Romans w Paryżu - Schneider Fiona - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Romans w Paryżu ebook i audiobook

Schneider Fiona

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy można pokochać wroga?

Sylvie zostaje wysłana do Paryża jako wyszkolona brytyjska agentka.
Pracuje w kuchni słynnej francuskiej restauracji, by móc się przyjrzeć z bliska grupie niemieckich oficerów. Wśród nich jest Christoph, młody żołnierz Wehrmachtu zaciągnięty przymusem do armii. Między Sylvie a Christophem zaczyna iskrzyć już od pierwszej chwili. Początkowo Sylvie tłumaczy sobie, że w ten sposób wypełnia misję, zdobywając tajne informacje…
Jednak wkrótce, na przekór okrutnej machinie konfliktu, uświadamia sobie, że darzy wroga prawdziwym uczuciem. Do końca musi jednak ukrywać przed Christophem swoją prawdziwą tożsamość. Ta wiedza mogłaby go zniszczyć. Kiedy pojawia się szansa na ucieczkę, próbują zrobić wszystko, aby być razem… Przyjdzie im jednak zapłacić za to najwyższą cenę.

Czy rozdzieleni kochankowie mają szansę znowu się połączyć? I czy dawne uczucie wciąż ma swoją moc?

Opowieść o poświęceniu, nadziei i niezłomnej sile miłości.

 

Historia, która wciąga od pierwszej chwili i wywołuje ogrom emocji. Wspaniale nakreślone skomplikowane losy kochanków na tle wojennej zawieruchy. Polecam gorąco.

Edyta Świętek

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 447

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 17 min

Lektor: Anna Grochowska Jan Marczewski
Oceny
4,6 (340 ocen)
250
64
20
2
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bokus

Nie polecam

Taaa, jakby tak zliczyć tych wszystkich dobrych wrogów, jacy pojawiają się lawinowo w powieściach o miłości zakazanej z dobrym Niemcem z czasów II wojny światowej, to kto wojował? Nie podoba mi się takie romantyzowanie wojny i naciąganie faktów.
41
SylwiaS1983

Nie oderwiesz się od lektury

Super, warta przeczytania. Romans ale nie płytka kolejna opowiesc a wyższa półka.
10
gosiafizyka

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacyjna🤩🤩🤩
00
Moni21

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekaw powieść, trzyma w napięciu chcesz dowiedzieć się jaki jest koniec
00
kolaola

Dobrze spędzony czas

Piękna historia, idealna na film, natomiast warsztat literacki autorki jest słaby, bohaterowie płascy, dialogi mało urazmaicone językowo, każdy bohater wypowiada się w tym samym stylu. Zakończenie za długie i nudne. Ale ogólnie polecam, od pierwszych 300 stron nie mogłam się oderwać, ale końcówka mnie znużyła.
00

Popularność



Podobne


Fiona Schne­ider

Ro­mans w Pa­ryżu

tłu­macz: Anna Pliś

PRO­LOG

Li­sette

Sier­pień 1942, Pa­ryż

Li­sette za­mknęła drzwi i oparła czoło o drew­niane skrzy­dło. W wą­skim ko­ry­ta­rzu miesz­ka­nia pa­no­wała ciem­ność. Na skó­rze wciąż czuła za­pach wody ko­loń­skiej Chri­sto­pha – mie­szankę dymu drzew­nego i ber­ga­moty. W ustach zaś smak ostat­niego po­ca­łunku – cie­płego i po­spiesz­nego… ale te­raz już od­szedł.

Huk wy­bu­chu bomby wy­rwał ją z za­dumy. Mu­siała my­śleć szybko. Miał wró­cić rano. Tak obie­cał. Wzięła wa­lizkę, gar­nek Boh­nen- und Kar­tof­fe­le­in­topf i prze­szła przez miesz­ka­nie, od­wra­ca­jąc wzrok od drzwi do sy­pialni. Ale jej ciało pa­mię­tało – cie­pło jego skóry, jego wargi wę­dru­jące w dół.

Li­sette wy­pu­ściła po­wie­trze z płuc. Wspo­mi­na­nie ni­komu w ni­czym nie po­może. Jej od­dech zwol­nił. To wła­śnie na ta­kie chwile jak ta prze­cho­dziła szko­le­nie. Nie było miej­sca na emo­cje. Zresztą to w głów­nej mie­rze wła­śnie jej uczu­cia wcią­gnęły ją w cały ten ba­ła­gan.

W sa­lo­nie chwy­ciła za ko­tarę za­ciem­nia­jącą i od­su­nęła ją na bok. Jej palce drżały. Szczyty da­chów lśniły per­łowo w świe­tle księ­życa. Na nie­bie wi­dać było le­cącą ni­sko for­ma­cję sa­mo­lo­tów. Po­dą­żała wzro­kiem za po­mru­kiem sil­ni­ków. Sa­mo­loty zmie­rzały na za­chód, w kie­runku Bo­ulo­gne-Bil­lan­co­urt. Roz­legł się wy­buch ko­lej­nej bomby, tym ra­zem gło­śniej­szy. Li­sette skrzy­wiła się, a jej serce za­biło nie­równo. Niebo roz­bły­sło nie­na­tu­ral­nie ja­sno. Nie było wiele czasu.

Otwo­rzyły się drzwi do kuchni. Prze­stra­szyła się na od­głos skrzyp­nię­cia. W wej­ściu sta­nął młody męż­czy­zna z bu­rzą gę­stych wło­sów na gło­wie. Wes­tchnęła. No tak, Ja­cques. Za­po­mniała, że tu był. Był star­szy, niż jej się wy­da­wało tam­tego dnia, gdy wi­działa go w prze­lo­cie. Po­dej­rze­wała, że mógł być po dwu­dzie­stce. Pod­szedł do okna, lekko ku­le­jąc.

– Co zro­bimy? – wy­szep­tał po fran­cu­sku.

Miał ni­ski głos, ale Li­sette za­uwa­żyła drże­nie. Przy­po­mniała so­bie tam­ten kwi­tek. Tam wła­śnie było na­pi­sane: „Ja­cques M.”. Chri­stoph po­mógł za­pew­nić mu bez­pie­czeń­stwo. Nie mo­gła go tu zo­sta­wić.

– Masz dość siły, by ru­szyć w po­dróż? – za­py­tała.

Ja­cques wy­pro­sto­wał się.

– Oczy­wi­ście.

– W ta­kim ra­zie my­ślę, że po­win­ni­śmy stąd wy­je­chać – po­wie­działa. – Ma­in­te­nant1.

Wy­po­wie­dze­nie tych słów na głos urze­czy­wist­niło je.

Szybko wszystko prze­li­czyła. W szaf­kach było wy­star­cza­jąco je­dze­nia na kilka dni. Pa­ryż zo­sta­nie dziś nocą za­mknięty ze względu na bom­bar­do­wa­nie. Li­sette znała jed­nak ta­jemne przej­ścia, drzwi, do któ­rych można było bez­piecz­nie za­pu­kać. Uda jej się ich stąd wy­do­stać.

– A co z Chri­sto­phem? – Ja­cques po­de­rwał głowę i spoj­rzał w kie­runku drzwi.

Serce Li­sette się ści­snęło. Pi­sa­nie mu wia­do­mo­ści nie było bez­pieczne. Nie mo­gła zo­sta­wić śladu po so­bie ani po Ja­cques’u. Chri­stoph tylko by wszystko skom­pli­ko­wał. Te­raz był ide­alny czas, by iść. Za­gry­zła wargę. Zła­mie tym Chri­sto­phowi serce, ale czy miała ja­kiś wy­bór?

Wy­bu­chła ko­lejna bomba. Tym ra­zem bli­żej. Oboje się wzdry­gnęli. Dźwi­gary wieży Eif­fla roz­świe­tliły się na chwilę od eks­plo­zji.

Ja­cques zwró­cił się w stronę Li­sette.

– Je­steś pewna, że chcesz te­raz wyjść?

Li­sette wzru­szyła ra­mio­nami.

– Nie wy­daje mi się, że­by­śmy mieli wy­bór. Wo­lisz tu zo­stać?

Ja­cques roz­gląd­nął się po apar­ta­men­cie, dra­piąc się po kil­ku­dnio­wym za­ro­ście, i uśmiech­nął się krótko.

– Nie, wolę spró­bo­wać szczę­ścia z tobą.

Li­sette po­ki­wała głową. Za­cią­gnęła ko­tary i zer­k­nęła na torbę. Chri­stoph do środka spa­ko­wał jej ze­szyt z prze­pi­sami i ubra­nia na zmianę. Tyle. Dużo miej­sca na kon­serwy i Boh­nen- und Kar­tof­fe­le­in­topf. Zro­biło jej się słabo w środku na myśl o cze­ka­ją­cej ją po­dróży. „Mój ko­chany, mam na­dzieję, że zro­zu­miesz, dla­czego mu­sia­łam odejść”.

1

Ju­lia

Maj 2002, Lon­dyn

Wi­dow­nia Wig­more Hall była pu­sta. Ju­lia za­ci­snęła dło­nie na pod­ło­kiet­ni­kach fo­tela z czer­wo­nego ak­sa­mitu. Miała na­dzieję, że ci­sza uspo­koi jej umysł. Za­mknęła oczy i sta­rała się usły­szeć w gło­wie Po­lo­neza C-dur Beetho­vena, ale nic nie przy­cho­dziło.

Po­ni­żej bal­konu, na któ­rym sie­działa, sły­chać było prze­ry­wa­jący ci­szę szum od­ku­rza­cza. W pa­mięci po­wró­cił jej głos matki: „Nie ma co sie­dzieć. Mu­sisz się przy­go­to­wać na kon­cert”.

Ju­lia otwo­rzyła oczy. Przy­go­to­wała się. Od­pra­wiła cały zwy­cza­jowy ry­tuał – przej­rzała nuty, przy­je­chała wcze­śniej, wy­pró­bo­wała pia­nino, sie­działa na wi­downi – wy­peł­niła wszystko co do joty. Jed­nak dzi­siaj coś było ina­czej. Trze­po­tało w jej ży­łach ni­czym ptak uwię­ziony za szybą.

Grała tu już wiele razy, rok­rocz­nie prze­ska­ku­jąc ko­lejne etapy ogól­no­kra­jo­wych kon­kur­sów pia­ni­stycz­nych. Te­raz była tu w ra­mach to­ur­née, które zor­ga­ni­zo­wał dla niej Se­ba­stian. Po­czuła, jak z ner­wów skręca ją w żo­łądku. Wstała. Sie­dze­nie za­mknęło się z głu­chym stuk­nię­ciem. Wkrótce za­cznie się zbie­rać pu­blicz­ność.

To­rebka Ju­lii była w tym sa­mym miej­scu, gdzie ją zo­sta­wiła – w zie­lo­nej sali. Nuty cze­kały, żeby je jesz­cze ostatni raz przej­rzeć. Jej od­dech zwol­nił. Nie chciała pa­trzeć na fo­to­gra­fie in­nych ar­ty­stów i pia­ni­stów, któ­rzy tu przed nią wy­stę­po­wali: Da­niela Ba­ren­bo­ima, Edwina Fi­schera, An­geli He­witt. Spra­wiali, że jesz­cze bar­dziej się de­ner­wo­wała.

– Jak się masz? – za­py­tał Se­ba­stian. Prze­szedł przez zie­loną salę. Miał na so­bie prąż­ko­wany gar­ni­tur i białą ko­szulę. Dzięki Bogu, że tu był. Czuła, że jej nerwy tro­chę ze­lżały. – Go­towa?

– Pra­wie. – Ju­lia za­jęła się atła­so­wymi fał­dami sukni. – Jest za długa.

– Ob­casy by po­mo­gły – od­parł Se­ba­stian z uśmie­chem.

Usiadł. Ich bli­skość ją po­cie­szała, po­ma­gało jej to, że byli pra­wie rów­no­lat­kami. Była pierw­szą osobą, z którą pod­pi­sał kon­trakt sześć lat temu, gdy miała dwa­dzie­ścia je­den lat. Le­ciał spe­cjal­nie do Bonn, żeby po­słu­chać, jak da­wała re­ci­tal. Jej wy­stęp o mało co nie oka­zał się ka­ta­strofą, ale na szczę­ście Se­ba­stian usły­szał tyle, żeby zde­cy­do­wać, że chce ją re­pre­zen­to­wać. Był jed­nym z naj­młod­szych ma­na­ge­rów w agen­cji.

– Suk­nia i tak nie ma zna­cze­nia – stwier­dził, pa­trząc na nią. – Wspa­niale wy­glą­dasz.

– Se­ba­stian…

Po­pra­wił man­kiety.

– Chyba nie ma za­kazu mó­wie­nia prawdy, co? Ten wie­czór to świetna oka­zja, żeby wspa­niale wy­glą­dać. Ko­lejny szcze­bel na dro­dze do Kon­kursu im. Kró­lo­wej Elż­biety Bel­gij­skiej.

– Wiem, na­wet mi nie przy­po­mi­naj.

Wszy­scy zga­dzali się co do tego, że Ju­lia była wscho­dzącą gwiazdą. Kon­kurs im. Kró­lo­wej Elż­biety Bel­gij­skiej w Bruk­seli był jed­nym z naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych kon­kur­sów dla pia­ni­stów na świe­cie. Jed­nak im wy­żej się pięła, tym at­mos­fera sta­wała się chłod­niej­sza i trud­niej­sza. Cza­sem na samą myśl o tym wszyst­kim Ju­lii krę­ciło się w gło­wie.

Se­ba­stian trą­cił ją łok­ciem i się za­śmiał.

– Daj spo­kój, tylko mi nie mów, że się stre­su­jesz. Chyba nie taka do­świad­czona pia­nistka jak ty.

Ju­lia zmu­siła się do uśmie­chu.

– Oczy­wi­ście, że nie. Nie mogę się już do­cze­kać wy­stępu.

Se­ba­stian wy­cią­gnął w jej stronę dłoń.

– Chodź, za­pro­wa­dzę cię na scenę.

Po­pro­wa­dził ją przez zie­loną salę, w kie­runku drzwi wy­cho­dzą­cych na scenę. Jego dłoń do­ty­ka­jąca jej z tyłu w pa­sie i czarne kur­tyny po bo­kach sceny cał­ko­wi­cie po­chło­nęły jej my­śli. Już za kilka se­kund bę­dzie tam stała.

– Pa­mię­taj, żeby ich olśnić – po­in­stru­ował ją Se­ba­stian. Przy­cią­gnął jej dłoń do ust i po­ca­ło­wał de­li­kat­nie, za­nim zdą­żyła za­pro­te­sto­wać. Otwo­rzyły się drzwi i już szła po sce­nie w ośle­pia­ją­cym świe­tle re­flek­to­rów.

Sta­nęła na wprost pu­blicz­no­ści i się ukło­niła. Roz­legł się aplauz. Żo­łą­dek ści­snął się jej w su­peł. Usia­dła na ta­bo­re­cie przy for­te­pia­nie. Ste­in­way lśnił. To było coś, co do­brze znała.

Aplauz ucichł. Se­ba­stian po­wie­dział, żeby ich olśniła. To wła­śnie ro­biła przez całe swoje ży­cie – wzbu­dzała okrzyki za­chwytu swoją spraw­no­ścią. To było uza­leż­nia­jące i jed­no­cze­śnie prze­ra­ża­jące. Dzi­siej­szy wie­czór nie był wy­jąt­kiem.

Za­częła grać. Spod jej pal­ców po­pły­nęły pierw­sze takty po­lo­neza Beetho­vena.

Tego uczu­cia nie dało się po­rów­nać z ni­czym in­nym. Była sama na mo­rzu mu­zyki. Jej ciało ko­ły­sało się, fa­lo­wało wraz z me­lo­dią. Ko­lejne nuty po­ja­wiały się przed nią i jak w ja­kiejś ma­gii, jej dło­nie wie­działy, któ­rędy mają po­dą­żać.

Ale na­gle, nie­ocze­ki­wa­nie palce Ju­lii ze­sztyw­niały. Po­cząt­kowo było to pra­wie nie­zau­wa­żalne. Grała da­lej, roz­cią­ga­jąc dłoń po­mię­dzy okta­wami, prze­ska­ku­jąc w górę i w dół se­kwen­cji. Nuty roz­błys­ki­wały w jej pa­mięci, ale palce nie były w sta­nie za nimi na­dą­żyć.

Po­czuła w uszach ude­rze­nie krwi. Frag­menty me­lo­dii roz­trzas­kały się i roz­pa­dły. Mimo jej usil­nych sta­rań mu­zyka za­czy­nała się roz­sy­py­wać na oczach wszyst­kich wi­dzów. Cof­nęła dło­nie znad kla­wia­tury.

Serce wa­liło jej w piersi jak osza­lałe. Nie po­tra­fiła spoj­rzeć na pu­blicz­ność, na ni­kogo.

Po­ty­ka­jąc się o kraj sukni, wy­bie­gła ze sceny. Mu­siała uciec. Po­pchnęła drzwi ewa­ku­acyjne i wy­mknęła się na ze­wnątrz.

– Ju­lio! – Se­ba­stian wy­szedł za nią na dzie­dzi­niec. – Mój Boże, wszystko do­brze?

– Nie wiem. Prze­pra­szam. Nie mogę… – Jej pierś fa­lo­wała. Pa­dał deszcz i Ju­lia cała drżała.

– Co się stało? – za­py­tał.

Nie od­wa­żyła mu się przy­znać, że już kie­dyś jej dło­nie ją za­wio­dły – pod­czas ćwi­cze­nia dwa ty­go­dnie temu. Wy­parła ten fakt, li­cząc, że to się wię­cej nie po­wtó­rzy, ale te­raz… Po­czuła wzbie­ra­jącą pa­nikę.

– Ja nie mogę tam wró­cić.

Do­tknął jej ra­mie­nia.

– W po­rządku, uspo­kój się – po­wie­dział. – Mo­żesz się chyba raz po­my­lić, tylko to po pro­stu ta­kie nie­ty­powe dla cie­bie.

Ju­lia wstrzy­my­wała łzy. Nie mo­gła po­zwo­lić, żeby ten wie­czór wszystko ze­psuł.

– Obie­cuję, że to się wię­cej nie po­wtó­rzy. – Ale na­wet gdy to mó­wiła, wie­działa, że jest to poza jej kon­trolą.

Se­ba­stian uści­snął jej dłoń.

– We­zmę twoją to­rebkę i za­dzwo­nię po tak­sówkę.

Deszcz pa­dał da­lej, do­szczęt­nie mo­cząc jej suk­nię. Gdzieś w od­dali sły­szała już ko­lejny wy­stęp. Cho­pin – ide­alne, bez­błędne dźwięki. Piękno mu­zyki ści­snęło bo­le­śnie jej serce.

Fi­sch­ko­tlett

1 duży łu­pacz

4 łyżki bułki tar­tej

1 jajko, roz­trze­pane

1 ły­żeczka soli

1 ły­żeczka pie­przu

1 łyżka tłusz­czu ku­li­nar­nego

3 łyżki musz­tardy

Wy­fi­le­to­wać łu­pa­cza.Roz­trze­pać jajko i za­mo­czyć w nim rybę z obu stron.Ob­to­czyć rybę w bułce tar­tej.Do­pra­wić solą i pie­przem.Sma­żyć na tłusz­czu do uzy­ska­nia zło­to­brą­zo­wego ko­loru z obu stron.Po­da­wać z zimną musz­tardą.

2

Ju­lia

Maj 2002, Lon­dyn

To da­nie to po­rażka. Ju­lia usi­ło­wała wy­trzeć plamę z ku­chenki w miej­scu, gdzie wy­ki­piała fa­solka. Za­miast sku­pić się na go­to­wa­niu, po raz ko­lejny z rzędu spraw­dzała nuty Beetho­vena, pró­bu­jąc dojść, dla­czego to wszystko po­szło tak źle. Na­wet pa­luszki rybne, które ku­piła w su­per­mar­ke­cie, były spa­lone na wiór.

Otwo­rzyły się drzwi wej­ściowe. Wrzu­ciła ścierkę do zlewu. Już wró­ciły.

– A to co? – Anna odło­żyła to­rebkę na stół. Da­isy, jej córka, pa­trzyła na ba­ła­gan. – Ko­cha­nie, mia­łaś od­po­cząć.

– Chcia­łam przy­go­to­wać pod­wie­czo­rek dla swo­jej sio­strze­nicy i ko­cha­nej star­szej sio­stry – od­parła Ju­lia. – Oba­wiam się jed­nak, że nie wy­szło zgod­nie z pla­nem.

Da­isy zer­k­nęła na swoją mamę.

– Ale ja nie mu­szę tego jeść, prawda? – za­py­tała.

– Idź i po­oglą­daj bajki – po­wie­działa Anna. – Przy­niosę ci coś do zje­dze­nia.

Ju­lia po­czuła wzbie­ra­jącą w gar­dle gulę. Po tym wszyst­kim, co sio­stra dla niej zro­biła, kiedy Ju­lia ucie­kła ze sceny Wig­more Hall trzy dni temu, ona nie była na­wet w sta­nie ugo­to­wać jej zwy­kłego po­siłku. W oczach sta­nęły jej łzy.

– Och, ko­cha­nie, już do­brze. – Ra­miona Anny otu­liły ją i mię­si­sty swe­ter przy po­liczku Ju­lii wy­da­wał się taki ko­jący. – Mia­łaś ostat­nio ciężki czas. Twoje ręce…

– Ja się tylko boję, że to się znów wy­da­rzy.

– Wiem. – Anna po­gła­skała Ju­lię po wło­sach, po czym wes­tchnęła. – Za­wsze do­pro­wa­dza­łaś się do gra­nic wy­trzy­ma­ło­ści. Kiedy tata od­szedł, rzu­ci­łaś się w wir ćwi­cze­nia na for­te­pia­nie. Mia­łaś tylko sie­dem lat, nie­wiele wię­cej niż Da­isy.

– Wy­daje mi się, że to był spo­sób na to, żeby za­jąć uwagę mamy – od­parła Ju­lia. – Po­myśl tylko, Anno, jaka ona by była roz­cza­ro­wana, gdyby mnie te­raz zo­ba­czyła.

Anna wes­tchnęła.

– Nie wy­daje mi się, żeby co­kol­wiek było ją w sta­nie uszczęś­li­wić. Nie po­tra­fiła się po­zbyć zgorzk­nie­nia po tym, jak tata nas zo­sta­wił.

– Może gdyby cho­ciaż miał z nami ja­kiś kon­takt… – stwier­dziła Ju­lia. – Wtedy by zła­god­niała.

Anna uści­snęła nie­spo­koj­nie dłoń Ju­lii.

– Sama nie wiem.

Ju­lia otarła łzy i sta­rała się wziąć w garść. Nie chciała mar­twić Anny.

– Bę­dzie do­brze – po­wie­działa. – Za parę ty­go­dni jest kon­cert w Pra­dze, po­tem w Sal­zburgu. Se­ba­stian twier­dzi, że mogę pu­ścić w nie­pa­mięć ten wy­stęp w Wig­more Hall.

Spoj­rzała na swoje dłu­gie palce i kwa­dra­towe dło­nie. Po­zor­nie nie wy­glą­dało, żeby coś z nimi było nie tak. Wciąż nie wspo­mi­nała Se­ba­stia­nowi o na­wra­ca­ją­cym pro­ble­mie. Tylko Anna wie­działa.

– A może da­ła­byś swoim dło­niom tro­chę od­po­czynku od gra­nia? Mo­gła­byś za­jąć się ma­lo­wa­niem albo ogro­dem. Boże, mo­gła­byś się na­wet na­uczyć go­to­wać. – Anna za­chi­cho­tała.

– Nie mam czasu na na­ukę go­to­wa­nia – od­parła Ju­lia z uśmie­chem. Go­to­wa­nie ni­gdy nie było jej mocną stroną. – Pa­mię­taj, że to jest ten rok. Wielki kon­kurs pia­ni­styczny.

– Ale po­trze­bu­jesz prze­rwy, sio­strzyczko – od­po­wie­działa Anna, marsz­cząc brwi. – W ze­szłym roku Jake na­mó­wił mnie, że­bym tro­chę od­po­częła po po­grze­bie mamy. Na­wet nie wiesz, ile mi to dało!

To był ko­lejny po­wód, dla któ­rego Ju­lia czuła się winna. Po­winna być wtedy na miej­scu. Tym­cza­sem ona prze­by­wała na to­ur­née i na­wet nie było jej w kraju tej nocy, gdy zmarła mama. To sama mama na­le­gała, żeby Ju­lia po­je­chała. Przy­po­mi­nała so­bie jej bladą twarz, wciąż asy­me­tryczną po uda­rze, i te nie­wy­raźne słowa, kiedy mó­wiła: „Mo­żesz już nie mieć wię­cej ta­kiej oka­zji”.

Ju­lia uści­snęła ra­mię Anny.

– Dla­tego wła­śnie chcia­łam wam przy­go­to­wać pod­wie­czo­rek. Zro­bić coś, żeby po­móc, po tym wszyst­kim, co dla mnie zro­bi­łaś. Może po­win­nam odło­żyć ten wy­jazd do Chri­sto­pha. Zo­stać tu jesz­cze dłu­żej…

Anna za­prze­czyła ru­chem głowy.

– W żad­nym wy­padku! Je­śli ktoś może to roz­wią­zać, to wła­śnie Chri­stoph.

Ju­lia nie wi­działa się z Chri­sto­phem od ubie­głego roku. Ostat­nio skoń­czył osiem­dzie­siąt lat. Nie mo­gła się już do­cze­kać, kiedy znów usią­dzie w jego sa­lo­nie mu­zycz­nym w Bonn i będą dys­ku­to­wać nad za­le­tami wło­skich pia­ni­stów, kom­po­zy­cjami Lu­do­vica Einau­diego oraz aku­styką w sali kon­cer­to­wej Beetho­ven­halle. Li­czyła, że może bę­dzie wie­dział, co mo­głoby po­móc jej rę­kom.

– Do­brze się bę­dzie z nim zo­ba­czyć – przy­znała.

– Pa­mię­tasz, jak się de­ner­wo­wa­łaś, kiedy po­je­cha­łaś do niego do Bonn? Nie mo­głaś uwie­rzyć, że ten sławny pia­ni­sta, Chri­stoph Bau­mann, który był już na eme­ry­tu­rze, pod­jął się wziąć pod swoje skrzy­dła jesz­cze ostat­nią stu­dentkę. – Anna po­krę­ciła głową. – Mu­sia­łaś na­prawdę zro­bić na nim wra­że­nie, gdy się po raz pierw­szy spo­tka­li­ście.

To był mo­ment, który od­mie­nił jej ży­cie. Brała udział w re­ci­talu we Frank­fur­cie. Po wy­stę­pie miało miej­sce przy­ję­cie i Ju­lia była za­sko­czona, kiedy pod­szedł do niej dziar­ski star­szy pan. Od razu wie­działa, że to ten Chri­stoph Bau­mann. Miała wszyst­kie jego na­gra­nia w swo­jej ko­lek­cji płyt wi­ny­lo­wych i prze­czy­tała każdy ar­ty­kuł, który na­pi­sał na te­mat gry na for­te­pia­nie. Za­schło jej w ustach i po­czuła pustkę w gło­wie, ale wy­star­czyły jego pierw­sze słowa, by ją uspo­koić.

Uśmiech­nęła się te­raz w stronę Anny.

– Po­wie­dział: „Ju­lio, twoje wy­ko­na­nie było nie­sa­mo­wite. Wiem, że ni­gdy wcze­śniej się nie spo­tka­li­śmy, ale mam dziwne prze­czu­cie, jak­by­śmy się już znali. Opo­wiedz mi wszystko o so­bie”. Cały dzień prze­ga­da­li­śmy.

– Tak, cie­szę się, że się z nim zo­ba­czysz – stwier­dziła Anna. – Je­go życz­li­wość i zro­zu­mie­nie to jest do­kład­nie to, czego ci po­trzeba. – Prze­rwała. – Mam jed­nak na­dzieję, że Da­niel wciąż pra­cuje za gra­nicą. Byłby ostat­nią osobą, którą chcia­ła­byś wi­dzieć w związku z tym wszyst­kim, co się dzieje.

Da­niel. Syn Chri­sto­pha. Musi mieć pew­nie te­raz trzy­dzie­ści dwa lata – późne i długo wy­cze­ki­wane dziecko star­szych ro­dzi­ców. Chri­stoph zwy­kle żar­to­wał, że jest na tyle stary, że mógłby być dziad­kiem Da­niela. Co ja­kiś czas Da­niel wra­cał w jej snach, po czym bu­dziła się o trze­ciej w nocy i czuła cie­pło ob­le­wa­jące jej skórę. Na­wet te­raz na samą myśl o nim za­ru­mie­niła się.

– Nie, nie bę­dzie go. Ni­gdy go nie ma, kiedy ja je­stem – od­parła.

Ju­lia nie wi­działa Da­niela od sze­ściu lat, ani razu od 1996. Po­ma­so­wała skro­nie. Gdyby po­ja­wił się tylko cień szansy, że Da­niel bę­dzie w Bonn, ona nie po­je­cha­łaby tam.

Przy­pisy koń­cowe

1 Te­raz (franc.).

Spis roz­dzia­łów

PRO­LOG

Li­sette

Sier­pień 1942, Pa­ryż

1. Ju­lia

Maj 2002, Lon­dyn

Fi­sch­ko­tlett

2. Ju­lia

Maj 2002, Lon­dyn

Przy­pisy koń­cowe

Ori­gi­nally pu­bli­shed un­der the ti­tle The Pa­ris Af­fair

Co­py­ri­ght © Fiona Schne­ider, 2024

All ri­ghts re­se­rved

First pu­bli­shed as THE PA­RIS AF­FAIR by Mi­chael Jo­seph.

Mi­chael Jo­seph is part of the Pen­guin Ran­dom Ho­use group of com­pa­nies.

Co­py­ri­ght for this edi­tion © Wy­daw­nic­two WAM, 2024

Opieka re­dak­cyjna: Agnieszka Ćwie­ląg-Pie­cu­le­wicz

Re­dak­cja: Li­dia Ko­złow­ska

Ko­rekta: Ma­ria Ar­ma­towa

Pro­jekt okładki: Ma­riusz Ba­na­cho­wicz

Skład: Lu­cyna Ster­czew­ska

ePub e-ISBN: 978-83-277-4231-5

Mobi e-ISBN: 978-83-277-4232-2

MANDO

ul. Ko­per­nika 26 • 31-501 Kra­ków

tel. 12 62 93 200

www.wy­daw­nic­two­mando.pl

DZIAŁ HAN­DLOWY

tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496

e-mail: han­del@wy­daw­nic­two­mando.pl