada, i wtedy się schowałam.
– Pomyślałam: Serio? Umrę, kupując majtki? – ciągnie Joy.
– A ja myślałam: Trzeba było nie brać tej durnej pracy – mówi mama. – Bo gdyby nie ten głupi dress code...
– To pomyślałyście? – pytam.
– Ta myśl przeleciała mi przez głowę razem z innymi – odpowiada mama. – Głównie: Proszę, nie zabijaj nas, proszę, niech to się już skończy.
– A ja myślałam: Przez te wszystkie lata człowiek oglądał to tylko w wiadomościach, a tu proszę, to się przydarza właśnie mnie – dodaje Joy.
Ciekawe, co ja bym myślała, będąc tam, parę metrów od agresora z AR15. Jakie myśli przemykałyby przez moją głowę? Zamiast tego byłam na zewnątrz z zamkniętymi oczami, wypełniona wyłącznie strachem i myślami o mamie i siostrze.
Nie wspominają, że pomyślały o mnie.
Cóż za egoizm z mojej strony w ogóle tak pomyśleć.
– Słyszałam strzały i nie wiedziałam, czy biec do środka – mówię. – Padłam na ziemię i zamarłam. Cały czas miałam zamknięte oczy.
– Joshua Lee – mówi Joy. – Z liceum? Który to w ogóle był?
– Pamiętasz tego gościa, który został zawieszony za podpalenie śmietnika? – odświeżam jej pamięć.
– Może – stwierdza.
Widzę, że nie pamięta.
– Ale... dlaczego on? – pyta mama. – Myślisz, że miał jakiś powód, żeby cię zaatakować, Joy?
– Nigdy nawet z nim nie rozmawiałam. Nie rozpoznałam go ani nic – mówi Joy.
– Powiedział: „suki”, jakby miał kogoś konkretnego na myśli – zastanawia się mama.
– Prawda? Jakby był zły na nas – dodaje Joy.
– Nie sądzę, że dzisiaj uda nam się odnaleźć odpowiedź na „dlaczego” – mówię.
– Oczywiście, że nie – kwituje mama. – Co nie znaczy, że nie wolno nam próbować.
Mama wstaje i włącza płytę Blossom Dearie, starej śpiewaczki jazzowej w okularach i ze śmiesznym piskliwym głosem. Wraca na miejsce na sofie obok Joy i mnie. Przynosi ze sobą kryształową karafkę z burbonem i trzy szklanki. Prawie nigdy nie pije z wyjątkiem okazji do świętowania takich jak awans, ukończenie szkoły czy wygrana sprawa sądowa przeciw naszemu najemcy zeszłej jesieni. I nigdy nie nalewa nam. Teraz stawia szklanki na stoliku, trzy kliknięcia. Unosi brew, trzy bulgotnięcia. Podnosimy szklanki wysoko i przez chwilę nic nie mówimy.
– Za życie – przerywa ciszę mama.
– Za życie – wtórujemy jej obie.
Stukamy się szkłem. Pijemy. Płyn pali. Dzięki Bogu za to.
PRZYPISY