Róża wiatrów - Rzeczycka Sara - ebook + książka

Róża wiatrów ebook

Rzeczycka Sara

4,5

Opis

Różni ludzie pojawiają się w Twoim życiu. Poznają Cię, przenikają Twoją codzienność. Lecz gdy przyjdzie im się do Ciebie zbliżyć, tak naprawdę okazuje się to niemożliwe. Nie dlatego, że nie chcesz, ale dlatego, że nie znają sposobu na to, jak to zrobić. Żaden gest nie wywoła w Tobie tych samych uczuć.

A potem On staje znów w Twoich drzwiach i wystarczy, że spojrzy. Patrzy w ten sposób, jak nikt inny. Przeszywa spojrzeniem Twoje ciało, doprowadza duszę do obłędu, a serce… Serce rozpada się na drobne kawałki, by chwilę potem posklejać się na nowo.

***

Beztroska przyjaźń, układ idealny.

Malarka wznosząca się na wyżyny sławy. Podróżnik spełniający swoje marzenia.

Powroty, których wyczekują, a które zawsze zbliżają ich w ten sam sposób.

Pożegnania, które z każdym kolejnym zacieśniają więź.

I żart losu, który rozdziela ich życiowe drogi.

Czy nawet najsilniejsze uczucie może przetrwać niedomówienia, próbę czasu i odrodzić się na nowo?

Piękna historia o prawdziwym uczuciu, tęsknotach i rzeczywistości, która nie zawsze idzie w parze z pragnieniami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 198

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (13 ocen)
9
3
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pau94kor

Nie oderwiesz się od lektury

Maciej to podróżnik, który zwiedza przeróżne zakamarki świata. Z każdego wyjazdu wraca do Marianny - swojej przyjaciółki, z małym upominkiem. Marianna jest odnoszącą sukcesy malarką i właścicielką galerii. Można by pomyśleć, że skoro ma karierę, pieniądze i dom, to ma już wszystko. Nic bardziej mylnego. Bo co jeśli nie mamy z kim dzielić się tymi sukcesami i wracamy wciąż do pustych czterech ścian? Tych dwoje zna się od czasów szkolnych. Zawsze mogą liczyć na siebie, na swoje wsparcie i towarzystwo. Czują się ze sobą bezpiecznie i swobodnie. To para przyjaciół "z korzyściami" również w łóżku. I to akurat mnie tutaj troszeczkę gryzło. Całe szczęście, że autorka skupia naszą uwagę bardziej na ich sferę psychiczną. Ukazuje nam ich głęboko skrywane emocje i uczucia, oraz motywy jakimi kierują się w życiu. Bohaterowie tej książki są naprawdę bardzo fajni, polubiłam ich od pierwszych stron. Cała fabuła była dla mnie osobiście czymś nowym i ciekawym i wydaje mi się, że pomysł na nią został ...
20
lilla_katten_books

Nie oderwiesz się od lektury

Wierzycie w przeznaczenie? W to, że każdemu z nas jest przeznaczona ta jedna, jedyna osoba, która jest naszą bratnią duszą? W to, że szukając jej, możemy doświadczać mniejszych lub większych porażek, ale gdy już spotkamy tą jedyną osobę, to będziemy to czuć całym sobą? Ja wierzę w to całym swoim romantycznym serduszkiem, dlatego też tak pokochałam historię Marianny i Maćka - historię miłości niełatwej, pełnej zawirowań i niedomówień. Historii, w której bohaterowie musieli przejść wiele, by się odnaleźć. Historię pełną ciepła i przyjaźni. Pełną codzienności ze złamanym sercem. Historię, w której wielu z nas mogłoby się odnaleźć - bo czy to raz robiliśmy coś, czego potem żałowaliśmy? Czy to raz unosiliśmy się dumą, bądź odpuszczaliśmy ze strachu? Historia Marianny i Maćka pokazuje, jak jedno niedopowiedzenie może rozdzielić zakochanych, czasem na długie lata, a czasem już na zawsze. Pokazuje, jak czasem trzeba walczyć o swoją miłość- nie każda relacja będzie łatwa, niektórzy będą musieli...
20
Svrkaa00
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

♥POST♥PATRONACKI♥ PREMIERA 22.02.2024 🟣 Licznik: 10/2024 🟣 📚Tytuł: „Róża wiatrów” 🖊️Autor: „Sara Rzeczycka” 📖Wydawnictwo: @wydawnictwonajlepsze Ocena: 10++++/10 🌟 Hej Książkoholicy ! Dzisiaj w tym wyjątkowym dla mnie dniu, czyli dniu moich 24 urodzin w końcu mogę podzielić się z wami wrażeniami po przeczytaniu mojego patronatu 🩷. Jest to cudowna historia opowiadająca o dwójce bliskich sobie przyjaciół - Mariannie i Maćku. Ta dwójka to przykład prawdziwej przyjaźni, ponieważ są dla siebie wsparciem i spokojnym portem na wzburzonym oceanie. Ona malarka, spełniająca swoją pasję, z kolei on to podróżnik zwiedzający różne zakątki świata. Każdy marzy o takiej przyjaźni, żeby móc na sobie polegać, zawsze do siebie wracać i mieć w sobie wsparcie. To właśnie ta dwójka zawładnęła moich sercem, ich przyjaźń, złożona przysięga, kiełkująca w głębi serca miłość. Książka zawiera również sceny nie tylko szczęśliwe, bo pojawiają się również wątki łamiące nasze serce na kawałki, a z oczu...
20
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
20
Maximus221

Nie oderwiesz się od lektury

🅡🅔🅒🅔🅝🅩🅙🅐 ​ 🅟🅐🅣🅡🅞🅝🅐🅒🅚🅐 ​ Lubicie długie pogaduchy z przyjaciółką przy kawie☕, ewentualnie winie 🍷? Marianna i Maciek to przyjaciele niemal od zawsze. Byli dla siebie wsparciem, odskocznią i ucieczką od codziennych zmartwień. Swoją oazą spokoju do której zawsze mogli powrócić, choćby po największej burzy. Przez długie lata oboje szukali swojej drogi, rozerwani między karierą, pasją, a miłością z której długo nie zdawali sobie sprawy. Bo czy można pokochać kogoś i poświęcić mu się bez reszty, tak na prawdę nie znając samego siebie? To książka z rodzaju tych, po których zakończeniu wiesz, że historia mogła wydarzyć się na prawdę. Wiesz, że ktoś gdzieś na prawdę mógł przeżyć te emocje, mógł doświadczyć takiej drogi. Nie jest to jedna z wyidealizowanych, oderwanych kompletnie od rzeczywistości opowieści. Ta książka to podróż, nie tylko przez lata i do miejsc, to przede wszystkim podróż po życiu, emocjach i dylematach bohaterów. To jedno z tych dzieł, którymi trzeba ...
21

Popularność



Podobne


Copyright Sara Rzeczycka, 2024

Projekt okładki: Agnieszka Zawadka

Zdjęcie na okładce: longquattro/Adobe.Stock

Redaktorka prowadząca: Marta Burzyńska

Redakcja: Magdalena Białek

Korekta: Patrycja Nowak

ISBN: 978-83-8352-733-8

Warszawa 2024

„Nadal coś tu trzyma mnie

I chyba dobrze mi

Dopóki czuję, wiem

Nam nic nie może zdarzyć się

Zostawmy to jak jest

Po co nam ten stres

Powoli czas będzie nam sprzyjał

I lubię gdy patrzysz na mnie jak dzisiaj

A na ulicach gwar

Już nie dotyczy nas

Bo nie pierwszy raz patrzę ci w oczy

I widzę jak nie masz mnie dosyć

Pomimo wszystkich strat

Nadal lubisz nas”

Mateusz Ziółko, Lubisz nas

Wspomnienie

Kiedy śmialiśmy się w aucie o czwartej nad ranem, żartując, że jeśli do trzydziestki nie znajdziemy nikogo, to się pobierzemy, nie sądziłam, że za kilka lat wciąż będę mieć tę obietnicę w sercu. Nie sądziłam też, że chowając się pod kocem z kieliszkiem wina w dłoni i kotem u stóp, będę ze łzami w oczach oglądać jego ślubne zdjęcia.

Zabawne, jak kiedyś nieidealny, teraz nasz związek wydawał mi się najlepszym, co miałam. Pragnęłam jego szczęścia równie mocno, co swojego spełnienia, ale w pewnym momencie zbyt dużo nas dzieliło, a ja nie chciałam wciągać go w świat, którego nie rozumiał. Teraz wiem, że powinnam trwać przy nim i pozwolić się prowadzić, zamiast uciekać.

Spróbowaliśmy miłości, gdy byliśmy jeszcze w liceum. On o klasę wyżej, choć nigdy nie odczuwałam różnicy wieku między nami. Rozumieliśmy się bez słów, zanim jeszcze zostaliśmy parą i długo po tym, jak już postanowiliśmy się rozstać. To jedyne moje rozstanie, które przebiegło w zgodzie i podczas którego obie strony zastrzegły utrzymywanie kontaktu i przyjaźń. Długo udało nam się ją pielęgnować, takiej przyjaźni życzę każdemu. Nie było mi na rękę, gdy zaczął się z kimś spotykać, ale nie byłabym fair, wygłaszając swoje uwagi na ten temat, bo ja też nie byłam święta. Związek za związkiem, w moim przypadku żaden z nich nie miał większego znaczenia. Myślałam, że u niego było podobnie, tak przynajmniej mi to tłumaczył. Spotykaliśmy się pomiędzy miłosnymi zawirowaniami, czasem nawet poszliśmy razem do łóżka, ale żadne z nas nie przywiązywało do tego większej wagi. Kumple. Tak siebie nazywaliśmy. Gdy było mi źle, wystarczył jeden telefon, a on pojawiał się w progu mojego mieszkania. Był tą osobą, do której bez skrupułów mogłam dzwonić o dowolnej porze, w dzień i w nocy, nie martwiąc się, że akurat jest z kimś. To ja byłam na pierwszym miejscu, zawsze i mimo wszystko.

Nigdy jednak nie roztrząsałam tej naszej relacji, bo było dobrze tak, jak było. Funkcjonowało, a więc żadne z nas nie zgłaszało reklamacji. Byliśmy przyjaciółmi, a czasem kimś więcej. Nienazywanie tej relacji dla każdego z nas było na rękę, tak myślę.

* * *

Kochałem ją w sposób, którego nie byłem w stanie zrozumieć. Była moją pierwszą miłością, przyjaciółką, kumplem od piwa i pogaduszek zarazem. Zawsze gdy tylko potrzebowała wsparcia, starałem się być na wyciągnięcie ręki, od niej dostawałem to samo. Nasze drogi się rozeszły, gdy zapragnęła sięgnąć po więcej, na co zresztą sam ją namawiałem. Zaczęła studia, a ja zostałem w tyle. Jej kariera każdego dnia nabierała tempa, gdy kolejne osoby odkrywały jej talent. Malowane przez nią obrazy zaczęły się sprzedawać. Ba! Rozchodziły się jak świeże bułeczki. Śmiałem się nawet, że ten, który kiedyś dostałem od niej w prezencie, za kilka lat będzie wart miliony. Namalowała dla mnie krajobraz przedstawiający zachód słońca na wydmach. Mówiła, że to pierwsze wspomnienie, jakie razem stworzyliśmy. Zabrałem ją nad morze, gdy nie byliśmy jeszcze pełnoletni, i pamiętam, jak się ekscytowała, choć ja byłem nie mniej dumny z naszej pierwszej wspólnej eskapady. Nasi rówieśnicy urządzali wypady w kilka lub kilkanaście osób, my byliśmy tylko we dwoje i nie mógłbym wymarzyć sobie lepszych dni. Były takie beztroskie… Wieczorami spacerowaliśmy po promenadzie, nocami kochaliśmy się długo, a w dzień zwiedzaliśmy zamki – uwielbiała to, a ja pod wpływem jej opowieści o każdym z nich zacząłem podzielać tę pasję.

Gdy się wyprowadziła, by poszerzać horyzonty, było mi żal, ale nie mogłem jej zatrzymać. Pragnąłem jej szczęścia, a ona obiecała odwiedzać mnie, gdy tylko będzie miała czas. Miała go coraz mniej. Wciąż tylko czytałem o eventach organizowanych z udziałem jej prac, podsyłała linki do galerii, które zdecydowały się przygarnąć jej dzieła. Raz, gdy wysłała zdjęcia z pierwszej własnej wystawy, przyjrzałem się jej. Prezentowała najnowsze dzieło, które nazwała Nieskończoność, i przysięgam, że w tych przeuroczych zawijasach dostrzegłem dwie sylwetki – nas… Była na tym zdjęciu taka piękna i cała rozpromieniona, przez co zatęskniłem za nią jeszcze bardziej.

Nigdy nie byłem gotowy na poważną relację, a ona tego właśnie oczekiwała. Zresztą każda kobieta, z którą się spotykałem, żeby nie być samotnym, oczekiwała tego samego, z tą różnicą, że krzywdzenie innych przychodziło mi z łatwością, jej nie potrafiłbym jednak skrzywdzić, nigdy. Każdy mój związek kończył się fiaskiem, gdy słyszałem o pierścionku, nie potrafiłem dać go żadnej z nich. Działało to na mnie jak płachta na byka, wkurzałem się, prowadziłem do kłótni i do rozstania.

Pewnego dnia postanowiłem do niej pojechać. Wiedziałem, gdzie akurat będzie przebywać, bo poinformowała mnie o tym prasowa wzmianka na jej stronie w mediach społecznościowych. Chciałem ją zaskoczyć, a wiedziałem, że lubi niespodzianki. Po drodze kupiłem słonecznik na długiej łodydze – uwielbiała je – i dorzuciłem czekoladki z cukierni, obok której pracowałem.

Gdy stanąłem przed ogromnym wieżowcem, zobaczywszy na wielkim plakacie jej imię i kilka prac, o mało nie zagwizdałem z wrażenia. Która dziewczyna z małego miasteczka nie marzy o takiej karierze? – pomyślałem. Odniosła sukces, byłem z niej cholernie dumny. Szczególnie dlatego, że wiedziałem, ile ją to kosztowało.

Z szerokim uśmiechem na twarzy musiałem wyglądać jak głupek, ale nie sposób było przejść obojętnie obok jej obrazów. Już od wejścia zauważyłem kilka z tych, które malowała jeszcze za naszych czasów. Z jakichś powodów nie chciała ich sprzedawać, służyły tylko jako eksponaty. To uczucie nostalgii gościłoby we mnie pewnie dłużej, ale zostało skradzione, gdy z impetem spadłem na ziemię.

– Maciek! – usłyszałem tak bliski mi głos.

Uniosłem wzrok, by ją odszukać. Kroczyła po schodach w sukni do ziemi, niczym księżniczka. Włosy spięte w kok i długie kolczyki sprawiły, że wyglądała elegancko, ale błysk w oku, który zapamiętałem, wciąż w niej gościł. Miałem ochotę podbiec do niej i objąć jej drobne ciało. Ta fala uczuć mnie zaskoczyła, ale nie chciałem z tym walczyć. Zanim jednak zdążyłem zrobić ku niej pierwszy krok, ktoś mnie uprzedził. A raczej uprzedził mnie dużo wcześniej.

– Poznaj Maksymiliana – powiedziała łagodnie.

Maksymilian czekał na dole, wcześniej go nie zauważyłem. Ubrany w garnitur i buty, które błyszczały pewnie tak, jak lakier w jego limuzynie, podał jej dłoń i pomógł zejść.

– To Maciek. Opowiadałam ci o nim, skarbie – zwróciła się do niego.

Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Co ty tu robisz? – to pytanie odbijało się echem w mojej głowie. Ktoś był tu zbędny, jak piąte koło u wozu, i tym kimś, niestety, byłem ja. Wzrok jej faceta tylko mnie w tym upewnił.

Część pierwsza

rok 2003

Rozdział I

Czy pani Orzechowska? – usłyszałam gdzieś z tyłu.

– To ja – przytaknęłam i się odwróciłam.

– Mam dla pani przesyłkę.

Niemal od razu poczułam wypieki na twarzy, na której pojawił się też uśmiech.

– Podpisać? – zapytałam radośnie.

Kurier musiał być nowy, bo wcześniejsi byli poinformowani o zostawianiu paczek za bramą.

– Tutaj poproszę. – Podsunął swój tablet. – Piękny dzień, prawda? – zagadnął.

– Cudowny! – Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

– Chciałbym być tym, który tak panią uszczęśliwia tymi paczkami – zaśmiał się serdecznie. Był na oko kilka lat młodszy, ale bardzo śmiały i pewny siebie. – Nowe buty? – zapytał z nutą rozbawienia w głosie.

– Lepiej! Pamiątka z podróży – wyjaśniłam podekscytowana.

– Ja tam bym pani nie zostawił – mruknął i podał mi pakunek, po czym wrócił do auta.

Bez wahania pognałam w stronę domu, przyciskając paczuszkę do piersi. Nie musiałam sprawdzać nadawcy – tylko jedna osoba mieszkająca poza miastem znała mój prywatny adres.

Wpadłam do środka i zaczęłam rozrywać papier pakowy, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, co zawiera. Zganiłam się za tę bezmyślność, bo gdyby znajdowało się tam coś delikatnego, mogłabym to uszkodzić.

Wreszcie udało mi się wypakować zawartość. Ujęłam w dłoń prześliczne kolczyki wykonane z muszelek w ciepłym kolorze piasku, zwieńczone maleńkimi perełkami. Na dnie znajdowała się też karteczka. „Pamiętasz? Podobały Ci się” – przeczytałam na jej odwrocie. Rzeczywiście… podczas naszego pierwszego wypadu nad morze znalazłam takie na jednym ze stoisk przy molo.

– Były niemal identyczne – wyszeptałam do siebie, zastanawiając się, jakim cudem o nich pamiętał i jak udało mu się znaleźć takie same tyle lat później.

Raz jeszcze obejrzałam je dokładnie – były idealne, eleganckie i przesłodkie. Niewiele myśląc, wyciągnęłam z szafy kreację, którą wieczorem miałam na siebie włożyć. Pasowały. Jak gdyby właśnie do niej były kupione! Sięgnęłam po telefon, chcąc od razu podziękować za ten miły gest, ale już po pierwszym sygnale usłyszałam komunikat, który był mi dobrze znany. Abonent niedostępny. Co prawda ostrzegał mnie, że podczas niektórych wypraw telefony są zakazane, a w czasie innych po prostu nie ma zasięgu, czasu czy co tam innego… Nie pozostało mi nic poza czekaniem. Zawsze odzywał się, gdy tylko miał chwilę oddechu, taką mi złożył obietnicę.

* * *

Byłam właśnie w drodze do galerii, gdy z torebki dotarł do mnie dźwięk wiadomości. Sięgnęłam po telefon w nadziei, że to Maciek pisze z informacją, kiedy będzie mógł się odezwać. Niestety, było to jedynie przypomnienie o płatności. Zawiedziona, zleciłam przelew i schowałam komórkę z powrotem do torebki. Odruchowo złapałam za kolczyk i uśmiechnęłam się do siebie. Maciek, wyjeżdżając w swoją pierwszą podróż, obiecał przysyłać mi z każdej z nich jakiś drobiazg. Początkowo były to pojedyncze muszelki, kamyczki, później prezenty były o wiele bardziej wartościowe, ale każdy z nich coś znaczył, do każdego dołączał krótki opis związany z którymś z naszych wspólnych wspomnień. Każdy z nich rozpakowywałam z niecierpliwością i podekscytowaniem godnym małego dziecka dostającego słodycze od zagranicznej ciotki. To był taki nasz rytuał. On przysyłał mi pamiątki, ja przelewałam wspomnienia na płótno, chowając je w swoim prywatnym magazynie, nie pokazując nikomu. On też o nich nie wiedział. To nie tak, że nie chciałam, by je zobaczył, po prostu czekałam na właściwy moment.

Tego dnia dotarłam do galerii spóźniona przez popołudniowe korki, a wieczorem czekało mnie ważne spotkanie. Wypadłam z taksówki i od razu pognałam na górę, by przygotować dokumenty, po drodze błyskając tylko serdecznym uśmiechem do odwiedzających.

– No nareszcie! – westchnęła z ulgą moja wspólniczka, Ada.

– Straszne korki – rzuciłam, dopadając materiałów na biurku. – Co jest jeszcze do zrobienia? – zapytałam zdyszana.

– Najważniejsze – powiedziała spokojnie. – Podpisać umowę. Ale to pójdzie gładko – dodała, wymownie mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu.

Roześmiałyśmy się obie.

Godzinę później dopinałyśmy już ostatnie szczegóły przed spotkaniem z inwestorami.

– Jaka jest szansa, że nam nie zaufają? – zapytałam moją przyjaciółkę.

Odpowiedziała mi spojrzeniem pełnym przekonania, że tę umowę mamy już w kieszeni. Cieszyłam się, że mam wsparcie tu, na miejscu. Wiele zawdzięczałam samej sobie, ale gdyby nie upór Ady i nasza współpraca, byłabym pewnie dopiero gdzieś w połowie drogi. Tymczasem posiadałyśmy własną galerię, a już za chwilę miałyśmy otworzyć kolejny projekt. Potrzebowałyśmy tylko jednego podpisu, a właściwie trzech. Liczyłam na jednomyślność naszych dzisiejszych gości.

– Witamy w naszych skromnych progach. – Ada skinęła głową do przybyłych mężczyzn, a ja uśmiechnęłam się serdecznie, wtórując jej.

– Cała przyjemność po naszej stronie – odpowiedział nonszalancko najwyższy z nich.

Wszyscy trzej byli nieziemsko przystojni i, jak to zwykła mawiać Ada, wreszcie w naszym zasięgu. Miała na myśli kręgi, w jakich się obracali, a do których my nareszcie uzyskałyśmy wstęp. Wcześniej słyszałyśmy o nich tylko z plotek, ale dziś wreszcie kopnął nas ten zaszczyt stanięcia twarzą w twarz z legendami i szansa na owocną współpracę. Ci trzej inwestowali w artystów, którzy według nich mieli przed sobą świetlaną przyszłość. Myślałam, że własna galeria i rozpoznawalność to szczyt marzeń, ale gdy dowiedziałam się o ich zainteresowaniu, przecierałam oczy ze zdumienia. Jakiś czas później osobiście się do nas odezwali, nie bawiąc się w oficjalne listy czy posłańców. Pewnego dnia po prostu odebrałam telefon od jednego z nich z prośbą o spotkanie. Bez namysłu się zgodziłam, jakże mogłabym odmówić. Byłyśmy wniebowzięte! Potem nastąpił czas przygotowań, by wypaść jak najlepiej i przedstawić im porządny biznesplan. Choć wydawałoby się, że spoczęłyśmy na laurach, nie inwestując w rozwój, jedynie dokładając co jakiś czas nowe dzieła, w wieczór po tej rozmowie uświadomiłyśmy sobie wzajemnie, że pragniemy więcej. Pierwszym, najważniejszym punktem było otwarcie kolejnej galerii, bardziej nowoczesnej, skierowanej do widzów. Ada, specjalistka od logistyki, wymyśliła warsztaty dla początkujących artystów z różnych dziedzin, prezentacje obrazów przeplatane z aktywnościami dla dzieci i dorosłych oraz wieczory ze sztuką, podczas których miałyby być organizowane licytacje obrazów i dzieł zarówno moich, jak i zaprzyjaźnionych artystów. W ten sposób miałybyśmy wyprowadzić nasze działania na szerokie wody. Zrozumiałam, że podbicie miastowego rynku sztuki to dopiero początek, świat stał przed nami otworem, a szczęście uśmiechnęło się do nas wraz z telefonem od inwestorów.

– Panowie pozwolą. – Głos Ady wyrwał mnie z zamyślenia.

Poprowadziłyśmy ich na górę, celowo mijając pierwsze schody, tak by mieli okazję obejrzeć całe wnętrze naszej galerii. Zgodnie z naszymi oczekiwaniami usłyszałyśmy kilka pochwał i zachwytów nad moimi dziełami.

– Nie spodziewałem się tak miłego przyjęcia – powiedział jeden z nich, gdy weszliśmy już do sali konferencyjnej.

Poza malowaniem dobrze czułam się również w projektowaniu i aranżacji wnętrz. Nigdy wcześniej jednak nie miałam okazji brać udziału w żadnych projektach, a więc postanowiłam spróbować swoich sił właśnie w tym pomieszczeniu. Zaplanowałam je tak, by było funkcjonalne, ale też wprowadzało spokój i poczucie bezpieczeństwa. Maćkowi jako pierwszemu zaprezentowałam efekty mojej pracy, a jako że każdy mebel znalazłam i wtargałam tu sama, a o pomoc poprosiłam tylko, gdy podczas malowania ścian okazało się, że nawet z drabiny nie dosięgam do sufitu, byłam z siebie podwójnie dumna. On nie mniej – pochwalił mnie i szczerze pogratulował. Pamiętam, jak następnego dnia odwiedził mnie w galerii, przynosząc lunch. Zjedliśmy go właśnie w sali konferencyjnej, gdzie napawaliśmy się zapachem świeżej farby i obłędnie pachnących kadzidełek, rozstawionych przeze mnie po całym pokoju. Wspólnie uznaliśmy, że tak mógłby wyglądać salon w mieszkaniu. Brakowało tylko telewizora i dywanu.

– To zasługa naszej artystki. Zaprojektowała to wnętrze od początku do końca, a później sama je umeblowała – pochwaliła mnie Ada.

– Świetna robota! – zachwycił się jeden z mężczyzn.

Drugi przyglądał się ścianie w miejscu nad stolikiem z kwestionariuszami zakupu obrazów.

– Sama pani malowała te ściany? – zapytał po chwili z przekąsem.

Nie bardzo wiedząc, do czego zmierza, odpowiedziałam ostrożnie:

– Zgadza się. Chciałam, by wszystko było tak, jak to sobie wymyśliłam – rzuciłam, czując, jak ogarnia mnie zdenerwowanie.

Po chwili naszła mnie myśl: czy smuga farby może pozbawić nas umowy?Pokręciłam głową z rozbawieniem, ciesząc się, że ludzie nie potrafią czytać w myślach.

– Jestem pod wrażeniem. Uwielbiam ten odcień. – Wskazał na miejsce, któremu tak się przypatrywał.

– Ja lubię miętę w każdej postaci – rzuciłam, posyłając mu niewinny uśmiech.

W odpowiedzi tylko mruknął coś pod nosem, wciąż patrząc mi w oczy. Mimowolnie odwróciłam wzrok, notując w pamięci, by mieć oko na tego mężczyznę.

– Panie wybaczą… – zaczął ten najwyższy. – Nie zdążyliśmy jeszcze się przedstawić. – rzucił lekko zakłopotany. – Ale tyle tu piękna, że nie śmiałem wtrącać przyziemnych spraw – wyjaśnił, rozkładając dłonie. – Leszek Skrzydlewski, a to moi współpracownicy: Sebastian i Maksymilian.

Wszyscy trzej skinęli jak na zawołanie. Zwróciłam uwagę na to, jak Ada intensywnie wpatrywała się w Leszka. To był zdecydowanie jej typ.

– Jest nam bardzo miło. – Przejęłam dowodzenie. – Nazywam się Marianna Orzechowska, to moja wspólniczka, Adrianna Marczak, ale to już pewnie wiecie. Usiądźmy. – Wskazałam wygodne krzesła z miękkimi, jasnoszarymi obiciami.

– Zanim przejdziemy do interesów… – zaczął Leszek. – Czy obraz z witryny jest na sprzedaż? – zapytał wyraźnie zainteresowany.

– Niestety… – Pokręciłam głową. – To jeden z kilku wystawionych tylko do podziwiania – powiedziałam, śmiejąc się.

– Jest tego wart – przyznał. – Jestem ciekaw, jaka kwota mogłaby zmienić jego przeznaczenie – rzucił, wywierając lekki nacisk.

– Ma wartość sentymentalną – wyjaśniłam z przepraszającą miną.

– Panowie… – Leszek zwrócił się do pozostałej dwójki, która zaciekle śledziła naszą dyskusję. Jego twarz się rozpromieniła.

– Gdzie jest długopis? – zapytał jeden z nich, o ile dobrze zapamiętałam, to był Maksymilian.

Ada zdawała się nie rozumieć, co tu się właśnie wydarzyło, więc nasz gość postanowił nam to wyjaśnić.

– Właśnie tego szukamy. – Wskazał mnie i uśmiechnął się szeroko. – Nie interesuje nas pogoń za pieniędzmi, bo nie tylko o to tu chodzi – wyjaśnił. – Pani ma coś, z czego słynie nasza firma: pasja i zasady. – Uniósł ręce w geście poddania. – Nie potrzebujemy niczego więcej. Jesteśmy gotowi podpisać umowę – rzucił, jakby mówił o kupieniu pieczywa na śniadanie, a nie o przeznaczeniu kilkuset tysięcy na wykupienie i remont generalny ogromnego metrażu w świetnej okolicy. – Zadbam o to, by jeszcze dziś środki trafiły na wasze konto.

Spojrzałam na przyjaciółkę, by upewnić się, że nie tylko mnie odjęło mowę. Jej też nie udało się jeszcze przyswoić tych informacji.

– Nie chcą panowie przeczytać treści umowy? – dopytywała, machając mu przed nosem plikiem kartek, na którym skrupulatnie umieściłyśmy nasz plan rozwoju.

Zaśmiał się serdecznie i odebrał dokumenty.

– Zerknij, proszę. – Podał je jednemu ze wspólników, a sam wyjął z teczki kopię naszego biznesplanu. – Mam tylko jedno zastrzeżenie – zaznaczył, wertując kartki, aż dotarł do miejsca, w którym pozaznaczano uwagi. Spojrzał na mnie, a potem na moją wspólniczkę i westchnął. – Nie zyski są tu najważniejsze. Jak wspominałem, chodzi o pasję. Jeśli uda wam się rozkręcić to choć w połowie tak, jak to opisałyście – znów uniósł ręce – złożę pokłony. – Uśmiechnął się lekko. – A tymczasem my… – urwał i rozejrzał się po pozostałych, upewniając się w ich jednomyślności – …wchodzimy w to.

– Genialnie! – zapiszczała Ada, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.

Zdałam sobie też sprawę, że w kącikach oczu zatrzymały się pojedyncze łzy radości.

– Na nas już czas – skwitował Leszek, zostawiając trzeci, ostatni już podpis na sporządzonej przez nas umowie. – Mam tylko nadzieję, że od teraz będziemy spotykać się częściej. – Wstał, po czym szarmancko się ukłonił.

* * *

– Wyszli już – próbowałam uświadomić Adzie, wpatrującej się w zamknięte drzwi, za którymi kilka minut wcześniej zniknęli trzej przystojniacy.

– A szkoda! – powiedziała rozkojarzona i obie się roześmiałyśmy. – Mania… – zaczęła, patrząc na mnie radośnie.

– Wiem – odpowiedziałam z takim spokojem, na jaki tylko udało mi się zdobyć, biorąc pod uwagę targające mną pozytywne emocje. – Mamy to! – Tym razem krzyknęłam głośniej, niż powinnam i podskoczyłam, wywracając tym samym krzesło, na którym wcześniej siedziałam.

Przebiegłam wokół stołu i wpadłam w ramiona przyjaciółki. Obie płakałyśmy ze szczęścia, wciąż jeszcze nie do końca wierząc w to, co właśnie się wydarzyło.

Chciałam zadzwonić do Maćka, pochwalić się i podzielić z nim swoją radość. Ten jednak dalej był poza zasięgiem. Ada, zapytawszy uprzednio, czy nie mam nic przeciwko, zamierzała świętować ten sukces ze świeżo upieczonym narzeczonym. Ja zostałam sama. To właśnie w takich chwilach żałowałam, że nie założyłam rodziny. Większość ludzi w moim wieku wracała do domu pełnego ciepła i osób, które je tworzyły. W święta wyjeżdżali na rodzinne wycieczki, wszystko relacjonując w mediach społecznościowych. Ostatnio coraz częściej samotne wieczory przywoływały te spędzone z kimś, kimkolwiek. Bo jeśli nie mogłam mieć tego, co najlepsze dla mnie, może dobrze byłoby mieć cokolwiek?

W chwili euforii miałam nawet pomysł, by pójść do baru kilka ulic dalej, a potem wrócić do domu taksówką. Szybko jednak zrezygnowałam, pozwalając skusić się wizji lampki wina i cykaniu świerszczy na świeżo wyremontowanym tarasie.

Po wejściu do domu zmieniłam wysokie szpilki na puchowe kapcie, a sukienkę na domowy T-shirt i spodenki od piżamy. Zabrałam ze sobą przekąski i coś do czytania, po czym usadowiłam się na deskach otoczonych ogrodową muzyką. Późnowiosenny wiatr przeganiał ostatnie chłodne dni, śpiew kosa dochodził z oddali i choć nie znałam się na ptasich trelach, ten odróżniałam bez problemu dzięki babci, która niegdyś miała w głowie ich cały katalog.

Nagle usłyszałam dziwny szelest traw w rogu ogrodu. Nie miałam zwierząt, a sąsiedzi mieli tylko rybki, więc zlękłam się nie na żarty. Ścisnęłam mocniej kieliszek, gotowa do ucieczki. Wtem z roślin zasadzonych wzdłuż ogrodzenia wyskoczył przesłodki, szarawy, pręgowany kot. Wlepiał we mnie swoje świecące ślepia i miauknął znacząco. Ku swojemu zaskoczeniu i bez konkretnej przyczyny roześmiałam się. Gość przekrzywił łepek, łypiąc na mnie, jakbym co najmniej postradała zmysły, i usiadł w bezpiecznej odległości. Zawołałam go i czekałam. Bez wahania podbiegł do mnie i zaczął się łasić, ocierając o moje nogi. No cóż, w końcu nie chciałam być samotna, pomyślałam. A gdzie diabeł nie może, tam kota pośle.

Uchyliłam tarasowe drzwi, chcąc przynieść mu coś do jedzenia, ale ten bez ceregieli wkroczył dumnie do mojego mieszkania. Od teraz nie byłam już sama.

Podczas kreatywnego planowania miejsca do ulokowania nowego lokatora przypomniałam sobie, że miałam rozesłać dziś maile z zaproszeniem na galę, która miała odbyć się w galerii już za miesiąc. Spojrzenie na zegarek uświadomiło mi, że „dziś” kończy się za czterdzieści minut. Mogłabym zająć się tym następnego dnia, ale w towarzystwie były osoby, które na brak odpowiednio wcześnie otrzymanego zaproszenia odpowiadały hejtem. A tego nie było nam trzeba. Usiadłam więc przy kuchennym blacie i czekając, aż laptop przygotuje się do pracy, drapałam za uszkiem małego tygrysa. Mruczał zadowolony i prężył się na moich kolanach, a ja przyłapałam się na tym, że odkąd wszedł na moje podwórko, uśmiech nie schodzi mi z twarzy.

Gdy kliknęłam „wyślij” przy ostatnim nazwisku z listy, było już po pierwszej. Nogi miałam jak z waty, oczy piekły, a kręgosłup błagał o miękki materac. Odłożyłam tworzenie kociego legowiska na kolejny dzień i zwyczajnie zabrałam zwierzaka ze sobą do łóżka. Jego widoczne przyzwyczajenie do towarzystwa człowieka mówiło mi, że gdzieś tam mógł być ktoś, kto właśnie za nim tęsknił.

Pamiętam, gdy jako mała dziewczynka znalazłam szczeniaka biegającego po chodniku i szczęśliwa przyniosłam go do domu. Dopiero tam okazało się, że na szyi wisiała cienka obróżka z imieniem i numerem telefonu właściciela. Tofik wrócił do domu, a ja przepłakałam kilka godzin zamknięta w swoim pokoju. Obraziłam się na rodziców, bo jeszcze nie rozumiałam, że postąpili słusznie. Moja mama mawiała: „Każdy ma swoje miejsce, nawet jeśli długo nie potrafi go odnaleźć”. Wtedy myślałam, że chodzi tylko o psa, dziś wiem, że mówiła o czymś więcej. Mimo że kupiłam właśnie piękny dom z ogrodem w wymarzonej okolicy, nadal szukałam swojego miejsca. Możliwe, że ono zwiedzało świat w poszukiwaniu miejsca dla siebie.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI