Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
PRZEKONAJ SIĘ, ŻE ROZKOSZ NIEJEDNO MA IMIĘ…
Co się wydarzy, gdy młody striptizer ulegnie ponętnej pani prokurator? Czy zakazany romans nauczycielki z niesfornym uczniem może skończyć się happy endem? Jaki będzie finał flirtu znudzonej życiem małżeńskim pani doktor z tajemniczym instruktorem sztuk walki?
„Rozpalone zmysły” to siedem różnej długości opowiadań erotycznych, które podziałają na wyobraźnię zarówno młodych dziewczyn, jak i dojrzałych kobiet. Te pikantne historie przeniosą was do świata pełnego niczym nieskrępowanej namiętności, gdzie nie istnieją tematy tabu, a najbardziej szalone fantazje mogą zostać spełnione. Wystarczy odrobina odwagi, by otworzyć się na nowe doznania. Jesteś gotowa?
Agnieszka Lingas-Łoniewska
A.S. Sivar
Melissa Darwood
Nina Nirali
Agata Czykierda-Grabowska
Anna Wolf
Karolina Socha
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 378
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Agnieszka Lingas-Łoniewska
Tańczyłem, wczuwając się w muzykę. Kawałek Beyoncé Crazy in Love dudnił mi w głowie, a ja dokładnie wiedziałem, jaki ruch mam wykonać przy każdym bicie. Kobiety piszczały, rzucały w moją stronę zwinięte setki, dwusetki, czasami zdarzyła się jakaś pięćdziesiątka. Były naprawdę hojne, a ja dawałem z siebie wszystko. To dopiero początek, bo byłem opłacony na trzy występy dedykowane dzisiejszej jubilatce, która kończyła trzydzieści lat. Lubiłem takie zamknięte imprezy, można na nich zarobić niezłą kasę. Dzisiaj na urodzinowym party bawiło się dwanaście kobiet, wszystkie eleganckie, pachnące, troszkę wstawione i napalone. Moi kumple czasami korzystali z okazji, panie mogły zabawić się na osobności, w jednej z licznych prywatnych lóż. W takich sytuacjach hamulce puszczały i często nasi goście szli na całość. Jednak nie korzystałem z tych dobrodziejstw. Mimo iż dramatycznie potrzebowałem pieniędzy, to wciąż starałem się unikać bezpośredniego kontaktu, który był dla mnie po prostu sprzedawaniem siebie. Chciałem jeszcze jakąś cząstkę siebie samego zachować. Potrzebowałem tego do normalnego funkcjonowania.
Zniżyłem się i podszedłem kocim ruchem do moich pań. Na twarzy miałem maskę, która zasłaniała mi oczy, policzki i część nosa. W tej chwili ubrany byłem jedynie w obcisłe, srebrne bokserki i wysokie, wojskowe, skórzane buty. Na lewym ramieniu miałem tatuaż przedstawiający otwierające się drzwi, zza których wyłaniało się zalane słońcem pole pełne maków. Maki kochała Maria. Moja starsza o rok siostra. A to, co robiłem tu i teraz, czyniłem dla młodszej o dwadzieścia lat Milenki – siostrzyczki, której byłem jedynym opiekunem i której zostałem tylko ja.
Maria, Maks i Milenka. Mieliśmy być zawsze razem. Stało się inaczej.
Teraz zbliżyłem się do kobiet, które klaskały, krzyczały, śmiały się do mnie. Gdy się zniżyłem, zaczęły dotykać mojego umięśnionego torsu i brzucha. Niektóre klepały mnie po tyłku, inne wsuwały dłonie w moje włosy. Ale ona nie robiła nic takiego. Patrzyła na mnie z uśmiechem, kiwała się w rytm muzyki, piła drinka z wisienką, którego w barze nazwano „Sherry”. To był także mój pseudonim sceniczny. W pewnym momencie odstawiła drinka, sięgnęła do torebki, wyjęła dwieście złotych, przepchnęła się przed koleżanki i włożyła mi banknot do buta. Kiwnąłem jej głową i skończyłem taniec. Kiedy schodziłem ze sceny, pisk był ogłuszający. Ostatni raz spojrzałem na tę kobietę – wciąż na mnie spoglądała i uśmiechała się. Była bardzo ładna, chyba trochę starsza ode mnie, ale piękna i zadbana. Miała brązowe włosy do ramion, równo przycięte, z taką samą prostą grzywką. Ciemnobrązowe oczy, ładne usta, zgrabny nos. Szczupła, ale nie chuda, ubrana w ciemną sukienkę, która ładnie eksponowała jej biust. Chyba wysoka, bo wyraźnie przewyższała swoje towarzyszki. Lubię wysokie kobiety – przemknęło mi przez głowę. A kiedy już miałem zniknąć za kotarą, zauważyłem, że ona macha do mnie i wskazuje prywatne loże, znajdujące się na prawo od sceny. Uniosła brew, a ja, nie wiedzieć czemu, kiwnąłem do niej przyzwalająco.
Pobiegłem do garderoby, szybko się odświeżyłem, znów włożyłem maskę, dżinsy i bokserkę, po czym wróciłem na salę. Kobieta z ciemnymi włosami stała niedaleko baru i tańczyła z koleżankami. Podszedłem do niej i uśmiechnąłem się.
– Nie pokażesz twarzy? – zapytała, przypatrując mi się uważnie.
– Tak będzie ciekawiej.
– Jesteś Sherry?
– Zgadza się. A ty? – Dotknąłem końcówki jej brązowego kosmyka.
– Justyna.
Wyjąłem z jej rąk szklankę z niedopitym drinkiem i pociągnąłem na parkiet. Leciał klubowy kawałek Dua Lipy Physical. Zaczęliśmy tańczyć bardzo blisko i wtedy potwierdziły się moje przypuszczenia, że ta babka jest wysoka. Musiała mieć około metra siedemdziesięciu ośmiu, bo chociaż na obcasach, była tylko nieznacznie niższa ode mnie. Podobało mi się to. Ona cała bardzo mi się podobała. Ruszała się świetnie i pachniała jeszcze lepiej. Przysunąłem się, czekałem na jej krok, nie zamierzałem się narzucać. Nie musiałem czekać długo, zarzuciła mi ramiona na szyję i przywarła do mnie całym ciałem. Wówczas zacisnąłem dłonie na jej biodrach i otarłem się o jej ciało. Na pewno musiała poczuć, że jestem podniecony. I dobrze, o to w tej zabawie chodziło.
– Wynajęłam lożę – szepnęła mi do ucha.
– Zatem prowadź. – Pochyliłem się nieznacznie i musnąłem ustami jej włosy.
Oczy Justyny błyszczały. Uśmiechnęła się i wzięła mnie za rękę. Kiedy znaleźliśmy się w odosobnieniu, posadziłem ją na skórzanej sofie, przyciemniłem światło, podałem jej kieliszek i nalałem szampana. Wszystko w ramach usługi. Moim obowiązkiem było zadbać o klientkę. Puściłem zmysłową muzykę i usiadłem obok kobiety. Sięgnąłem po szklankę z rozwodnioną whisky, bo przecież nie mogłem się urżnąć.
– Za dzisiejszą noc. – Stuknąłem w jej kieliszek.
– Okej. – Zamoczyła usta w szampanie, który chyba jej zasmakował, bo przechyliła kieliszek z ochotą.
Widziałem, jak zamyka oczy, przełykając trunek. Była cholernie podniecająca. Działała na mnie.
– Jubilatka to twoja koleżanka?
– Koleżanka młodszej siostry.
Aha, zatem wiedziałem już mniej więcej, ile może mieć lat.
– O pięć lat młodsza. – Justyna uniosła brew. – Pewnie ty też jesteś młodszy ode mnie.
– Metryka to tylko cyferki. – Wzruszyłem ramionami. Wstałem i pochyliłem się, podając jej rękę. – Można?
Chwyciła moją dłoń, przyciągnąłem ją do siebie i zaczęliśmy tańczyć. Pochyliła głowę i położyła na moim ramieniu, wsunąłem rękę pod jej włosy i gładziłem po karku. Drugą ręką przejechałem po jej plecach i zatrzymałem się tuż nad pośladkami. Ona przywarła do mnie swoimi krągłościami i ocierała się, sprawiając, że przez moje ciało przebiegł dreszcz, a mój oddech gwałtownie przyspieszył.
– Powiedz, czego chcesz? Jestem tutaj dla ciebie – szepnąłem.
– Chciałabym zapomnieć, że życie potrafi boleć i że ten weekend kiedyś się skończy. – Odsunęła się, zagryzła dolną wargę i wpatrywała się we mnie. Dotknęła palcami moich ust i spytała: – Skąd ta blizna?
Na dolnej wardze, blisko lewego kącika miałem bliznę. Pamiątkę dnia, kiedy mój świat się skończył. Drgnąłem. Chyba to zauważyła, bo dostrzegłem w jej oczach znaki zapytania. Potrząsnąłem głową.
– Gówniarskie zabawy. Chodź, Justynko. – Uśmiechnąłem się i pociągnąłem ją z powrotem na sofę. Usiadłem i rozszerzyłem nogi, a on, stanęła pomiędzy nimi. Wsunąłem dłonie pod jej sukienkę i przejechałem po nogach, na których miała pończochy. Kiedy dotarłem do nagiego paska ud, zacisnąłem na nim palce. Westchnęła i przysunęła się bliżej, jednocześnie wsunęła palce dłoni w moje włosy i pociągnęła za nie lekko.
– Nie robię takich rzeczy.
Spojrzałem na nią z dołu.
– Pewnie mi nie uwierzysz, ale ja też nie – powiedziałem zachrypłym głosem. Cholera, ta kobieta niesamowicie na mnie działała! A poza tym… Tak dawno z nikim nie byłem. Co było całkowitą paranoją, biorąc pod uwagę moje weekendowe zajęcia w klubie Los Diablos.
– Wierzę ci. – Zacisnęła dłonie na moich włosach.
– Nie wiem dlaczego.
– Może dlatego, że wiem, kiedy ktoś kłamie. Znam się na ludziach.
– Jesteś psycholożką? – Uniosłem brew, jednocześnie wędrując dłońmi wyżej. Teraz dotykałem jej krągłych pośladków, odzianych w delikatne koronkowe majteczki. Zacisnąłem na nich palce, obserwując jej reakcję. Otworzyła usta i cicho jęknęła. Ten jęk odbił się echem bezpośrednio w moim twardym penisie, który naciskał na dżinsy, domagając się uwolnienia.
– Czasami – odparła cicho. Podwinęła sukienkę i usiadła na mnie okrakiem. Złapała moją głowę, pochyliła się i dotknęła ustami moich ust. Jęknąłem i zacząłem ją całować drapieżnie i mocno. Poruszała się na moim twardym penisie, nawet przez spodnie czułem jej ciepło, a do moich nozdrzy dotarł zapach podniecenia. Zacisnąłem jedną dłoń na jej pośladku, a drugą wsunąłem w dekolt, pod koronkowy biustonosz, i położyłem na ciepłej piersi, ściskając i drażniąc twardy guziczek sutka. Zapragnąłem poczuć go na języku. Odsunąłem się, uwolniłem pierś i zacząłem ją ssać. A potem drugą, aby nie czuła się poszkodowana. Jednocześnie palce drugiej dłoni zawędrowały pomiędzy gorące uda Justyny. Jęknęła tak głośno, że aż się uśmiechnąłem. Pieściłem ją bez ustanku, poruszała się na mojej dłoni, a moje usta nieprzerwanie całowały jej piersi, szyję. Kiedy poczułem, że ciało Justyny się napina, wbiłem się w jej usta w głębokim pocałunku. Krzyczała i dochodziła bardzo długo. Później opadła na mnie zdyszana, a ja przytuliłem ją mocno i całowałem po włosach pachnących kokosem.
– To było cholernie intensywne – szepnęła.
– Było – przytaknąłem. – Czułem, jak się zaciskasz na moich palcach. To też było intensywne.
O tak. O mało co nie pobrudziłem sobie bielizny!
– Słuchaj, może… – Odsunęła się i spojrzała na mnie.
– Piękna, to twój wieczór. – Uśmiechnąłem się. Pocałowałem ją delikatnie w usta. – A ja i tak będę miał co wspominać.
– Gdybyś chciał… Chętnie się z tobą spotkam… – zaproponowała.
Pomyślałem, że to całkiem dobry pomysł.
– Daj komórkę, wpiszę ci mój numer.
Podniosłem się razem z nią, poprawiłem jej sukienkę. Ona sięgnęła do małej torebki i wyjęła telefon. Odblokowała go i podała mi. Wpisałem numer do siebie, podpisałem „Sherry” i puściłem sobie sygnał.
– Jeśli będziesz chciała się spotkać, pogadać, potańczyć albo coś więcej, to zadzwoń.
– Jak masz naprawdę na imię? – spytała, kiedy schowała telefon i poprawiła włosy.
– Sherry. Po prostu. Tak będzie lepiej, śliczna. – Pochyliłem się i pocałowałem ją w usta.
– I tak kiedyś zdradzisz mi swoje imię. – Zmrużyła oczy i pogłaskała mnie po policzku. Kiedy musnęła językiem bliznę na moich ustach, poczułem gorący dreszcz na karku. Pragnąłem jej. Była inna. Ciekawa. Niezwykła.
– Pewnie zdradzę. – Przejechałem dłonią po jej włosach, potem po ramieniu i w końcu objąłem ją w pasie. – Masz ochotę potańczyć? – spytałem z uśmiechem.
Kiwnęła głową i powoli ruszyliśmy na parkiet. Noc jeszcze się nie skończyła.
Nazajutrz obudziłem się krótko po jedenastej. Milena siedziała przed telewizorem i oglądała Harry’ego Pottera na Netfliksie. Na stoliku stała pusta miska po płatkach śniadaniowych. Zwlokłem się, nieco nieprzytomny, z łóżka, potarłem twarz i podszedłem do siostry.
– Wszystko okej?
– Cicho! – Milenka wpatrywała się w ekran, zainteresowana akcją. Harry brał akurat udział w zawodach w quidditcha.
– Dobra, dobra… – Uniosłem dłonie, uśmiechnąłem się i poszedłem do łazienki. Po prysznicu i wypiciu mocnej kawy czułem się o wiele lepiej. Później ugotowałem obiad, dzisiaj zaserwowałem spaghetti, które moja siostra uwielbiała.
Po południu zabrałem Milkę na wycieczkę rowerową, pojechaliśmy w kierunku Biskupina, do mojego przyjaciela Artura, z którym studiowałem prawo. Artur mieszkał w fajnym poniemieckim domu z wielkim ogrodem, miał dwa psy – golden retrievery – z którymi Milena uwielbiała się bawić. W tej chwili była zajęta rzucaniem im piłeczek, a my siedzieliśmy pod okazałą jabłonią i rozmawialiśmy.
– Młoda zaczęła szkołę? – Mój przyjaciel pił piwo, ja sięgnąłem po sok pomarańczowy.
– No tak. Druga klasa.
– Opieka nadal do was przychodzi?
– Już nie. Chyba dotarło do nich, że nie jestem patologią. Poza tym to, że ukończyłem prawo i jestem na aplikacji prokuratorskiej, na pewno pomogło nadgorliwym paniom. – Pokręciłem głową.
– No dokładnie.
– Pewnie by dostały zawału, gdyby dowiedziały się o moim drugim zajęciu! – parsknąłem.
– Stary, lepiej, żeby się nie dowiedziały. Dużo ci jeszcze zostało? – Artur spojrzał na mnie z troską.
– Niedużo. Jeszcze trochę, myślę, że do końca roku dam radę.
– Kiedy zaczynasz zajęcia?
– Pojutrze. – Westchnąłem i pomachałem do Mileny, która siłowała się z Arosem, a Cezar biegał dookoła nich i głośno ujadał.
– Popatrz, stary, jakoś się nam układa. Ja na aplikacji adwokackiej, ty w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury[1]. – Artur pokręcił głową z uśmiechem. – Ale zdolne z nas bestie.
Parsknąłem.
– Bylebyśmy kiedyś nie znaleźli się na jednej sali sądowej. Czytałem kiedyś taką książkę, gdzie ona była prokuratorem, a on adwokatem i spotkali się przy jednej sprawie[2]. A w dodatku byli kiedyś ze sobą.
– Stary, don’t worry, my na szczęście nie jesteśmy parą. Jeszcze.
– Ha, ha, ha!
Żartowaliśmy, śmialiśmy się, potem mama Artura przyniosła nam ciasto ze śliwkami, które uwielbiała moja siostra.
Wróciliśmy na Podwale około dwudziestej. Mieszkanie w centrum miało to do siebie, że wszędzie było blisko – i na uczelnię, i do prokuratury. Szkoła Milki mieściła się po drugiej stronie skrzyżowania. Nasze lokum znajdowało się w poniemieckiej, zabytkowej kamienicy, miało siedemdziesiąt metrów, trzy duże pokoje z przestronną kuchnią i balkonem. Mieściło się na trzecim piętrze i trzeba się było trochę natrudzić, żeby się tam wspiąć po szerokich schodach ze zdobioną balustradą. Zawsze, gdy odwiedzały nas panie z opieki społecznej, docierały na górę nieźle zasapane.
Nazajutrz musiałem na ósmą wyprawić Milkę do szkoły, a potem o dziewiątej rozpoczynałem zajęcia. Jako pierwsze miałem spotkanie organizacyjne z naszym opiekunem i później dwa wykłady: etyka zawodów prawniczych i psychologiczne aspekty etyki prokuratorskiej.
W tym tygodniu pracowałem w Los Diablos tylko jeden raz. W piątek tańczyłem na wieczorze panieńskim, razem z trzema kumplami. Przyszła panna młoda skończyła dwadzieścia cztery lata i nie miała oczywiście pojęcia o planach swoich przyjaciółek. Koniecznie miał być wykonany taniec na krześle. Czyli panna siada na krześle ustawionym na scenie, a cała nasza czwórka, ubrana w skórzane, obcisłe spodnie i wysokie buty, z gołymi torsami, tańczy dookoła, dotyka jej i ociera się o nią. Nie każda kobieta życzyła sobie takiego tańca, ale najczęściej wykonywaliśmy go właśnie dla przyszłych mężatek bądź jubilatek świętujących jakieś okrągłe urodziny. W sumie lubiłem te występy. Bawiły mnie. A poza tym były naprawdę dobrze płatne. Za taką noc mogłem zgarnąć nawet i dwa tysie. Kasa była mi potrzebna; musiałem utrzymać siebie i Milenę. A do tego spłacić dług mojej starszej siostry, która od roku leżała na Cmentarzu Osobowickim. A przedtem zdążyła uzależnić się od narkotyków i narobić długów u Aleksandra Antonowa Korolewa. Czyli u Koli. Właściciela Los Diablos. Członka mafii sołncewskiej, który zarządzał klubem w moim mieście. I który zawsze odbierał to, co mu się należało.
Wrześniowy poniedziałek powitał nas deszczem i ponurą pogodą. Milena nie chciała wstać, więc musiałem użyć wielu środków perswazji, żeby ją zwlec z łóżka o siódmej. Zawsze pilnowałem, żeby zjadła płatki z mlekiem na śniadanie, nie wypuszczałem jej z domu bez zjedzenia choćby kilku łyżek. Do szkoły miała naszykowane kanapki, obiady gotowałem sam albo jedliśmy na mieście. Najbardziej lubiła naleśniki z serem i ruskie pierogi. No i oczywiście pizzę, ale tę starałem się zamawiać sporadycznie. Kochałem moją siostrę całym sercem i w sumie można powiedzieć, że traktowałem jak córkę. Wszystko, co robiłem, robiłem dla niej. I chociaż wiedziałem, że moje drugie zajęcie jest bardzo ryzykowne, to przecież nie miałem innej opcji.
Złożyłem aplikacje w kilku firmach, ale sprawę z Kolą chciałem doprowadzić do końca jak najszybciej. Dlatego pracę w Los Diablos traktowałem jako szansę na dobry zarobek i jak najszybsze spłacenie długów mojej nieżyjącej siostry.
Teraz odstawiłem Milenę do szkoły, wprawdzie miała blisko, ale padało, więc ją podwiozłem. Gdy wysiadała, przypominałem jej, jak zawsze:
– Kiedy wrócisz do domu, zamknij drzwi i wyślij mi sms-a.
– Oj, dobraaa… – Przewróciła oczami.
Naprawdę, jak na dziewięciolatkę była czasami nieznośna.
– Nie dobraj, tylko to zrób.
– Przecież zawsze tak robię. O której wrócisz?
– Będę po szesnastej. Dzisiaj zrobię naleśniki, może być?
– Może. Pa, Maks! Sara idzie! – Dojrzała koleżankę, stojącą na schodach szkoły. Cmoknęła mnie szybko w policzek i wybiegła z samochodu. W sumie nie wiedziałem, czy spieszyła się dlatego, że leje, czy z powodu przyjaciółki, która uśmiechała się i machała do niej z daleka.
Cieszyłem się, że Milka ma koleżankę. Znałem Sarę i jej rodziców. Kiedy chodziłem na zebrania klasowe, wielu rodziców uważnie mi się przyglądało. Jakby czyjaś tragedia i niezwykły układ rodzinny były powodem do zerkania i dziwnego zainteresowania. Kiedyś Milka powiedziała mi, że jakiś kolega spytał ją, czy jestem jej ojcem. Potem niektóre dzieci śmiały się z niej, że jest córką swojego brata. Nie wiem, skąd takie debilne i chore plotki się wzięły, ale podejrzewałem, że któryś bachor musiał to usłyszeć w domu, kiedy jego rodzice, kierowani niezdrową ciekawością, gadali na temat mojej sytuacji rodzinnej. Ludzie byli czasami tacy rozczarowujący. Wówczas miałem kilka rozmów z wychowawczynią, która zorganizowała pogadankę z psychologiem o różnych rodzinach, patchworkowych i nie tylko. I wtedy Sara, przyjaciółka Mileny, pomogła trochę uspokoić sytuację. Jej mama wyszła za mąż za jej ojczyma, który miał syna o rok starszego od Sary. We trójkę często się razem bawili i Darek bardzo lubił Milenkę. Śmiem przypuszczać, że dzieciaki nieco inaczej załatwiły sprawy gdzieś na przerwie, bo Darek był wysoki, postawny, jak na swój wiek, lubił także mnie, może dlatego, że traktowałem go jak nastolatka. Tak więc udało się nam załagodzić konflikt i ukrócić durne ploty. Ale cały czas miałem się na baczności i martwiłem o moją siostrzyczkę.
Kiedy dotarłem na uczelnię, dochodziła dziewiąta. Przez ten cholerny deszcz jechałem samochodem i w związku z tym nie miałem gdzie zaparkować, a szkoła dla przyszłych prokuratorów mieściła się w samym Rynku. W holu dojrzałem Patrycję, moją koleżankę ze studiów, z którą dostałem się na aplikację. Patrycja była świetną kumpelą, znała moją sytuację osobistą, chociaż oczywiście nie wiedziała o drugim zajęciu. O nim wiedzę miał tylko Artur. Którego z kolei łączyła z Patrycją wspólna przeszłość. Spotykali się przez dwa lata podczas studiów, potem mój przyjaciel dał ciała, zdradzając ją po pijaku na jakiejś imprezie, i dziewczyna zerwała z nim, a odbyło się to bardzo burzliwie, gdyż zarówno Patka, jak i Artur do najspokojniejszych osób nie należeli. Od tamtej pory oboje byli sami, z nikim się nie spotykali. Nie chciałem występować w roli swata, ale uważałem, że wciąż się kochają i kiedyś jeszcze będą razem. Nie było innej opcji!
– No kurczę, myślałam, że się spóźnisz! Patrzyłeś na plan?
– Tak, tak – mruknąłem, wbiegając po schodach.
– Nasza opiekunka to podobno straszna kosa.
– Mamy szczęście do opiekunów roku, co nie? – parsknąłem.
To prawda. Przez całe studia dziwnym trafem naszymi opiekunami były prawdziwe kosy i prawie psychopaci, którzy się nad nami znęcali. Ale może dlatego nasz rok ukończył studia z całkiem imponującymi wynikami.
– No comments. My to mamy fart – mruknęła nieco ponuro Patrycja.
Usiedliśmy na samej górze półokrągłej auli. Było nas około czterdziestu osób, z naszego roku tylko ja, Patrycja i dwóch kolesi z drugiej grupy. Reszta ludzi prawdopodobnie pochodziła z innych miast albo i z wcześniejszych roczników. Punkt dziewiąta otworzyły się drzwi do auli. Pochyliłem się, żeby schować komórkę do skórzanej teczki, i usłyszałem tylko stukot obcasów. Kiedy do moich uszu dotarł lekko zachrypnięty głos, mówiący do nas „dzień dobry”, przez moje ciało przebiegł jakiś dreszcz. Spojrzałem na stojącą niżej wykładowczynię i zdębiałem.
Kurwa.
Nie.
To nie może być prawda!
– Dzień dobry. Nazywam się Justyna Mostowiak. Będę państwa opiekunką, poprowadzę także zajęcia poświęcone etyce. Czyli dzisiejszy dzień spędzimy razem. Na stronie macie aktualny wykaz zjazdów, a także potrzebną literaturę, w którą proszę się niezwłocznie zaopatrzyć.
Obserwowałem, jak kobieta, z którą tańczyłem, całowałem się i którą pieściłem w nocnym klubie dla pań, chodzi po sali wykładowej i wita nas, studentów aplikacji prokuratorskiej. A ja… Jasna cholera, byłem jej aplikantem! Jedyna nadzieja w tym, że mnie nie rozpozna. W klubie nosiłem maskę i włosy postawione na irokeza. Było ciemno, duszno, a ona była wstawiona. Dzisiaj miałem na sobie białą koszulę, granatową marynarkę, włosy ułożone na bok, na nosie okulary w ciemnych oprawkach. Nie, nie było szansy, żeby mnie rozpoznała! Nie było…
– To ona, będzie nas gnębić, czuję to – wyszeptała Patrycja, wyciągając macbooka. – Krążą o niej legendy. Wiesz, jak na nią mówią? Żelazna Dżasta.
Hm. No tak. Kojarzyłem ten pseudonim. W moich ramionach wcale nie była taka żelazna. Na samą myśl o jej zapachu i dźwiękach, jakie wydawała, poczułem, że robię się twardy. Kurwa! Uspokój się, Maksymilianie! Ile ty masz lat, do diabła?
Po części oficjalnej rozpoczęły się pierwsze wykłady. Profesor Mostowiak była rzeczowa, bardzo energiczna i cholernie seksowna. Obserwowałem ją, kiedy chodziła po sali, mówiła o etyce w pracy prokuratora, potem puszczała nam slajdy, które ze swadą omawiała. Niestety nie potrafiłem do końca pozbyć się z głowy obrazów, które nieustannie tkwiły mi przed oczami, sprawiając, że wszystkie zajęcia spędziłem na seksualnym speedzie. Kiedy wychodziliśmy na przerwę pomiędzy zajęciami, szedłem zejściem blisko ściany i drzwi, katedra była po drugiej stronie, tak więc nie naraziłem się na bliskie spotkanie z Żelazną Dżastą.
Po skończonych zajęciach czym prędzej opuściłem salę, tłumacząc Patrycji, że spieszę się do domu. Po części to była prawda, ale musiałem jak najszybciej usunąć się z pola widzenia Justyny. Cholera, wciąż tak o niej myślałem, a przecież była dla mnie panią profesor! Super, Maks, właśnie spełniłeś swoje marzenia o romansie ze starszą kobietą, która może wlepić ci pałę do indeksu. Właśnie, pałę… Nie, nie idź w tę stronę, Makar!
Ten tydzień minął mi na uczelnianej gorączce, jak to zwykle bywa na początku. Czekałem na piątek, aby zarobić trochę kasy i oddać Koli kolejną działkę. Takie było moje życie – od weekendu do weekendu. A kwota długu, który zrobiła Maria, sukcesywnie się zmniejszała.
W tygodniu nie miałem już zajęć z Justyną, co sprawiło, że z jednej strony poczułem ulgę, ale z drugiej odczuwałem niczym niewytłumaczalną tęsknotę. Odnalazłem za to panią Mostowiak na Facebooku. Była starsza ode mnie o siedem lat, posiadała dwa koty i w sumie tyle się o niej dowiedziałem. Potem sprawdziłem jej karierę i odszukałem ją na liście wrocławskich prokuratorów. No tak, to akurat mnie nie zdziwiło. Żelazna pani prokurator. Znałem trochę jej drugą stronę i pamiętałem, jak drżała pod moim dotykiem. Wcale nie była taka śmiała. Raczej nieco zaskoczona tym, co wydarzyło się między nami. Zdecydowanie mówiła prawdę, że nie robi takich rzeczy. Ja też nie kłamałem. I, cholera, miałem ogromną ochotę do niej zadzwonić lub napisać, żeby umówić się na spotkanie. Wyjaśniłbym, że jestem jej studentem. I że może liczyć na dyskrecję, a ją proszę o to samo. Ale szybko uznałem, że to byłby bardzo, ale to bardzo głupi pomysł. Po co majstrować przy zapalniku? Ona mnie nie poznała, nie było na to szans. A ponowna taka noc raczej się już nie zdarzy. Było, minęło. Musiałem iść dalej i jedynie pielęgnować głęboko w sobie wspomnienie tamtej niesamowitej nocy. Zawsze pozostaną mi fantazje do snucia w samotne wieczory.
Piątek minął jak sen, Milena w piątki chodziła na basen, więc po szkole szybko pojechaliśmy do Redeco na Nowy Dwór, gdzie zwykle pływała. Później miała przyjść do nas pani Aneta, która była koleżanką matki Artura i opiekowała się Mileną, kiedy ja musiałem wyjechać. Oczywiście nie wiedziała, czym się zajmuję. Miała jedynie wiedzę, że jestem prawnikiem, czasami muszę dojeżdżać na spotkania i wracam późno. Artur trzymał moją tajemnicę w ukryciu, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny.
Wieczorem pojechałem do klubu, moich trzech kumpli już siedziało w garderobie i szykowało się na występy.
– Dzisiaj będą młodsze, one nie są takie wypłacalne. – Adam stawiał na sztorc swoje blond włosy i kręcił głową.
– No wiadomo, że MILF-y[3] są lepsze. – Kamil, dwudziestolatek z pięknymi, długimi, czarnymi lokami wiedział to najlepiej. Miał kilka starszych pań, z którymi cyklicznie się spotykał i dzięki temu kupił niedawno pięcioletnią beemkę.
– A ja tam wolę młódki. Może znajdę swoją drugą połówkę. – Czarnowłosy latynos Adriano wtarł we włosy pokaźną porcję żelu. Jego matka była Polką, a ojciec Hiszpanem, zostawił ich, zanim Adrian zdążył się urodzić. Ale ten dwudziestotrzylatek umiejętnie wykorzystywał swoje latynoskie korzenie. – A ty, Sherry? – Spojrzał na mnie, układając misterne fale.
– Ja? To tylko praca. Każda kobieta zasługuje na uwagę. – Wzruszyłem ramionami i zacząłem się przebierać.
– No jasne. Pod warunkiem, że ma przy sobie odpowiednią ilość pieniędzy! – parsknął Kamil i zaczął wciągać na siebie obcisłe spodnie ze sztucznej skóry. – Wówczas nawet obwisłe cycki wyglądają jak dojrzałe melony.
– Ale z ciebie kutas! – Adam przewrócił oczami.
– Oczywiście! Zawsze gotowy! – Kamil zaśmiał się i sięgnął po wodę.
Przypuszczałem, że popijał wódkę, ale nie obchodziło mnie to. Czasami też lekko się wspomagałem, żeby wprawić się w odpowiedni nastrój. Ale dzisiaj… Po całym tygodniu rozmyślania o Justynie byłem wprawiony aż za bardzo. Postanowiłem, że jutro do niej zadzwonię i jednak zaproponuję spotkanie na mieście. Z tą myślą ruszyłem z chłopakami na scenę.
Występy były bardzo energetyczne, przyszła panna młoda, już lekko pijana, trochę zawstydzona, szybko się rozruszała i niebawem tańczyła z naszą czwórką na scenie, a my dotykaliśmy ją wcale nie tak niewinnie. W każdym razie zebraliśmy dwa tysiące do podziału, wyszło po pięćset złotych na głowę, z samych napiwków. Niezły utarg.
Kiedy w końcu dotarłem do przebieralni, spojrzałem na komórkę. I zesztywniałem. Dosłownie wbiło mnie w podłogę. Pierwsze, co dostrzegłem, to imię Justyna. Czym prędzej odblokowałem komórkę i odczytałem wiadomość.
„Może wpadniesz? Mam dobre wino”.
Spojrzałem na godzinę wysłania. Niecałe pół godziny temu, w tej chwili dochodziła dwudziesta trzecia. Nie zastanawiałem się zbyt długo. Odpisałem niemal natychmiast:
„Podaj adres”.
Wiadomość zwrotna przyszła po niecałej minucie:
„Dembowskiego 7/2. Załóż maskę, Sherry”.
No jasne. Nie zamierzałem pokazywać się jej bez maski. Ale nie chciałem też się wiecznie ukrywać. Co ma być, to będzie, teraz liczyło się to, że czekała mnie pełna wrażeń noc. Przynajmniej taką miałem nadzieję. A poza tym cholernie ucieszyło mnie to, że ona się odezwała. A więc może myślała o mnie tak często, jak ja o niej?
Czym prędzej wziąłem prysznic, wciągnąłem na siebie czarne dżinsy, ciemny T-shirt, czarne sneakersy od Calvina Kleina, zarzuciłem skórzaną kurtkę, maskę schowałem do kieszeni. Po drodze musiałem jeszcze pójść na górę do szefostwa. Kola był w klubie zawsze w piątki i soboty. Jego ochrona wpuściła mnie bez szemrania. Kola zbliżał się do czterdziestki, był postawnym blondynem ze szramą na policzku. Podobno kiedyś ktoś zamachnął się na niego butelką, jeszcze w Moskwie. Potem patrzył, jak Kola z zimną krwią ucina mu tę rękę, którą na niego podniósł. Moja siostra władowała się w układ z nim, bo najzwyczajniej w świecie się w nim zakochała. A potem chciała zagrać mu na nosie, bo on oprócz niej miał jeszcze jakieś trzy dziewczyny na boku. I ukradła mu towar o wartości dwudziestu tysięcy euro. Chciała go sprzedać, lecz towar zniknął, a ona popełniła samobójstwo. I wówczas mafia sołncewska zapukała do moich drzwi. Nie miałem wyjścia. Poza tym zagrozili, że sprawią, iż Milenka wyląduje w domu dziecka. Do tego nie mogłem dopuścić. Za pracę dla Koli w klubie Los Diablos dostałem ochronę i dobrego prawnika od spraw rodzinnych, który załatwił mi pełnię praw rodzicielskich wobec mojej siostry. I tak to się toczyło. Spłacałem dług jednej siostry, aby drugą móc wychowywać w prawie normalnym domu.
– Maksim. Drug[4]! – Kola uśmiechnął się do mnie i szeroko rozstawił ramiona. Uściskał mnie, a ja mruknąłem coś na powitanie. – Widziałem, że żenszczciny[5] zadowolone. To dobrze. – Sięgnął po szklankę, w której mienił się bursztynowy płyn. Black Label. Jego ulubiony trunek.
Bez słowa sięgnąłem po kopertę, w której miałem dwa tysiące. Położyłem na stole, Kola kiwnął na swojego przydupasa, Daniła, który błyskawicznie przeliczył setki. Miał wprawę, śmiem przypuszczać, że był nawet szybszy niż cholerna maszynka do liczenia kasy. Burknął coś po rosyjsku, a Kola pstryknął palcami i Danił wyszedł z pieniędzmi, zapewne do sejfu. Albo do jakiejś skrytki, może we własnej dupie. Kola utkwił we mnie wzrok.
– Ty wiesz, Maksim, że możesz zarobić więcej. Możesz rabotać[6] dla mnie. Ja potrzebuję dobrych biegaczy[7].
– Spłacam dług? – Uniosłem brew, nieco zirytowany. Za każdym razem przerabialiśmy tę samą gadkę. Wkurwiało mnie to okrutnie.
– Dawno już byś miał to za sobą. Aleś ty uparty jak osieł[8].
– Ty toże[9] – mruknąłem.
Kola roześmiał się, wstał i podszedł bliżej. Złapał mnie za ramiona i lekko potrząsnął.
– Choroszo[10]. Jak chcesz, Maksim.
– Okej, jeszcze coś? Umówiłem się.
– Aaa, jakaś lejdi czeka? – Kola uniósł dłonie i odsunął się, uśmiechając się szeroko. – To nie zatrzymuję.
– Będę za tydzień.
– No, wiadomo.
Kola podał mi rękę, którą uścisnąłem. Wyszedłem z jego gabinetu, oparłem się o ścianę i odetchnąłem ciężko. Niech to się już skończy! Ale zanim zacząłem popadać w jakieś wspomnieniowe gówno, już byłem na dole i wsiadałem do czarnej hondy. Odpaliłem silnik, włączyłem muzykę i ruszyłem na Biskupin, gdzie mieszkała Justyna. Nie mogłem się już doczekać spotkania z tą kobietą, która stanowczo za mocno wbiła się w moje myśli.
Kiedy zatrzymałem się pod jej domem, miałem chwilę zawahania, bo nie wiedziałem, jak mam się zachować. Ale skoro ona poprosiła mnie o założenie maski, to oznaczało jedno: chciała się spotkać z Sherrym, z nikim innym. Zapewne to spotkanie miało mieć z góry określony charakter. I to mi cholernie pasowało. Zanim wysiadłem, założyłem maskę, mając w dupie, czy ktoś mnie zobaczy. Zadzwoniłem domofonem i po chwili, gdy zabrzęczał zamek, znalazłem się w klatce schodowej niskiego, dwupiętrowego bloku z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Takie bloki, oprócz starych willi, nowych plomb i nowoczesnych domów, stanowiły o charakterze Wielkiej Wyspy, jak nazywano wrocławski Biskupin. Numeracja wskazywała, że jej mieszkanie znajdować się będzie na drugim piętrze. Kiedy stanąłem przed drzwiami opatrzonymi numerem siódmym, byłem trochę zdenerwowany. Ale zapukałem delikatnie i po chwili w wejściu ukazała się ona. Wyglądała inaczej niż w klubie. I jeszcze bardziej inaczej niż w sali wykładowej. Miała włosy zaczesane na jedną stronę i związane gumką w luźny węzeł. Ubrana w materiałowe spodnie, jasną bluzkę, pod którą odznaczały się jej pełne piersi, była boso. Wyglądała cholernie ponętnie, młodo i tak apetycznie, że poczułem, jak mój fiut twardnieje.
– Cześć – powiedziałem cicho.
– Cześć. – Uśmiechnęła się i odsunęła, wpuszczając mnie do środka.
Wszedłem do przestronnego przedpokoju, z którego od razu wchodziło się do salonu, połączonego z kuchnią. Dwa koty śmignęły mi między nogami, uciekając w głąb mieszkania. Zdjąłem kurtkę, którą powiesiłem na metalowym, zdobionym wieszaku. Mieszkanie łączyło tradycję i nowoczesność. Przynajmniej ta część, którą widziałem. Na podłodze stare, ale odnowione deski, duża sofa z kilkoma kolorowymi poduszkami, kuchnia w chromach, ale drewniany stół i wyściełane krzesła. Było bardzo przytulnie.
– Zapraszam. – Justyna poprowadziła mnie do sofy. Grała muzyka, paliły się świece. Na niskiej, drewnianej ławie stało wino, dwa kieliszki, patera z serami i owocami.
– Cieszę się, że napisałaś – powiedziałem, patrząc na Justynę z bliska. – Otworzyć? – Wskazałem na butelkę czerwonego wina.
– Tak, poproszę. A co do wiadomości… Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam. – Wzruszyła ramionami. Wyglądała na nieco zażenowaną, sprawiała wrażenie całkowicie zagubionej. Kompletnie nie pasowała do wizerunku kobiety, którą widziałem na uczelni.
Nie wiedzieć czemu, ale to mnie w jakiś sposób rozczuliło. Zająłem się winem, rozlałem je do kieliszków, jeden podałem Justynie, a swoim stuknąłem w jej szkło.
– Nieważne. Liczy się tylko to, że jesteśmy tutaj razem. Ty i ja. Szczerze mówiąc, ja też miałem zamiar zadzwonić lub napisać do ciebie. – Upiłem łyk wytrawnego trunku. Cierpki smak rozlał się po moim podniebieniu. Justyna także przechyliła kieliszek, lekko przymykając przy tym oczy. Od razu poznałem, że jest koneserką, jeśli chodzi o wytrawne wina. Dobrze wiedzieć.
– I co miałeś zamiar mi powiedzieć? – spytała, kiedy odsunęła kieliszek i oblizała usta. Zastanawiałem się, czy jak ją teraz pocałuję, to nadal będę czuł cierpko-pikantny smak wina.
– Że chciałbym z tobą pić wino. – Uśmiechnąłem się.
– Jak w tym starym kawałku?
– W którym? – Zmrużyłem oczy.
– Otwieram wino ze swoją dziewczyną… – zanuciła.
Odstawiłem kieliszek, złapałem ją za wolną dłoń i pocałowałem.
– Dokładnie tak. Dlaczego chciałaś, abym miał maskę? – Wpatrywałem się z mocą w jej twarz.
– Bo tak jest fajniej. Jesteś Sherry w masce, ja jestem Justyną z klubu. I tak jest dobrze.
Drgnąłem, czując dreszcz niepokoju. Ale ona wówczas odstawiła kieliszek, przybliżyła się do mnie i ujęła moją twarz w dłonie. I zanim zdołałem cokolwiek powiedzieć, jej usta dotknęły moich i zaczęła mnie całować tak, jakby zależało od tego jej życie. Niewiele myśląc, ująłem jej biodra i wciągnąłem na siebie. Moje dłonie zawędrowały pod jej bluzkę i z zaskoczeniem zorientowałem się, że nie miała stanika. Jej pełne piersi trafiły wprost w moje dłonie. Masowałem je, ściskałem, bawiłem się sutkami, a Justyna poruszała się na mnie, jęcząc i całując mnie, dynamicznie i bezpardonowo wsuwając swój język do moich ust i stykając się z moim językiem. Pocałunki sprawiły, że jedyne, o czym teraz marzyłem, to znaleźć się w niej. Ta myśl wciąż kołatała się w mojej głowie. Zerwałem z Justyny bluzkę i zacząłem ssać jej sutki. Ona poruszała się rytmicznie i ujeżdżała mojego twardego fiuta przez spodnie. Musiałem pozbyć się tych pieprzonych ciuchów! Wstałem razem z nią i wywarczałem, odrywając się od jej twardych cycków:
– Sypialnia?
– Tam. – Wskazała długi korytarz. – Na prawo.
Wpadliśmy do środka, wylądowaliśmy niemal od razu na jej łóżku. Zamortyzowałem upadek ramionami, bo nie chciałem jej przygnieść. Ona zerwała ze mnie T-shirt i jęknęła z zadowoleniem, dotykając moich mięśni brzucha.
– Ale jesteś zajebisty, Sherry!
– Ściągaj to! – syknąłem, odpinając jej spodnie, które zdjąłem z niej razem z bielizną. Po chwili sam pozbyłem się butów, dżinsów i bokserek i położyłem się na niej całym ciężarem.
Jęknęła, wbijając mi palce w pośladki.
– Nie byłam z nikim od dwóch lat – powiedziała nieoczekiwanie, a ja uniosłem się na przedramionach, patrząc na nią zaskoczony.
– No co ty mówisz?
Wzruszyła ramionami.
– Jestem po rozwodzie. On był dupkiem. A ja potem nie miałam do tego głowy. Poza tym… Nie chadzam do łóżka z byle kim.
– Ale dawałaś jakoś radę sama? – Uniosłem brew.
Uśmiechnęła się.
– Mam wibrującego przyjaciela. Ale…
Dotknąłem jej policzka, pochyliłem się i pocałowałem ją już delikatnie w usta. Ponownie spojrzałem na nią z góry.
– Wiem. Zajmę się tobą, mała.
– Jestem starsza od ciebie.
– I co z tego? To tylko pieprzone cyferki – szepnąłem i oblizałem się, całując jej piersi, a potem brzuch. Kiedy dotarłem do ud, rozłożyłem je szeroko. Jej cipka była wygolona i cholernie mokra. Kurwa, musiałem się skupić, żeby nie spuścić się w spodnie, jakbym był napalonym nastolatkiem. Napalony byłem, ale już trochę za uszami miałem, więc… Skup się, kurwa, Maks! – Ale jesteś piękna.
– Tam? – zaśmiała się chrapliwie.
– Wszędzie. – Wsunąłem dwa palce w jej mokrą dziurkę. – A teraz cię posmakuję… – Pochyliłem się i zacząłem ją lizać. To było mistrzostwo świata! Lizałem ją, ssałem, lekko przygryzałem, jednocześnie rżnąc palcami. Wyginała się, wciskając swoją łapczywą cipkę w moją twarz. Miałem wrażenie, że zaraz skończę razem z nią. Kiedy jęknęła i wygięła się w łuk, uniosłem się na ramionach i patrzyłem na nią, a ona wpatrywała się we mnie, kiedy jej ciało opuszczały ostatnie skurcze orgazmu. Potem naprężyła się jak kotka i wymruczała:
– Ja pierdolę…
Uśmiechnąłem się szeroko. Sięgnąłem do rzuconych na ziemię dżinsów i wyjąłem z kieszeni prezerwatywę. Założyłem ją na swojego twardego jak skała penisa, uniosłem jej nogi i oparłem o swoje przedramiona.
– Skarbie, teraz ja – powiedziałem i wszedłem w nią jednym prężnym ruchem, aż krzyknęła gardłowo i wbiła palce w mój tyłek.
– Tak, tak! Sherry!
– To właśnie ja. – Pochyliłem się i zassałem jej sutek, a potem wbiłem się ustami w jej usta i zacząłem rżnąć ją językiem, synchronizując się z moim fiutem. Jęczała mi w usta i drapała po plecach. Kiedy zaczęła się na mnie zaciskać, kiedy kolejna fala rozkoszy atakowała jej ciało, ja także dałem się ponieść nieprawdopodobnym doznaniom, wsunąłem dłonie pod jej tyłek i wszedłem w nią jeszcze mocniej i gwałtowniej. A potem tylko krzyczeliśmy w swoje usta, a nasze ciała drżały jak w gorączce, mokre od potu i rozgrzane od naszej nieziemskiej jazdy.
Później leżałem jak nieżywy na łóżku, a Justyna obejmowała mnie ramieniem i nogą, głowę położyła na mojej klatce piersiowej i czułem jej delikatne pocałunki, którymi częstowała skórę mojego torsu.
– Nigdy w życiu nie miałam orgazmu podczas seksu – odezwała się nagle, a ja usłyszałem w jej głosie i zachwyt, i odrobinę wstydu. Spojrzałem na nią z góry.
– Serio?
– Mojemu eks nie bardzo szło. Wcześniej byli jacyś faceci, przychodzili i odchodzili. Orgazm miałam jedynie z moim przyjacielem na baterie.
– O kurczę. – Pokręciłem głową.
– No naprawdę.
– To chujowo! – parsknąłem.
– Żebyś wiedział! – także parsknęła i po chwili śmialiśmy się jak nienormalni. A później znowu moje usta znalazły jej wargi i zaczęliśmy się całować. I ponownie miała przy mnie orgazmy. Byłem lepszy niż ten pieprzony różowy frajer na baterie! Ha! Nie wspominając o byłych fagasach, którzy nie potrafili jej rozpalić.
Z tego wszystkiego nie wspomniałem jej, kim jestem, ale uznałem, że w sumie nie ma sensu burzyć tego, co się działo między nami. Na wyjawienie prawdy przyjdzie jeszcze czas.
Kolejny tydzień zaczął się zajęciami z profesor Justyną, z którą spędziłem szaloną piątkową noc. Kiedy wyszedłem od niej o czwartej nad ranem, byłem wprost upojony tym, co się wydarzyło między nami. Justyna żegnała mnie ubrana w cienką koszulkę, którą pragnąłem zedrzeć z niej zębami. Patrzyła na mnie z żalem, a ja wiedziałem, że to działa w obie strony.
– Szkoda, że nie możesz zostać.
– Szkoda.
– Może kiedyś zdejmiesz tę maskę? – Uniosła brew.
Przytuliłem ją i pocałowałem w usta.
– Może kiedyś.
Nie wiedziała, że to nastąpi szybciej, niż myślała. Bo oto nastał poniedziałek i Justyna szła korytarzem, a ja nadchodziłem z drugiej strony. Beznamiętnie otaksowała mnie wzrokiem, jakbym był elementem uczelnianej lamperii. Nie wiem, na co liczyłem. Że mnie rozpozna? Czy chciałbym tego? Sam nie wiedziałem. Zdawałem sobie tylko sprawę z jednej rzeczy: było mi z nią zajebiście i nieustannie o niej myślałem. Jednocześnie trochę mnie nakręcało, że ona nie wiedziała, kim jestem. Wszystko to składało się na jedno: byłem cholernie zafascynowany Żelazną Dżastą.
Zajęcia minęły szybko, Justyna świetnie prowadziła wykłady, a że była wymagająca, wszyscy skrupulatnie notowali jej słowa. Kiedy wychodziliśmy po zajęciach, pani profesor Mostowiak spojrzała na grupkę, w której szedłem, zajrzała do notatek i zwróciła się do mnie nieco oschłym tonem:
– Pan Makar. Proszę przyjść za dziesięć minut do mojego gabinetu. Pokój numer dwadzieścia trzy.
Zadrżałem. Po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz. Niepokoju i podniecenia. Zupełnie nie wiedziałem, co się dzieje.
– Czego Dżasta od ciebie chce? – Patrycja spojrzała na mnie zaskoczona.
– A skąd mam wiedzieć? – Wzruszyłem ramionami.
– Na ostatniej aplikacji dla proroków Dżasta też wybierała sobie asystentów. – Wysoki chłopak z postawionymi jasnymi włosami zaśmiał się znacząco.
– I co niby ten asystent miał robić? – spytałem zaczepnie.
– No wiesz, asystować.
Towarzystwo zaśmiało się rubasznie.
– Skoro tak, to ja jestem bardzo zainteresowany – odparłem niskim tonem.
Patrycja przewróciła oczami.
– Będziesz pewnie miał niezły zapieprz. Ale w sumie spoko.
– Zobaczymy, czego ona w ogóle ode mnie chce. – Wzruszyłem ramionami.
To była prawda. Kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać.
– Poczekać na ciebie? – Patrycja spojrzała na mnie z marsem na czole.
Potrząsnąłem głową.
– Nie, leć. Do jutra.
– Pa, nie właduj się w nic! – Pogroziła mi placem.
– Dobrze, proszę pani! – zaśmiałem się i pocałowałem ją w policzek.
Nagle poczułem, że jestem obserwowany. Uniosłem głowę i spojrzałem na piętro, jakby coś przyciągnęło moją uwagę.
Stała tam i wpatrywała się we mnie. Potem odwróciła się i poszła w głąb korytarza. Wbiegłem na schody i podążyłem do gabinetu Justyny Mostowiak.
Kiedy wszedłem do środka, stała przy oknie i piła wodę. Odwróciła się i spojrzała na mnie tym swoim obojętnym wzrokiem, jakim patrzyła na wszystkich na uczelni.
– Maks Makar. Chciała mnie pani widzieć – przedstawiłem się, jak na dobrze ułożonego aplikanta przystało.
W milczeniu odeszła od okna, minęła mnie i przekręciła klucz w zamku. Spojrzałem na nią zaskoczony, a wówczas popchnęła mnie na dębowy regał wypełniony książkami i uśmiechnęła się. Już nie patrzyła oschle i obojętnie. O nie! W jej oczach płonął ogień!
– Nie możesz się tak na mnie gapić, kiedy prowadzę wykłady! – wysyczała i otarła się o mnie, a mój penis zapulsował. – Patrzysz na mnie i widzisz mnie nagą! To niedopuszczalne.
– Skąd wiedziałaś? – Błyskawicznie złapałem ją za tyłek i przyciągnąłem do mojego wzwodu.
– O czym? – Uniosła brew.
– Dobrze wiesz.
– Usta cię zdradziły. I twoja blizna. – Dotknęła opuszką palca blizny koło mojej wargi. – Poza tym… Spędziłam z tobą noc. Nie jestem ślepa, głucha i mam węch. Pachniesz paczulą. I pragnę cię polizać. Kiedy mijałeś mnie na korytarzu, moje ciało od razu zareagowało, jak jakiś cholerny alarm.
– Chciałem ci powiedzieć… – zacząłem, ale potrząsnęła głową.
– Jakbyś chciał, tobyś powiedział. Kręciło cię to? – wyszeptała mi w usta.
Kurwa, jej cycki napierały na mnie, mój fiut wbijał się w jej podbrzusze, czułem jej zapach, jej ciepły oddech, byłem całkowicie ugotowany! I cholernie napalony.
– Wciąż kręci – mruknąłem, uniosłem ją i położyłem na biurku. Odsunąłem spódnicę i moim oczom ukazały się jej uda w delikatnych pończochach, wykończonych koronką. Wyżej dostrzegłem satynową bieliznę. Przejechałem palcami po skrawku nagiej skóry. Justyna zadrżała.
– To dla mnie się tak ubrałaś? – Zrzuciłem marynarkę, którą miałem na sobie, i pochyliłem się nad jej rozłożonym na biurku ciałem.
– Zawsze się tak… Och… – jęknęła, gdy odsunąłem bieliznę i wsunąłem palec w gorącą i cholernie mokrą cipkę. Zacząłem nim poruszać, potem dołączyłem drugi.
– Nie kłam – szepnąłem, masując jej pierś przez materiał bluzki i cienkiego biustonosza. – Myślałaś o mnie i o tym, że zwabisz mnie do swojego gabinetu.
– Może myślałam… – Wygięła się w łuk. – Jezu… Sherry…
– Maks, powiedz „Maks”… – Zacząłem pieprzyć ją palcami.
– Maks… Maks… – jęknęła tak głośno, że przyłożyłem dłoń do jej ust. Zaczęła ssać mi palce, a ja miałem wrażenie, że zaraz skończę w spodnie. Wyginała się i jęczała, przywarłem do jej ciała, nie przestając jej pieścić dłonią.
Scałowałem ten jęk i krzyk, czując, jak ciało napina się, drży, a potem rozluźnia. Potem gładziłem jej policzek i delikatnie całowałem. Kiedy otworzyła oczy, wyglądała jak mały, zadowolony kociak. Pocałowałem ją czule w usta. Pragnąłem ją całować, przytulać, kochać… Tak… Zaatakowały mnie dziwne uczucia.
– Jesteś strasznie głośna – szepnąłem i pocałowałem ją w czubek nosa.
– Tam i tak panuje hałas. – Wygięła się i objęła mój kark ramionami. – A co z tobą?
– Mną zajmiesz się dziś wieczorem.
– Tak sądzisz? – Uniosła brew.
Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową. A potem znowu zacząłem ją całować.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
[1] Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury znajduje się w Krakowie, ale na potrzeby opowiadania autorka umieściła ją we Wrocławiu.
[2]TetralogiaZakręty losu autorstwa Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.
[3] Skrót od Mother I’d like to Fuck (ang.), w tłumaczeniu: Mamuśka, którą chciałbym przelecieć. W slangu młodzieżowym określenie atrakcyjnych pań w sile wieku, najczęściej matek kolegów.
[4] Przyjaciel
[5] Kobiety
[6] Pracować
[7] Biegacz – diler narkotyków
[8] Osioł
[9] Również
[10] Dobrze
Rozpalone zmysły
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-159-2
© Agnieszka Lingas-Łoniewska, A.S. Sivar, Melissa Darwood, Karolina Agata Socha, Nina Nirali, Agata Czykierda-Grabowska, Anna Wolf i Wydawnictwo Amare 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Wioletta Cyrulik
Korekta: Emilia Kapłan
Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek