Rozgrywka - J. Sterling  - ebook + książka
BESTSELLER

Rozgrywka ebook

J Sterling

3,4

Opis

Jack Carter był szybki. Na boisku baseballowym i poza nim.

Czy znany playboy i gwiazdor sportu jest wart zaufania?

Kiedy Cassie poznaje w college’u Jacka, postanawia omijać go szerokim łukiem. Gwiazdor drużyny baseballowej uosabia wszystko, czego dziewczyna nie znosi w facetach. Jest uwodzicielski, pewny siebie, ma wielkie ego i ogromne grono fanek, które są gotowe zrobić wszystko, żeby się z nim umówić. Sprawy się komplikują, kiedy Jack zaczyna zwracać na Cassie szczególną uwagę. Co tak naprawdę kryje się za jego fascynacją? Czy takiemu chłopakowi warto jakkolwiek zaufać?

Szykuj się na mocną rozgrywkę!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 334

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (85 ocen)
30
13
16
14
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
VictoriaRoxk

Nie polecam

ahh nie rozumiem toku myślenia bohaterów po 50 strona jest przeskok czasu i są razem a wcześniej zachowywali się jak enemies to lovers. Po kilk następnych scenach jest ofc scena zbliżenia w której bohaterka mówi, że nie jest gotowa a później po nacisku bohatera nagle jest. Okladka jest bardzo ładna, jednak treść mówi sama za siebie. Niestety nie polecam
60
karolinamajchrzycka
(edytowany)

Nie polecam

UWAGA Może zawierać spojlery!!! Początkowo książka wydawała się naprawdę ciekawa. Historia playboya i dziewczyny, z goła trzymającej się od jednonocnych przygód z daleka... Rozwijająca się relacja... A potem zaczeło się psuć. Zdrada...zerwanie...nic. Niespodziewana ciąża...i już się zaczęło. Ale ja cię kocham, nie rób mi tego...bla bla bla Ślub przez dziecko...łzy, nie rób mi tego I ,,poronienie,, , rozwód...okej. Nie dałam rady przeczytać książki do końca, ponieważ zachowania głównych bohaterów były poproatu żenujące. Nie wiem jak można ukazywać tak chorą i toksyczną relację bez żadnych trigger warning'ów. Reakcja na zdradę jest inna zależnie od człowieka. Ale nigdy nie wyobrażałabym sobie takiej ignorancji. Cassie najpierw jest zdruzgotana i nie chce mieć kontaktu. Co Jack szanuje bo jest przeskok w czasie o 2 miesiące. Ale gdy okazuje się że Jack będzie miał dziecko i planuje ze swoją partnerką ślub, Cassie nagle sobie o nim przypomina i błaga go aby zrezygnlwał ze wszystkiego ...
40
Angelika35

Całkiem niezła

Ogólnie fajna pozycja, ale nie podobało mi się do końca etap - kiedy to ona zaczyna bardziej walczyć niż on, gdzie cała wina jest jego! Nie chcę pisać konkretów żeby nie zdradzać fabuły- ale dla.mnie to popsuło całą historię...
20
milenaklonicka22
(edytowany)

Z braku laku…

Japiernicza. Czytałam to od 23 i nie zbyt kumałam co się dzieje tu się nie lubią a magia jednak są razem o magia v2 jest zdrada główna bohaterka zdruzgotana i magia v3 typiara jest w ciąży i magia v4 ślub przez dziecko o i nagle nie ma dziecka a bohaterka gdy dowiedziała się że typ bierze ślub zapomina że ją zdradził i błaga aby tego nie robił zakończenie jest bardziej śmieszne niż słodkie totalnie nie rozumiem i ostrzegam że okładka która btw jest śliczna nie odwzajemnia treści nie polecam jestem 1883737iq głupsza nie polecam razy dwa czytać tego do 3 jak na drugi dzień masz na 8 do szkoły pozdrawiam !🩷
10
MilenaB92

Z braku laku…

Początek super 👍 fajnie się rozwijało a później wielkie bum i rozczarowanie 😏 Jezu jak nienawidzę gdy z głównej bohaterki robi się taką ciepłą kluchę choć na początku to bardzo silna postać. SPOILER. Facet zdradza choć jego zdaniem to kobieta jego życia 🥴 Wystarczy trochę alkoholu, łatwa laska i siup do wyra. A później szybko ślub bo ze zdrady ciąża. No i jeszcze większa drama bo owa silna bohaterka wręcz błaga żeby się nie pobierali. No nie nie i jeszcze raz nie. Ja już bym tam widziała dodatkowego bohatera który jakoś ogarnął by główną postać żeńska i całą książkę ! Takim książką mówię dziękuję, przeczytałam i nie wracam.
10

Popularność




Książkę tę dedykuję każdemu chłopakowi, który kocha sport… i każdej dziewczynie, która kocha tego chłopaka.

JEDEN

CASSIE

– Cassie, skończyłaś się już szykować? – dobiegł mnie z korytarza głos Melissy, mojej współlokatorki.

– Jedna chwilunia! Zaraz będę gotowa! – odkrzyknęłam.

Po raz ostatni przeczesałam palcami jasne, proste jak druty włosy, na próżno starając się dodać im objętości. Całości dopełniła jeszcze jedna warstwa tuszu do rzęs. Fioletowy top pięknie się komponował z zielenią moich oczu.

– Doskonale – mruknęłam do swego odbicia w lustrze, przyglądając się z podziwem, jak dżinsy biodrówki korzystnie opinają mi pośladki.

– Skoro wyglądasz już doskonale, to idziemy!

– Boże święty, kobieto. Nie wybieramy się przecież na studniówkę. – Wyszłam na korytarz, gdzie czekała na mnie zestresowana przyjaciółka. – To tylko impreza bractwa studenckiego, na której się nie da zjawić za późno, wiesz? – Niespiesznie oparłam się o futrynę.

– Wszyscy porządni faceci będą już zajęci. – Melissa zrobiła nadąsaną minę, którą miała opanowaną do perfekcji, a ja wbrew sobie roześmiałam się.

– To impreza organizowana przez bractwo, Meli. Tam nie ma porządnych facetów.

– Nienawidzę cię. – Marszcząc brwi, nawijała na palec długie do ramion, falujące, brązowe włosy.

Uśmiechnęłam się.

– No i dobrze. Idziemy.

Objęłam szczuplutką przyjaciółkę i razem wyszłyśmy z mieszkania. Z Melissą znałam się od liceum. Przeprowadziła się tutaj zaraz po jego ukończeniu, gdy tymczasem ja musiałam uczęszczać do dwuletniego college’u przygotowującego do studiów. „Przez dwa pierwsze lata i tak się chodzi na te same zajęcia – argumentowała mama. – Za to jest znacznie taniej”. Tak więc ja trafiłam na uczelnię blisko domu, natomiast rodzice Melissy ochoczo opłacali jej naukę na Uniwersytecie Stanowym w Fullton.

Po dwóch latach złożyłam podania na trzy uczelnie wyższe w południowej Kalifornii. Przyjęto mnie na wszystkie, a ja od razu wiedziałam, którą wybiorę. Nie dość, że w Fullton studiowała moja najlepsza przyjaciółka, to jeszcze mieli tam jeden z najlepszych w stanie programów poświęconych fotografii multimedialnej oraz wielokrotnie nagradzaną gazetę studencką. A jako że na specjalizację wybrałam właśnie fotografię, wybór okazał się prosty.

Rodzice Melissy wynajęli dla nas mieszkanie, przy czym nie zgodzili się, aby moi rodzice partycypowali w kosztach. Nie żyliśmy w biedzie, ale daleko nam było do ich zamożności. Oświadczyli moim rodzicom, że czesne za studia to wystarczająco duży wydatek, a potem opłacili czynsz za rok z góry, łącznie z miesiącami letnimi. Pamiętam, jak podczas jednej z wielu rozmów przed moją przeprowadzką tato obiecał, że zwróci im całą kwotę, a wtedy ja i Melissa wymieniłyśmy znaczące spojrzenia, doskonale wiedząc, że nigdy tak się nie stanie.

Jej rodzice od zawsze wykazywali się w stosunku do mnie wręcz przesadną szczodrością. Mieli świadomość tego, jak wiele razy tato coś mi obiecał, a potem nie dotrzymał słowa. Niejeden raz to na ramieniu mamy Melissy się wypłakiwałam i to jej się zwierzałam ze swoich rozczarowań i frustracji. Miałam plan, aby zaraz po ukończeniu studiów i założeniu własnej firmy zajmującej się fotografią zacząć powoli spłacać swój dług.

Od siedziby bractwa dzieliło nas pięć przecznic. Pokonałyśmy tę odległość pieszo, jako że wieczór był przyjemnie ciepły.

– Super wyglądasz w tym topie – oświadczyła Melissa, lekko się uśmiechając.

– Fajny, no nie? – Z uśmiechem popatrzyłam na obcisłą bluzeczkę, podkreślającą moje krągłości i szczupłą talię. – Z ciebie też całkiem niezła laska. – Mrugnęłam i klepnęłam ją w obleczony w czarną spódnicę tyłek.

Melissa była autentycznie piękna. Ciemnobrązowe włosy kontrastowały z błękitem oczu, przez co trudno było oderwać od niej wzrok. Z tą swoją obłędną figurą i nieskazitelną cerą wyglądała jak dziewczyna z okładki. Ja, ze wzrostem metr siedemdziesiąt i nieproporcjonalną sylwetką, stanowiłam jej zupełne przeciwieństwo. Swego czasu żartowałam, że Bóg poskładał mnie jak figurkę Pani Bulwy z Toy Story: dołożył mi tyłek, talię, piersi… a każdą część ciała w innym rozmiarze.

Efekt okazał się jednak wcale nie taki zły. A ja robiłam z tego użytek.

Do naszych uszu dobiegły dźwięki hiphopowej melodii.

– Ooooch, uwielbiam tę piosenkę! Idziemy tańczyć! – Złapałam Melissę za rękę i pociągnęłam za sobą, truchtem pokonując odległość do źródła muzyki.

– Tobie zawsze chce się tańczyć. – Melissa przewróciła oczami. Gdybym tak cholernie jej nie kochała, wsadziłabym palce w te perfekcyjne, błękitne oczy.

– Bo dobra w tym jestem. A ten mój tyłeczek… och, sama wiesz, co potrafi. – Zaczęłam poruszać biodrami na zatłoczonym podjeździe przed siedzibą bractwa.

– O nie. Proszę, przestań.

Roześmiałam się i spełniłam jej prośbę, kiedy dostrzegłam, jak wielu pożera mnie wzrokiem. Nie znosiłam, kiedy ktoś się na mnie gapił. Wiem, wiem. Straszna ze mnie hipokrytka. Rozejrzałam się i nagle natrafiłam na parę przyglądających mi się ślicznych oczu w kolorze czekolady. Dodatkową zaletę tej sytuacji stanowił fakt, że do oczu dołączona była jedna z najprzystojniejszych twarzy, jakie dane mi było dotąd widzieć. Nieznajomy przeczesał palcami czarne włosy, a potem musnął nimi opalone, pokryte lekkim zarostem policzki. Uśmiechnął się leniwie, a mój żołądek fiknął koziołka.

Głupi żołądek.

– Nie. Tylko mi nie mów, że patrzysz na niego, Cassie. – Melissa stanęła przede mną, uniemożliwiając kontakt wzrokowy z nieznajomym.

– Hej, odsuń się. – Bez względu na to, w którą stronę się wychylałam, widok blokowała mi jej zirytowana twarz.

– Zapomnij. Nie wiesz, kto to taki? – Zasłoniła mi dłonią oczy. Szybko ją odsunęłam.

– Jasne, że nie, w przeciwnym razie już bylibyśmy na randce. – Podskoczyłam, żeby zerknąć na niego ponad głową Melissy.

– Jack Carter nie umawia się na randki. On sypia z dziewczynami i ich wszystkimi koleżankami. – Melissa skrzywiła się pogardliwie.

– A więc to jest ten osławiony Jack Carter. – Byłam zaintrygowana. W gazecie studenckiej i internecie widziałam mnóstwo wzmianek na jego temat.

Melissa objęła mnie.

– We własnej osobie.

– Rzeczywiście jest taki dobry, jak twierdzą? – Po zakończeniu sezonu Jack będzie mógł się ubiegać o powołanie do pierwszej ligi baseballowej. Wszyscy mówili, że stanie się to w ciągu maksymalnie pięciu rund. Podobno to nie byle co.

– Na pewno uważa tak jego ego.

– Typowe. – Kogo, jak kogo, ale sportowców to ja już znam. Wszyscy są tacy sami. Przesądni, chojrakujący, niepewni siebie egocentrycy. Tak, wiem, że te określenia stoją w sprzeczności, ale większość sportowców to w miarę normalni faceci. Tyle że ukrywają się za wysokim na trzydzieści metrów murem, wzniesionym w całości przez ego. Przy czym sami w ogóle tego nie dostrzegają. Od zawsze są zawodnikami i nie potrafią być nikim innym.

– Cass, jak to jest, że masz szczęście do dupków? Jack Carter to pierwszorzędny palant i musisz się trzymać od niego z daleka.

– Hej! – Tupnęłam nogą i zdecydowanym gestem oparłam rękę na biodrze. – Pytanie nie brzmi: „Jak to jest, że masz szczęście do dupków?”, ale „Jak to jest, że większość facetów to dupki?”.

– Słuszna uwaga. No ale jednak. Skoro już wiesz, że to gracz, po co zawracać sobie nim głowę? Jak nic skończy się to dla ciebie lamentami i rwaniem włosów z głowy.

– Nie, jeśli ja zranię go jako pierwsza – mruknęłam.

– Nie dojdzie do tego, uwierz mi. Dziewczyny nie są w stanie zranić Jacka Cartera. Obiecaj mi, że będziesz się trzymać od niego z daleka. – Melissa wbiła we mnie poważne spojrzenie.

– Obiecuję, że będę się trzymać od niego z daleka – zapewniłam nieszczerze, trzepocząc przy tym rzęsami.

– Ech! Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam. – Melissa zaczęła się przeciskać przez tłum, a kiedy mijała Jacka, ten ją zatrzymał. Wyciągnął do niej rękę, ale ona ją odepchnęła, przytupując przy tym jak zawsze, kiedy się irytowała. Przesunął spojrzenie na mnie, a ona podążyła za jego wzrokiem, następnie zamachała rękami i pokręciła przecząco głową. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Melissa wyrzuciła ręce do góry, a zaraz potem ruszyła gniewnie w stronę drzwi.

Jack podszedł do mnie, a w zasadzie to niespiesznie się zbliżył. Jego sylwetka korzystnie się prezentowała w czarnych, krótkich bojówkach i szarej, obcisłej koszulce sportowej, podkreślającej muskulaturę ramion. Przechylił głowę i zmrużył oczy, patrząc na mnie, tak jakbym była maleńkim, bezbronnym stworzeniem, które nie ma pojęcia, że zaraz pożre je żywcem najpiękniejszy, aczkolwiek najniebezpieczniejszy mieszkaniec dżungli.

Poczułam się niemal zbezczeszczona.

Brudna.

Jakbym musiała wziąć natychmiast prysznic, aby zeskrobać z siebie to spojrzenie.

Dopiero kiedy się do mnie zbliżył, odczytałam napis na jego koszulce. „Bez nakładania nie ma bzykania”. A pośrodku widniał rysunek przedstawiający rękawicę chwytacza.

Co za Świnia. Tak, przez duże Ś.

Każdy kij ma dwa końce. Zewrzyj szyki.

– Więc jesteś współlokatorką Melissy? – Słowa te wydostały się gładko z jego ust, a głos okazał się niski i seksowny.

– Ale z ciebie geniusz – odparłam, przyjmując ton możliwie najbardziej obojętny.

– Hej, nie bądź złośliwa. Chciałem cię po prostu poznać. – Spojrzał na mnie uważnie. – Masz śliczne oczy.

– Fajna koszulka. – Zmierzyłam go drwiącym wzrokiem, starając się ukryć fakt, że chce mi się śmiać. Przekaz był pomysłowy, ale za nic nie powiem tego facetowi jego pokroju.

Zerknął na napis i uśmiechnął się kpiarsko.

– Podoba ci się, co? Nie uważasz, że wysyłam w świat odpowiedzialną wiadomość?

Milczałam, kwestionując prawdziwość każdego słowa, które wydostawało się z jego ust.

– No co? Coś ci odgryzło język? Nie uznajesz bezpiecznego seksu?

Mówił poważnie?

– Czego chcesz? – Zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzałam. Zacisnęłam usta.

– Już ci mówiłem, chciałem cię poznać. Jestem Jack Carter. – Wyciągnął rękę, a ja tylko na nią spojrzałam.

– Wiem, kim jesteś. – Udawałam obojętność. Ależ on przystojny. I czarujący. Uganiająca się za spódniczkami świnia. Boże, co się ze mną dzieje?

– Więc słyszałaś o mnie, Kiciu?

Skrzywiłam się z odrazą.

– Nie wierzę, że nazwałeś mnie Kicią. Czy ja wyglądam jak striptizerka?

Zlustrował mnie wzrokiem od góry do dołu, a potem zrobił to raz jeszcze.

– No cóż, skoro już o tym wspomniałaś…

– Ale z ciebie dupek. – Nim zdążyłam odejść, chwycił mnie za ramię. Wyrwałam je z jego uścisku. – Za każdym razem, kiedy mnie dotkniesz, płacisz pięćdziesiąt centów. Więcej tego nie rób.

– Och, a więc nie jesteś striptizerką, lecz dziwką?

– Och, a więc jesteś nie tylko dupkiem, ale i chamem – wyrzuciłam z siebie, po czym zaczęłam się oddalać.

– Podobasz mi się! – zawołał do moich pleców.

– A więc jesteś także idiotą. – Odwróciłam się i spiorunowałam go wzrokiem. – Dodam to do listy twoich zalet.

Usłyszałam jego śmiech. Weszłam do domu, aby poszukać Melissy. Znalazłam ją w końcu w ogrodzie, pijącą coś z czerwonego plastikowego kubka i rozmawiającą z grupką nieznanych mi osób. Podeszłam do niej.

– O mój Boże, Cass, co on ci powiedział? – Zaciągnęła mnie w ustronny kąt.

Poczęstowałam się drinkiem z pobliskiego stołu i przewróciłam oczami.

– Nic. To palant.

– Mówiłam ci. – Uśmiechnęła się znacząco i wzruszyła ramionami. – No cóż, najwyraźniej już cię przebolał. Patrz.

Pokazała na otwarte okno, przez które widać było, jak Jack wpija się w usta skąpo odzianej blondynki. Jedna jego dłoń ściskała jej tyłek. Pokręciłam głową, zniesmaczona tym publicznym pokazem męskiego kurewstwa.

– A potem co? Nigdy więcej się do niej nie odezwie? – zapytałam, próbując go rozgryźć.

Melissa odwróciła się w moją stronę, a w jej niebieskich oczach czaiła się ciekawość.

– Nie. Będą ze sobą rozmawiać. To znaczy do czasu, aż ona się wkurzy na niego za to, że… on to on. Ale Jack już nigdy więcej się z nią nie umówi. Nie spotyka się dwa razy z tą samą dziewczyną.

– A te dziewczyny… one o tym wiedzą? – Byłam zaszokowana. Poważnie, czy one w ogóle nie mają poczucia własnej wartości?

– Wiedzą.

– Żałosne. – Zmarszczyłam brwi i ponownie spojrzałam w okno. Zdążyłam dostrzec, że Jack wychodzi razem z blondynką, a na jej ślicznej twarzy widnieje uśmiech.

Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Jackiem Carterem.

Jackiem cholernym Carterem.

Przyszłą gwiazdą sportu. Podobno rzucona przez niego piłka osiągała prędkość pomiędzy sto pięćdziesiąt pięć a sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Nieźle. Naprawdę nieźle. Zwłaszcza jak na mańkuta. A prędkości nie da się przecież wyuczyć. Albo potrafi się rzucać tak szybko, albo nie.

Jack Carter był szybki.

Na boisku baseballowym i poza nim.

Dwa dni później przeczesywałam wzrokiem wnętrze klubu studenckiego, szukając Melissy. Bywał tu cały kampus, bo to jedyne miejsce, w którym można zjeść pizzę. A wyglądało na to, że dla studentów pizza stanowi główny punkt codziennego jadłospisu.

Zauważyła mnie i zaczęła wymachiwać opalonymi rękami. Wyglądała jak obłąkana, roześmiałam się. Odmachałam, wzięłam tacę, kupiłam coś do jedzenia i zaczęłam się przeciskać do jej stolika.

– Kicia.

Zatrzymał mnie głęboki, zmysłowy głos i mój uśmiech zbladł. Z odrazą odwróciłam się w stronę jego właściciela.

– Wiesz, nawet nie lubię kotów. – Uniosłam brew i posłałam Jackowi wściekłe spojrzenie.

W rękach obracał czapkę z daszkiem. Założył ją na głowę i schował pod nią ciemne włosy. Niemal jak urzeczona patrzyłam, kiedy przesuwał palcami po białych inicjałach naszej szkoły. Ciemnoniebieska koszulka opinała mu mięśnie rąk i ramion. Był wręcz obrzydliwie przystojny.

– Prawdę mówiąc, to nie wiedziałem. Ale cieszę się, że już wiem. – Uśmiechnął się i przysięgam, że na widok jego dołeczków fragment mojego serca się roztopił.

Ale ze mnie cienias.

Próbowałam ruszyć w stronę Melissy, która przyglądała mi się z wyraźną ciekawością, tylko że on i to jego głupie, olśniewające ciało stali mi na drodze. Szybko zrobiłam krok w prawo, ale on mnie od razu zblokował. Zrobiłam kolejny krok, tym razem w lewo, i sytuacja się powtórzyła.

– Czego chcesz, Jack? – zapytałam i oboje nas zaskoczył gniew w moim głosie.

– Zawsze zachowujesz się tak nieprzyjaźnie? – Jego uśmiech mi mówił, że tylko się ze mną droczy. Znowu pojawiły się dołeczki, a moje ciało oblała fala gorąca.

– Tylko w stosunku do facetów twojego pokroju.

– Powiedz w takim razie, Kiciu, jaki jest facet mojego pokroju?

– Niewarty mojego czasu. – Natarłam tacą na jego brzuch, a kiedy stęknął, szybko go wyminęłam, starając się nie rozlać napoju.

– Jeszcze do mnie przyjdziesz! – zawołał.

– Nie liczyłabym na to.

Podeszłam do naszego stolika i głośno postawiłam tacę z jedzeniem.

– Niezła scenka. – Melissa miała oczy wielkie jak spodki i z całych sił starała się nie roześmiać.

– Hę?

– Rozejrzyj się. – Machnęła ręką.

Omiotłam spojrzeniem bar i inne stoliki. Oczy wszystkich skierowane były albo na mnie, albo na Jacka. Super. Ostatnie, czego chciałam, to aby cała uczelnia uznała, że jestem najnowszym podbojem Jacka Cartera.

– Czy on zawsze jest taki okropny? – Otworzyłam jogurt malinowy.

– Nie wiem, Cass. Do tej pory nie widziałam, żeby się tak zachowywał, jeśli o to właśnie pytasz.

– Nie wiem, o co pytam. – Poirytowana rozejrzałam się w poszukiwaniu twarzy Jacka. Siedział przy stole w towarzystwie rozbawionych dziewczyn, odrzucających włosy, macających jego mięśnie i śmiejących się z każdej jego wypowiedzi. Nasze spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, po czym odwróciłam wzrok. Serce biło mi nieco szybciej.

– Jezu. Jak to możliwe, że dotąd nie zwróciłam uwagi na to widowisko? – zastanowiłam się na głos. Melissa zachichotała.

– Naprawdę nie wiem. Tak się dzieje codziennie.

– Te dziewczyny nie wiedzą, co to wstyd. Ich zachowanie jest żenujące.

– Każda chciałaby stać się tą, w której on się w końcu zakocha. – W głosie Melissy pobrzmiewała nutka współczucia.

– No to powodzenia, drogie panie! – Udałam, że salutuję wgapionym w Jacka dziewczynom, po czym przypuściłam atak na jogurt. Kiedy usłyszałam okrzyki i odgłos przybijania piątki, górę nade mną wzięła ciekawość. Obejrzałam się na stolik Jacka i zobaczyłam, że obok niego siedzi jakiś chłopak, podobnego wzrostu i postury.

– Kto to? – zapytałam Melissę.

– Ten, który przed chwilą usiadł? To Dean… młodszy brat Jacka. Studiuje na pierwszym roku.

– Skąd, u licha, wiesz to wszystko? Jesteś jak uczelniana książka telefoniczna – przekomarzałam się z nią.

– Chodzimy razem na jedne zajęcia.

– Chwileczkę – rzekłam, unosząc rękę. – Co to znaczy, że chodzisz na zajęcia z pierwszoroczniakiem?

– Zostały mi do zaliczenia dwa przedmioty z pierwszego roku. Dean jest naprawdę miły. Zupełnie nie przypomina Jacka – dodała z uśmiechem i nieobecnym spojrzeniem.

– O mój Boże, on ci się podoba!

– Wcale nie – zaprotestowała Melissa. – Nawet go dobrze nie znam! Mówię jedynie, że jest zupełnie inny niż jego brat.

– W porządku, uspokój się. Nie ma nic złego w lubieniu brata Jacka Cartera. – Obejrzałam się na Deana; choć miał uroczy uśmiech, brakowało mu dołeczków starszego brata. – Przystojny. – Szturchnęłam ją w ramię.

– Prawda? – Też się na niego obejrzała.

– Przynajmniej podoba ci się ten porządny. – Uśmiechnęłam się. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że bracia obejmują się za szyję.

– Mówisz tak, jakby mógł mi się podobać ten drugi! Jack jest odrażający. – Udała, że wkłada sobie palec do gardła.

– Skoro tak twierdzisz – rzekłam, racząc się jogurtem.

– Przysięgam, Cassie, jeśli stracisz głowę dla tego gnojka, nie chcę o tym słyszeć. Przyglądam mu się już od dwóch lat i mówię ci: to niepoprawny playboy. – Urwała, biorąc wielki kęs banana.

– Słyszę. Okej? Mam się trzymać z daleka od Jacka Cartera. To nie powinno się okazać trudne, bo przecież wcale nie mam ochoty na bliższą znajomość.

Melissę uspokoiła moja obietnica. Obie się uśmiechnęłyśmy.

DWA

Kiedy tylko opuściłam mury trzypiętrowego budynku Wydziału Komunikacji i Sztuki, słońce od razu zaczęło ogrzewać mi ciało. Czując na twarzy lekkie podmuchy wiatru, obserwowałam innych studentów. Część spieszyła się na zajęcia, a część walczyła o najlepszą miejscówkę na trawniku. Minęłam grającego na gitarze długowłosego chłopaka. Codziennie grał pod tym samym drzewem i zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle jest studentem, czy też po prostu lubi przebywać na terenie kampusu. Przechodząc obok uczelnianej biblioteki i sklepików, zanotowałam sobie w myślach, aby odebrać dwa arkusze do zbliżających się testów. Tłumy wchodziły i wychodziły z klubu studenckiego. Przyłączyłam się do tych wkraczających do środka. Moje spojrzenie od razu wychwyciło Jacka i jego harem. Nie mogłam pojąć, jak to możliwe, że wcześniej w ogóle nie zwracałam na nich uwagi, gdy tymczasem teraz byli jedynym, co widziały moje oczy. Jack napiął mięśnie dla dwóch dziewczyn, które z piskiem obmacywały mu biceps.

– Trzymajcie się – powiedział, po czym uniósł je obie.

Zmarszczyłam z niechęcią brwi, kiedy w zwolnionym tempie demonstrował pozycję miotacza, zresztą ku uciesze rozwrzeszczanych dziewcząt.

– Ależ on się lubi popisywać. – Klapnęłam na krześle naprzeciwko Melissy.

– Przestań zwracać na niego uwagę!

– Nieco to trudne, skoro zawsze robi takie przedstawienie. – Machnęłam ręką w stronę grupki dziewczyn śledzących każdy jego ruch.

– Witaj, Melisso. – Moje marudzenie przerwał głęboki, męski głos.

– Och, cześć, Dean – odparła moja przyjaciółka, a jej głos od razu zrobił się łagodny i słodki. Zerknęłam na nią, lekko unosząc kąciki ust.

– Mogę się do was dosiąść? – zapytał, nie odrywając orzechowych oczu od Melissy.

– Jasne. Lepiej siedzieć z nami niż przy stoliku twojego brata – rzuciłam żartobliwie, dając mu kuksańca w żebra.

Spojrzał na Jacka, kręcąc głową.

– Czasem to się już nudzi, wiecie? – Postawił na stole talerz z kawałkiem pizzy i usiadł.

– Cześć, jestem Dean. – Wyciągnął rękę nad stołem.

– A ja Cassie. Współlokatorka Melissy. – Uścisnęłam mu dłoń.

– Miło cię…

– Dean! Co ty tu robisz? – Od ścian odbił się echem głos Jacka, poczułam ściskanie w żołądku. Podniosłam wzrok i przekonałam się, że patrzy na mnie, zacisnęłam więc usta, licząc, że moja irytacja od razu stanie się widoczna. – Och, Kicia, widzę, że już poznałaś mojego młodszego brata. – Jack mrugnął, położył dłoń na ramieniu Deana i je ścisnął.

– Dzięki Bogu w niczym cię nie przypomina. Może nawet uda mi się go tolerować. – Przechyliłam głowę i uśmiechnęłam się zimno, by chwilę później wgryźć się w kanapkę z indykiem. Dostrzegłam, że Melissa i Jack wymieniają rozbawione spojrzenia i zapragnęłam kopnąć ją pod stołem. Ostatnim razem, kiedy to zrobiłam, miała siniaka na piszczeli i przez kilka dni się do mnie nie odzywała, więc jakoś się powstrzymałam.

– Chcesz, żebym pomógł ci się pozbyć tej agresji? – zapytał Jack z seksownym uśmiechem.

Usta miałam pełne jedzenia, ale to mnie nie powstrzymało.

– Wolałabym zjeść dżdżownicę.

– Niemal mam ochotę to zobaczyć. – Jack zaśmiał się i na jego policzku pojawił się jeden dołeczek.

– Idź dręczyć kogoś innego – rzuciłam, skubiąc kanapkę. Odwróciłam wzrok.

– Ale ja lubię dręczyć ciebie. – Wyszczerzył się i zrobił krok w moją stronę.

– Nie! – zawołałam i rzuciłam torbę na miejsce obok siebie, na którym już-już miał posadzić swój perfekcyjny tyłek. Znieruchomiał i wyprostował się.

– Czemu jesteś taka zagniewana, Kiciu?

– Czemu jesteś taki irytujący, palancie? – zapytałam, naśladując jego ton.

Zdążyłam ugryźć korniszona, kiedy ciepły oddech Jacka przy moim uchu sprawił, że znieruchomiałam.

– Wróci ci rozum. Zobaczysz. Nie możesz bez końca mi się opierać.

Nagle miałam ochotę plunąć na wpół pogryzionym jedzeniem prosto w jego arogancką twarz. Na tę myśl zaczęłam się śmiać i mały kawałek korniszona wpadł mi do tchawicy. Kiedy krztusząc się, walczyłam o oddech, on odszedł z uśmiechem.

– Przepraszam za brata. W gruncie rzeczy wcale nie jest takim idiotą. – Dean uśmiechnął się i przechylił głowę.

Jeszcze raz zakaszlałam i wzięłam ze stołu serwetkę.

– Tylko go udaje?

– Coś w tym rodzaju. Nie bierz go za bardzo na poważnie. On się po prostu z tobą bawi.

Uśmiechnęłam się półgębkiem.

– Tyle że dla mnie to nie jest zabawa.

– Ależ jest. I on o tym wie – dodał Dean, a na jego twarzy malowała się pewność siebie.

Nie odpowiedziałam, nie chcąc udowadniać, że ma rację… albo że się myli. Ugryzłam spory kęs kanapki i w tym momencie Jack wrócił do naszego stolika. Znowu przyłapana z ustami pełnymi jedzenia nie mogłam mówić, więc jedynie spiorunowałam go wzrokiem.

Wcisnął mi w dłoń serwetkę i odszedł bez słowa. Zaczęłam ją rozkładać i wtedy zobaczyłam na niej napis: „#23 na boisku, #1 w twoim sercu”, a dalej rząd cyferek. Szybko ją zwinęłam i wrzuciłam do torby.

– Co to było? – Przez kłębiące się w mojej głowie myśli przebił się głos Melissy.

Przełknęłam ślinę.

– Chyba jego numer telefonu. Tak naprawdę się nie przyjrzałam.

– Dał ci swój numer? – Na twarzy Deana malowała się konsternacja.

– Tak mi się wydaje. Może się mylę. Później sprawdzę. – Nagle poczułam się skrępowana założeniem, że Jack dał mi swój numer, gdy tymczasem mogło to być coś zupełnie innego.

– Co to za mina? – Melissa zwróciła się do Deana.

– On nikomu nie daje swojego numeru. – Spojrzenie Deana przeskoczyło ze mnie na Jacka, siedzącego kilka stolików dalej.

– Ma komórkę, tak? – zapytała Melissa.

– Taaak… – odparł Dean, przeciągając to słowo tak, że zabrzmiało jak pytanie.

– No a identyfikacja rozmówcy? – Przewróciła oczami.

– Jego numer jest zastrzeżony. Nie wyświetla się.

– Naprawdę? Kto tak robi? – Zmarszczyła brwi.

– Ktoś, kto w liceum musiał piętnaście razy zmieniać numer, bo jego telefon na okrągło dzwonił albo pikał od esemesów.

– Piętnaście razy? – zapytałam znacznie głośniej, niż zamierzałam. Przygarbiłam się, kiedy kilka osób siedzących przy sąsiednich stolikach zaczęło mi się przyglądać z ciekawością.

– Może i więcej, to było prawdziwe szaleństwo. Dziewczyny zamieszczały w necie jego numer i w ciągu jednego dnia zapełniała mu się poczta głosowa. A kiedy nie odbierał, wszyscy zaczynali dzwonić do mnie.

– A niech mnie, niezła szopka! – Zaśmiała się Melissa.

– Dlatego to takie dziwne, że dał ci swój numer. Nikomu go nie daje. – Dean pokręcił głową.

– No cóż, jak już mówiłam, mogę się mylić – powiedziałam szybko.

Melissa pokazała na moją torbę.

– Więc wyjmij to i przeczytaj.

Rumieniec wypełzł mi na policzki, rozlewając się na szyję i dekolt.

– Nie. Nie w cholernym klubie studenckim, kilka metrów od niego. Później.

Wstałam od stołu, zabrałam torbę i śmieci, po czym nonszalanckim krokiem przeszłam obok Jacka i jego groupies. Usłyszałam zbiorowy jęk, kiedy Jack szybko mnie dogonił.

– Spodziewam się, że do mnie zadzwonisz, Kiciu.

– Jestem pewna, że spodziewasz się wielu rzeczy – rzuciłam niegrzecznie, w ogóle na niego nie patrząc. W końcu zwolnił i pozwolił mi odejść.

– Przyjdź dzisiaj na mój mecz! – zawołał, kiedy otworzyłam szklane drzwi.

Nim wyszłam, odwróciłam się w jego stronę.

– Nie sądzę.

– Nie chcesz zobaczyć, jak rzucam? – Uniósł brew, a jego głos ociekał pewnością siebie.

Przechyliłam głowę, jedną ręką przytrzymując drzwi.

– Widziałam już, jak to robisz. W zwolnionym tempie, pamiętasz? Chyba mi to wystarczy.

Szklane drzwi trzasnęły za mną głośno, a ja poszłam na następne zajęcia, zastanawiając się, jak długo będę potrafiła mu się oprzeć.

Otworzyłam drzwi naszego mieszkania. W powietrzu unosił się jeszcze zapach bekonu z rana. Na stole leżała poczta i podręczniki, a ja dorzuciłam do tego swoją torbę. Melissa siedziała na sofie w kształcie litery L i oglądała telewizję, racząc się przy tym serkiem wiejskim i zielonymi winogronami. Uśmiechnęłam się na widok tego dziwnego połączenia i poszłam do kuchni. Z lodówki wyjęłam wodę, a z szafki chipsy. Napiłam się, by uzupełnić wilgoć w moim odwodnionym ciele.

– Idziemy dzisiaj na mecz baseballowy – poinformowała mnie Melissa, a woda, którą miałam w ustach, wylądowała na dywanie.

– Cholera. – Ze śmiechem chwyciłam ścierkę i przykucnęłam, aby posprzątać. – Ty może i tak, ja zostaję w domu.

– Cassie, cała uczelnia bywa na tych meczach. Tutaj baseball jest tym, czym dla Teksasu futbol. – Kiedy spojrzałam na nią z konsternacją, dodała: – Światła stadionów, hello? Czy ty w ogóle nie oglądasz telewizji? – Rozśmieszyła mnie jej frustracja. – Zresztą wszyscy chodzą na mecze – kontynuowała. – Zwłaszcza kiedy gra Jack. To naprawdę niezłe widowisko.

– Jak to? – zapytałam. Wrzuciłam do zlewu mokrą ścierkę i oparłam się o ścianę.

Melissa wbiła wzrok w sufit i zasznurowała usta. Ponownie spojrzała na mnie.

– No cóż, po pierwsze, jest tam masa skautów, czyli łowców talentów. I dziennikarzy ze wszystkich lokalnych gazet i stacji telewizyjnych. Musisz to zobaczyć. Gdybyś miała pójść tylko na jeden mecz, Cassie, to koniecznie na taki, w którym miota Jack. Poza tym możesz zrobić naprawdę fajne zdjęcia dla tej gazety, „Tuck” czy jak tam się ona nazywa.

Uniosłam brwi na myśl o sfotografowaniu nowego uczelnianego stadionu i fanów.

– „Trunk” – przypomniałam jej tytuł studenckiej gazety, z którą współpracowałam. – I ktoś jest już przypisany do baseballu. Ale rzeczywiście powinnam popracować nad fotografią nocną.

Odkleiłam się od ściany i wbiłam wzrok w torbę z aparatem, analizując ten pomysł.

– Możesz też popracować nad ujęciami postaci w ruchu – dodała z przebiegłym uśmiechem. Przewróciłam oczami.

– Trzy godziny temu nienawidziłaś tego faceta, a teraz się zachowujesz jak jego największa fanka.

– Chwileczkę! – W jej głosie słychać było ożywienie, uniosła jeden palec. – Jack Carter jako facet jest do bani i za wszelką cenę powinno się go unikać. Jack Carter jako baseballista jest absolutnie niesamowity i powinno się go oglądać tak często, jak to możliwe. Widzisz różnicę?

Pokręcona logika, pomyślałam.

– To jeden i ten sam koleś. Chcę, żeby to było jasne, zanim zgodzę się pójść na ten mecz.

Oczy jej rozbłysły, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– No to jeszcze zobaczysz. W każdym razie idziesz, tak?

Zamknęłam oczy.

– Tak. Pójdę z tobą – obiecałam, starając się, aby w moim głosie dało się słyszeć rozczarowanie.

W pokoju rozbrzmiały głośne piski, a ja wbrew sobie poczułam, że nie mogę się doczekać wieczoru. Nie chciałam czuć ekscytacji na myśl o zobaczeniu Jacka w jego żywiole… ale czułam. Jednak za nic w świecie bym się do tego nie przyznała.

TRZY

Nasze mieszkanie dzieliło od kampusu tylko kilka przecznic, więc wszędzie, gdzie się dało, chodziłyśmy pieszo. Tak było zresztą nawet prościej niż martwić się o ewentualny parking. Mieliśmy zbyt wiele samochodów, a za mało miejsc parkingowych. Nie wspominając o tym, że abonament semestralny kosztował więcej niż mój pierwszy aparat fotograficzny. Częściowo dlatego rodzice się nie zgodzili, żebym zabrała ze sobą na studia auto. Ja zostałam bez samochodu, a mój samochód bez kierowcy.

Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to światła stadionu. Wysokie konstrukcje zapewniały oświetlenie we wszystkich kierunkach. Zatrzymałam się w pół kroku i przyklękłam, odwijając z nadgarstka gruby pasek od aparatu. Zdjęłam blendę i schowałam ją do tylnej kieszeni dżinsów. Melissa, przyzwyczajona do mojego zachowania, dostrzegła już moją nieobecność i w milczeniu czekała kawałek dalej.

Przyłożyłam wizjer do prawego oka, a lewe zamknęłam. Przeszkadzały mi zachodzące na obiektyw włosy. Westchnęłam z irytacją, po czym delikatnie postawiłam aparat między stopami, a moje długie, jasne włosy zwinęłam w węzeł na karku. Wycelowałam obiektyw, tak że widać było tylko górną część stadionu, a ogniskową nastawiłam na reflektory i rozświetlone niebo. Ręcznie ustawiłam ostrość i migawkę, po czym nacisnęłam spust, rozległo się znajome kliknięcie, które tak bardzo kochałam. Zadowolona z tego, co zobaczyłam na wyświetlaczu, wstałam i podeszłam do Melissy.

– Dobre ujęcie?

Wzruszyłam ramionami.

– Zobaczymy – odparłam, sięgając do kieszeni po blendę.

Wciąż się uczyłam, jak korzystać z nowego aparatu cyfrowego. Dwa lata na niego oszczędzałam, odkładając wszystkie pieniądze, jakie dostawałam na urodziny i Gwiazdkę. Wykonywałam także drobne zlecenia fotograficzne dla lokalnych firm i uczniów ostatniej klasy liceum. Często zdjęcie widziane na niewielkim wyświetlaczu w aparacie wydawało mi się fantastyczne, a po zgraniu na komputer okazywało się, że jest zamazane i ani w połowie tak ładne, jak się spodziewałam. Ale się uczyłam.

Szłyśmy ramię w ramię w stronę wejścia na stadion. Melissa nie żartowała, kiedy mówiła, że to prawdziwe widowisko. Kolejka była dłuższa niż sam stadion i zahaczała aż o parking. Stanęłyśmy na końcu i ponownie zdjęłam blendę, oczarowana otaczającym nas morzem pomarańczu i granatu. Wszyscy ubrali się w barwy naszej uczelni, niektórzy mieli na sobie imitacje bluz noszonych przez zawodników z ich nazwiskami na plecach. Zaśmiałam się pod nosem na widok ilości bluz z napisem „Carter 23” i kilka nawet sfotografowałam.

– Cassie, chodź! Możesz się tym zająć, kiedy już siądziemy! – popędziła mnie Melissa, zerkając na bilety.

Podeszłam do niej posłusznie.

– Nie jest tak, że większość studentów siedzi na odkrytych trybunach? – Pokazałam na miejsca po lewej stronie boiska.

– Zależy od tego, co się chce zobaczyć. – Melissa zatrzepotała długimi, czarnymi rzęsami.

– O nie. Co ty zrobiłaś?

Na trzęsących się nogach zeszłam za nią po schodach do pierwszego rzędu, najbliżej boiska.

Odwróciła się, na ustach miała szeroki uśmiech.

– Oto i nasze miejsca – oświadczyła. Usiadła i popatrzyła w lewo, na ławkę rezerwowych.

Podążyłam za jej spojrzeniem i dotarło do mnie, że praktycznie siedzimy na tej cholernej ławce. Nachyliłam się ku Melissie, mało nie wylewając jakiemuś biedakowi napoju na kolana.

– Sorki – przeprosiłam szybko i kucnęłam obok niej. – Ja tu nie będę siedziała!

– Ależ będziesz. To są nasze miejsca, a wszystkie inne się wyprzedały. – Uśmiechnęła się niewinnie i poklepała miejsce obok siebie. Skrzywiłam się.

– Przynajmniej zamień się ze mną. Nie chcę być pierwszą osobą obok ławki rezerwowych.

– W porządku. – Podskoczyła i przerzuciła włosy przez ramię.

Usiadłam niechętnie i przygarbiłam się, próbując się ukryć za drobną sylwetką Melissy.

– Nie chciałam, aby Jack się dowiedział, że tu jestem. Teraz nie ma takiej opcji, żeby mnie nie zobaczył.

– Za dużo myślisz – rzuciła, machając ręką.

– Obyś miała rację – westchnęłam, zastanawiając się, jak długo muszę tu zostać. Uparcie nie patrzyłam na ławkę rezerwowych, bojąc się, na czyje spojrzenie mogę się natknąć.

– On cię nie zobaczy, Cass. Możesz spokojnie patrzeć. Ba, możesz nawet robić zdjęcia. On się o tym nie dowie – poinformowała mnie z powagą.

– Jak to możliwe? – Spojrzałam na nią z powątpiewaniem.

– Tutaj Jack zachowuje się jak rasowy sportowiec. Nie patrzy na trybuny. Nigdy. Mówię poważnie. W zeszłym roku jedna dziewczyna zdjęła koszulkę i za każdym razem, kiedy brał zamach, krzyczała jak wariatka jego imię. Nawet nie spojrzał w jej stronę. Mogłabym podpalić ci dupsko i też by o tym nie wiedział.

– Błagam, nie sprawdzaj tej teorii. – Zaśmiałam się głośno.

– Rozejrzyj się, Cassie. Jestem przekonana, że to jedyne, co traktuje w życiu poważnie. – Melissa pociągnęła łyk napoju, który kupiła przed chwilą od krążącego między rzędami sprzedawcy.

Przeczesałam spojrzeniem tłum i zauważyłam, że jesteśmy otoczone osobami, które wyglądają mi na pierwszoligowych łowców talentów. Każdy z nich miał własny radar do mierzenia prędkości rzutów oraz notes do zapisywania wyników. Za bazą-metą znajdował się cały las należących do stacji telewizyjnych kamer na trójnogach. Nigdy dotąd nie widziałam takiego medialnego cyrku. Ja także trzymałam słusznych rozmiarów aparat, dzięki czemu doskonale się wpasowałyśmy w to całe szaleństwo.

– Panie i panowie, witamy na boisku Fullton! – zadudniło z głośników. – Hymn państwowy zaśpiewa nasza studentka, Laura Malloy!

Rozległy się głośne okrzyki rozgrzewające atmosferę. Laura uśmiechnęła się nerwowo, po czym zacisnęła powieki i zaśpiewała pierwsze słowa hymnu. Odruchowo wycelowałam w nią aparat, skupiając się na widocznych na jej twarzy emocjach, i pstryknęłam całą serię zdjęć. Kiedy skończyła śpiewać, przyglądałam się, jak idzie w stronę zawodników ustawionych wzdłuż linii trzeciej bazy i spogląda z nadzieją na Jacka. W duchu się ucieszyłam, kiedy w ogóle nie zwrócił na nią uwagi.

– Na dzisiejszy mecz sprzedały się wszystkie bilety i doskonale wiemy dlaczego! Z naszymi rywalami z Florydy walczyć będzie nie kto inny, a Jack Carter! – Komentator wypowiedział imię Jacka, tak jakby był zbawcą wolnego świata, leczył raka albo wyczarowywał tęczę na niebie.

Nie, cofam.

Wypowiedział jego imię, tak jakby Jack był bohaterem.

I myślę, że na swój sposób nim był. Dzięki niemu media zainteresowały się uczelnią, a jej drużyna zdobyła uznanie. Już samo to przekładało się na środki finansowe dla uniwerku i doskonałe perspektywy dla wszystkich, którzy chcieli grać w jego barwach. Jack był machiną marketingową tego uniwersytetu. Uczelnia go czciła. Nie tylko dziewczyny z kampusu, ale wszyscy. Do dzisiejszego wieczoru nie zdawałam sobie sprawy ze stopnia jego popularności.

– Na boisko wychodzi wasza drużyna Fullton State Outlaws! – Komentator uczynił pauzę, po czym dodał: – A górkę miotacza zajmuje Jack Car-terrrr! – Nazwisko Jacka przeciągnął, jak robią to konferansjerzy podczas zapasów.

Wszędzie było słychać świdrujące krzyki, wycie, wrzaski i wołania. Spojrzałam na Melissę. Na mojej twarzy musiał się malować szok, bo głośno się roześmiała. Dla niej to wszystko nie stanowiło nowości.

Jack ruszył pewnie na swoją pozycję, a spodnie w biało-niebieskie paski obciskały mu ciało we wszystkich odpowiednich miejscach. Patrzyłam, jak przy każdym kroku mięśnie ud napinają mu się pod materiałem, i podziwiałam jego tyłek. Górną część ciała miał niestety schowaną pod luźną, granatową bluzą z pomarańczowymi i białymi literami. Jego twarz wyglądała inaczej, malował się na niej wyraz skupienia. To nie był ten żartowniś z klubu studenckiego, lecz pewny siebie, poważny baseballista.

– Co się tak szczerzysz? – Głos Melissy przerwał mój wewnętrzny dialog. Szybko pozbyłam się z twarzy uśmiechu.

– Wcale nie – warknęłam i skrępowana odwróciłam wzrok.

– Strasznie irytuje to, jak dobrze wygląda w stroju sportowym, no nie?

Ponownie spojrzałam w jej stronę.

– Strasznie. Czemu on musi być taki seksowny?

– Bo to palant. A tacy są zawsze seksowni. – Melissa pokiwała głową.

Jack zajął swoją pozycję i lewą stopą kopnął w piach. Czubkami butów dotknął białej linii, dłoń w rękawicy opuścił na kolano, a drugą zacisnął na piłce. Jego spojrzenie skupiało się wyłącznie na kucającym osiemnaście metrów dalej łapaczu. Kiwnął lekko głową, odchylił się. Wszystko wykonał tak płynnym ruchem, że wyglądał, jakby został do tego stworzony. Kiedy jego lewa dłoń wypuściła piłkę, ta poleciała z taką prędkością, że widziałam jedynie białą, niewyraźną plamę, za to jej odgłos, gdy uderzyła w rękawicę łapacza, był tak głośny, że aż się odbił echem od siatki. Pałkarz wyszedł ze swojego stanowiska i spojrzał nerwowo na trenera, po czym ponownie się cofnął. Piłka przeleciała jeszcze dwa razy i tak rozegrał się aut numer jeden dzisiejszego wieczoru.

– Potrójny aut! – zawołał entuzjastycznie sędzia, a tłum na trybunach zaczął szaleć.

Skauci porównywali między sobą cyfrowy odczyt swoich radarów. Sto sześćdziesiąt.

– Jasny gwint, to było sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę – powiedziałam głośno.

– Mówiłam ci, że jest dobry.

Nakierowałam aparat na górkę miotacza, w wizjerze zobaczyłam tylko stopy Jacka i dolną część rękawicy. Klik. Przesunęłam obiektyw ku lewej dłoni, ściskającej piłkę trzema palcami. Klik. Zbliżył rękawicę do twarzy, tak że widać było zza niej tylko brązowe oczy. Klik. Jego twarz wykrzywiła się, kiedy z maksymalną siłą wypuścił piłkę, nie spuszczając wzroku z celu. Klik. Wilgotne, ciemne włosy na chwilę oblało światło, kiedy Jack zdjął czapkę i rękawem otarł spocone czoło. Klik.

Gdy druga runda dobiegła końca, przyglądałam się, jak Jack zbiega z boiska, ani razu nie patrząc w stronę trybun. Chwilę później wrócił, z granatowym kaskiem na głowie i dwoma kijami. Wymachiwał nimi, robiąc wiatrak, by rozciągnąć mięśnie ramion. A kiedy się nachylił, żeby rozciągnąć ścięgna podkolanowe, stadion rozbrzmiał piskami dziewcząt, zaczęły błyskać flesze.

– To chyba jakiś żart. – Pokręciłam głową, patrząc na ludzi robiących zdjęcia.

– Widowisko – rzuciła Melissa ze śmiechem.

Jack obszedł bazę-metę i zajął stanowisko pałkarza. Sprawiał wrażenie zupełnie rozluźnionego. Jako że był leworęczny, widać było przednią część jego ciała. Zaczęłam unosić aparat, ale jednak położyłam go z powrotem na kolanach. Miałam już wystarczająco dużo zdjęć Jacka jak na jeden wieczór.

Miotacz drużyny przeciwnej wziął zamach i wypuścił piłkę. Jack zrobił niewielki krok w przód, po czym jego biodra wykręciły się podczas uderzenia. Odgłos odbijającej się od metalowego kija piłki szybko został zagłuszony okrzykami. Jack bez wysiłku okrążył pierwszą bazę i z jeszcze większą prędkością ruszył w stronę drugiej. Zapolowy podał piłkę do łącznika i w tym samym momencie Jack ślizgiem zdobył bazę, wzbijając przy tym tuman kurzu.

– Safe! – zawołał sędzia, wysuwając obie ręce w bok.

Jack postawił obie stopy na zakurzonej bazie, otrzepał kurz z klatki piersiowej, następnie poluźnił pasek spodni, pozwalając, aby grudki ziemi wypadły nogawkami. Ależ mnie to podnieciło.

Idiotka, idiotka, idiotka.

Usłyszałam, jak jeden skaut pyta drugiego:

– Jaki czas do pierwszej? – Chodziło mu o czas, w jakim Jack dobiegł do pierwszej bazy. Drugi skaut spojrzał na stoper.

– Cztery przecinek jeden. – Pierwszy kiwnął głową i zapisał coś w notatniku.

Drzemiący we mnie fotograf nie był w stanie dłużej się powstrzymywać. Zrobiłam zbliżenie na dłonie Jacka, tym razem odziane w rękawice pałkarza. Trzema długimi krokami odsunął się od drugiej bazy. Klik. Ciemne oczy nadawały mu niemal złowieszczy wyraz. Klik.

– Zamierzasz zrobić sobie album ze zdjęciami Jacka? – Melissa dała mi prztyczka w ramię.

– To ty mówiłaś, że powinnam popracować nad ujęciami w ruchu! – odkrzyknęłam.

– Nie mówiłam, że na wszystkich zdjęciach musi się znaleźć Jack.

– Cholera. – Nałożyłam blendę, szybko wyłączyłam aparat. I tak już zostało do końca meczu.

Jack rzucał we wszystkich dziewięciu rundach i nie powiodło mu się tylko z jedną bazą i trzema trafieniami. Ostateczny wynik to osiem do jednego dla nas. Schowałam aparat do torby. Popatrzyłam na świętującą na boisku drużynę. Trener odciągnął Jacka i zaprowadził go do miejsca dla prasy, gdzie natychmiast otoczyli go dziennikarze, skauci i fani.

Uniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy. To jedno spojrzenie sprawiło, że zatrzymałam się w pół kroku i wpadł na mnie jakiś facet. Jack uśmiechnął się i z powrotem skupił się na kamerach i dziennikarzach.

CZTERY

Szłam przez zadrzewiony teren kampusu betonową ścieżką prowadzącą do siedziby „Trunk”. To mój profesor od fotografii multimedialnej nalegał, abym dołączyła do zespołu wydającego tę wielokrotnie nagradzaną studencką gazetę. Choć na mojej specjalizacji wymagano także uczestnictwa w zajęciach z pisania, skupiłam się głównie na wizualnym oddawaniu rzeczywistości. Pragnęłam doskonalić swój warsztat i okraszać artykuły niebanalnymi fotografiami.

Wreszcie wyrósł przede mną jednopiętrowy budynek. Wszystkie nowsze oddziały na kampusie wybudowano z czerwonej i białej cegły, podczas gdy te pierwsze były wielkimi, otynkowanymi na biało konstrukcjami. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nie podjęto choćby próby dopasowania nowszych budynków do tych starszych. Otworzyłam drzwi z przyciemnianego szkła i w twarz uderzył mnie podmuch klimatyzacji. Założyłam okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy, traktując je jako opaskę.

– Hej, Dani – powiedziałam, wchodząc do redakcji, aby pochylona nad komputerem Danielle się nie przestraszyła.

– Hej, Cassie, spójrz tylko na to. – Przywołała mnie gestem do siebie, a na jej twarzy malowało się napięcie. Ponad jej ramieniem i puszystym kucykiem zerknęłam na widoczną na ekranie fotografię. – To zdjęcie musi mieć więcej wyrazu. Nie daje mi tego, czego chcę. Czego w nim brakuje?

Przyjrzałam się ośmioletniemu chłopcu, stojącemu ze smutną miną przed wiadrami z rozlaną wodą.

– Po pierwsze, uważam, że to zdjęcie nie powinno być czarno-białe. Gubią się na nim detale. Mogę? – Pokazałam na jej krzesło.

– Proszę. – Wstała i zamieniłyśmy się miejscami.

W programie do edycji otworzyłam oryginalne zdjęcie i pobawiłam się trochę kolorami.

– Spójrz na ten wiszący za nim brudny dywan. W wersji czarno-białej prawie go nie dostrzegłam. Pęknięcia na wiadrach i gruz u jego stóp wcześniej w ogóle nie były widoczne. To zdjęcie musi być kolorowe. Zasługuje na to.

Dani klasnęła w dłonie, po czym zacisnęła je na moich ramionach.

– Jesteś cholernym geniuszem. Kocham cię.

Uśmiechnęłam się, nie odrywając wzroku od monitora.

– Dzięki.

– Co słychać? – Dani wyraźnie się rozluźniła, a jej czoła nie przecinały już zmarszczki.

– Wpadłam, żeby obrobić parę zdjęć z wczorajszego meczu. Pomyślałam, że może będziesz chciała je wykorzystać w tym artykule, który piszesz o Jacku Carterze.

– Powiedz mi, że nie jesteś jedną z… – zawahała się – nich.

– Jedną z… kogo? – zapytałam, ściągając brwi.

– Jedną z setek dziewczyn w tym kampusie zakochanych w Jacku Carterze. – Przewróciła oczami i głośno westchnęła.

Zarechotałam.

– O nie. Nie znoszę tego gościa.

– A to nowość! – Zaśmiała się. – Mamy milion zdjęć Jacka, ale szczerze mówiąc chętnie zobaczę twoje.

– Dzięki, Dani. – Wyprostowałam się, przepełniała mnie duma.

– Teraz, kiedy mnie uratowałaś przed samobójstwem z powodu tego zdjęcia, muszę coś przekąsić. Do zobaczenia później i dzięki raz jeszcze. – Założyła torebkę na ramię i zaklęła, kiedy zakleszczyła pod paskiem włosy. Wyszarpnęła je spod niego, po czym wyszła.

Edycja wczorajszych zdjęć zajęła mi więcej czasu, niż się spodziewałam, ale musiałam przyznać, że były dobre. A nawet bardzo dobre. Zaburczało mi w brzuchu. Ciekawe, czy Melissa była jeszcze na terenie kampusu. Zapytałam ją o to esemesem i chwilę później dostałam odpowiedź: „Jeszcze tak. W klubie st.”

„Niedługo mam zajęcia, ale już idę” – odpisałam, następnie włożyłam do aparatu kartę pamięci i schowałam go do plecaka. Minęłam kilka dziewczyn i udawałam, że nie widzę, kiedy pokazały na mnie, szepcząc między sobą imię Jacka. Poirytowana, zdecydowałam się na okrężną drogę, która okazała się prawie wyludniona. Pokręciłam głową, wkurzona tym, że wygłupy Jacka skupiły na mnie niepotrzebną uwagę.

Otworzyłam ciężkie drzwi i usłyszałam odgłos rzucanych bil. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto go wydawał, i uśmiechnęłam się na widok chłopaka, z którym chodziłam na podstawy fotografii cyfrowej. Krótkie błyski powiedziały mi, że nie rzuca kulami dla zabawy – fotografował go kolega z grupy.

Rozejrzałam się po klubie, szukając Melissy. Przechyliła głowę i pokazała mi język. Podeszłam do stolika, przy którym siedziała razem z Deanem. Położyłam plecak na stole i usiadłam.

– Sądziłem, że nie wybierasz się na mój mecz. – Jack zajął sąsiednie miejsce, a w jego tonie pobrzmiewała nutka arogancji.

– Moja współlokatorka zagroziła, że mnie podpali, jeśli z nią nie pójdę – powiedziałam chłodno, unikając jego wzroku. Odsunęłam się lekko.

– No cóż, przynajmniej wiem, jak cię przekonać do umówienia się ze mną.

– Nie zamierzam się z tobą umawiać – oświadczyłam, odwracając od niego głowę.

– Może dasz mi chociaż swój numer?

– Nie, dzięki.

– Dlaczego?

– Bo nie chcę. – Nadal czułam irytację z powodu tego, jak się zachowywały dziewczyny w jego towarzystwie. Nie dawało mi to spokoju, ale to dobrze, bo dzięki temu potrafiłam się oprzeć Jackowi. Boże, litości.

– Daj spokój, Kiciu.

– Przestań mnie tak nazywać! – Wstałam od stołu i zabrałam swoje rzeczy. – Na razie – pożegnałam się z Melissą.

Przerzuciłam plecak przez ramię i wymknęłam się szybko bocznym wyjściem. Założyłam ciemne okulary i ruszyłam w stronę wysokiego budynku Wydziału Komunikacji i Sztuki.

– Kiciu! Kiciu, zaczekaj!

Obejrzałam się i zobaczyłam, że za mną biegnie. Wszystkie głowy zwrócone były w naszą stronę.

– Mówię ci to po raz ostatni: nie mam na imię Kicia. – Poprawiwszy plecak, przyspieszyłam kroku.

– Wiem, ale nigdy mi nie zdradziłaś swojego prawdziwego imienia – oświadczył lekko zdyszany.

Westchnęłam.

– Cassie.

– Naprawdę miło cię poznać, Cassie. – Wypowiedział moje imię z wyjątkową słodyczą, a jego brązowe oczy błyszczały. Łatwo było zrozumieć, dlaczego dziewczyny tak się na niego rzucają.

– Rzekłabym, że ciebie także, ale jeszcze nie zdecydowałam.

Roześmiał się. Był to szczery, głośny śmiech i aż się musiałam powstrzymać, żeby nie zrobić tego samego.

– Mógłbym coś zrobić, aby pomóc ci w podjęciu decyzji? – Podrapał się po głowie i napiął mu się przy tym biceps.

– Bardzo wątpię.

– Umów się ze mną, Cassie. – Powiedział to takim tonem, że niemal uwierzyłam, iż ma na to autentyczną ochotę.

– Nie. – Zatrzymałam się. Ja z kolei ton głosu miałam zdecydowany.

– Dlaczego?

– Lubię, aby faceci, z którymi się umawiam, byli wolni od chorób.

Punkt dla Cassie.Co ty na to, Jacku Carterze?

– Ja także – rzucił wesoło, następnie skinął głową przechodzącemu koledze z drużyny.

Tym razem to ja się roześmiałam.

– Jasne. Słyszałam, że nie jesteś wybredny, jeśli chodzi o to, z kim się umawiasz.

– W takim razie źle słyszałaś.

– Och, masz rację. Właściwie to słyszałam, że w ogóle się nie umawiasz. Po prostu idziesz do łóżka z każdą dziewczyną, która zatrzepocze w twoim kierunku sztucznymi rzęsami.

– Naprawdę muszę poznać twoich informatorów.

Ruszył za mną w stronę otynkowanego na biało budynku. Kiedy dotarłam do drzwi swojej sali, odwróciłam się do niego i powiedziałam:

– Na razie, Carter. – A potem zaczęłam schodzić schodkami na swoje miejsce.

– Na randce twoje nastawienie także będzie takie nieprzyjazne? – zawołał w głąb pełnej sali.

Wszystkie głowy odwróciły się w moją stronę. Przełknęłam gulę w gardle i modliłam się, żeby nie oblać się rumieńcem. Akurat, jakby to było możliwe. Zatrzymałam się na schodach, odwróciłam na pięcie i spiorunowałam Jacka wzrokiem.

– Kto powiedział, że zamierzam się z tobą umówić?

– Nie każ mi błagać, Kiciu. – Posłałam mu spojrzenie pełne irytacji, a na sali rozległy się zdumione szepty. – Nie każ mi błagać na oczach tych wszystkich ludzi. To krępujące.

– Ja się z tobą umówię, Jack! – zawołała biuściasta blondynka, wystawiając nalakierowaną głowę ze swojego miejsca.

– Doskonale! Jestem pewna, że świetnie się będziecie razem bawić. – Zajęłam swoje miejsce i pożałowałam, że nie mam czapki niewidki.

Zamknęłam oczy i kilka razy odetchnęłam głęboko, nim moją próbę rozluźnienia się przerwał ciepły szept:

– Nie chcę się umówić z nią, Kiciu. Chcę się umówić z tobą. – Jego oddech łaskotał mi szyję i na rękach poczułam gęsią skórę.

– Co ty wyrabiasz? Wynoś się stąd – szepnęłam, a moja fasada twardzielki zaczęła pękać. I tak się dziwię, że wytrzymała tak długo.

– Obiecaj, że to przemyślisz. – W jego głosie pobrzmiewał upór. Następnie Jack lekko ścisnął mi ramię.

– Mam obiecać, że przemyślę kwestię umówienia się z największym uczelnianym playboyem? Och, jasne, przemyślę.

Poważnie?

– Obiecaj – nalegał.

Albo rzeczywiście był szczery, albo to mistrz wciskania kitu, który ja łykałam jak pelikan. Wzięłam głęboki oddech. Odwróciłam głowę w lewo i spojrzałam mu w oczy.

– W porządku. Obiecuję,że się zastanowię. A teraz pójdziesz już sobie?

Uśmiechnął się szeroko i na jego policzkach pojawiły się te urocze dołeczki, dręcząc mnie swoim seksapilem. Wstał bez słowa i wyszedł z sali. A ja siedziałam, słysząc jedynie głośne walenie mojego serca.

Jestem żałosna.

Kiedy zajęcia dobiegły końca, po wyjściu z sali dostrzegłam Jacka otoczonego wianuszkiem rozchichotanych dziewczyn. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, zaczął mnie gonić.

– Stalker z ciebie – rzuciłam.

– Tobie się to podoba, więc to żaden stalking. – Każda komórka jego ciała emanowała pewnością siebie. Część mnie miała ochotę walnąć w tę jego przystojną twarz, jednak druga część marzyła o tym, żeby ją całować.

– Założę się, że mówisz tak wszystkim dziewczynom. – Przewróciłam oczami.

– Nie muszę tego robić. Tylko ty gnoisz mnie za samo oddychanie.

Przewróciłam oczami. Po raz kolejny.

– No cóż, oddychasz w irytujący sposób.

– Przewracasz oczami w irytujący sposób – odparował.

– Słucham? – Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę, przez co idąca za nami grupka dziewcząt także znieruchomiała.

– Nie powinnaś tak przewracać oczami. Rodzice nigdy ci nie mówili, że to niezdrowe? – Kiedy minęły nas wpatrzone w niego dziewczyny, wsunął rękę do kieszeni. Cała jego uwaga skupiała się na mnie, czy tego chciałam, czy nie.

– Moi rodzice mówili sporo rzeczy – odpowiedziałam obronnym tonem.

– Och, już rozumiem. – Głos miał słodki niczym serwowana na Południu mrożona herbata. – Problemy z tatusiem.

– Jak te dziewczyny cię znoszą? – Tak się rozzłościłam, że miałam ochotę mu przyłożyć. Stałam jednak w bezruchu, pozwalając, aby wiatr rozwiewał mi włosy.

– To dzięki dołeczkom. – Powiedział to poważnie, pokazując na zagłębienia w policzkach, a potem uśmiechnął się od ucha do ucha.

Dość miałam tych prześmiechów.

– Przynajmniej jesteś skromny – oświadczyłam i ruszyłam z miejsca.

– Po prostu umów się ze mną. Jedna randka – zawołał za mną. – A jeśli będzie okropnie i w ogóle ci się nie spodoba, już nigdy więcej nie będziesz się musiała ze mną spotykać.

Zatrzymałam się i odwróciłam na pięcie.

– Naprawdę? Jedna randka i na zawsze znikniesz z mojego życia? – Zaśmiałam się.

Po raz kolejny robiliśmy z siebie widowisko: dziewczyny wymieniały się szeptami, a chłopcy czekali, żeby się przekonać, czy Jack Carter dostanie kosza.

– Tylko jedna randka. – Uniósł do góry palec, po czym zwrócił się do gapiów: – Hej, pomóżcie mi. Powiedzcie jej, żeby umówiła się ze mną na jedną randkę. Cóż może być w tym złego?

Rozległy się okrzyki pełne zachęty i usłyszałam: „Umów się z nim!” oraz „To tylko jedna randka! Zrób to!”.

Pokręciłam głową i przewróciłam oczami.

– W porządku. Jedna randka. – Otaczający nas tłumek zaczął wiwatować. Sądząc po zachowaniu tych idiotów, można by pomyśleć, że właśnie przyjęłam jego oświadczyny.

W co ja się wplątałam?

PIĘĆ

– Nie mogę uwierzyć, że się na to zgodziłam – powiedziałam i ukryłam twarz w dłoniach.

Melissa usiadła obok mnie na podłodze w mojej sypialni.

– To zły pomysł. Powinnaś do niego zadzwonić i wszystko odwołać.

Uniosłam głowę i głośno westchnęłam.

– Wtedy nigdy nie da mi spokoju!

– Masz rację. O mój Boże, musisz iść na tę randkę.

Wstałam i przejrzałam się w lustrze.

– Może nie będzie tak źle? – dumałam, przypudrowując twarz.

– A może będzie? – Melissa przygryzła dolną wargę, pogrążona w myślach.

– Nad czym się tak zastanawiasz?

Uśmiechnęła się szelmowsko.

– Jeśli randka okaże się beznadziejna, to da ci spokój, tak?

– Tak powiedział – rzekłam z niechęcią.

– W takim razie musisz zrobić tak, żeby było do dupy! No wiesz, jak w tym filmie Jak stracić chłopaka w 10 dni!

Zastanawiałam się nad tym pomysłem, biorąc do ręki tusz do rzęs.

– Ty zdziro! Chcesz, żeby ta randka się udała. Kochasz go i chcesz mu urodzić dziesięć tysięcy małych baseballistów! Cassie!

– Skąd ty bierzesz takie teksty? – zapytałam rozbawiona.

– Z filmów. – Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, oczy jej błyszczały.

Rozległ się dzwonek i śmiech uwiązł mi w gardle. Cholera. Nie byłam gotowa. Uwagę Melissy zwrócił spłoszony wyraz mojej twarzy.

– Otworzę i zajmę go, a ty w tym czasie dokończ się szykować.

– Dziękuję ci. – Westchnęłam.

Usłyszałam odgłos otwierających się drzwi, a potem w korytarzu rozbrzmiał jego przyjacielski głos. Zadrżałam nerwowo. Trzęsącą się dłonią dokończyłam obrysowywanie konturówką ust i przeciągnęłam po nich błyszczykiem w kolorze jasnego różu. Nim wyszłam z pokoju, wykonałam szybki przysiad przed lustrem. Dżinsy biodrówki zsunęły się jeszcze niżej, odsłaniając zbyt wiele różowej bielizny. Obciągnęłam czarną bokserkę i jeszcze raz kucnęłam. Zdecydowanie lepiej.

Wyszłam na korytarz i na mój widok Jack urwał zdanie w pół słowa.

– Ślicznie wyglądasz, Kiciu – zamruczał.

– Dość tego, nie idę. – Wyrzuciłam ręce do góry i odwróciłam się w stronę swojego pokoju.

Zatrzymał mnie śmiech Jacka.

– Przepraszam, Cass. Nie będę już tak na ciebie mówił.

– Nie jestem pewna, czy ci się to uda. – Zmrużyłam oczy.

– Może wymsknie mi się raz albo dwa, ale czy naprawdę możesz mieć do mnie o to pretensje? – Wsunął ręce do kieszeni czarno-białych szortów, następnie zatrzepotał gęstymi rzęsami.

– Tak. Nie nazywaj mnie Kicią. To irytujące i bardzo cię wtedy nie znoszę.

– Zawsze jest taka kłótliwa? – zapytał Melissę, ukazując jeden dołeczek w policzku.

Uśmiechnęła się do niego z fałszywą skromnością.

– Na ogół nie. Musisz być kimś wyjątkowym.

O mój Boże! Wystarczyły dwie sekundy i kompletnie rozmiękła! Zdrajczyni! Spiorunowałam Melissę wzrokiem i zobaczyłam, że Jack się uśmiecha, jakby wygrał główną nagrodę na festynie.

– Nie patrz tak na mnie – warknęłam.

– Jak? – Wzruszył silnymi, szerokimi ramionami. – Uważasz, że jestem wyjątkowy. Super.

Nie mogłam się oprzeć i przewróciłam oczami.

– Wyjątkowo to ty jesteś irytujący.

– Daj spokój, Ki… eee, Cassie. Chodźmy. Miło było cię poznać, Melisso. – Uściskał ją na pożegnanie, a ona zachichotała.

Zdradziecka suka.

– Na razie, Meli. – Pokręciłam głową i rzuciłam do niej bezgłośnie: „Nie wierzę!”. Pomachała i posłała mi całusa.

Jack i ja udaliśmy się do jego samochodu. To znaczy ja nie miałam pojęcia, czym on jeździ, więc po prostu szłam krok za nim. Podszedł do drzwi od strony pasażera białego forda bronco z mnóstwem wgnieceń, rys i łuszczącym się lakierem.

– Jesteś pewny, że można tym jeździć? – zapytałam, zauważając ogromne koła i brak dachu.

Zmarszczył brwi.

– Boisz się?

– Jesteś na haju? – Zmrużyłam oczy. – Nie, poważnie, bo nie spotykam się z facetami, którzy biorą dragi.

Włożył kluczyk do zamka i chwilę później drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Następnie wziął mnie za rękę i pomógł wsiąść do auta, kładąc przy tym dłoń na moim tyłku.

– Ręce precz, Carter – warknęłam.

– Ja ci tylko pomagałem wsiąść. Naprawdę. – Z udawaną niewinnością zamknął drzwi. – Jesteś pewna, że się nie boisz?

– Nie boję. Tyle że ten samochód wygląda, jakby jego miejsce było na pokazie monster trucków albo w warsztacie. – W podłodze dostrzegłam dziurę wielkości jednodolarówki.

– To przez te opony? – zapytał.

– Rzeczywiście są wielkie.

– Zupełnie jak…

– Na Boga! – Szybko weszłam mu w słowo i odwróciłam wzrok.

– No co? – Zaśmiał się. – Zamierzałem powiedzieć „serce”. Koła są równie wielkie jak moje serce. – Z emfazą poklepał się po klatce piersiowej.

– To znaczy wielkie jak wyrwa w twojej klatce piersiowej, gdzie powinno się znajdować serce? – Słowa te wydostały się z moich ust, nim zdążyłam je powstrzymać.

– Auć. Możemy zaczekać przynajmniej do kolacji, zanim zdecydujesz, że jestem bez serca?

– Skoro nalegasz.

– Nalegam. – Jego brązowe oczy złagodniały i jedną rękę położył na kierownicy, drugą zaś włożył kluczyk do stacyjki i go przekręcił. Silnik zaburczał, siedzenie pode mną zawibrowało. Zapięłam stare pasy i posłałam Jackowi nieufne spojrzenie.

– Boisz się – powiedział zatroskany.

Pokręciłam głową.

– Jedź już. – Pokazałam na ulicę.

Jack zdjął rękę z drążka zmiany biegów i położył na mojej nodze. Skrzywiłam się.

– Co ci mówiłam o dotykaniu? – zapytałam, patrząc na niego z ukosa.

– Pięćdziesiąt centów. Nie martw się, zadbałem o to. – Dołeczek pojawił się i szybko zniknął. – Na pewno wszystko w porządku?

Kiwnęłam głową, a samochód wyrwał do przodu, kiedy Jack wcisnął pedał gazu.

– Cholera – mruknął pod nosem.

– Co się stało? – Nagle zaniepokoiłam się o nasz los. Te wielkie opony okażą się naszą zgubą.

– Miałem cię zapytać przed wyjściem, ale zapomniałem. Cały czas jesteś taka zadziorna, że przy tobie mam problem z pamięcią. – Wsparł głowę na lewej dłoni. Przyglądałam się, jak jego palce przeczesują włosy. Jack w tym czasie patrzył przed siebie.

– Zapytasz wreszcie czy każesz zgadywać? – Choć wcale nie chciałam, zabrzmiało to zgryźliwie.

Jack zerknął na mnie, po czym ponownie spojrzał na drogę.

– Miałem cię zapytać, czy jesz mięso.

Skrzywiłam się z konsternacją i zaskoczeniem.

– Chcesz wiedzieć, czy jestem wegetarianką?

Westchnął z rozdrażnieniem.

– Tak.

– Dlaczego?

– Bo chcę ci kupić krowę. A jak myślisz? – Starał się zachować spokój, ale jego policzki powoli zaczynały przybierać odcień czerwieni.

– Nie wiem. Dokąd mnie zabierasz?

– Do najlepszej burgerowni w mieście, a tam nie serwują kuchni wegetariańskiej.

– Naprawdę? Nie ma sałatek? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Naprawdę. – Spoważniał i ponownie zerknął na mnie.

Nie potrafiłam zdusić śmiechu i prawie się zakrztusiłam swoimi słowami.

– Jem mięso.

Uniósł brew i spojrzał na mnie niepewnie, a ja klepnęłam go w ramię.

– Nie takie mięso! – burknęłam i odwróciłam wzrok. – Nie jestem wegetarianką! Ależ z ciebie irytujący człowiek.

– Tak powtarzasz, a mimo to siedzisz przy mnie.

– Nie sądziłam, że mam jakiś wybór. – Przewróciłam oczami, tak żeby to zauważył.

– Co ci o tym mówiłem, Kiciu?

– Ile razy mamy maglować temat Kici?

– Ile razy mamy maglować temat przewracania oczami? To nie jest zdrowe, a nie chciałbym, aby coś złego się stało tym ślicznym, zielonym oczom.

Intensywnie się zastanawiałam nad jakąś ciętą ripostą, ale nie ułatwiało tego wspomnienie komplementu. Oddech uwiązł mi w gardle, a umysł przestał się skupiać na czymkolwiek poza głosem Jacka i tą jego głupią, przystojną twarzą.

– Coś ci odgryzło język, Kiciu?

– Przysięgam, że na następnych czerwonych światłach wysiądę z tej śmiercionośnej puszki i wrócę do domu.

Wyraźnie go to rozbawiło.

– W porządku, przestanę.

Zmrużyłam oczy, nie bardzo wierząc jego słowom. Kiedy dotarliśmy do restauracji, wyskoczyłam z samochodu szybciej, niż zdążył przekręcić kluczyk w stacyjce. Burgerownia powstała w miejscu dawnej lodziarni. Tych kilka pozycji, które oferowano, wypisanych było na tablicy, widocznej zaraz po wejściu. Na oldskulowej kasie przyklejono kartkę z odręcznym napisem: „Płatność tylko gotówką”, a kiedy się rozejrzałam po zatłoczonym wnętrzu, zastanawianie się nad tym, jak to możliwe, że ten lokal na siebie zarabia, zastąpiło myślenie, co robi, żeby zadowolić aż tylu klientów.

– Zawsze tak tu jest? – zapytałam Jacka, zaszokowana panującym tu tłokiem.

– Hej, Jack. – Minęła nas olśniewająca brunetka, muskając w przelocie jego ramię.

– Hej, Sarah. Zajęci dzisiaj, co? – zawołał, żeby go usłyszała ponad szumem rozmów.

– Jak zawsze! – odparła z uśmiechem i mrugnęła.

No proszę.

– Często tu bywasz? – zapytałam. Zdążyłam się już zirytować.

– Już ci mówiłem, serwują tu najlepsze burgery w mieście.

Wróciła Sarah i położyła rękę na ramieniu Jacka.

– Siadaj, gdzie chcesz, skarbie. Dla ciebie to co zwykle?

Nim odpowiedział, zerknął na mnie.

– Cass, lubisz bekon? Frytki?

Kiwnęłam.

– Mhm.

– W takim razie dwa razy. Dzięki, Sarah.

Popatrzyła na mnie przelotnie, po czym zwróciła się do mojego towarzysza:

– Kończę o północy – szepnęła mu do ucha na tyle głośno, że usłyszałam.

– Mam randkę – odparł ostrym tonem.

– Och, naturalnie. No to na razie. – Oddaliła się szybko, zarumieniona i speszona.

– Przepraszam cię za to. – Jack położył dłoń na dolnej części moich pleców, prowadząc nas do niewielkiego boksu na samym końcu lokalu. – Och, prawie zapomniałem! Zaraz wrócę.

Nim zdążyłam zaprotestować, wyskoczył z boksu i biegiem ruszył do wyjścia. Przez duże okno patrzyłam, jak otwiera drzwi swojej śmiertelnej pułapki i sięga do schowka. Bawiłam się włosami, zakładając je za ucho, obserwowałam jednocześnie każdy jego ruch. Kiedy przede mną pojawiły się szklanki z wodą, posłałam Sarah uśmiech. Nie odwzajemniła go. Wrócił Jack i usiadł na swoim miejscu.

– Najpierw sprawa najważniejsza – oświadczył, wyjmując z kieszeni kurtki papierową torebkę. Z brzękiem wysypał jej zawartość na stolik.

Dwudziestopięciocentówki potoczyły się w każdym kierunku. Część spadła ze stołu na podłogę i moje kolana, reszta pozostała na blacie.

– Co to ma niby być?

– Pięćdziesiąt centów za dotknięcie, tak? Na jakiś czas powinno mi wystarczyć. – Uśmiechnął się szeroko, wyraźnie z siebie dumny. Skrzyżował ręce za głową i oparł się wygodnie. Zrobiło mi się gorąco w policzki.

– Nieźle – przyznałam niechętnie, przesuwając monety na jedną część stołu. Ze wszystkich sił starałam się nie zareagować.

Punkt dla Jacka Cartera. Cholera.

Nic nie mówił. Siedział jedynie z uśmiechem na twarzy, wbijając we mnie te swoje ciemnobrązowe oczy.

– Przestań tak na mnie patrzeć – rzuciłam podenerwowana.

– Jak?

– Jakbym była kawałkiem mięsa, a ciebie dręczył wilczy głód.

Zaśmiał się głośno i położył umięśnione ramię na oparciu boksu. Potarł dłonią twarz i się rozejrzał. Po chwili jego spojrzenie wróciło do mnie. Napił się wody.

– Jesteś inna.

Oparłam łokcie na stole i nachyliłam się w jego stronę. Zaintrygował mnie.

– Jak to?

– Po pierwsze jesteś harda. Nigdy nie wiem, co zamierzasz zrobić czy powiedzieć. – Wziął do ręki jedną monetę i pstryknął nią, po czym przyglądał się, jak wiruje po stole.

– To takie smutne, Jack. – Irytowała mnie myśl, że moja hardość w jego świecie to coś negatywnego.

– I nie imponuję ci. – O mój Boże… on się skrzywił.

– Och, wiem, jakie to musi być dla ciebie trudne. To znaczy jesteś przecież… – pokazałam na niego – taki imponujący. – Moje słowa ociekały sarkazmem.

– Mówię poważnie. Każda inna dziewczyna robi wszystko, żeby znaleźć się blisko mnie, a ty jesteś pierwszą, która chce uciec gdzie pieprz rośnie.

Oparłam się, zaśmiewając się i po raz pierwszy tego wieczoru czując, że się rozluźniam.

– Cóż mogę rzec? Wygląda na to, że nie jestem taka, jak każda inna.

Pokręcił głową, ukrywając uśmiech.

– Opowiedz mi coś o sobie, Cass.

– A co chcesz wiedzieć? – Napiłam się wody, odwracając wzrok, żeby nie dostrzegł, iż jestem całkiem skora do mówienia.

– Czemu do tej pory cię tu nie widziałem?

– Przez dwa lata studiowałam w college’u. Dopiero niedawno przeniosłam się tutaj.

– Szczęściarz ze mnie. – Pociągnął kolejny łyk wody i odstawił szklankę na stół. – Skąd więc przyjechałaś?

– Z miasta jakieś dwie godziny jazdy na południowy zachód stąd. Całe życie mieszkałam w tym samym domu. A ty?

– Wychowałem się dziesięć minut stąd.

– Naprawdę? Tak blisko? Nie myślałeś nigdy o wyprowadzce? Jestem pewna, że miałeś mnóstwo propozycji, jeśli chodzi o baseball. – Autentycznie mnie zaskoczył, zwłaszcza że miałam okazję widzieć jego talent i reakcje innych ludzi.

Skrzywił się lekko, po czym wyraz jego twarzy złagodniał.

– Miałem propozycje dosłownie zewsząd. Mogłem studiować na USC, UCLA, w Teksasie, Georgii, Alabamie, na Florydzie… wszędzie.

– Czemu więc tego nie zrobiłeś? – Nachyliłam się z zainteresowaniem nad stołem.

– Chciałem grać dla trenera Daviesa – wyjaśnił. – Ale przede wszystkim chciałem zostać blisko dziadków. – Głos miał nabrzmiały emocjami, a spojrzenie skupione gdzieś w oddali.

– Och. – Wyprostowałam się.

– Nie takiej odpowiedzi się spodziewałaś?

– Niezupełnie. Bo to przecież urocze i w ogóle… ale nie bardzo rozumiem. Dlaczego dziadkowie? – Chciałam od niego prawdy. Szczerych wypowiedzi, szczerych myśli, szczerych uczuć.

– Właściwie to oni wychowali mnie i Deana.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie jego brata.

– Lubię go.