Ś-wiadomość Hari - Violetta Morańska - ebook

Ś-wiadomość Hari ebook

Violetta Morańska

0,0

Opis

Minimalny zarys treści.

Dojrzała kobieta odkrywa nowy świat! Ś-WIADOMOŚĆ HARI.

Słowo hari posiada wiele znaczeń, które są zależne od narodowości, a

więc hari – dzień złocisty oraz jako imię, i to imię nada tej książce

każdy czytający, tak sobie według własnej Ś-wiadomości.

„Teraz czytam, składam w całość słowa i jestem przerażona, jak to

pasuje! (…)

— Hari, obudź się! Jesteś już dorosła, szeptu szumem!”

I „CO TRZEBA MIEĆ W GŁOWIE, BY CHCIEĆ CHAOS ZAMKNĄĆ W

SŁOWIE? l CO TRZEBA MIEĆ W DUSZY, BY MÓC SPOKÓJ OTWORZYĆ W

CISZY!?”

Autorka podkreśla, że świadomość nie płynie ani gramatycznie, ani

ortograficznie, jednak ważna jest jej obecność – bez której NAS NIE MA! 

Świadomość jest bardzo szeroką dziedziną, obejmuje zagadnienia

pokrywające się z tak odmiennymi dyscyplinami jak antropologia, filozofia,

lingwistyka, psychologia, neurobiologia i sztuczna inteligencja. Dopiero teraz,

jak oświadczyli wybitni astrofizycy, zaczynamy stawiać pierwsze kroki w

dokładnym badaniu mózgu! Pojemność pamięci człowieka  jest rzędu 10x10

do 15 potęgi tzn. równa się jednemu petabitowi! (1 000 000 000 000 000

bitów).

Polacy mieli Stanisława Lema, który opisywał planety spoza układu

słonecznego, podczas gdy nikt nie był w stanie ani ich widzieć, ani wymyślić –

poza paroma fantastami. Polacy wylądowali na Srebrnym Globie  (Na

srebrnym globie. Rękopis z Księżyca, Towarzystwo Wydawnicze S. Sadowski,

Lwów, 1903), gdy inni jeszcze nie wpadli na pomysł podobnych opowieści!

Wańkowicz pisał: „Prosto od krowy” (Prosto od krowy,

Melchior Wańkowicz)!

A Violetta pisze prosto od (z) Ś-WIADOMOŚĆI HARI! I tu powstaje

problem – bo jej świadomość jest nie tylko wielowarstwowa i często

wieloznaczeniowa, ale dla niektórych ludzi jest zbyt… chaotyczna? Ale

 

autorka i tu odpowiada: „Gdyż świadomość jest życiem, a życie to chaos, i ile

nas, tyle punktów odniesienia, myśli, odczuć”. 

Wańkowicz pisał o faktach, które miał zapisane w kartotece – w

walizce.  A Violetta Morańska w małej książce pisze o czymś, co ma 1 000 000

000 000 000 bitów! A przypominam, że pisarze, naukowcy i odkrywcy w

natchnieniu rozszerzają swoją świadomość nawet wielokrotnie – cytuję

badania chirurgów mózgu z Monachium, jeszcze nieopublikowane!

Zwariowani fantaści/ profesjonalni   filozofowie mówią nawet o boskiej

świadomości!

Mógłbym dodać setki spostrzeżeń, np. od prof. Stanisława

Cwynara z Łodzi, od prof. Ruperta Riedla z Wiednia (którego tam

nazywają „ten, co dokonał przewrotu kopernikańskiego w naukach

zoologicznych”), a nawet znanego wszystkim profesora Tatarkiewicza,

który miał odwagę nie tylko oświetlić myśli Rogera Bacona, ale nawet

zacytować jego przejawy rozszerzenia świadomości. Ale po co – tym od

lat zajmują się na kongresie w Bazylei.

Jak to ogarnąć poetycznie?

Po przeczytaniu i powrotach każdy odkrywa czytane myśli i – jak mówił

polski fenomenolog z Krakowa, Roman Ingarden (1893-1970) – każdy

domyśla się ukrytych lub na pierwszy rzut oka niewidocznych znaczeń!

A i tutaj autorka: „Każdy czyta dany tekst z fundamentu własnych

doświadczeń dni i to jest ta świadomość, dla każdego indywidualna,

wielowarstwowa, lecz jednak w znaczeniu jednoznaczna dla lat w poczuciu

życia”.

 

Warte przeczytania dla porównania z własnymi myślami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 227

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



***

***

Przedsłowie do niecodziennej książki pisanej prozą z przerwami na wiersz.

Motto książki Violetty Morańskiej powinno brzmieć: tylko Moja i Twoja świadomość jest substancją niepodlegającą ograniczeniom ciała, wysoko zorganizowaną energią zdolną do zmieniania świata materialnego!

W okresie godowym ptaki śpiewające zwiększają rozmiary swojego mózgu. Poza tym okresem nie potrzebują złożonych funkcji związanych ze śpiewem, wiec ich mózg się kurczy. Więc i My, pisząc pod „natchnieniem”, zwiększamy obszary naszej świadomości!

I właściwie o to w tej książce chodzi!

Książka Violetty to nie debiut. Ona ma już za sobą „Obudzoną Rzekę”. Data premiery: 24.04.2024r. Tomik poezji, z którym utożsamia się każdy czytelnik. Poetka oddaje to, co umyka nam na co dzień, gdzie w chaotycznym trybie życia zapominamy, że jest coś jeszcze pomiędzy. Że jest jeszcze świat, który nas otacza, ludzie, pragnienia, uczucia. Wiersze są zrozumiałe, napisane prostym językiem, a dotykają każdego skrawka duszy.

Autorka dostała oszałamiające recenzje za „Obudzoną rzekę”. A za wiersz zamieszczony na okładce obecnego tomiku „Ś-WIADOMOŚĆ HARI” otrzymała na Facebooku aż 5 tysięcy polubień.

I zamiast wybrać z ponad 3 000 jej wierszy, nota bene prezentowanych od lat na „fejsbuku”, wiersze ogładzone (dla wszystkich), robi przeskok do czegoś, co dla wielu jest trudne w odbiorze! Tworzy początki poezji przestrzennej, surrealistycznej, z łącznikami w realizmie!

Myśli, które napływają do Violetty, dotyczą nas wszystkich. Ona nie stara się ugruntować jakiegoś światopoglądu, ale wciąga swoją ciekawością w inny świat. A w jaki świat – to dopiero wychodzi po przeczytaniu książki! Nie próbuje się z nikim i z niczym rozliczyć! Opisuje to, co jej świadomość „dyktuje” – co samo przychodzi! Autorka wyjaśnia poetycznie: „Opisać świadomość to jest tak, jakby chcieć dogonić wiatr”, więc autorka postanowiła go nie gonić, a raczej słowem polecieć z nim w świat – dając czytelnikowi prawo do własnej perspektywy, dogonienia siebie i złożenia w całość.

Minimalny zarys treści.

Dojrzała kobieta odkrywa nowy świat!

Ś-WIADOMOŚĆ HARI.

Słowo hari posiada wiele znaczeń, które są zależne od narodowości, a więc hari – dzień złocisty oraz jako imię, i to imię nada tej książce każdy czytający, tak sobie według własnej Ś-wiadomości.

„Teraz czytam, składam w całość słowa i jestem przerażona, jak to pasuje! (…)

— Hari, obudź się! Jesteś już dorosła, szeptu szumem!”

I „CO TRZEBA MIEĆ W GŁOWIE, BY CHCIEĆ CHAOS ZAMKNĄĆ W SŁOWIE? I CO TRZEBA MIEĆ W DUSZY, BY MÓC SPOKÓJ OTWORZYĆ W CISZY!?”

Autorka podkreśla, że świadomość nie płynie ani gramatycznie, ani ortograficznie, jednak ważna jest jej obecność – bez której NAS NIE MA!

Świadomość jest bardzo szeroką dziedziną, obejmuje zagadnienia pokrywające się z tak odmiennymi dyscyplinami jak antropologia, filozofia, lingwistyka, psychologia, neurobiologia i sztuczna inteligencja. Dopiero teraz, jak oświadczyli wybitni astrofizycy, zaczynamy stawiać pierwsze kroki w dokładnym badaniu mózgu! Pojemność pamięci człowieka jest rzędu 10x10 do 15 potęgi tzn. równa się jednemu petabitowi! (1 000 000 000 000 000 bitów).

Polacy mieli Stanisława Lema, który opisywał planety spoza układu słonecznego, podczas gdy nikt nie był w stanie ani ich widzieć, ani wymyślić – poza paroma fantastami. Polacy wylądowali na Srebrnym Globie (Na srebrnym globie. Rękopis z Księżyca, Towarzystwo Wydawnicze S. Sadowski, Lwów, 1903), gdy inni jeszcze nie wpadli na pomysł podobnych opowieści!

Wańkowicz pisał: „Prosto od krowy” (Prosto od krowy, Melchior Wańkowicz)!

A Violetta pisze prosto od (z) Ś-WIADOMOŚCI HARI! I tu powstaje problem – bo jej świadomość jest nie tylko wielowarstwowa i często wieloznaczeniowa, ale dla niektórych ludzi jest zbyt… chaotyczna? Ale autorka i tu odpowiada: „Gdyż świadomość jest życiem, a życie to chaos, i ile nas, tyle punktów odniesienia, myśli, odczuć”.

Wańkowicz pisał o faktach, które miał zapisane w kartotece – w walizce. A Violetta Morańska w małej książce pisze o czymś, co ma 1 000 000 000 000 000 bitów! A przypominam, że pisarze, naukowcy i odkrywcy w natchnieniu rozszerzają swoją świadomość nawet wielokrotnie – cytuję badania chirurgów mózgu z Monachium, jeszcze nieopublikowane! Zwariowani fantaści/profesjonalni filozofowiemówią nawet o boskiej świadomości!

Mógłbym dodać setki spostrzeżeń, np. od prof. Stanisława Cwynara z Łodzi, od prof. Ruperta Riedla z Wiednia (którego tam nazywają „ten, co dokonał przewrotu kopernikańskiego w naukach zoologicznych”), a nawet znanego wszystkim profesora Tatarkiewicza, który miał odwagę nie tylko oświetlić myśli Rogera Bacona, ale nawet zacytować jego przejawy rozszerzenia świadomości. Ale po co – tym od lat zajmują się na kongresie w Bazylei.

Jak to ogarnąć poetycznie?

Po przeczytaniu i powrotach każdy odkrywa czytane myśli i – jak mówił polski fenomenolog z Krakowa, Roman Ingarden (1893-1970) – każdy domyśla się ukrytych lub na pierwszy rzut oka niewidocznych znaczeń!

A i tutaj autorka: „Każdy czyta dany tekst z fundamentu własnych doświadczeń dni i to jest ta świadomość, dla każdego indywidualna, wielowarstwowa, lecz jednak w znaczeniu jednoznaczna dla lat w poczuciu życia”.

Warte przeczytania dla porównania z własnymi myślami.

Muszę podkreślić, że autorka jest całkowicie świadoma formy i treści tomiku, i jako dowód przytaczam jej komentarz:

„À propos mojego słowa na temat Ś-WIADOMOŚCI, to tyle mam do powiedzenia!

Znamy powiedzenie: syty nie zrozumie głodnego, a ja pytam, czy głodny rozumie sytego?

Niech każdy będzie mądry w swojej mądrości postrzegania i zdobywania, czego pragnie. Dla jednej osoby będzie to góra złota, dla drugiej kwiat polny i w nim spokój... A dla mnie najważniejsza jest istota miłości – tak, ona płochliwa jak motyl, drżąca każdego dnia. Inną sukienkę ubiera, gdy do słońca uśmiech posyła. Pieszczoty z duszy do serca trafią, dopłyną...

Moja mądrość – ważne, że jest moją skrzydlatą nadzieją. Lekka ta wiara we mnie... A czy dla kogoś to akurat „moje – nie moje” będzie słodkim spełnieniem? To czas pokaże – on jak nikt inny zweryfikuje wszystko – te góry złota mozolnie zbudowane i polny kwiat tańczący z wiatrem, w jedno przemijanie skryje i nawet moją miłość kamieniem przykryje, lecz to nie szkodzi. Ważne, że jestem teraz i czuję, że jest moja – tu po kątach szukana i znaleziona na łąkach z przekory siły woli istnienia. Lecz niestety, przykro mi bardzo, nie może być waszą, gdyż te motyle są łowione na miarę oddechów westchnień indywidualnych postrzegań piękna, w szczęśliwości.

Niech każdy sobie będzie mądry w swojej mądrości z po myśl ności przekraczane.

Pewne granice po prostu stają się normalnością, więc ja sobie płynę i brzegu nie chcę już nigdy. Dla mnie najważniejsza jest istota miłości – taka ona jest cicha w swej postaci. To niczyja strażniczka godności, z dobra wypływa w dobro i nie zaprzeczę jej wcale, że z lśnienia do olśnienia dopływa.

Książka powstała dla Was i jest jak łódź. Na wezbranym morzu dni sobie dryfuje, lecz pamiętajcie, że wiosła odczuć to Wy. Jesteście tym sterem i trzymam za was kciuki, byście dopłynęli w to samo miejsce, gdzie ja dziś jestem”.

Nic dodać, nic ująć, tylko książkę przeczytać!

Christian Nowak

Poczuła potężny ścisk.

— Niewygodnie tu… Tak jakoś ciasno… Gdzie ja jestem? – rzekła myślą sama do siebie.

Ostrożnie otwierając oczy, dojrzała świat – kolor magii istnienia.

— Już wiem, jestem tu dzięki mamie i tacie. Dzięki ich miłości lub dzięki chwili zapomnienia. To tu piekło i niebo. To tu dzień i noc. To tu będą moje wybory… Jestem, a więc muszę ruszyć w drogę z latarnią czasu w dłoniach… Ile go mam? Sama nie wiem i tego akurat nikt nie wie… Jedno jest pewne: człowiek się rodzi i jest jak biała kartka. Zapis tej kartki zaczyna tworzyć jego otoczenie: dom rodzinny, szkoła, religia. System stworzony przez ludzi, niby dla wspólnego dobra… Jednak schemat zasad bywa klatką dla motyla duszy…

Przeciągając się leniwie, pomyślała:

— To ja mam ciało i takt oddechu, a w nim czasu plan!

Z wiarą ruszyła przed siebie, by poszukać miłości… Poszukać sensu w istnieniu…

Od zawsze czuła się inna niż otaczający ją ludzie. Miała potężne poczucie własnej indywidualności – wiedziała, że skoro już tu jest, to na pewno w jakimś celu. Że to się dzieje po coś – to jej bycie w bycie…

Dom rodzinny, mama, tata, siostry… Wychowanie – nikt nie powiedział, że będzie łatwo.

W domu się nie przelewało. Trzeba było jakoś sobie radzić. Już jako dziecko sama musiała zapracować na przyjemności – cukierki i książki – które chciała kupić. Do pracy szła z radością, gdyż wiedziała, że później czeka na nią kolejna książka – baśń wspaniała, niespodzianka.

Złożone z liter wyrazy składała w zdania. Wtedy bez żalu znikała na chwilę. Chaos ten – ponure otoczenie – zostawiała. Odwiedzając światy fantazji i bajek, mogła być kimś innym. Nie liczyła czasu, płynęła myślą, zwiedzając różne krainy.

Była jak Alicja w Krainie Czarów – z żalem wracała na tę stronę lustra. Nigdy nie pasowała do schematów prozy życia… Tak jej ciasno, duszno – w tych ramach ciągle było czegoś brak. Nieustannie towarzyszył jej dreszcz tęsknot… za czymś. Niby tu ciałem, tak należącym do ziemi, przyciąganie czuła. Lecz od zawsze wolała grawitację myśli.

Kochała szukać, pytać: dlaczego? By wiedzieć więcej, coraz więcej poznawać.

Wiedziała, że póki czas jej sprzyja, póki jest – może gonić wiatr rozczochranych myśli. Musi jakoś poskładać puzzle dat w całość: własny zapis, zwany księgą życia.

Szkoła, czyli społeczne poznanie świata poprzez doświadczenia z rówieśnikami i gronem pedagogicznym… Można śmiało rzec, że każda szkoła ma dwa oblicza. Ona raczej źle wspominała okres edukacji. Wrzucona w ramy systemu operacyjnego, zwanego nauką, prowadzonego według przestarzałych szablonów i wzorów – po prostu się nudziła. Odpływała w marzenia, gdy nauczyciel zaczynał mówić schematycznie. Jakoś nie wiadomo skąd wiedziała, że to i tak jej się nie przyda w prawdziwym życiu.

Wtedy zaczynała grać sobie własną melodię. Płynęła myślą daleko – bardzo daleko – poza klasy i szkolne mury. Nieraz, gdy nauczyciel wyrwał ją z tego zamyślenia do odpowiedzi, nie wiedziała, o co chodzi, więc jej odzew był nie na temat. Kończyło się to uwagą lub pałą do dziennika. A co się działo w domu, to prawie każdy wie – lanto murowane, bezdyskusyjnie.

Najgorsza była pani ortografia, koszmar po prostu, zmora nie z tego świata. Prześladowała ją cały okres szkolny – strach przed dyktandem, oczekiwanie na ocenę, gdyż tak naprawdę sama nie wiedziała, co tam zmalowała. Zdarzały się takie byki, których ludzkość jeszcze nie widziała. Finał był przeważnie taki sam – ocena niedostateczna lub ledwie mierna.

Niewielu jest nauczycieli z powołania, którzy patrzą na dziecko jak na motyla. Motyl już z natury jest piękny, bardzo dobry i wyjątkowy, lecz ciągle drży, boi się otoczenia. Lęka się faktu, ocen innych.

Wiele zależy od nauczycieli. By być przykładem w czynach, chcąc wykonywać ten zawód, pełen trudu i poświęceń w zachowaniu etyki wychowawczej, muszą sobie zadać podstawowe pytania: Czy jestem w tej szkole dla dziecka? A może jestem tu dla zer na koncie bankowym? Czy jestem w tej szkole dla dania dobrego przykładu? A może jestem tu siewcą strachu?

Wrzucona w ten świat oczu, kochający ideały widzianego piękna. Jak tu żyć? Nieraz pytała, dlaczego akurat ją natura nie obdarzyła urodą ciała. Dała piegi, odstające uszy – po prostu takie sobie brzydkie kaczątko. Opinia dzieci – kierowana w jej stronę gorycz słowa… Piegus, plastuś – nieraz słyszała:

— Ty paskudo!

Milczała, nie mówiła nic, bo i po co? Przecież miała lustro i widziała się w nim. No to jak mogła zaprzeczyć tym faktom?

I faktem jest to, że zawsze była przy niej jedna przyjaciółka. Nie opuszczała jej nawet na krok – jej bliźniacza siostra. Gdy łzy płynęły po policzku, ból pierś rozrywał, żalu woń oplatała ciało – chcąc udusić – pojawiała się piękna koleżanka, siostra, nadzieja, dając jej światło wiary. Niemy dotyk słów, nie wiadomo skąd… Zjawiała się jak elf kwiatowy, przynosiła nektar, balsam dla duszy.

— Dasz radę! Na pewno sobie poradzisz! – wołała. – Wstań i ruszaj dalej, bo kto, jak nie ty? Jeszcze tyle lekcji przed tobą, tyle dróg czeka, tyle zakrętów… Losu nie oszukasz, bo nie znasz kart, którymi gra czas. Masz wybór: możesz budować tu dobrostan lub dobrobyt.

Uciszyła drżenia motyla duszy i poszła za horyzont po nowe, to nieznane. Nieważne, że w jednych spodniach i jednej bluzce. Jej rodziców nie było stać na więcej. Ojciec, pracownik fizyczny, ciężko tyrał na rodzinę. Ciągnął dwa etaty, tak z pracy do pracy mijało mu życie. Najważniejsze, że starczyło na chleb i smarowidło – nie szli spać głodni. Wtedy – na święta – pomarańcze jakoś bardziej pachniały i intensywniej smakowały. Matka, namaszczona brzemieniem choroby, sfrustrowana życiem, często próbowała krzykiem uciszyć fakty strachu beznadziei.

Na pewno chcieli dla niej jak najlepiej, bez wątpienia… Chcieli w przyszłości być z niej dumni.

Pomyślała:

— Przecież dali mi życie, a w nim możliwości.

Myśli, skrzydła, słowa, czyny – potęgą istnienia. Wiedziała, że najważniejsze w życiu jest zachowanie godności – za żadne skarby świata jej nie sprzedać… Moralność człowieka bardzo często jest wystawiana na próbę. Zło kusi, kłamstwa – niczym wąż – oplatają krętactwo. Życie wymaga ciągłej kontroli. Emocje niejednemu potrafią odebrać rozum w czynach.

Nieważne, ile razy człowiek upada. Ważne, że wstaje. Z kamieni rzucanych w jego stronę ma się nauczyć budować most potrzebny do przejścia na drugą stronę. Ona to potrafiła, właśnie tam zawsze mogła uciec od ludzkich kumulacji ocen, zniknąć, gdy miała dość złej energii, krzyków rzucanych w jej kierunku, form rozkazów.

Biegła do lasu, swojego azylu. Uwielbiała naturę. Czuła ją bardzo wymownie. Rozumiała język drzew i zwierząt. Ani trochę się nie bała… Miała tam zbudowany szałas z gałęzi – taki ciasny, ale własny domek na polanie z mchu, tuż koło paproci.

Rosło też tam drzewo z dziuplą. Właśnie w niej miała ukryte swoje skarby. Kilka ususzonych kwiatków, kamyków, patyków i piór ptaków – tych od niechcenia zgubionych w locie. Zbierała je na spacerze i w myślach tworzyła ich historię… Każde było inne, miało swój własny, niepowtarzalny urok. Różne – białe i czarne, a także dwukolorowe. Zdarzały się i wielokolorowe – te w locie na pewno zahaczyły o kawałek tęczy, zabierając ze sobą mały promyk jej barw… Używała ich do największego swojego skarbu. Służyły jako zakładki do książek ukrytych w jej sejfie. Bardzo o nie drżała, aby nie dostały się w niepowołane ręce.

Jej skarby… Może dla kogoś takie tam byle co, lecz dla niej były tak ważne… Niby takie małe, a dawały tyle radości.

Trzymając w ręku baśń, gładząc jej okładkę, wiedziała, że za chwilę otworzy bramy raju. Cena tej przyjemności była spora – pięć dni pracy w polu. Do tego należało jeszcze dodać podjęcie wyboru: słodycze dla ciała czy pokarm dla duszy – co będzie lepsze? Pytała nieraz samą siebie, który wilk w niej jest bardziej głodny: rozumu, ciała i żołądka czy serca, umysłu i duszy? Bardzo ciężko jest pogodzić jedno i drugie, nakarmić tak dla świętego spokoju. Chciała jakoś uciszyć ten ciągły, będący w niej chaos.

Znalazła sprytne rozwiązanie, by wilk był syty i owca cała. Kupowała garść landrynek. Były najtańsze, a bardzo wydajne.

W momencie czytania tytułu bajki zawsze wkładała do ust landrynkę. Skrupulatnie tego pilnowała. Jedno opowiadanie równało się jednemu cukierkowi. Wreszcie mogła popłynąć tam, właśnie tam, w świat liter, wyrazów, zdań. Czekały na nią w ciszy, poukładane. Żadna baśń nie krzyczała, że jest piękniejsza, mądrzejsza, że chciałaby być pierwsza. Spokojnie, bez ALE wiedziały, że na każdą z nich przyjdzie kolej. W odpowiednim czasie i miejscu stworzą całość melodii płynącej z umysłu – z głowy, rozumnych myśli.

W spojrzeniu oczu głębia przestrzeni liter.

Przeglądając się w lustrze duszy, nadawała taktowi serca dźwięk zdań fantazji, obrazów krainę. To był jej świat i tylko jego w tym momencie była twórcą.

Bez żalu zostawiła prozaiczną rzeczywistość, której celem była podróż ciała z punktu A do punktu B: śniadanie, szkoła, obiad, sprzątanie, kolacja, sen… Kolejny ranek i prawie to samo – koszmar w kajdanach… Więzień czasu w labiryncie dróg bez drogowskazów.

Zawsze czuła się jak w klatce. To ciało jej nie pasowało – było stąd, a ona nie. Nieraz myślała, że jest tu przez pomyłkę… Ktoś tam się pomylił, dając bilet w dłoń na stację docelową, zwaną ziemią. Więc znalazła sobie bramę do raju, fantazji świat myśli – wiedziała, że nie mają granic… Po własnemu uplecione wianki z marzeń.

Drżąc gdzieś tam, czekała na fakt spełnienia...

Takie sekrety – tylko jej, skarby nie z tego świata…

Zawsze pragnęła magii, tak bardzo wierzyła, że jest w każdym człowieku. Patrzyła, by zobaczyć – bardzo dokładnie obserwowała. Słuchała, by usłyszeć każdy szept. Bardzo delikatnie dotykała motyli szczęścia, by nie spłoszyć tak ulotnych chwil uśmiechu.

Mówiła niewiele. Wiedziała, że ważniejszy jest czyn. W tym świecie jest wiele słów rzucanych na wiatr i pustych obietnic. Oplatają ciała jak bluszcz, dając nadzieję na coś więcej, a zostaje po nich tylko chichot zołzy naiwności, w szepcie:

— Głupia ty, oj głupia.

Wiedziała, że świat potrzebuje konkretnych wyborów. TAK znaczy TAK; NIE znaczy NIE – bez MOŻE.

Z całych sił wierzyła, że dobro zawsze jest w stanie pokonać zło. Tak jak w bajkach – miłość może przenosić góry… Tak tu w realu wyczekiwała takich sytuacji, przeniesienia okruchów z magii w chleb powszedni. Pragnęła spojrzeń bez pogardy, zawiści i chciwości. Bez ciągłego pożądania, krzyku ego. Pokornie wierzyła, że spotka na swojej drodze ludzi dobrej woli. Szukała myśli słów w czynach na polach ziemi, zdrowego ziarna.

— Gdzie? Boże, wskaż tę dobrą drogę! Gdzie?!

Miała już dość pustych plew życia. Ta gra jest jak totolotek. Wiedziała o tym już jako dziesięciolatka. Fizycznie jeszcze dziecko, lecz umysł miała bardzo rozwinięty.

Nieraz pytała siebie: Czy to ona, czy nie ona? Skąd pochodzi świadomość? Skąd się po prostu coś wie?

Bezdyskusyjna racja, to dar z ciszy – mądrość. Ona wiedziała, że z ciszy pochodzi i do niej zmierza. Uwielbiała być sama ze sobą – tak bezmyślnie zawieszona na krawędzi bezczasu – być sobie tej sekundy pauzą, pomiędzy światami. Siebie widziała bardziej w sobie. Czuła całość energii, istnienia bytu w bycie… Piękno w pięknie, ubrane w ciało.

— To ja jestem kluczem do wszystkiego najlepszego!

Już wiedziała, że zmianę należy zacząć od siebie. Zrozumiała, że całego świata nie zmieni, bo świat jaki był, to jest – a jaki jest, to i będzie. Tylko w człowieku, tu i teraz czas zmian. Czas uczy pokory poprzez doświadczenia. Wiedziała, że coś daje i coś zabiera. Losu kart nikt nie zna. Każdy goni czas, lecz to nie tak, bo tak naprawdę to on goni nas. Wszechobecny pan i władca – jeszcze nikt z nim nie wygrał.

Pomyślała:

— Jestem tu, właśnie w tym miejscu. Wczoraj to już historia, a jutro jeszcze tajemnica, więc tutaj mam podziwiać cud życia. Dzień przygód, zdarzeń i noc w odpoczynku. Tylko tu, na ziemi, mam okazję poznać, jak to jest nocą umierać tak sobie na próbę, by o poranku znów tak sobie zmartwychwstawać.

W kole czasu emocje duszy wirują jak na karuzeli.

Dotykają strumienia wody, żyjącej nadziei – pani tego świata… Nadzieja nieraz jej pomogła.

Mała dziewczynka, lecz w tym momencie życia miała za sobą bardzo wiele doświadczeń – bolesnych chwil, rozczarowań i smutków… Gdy Judasz wydał ją za garść cukierków, zdradził. Ile to razy poczuła fizycznie na plecach dotyk kabla… Tylko ona sama wie, co przeżywała w danej chwili… Gdy kabel dotykał ciało, roznosząc piekący ból… Diabelski na ziemi dotyk płomieni, z mroku, świst gonił świst krzyku, na peron łez przystań duszy, milcząco zakryta twarz drżeniem motyla. Strach w bezdechu zawieszony na chwilę – myśli, żal rozrywały duszę ciągiem szeptów:

— Dlaczego? Dlaczego?!

To człowiek człowiekowi potrafi zgotować tu piekło. Jeden drugiego w smole nienawiści utopić może – tak dla zasady. Z własnej woli chcą pokazać, kto tu rządzi, obedrzeć ze skóry i porzucić w kącie.

Drżeń ust motyla duszy nikt nie słyszy – tylko ona. Jak anioł stróż zjawia się potężna moc nadziei – zawsze umiera ostatnia. Za każdym razem poda dłoń leżącemu w bagnie niemocy. I nigdy, przenigdy nie pyta: dlaczego? Nadzieja nigdy nie mówi – cicho i spokojnie dotyka. Zawsze jest ten szczery dotyk, skryty pod łzami, wyłania się z wody. Światło, które daje promyk wybaczenia, odmienne spojrzenie na fakt zła. Daje wiarę na jutro, wiarę w drugiego człowieka.

Szukaj dalej, szukaj, aż znajdziesz…

Wskazuje obraz, gdzie Boga tchnienie miłości.

Zawsze coś się dzieje po coś, doświadczeń nigdy nie będzie za wiele. Lekcje życia trzeba odrobić, by dobrze to zrobić, trzeba poczuć. Trzeba głęboko poczuć motyle drżenia, ukołysać chaos i strach poskromić – na krawędzi stanąć. Bez obaw podać dłoń, z wiarą w spojrzeniu, nadzieją. Nie lękać się życia – być tym życiem. Siewcą dobrej myśli i słowa w czynach.

— Myślę, więc jestem. Mówię, więc i czynię. Co posieję, to i zbiorę bez pretensji do nikogo.

Wybór czynu równa się konserwacji wyboru. Nie spychając win na Boga lub diabła, decyzje z twarzą przyjąć, aby były dobre, trzy razy pomyśleć. Nigdy, przenigdy nie działać po złych myślach – emocje ogłupiają, są jak syk węża dający złudną rację. Prawda jest jedną prawdą – to w człowieku piekło i raj… Chciwość, złość, nienawiść – lecz i nadzieja, wiara, miłość. W jednym ciele takiego chaosu dwa światy. Motyla czasu waga drżeń pragnie równowagi…

Wiedziała, jakoś od zawsze wiedziała, co w życiu ważne. Nie wiadomo skąd czuła, że Bóg i anioły są z nią. Wyczuwała ich obecność bardzo wyraźnie, bez spojrzenia. Wiedziała, że są w dobrej i złej godzinie. Może to przez czytanie baśni, wchodzenie w tamten świat, była bardziej otwarta na magię, na to, co niewidoczne dla oczu? Jakimś cudem udało się jej otworzyć oko duszy. Spojrzenie bez oceny – w euforii zrozumienia, zapachu, spokoju w oddechu, drżeniu w takcie bezsłownego ukołysania wątpliwości.

Ona wiedziała, gdzie Bóg: tam, gdzie nie sięga wzrok. Drżeniem jest życie na skrzydłach motyla. Sama do tego doszła! Sama to znalazła i zrozumiała!

W jej domu rodzinnym – bardzo zdyscyplinowanym – wpojono jej szacunek do drugiego człowieka. Nie było tam miejsca na chamstwo – zabijali w zarodku tego karalucha grzechu. Rodzice nie musieli nawet używać do tego celu religii – nie straszyli Bogiem. Święta – tak owszem – były obchodzone, lecz raczej jako tradycja. W kwestii chodzenia do kościoła dali jej wolną rękę.

— Chcesz? To idź. Nie, to nie. Twoja wola. Chcesz spotkać Boga? To sobie go poszukaj. Żyjesz, więc próbuj. Może jest tu, a może tam… Głupcem był ten, kto powiedział, że będzie łatwo. W tym świata zakłamaniu znaleźć Boga to cud. Po prostu cud nad cudem, znaleźć siebie.

Poszła spróbować. Poszła poszukać. Stanęła w drzwiach wejściowych do katedry. Spojrzała – ogrom budowli ją przytłoczył. Wielkie gotyckie sklepienia i ołtarz złoty. Już na dzień dobry poczuła się maleńka. Biorąc pod uwagę przepych – ona była jak żebrak.

Nieśmiało stawiając stopę w domu Bożym, znalazła wolne miejsce w rzędzie ławek i usiadła. Wokół niej już wszystkie miejsca były zajęte przez inne osoby. Ludzie z pochylonymi głowami skupieni nad myślą, ich usta szeptały treść, schematyczne modlitwy.

— Co jest? – krzyknęła myślą sama do siebie.

Poczuła energię, unoszącą się wokół niej – dziwną woń, bardzo niezrozumiały zapach. Szybko zaczęła analizę myślą:

— Co to może być?

Nie pasowało to do żadnych znanych jej zapachów.

Jej kontemplację przerwało uderzenie dzwonów. Oznajmiły przybycie Pana.

Tłum ludzi stanął na baczność i w tej samej chwili jeszcze bardziej poczuła ten zapach – był jak uderzenie pioruna. Zaczęła odbierać go już nie jako zapach, lecz raczej jako smród. W tym momencie, w jej głowie, rozum krzyczał: UCIEKAJ! Lecz jej dusza tylko delikatnie drżała, po cichu szukała odpowiedzi. Jej indywidualność nie pozwalała na ucieczkę. Jej upartość nie pozwalała zostawić pytania bez odpowiedzi.

Szukajcie, aż znajdziecie…

Siedząc tak w bezruchu, ogarnął ją strach. Powoli oplatał jak wąż boa. Nim się obejrzała i w sobie poczuła ten smród. I wiedziała – już wiedziała… Strach tu jest – kumulacja ludzkiego lęku… Przed piekłem, przed kotłem smoły, przed mrokiem.

Jeszcze raz popatrzyła na twarze i smutne oczy osób wracających od strony ołtarza. Właśnie tam – drżąc i klęcząc – ich usta przyjęły ciało Chrystusa. Ogarnął ją smutek, bo wiedziała – już wiedziała. Niewielu wśród nich było czystego serca… Skorej dłoni do pomocy, bez oceny. Na dzień dobry serdeczny uśmiech – szczery – nie tylko od święta i nie za bilet do raju, jak Chrystus tak po prostu za nic, bezwarunkowo.

Wiedziała, kto jest kim. W oczach widać wszystko… Zastraszeni przyjęli Boga…

Oszołomiona, całą sytuacją trochę zniesmaczona, nie mogła się pozbierać, ogarnąć tego jakoś w słowa. Tak, słowa, a gdzie czyny?

— Przekażcie sobie znak pokoju!

Ten przykaz słyszał każdy z nich, lecz ją nurtowało pytanie: Czy każdy go poczuł?

By pokornie móc skryć w sercu wskazówkę tak cenną, mapę – w którą stronę.

Poczuła na plecach dreszcz – trochę przemarzła. Grube mury świątyni nie pozwalały się ogrzać. Słońce nie miało szans się przebić przez tę skorupę… Kamień to kamień – nawet nie ma prawa głosu. Pomyślała:

— Ja idę dalej, bez ALE, szukać…

Dotarła na polanę. Uwielbiała cud natury. Kładła się na mchu, by poczuć puls ziemi i byt. Obserwować korony drzew, liście – i w nich ten wiatru taniec. Szept szelestu zabierał ją w objęcia przytulenia. Patrząc na niebo, podziwiała chmury – toczyły się powoli, leniwie, lecz w takt – bardzo harmonijnie. Pomyślała:

— Jak tu jest pięknie… Jaki tu porządek… Nikt się nie rozpycha, nie krzyczy, milczą usta… Słychać, jak dusza zaczyna nucić melodię odprężenia. Tego tak bardzo potrzebuje świat, uniesienia duszy z trelem skowronka, tak popłynąć.

Jej przychodziło to z wielką łatwością. Potrafiła wkleić się w całość tej energii. Leżała cicho w bezruchu, drżąc, by nie spłoszyć tej chwili spokoju – zatrzymać jakoś, jak najdłużej, słońce dające tak żywe obrazy na rozkwit. Szansę czuła w danej chwili, tak jak frunie motyl. Dotykała myśli skrzydłem, w koronach drzew odwiedzała ptasie gniazda. Czuła potęgę twórcy tego wszystkiego – Alfę i Omegę. Dłoń – bezpieczną tarczę wiary, że jest w tym sens.

Drżenie źdźbła trawy ma swój wdech i wydech. Każde istnienie jest po coś, dane tej ziemi i niebu. Moje dzieci, twoje dzieci – równa się nasze dzieci. I czy to się komuś podoba, czy nie, ten świat za chwilę, dla chwili i na chwilę, będzie należał do nich. W ruchu sekund na tarczy zegara poczują siłę dat. Ona jakąś datą urodzona, w ciągu cyfr ziemi.

Osoba fizyczna, w spojrzeniu, próbowała złożyć w całość siebie, odnaleźć w takcie oddechów szum wody. Czuła maleńkość swojego ciała, więc zaakceptowała te piegi i za duże uszy. Nie wstydziła się już opinii innych, spojrzeń i głupich uśmiechów kierowanych w jej stronę. Tak – z początku płakała. Nieraz płakała, lecz wiedziała i znała powiedzenie, szeptu duszy moc, nigdy nie mów nigdy. Szeptu do ciała czasu – nigdy nie mów zawsze. Dla niej większym wstydem byłyby pusty umysł i bezmyślność.

Wiedziała, że na poziomie świadomości jest wszystko. Tam można bardzo dużo tworzyć – z drżeń kwantów, w całość mozaikę złożyć.

– Myślę, więc jestem. Jestem tą myślą w myśli. Tworzę słów wir. Puszczam w świat żywy czynów obraz, biegnie w dal, muzyka gra na pięciolinii dłoni, z palców takt w takt czasu. Klucz wiolinowy spina nutami myśli w całość.

Tyle w niej było drgań ciszy. Była tonem bliżej, tak coraz bliżej każdego dnia. Coraz większy szacunek do niej miała. Nie – nie strach, bo już wiedziała… Już wiedziała, że znalazła dom Ojca, w przytuleniu wieczny sen. Po drugiej stronie lustra czeka spokój. Bezwarunkowa miłość przywita, w spojrzeniu, już bez ALE. Szept zapyta:

— I jak ci było w raju? Pod tym nieboskłonem, co takiego posiałeś i zbudowałeś? Myśli po własnemu, wybór słów i czynu był twój? Dobrobyt dla ciała czy dobrostan dla duszy?

W czasie jest tyle szans, chwil dla wzrostu pokory. By móc spojrzeć z dumą w każde drżenie i śmiało krzyknąć, że było warto! I tak warto jest żyć. Zbudować siebie, swoje JA, bez maski. Odnaleźć w tym chaosie nektar, spokój. Na scenie ziemi zachować własną indywidualność.

Motyli – kolor magii, istnienia cud, takt dany tak. Piękno w pięknie. Miłość jest wokół – w burzy i w tęczy. Ciepło słońca, dotyk rozmyślań wymowny. Trzeba szukać, trzeba marzyć i śnić. Wyjść z kokonu – poczuć skrzydła motyla, szczęścia w uśmiechu – jak najwięcej zebrać tych drżeń w takcie.

— Jestem tu. Jestem ciała świątynią, w której zechciał zamieszkać Pan. Ten, który ukołysze do snu.

Ojciec otworzy księgę, przeczyta bajkę na dobranoc, historię prawdziwą – baśń o dziewczynce motylu, która z drżeń łez usłyszała szepty wody żywej, w niej był drgań takt. Woli tyle, sił, by znaleźć ten kawałek magii – ziarno prawdy, tu, na ziemi, posiać kwiat wiary.

Piegowata twarz (ciała) zmusiła ją do szukania obrazu duszy, JA i jej drżenia. Słyszała, dzięki odstającym uszom, w sobie – siebie, by móc śmiało powiedzieć:

— Kocham! Tak, kocham bliźniego swego jak siebie samego.

Stworzyła raj na ruinach zakłamanej ziemi. Nowe spojrzenie, nowe słowa piosenki. Tak sobie oszukała – nadzieją i głęboką wiarą – diabelski czas ego. Dziś już wie i nuci drżenie motyla MIŁOŚCI…

Ojcze mój

który jesteś tu (nadzieją)

święte imię Twoje (wiara)

jest Królestwo Twoje (miłością)

jest wolą Twoją (magia)

jak w niebie tak i na ziemi (baśnie)

i odpuszczasz mi winy

tak jak ja odpuszczam

swoim winowajcom (pokornie)

chleba powsze dni ego

dajesz mi dzisiaj (czas)

i nie wodzisz na pokuszenie

ale zbawiasz ode złego (miłością)

już bez strachu

w pokłonie i z szacunkiem

dziękuję ci za świadomość miłości ślad

zrodzone kwiecie tej ziemi dziecię

wodą życia miłości podlewane

kolorem tęczy nadziei stworzone pachnące burzą

wichru przeżyć

Boga ręką posiane świata łąki kolorowe

różnorodność istnienia

oddechów przeżyć wzór

piękna bukietu zapachu miłości

słońca łąka kwiecista

to Boża iskra ziemi księgi

pole zboża i kwiat chabrowy

myśli pięknych całe

księgi wiatr od lat dotyka dróg

i pomyli kierunki nieraz

rozczochrane siwe włosy poplączą prawdy dat

sieje takt sekundy czas dla wzrostu tych minut

a burza tylko osusza chmury tak po horyzont w oddechu

dar kołysze spokój

życia piękna całe księgi jak chabrowa sukienka mi się marzy

bukietem kwiatów pachnąca z błękitu niebios utkana

ciepła jak promienie słońca

wspaniale bym w niej wyglądała

zwiewnie jak wietrzyk lipcowy

idąc zapach zniewalający roztaczała

i odbicie skrawka nieba w oczach

podziwu zachwytu przez chwilę

zanim zwiędnie

przeminie

jak chabrową sukienkę zdobyć

koloru błękitu ciepłą i pachnącą jak wietrzyk lipcowy

zwiewna lecz nie znikająca

dobre wspomnienie zostawiającą

kim czym jestem myślą z tej myśli

wymyślam w sobie siebie i z nudy

wyrysowałam ciebie

a może to z pragnienia

powstałeś jak feniks z popiołów

westchnienia myśli dla słów w tej myśli

ja szkicem i ty moim odbiciem

kim jesteśmy

czym

nieznani innym niewypowiedziani

może wcale nas nie ma w bezmyślnym jawy obrazie snów

gdy braknie koloru pozostanie gładkość

bladość gdzie trwałość wieczna zanurzona w myśli

dla po myśl ności

kim ty czym ja w pryzmacie

czy to z powinności wymyślamy siebie

a może z nudy upartości linii wieczności kreski

uznaniem za prawdę jesteśmy prawdą i to wcale nie

jedyną w wielości myśli popiołów afirmacją kreacją

kim

kim czym naprawdę jestem

myślę że jestem

myślę że mam

myślę i trwam

myślę że żyję

myślą w tej myśli

myślą trwam więc jestem

chaosu myśli czasem ciała myśli

maską z wiarą myśli

trwam nadzieją

żywej myśli szelest miłości myślą w tej myśli

potęgą w ciele jestem ten głaz idzie szuka siebie

mój czas to co moje to ta chwila

tego czasu co przemija

tu i teraz w tym momencie

jestem

czuję

mam

trwam

już za chwilę przeminie

tu i teraz

i będzie

było

mój czas zaklęty w było

teraz będzie

więc gdzie jestem w tym momencie

tu i teraz

najważniejsze chwila sekunda

moja w strofy uchwycona

i ile zapamięta ze snu zachłanność

myśli tu rozczochranych słów

z ust rzuconych na wiatr

ile zapamięta z obrazu pragnień westchnień

tu zawstydzonych drżeń z serca spojrzenia w dal

ile zapamięta z gwiazd mlekiem płynącej tu ciszy szelestów

ten z łzy oddech w sekrecie

ile zapamięta z dłoni dotyków przytulnych

tu szczęścia zapachów z taktu gestów w smaku

ile zapamięta z jawy krzykliwych przestrzeni

tu ozdoby włosów srebrnych z pajęczyny kresek na twarzy

pogoda ducha radość istnienia przeżyć

być uśmiechem

w szarym zwykłym dniu słot wróć do ducha figli i psoty

to najlepsze lekarstwo na kłopoty

przegoni ciemne chmury dodając życiu ochoty

smutku porażką jest igraszka

ludzi pogodę ducha budzi

czaruje uśmiechem na twarzy skierowanej w stronę marzeń

zapomina o szarości dnia codzienności

radość małych przeżyć zapisana w duszy słoneczną pogodą ducha

niestraszna jej plucha

jest jak ptak radości na skrzydłach śmiechu leci

ciepłym światłem życie oświeci

ciiiiiszą

spokoju trzeba

to właśnie skrawek nieba

w skrzydłach się zanurzyć

poczuć delikatność duszy

myśli złotej co szepcze do ucha

zrozumieć siebie

posłuchać co powie

cisza sekretnym mówi językiem ciszy

bezgłośnie cicho szeptem

zamilcz

poczuj

słuchaj

z ciebie przysiadło szczęście na rzęsie

zapytało życie

czego szukasz

jak to mnie

tak właśnie gubisz w szukaniu

sam nie wiesz co chcesz a to nieważne

ważniejszym jest wiedzieć czego się nie chce

przysiadła radość na ustach

zapytała duszę

czego pragniesz

jak to siebie

tak właśnie zapominasz w szukaniu

spójrz na nią tak jak ona patrzy na ciebie

a ujrzysz Boga

pomilcz tak jak ona milczy

a zrozumiesz ciszy istotę

przysiadła miłość na rzęsie

zapytała los

czego chcesz

jak to mnie

tak właśnie gubisz w szukaniu

sama nie wie czego oczekuję

a to nieistotne

istotniejszym jest wiedzieć czego się nie oczekuje

przysiadło odbicie na dłoni

zapytało czas

czego szukasz

jak to siebie

tak właśnie zapominasz w szukaniu

gdy przytulam promienie słońca

tańczące na mej twarzy niewidzialne oddechy

w zadumie demony i anioły dyskutują

cudnie

jak zawsze jeden i drugi ma jakąś własną rację

i nim powiem tak lub nie

potrwam w tym bezruchu jeszcze trochę

i tak wszystko nie będzie

moje tylko parę zdań wydartych czerni dla chwil dźwięku

przytulam pędzący wiatr

ten który w mych włosach znajduje przystań

szepcze coś w swoim języku

pomrukuje gdzie był i jak tam było

stwierdza że podobnie jest wszędzie

i nie powiem że żałuję tego stanu w pół spojrzeniu

tu jeszcze trochę ten kawałek szuka całości

z filmowej baśni skradzionych bieli czułości

dla wieczności przytulam mokrych

deszczu kropli echo w duszy tańczy

ich smak gorzko-słodki min dialog wartości z kwaśną ceną

jak zawsze jeden i drugi ma jakąś własną rację

mowa deszczu

tańczą krople z nieba i ja w tym szumie próbuję odgadnąć

czy coś mówią

deszcz zrozumieć

jaki ma dla mnie list polecony z niebios szept

dzwoni w rynnie kroplą

daje znak że jest tu i teraz kropla do kropli

tworzy całość energii istnienia jej wdech i wydech

w chwili te skryte drżenia ukołysze

ona tak w sobie jest miłością

bezimienny płacz z nieba spalonej od słońca ziemi

przynosi tak ukojenie

tańczy kropla wody z nieba nie krzyczy tylko tak pokornie

byciem tworzy rzekę dla życia

kropli bal

z biegiem dni z biegiem lat odnajdziesz muzykę

pośród kwiatów łąk dźwięki traw

zrozumiesz natury sens te grzmotu z burzy błyski

i te z pewności wichru pląsy

mowę z nieba deszczu język bez ust ta muzyka

tylko trawy wiedzą gdzie marzenia się rodzą z tlenu

ochy i achy z duszy oddechy

skryte tam gdzie tataraki tylko trawy wiedzą

gdzie marzenia się spełniają

świerszcze na skrzydłach letnią porą sobie tak grają

bez nut wspaniałe z drżeń rosy symfonie

beztroski lot ptaków taki bez map

za horyzont wysyła pęd

wolności w skrzydłach kroplą

unosi do nieba szept wie gdzie iść ma serce z echa

dzwon podpowiedzi jak

zatrzymać ten czasu zapach balu w rękach woń

sekund takt szuka minuty

głód świadomy

wartości w każdym spojrzeniu

rozkwit równowagi dla spokoju

tu z biegiem dni z biegiem lat

odnajdziesz muzykę pośród łąk kwiatów dźwięki traw

grawitacja myśli dłonią zakryła maska pożądania

otworzyła szeroko oczy i poczuła

ogień duszy z serca przemówił

niczego nie ukrywaj prawdą jesteś szczerą otwartą

można polegać na twoim słowie

i bądź taka sama jak wczoraj

dawaj siebie a będziesz otrzymywać

to czego zapragniesz w uśmiechu

trzeba być sobą i taką pozostać

pozytywnej myśli duszy grawitacją

słowem czynem gorącego serca

nie nie

to nie tak jak myślisz ciało i dusza teraz drogi ma różne

odgadnąć czyjeś sekrety wcale nie jest proste

trzeba przebić się przez chmury by dotknąć czyjejś duszy

nie nie

to nie tak jak mówisz ciało ma słowa i duszę milczącą

zrozumieć czyjeś pragnienia wcale nie jest łatwo

trzeba pokonać siebie sensu poukładać co ważne

by poczuć woń czyjegoś serca

nie nie

to nie tak jak czynisz ciała dobrobyt i z duszy dobrostan

złożyć w całość te marzenia wcale nie jest prosto

trzeba uważać by czegoś tu nie stracić

tak banalnie prozaicznie ducha oddechy szczęścia niebanalnie

ja dziś tylko o jutro proszę by

był krajobraz zdarzeń szum sytuacji danego dnia

do rozwiązania odpowiedzi

ja dziś tylko o szansę proszę tyle zabawy

w tym świecie na odkrycie czeka

jeszcze mnie w sobie zaskoczenia

ja dziś tylko o oddech proszę z myśli rozczochranych

magię jakoś obudzić cud pozbierać

te bezsłowne tak

ja dziś tylko o bycie proszę bo koniec tak nagle może

zaskoczyć ta oczywistość ziemska biegu do mety by spojrzeć

mów sobie tak wmawiaj może ci się uda zapomnieć

pomiędzy ziemią a niebem ja i ty tamte my śpi serca dzwon

śpiew westchnień gdzieś

pożegnane tak banalnie uczucie odłożone na półkę

zapomnienia udawane teraz

pocałunki zimne a w sercu spojrzeć prawdzie w oczy

tam klucz oczekiwań

mów sobie tak wmawiaj może się uda zapomnieć

pomiędzy ziemią a niebem ja i ty tamte my śpi serca

dzwon śpiew westchnień gdzieś

z miłości tak sobie zadrwił zakłamany tamten z mgły

dotyk rozumny nas pokonał wybór nie skrzywdzić nikogo

spojrzeć prawdzie w oczy tam klucz oczekiwań

mów sobie tak wmawiaj

może się uda zapomnieć pomiędzy ziemią a niebem

ja i ty tamte my śpi

serca dzwon śpiew westchnień gdzieś

szukasz ciągle szukasz tamtego mostu tak daleko

gdy przytłacza proza życia

na skrzydłach lecisz pamięci spojrzeć prawdzie w oczy

tam klucz oczekiwań

mów sobie tak wmawiaj może się uda zapomnieć

pomiędzy ziemią a niebem ja i ty tamte my śpi

serca dzwon śpiew westchnień gdzieś

drżenie przytulić chociaż na chwilę w marzeniach pobyć

gdy brak tchu warto uciec w tamte spojrzenia

pamięci spojrzeć prawdzie w oczy

tam klucz oczekiwań mów sobie tak

podejdź bliżej bo nie słyszę

z tego punktu widzenia co będzie w odniesieniu

spraw tak dalekich a jednocześnie tak bardzo bliskich nam

myśli nieprzeliczonych nikt nie zapisał słów cieni

znamion niewypowiedzianych

tysiąca szeptów małe gesty w westchnieniu skryte

nie a może tak jakoś

drogą jakąś na zawsze z dobra nakarmić

trzeba głodnych przekuć

wodospady milczenia w czyny przelać wiem trudne

to gdy dusza krzyczy tak a serce milczy

podkute wątpliwością drży zapytaniem

czy na pewno tego chcesz

wkroczyć w nieznane wysokie

loty bez skrzydeł z samą nadzieją czy

na pewno dasz radę pytam

będąc jestem czy przemijam w ciszy

odradza się zapomnienie bezustannie

bycie staje się czystym wspomnieniem

podejdź bliżej bo nie widzę z tego punktu słyszenia

co będzie w odniesieniu sekretów tak bliskich

a jednocześnie tak bardzo dalekich

nam spójrz podejdź bliżej w zapatrzeniu przytul nas

po cichutku złóż niedopowiedzenia

ciszy oddaj w cichości

tylko wyraz spojrzenia znaczenie ma

z tej studni duszy zaczerpniętej wody krople może

odpowiedzą echem rzuconym na wiatr

kolana się zegną w takt omdlałych dłoni

odbije się szum w głowie wirem zatańczy

fantazja z fanaberią one znają nas

na pamięć

czytają zagłuszony dźwięk dotyka

z tej struny rozedrganej mgły krople może zanucą oddechem

stworzonym w echo zaklętym

powinności nutą płynie potrzeba

spojrzenia czego nam brak patrzy przytula nas

cicho z serc drżenia sza balansu

ma bliżej tylko litera coraz milsza nam

z tego pryzmatu serca rozumni sól z oka na ustach wytarte

takie nic

na krawędzi szkła wdzięczy się

i nie dziwi się niczemu talia zgranych kart

bo to takie ich prawo walk dni parę lat kwantów

rzuconych jak kości na stół wszechświata dla my

czas niezbadany

z tej chwili wielości zapytać trzeba czego pragnie

zapatrzenie wody na ogień melancholii iskry na moment

obrotowy znaczenia

porcelanowa laleczka tańczy

podejdź bliżej bez obaw

przecież jesteśmy tu na ty

dziś niebo błękitem się uśmiecha

spójrz bardziej głębiej

przecież jesteśmy w teraz

takiej chwili malarzem z myśli słowa

danego czynu losu przecież jesteśmy kowalem

czar i powab ubrany w puste gesty

nieraz z kłamstwem

przecież jesteśmy tu na ty

kto zabija sny za dnia takt sekund

czy minuta nietaktu

przecież jesteśmy wyrocznią

jutro będzie jeśli zechce mądrzejsze

zdąży przeprosić

przecież jesteśmy nauczką porcelanowa laleczka obserwuje

milczy wie że dla analizy

przecież jesteśmy tu na ty

o Panie jak wyrazić wszystkie myśli w jednej frazie

niebo dziś błękitne tak łatwo można się pomylić

bo i z jasnego nieba spadają gromy

o prawdę coraz trudniej gdzie nasz dawny świat

prostych spraw tak łatwo można się zgubić

niebo milczało i milczy nie powie jak wygląda koniec

czy to zaboli ten brak pytań do losu

o sens coraz trudniej gdzie beztroski chleb

rozkrajany smak tak prosto można utracić

niebo z kiedyś błękitne tak łatwo czarne chmury

przykrywają prawdę teraz

kłamstwa o zapewnienia nie pytaj

co będzie jak będzie gdy martwa dłoń

zgasi światło oddechu

niebo milczało i milczy nie odpowie cień

z łez chłód i blask

bez celu z przeznaczenia o miłość nie pytaj

gdzie ją skrywa śmierć gdy dusza z serca

zgasi taniec patrzenia

halo halo płyną po niebie znaki zapytania

wypatrują odpowiedzi smutne oczy przytulają wrzące

serca echa pragną ze studni ech

westchnień szelest oplata wszechświat

halo halo

czy jesteś tam gdzie być powinien

szept szeptów to my

księgi niewysłanych listów niebo czyta

zna sekrety niewypowiedziane

zawstydzenia blade i rumiane

halo halo płyną w żyłach cichości lśniące w kroplach czerwieni

nasłuchują odpowiedzi smutne łzy kołyszą w blasku gorące dusze

echa szyfry znają zagadki ech uwielbiają

ukołysania niedopowiedzenia

halo halo

czy jesteś tam gdzie być powinien

przecinek pauza to my

księgę wieczystą życzeń niebo czyta

spójrz na nią tak jak ona patrzy na ciebie a ujrzysz Boga

pomilcz tak jak ona milczy a zrozumiesz ciszy istotę

halo halo

to my

echa ech

przenicowanych oddechów ze śniegów cień w bzach wiatr

unosi do nieba

woń składa w darze wielokropki

zmyślne zdarzeń z piasku wielowymiarowości

kartkami jesteśmy wschodów

spotkań zachodów

uśmiechów horyzontów pocałunków

z południa dla północy

ta księga nigdy nie zostanie zamknięta

śmiały kolejny świt nowe chleby rozkroi

zdarzeń podobnych nurt wody te smutne cienie pragną

uśmiechu wesołe harce spokoju

wszystko widzi wiatr w pajęczynie

biedna mucha drży jej

dusza czuje lód

a pająk dumą nasycony

taniec zwycięstwa odprawia

ten świat ma tyle uroku co i wad

śmiało kolejny świt poczęstuję kroplą wody źródło

szczęścia ziarna

ze snów skrzydła gdy bzdura ma siebie dość

spójrz w lustro ten szkic płynie nad ciszą niebo milczy

kradnie siłę wydech słońca

nie podpowie gdzie mieszka

wartość z poszarpanych nerwów te

echo ma w sobie i spokój

pytań dla odpowiedzi

kim jesteśmy

jesteśmy krótką czasu wędrówką

zanurzoną w pryzmacie tlenu

nieważne twoje odbicie w lustrze

czasoprzestrzeni istotne jest odzwierciedlenie

w niebie twarze boją się lustra zniekształcone

oblicze miłości milczy

zmęczone słowa oplatają ciszę

opłaconą dreszczem win

od początku koniec i w takiej

chwili nie bardzo wiem co się czyni

jak można tak pomylić

zapach fiołków z wonią lilii

ktoś komuś po cichutku na paluszkach

skradł pięknych kilkanaście lat

szukania sensu w bezsensie okłamywanie siebie że

będzie dobrze że jest

wspaniale to wy siewcy

to my bajek z podsłuchanej nadziei

szukamy mgieł zbudowanej wiary

anioł stróż ciszy pilnuje kamienny czas na bok spycha

a wstążki i kapelusze

oplatają dusze

osobowe orzeczenie minuty takt drga w takcie dreszcz

serca nutą na pięciolinii łza

szuka ciebie znajdzie nas kryształu smak

indywidualny ze spojrzenia pryzmat

zdyszany z zamysłu wszechobecny miłości znak milczy

blask jak tafla lustra

ktoś komuś tak dyskretnie za horyzont

porwał cudownych kilkanaście lat

a las jak szumiał tak szumi brakiem zasięgu

niebo jak milczało tak milczy

potrzebą ciepła gra zbuntowanej dali

tu ja gdzieś ty pomiędzy biciem dwóch serc

my jak mnie odbierasz

ja wiem dziwne to jak lustrzane odbicie tu i tam inny świat

lecz takt ten sam rytm

oddech gwiazd dla całości ja i ty

jeden blask dla nocy mamy takie same

sny kruche kryształy te pomosty prawdy o nas

nie muszą znać dni

ja tu gdzieś ty pomiędzy falą dwóch dusz

my nieme odbicie odbieramy

szelest cienia z echa ocalenia

ja wiem dziwne to coś milczy

przesiewa myśli nieodgadniony

na karku dreszczy podmuch

który prawdę zna o nas

ten osobliwy czas

doświadczenia tu ja gdzieś ty

z mgły strun drżący dotyk

uśmiech losu nie potrzebuję

ust ten styl ciszy

taki prawdziwy lot w przestrzeni

fanaberii tu i tam marzenia

i stała się jasność na pocieszenie duszy i ciała

dobrą była istotą wszechmocy

tu i teraz

pląsające jak pszczoły zbierające miody

wielokwiatowe kolory

samotne spojrzeń perspektywy

szukając słowa tego jedynego

które jednocześnie rodząc coś zabija

w kosmosie zgubionego pomiędzy

mniej a więcej impuls niemy krzyk przynależności duszy jak do psiej kości

przyklejone westchnienie

pacierzy o jutro próśb w spowiedzi

orgazmicznych pragnień

poszukiwanych

w głowie w sercu czy w brzuchu

pomiędzy jajkiem a szczypiorkiem

myśl przenika na bogato jak

pieprz i sól smakowitość

dotyka skórę gładzi przemyślność

otworzy mnie otworzy ciebie

poznasz moje myśli i ja poznam twoje

i co dalej popłynie gdzie

i jak zakrzywiona czasoprzestrzeń

pomosty rozłoży statki po niebie transformacji to my

nie czujesz mnie i ja nie widzę ciebie

gdzieś na wyspie czaszki leżą sny niewyspane

spóźnione na wczorajsze

dziś dla jutra korali nie przeliczy

ślad bez śladu

coś tu śmierdzi ten zapach

odkryje wszystkie kłamstwa

zanurzone w czerni nie spojrzenie

zaboli bezwładność bezczyn jemu chodzi o zmienne

obrazowanie krawędzi echa wydarzeń puls odbicia w

pryzmacie tu i teraz

wszechobecną istotą była dobrą

ciała i duszy na pocieszenie jasnością się stała

łzy złożone

na pergaminie soli drżenie pamięci

wir wody posmak gorzki lub słodki

rozczytają oni

znaczność umiarkowaność lekkość

w ciszy INTUICJA złoży pyszności

zlizane pożądania przeliczy dobrostany na dobrobyty

daj na masz położone na szali taktu w takt

słabości złożone w siłę ciszą

jak makiem posiał przenicuję

i spojrzy moim patrzeniem i twoim

pozwoli odczuć punkt widzenia

ich stworzenie poczuć z zamysłu

opatrzności różnic ze zmiany posłani

odkupiciele ciepło zimno dla cieplej

wcale nie światło lecz mrok

więcej szepnie śmielej

rozdaje pomyślności noc jest bliżej

tego słowa które jednocześnie

rodząc coś zabija tak i nie wymaga pewności

nad przepaścią przeznaczenia

zawieszona lina balansuje na niej może pomoże

dialog z aniołem

białym lub czarnym upadłym

czy nie grzesznym w istocie słowa

istotnym jest impuls

który zawiera granicę blasku i cienia

myśl świadoma samospalenia

ona samą siebie rozumie płynie czerwoną rzeką

od głowy aż do stóp przenika

wielowymiarowości nie są jej obce

neuronów echa wydarzeń

zawieszone pomiędzy światami

strachu i czy mogę prosić o nie do widzenia

posłuchu i stała się jasność

na pocieszenie duszy i ciała

dobrą była istotą wszechmocy

automatyczne pismo krąży