Salwa o świcie. Serca Szpiegów - Marek Romański - ebook

Salwa o świcie. Serca Szpiegów ebook

Romański Marek

5,0

Opis

Greta Nielsen jest młodą Szwedką, która po śmierci ojca wyrusza do Berlina do swojego wuja, generała von Strelitza. Jest on dyrektorem departamentu gazowego, opracowującego nowy rodzaj gazu do celów wojskowych. Po drodze ze Szwecji do Berlina następuje zamiana i Gretę zastępuje inna kobieta, agentka wywiadu, której zadaniem jest dowiedzenie się jak najwięcej na temat śmiertelnego gazu. Ponieważ generał von Strelitz nie widział Grety od wielu lat, udaje się go z łatwością nabrać na podmianę osób. Rozpoczyna się gra o wydarcie Niemcom straszliwej tajemnicy. Czy Grecie uda się do końca grać swoją rolę, czy zostanie zdemaskowana? Stawką jest życie agentki... Zapraszamy serdecznie do lata 30. XX w!

Polecamy również ”Szpieg z Falklandów”, ”Tajemnica kanału La Manche” oraz inne powieści serii ”Szpiedzy i agenci”.

Marek Romański, wł. Roman Dąbrowski, (ur. 1906 w Rzeszowie, zm. 20 czerwca 1974 w Buenos Aires) — polski pisarz, publicysta i dziennikarz, autor kilkudziesięciu powieści kryminalnych, wraz z Adamem Nasielskim i Antonim Marczyńskim należał do tzw. wielkiej trójki polskich pisarzy powieści kryminalnych II Rzeczypospolitej. W 1951 wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą. Książki Romańskiego są wznawiane sukcesywnie dopiero od 2015 w serii Kryminały przedwojennej Warszawy oraz od 2021r. ukazały się jako audiobooki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marek Romański

SALWA O ŚWICIE

I

Od dużego pomalowanego szarą farbą kaloryfera buchał po prostu żar, mróz wymalował na szybach ogrody egzotycznych kwiatów. Precyzyjny chronometr zawieszony na ścianie pomiędzy dwoma oknami, wskazywał dokładny czas. Wskazówki jego zbliżały się do godzimy dziesiątej.

Pokój radiotelegrafistów w biurze szyfrów niemieckiego II Oddziału był jasno oświetlony. Umeblowanie jego przedstawiało się nad wyraz skromnie i składało się z kilku stołów, na których zainstalowane były aparaty nadawcze i odbiorcze.

W pokoju bawiło trzech ludzi. Jeden z nich ze słuchawkami na uszach manipulował coś przy odbiorczym aparacie, dwaj pozostali siedzieli na szerokiej ławie pod ścianą i paląc papierosy, rozmawiali półgłosem, choć napisy porozmieszczane na ścianach nakazywały zupełną ciszę.

– No, Karl! – rzekł jeden z nich, wyjmując z ust ośliniony niedopałek bezustnikowego papierosa i z wielką wprawą rzucając do odległej spluwaczki – No, Karl, ja już właściwie nie mam tu nic do roboty. Moglibyśmy wpaść gdzieś, zabawić się trochę, gdybyś był wolny…

Radiotelegrafista nazwany przez swego kolegę Karlem spojrzał odruchowo na zegarek umieszczony na ręce i porównał jego czas z czasem chronometru wiszącego na ścianie.

– Poszedłbym z tobą chętnie – odparł flegmatycznie – ale to potrwa pewnie jeszcze godzinę. Za osiem minut mam transmisję z Warszawy.

– Będziesz tak długo odbierał?

– Nie! – zaprzeczył zapytany. – Odbiór potrwa kwadrans, ale potem muszę odczytać stenogram, przepisać go na maszynie i oddać porucznikowi von Winnicky’emu, który specjalnie na to czeka.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu, tylko głośne, ostre tykanie precyzyjnego zegara mąciło ciszę kabiny radiotelegraficznej.

– Transmisja z Warszawy? – powtórzył pytającym głosem ten, który proponował towarzyszowi, by poszli zabawić się po pracy. – Co to za transmisja?

Po twarzy Karla przemknął cień niechęci. Miał swoje własne plany, o ile chodziło o spędzenie wieczoru, więc posadzenie go o tej właśnie porze przy aparacie radioodbiorczym bynajmniej nie napawało go zachwytem.

– Mam odebrać transmisję z warszawskiego studia – wyjaśnił, jakby chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości kolegi. – Na nieszczęście znam język polski i ilekroć chodzi o Warszawę nie dają mi spokoju.

Po twarzy niższego radiotelegrafisty przewinął się uśmiech.

– Cóż to za transmisja? – zapytał, sięgając po nowego papierosa.

– Odczyt radiowy… Felieton o gwiazdach filmowych, o kinie, czy coś takiego…

– O czym? – zdziwił się tamten i zrobił wielkie oczy. – O gwiazdach filmowych? O kinie? Żartujesz, Karl! Na cóż by to mogło być potrzebne…

– Wcale nie! Nie żartuję! – ruszył Karl ramionami. – Zresztą to nie moja rzecz! Każą mi odbierać transmisję, to odbieram i nic to mnie więcej nie obchodzi. Bądź spokojny! Nie dzieje się to bez powodu, bez powodu nie trzymają mnie tutaj, bez powodu porucznik Winnicky nie czeka na tekst stenogramu.

– Przypuszczasz?…

– Jesteś naiwny! – przerwał mu towarzysz, zawsze tym samym flegmatycznym tonem, po czym wskazał na czerwony napis, umieszczony na wielkim białym kartonie. Napis ten głosił: Uwaga! Szpieg słucha! Pamiętaj, że gadatliwość bywa często zdradą stanu!

Niechętny gest był odpowiedzią na to wymowne ostrzeżenie, jednakże niski radiotelegrafista nie pytał już o nic więcej. Lubił Karla, ale jego zachowanie i sposób bycia irytowały go czasami.

Karl tymczasem wstał z ławy i zbliżył się do aparatu odbiorczego. Chronometr, wiszący na ścianie pomiędzy oknami, wskazywał dziesiątą za dwie minuty.

– Posłuchaj! – zwrócił się do kolegi. – Wpadłbym jednak z tobą na piwo, ale jak powiedziałem, nie wcześniej, niż za godzinę. Zaczekasz na mnie?

– Tutaj? Nie! Po co mam tu siedzieć, kiedy skończyłem dyżur. Może jednak tak zrobimy, że ja pójdę pierwszy, a ty przyjdziesz, gdy tylko będziesz wolny…

– Zgoda! Gdzie się spotkamy?

– U Walfischa.

– U Walfischa? Dobrze! Niech będzie!

Radiotelegrafista włożył słuchawki na uszy, przysunął duży blok z papierem i ołówki, skinął głową swemu koledze, po czym przestał już na niego zwracać uwagę, którą poświęcił w zupełności nastawieniu aparatu na raszyńską falę. Czas już był najwyższy, zaledwie bowiem „złapał” Warszawę, usłyszał głos spikera, zapowiadający, iż profesor Anatol Wrangel wygłosi felieton radiowy pod tytułem W Hollywood i u nas.

W chwilę potem Karl usłyszał w mikrofonie głos profesora Wrangla. Głos spokojny, mocny i głęboki, znany mu już z innych transmisji radiowych, które odbierał.

Tym razem jednak odbiór zrazu dobry, musiał się niewątpliwie popsuć i musiały w odbiorze felietonu z Warszawy zajść jakieś przeszkody, Karl bowiem szybko i z rutyną stenografujący słowa profesora, niecierpliwił się najwyraźniej i od czasu do czasu dotykał tarczek aparatu, jakby podejmując bezowocne wysiłki celem wyraźniejszego i lepszego słyszenia.

Wreszcie po piętnastu minutach zdjął słuchawki z zaczerwienionych uszu, wyłączył aparat i zaklął z nieukrywaną złością. Ze stenogramem w ręku przeszedł do sąsiedniego pokoju, gdzie stało kilka maszyn do pisania i z ogromną wprawą przepisał w trzech kopiach tekst felietonu, tak jak był on transmitowany – w języku polskim.

Gdy praca ta została już dokonana, radiotelegrafista, wziął książkę raportów i wciągnął w nią notkę o odebraniu transmisji, opatrując równocześnie maszynopis kolejnym numerem porządkowym. Następnie, zgodnie z instrukcją, zabrał kalki, przez które przepisywał felieton wygłoszony w Warszawie przez profesora Anatola Wrangla i wraz z nimi oraz tekstem i książką raportów udał się długim, słabo oświetlonym korytarzem do pokoju 312, gdzie porucznik Winnicky już nań oczekiwał.

Von Winnicky był zniemczonym Polakiem ze Śląska Opolskiego i właśnie temu oraz znajomości języka polskiego zawdzięczał, iż w biurze szyfrów niemieckiego II Oddziału odczytywał i rozszyfrowywał polskie teksty.

Na skrzyp uchylanych drzwi porucznik Winnicky spojrzał na nie i gestem przyzwał radiotelegrafistę, by podszedł bliżej.

– Panie poruczniku, przyniosłem.

– Transmisję z Warszawy?

– Tak.

Zniemczony Polak wyciągnął swą dużą, ciężką rękę atlety po książkę raportów. Wziął kalki, włożone między karty książki, spojrzał na nie pod światło, czy były to istotnie te, na których przepisano odebrany tekst, po czym zniszczył kalki starannie i strzępki ich wrzucił do kosza. Wszystko, co w biurach II Oddziału wrzucane było do koszów na papiery, było potem palone przez woźnych pod specjalnym nadzorem podoficera służbowego.

Po zniszczeniu kalek von Winnicky sięgnął po wieczne pióro, by pokwitować w księdze raportów odbiór tekstu, lecz wzrok jego padł raz jeszcze na maszynopis i złota stalówka wiecznego pióra zatrzymała się w połowie drogi. W kilku miejscach widniały w maszynopisie szeregi kropek – znak, że tekst był tu niekompletny.

Porucznik spojrzał pytająco na radiotelegrafistę.

– Zły odbiór? – rzekł.

– Tak! Zły odbiór! – skinął głową Karl – Zanotowałem w uwagach w księdze raportów…

Von Winnicky przerzucił szybko kartki tekstu. Na twarzy jego odbiło się niezadowolenie.

– O ile się orientuję, odebrał pan zaledwie dwie trzecie tekstu.

Radiotelegrafista uczynił rękoma ruch, który miał znamionować, że nie stanowiło to absolutnie jego winy.

– Zakłócenia atmosferyczne? – rzucił jeszcze oficer biura szyfrów.

– Nie! Trzasków nie było żadnych, tylko nieustanne fadingi… Fala zanikała co chwila. Winnicky skinął głową.

– Wobec tego jesteśmy naturalnie bezsilni.

Złożył pokwitowanie w księdze raportów i zwrócił ją radiotelegrafiście.

– Dziękuję panu! – pożegnał go.

– Jestem już wolny?

– Całkowicie – do najbliższego dyżuru.

Karl skłonił się i wyszedł.

Porucznik von Winnicky przysunął bliżej lampę i jął przyglądać się tekstowi radiowego felietonu wygłoszonego w Warszawie przez profesora Wrangla. Nie ulegało wątpliwości, że tekst ten doszedł do Berlina bardzo uszkodzony z powodu fadingów czyniących niemożliwym normalny odbiór.

Porucznik obawiał się już teraz, że to, co Wrangel miał tą drogą i przy pomocy tego felietonu do zakomunikowania niemieckiemu II Oddziałowi w Berlinie, zostało zupełnie zniekształcone i że po odszyfrowaniu znajdzie się wobec pojedynczych oderwanych wyrazów, nie dających żadnego pojęcia o tym, co profesor chciał zakomunikować.

Niemniej przeto trzeba było wziąć się do odszyfrowania tekstu. Von Winnicky odczytał najpierw uważnie te urywki felietonu, które radiotelegrafista zdołał odebrać w nieskażonej postaci, po czym z metalowej kasy, wmurowanej w ścianę, wydobył klucz szyfrowy. Profesor Wrangel przy redagowaniu swych niezmiernie ciekawych i barwnych felietonów radiowych posługiwał się kodem specjalnym, to znaczy, że tylko on jeden posługiwał się tym rodzajem szyfru, o ile chodziło o przesyłanie wiadomości, a II Oddział – mówiąc ściślej, porucznik von Winnicky – posługiwał się kluczem szyfrowym jedynie przy odczytywaniu odbieranych od niego tekstów.

Porucznik był doskonale obeznany ze sposobem posługiwania się kodem profesora Wrangla. Kod ten miał to do siebie, że łatwiej było odczytać tekst, niż zaszyfrować go. Profesor Wrangel musiał najpierw ułożyć sobie treść wiadomości, jaką zamierzał przesłać w sposób tak pomysłowy, musiał podstawić pod każde słowo liczbę oznaczającą kolejność wyrazów, musiał wreszcie zharmonizować z tą treścią treść odczytu, tak, by sens jego doniesienia rozpłynął się po prostu w obszernym tekście felietonu. Von Winnicky miał łatwiejsze zadanie, polegające na tym, by przy pomocy klucza wyłuskiwać ze zdań felietonu wyraz po wyrazie. Klucz był po prostu szeregiem liczb rzymskich i arabskich i tak na przykład pierwszą grupą liczbową klucza było II–9, co oznaczało, że należy z tekstu felietonu wynotować dziewiąty wyraz drugiego zdania. W ten sposób postępując, można było uporać się z szyfrem bez najmniejszych trudności, wkładając w tę czynność jedynie odrobinę cierpliwości.

Warunkiem jednak było, by tekst był kompletny. W przeciwnym razie trudno było obliczyć kolejność zdań i słów, i rozszyfrowanie stawało się pracą istotnie syzyfową. Dlatego też do odbioru transmisji z Warszawy, przynoszących felietony i odczyty profesora Wrangla używano najbardziej doświadczonego radiotelegrafisty spośród niewielkiej liczby tych, którzy władali językiem polskim, a za takiego właśnie radiotelegrafistę uważany był Karl.

A tym razem tekst był właśnie niekompletny, posiekany i porozrywany przez fading, wobec którego wszelkie wysiłki radiotelegrafii są. dotąd zupełnie bezsilne.

Porucznik von Winnicky miał ciężki orzech do zgryzienia.

Gdy wreszcie po trzech godzinach odsunął od siebie klucz szyfrowy i tekst felietonu o gwiazdach filmowych, ich życiu, zarobkach i kaprysach, na pokreślonym arkuszu papieru, zostało jedynie kilka wyrazów – szczupły i mizerny plon wysiłku, od którego huczało w głowie oficera.

Odszyfrowany tekst brzmiał:

W zakładzie… pod Warszawą… dziewczyna… woli… Berlin… szwedzki… imię… zainteresowanie… nowy… silnika… dlaczego… krawatów…

Z tego naturalnie niewiele można było wiedzieć. Domyślać można się było dużo, ale domysły te nie mogły żadną miarą zaprowadzić daleko. Fading zniweczył normalne odczytanie tekstu i nawet logiczne wytłumaczenie pozostałych ułamków nastręczało trudności. Cóż można było zrozumieć z tego, że w zakładzie pod Warszawą dziewczyna woli Berlin szwedzki? To było bez sensu. Dalszy tekst był już bardziej zrozumiały, choć nic właściwie nie mówił. Profesor Wrangel donosił niewątpliwie o jakimś nowym modelu silnika, zapewne o nowym modelu silnika lotniczego, żadnych natomiast wątpliwości, co do intencji profesora nie pozostawił ostatni wyraz krawatów i porucznik von Winnicky dobrze wiedział, co on oznacza.

Profesor Wrangel byłby na pewno zrozpaczony, gdyby w tej chwili wiedział, iż jego felieton radiowy, opracowany tak starannie i sprytnie, że niemal potrącało to o artyzm, doszedł do uszu Berlina w formie tak niezrozumiałej. Działanie fadingu zniszczyło właściwy sens doniesienia o tajemniczej dziewczynie więzionej pod Warszawą w zakładzie doktora Zabielskiego, o tym, że chciała się udać do Berlina, że wołała w języku szwedzkim, że nosiła imię Greta… Imię to, jak również przymiotnik szwedzki, udało się profesorowi Wranglowi wpleść do felietonu z racji wymienienia Grety Garbo, podobnie słowo krawat zostało wplecione do tekstu z okazji napomknięcia o Rudolfie Valentino, który po śmierci obok niezliczonej ilości ubrań, kapeluszy i bielizny, pozostawił – pięćset krawatów.

Kto inny natomiast mógł mieć wszelkie powody do radości. Tym kimś byłaby Greta Nielsen, siostrzenica generała von Strelitza, gdyby nie to, że daleka od jakichkolwiek przypuszczeń, iż tajemnica jej może zostać tak łatwo odkryta, spała ona owej nocy snem człowieka sprawiedliwego, nieznającego ani wyrzutów sumienia, ani obaw.

A przecież wystarczyłoby, by odbiór radiowy był normalny – a zguba jej stałaby się faktem dokonanym i nieuchronnym. Nie wiedziała i nie dowiedziała się nigdy, że tym razem uratował ją dobrotliwy fading, który przeszkodził radiotelegrafiście Karlowi w „schwytaniu” pełnego tekstu transmisji.

A jednak niebezpieczeństwo nie minęło zupełnie. Pojawiło się z tej strony, z której Greta najmniej by się spodziewała.

– Z tego nie można nic zrozumieć… – rzekł do siebie raz jeszcze porucznik von Winnicky, odczytując ponownie rozszyfrowany tekst, który pozostawał dla niego zupełną zagadką.

Z gestem zniechęcenia odsunął od siebie arkusz papieru i sięgnął po szklankę i karafkę z wodą.

Nalewał właśnie wodę do szklanki, gdy do drzwi pokoju 312 zapukano cicho.

– Proszę! – zawołał Winnicky swym potężnym, nieco tubalnym głosem – po czym, pijąc wodę małymi łykami, obrócił głowę w stronę drzwi, by zobaczyć, kto wejdzie.

Tym, który wszedł, był porucznik marynarki Kurt von Hedinger.

Pełnił on tej nocy dyżur w biurach II Oddziału. W czasie takich dyżurów przeważnie nie było dużo do roboty – tym razem jednak było inaczej. W Kielu wykryto wypadek szpiegostwa na rzecz Francji, tym przykrzejszego, że uprawiał je jeden z marynarzy służących w dywizjonie torpedowców. Sprawa nie nosiła cech poważnej afery, wiadomości sprzedane wywiadowi francuskiemu przez marynarza nie były wielkiego znaczenia, nie wchodziły w grę żadne kapitalne tajemnice z dziedziny obrony państwa, po prostu dlatego, że szpieg nie mógł mieć do nich dostępu, choćby z tytułu swego służbowego stanowiska, niemniej między dowództwem floty w Kielu, a Drugim Oddziałem trwała ożywiona szyfrowa korespondencja, co sprawiło, że nocny dyżur Kurta nie był tym razem bezbarwny i pozbawiony emocji.

Młody oficer udał się do pokoju Winnicky’ego, by zasięgnąć jego rady, co do pewnego szczegółu zaszyfrowania depeszy. Von Winnicky w niemieckiej służbie wywiadowczej cieszył się opinią specjalisty od szyfrów, na co zupełnie zasługiwał, rzadko bowiem zdarzało się, by jakikolwiek szyfr oparł się ogromnej intuicji i rutynie porucznika, którego wygląd zewnętrzny nie zdradzał ani sprytu, ani zbytniej inteligencji. Może zresztą nie decydował tu w takiej mierze spryt i inteligencja, co niesłychana wprost i rzadko spotykana pracowitość Winnicky’ego. Z polskiego pochodzenia pozostała mu właściwie tylko znajomość języka i słowiańskie brzmienie nazwiska. Wiedział jednak dobrze, że są ludzie, biorący mu za złe i nie mogący mu przebaczyć tego pochodzenia i dlatego porucznik von Winnicky wykonywał swe obowiązki z gorliwością i zapałem mającym udowodnić, że może śmiało uchodzić za wzór Niemca. W każdym razie, o ile chodziło o szyfry, von Winnicky był wschodzącą gwiazdą niemieckiego II Oddziału o ustalonej już wielkości i można było uznać za rzecz przesądzoną, że on, a nie kto inny, obejmie kierownictwo biura szyfrów po starym i zniedołężniałym już majorze Kemnitzu.

Na widok Kurta porucznik postawił szklankę na stole i skinął głową z uprzejmym uśmiechem. Lubił Hedingera, choć nie znał go bliżej, jak zresztą lubili go wszyscy, którzy się z nim stykali. Kurt cieszył się ogólną sympatią i jeżeli miał wrogów, to w każdym razie nie w oficerskim korpusie.

– Dobry wieczór! – powitał von Winnicky wchodzącego. – Właśnie skończyłem swą pracę i cieszę się, że pana widzę… Może zapali pan cygaro?… Mam dobre cygara… – wskazał palcem na szufladkę biurka, w której cygara te oczekiwały swego losu.

– Dobry wieczór, poruczniku Winnicky. – Kurt był w pogodnym nastroju. – Obawiałem się, że pana już nie zastanę. Co do cygara, zapalę je chętnie…

– Niechże pan siada!…

– Co to, to nie! Wpadłem do pana tylko na moment, ponieważ mam z polecenia pułkownika Luciusa nadać pilny telefonogram do Kielu. – Von Hedinger wskazał na kartkę papieru, którą trzymał w ręku. – Chciałem pana poprosić o pewien szczegół… o pewne wyjaśnienie w związku z tym…

– Ależ bardzo chętnie! – Von Winnicky sięgnął do szuflady biurka i nie odwracając oczu od kolegi, szukał po omacku pudełka z cygarami. – Gdzież ono się podziało? – rzekł, nie mogąc natrafić ręką na pudełko. – O, jest! – znalazł i położył je na biurku. – Bardzo chętnie dam panu to wyjaśnienie, ale usiąść na chwilę przecież pan może.

Von Winnicky nie przyznawał się do tego, ale porucznik Kurt von Hedinger imponował mu zarówno pełnym dystynkcji zachowaniem, jak i wyglądem zewnętrznym. Kurt stanowił idealny typ pięknego jasnowłosego Niemca, o twarzy młodego sępa, bystrej i inteligentnej, a zarazem poważnej i otwartej. Pochodził przy tym ze staroniemieckiej rodziny posiadającej piękne tradycje i była w nim, w jego postawie, w jego ruchach i w sposobie mówienia jakaś rasa, stanowiąca dla Winnicky’ego ideał niedościgniony. On sam zaś był synem sztygara ze Śląska, mężczyzną wysokim, brutalnie silnym, nieforemnym i bryłowatym, o wielkich rękach i stopach, niezgrabnym w każdym geście, kanciastym w każdym ruchu. Spokojny nieco, chłodny i pański, nacechowany rezerwą sposób bycia Kurta był dla porucznika Winnicky’ego czymś, co podziwiamy, wiedząc równocześnie, że nigdy tego nie zdołamy zdobyć. Dlatego Winnicky, lubiąc Kurta, nie mógł zarazem oprzeć się uczuciu pewnej zawiści, ilekroć go widział.

Hedinger usłuchał ponownego zaproszenia porucznika i usiadł. Winnicky otworzył pudełko z cygarami i podsunął je Kurtowi. Oficer marynarki wybrał starannie jedno.

– Czy to telefonogram w sprawie tego marynarza Spitzwega? – wskazał specjalista od szyfrów na kartkę przyniesioną przez kolegę.

– Tak! W sprawie Spitzwega!

Winnicky zrobił niechętny, niecierpliwy gest przyrządem do obcinania cygar.

– Moim zdaniem – rzekł z akcentem – robi się u nas zbyt wicie ceremonii w takich wypadkach… Udowodniony wypadek szpiegostwa. Przyznał się do wszystkiego – no, to kulka w łeb i po całej historii!… A tu tymczasem szyfry, pisanina, telefonogramy…

– Tak! – potwierdził krótko Kurt. Wiedział o tym, że słowa Winnicky’ego były jednym z tych wystąpień, jakimi wynarodowiony Polak demonstrował swój młody niemiecki patriotyzm.

– Kulka w łeb i po całej historii! – powtórzył tamten, a Kurt nie wiedział, że przyjdzie chwila, kiedy te słowa porucznika von Winnicky’ego staną mu w pamięci.

– Naturalnie, że go rozstrzelają! – ozwał się znowu oficer marynarki, patrząc na ciężki dym z cygar, włóczący się po pokoju. W takich wypadkach nie ma mowy o ułaskawieniu!… Luciusowi jednak bardziej niż o Spitzwega, będącego tu pionkiem, chodzi o owego rzekomego sprzedawcę win francuskich, który nawiązał kontakt z marynarzem i znikł bez śladu.

– Nic prawdziwszego nad ten napis – rzekł Winnicky, opierając się o krzesło swymi szerokimi barami i wskazując na taki sam karton, jaki wisiał w pokoju radiotelegrafistów, głoszący, że szpieg jest wszędzie i że gadatliwość bywa często zdradą stanu.

Kurt uśmiechnął się leciutko. Przypomniał sobie, że sam redagował swego czasu na polecenie pułkownika Luciusa tekst owych ostrzegawczych wywieszek. Palił swe cygaro, które istotnie było dobre, i korzystał z krótkiej chwili odpoczynku, ale po prawdzie nie bardzo miał o czym rozmawiać z porucznikiem Winnickym.

Wzrok Hedingera prześlizgnął się po blacie biurka, poprzez porozrzucane arkusze papieru, na książeczkę kodu i przeniósł się na otwartą kasę wmurowaną w ścianę. Winnicky poszedł za jego spojrzeniem i uświadomił sobie, że kasa zawierająca klucze szyfrów nie powinna być w myśl instrukcji ani na chwilę pozostawiona otwarta. Niezadowolony, iż Kurt von Hedinger mógł właśnie teraz pomyśleć sobie o tym i że przyłapał go na tej nieformalności, oficer wstał, wziął z biurka książeczkę kodu, jakim posługiwał się profesor Wrangel, włożył ją na dawne miejsce, była mu już bowiem niepotrzebna, i zamknął drzwiczki kasy.

– Zupełnie na darmo męczyłem się przez trzy godziny – rzekł do Kurta, wracając na swe miejsce.

– Nad szyfrem? – spytał porucznik marynarki bez zbytniego zainteresowania, a było to retoryczne pytanie, ponieważ von Winnicky nie miał w Drugim Oddziale z niczym do czynienia, jak tylko z szyframi.

– Tak! – potwierdził tamten. – Ślęczałem nad radiowym odczytem agenta B–18…

– Mówi pan o Wranglu… – uśmiechnął się Kurt von Hedinger, myśląc jednocześnie, że trzeba będzie zapytać porucznika o to, czego się chciał dowiedzieć, a potem pożegnać się zaraz i nadać telefonogram do Kielu.

– Mówię o Wranglu!… To dzielny stary, ale ma dziwaczne metody pracy. Ten pomysł z radiowymi odczytami jest genialny, ale nawet najbardziej genialny pomysł ma swe słabe strony. Odbiór był dziś zupełnie fatalny!

Kurt von Hedinger skinął głową.

– Tak! Wiem o tym! Spotkałem na korytarzu jednego z radiotelegrafistów, z którym wymieniłem kilka słów. Skarżył mi się na zły odbiór. Nic mu, niestety, nie mogłem na to poradzić… – Uśmiechnął się znowu.

– Na to jeszcze nikt nie poradził – odparł fatalistycznie porucznik Winnicky. – Karl miał nieustannie fadingi podczas odbierania transmisji z Warszawy, na skutek czego odczyt Wrangla doszedł do nas tylko u urywkach. To jest właśnie pięta achillesowa całego systemu odbierania informacji w ten sposób. Gdy transmisja jest nieprzyjęta kompletnie, odczytanie prostego zupełnie szyfru, a co więcej zrozumienie jego właściwej, treści natrafia na duże trudności.

Von Winnicky wskazał na biurko, na arkusz papieru popstrzony notatkami, a skreślenia i poprawki dowodziły, ile pracy i mozołu musiał włożyć w odszyfrowanie odczytu profesora Wrangla.

– Wszystkie moje wysiłki nie zdały się na nic – rzekł lekko poirytowanym tonem. – W tych pojedynczych słowach trudno doszukać się sensu.

Wziął do ręki arkusz, spojrzał na niezrozumiały łańcuch wyrazów, na urywki zdań nie tworzące żadnej całości i zniechęconym gestem rzucił papier na blat biurka. Nagle tknięty nową myślą sięgnął po niego znowu.

– Może pan coś z tego zrozumie, poruczniku von Hedinger. Doniesienie to było, zdaje się, interesujące, jak wszystkie informacje Wrangla, jaka szkoda, że, dla mnie przynajmniej, to, co dało się odszyfrować, jest rebusem nie do odgadnięcia.

Podsunął arkusz przed oczy Kurta. Tamten spojrzał na trzy linijki zestawionego tekstu i potrząsnął głową.

– Nie znam tego języka… – powiedział z pewnym akcentem w głosie.

– Przepraszam pana najmocniej. – Porucznik Winnicky zmieszał się z powodu swej niezręczności, na arkuszu bowiem pokazanym Kurtowi, tekst wynotowany był w języku polskim. – Zaraz to panu przetłumaczę na nasz język ojczysty.

– Proszę, niech pan to zrobi! – odparł von Hedinger, zachowując powagę, choć w duchu był ubawiony.

Winnicky podniósł kartkę papieru prawie do oczu, był bowiem trochę krótkowidzem, i wolno, słowo po słowie, odczytał po niemiecku rozszyfrowany tekst.

– To wszystko co mogłem wydobyć z urywków dostarczonych mi przez Karla – rzekł. – Prawda, że to niewiele?

Wpatrywał się w dalszym ciągu swymi wypukłymi oczyma w trzymany przed sobą arkusz i dlatego zapewne nie dostrzegł, że na czole porucznika Kurta von Hedingera wyrosła nagle pionowa zmarszczka i przecięła linię niemal zrośniętych brwi. Oficer marynarki nie odpowiedział od razu.

– Tak, to istotnie niewiele! – ozwał się wreszcie, gdy przeciągające się milczenia poczęło stawać się już dziwne, po czym znowu po krótkiej pauzie dodał już swym zwykłym tonem: – Przepraszam, że pana trudzę, ale skoro już zapytał mnie pan o to, poproszę, by pan zechciał, poruczniku von Winnicky, przeczytać mi to jeszcze raz.

Nieco zdziwiony specjalista od szyfrów usłuchał i ponownie odczytał powoli i dobitnie kilka wyrazów, których zestawienie nic mu absolutnie nie mówiło. Czyżby z Kurtem von Hedingerem było inaczej? Czyżby przypadkiem wyłowił jakiś sens z tego zlepku?…

– W zakładzie… pod Warszawą… dziewczyna… – jak echo jął powtarzać za nim Kurt, lecz urwał nagle, jakby ogarnął go lęk przed głośnym wypowiedzeniem dalszych wyrazów, jakby odkrył w nich niespodziewanie coś zastanawiającego, a zarazem nieprawdopodobnego.

Von Winnicky odłożył arkusz z powrotem na biurko i patrzał teraz na imponującego mu kolegę, śledząc zamyślenie malujące się na jego twarzy. Von Winnicky dorozumiewał się z wyrazu tej twarzy, że porucznik von Hedinger zastanawia się, że myśl jego pracuje intensywnie, że stara się – podobnie, jak poprzednio on sam usiłował tego dokonać – zrozumieć, co mogą oznaczać, odczytane mu dwukrotnie słowa, że robi wysiłek, by luki powstałe w rozszyfrowanej wiadomości uzupełnić logicznie. Von Winnicky byłby z pewnością ogromnie zdziwiony, gdyby dowiedział się, że myśli porucznika Kurta von Hedinger dotyczyły wprawdzie szyfru, były jednak w tej chwili zupełnie inne, niż te, jakie mu przypisywał.

Gdy wreszcie milczenie trwało zbyt długo, porucznik von Winnicky, mniemając, iż Kurtowi może nie jest miło przyznać się, że i on nie jest w stanie w tym się wyznać, zauważył, jakby chcąc mu dopomóc do uznania własnej bezsilności:

– To jest zdaje się beznadziejne!…

Von Hedinger spojrzał na niego, jak człowiek wyrwany nagle z głębokiego snu.

– To jest beznadziejne… – powtórzył von Winnicky.

Kurt rozłożył bezradnie ręce.

– Zastanawiałem się właśnie nad tym… – spojrzał przenikliwie na mężczyznę siedzącego po drugiej stronie biurka – Zastanawiałem się może zbyt długo… Ma pan rację, szanowny kolego! Z tych urywków nic zrozumieć nie można… Nie nasuwają mi one żadnych logicznych skojarzeń. Nie mam pojęcia, co mógł mieć Wrangel na myśli…

Von Hedinger urwał, zdawało mu się bowiem, że zbyt gorliwie zaczyna przekonywać Winnicky’ego, iż nie ma pojęcia o czym może mówić zniekształcony szyfr. Zarazem jednak doznał uczucia palącego wstydu, doznał gorzkiego wrażenia, jakby przemilczał i starał się ukryć coś, czego pod żadnym pozorem ukryć i przemilczeć nie było mu wolno.

Pierwszy raz odkąd włożył mundur oficera niemieckiego, pierwszy raz odkąd zaczął pracować w Drugim Oddziale, przyszło mu na myśl, że sprzeniewierza się tym ideałom, którym dotąd zawsze służył. Ujrzał się nagle jakby złodziejem, jakby człowiekiem, który zachowując dla siebie swe niespodziewane podejrzenia, nie tylko szkodzi interesom swego kraju, ale i siebie samego pozbawia pewnych wartości, okrada samego siebie z pewnych wypróbowanych zasad, stanowiących dotąd niewzruszone drogowskazy jego życia.

Ale z drugiej strony nie wolno mu było – bezwarunkowo nie było mu wolno – wyrażać wobec takiego Winnicky’ego myśli, jakie zrodziły się w jego głowie, gdy siedząc w tym surowym pokoju, zastanawiał się nad poszczególnymi wyrazami odczytanymi mu przez porucznika z biura szyfrów.

Nie! Po stokroć nie! To młodzieńcza bujna fantazja płata mu takie figle, to pobudzona wyobraźnia pracuje zbyt intensywnie. Po prostu dziwne, by człowiekowi o zdrowych zmysłach mogła zawędrować pod czaszkę koncepcja tak nieporównanie niedorzeczna. Jakże dobrze robi, że nie wyjawia jej Winnicky’emu. Unika w ten sposób bezlitosnej kompromitacji o nieobliczalnych wprost skutkach. Nikt nigdy nie powinien i nie może się dowiedzieć, jak nieprawdopodobny nonsens stał się tworem jego umysłu – tworem umysłu oficera, cieszącego się w Drugim Oddziale opinią jednego z najzdolniejszych.

Niezależnie jednak od tego, Kurt von Hedinger wie dobrze, że ani jednym słowem nie zdradziłby się, iż rozszyfrowany częściowo odczyt profesora Wrangla nasunął mu pewne podejrzenia, nawet wówczas, gdyby wbrew wszelkiej logice, wbrew zdrowemu rozsądkowi, gdyby nawet wbrew wszystkiemu – prawdą i rzeczywistością miała się okazać myśl, przed którą się wzdrygnął. Zamilczałby i wówczas i miałby ważne powody, by w ciszy i spokoju długo rozważyć sytuację, wobec jakiej stanął, i rozstrzygnąć pomiędzy sercem a rozumem i obowiązkiem.

Porucznik Kurt von Hedinger opiera się o krawędź biurka i po chwilowej przerwie dodaje:

– Ani pan, ani ja nic z tego zrozumieć nic możemy. Pocieszmy się, że podobnie jak my, nikt inny nic z tego nie będzie wiedział.

Kurt dostrzega, że porucznik von Winnicky jest szczerze zadowolony z jego słów. Porucznik Winnicky uśmiecha się całą swą twarzą o grubych, kanciastych rysach, uśmiecha się swymi nieco wyłupiastymi oczyma i mówi:

– Trudno. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Będziemy musieli zażądać od Wrangla dodatkowych wyjaśnień inną drogą…

Mówiąc to, von Winnicky przypomina sobie ostatni rozszyfrowany wyraz, jedyny, którego wytłumaczenie nie nastręcza mu najmniejszych trudności. Słowo to brzmi krawatów…

– Ma pan zupełną rację – przytakuje żywo Kurt. – Skoro nie można odczytać tego szyfru, musi nam Wrangel w inny sposób udzielić informacji, które mogą być ciekawe.

Chce jeszcze coś powiedzieć, lecz urywa. Jeszcze przed chwilą podejrzenia swoje uważał za wytwór chorobliwej fantazji, ale teraz przychodzi mu na myśl, co będzie, co się stanie, jeżeli podejrzenia te są prawdą, jeżeli profesor Anatol Wrangel udzieli owych dodatkowych wyjaśnień, jak wyraził się Winnicky.

Porucznik von Hedinger rzuca okiem na zegarek i robi gest zniecierpliwienia.

– U licha! – mówi do Winnicky’ego. – Zasiedziałem się u pana. Gdyby Luciusowi przyszło jutro na myśl sprawdzić o której została przekazana do Kielu depesza w sprawie Spitzwega, z pewnością dostałbym burę, że została nadana zbyt późno. Może zechce mi pan wyjaśnić pewien dość dla mnie niezrozumiały szczegół ostatniej instrukcji szyfrowej…

Tłumaczy porucznikowi Winnicky’emu o co mu chodzi. Tamten orientuje się szybko i usuwa wątpliwości Hedingera. Kurt kiwa potakująco głową. Tak! Tak! Jest właśnie tak, jak myślał. A zatem wszystko w porządku… Słucha z nieukrywanym roztargnieniem rzeczowych uwag Winnicky’ego, najwidoczniej chce jak najprędzej pożegnać go i opuścić jego pokój.

To roztargnienie Kurta rzuca się w oczy Winnicky’emu. Porucznik von Hedinger, słuchając go, niewątpliwie myśli o czym innym. Winnicky jest trochę zaniepokojony zachowaniem kolegi. Czy przypadkowo nie uraził go czymś w rozmowie, czy nie popełnił wobec niego jakiegoś drobnego, nieprzyjemnego nietaktu? To byłoby przykre…

A może Hedingerowi po prostu tylko się śpieszy, by nadać ów telefonogram istotnie pilny i ważny…

Tymczasem Kurta niewiele obchodzi to, o czym myśli porucznik von Winnicky. Żegna go szybko i może bardziej zimno, niżby tego pragnął. Atmosfera pokoju, w którym urzęduje Winnicky zupełnie niespodziewanie staje się dla niego duszna i trudna do zniesienia. Ogarnia go niechęć wobec Winnicky’ego, niechęć zupełnie nieuzasadniona, niechęć do jego wypukłych niebieskich oczu, do jego ciężkiej i nieforemnej postaci wtłoczonej w ciasny nieco mundur, do jego rąk o grubych kościach i do krótkich, niezgrabnych palców. Gdy wreszcie opuszcza pokój porucznika Winnicky’ego i znajduje się w zimnym, długim, tonącym w półmroku korytarzu, oddycha, jakby doznał, ulgi.

Jakże wiele komplikacji w życiu może przynieść jeden krótki moment, jedna sekunda!

Kurt idzie korytarzom powoli, daleki teraz od tego pośpiechu, z jakim wyszedł z pokoju Winnicky’ego. Myśli o tym, że przecież w sprawie owego szczegółu, co do zaszyfrowania telefonogramu do Kielu nie musiał wcale udawać się do biura szyfrów. Wystarczyło podnieść słuchawkę wewnętrznego telefonu, połączyć się z Winnickym i tą drogą wyjaśnić swe wątpliwości. A jednak przeznaczenie kazało mu, by zamiast użyć tego prostszego sposobu, poszedł do biura szyfrów i w rozmowie z Winnickym dowiedział się czegoś, co zburzyło jego spokój i nasunęło mu najbardziej dziwaczne przypuszczenia. Trudno rozstrzygać w tej chwili, czy stało się dobrze, czy źle, bo w pierwszym rzędzie trudno jest mu obliczyć, trudno jest mu zdecydować, co w podejrzeniach jego jest prostym wymysłem, a ile jest prawdy.

– Przywidzenia! Chorobliwa gra wyobraźni! – szepce do siebie Kurt i zatrzymuje się naraz w korytarzu.

Staje przy oknie. Okno to wychodzi na małe wewnętrzne podwórze ze wszystkich stron zamknięte murami gmachu. Na podwórzu bieli się śnieg. Od bieli śniegu, mimo mroku nocy, odbija się wyraziście sylweta żołnierza odzianego w płaszcz, żołnierz ma przez ramię przerzucony karabin. Na karabin nasadzony bagnet.

Ten żołnierz, ten karabin, ten bagnet – są jakby ostrzeżeniem, są jakby groźnym memento, że Niemcy czuwają i strzegą swych tajemnic, że biada śmiałkowi, który by porwał się na te tajemnice i chciał uchylić ich rąbka.

– Przywidzenia! Chorobliwa gra wyobraźni! – powtarza sobie Kurt von Hedinger, śledząc wzrokiem szyldwacha, który miarowym krokiem okrąża niewielkie podwórze.

Ten żołnierz, ten karabin, ten bagnet – są dla niego argumentem dostatecznie przekonującym, by podejrzenia swe uznać za głupstwo, za absurd zupełny. Czyż możliwe, aby znalazł się ktoś tak śmiały, tak zuchwały, tak bezczelny, kto ważyłby się na czyn będący największym szaleństwem spośród wszystkich szaleństw, jakie mógł wymyślić rozum ludzki? Czyż było możliwe, by tym kimś była kobieta. By kobieta ta…

Kurt von Hedinger rusza ramionami. Wyrazy szyfru odczytanego dwukrotnie przez porucznika Winnicky’ego brzęczą mu natrętnie w uszach, niby rój pszczół w letnie popołudnie. Oficer marynarki rzuca jeszcze jedno spojrzenie na wartownika przemierzającego opasany murami dziedziniec i odwraca się od okna.

Zaczyna iść dalej, w stronę gabinetu dyżurnego oficera, lecz zaledwie uszedł kilkanaście kroków, zatrzymuje się znowu jakby przygwożdżony do miejsca.

A jeżeli to prawda? A jeżeli nie mylisz się, poruczniku Kurcie von Hedinger? – przeszywa go myśl uporczywa, od której nie może się uwolnić jak od nocnej zmory. I znowu jak brzęczenie pszczół, zaczynają mu szumieć w uszach słowa: dziewczyna – Berlin – szwedzki – imię… Na Boga! Jakież było to imię, którego nie pozwolił dosłyszeć dobrotliwy, a zarazem przeklęty fading?

Nie to jednak sprawia, że nogi Kurta stają się naraz ciężkie jakby z ołowiu, nie to sprawia, że staje nagle w środku mrocznego korytarza jakby rażony piorunem. Oto przychodzi mu na myśl, że zniekształconą treść doniesienia profesora Anatola Wrangla czytać będą również inni, że, być może, zapozna się z nią nawet sam pułkownik Lucius i że te same podejrzenia, te same skojarzenia myślowe, które zrodziły się w jego głowie, zrodzić mogą się również w mózgach innych. A wtedy…

Porucznik von Hedinger odczuwa, że jakiś ciężar olbrzymi kładzie się na jego barki, że jakaś lodowata dłoń chwyta w zimny uścisk jego serce. To niemożliwe – myśli. – Nikt nie wpadnie na pomysł tak obłąkany, jak ja. Jestem szaleńcem, że moją miłość do tej cudnej dziewczyny poddaję takim samotorturom, że dręczę się teraz jakimiś przywidzeniami, gdy leżą przede mną perspektywy szczęścia, niby wspaniała, szeroka droga wyzłocona promieniami słońca…

Kroki na korytarzu poza nim budzą i wyrywają go z odrętwienia. Kroki te przybliżają się.

Kurt rusza naprzód. Nie chce wiedzieć, kto idzie tam, poza nim, nie chce w tej chwili spotkać nikogo, nie wie, czy potrafiłby zapanować nad swym głosem, nie wie, czy nie ma zmienionych rysów twarzy. Pragnie jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.

Gdy wreszcie się to staje, Kurt opada ciężko na fotel i przez długą chwilę siedzi bez ruchu. Czuje się jak człowiek, który popadł nagle w ciężką chorobę. Nie wiadomo dlaczego przychodzi mu na myśl profesor Wrangel. Nie widział nigdy tego człowieka, a jednak odczuwa teraz palącą nienawiść do warszawskiego agenta.

– O, tak! – szepce przez zaciśnięte zęby. – Profesor Anatol Wrangel jest istotnie genialny…

* * *

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Marek Romański, wł. Roman Dąbrowski

(ur. 1906 w Rzeszowie, zm. 20 czerwca 1974 w Buenos Aires) – polski pisarz, publicysta i dziennikarz, autor kilkudziesięciu powieści kryminalnych, wraz z Adamem Nasielskim i Antonim Marczyńskim należał do tzw. wielkiej trójki polskich pisarzy powieści kryminalnych II Rzeczypospolitej. Wcześnie osierocony i przygarnięty przez wujostwo Rydlów. Studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, kierunku nie skończył. W latach 20. związany z pismami socjalistycznymi - „Naprzód” (1922), „Robotnik” (1927) i „Głos młodzieży robotniczej” (1928-29). Wiadomo, że powieści kryminalne publikował już od początku lat 30. XX w., a więc wieku dwudziestu kilku lat (podobnie jak Adam Nasielski). W latach 1935-36 korespondent wojenny „Gońca Warszawskiego” z Abisynii. Szczyt popularności Romańskiego przypadł na lata tuż przed wybuchem II wojny światowej, kiedy publikował po kilka powieści rocznie. Jego losy podczas wojny są nieznane. W 1944 r. tuż przed powstaniem warszawskim przedostał się na Węgry, gdzie został złapany przez Hitlerowców i skazany na roboty przymusowe w Dolnej Bawarii. Po ucieczce do Włoch wstąpił do armii generała Władysława Andersa. Po demobilizacji wyjechał do Argentyny, gdzie mieszkał w Buenos Aires. Redagował m.in. „Głos Polski” (od 1957), opublikował również kilka powieści (być może napisanych jeszcze przed wojną). W 1951 wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.

Lista publikacji Marka Romańskiego na stronie:

http://www.cmkryminaly.pl/?marek-romanski

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Tom 1.

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży.

Tom 2.

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy.

Tom 3.

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich.

Tom 4.

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu.

Tom 5.

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin.

Tom 6.

Marek Romański

, Mister X.

Tom 7.

Marek Romański

, Pająk.

Tom 8. pierwsza część.

Marek Romański

, Złote sidła.

Tom 8. druga część.

Marek Romański

, Defraudacja, druga część.

Tom 9. pierwsza i druga część.

Walery Przyborowski

, Widmo przy ulicy Kanonia.

Tom 10.

Antoni Hram

, Upiór warszawskich podziemi

Tom 11.

Kazimierz Laskowski

, Agent policyjny w Warszawie.

Tom 12.

Walery Przyborowski

, Tajemnica czerwonej skrzyni.

Tom 13.

Marek Romański

, Warszawski prokurator Garda.

Szpiedzy i agenci

Tom 1. Marek Romański, Miss o szkarłatnym spojrzeniu.

Tom 2. Marek Romański, Szpieg z Falklandów.

Tom 3. Marek Romański, Tajemnica kanału La Manche.

Tom 4. Marek Romański, Znak zapytania.

Tom 5, pierwsza część. Marek Romański, Serca szpiegów.

Tom 5, druga część. Marek Romański, Salwa o świcie.

Detektyw Piotr Vulpius

Tom 1. Marek Romański, Tajemnica małżeństwa Forster.

Tom 2. Marek Romański, Zycie i śmierć Branda.

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Tom 1, Alibi

Tom 2. Opera śmierci

Tom 3. Człowiek z Kimberley

Tom 4. Dom tajemnic w Wilanowie

Tom 5. Grobowiec Ozyrysa

Tom 6. Skok w otchłań

Tom 7. Puama E

Tom 8. As Pik

Tom 9. Koralowy sztylet i inne opowiadania

Najciekawsze kryminały PRL

Tom 1.

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka

Tom 2.

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca 

Tom 3.

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc

Tom 4.

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć

Tom 5.

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą

Tom 6.

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy

Tom 7.

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt

Tom 8.

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni

Tom 9.

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców

Tom 10.

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tom 1. Tajemnica szpilki

Tom 2. Czerwony Krąg

Tom 3. Bractwo Wielkiej Żaby

Tom 4. Szajka Zgrozy

Tom 5. Kwadratowy szmaragd

Tom 6. Numer Szósty

Tom 7. Spłacony dług

Tom 8. Łowca głów

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Tom 1. Człowiek z niebieskim szalem

Tom 2. Czarna Gwiazda

Tom 3. Tajemnica torpedy

Tom 4. Pokój zmarłego

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Tom 1. Lista sześciu. 

Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści.

Tom 3. Zamknięci

Tom 4. Poza granicą szaleństwa

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Tom 1. Sekret włoskiego orzecha

Tom 2. W cieniu włoskiego orzecha

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Tom 1. Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa

Tom 2. Mordercza proteza

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Tom 1. Syryjska legenda

Tom 2. Meksykańska hekatomba

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Marek Romański

Salwa o świcie Tom 2 Seria: Szpiedzy i agenci

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie III, 2020

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: maxtor777, Anneke / Adobe Stock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-142-5

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek