Sąsiadka boskiego Peruna - Justyna Kowalczyk - ebook

Sąsiadka boskiego Peruna ebook

Justyna Kowalczyk

3,5

Opis

Jedna kobieta, dwóch słowiańskich bogów i tajemnicza przepowiednia.

Róża wdaje się w romans ze swoim wrednym, ale bosko przystojnym sąsiadem, Piotrem. Nie wie, że mężczyzna to ludzkie wcielenie Peruna, słowiańskiego boga nieba, który wraz z innymi bóstwami został w pradawnych czasach skazany na życie na Ziemi.

Piotr natychmiast rozpoznaje w Róży boginię Mokosz. Zgodnie z przepowiednią jej narodziny są początkiem powrotu starych słowiańskich bogów oraz krwawego konfliktu między nimi.

Perun stanie do walki przeciwko własnemu bratu. To będzie bitwa o najwyższą stawkę… Różę.

Czy w wojnie bogów życie i los dziewczyny mają jakieś znaczenie? Czy miłość boga może zmienić przeznaczenie?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (35 ocen)
13
9
3
2
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anchesenapaton

Nie polecam

Pomysł dobry ale na tym koniec plusów. Jakby tam występowały same napalone nastolatki, nie mające innych problemów niż ciągła chcica. A dziur fabularnych więcej niż w serze.
83
Adriana1982

Całkiem niezła

Książka trochę nawiązuje do słynnej szeptuchy pani Miszczuk, pełno tu postaci ze słowiańskich podań. Ale , no właśnie akcją ustępuje tu pikantnym opisom seksu głównych bohaterów i na tym się koncentruje. To takie połączenie Pana Grey z szeptuchą. Nie wiem w sumie jak to ocenić...
51
dubayka

Dobrze spędzony czas

Nawet nie wiem czemu zaczęłam czytać tą książkę, tym bardziej że nie sięgam po fantastykę, ale dziwnym sposobem wciągnęła mnie. Czekam na drugą część, bo z tego jak się skończyło musi być ciąg dalszy który chętnie poznam.
30
aga1420

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi się podobała! Czekam na kolejną część z niecierpliwością. Polecam!
31
ewebel

Nie polecam

Nędza, powtarzają się i słowa i całe sekwencje, w zasadzie to gorzej niż nędza. Nazwa wydawnictwa, ktore się pod tym podłożyło to sarkazm i karykatura. Aaaa, jeszcze ortografy, które zwykły edytor tekstu powinien wyłapać, redaktor też się nie popisał albo pożałowali na to, już nawet nie chce mi się sprawdzać. Nędza nędza nędza. Zero gwiazdek.
20

Popularność




Mojemu mężowi Tomaszowi.

Rozdział 1

Nigdy nie sądziłam, że skończę jak moja ciotka, sama w domu na wsi. A jednak klątwa rodzinna dopadła i mnie, choć byłam tak blisko, by ją złamać.

Miesiąc temu, pod koniec maja, przyjechałam do drewnianego domu kupionego od cioci i zamieszkałam obok wrednego Piotra Dębowskiego, rzeźbiarza, właściciela dworku na wzgórzu i mojego boskiego sąsiada.

Od chwili, gdy go poznałam, nie potrafiłam odmówić mu urody i charyzmy. Wysoki, barczysty, blondwłosy i niebieskooki. Jego oczy były najdziwniejszymi, jakie w życiu widziałam, jasne, ale ciemniały, kiedy się złościł. Tkwiło w nich coś niepokojącego, ale przyciągającego. Za to jego sposób bycia odepchnął mnie już od samego początku.

Widziałam, że obserwował mnie od momentu, gdy zaparkowałam, stał przy wrotach na swojej posesji i bacznie mi się przyglądał.

Zdenerwowałam się. Wiele słyszałam o wścibstwie ludzi na wsi, ale nie sądziłam, że doświadczę tego zaraz pierwszego dnia. Po wniesieniu większych bagaży wróciłam do samochodu po kilka drobiazgów. Na ramieniu miałam torebkę, w której popsuł mi się zamek, i kiedy sprawdzałam, czy boski sąsiad wciąż mi się przypatruje, potknęłam się o kamień, a cała zawartość wylądowała na ziemi. Portfel, telefon, karty tarota, batonik, mokre chusteczki i naszyjnik z wymyślną zawieszką. Sąsiad patrzył na mnie uważnie, gdy zdenerwowana, z wypiekami na twarzy zbierałam rzeczy i dziękowałam w myślach, że nie wyłożyłam się jak długa. Zabawnie wyglądałabym w mojej liliowej sukience pośród trawy.

Zawsze robiłam z siebie niezdarę, kiedy lustrował mnie przystojny mężczyzna, a Piotr Dębowski był nie tylko przystojny, on był boski.

Kilka minut później wszedł na moją działkę, jakby stanowiła jego własność, i kategorycznie nakazał mi usunąć samochód sprzed mojego wjazdu, bo za chwilę będzie prowadził „rogaciznę”, a nie wolno niczego stawiać jej na drodze.

Nigdzie nie zauważyłam znaku zakazu zatrzymywania się i postoju, więc jego żądanie uznałam za bezzasadne, poza tym wyglądał na człowieka przyzwyczajonego do otrzymywania tego, czego chce, a ja nie znosiłam takich ludzi. Sama musiałam walczyć o wszystko, nic nie spadało mi z nieba, dlatego nie rozumiałam, dlaczego sąsiad z powodu ładnej buźki miał otrzymać to, czego zapragnie.

– Proszę wezwać lawetę, żeby mnie odholowali – prychnęłam, gdy on zaczął odwracać się z miną aroganta, który zwyciężył kogoś swoją bezczelnością. Mina mu zrzedła, zmrużył oczy, po czym obejrzał się zaskoczony i spojrzał na mnie zimnymi niebieskimi tęczówkami.

– Za chwilę moje zwierzęta staranują to twoje miejskie, zabawkowe autko i będzie płacz.

„Ale cham” – przyszło mi do głowy w tamtym momencie. – „Nawet mi się nie przedstawił, a już zaczął mówić do mnie na ty.”

Udałam absolutną obojętność, choć na myśl, że miałabym stracić mojego ukochanego malinowego fiata, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. To mój jedyny środek transportu, a w tej dziczy, oddalonej od miasteczka dobre dziesięć kilometrów, mogłam liczyć tylko na siebie.

– To najwyżej zapłaci mi pan odszkodowanie – wzruszyłam ramionami, odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam do domu.

Od mojego przyjazdu minęły dokładnie cztery tygodnie i nie było dnia, by sąsiad nie zgłaszał do mnie jakichś pretensji. Co za upierdliwy typ: a to mu muzyka z radia przeszkadzała, choć włączyłam ją cicho, by móc skupić się na redakcji tekstu dla wydawnictwa, a to listonosz zostawił mu paczkę do mnie, więc zarzucał mi, że pewnie go do tego namówiłam, mimo że na oczy go nie widziałam. Najczęściej jednak miał żal o Jagę, mojego mastifa, który upodobał sobie jego podwórko, kury, konie i bydło. Zwiewał do niego przy każdej okazji, a Piotr Dębowski uparcie nie chciał zrozumieć, że dziura w płocie służąca temu, by drzewo dębu rosnące na granicy naszych posesji miało miejsce, stwarza okazję psu do wycieczek.

Dzisiaj ponownie przyszedł z pretensją, że mój pies ganiał jego kury.

– Jeśli coś którejś zrobił, to zapłacę za szkodę, przy okazji będę miała okazję nauczyć się robić rosół – odpowiedziałam mu znużona. Tyle razy wysłuchiwałam jego żali, a Jaga nawet nie tknęła jego zwierząt.

– Proszę zabrać tego kundla – warknął, podając mi psa trzymanego dotąd w ramionach. Zanim Jaga wylądowała w moich rękach, pogłaskał ją po głowie.

Rozczuliło mnie to i zastanowiło. Skoro nie złościł się na Jagę i tulił ją jak swoją ulubienicę, to dlaczego przychodził do mnie z pretensjami? Moja wyobraźnia zaczęła podsuwać mi różne myśli. Może w rzeczywistości nie był złośliwy, tylko szukał sposobu, by spędzić ze mną trochę czasu? Przyjrzałam mu się jeszcze raz. Był przystojny, pierońsko przystojny, a ja byłam sama. Miesiąc wcześniej zostałam porzucona przez jednego faceta i niemal ożeniona z drugim.

Z jakiego powodu tłumaczyłam jego niemiłe zachowanie, jakbym go broniła? Czyżbym potrafiła wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że od samego początku mi się podobał? Odkąd go poznałam, zaczęłam myśleć o uczuciu, związku i ponownym otwarciu serca. Dla niego.

Czyżby i on był mną zainteresowany? Dlaczego przychodziło mi to na myśl przy moim boskim, wrednym sąsiedzie? Dlaczego myślałam o tym od chwili, gdy go zobaczyłam?

– Nie ja wymyśliłam przejście przy drzewie – stwierdziłam, starając się nie dać po sobie poznać, jak na mnie działał. – Niech pan ogrodzi po swojej stronie. Ja nie zamierzam krzywdzić drzewa, wbijać mu w korzenie palików, ograniczać rozwoju siatką. Skoro moi przodkowie tak zadecydowali, to niech tak będzie – poinformowałam go.

Dom przechodził z pokolenia na pokolenie i nie wiedzieć czemu, otrzymywała go druga córka, która w rodzinie zawsze była niezamężna. Wszyscy nazywali to klątwą drewnianego domu, choć żadna nie była jego właścicielką, gdy porzucał ją narzeczony, tak jak ja. I płaciła za niego, żeby nie wyszło, że nie dokonała wyboru i nie wiedziała o klątwie. Dlatego musiałam odkupić dom od cioci, mimo że nie miałam zbyt wiele pieniędzy.

Spojrzałam na boskiego sąsiada.

Irytował mnie za każdym razem, kiedy zgłaszał pretensje, a widok jego przystojnej twarzy działał mi na nerwy. Dlaczego on musi być taki seksowny? Bycie niemiłą przychodziło mi z trudem, wolałabym przystanąć i gapić się na jego idealne rysy, zastanawiając się, jak to w ogóle możliwe, by być takim bez skazy.

– Przodkowie nie zawsze mają rację – wymruczał pod nosem.

Wzruszyłam ramionami i gapiłam się na niego, czekając, aż pójdzie.

– Nic nie odpowiesz? – zapytał, wyraźnie mnie prowokując, a moje milczenie uznał chyba za zwycięstwo, bo z dumy w jego niebieskich oczach migały błyski.

– Po co? Jutro znowu przybiegniesz do mnie jak mały chłopczyk i będziesz skarżył się na jakieś głupoty. Gdyby nie ty, życie tutaj byłoby całkiem przyjemne – skłamałam.

Obecność Piotra była moją jedyną, wkurzającą, ale jednak rozrywką i choć bywał nieprzyjemny, czułam, że w razie potrzeby pomógłby mi. Zrobiłby to pewnie tylko po to, by móc się tym szczycić do końca życia i mieć nade mną przewagę.

– Chciałabyś tu mieszkać zupełnie sama? – zapytał chłodno, a ja ponownie dostrzegłam, jak jego jasne oczy robią się granatowe.

– Jeśli powiem, że tak, to się wyprowadzisz?

Nic nie odpowiedział, tylko poszedł sobie, a ja wiedziałam, że następnego dnia znów go zobaczę i z wrodzonej niechęci do zbyt pewnych siebie ludzi będę dla niego niemiła.

Amelia, moja najlepsza od dzieciństwa przyjaciółka, powtarzała mi, że to moi rodzice uczynili ze mnie zakompleksioną dziewczynę, nielubiącą przystojnych facetów, bo zawsze dostają to, czego chcą, a ja zawsze o wszystko muszę walczyć.

A ja jej mówiłam, że uroda czy szczęście nie mogą czynić z ludzi aroganckich buców, patrzących na innych jak na słabszych od siebie.

Bo chyba dlatego był dla mnie taki podły?

Jako nowa mieszkanka dopiero urządzałam swoje życie i niemal nikogo tu nie znałam. Na szczęście była Żaneta. Zielarka mieszkająca w miasteczku, ale bywająca w okolicy mojego podwórka niemal codziennie. Poznałam ją pierwszego dnia po przeprowadzce, gdy zbierała w moim ogródku rumianek i mniszek lekarski. Zawstydziła się wtedy i przepraszała za wtargnięcie, tłumacząc, że moja ciocia pozwoliła jej zbierać zioła, które na Perunowych Ziemiach mają więcej mocy.

– Perunowe Ziemie? – zapytałam, zastanawiając się skąd pochodzi ta nazwa.

Wyjaśniła, że mój domek stoi na dawnych ziemiach Peruna. Znajdowały się tu niegdyś figurki wszystkich słowiańskich bogów, nawet jego okropnego brata Welesa, ale zostały spalone, gdy ludzie przestali w nich wierzyć. Od tamtej pory opowiadała mi o Bogowie, jego mieszkańcach, przeszłych czasach i szybko się zaprzyjaźniłyśmy.

Gdyby nie Żaneta odwiedzająca mnie niemal codziennie, moją jedyną rozmówczynią byłaby Jaga, poszczekująca czasem w odpowiedzi na to, co do niej mówiłam. No i boski sąsiad, oczywiście, kiedy wpadał z kolejnymi pretensjami. Przynajmniej mogłam się napatrzeć na jego idealną buźkę, a moja bujna wyobraźnia podsuwała mi seksowne obrazy tego, jak mogłaby wyglądać nasza relacja, gdyby Piotr Dębowski nie był takim bucem.

– To jasne – powiedziała Żaneta, siadając na ławce na werandzie, odwiedzając mnie przy okazji swoich codziennych spacerów w poszukiwaniu roślin do zdrowotnych nalewek. – Przeszkadza mu, że tu mieszkasz, bo latami nie miał sąsiedztwa. Poprzedni właściciele tu nie przyjeżdżali, tylko wynajmowali kogoś do sprzątania raz na tydzień. Jakąś ekipę spoza Bogowa.

Spojrzałam na nią z wdzięcznością, gdyby nie ona, czułabym się samotna na tym pustkowiu. Przyjmowałam wprawdzie dużo zleceń, by jak najszybciej uzbierać pieniądze, przygotować dom do sprzedaży, a następnie kupić mieszkanie w mieście i wrócić do mojej ukochanej cywilizacji, ale potrzebowałam czasem wygadać się żywemu człowiekowi. Rodzice i starsza siostra mieli swoje życie i chwilowo nie mogli mnie odwiedzić, a mnie nie stać było, by jeździć do nich w tę i powrotem. Miesiąc w tej małej wiosce to było za dużo. Niech się śmieje ten, kto chce, ale ciocia miała rację, nie chcąc sprzedać mi tego domku. Zupełnie się tutaj nie nadawałam, boski sąsiad tylko pomógł mi w decyzji. Byłam człowiekiem z miasta. Może mogłam tu chodzić boso, w moich zwiewnych, różnokolorowych sukienkach, w słomkowym kapeluszu, bez wzbudzania zainteresowania, jednak na tym kończyły się uroki wsi.

– Tak myślisz? – zapytałam, wspominając, z jaką delikatnością pogładził Jagę, gdy ją do mnie przyniósł.

– Jasne. To kwestia przyzwyczajenia – urwała, a potem zachichotała, sięgając po kieliszek z sokiem, który przyniosła. Było ciepłe, czerwcowe popołudnie, pracowałam od samego rana, później zrobiłam zakupy i posprzątałam dom, więc należał mi się odpoczynek przy plotkach i ziołowym soku, na szczęście bezalkoholowym, bo miałam słabą głowę.

– Chyba, że… – Zmrużyła oczy i spojrzała na mnie z miną sugerującą coś niemoralnego.

Pokręciłam głową.

– Nic z tych rzeczy.

– Dlaczego nie? – Wygładziła materiał swojej czerwonej, kwiecistej sukienki. Ostatnimi czasy udzielił mi się jej sposób ubierania, choć wcześniej wybierałam materiały bez wzorów. Mieszkanie na wsi sprzyjało noszeniu długich, zwiewnych, sukienek w kwiaty, co najmniej do kostek. Od razu czułam się „na miejscu”, jak wyrwana z obrazka – On jest przystojny, ty jesteś śliczna. To chyba oczywiste, że mogłaś mu się spodobać.

Nigdy nie uważałam się za śliczną, tylko raczej przeciętną, a rude włosy i piegi od zawsze były powodem moich kompleksów.

– On traktuje mnie koszmarnie.

– Ale chyba nie zamierzasz wyjechać? – zapytała, patrząc na mnie błagalnie.

– Nie. Nie wiem. Chyba tak. Dopiero przymierzam się do remontu domu, a później pewnie go sprzedam. Jestem tu już miesiąc i czuję, że to nie miejsce dla mnie. Nie chcę oszukiwać samej siebie. A do tego ten koszmarny sąsiad. Jest okropny. Nie znosi mnie. Z wzajemnością.

– Miło mi – usłyszałam za sobą.

Zamknęłam oczy, licząc, że się przesłyszałam, ale kiedy ujrzałam, jak staje obok mnie, zdałam sobie sprawę, że palnęłam gafę. Zrobiło mi się głupio, że to słyszał. Mogłam się pożegnać z moimi marzeniami, że kiedyś, gdy przestanie być dla mnie wredny, będą mogły spełnić się erotyczne wyobrażenia… A później uświadomiłam sobie, że znów wszedł na moją posesję bez pozwolenia. Zirytowało mnie to.

– Znów wtargnął pan na moje podwórko? – rzuciłam gniewniej, niż zamierzałam, wstając z ławki i odwracając się w jego kierunku.

Po raz drugi tego dnia trzymał na rękach Jagę. Ten pies mnie wykończy, czy ona tam chodzi specjalnie, czy to on ją nawołuje? A może naprawdę lubi bawić się z jego kurami? Będę musiała zrobić ogrodzenie przy tym drzewie, bo dłużej nie zniosę pretensji tego faceta oraz tego, jak moje ciało reaguje na jego bliskość, marząc o jego dotyku. Co się ze mną dzieje? To chyba ziołowy sok od Żanety tak na mnie działał. Przecież nie było w nim alkoholu… Więc to z pewnością zioła w nim zawarte musiały przysłaniać mi zdrowy rozsądek.

– Twój pies zaczął – powiedział sąsiad gniewnie.

Żaneta wpatrywała się w Piotra Dębowskiego w niemym zachwycie, a ja przez chwilę zastanawiałam się, czy jest nim zainteresowana, czy po prostu tak jak ja dostrzegała, jaki jest boski.

– Jutro własnoręcznie wykopię ten twój pieprzony dąb, choć­bym miała to zrobić gołymi rękami, i odgrodzę nas, jak należy! – krzyknęłam.

W tym momencie usłyszałam, że zaczął padać deszcz, i zrozumiałam, skąd mój zły nastrój… Odkąd przyjechałam do Bogowa, miałam obniżone samopoczucie przed deszczem, jakbym go wyczuwała.

– Nie ośmielisz się! – warknął, a w jego oczach błysnęły gromy.

Wiedziałam, że miał rację, ale skoro już palnęłam głupio o tym usunięciu dębu, to musiałam się tego trzymać.

– Przekonasz się o tym, jeśli jeszcze raz przyniesiesz mi mojego psa z pretensjami, że był u ciebie, a do tego wkroczysz na mój teren bez pozwolenia.

– Jeśli nie podoba ci się sąsiedztwo, to wynoś się. Nikt cię tu nie trzyma! – wrzasnął, wcisnął mi w dłonie psa i rzucając pełnym gromami spojrzeniem, opuścił moją werandę.

Żaneta patrzyła za nim, a później spojrzała na mnie, jakby nie docierało do niej, co właśnie się wydarzyło.

– Ale go wkurzyłaś. Jeszcze nigdy go takim nie widziałam – powiedziała, osłaniając gołe ręce szalem. Padało coraz bardziej, a niebo pociemniało, jakby zbierało się na burzę.

– Dobrze go znasz? – zapytałam.

Spięła się.

– Nie tak dobrze jakbym chciała – zaśmiała się, a ja jej zawtórowałam. Tak mi się zdawało, że jej się podobał. Zresztą taki przystojniak, dobrze zbudowany i mieszkający w dworku, musiał mieć wiele adoratorek. To, że żadnej do tej pory nie widziałam, nie oznaczało, że ich nie było, Żaneta mogła być jedną z nich. Może dlatego lubiła kręcić się tutaj, zbierając zioła? Chciała trafić na niego przypadkiem? Nie wiem, dlaczego spojrzałam na nią jak na rywalkę. Czyżbym w codziennym przychodzeniu Piotra dopatrywała się jego zainteresowania? To przez sposób, w jaki pogłaskał tego ranka Jagę. Szkoda, że nie wzięłam pod uwagę jednego.

– Przynajmniej już wiem, że chce mnie stąd wykurzyć. Sam to powiedział. Będzie mi uprzykrzał życie, dopóki nie wyjadę? Jak myślisz?

Żaneta sięgnęła po szklaneczkę z sokiem.

– To co? Wyprowadzisz się ze strachu, że jedyny sąsiad w okolicy cię tu nie chce? Myślisz, że będzie ci zimą podkradał drewno, byś zamarzła, albo przerzucał śnieg pod twoją bramę, byś utknęła na swojej posesji i umarła z głodu?

To miał być chyba żart, ale w mojej wyobraźni pojawiły się obrazy, jak mój boski sąsiad robi tak w rzeczywistości, a ja zamarzam w chatce i znajdują mnie dopiero wiosną, gdy z domu zaczynają wylatywać chmary much.

– To całkiem możliwe – powiedziałam i wypiłam do końca kubek soku. Aromat ziół był mocny, za mocny. Zaczęłam kasłać, a Żaneta podbiegła do mnie, by mnie pociągnąć za ręce.

– Wstawaj szybko, bo się udusisz.

– To takie mocne. Te twoje soki kiedyś mnie wykończą. Niby nie ma w nich alkoholu, ale mieszanka ziół jest zabójcza.

Żaneta wzruszyła ramionami.

– No co ty? Przywykniesz, jeszcze kilka miesięcy i nabierzesz wprawy.

– Nie wiem, czy tyle zostanę. Zależy, czy znajdę kupca na ten domeczek. I czy uda mi się go wcześniej trochę odremontować.

– I czy wymyślisz, dokąd iść dalej. Ale przez lato zostaniesz?

– Raczej tak.

Żaneta kiwnęła głową i sięgnęła po butelkę, napełniła nasze szklanki i wzniosła toast.

– Za wrednych sąsiadów.

– By stali się milsi – dodałam i wypiłam sok do dna.

Piłyśmy i plotkowałyśmy jeszcze godzinę, a później Żaneta uparła się, że musi wracać. Starałam się jej to wyperswadować, pokazując, co się działo na zewnątrz, ale nie dała się przekonać. Zaproponowałam jej odwiezienie do miasteczka, nie mogłam pozwolić, by zmokła. Z daleka widziałam pioruny, deszcz zacinał tak mocno, że niemal nie widziałam, co dzieje się na moim ganku.

– Może lepiej zostań ze mną – poprosiłam ostatni raz.

– Nie mogę. Moja siostra będzie się bała.

Racja, zapomniałam o Patrycji. Młodsza ode mnie i Żanety o dziesięć lat, miała dopiero piętnaście. Po śmierci rodziców była pod prawną opieką starszej siostry. Nie wyobrażałam sobie znaleźć się w takiej sytuacji jak one. Może byłoby mi łatwiej o tym myśleć, gdybym miała młodsze rodzeństwo albo planowała dzieci.

– Muszę cię odwieźć.

Nie chciała się zgodzić, ale ostatecznie ją namówiłam. Nakazałam Jadze siedzieć w domu i nawet nosa nie wyściubiać za drzwi, choć wiedziałam, że ona zawsze znajdzie sposób, by opuścić dom. Niby pies, a skoczny i zwinny jak kot.

Jechałyśmy w burzy. Bałam się.

– No to teraz zostaniesz z nami – zaproponowała Żaneta, gdy podjechałam pod bramę jej maleńkiego, żółtego domu otoczonego kwiatowymi rabatkami.

– Jaga nie może być sama – użyłam tej samej wymówki, co Żaneta wcześniej. Co u siebie, to u siebie. Moja suczka miała podobne zdanie, wrosła już w nasze podwórko. I podwórko Piotra Dębowskiego również.

Nie mogłam przestać myśleć o nim przez całą drogę powrotną. Burza rozszalała się na dobre, a ja odliczałam minuty, by skryć się w domu.

Im bliżej swojej drewnianej chatki byłam, tym burza słabła. Nagle w ciągu pięciu minut przestał padać deszcz, a niebo rozjaśniło się. Powietrze pachniało młodymi listkami i mokrą ziemią. Zdziwiłam się, że burza tak szybko minęła, ale miało to swoje zalety. Mogłam wyjść do ogrodu i wypielić grządki. Pierwszy raz w życiu coś zasiałam. Dotąd byłam typowym mieszczuchem i gdyby nie porady Żanety, pewnie nigdy nie przyszłoby mi do głowy „grzebanie się w ziemi”, jak dotąd nazywałam prowadzeniem ogródka. Żaneta powiedziała, że w maju mogę jeszcze zasadzić chociażby fasolę szparagową. Na razie nic nie wschodziło, a ja wątpiłam, by kiedykolwiek coś spod mojej ręki wyrosło, ale chciałam dać roślinkom szansę, usuwając chwasty.

Gdy weszłam do domu, zawołałam Jagę, jednak nie przybiegła. Obeszłam cały dom, a kiedy dostrzegłam wąskie okno otwarte w łazience, już wiedziałam, że jest na zewnątrz. Może człowiek by się nie przecisnął, ale Jaga jak najbardziej.

– Jaga – wołałam ją, mając nadzieję, że nie znajdę jej u sąsiada.

Podeszłam do wielkiego, rozłożystego dębu stojącego na granicy działek, wciąż nawołując swoją suczkę.

– Nie mogłabym cię zniszczyć. Tylko żartowałam – szepnęłam do drzewa, zupełnie nie wiedząc, po co to robię. – Jaga! – zawołałam psa. Usłyszałam jej radosne szczekanie i po chwili podbiegła do drzewa od strony sąsiada, a za nią pojawiły się kury Piotra Dębowskiego.

Nie mogłam w to uwierzyć, znowu to samo. Nie zamierzałam pozwolić mu, by znów mnie nachodził. Nawoływałam Jagę, by do mnie przyszła, ale ona tylko łypała na mnie z terenu boskiego sąsiada.

– Chodź do mnie, a dam ci całą paczkę twoich ulubionych przekąsek. To aż dwadzieścia smakołyków – obiecałam, wiedząc, jaki to dla niej łakomy kąsek. Dotychczas dawkowałam jej po dwa ciastka dziennie. Nie wiem, skąd w mojej głowie pojawiła się myśl, że Jaga będzie wiedziała, ile to dwadzieścia.

Najwyraźniej nie wiedziała, bo nie przekonało jej to.

Postanowiłam iść po nią, zanim Piotr Dębowski odkryje jej obecność na swojej działce, a później pozwoli sobie wkroczyć na mój teren, by mi ją oddać. Przecisnęłam się między drzewem a ogrodzeniem i po kilkunastu sekundach ganiania za własnym psem przytuliłam ją mocno do piersi.

– Ktoś tu dziś robił mi awanturę o wkraczanie na jego teren bez pozwolenia – usłyszałam za sobą.

Stał tuż przy mnie, a ja zastanowiłam się, dlaczego nie usłyszałam, gdy się zbliżał.

Cholera, teraz będzie przychodził do mnie częściej, mając wymówkę, a ja nie będę mogła patrzyć na niego groźnie i obiecywać, że wyrwę dąb.

Starałam się panować nad mimiką i nie dać po sobie poznać, że mnie zaskoczył. Wyglądał nieziemsko w błękitnej koszuli opinającej jego szerokie ramiona. Spoglądał na mnie oczami w kolorze spokojnego morza i zbliżał się do mnie powoli.

– Teraz pan wie, jak czuję się, kiedy spotyka mnie to samo – wypaliłam i ruszyłam w stronę dębu, a po chwili byłam już po swojej stronie.

– Dlaczego nie pilnujesz swojego psa? – rzucił z rozbawieniem, a gdy się uśmiechnął, w jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Cholera, wydawał się tak nieziemsko przystojny, że poczułam niebezpieczne mrowienie w okolicach podbrzusza.

– Dlaczego nie zrobisz porządnego ogrodzenia? – zapytałam, czując, jak moje policzki oblewa rumieniec. Gdyby tylko wiedział, o czym teraz myślałam. – I dlaczego nie mówisz do mnie na pani, choć nie przechodziliśmy na ty?

Niebo powtórnie zrobiło się ciemne, a na moje ramię spadła pierwsza kropla deszczu.

– Odkupię od ciebie dom w takim stanie, w jakim go masz. Zapłacę każdą kwotę.

Zacisnęłam zęby. A więc o to mu chodziło i dlatego mnie nachodził. Szkoda, bo jakaś cząstka mnie zaczęła mieć nadzieję, że chodziło o mnie i że on nie jest w stanie dnia wytrzymać beze mnie.

– Nie dość, że chcesz się mnie pozbyć, to jeszcze chcesz tanio kupić mój dom? A co? Twojej ziemi ci za mało? Chcesz sobie z mojej chatki zrobić domek dla ogrodnika albo chlewik? Nie ma mowy! – wrzasnęłam, choć jego propozycja okazała się dobra. Jednak nie potrafiłam spojrzeć na tego człowieka z sympatią. Byłam gotowa zostać w Bogowie na zawsze, byleby zrobić mu na złość. Jakaś część mnie nie chciała stąd wyjeżdżać także po to, by sprawdzić, jak rozwinie się moja relacja z boskim sąsiadem. O czym ja myślałam? Przecież jego wizyty nie miały nic wspólnego ze mną, jemu chodziło o dom.

– Po prostu chcę, byś stąd wyjechała! – rzucił wściekle, podchodząc do dębu.

Wypuściłam Jagę, która, o dziwo, pobiegła w kierunku naszego domu, choć spodziewałam się, że pogna na stronę boskiego sąsiada.

– Dlaczego? – krzyknęłam – Dlaczego mam się wyprowadzić?!

Patrzył na mnie w milczeniu, a ja potarłam skronie, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam za Jagą. Zdążyłam zrobić raptem kilka kroków, gdy usłyszałam za sobą:

– Zaczekaj – Piotr złapał mnie za łokieć i odwrócił w swoim kierunku.

Właśnie miałam mu powiedzieć, że znów wkroczył na moją posesję bez pozwolenia, kiedy przyciągnął mnie do siebie. Czułam, jak oddycha gwałtownie, bo jego klatka piersiowa napierała na mnie coraz mocniej z każdym wydechem. Powinnam była rozkazać mu, by mnie puścił, ale nie chciałam tego. Patrzył na mnie jeszcze przez moment, jakby się wahał albo dawał mi szansę, bym się wycofała. Jednak żadne z nas nie zrobiło nic, by to przerwał. Wreszcie nachylił się do moich ust i delikatnie połączył je ze swoimi. Z każdą chwilą jego pocałunek stawał się intensywniejszy.

Zastanawiałam się, co ja najlepszego wyrabiam, ale pragnęłam, by to się nie skończyło. Zjechał dłonią z mojej talii wzdłuż uda, podciągnął sukienkę, by dotknąć mojego biodra. Zadrżałam, miałam wrażenie, że skóra mi płonie.

Rozpięłam guziki jego koszuli i zsunęłam ją na trawę. Wstrzy­małam oddech, widząc idealnie zbudowane ramiona i tatuaże, z których istnienia nie zdawałam sobie sprawy. Drzewa, napisy w jakimś dziwnym języku i niezrozumiałe symbole. Nie miałam czasu się im przyjrzeć, bo Piotr zdjął mi sukienkę i zostałam w samej bieliźnie. Oparliśmy się o dąb i w tej chwili usłyszałam pierwsze krople deszczu spadające w koronę drzewa.

Nie wiedziałam, co najlepszego wyczyniam. Czy właśnie spełniam swoje marzenia, a może udziela mi się atmosfera tego miejsca? Zapach mokrej trawy, cykanie świerszczy i śpiew ptaków, które po deszczu wyszły z kryjówek działały kojąco na moje zmysły.

Pocałowałam go, choć nie miałam pojęcia, co ja właściwie robię. To ta deszczowa pogoda czy ziołowy sok wypity z Żanetą otumaniły mój umysł? Nieważne, byleby ta chwila trwała jak najdłużej. I tak zamierzałam wyjechać, a boski sąsiad pewnie nie zjawi się u mnie nigdy więcej.

Deszcz rozszalał się na dobre, ale ja nie bałam się ulewy w ramionach Piotra, w cieniu rozłożystego dębu rosnącego na granicy naszych posesji, który chronił nas przed urwaniem chmury i wiatrem.

Spojrzałam ponaglająco na Piotra, a on wszedł we mnie i zaczęliśmy rytmicznie się poruszać.

Może jutro będę tego żałować, lecz dziś przeżywałam swój najlepszy czas z boskim sąsiadem. Nasze ruchy były szybkie, zdecydowane, a gdy usłyszałam w oddali uderzenie pioruna, moim ciałem wstrząsnął orgazm. Sekundę później oczy Piotr Dębowskiego zasnuła mgła i jęknął przeciągle.

W tym momencie… zaczęłam chichotać, a on spojrzał na mnie zaskoczony.

– Śmiejesz się ze mnie?

Zachichotałam jeszcze głośniej. Pierwszy raz mi się to zdarzyło, a ja nie znałam powodu, dla którego to robię, jednak podejrzewałam, że była to reakcja na najlepszy orgazm w moim życiu.

– A robi ci to różnicę? – zapytałam.

Miał groźną minę, po wzroku wypełnionym rozkoszą nie został nawet ślad, a jego tęczówki zmieniły się z błękitnych w granatowe.

Dopiero gdy nasze ciała rozłączyły się, w pełni odzyskałam jasność myślenia.

Byłam na siebie wściekła. Na niebie rozszalała się burza. Obejrzałam się na boskiego sąsiada wpatrującego się we mnie z nieodgadnioną miną.

– Sama widzisz. Lepiej, żebyś się wyprowadziła – przekrzyczał burzę, odwrócił się na pięcie i ruszył, by przecisnąć się obok dębu na swoją stronę ogrodzenia.

A niech go szlag. Co to w ogóle miało być?

Pobiegłam w deszczu do domu, a kiedy usłyszałam kolejny grzmot, właśnie ryglowałam drzwi mojej chałupki.

– Jaga? Jesteś tu? – zawołałam, a gdy moja przestraszona sunia przybiegła do mnie i wskoczyła mi na ramiona, szepnęłam jej do ucha: – Gdybyś wiedziała, co się porobiło.

Obiecałam sobie, że kiedy tylko skończy się burza, wskoczę pod prysznic i będę siedziała tam, dopóki nie zniknie wrażenie, że wciąż pachnę nim. Boskim sąsiadem.

Był wredny, arogancki i chciał się mnie stąd pozbyć, ale jedno musiałam mu przyznać: jeśli chodzi o seks, był w tym boski, cholernie boski.

Rozdział 2

Śmiała się ze mnie. Była pierwszą kobietą, która to zrobiła. Jeszcze nigdy żadna nie zachowywała się jak ona.

I z żadną nie było mi tak dobrze.

Nie wiem, czy to, że była boginią Mokosz, sprawiało, że patrzyłem na nią inaczej, czy po prostu zaliczyłem najlepszy seks mojego życia.

Przez ostatni miesiąc obserwowałem ją i nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Nie mogłem powstrzymać się przed pójściem do niej i zobaczeniem jej.

Nic z tego nie będzie. Co się ze mną działo? I skąd ta burza? Od lat w Bogowie nie było burzy, czyżbym to ja ją spowodował? Czy to seks z Mokosz dał mi siłę, by ją wywołać?

Księga Przeznaczenia o tym nie mówiła. Czy to Mokosz okazała się kluczem do mojej mocy? Czy przez przypadek odkryłem sposób, jak odzyskać dawne umiejętności?

Pamiętam, jak przyjechała tutaj i jak zobaczyłem ją wysiadającą z samochodu. Wyglądała inaczej niż na kartach księgi z przepowiednią, miała liliową sukienkę i rude włosy, choć podobno Mokosz była brunetką chodzącą w kwiecistych sukniach. Żyłem na ziemi wśród ludzi wystarczająco długo, by wiedzieć, że moda zmienia się, a włosy można przefarbować. Ważniejsze były przedmioty, które wypadły jej z torebki, gdy przyjechała: karty tarota i naszyjnik. Zawieszkę stanowił romb złożony z czterech mniejszych rombów przedzielonych krzyżem. To jej znaki rozpoznawcze. Mogła nie pamiętać o swoim pochodzeniu, to w końcu część klątwy. Znalazła się jednak w posiadaniu tych przedmiotów i z pewnością nieświadoma swych prawdziwych mocy korzystała z nich.

Opadłem na fotel w salonie mojego wielkiego dworu, który w większości stał nieużywany, bo wystarczało mi jego jedno skrzydło. Domowniki dbały o porządek całego budynku, ale północna część stała się moją ulubioną.

– Ona nie zamierza wyjeżdżać – poinformowała mnie Południca, otrzepując z płaszcza resztki wody.

– Wiem. Gdzie się podziewałaś? Przecież jeszcze dwie godziny temu byłaś u niej – warknąłem nieprzyjemnie. Gdyby Południca nie zniknęła, nie miałbym okazji uprawiać seksu z Mokosz.

– Odwiozła mnie, więc musiałam wrócić na piechotę, krzakami. Bałam się jak diabli w tę burzę. Gdybym się nie zgodziła, zaczęłaby coś podejrzewać. Poza tym burza nie jest moją faworytką.

– Jasne. Ty wolisz słonko, samo południe – zakpiłem.

– To ty wywołałeś tę burzę? – zapytała zdziwiona – Rozumiem, że potrafisz wywołać deszcz, gdy się czymś zdenerwujesz, ale burzę? Przecież normalnie panujesz nad emocjami. Wiedziałeś, że Róża cię nie lubi, sam do tego doprowadziłeś, więc pogoda to nie twoja sprawka, prawda?

Róża. Dziwnie było mi myśleć o niej ludzkim imieniem.

– Od lat nie wywołałem burzy. Trzymanie Welesa w ryzach odbiera mi mnóstwo siły. Byle do dwudziestego lipca, wtedy jej nabiorę. Welesowi ubywa mocy, ale odzyskał ją w lutym, więc ma jej jeszcze sporo.

– Łańcuchy wytrzymają do lipca? To jeszcze prawie miesiąc. – Spojrzała na mnie z troską.

– Liście dębu i resztki moich piorunów muszą wystarczyć. A dwudziestego lipca zrobię kolejny roczny zapas błyskawic.

Nienawidziłem swojej bezsilności. Człowieczeństwo było pełne ograniczeń.

– Teraz masz szansę to zmienić – Południca przyniosła z ku­chni jabłko i wbiła w nie swoje kły – Róża jest Mokosz. Przeznaczenie zaczyna się wypełniać. Niedługo każdy wróci do swojego życia.

– Nie chcę tego. Nie mogę pozwolić, by mojemu bratu zwrócono wolność.

– Mokosz jest ci przeznaczona. Przepowiednie są od tego, by się spełniać. Nie uciekniesz od tego, więc po prostu… – umilkła, widząc moją pobladłą twarz – Co ci jest?

– Uprawiałem z nią seks.

Wydawała się zdezorientowana.

– To znaczy z kim?

– Spałem z Mokosz, z Różą, moją sąsiadką. Z kobietą-boginką, od której powinienem trzymać się z daleka, jeśli nie chcę, by uwolnił się mój brat.

– Ale przecież chcesz wrócić do boskiej postaci. Nienawidzisz swojego ludzkiego ciała. Co się zmieniło? – Przyglądała mi się uważnie, zamierając w bezruchu.

– Jeśli wybierze Welesa, to on stanie się Panem Świata. Wiesz, co się wtedy z nami stanie?

– Zgodnie z przepowiednią masz pomóc jej odkryć, kim jest, a później, czy tego chcesz, czy nie, uda się do Welesa. I tylko od niej zależy, komu odda swoją siłę i da poparcie, by zasiadł na Tronie Świata. Postaraj się więc z łaski swojej być dla niej milszym, by to ciebie wybrała – stwierdziła surowo – Nie nachodź jej.

– Tylko że nie jestem w stanie powstrzymać się przed byciem blisko niej. Cholera. – Trzasnąłem ręką w stół, a Południca podskoczyła, wypuszczając z dłoni jabłko. Mały Domownik kręcący się w okolicach kanapy natychmiast jej go podał.

– Idź sprawdzić, czy łańcuchy nie pękły – rozkazałem mu i już go nie było.

– Mówiłam. Przeznaczenie.

– Odzyskuję przy niej siły. Widziałaś, zdenerwowała mnie i sprowadziłem deszcz. Gdy mnie wyrzuciła, spowodowałem lekką burzę. A gdy się kochaliśmy, niebo rozszalało się jak jeszcze nigdy i tylko dzięki rozłożystości dębu nie przemokliśmy.

– Stanie pod drzewem w burzę nie jest zbyt bezpieczne – zauważyła.

– Szczególnie dla bogów – zaśmiałem się – Jestem Perunem, a ona Mokosz, pamiętasz?

– Jesteście śmiertelni, jak ja. Chętnie posiliłabym się duszą jakiegoś śmiertelnika. Od czasów Nowego Początku nie jestem sobą – powiedziała, ponownie wgryzając się w jabłko. – Ludzkie jedzenie jest słabe.

– Nawet mi nie przypominaj. Kiedy pomyślę, co nam zrobił mój ojciec… Nowy Początek to kpina – Zacisnąłem pięści – Gdyby nie twoje ziołowe nalewki, miałbym dość tego wszystkiego. A gdy uświadomię sobie, że moja miłość do Mokosz stanie się wolnością Welesa, to krew mnie zalewa.

– Mokosz jest ci przeznaczona. Nie masz na to wpływu. Jesteś pewny, że chcesz walczyć z przeznaczeniem?

Perun spojrzał w podłogę.

– Nie mogę pozwolić sobie na żadne emocje. Jeśli poczuję coś do Mokosz, pomogę Welesowi się uwolnić. Moja miłość stanie się jego wolnością, tak napisane jest w Księdze Przeznaczenia.

– Więc co zamierzasz?

– Ona musi stąd wyjechać. Przez miesiąc robiłem podchody, by ją zniechęcić do tego miejsca, ale jak widać, przez ostatnie dziesięciolecia stałem się zbyt podobny do ludzi, subtelny. Dlatego nadal tu jest.

– Wasz seks też może mieć na to jakiś wpływ – zakpiła Południca. – To nie był najlepszy sposób, by ją do siebie zniechęcić.

– Nie przypominaj mi. – Sięgnąłem po butelkę ziołowej nalewki i nie siląc się, by kulturalnie nalać sobie do kieliszka, wypiłem kilka łyków wprost z butelki.

– A może dobrze się stało?

Południca spojrzała na mnie zaskoczona.

– Teraz na pewno nie wyjedzie. Zobaczy, jak na ciebie działa, i będzie wiedziała, że nic jej nie zrobisz.

Podeszła do mnie i sięgnęła do mojej grzywki, jakby chciała coś poprawić. Uchyliłem się, mierząc ją surowym wzrokiem. Doskonale wiedziałem, że podobałem się boginkom i demonkom, a Południca nie potrafiła skrywać uczuć. Nie zamierzałem jednak komentować tego na głos.

– Wyjedzie, jeśli to już się nigdy więcej nie powtórzy – powiedziałem z chytrym uśmieszkiem. – Mokosz nie wie o swoim boskim pochodzeniu, opiera się na swojej ludzkiej naturze. Skoro uprawiała ze mną seks, to znaczy, że jej się podobam. Urażę ją, jeśli nie spojrzę na nią nigdy więcej. Jeśli nie zaproponuję jej związku i udam, że to się wcale nie wydarzyło.

Wstałem z kanapy, postanawiając sobie, że już nigdy jej nie dotknę. Będzie to trudne, bo za każdym razem, gdy się ze mną kłóciła, pociągała mnie jeszcze bardziej. Zgodnie z Księgą Przeznaczenia Mokosz powinna być łagodna jak Matka Ziemia, a nie charakterna i złośliwa jak Róża, ale najwyraźniej nie tylko mnie zmieniły lata na ziemi. Cieszyłem się, że nie pamięta, kim była, co stanowiło część klątwy, bo to ja mogłem zdecydować, jakie będziemy mieli relacje. Ze wszystkich sił postanowiłem jej unikać. By nie dopełnić przeznaczenia. Wiedziałem, że jeśli Weles dowie się o moim związku z jakąkolwiek kobietą, postanowi uczynić mnie nieszczęśliwym i odbierze mi moją wybrankę. Niezależnie od tego, czy zna przepowiednię czy nie, Mokosz i tak trafi w jego ręce.

– Mogłeś trzymać się od niej z daleka, kiedy była pora – zaśmiała się Południca, łapiąc mnie za rękę. – Skoro nie potrafiłeś powstrzymać się wcześniej, wątpię, by teraz ci się to udało, Perunie.

Wyrwałem się jej z objęć. Może była jedyną, poza Leszym, bliską mi osobą, ale nie mogłem pozwolić, by wyobrażała sobie więcej, niż powinna.

– No to jeszcze zobaczymy – huknąłem ze złością i wybiegłem na zewnątrz, w ciemną noc.

Spałem na wzgórzu za dworkiem. Nie chciałem wracać w samotne mury sypialni. Znajdowała się niewystarczająco daleko od Mokosz.

Śniłem o niej, widziałem każdy szczegół naszych wspólnych chwil pod dębem, miękkość jej skóry, ziołowy zapach włosów, siłę, z jaką przyciągała mnie do siebie, bym zatopił się w jej ciepłym, mokrym wnętrzu.

Zerwałem się z twardej ziemi. Musiałem ją zobaczyć.

Cholera, walka z przeznaczeniem jest trudniejsza, niż mogłem to sobie wyobrazić. Co się ze mną działo? Dlaczego nie mogłem o niej zapomnieć?

Świtało, gdy obserwowałem ją zza winorośli chroniących moją prywatność. Wolałem, by nikt nie zauważył pracujących Domowników. Ludzie nie byli przyzwyczajeni do widoku małych, owłosionych skrzatów, uwijających się wokół bydła, zbierających owoce i dbających o porządek na podwórzu.

Włożyła na siebie liliową suknię, w której tu przyjechała. Pasowała do jej rudych włosów i zielonych oczu, a sposób, w jaki poruszała się po podwórzu, sprawił, że poczułem narastające podniecenie. Co ta kobieta-boginka ze mną robiła.

W którymś momencie do krzaków, przy których stałem, podbiegła Jaga i zaczęła je obwąchiwać. Wyczuła mnie i zaskomlała cicho, a gdy Róża zawołała ją do siebie, suczka nie zareagowała i kobieta podeszła do ogrodzenia.

Przyłapała mnie na podglądaniu jej. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na kilka sekund, ale później Róża zignorowała mnie. Po prostu opuściła wzrok, uśmiechnęła się do Jagi i jakby nigdy nic poszła w swoją stronę.

Jak ona mogła? Powinno mnie to ucieszyć, bo rozwiązywało sprawy między nami, jednak jej obojętność wkurzała mnie.

– Gdzie byłeś? – usłyszałem za sobą, kiedy wszedłem do dworku.

– Nie jesteś moją matką – wrzasnąłem na Południcę wstającą z kanapy w moim salonie. Miałem dosyć jej kontroli. Sposób, w jaki na mnie patrzyła i jak się zachowywała, był nad wyraz sugestywny. Nawet to, że pędziła nalewki, zbierała zioła i chodziła w kwiecistych sukienkach, upodobniając się w ten sposób do Mokosz z przepowiedni, dawał mi sygnał, że nasza przyjaźń okazała się jednostronna, ona oczekiwała ode mnie czegoś więcej.

– Przed chwilą wrócił Domownik z podziemi. Twój brat odzyskuje siły, tak jak w zeszłym roku. Co prawda nadal jest słaby, ale warto wzmocnić ochronę Domowników – powiedziała, opuszczając mój dworek.

Może za surowo ją oceniałem, a przekonanie o moim boskim przyciąganiu skłaniało mnie do niewłaściwego odczytywania jej zamiarów?

Co ona powiedziała? Weles odzyskuje siły. To normalne. Odkąd w zeszłym roku w lipcu wzmocniłem ogniwa łańcucha, w momencie swojej największej siły i słabości brata, ubywało mi mocy. Dzięki zapasom błyskawic, liści dębu, a także nalewkom Żanety Weles niemal wcale nie zyskał jej w swoim dniu, choć kilka promieni słońca po dostaniu się między korzenie Drzewa Kosmicznego spadło na niego, dając mu pierwszy zastrzyk energii, który mógł mu pomóc. Na szczęście z Żanetą i Leszym byliśmy gotowi i jak co roku nie pozwoliliśmy mu skorzystać z szansy na ucieczkę.

Poszedłem do stajni, nakazałem dwóm Domownikom udać się do podziemi i wyposażyłem każdego w nich w pioruny, których zapas przygotowałem dwudziestego lipca, gdy moja moc wracała w pełnej krasie, by w krótkiej chwili zacząć spadać do tego stopnia, że nie byłem w stanie wywołać nawet deszczu.

Przynajmniej dopóki nie kłóciłem się z Mokosz.

Znowu Róża zagościła w moich myślach.

Wyszedłem na podwórze, by się przewietrzyć. Musiałem przypilnować Domowników i sprawdzić, czy dobrze zajmują się swoją pracą. Ranczo nie należało do mnie, ale nie potrafiłem zniszczyć dorobku mojego brata. Potrzebowałem sporo mocy, by zaczarować każdego z nich, by słuchali tylko mnie i sprzeniewierzyli się swojemu panu.

– Wąpierze wróciły do lasów – usłyszałem za sobą zmartwiony głos przyjaciela. Leszy stał za mną z kudłatym ciałem przerzuconym przez ramię. Świetnie kamuflował się w ludzkim świecie i w przeciwieństwie do mnie zajmował się tym samym, co przed Nowym Początkiem. Ukryty w mundurze leśniczego przemierzał bogowskie lasy w poszukiwaniu sprzymierzeńców mojego brata. – Mam z nimi więcej roboty niż w zeszłym roku.

– To Weles ich przywołuje. – Splunąłem na ziemię ze złości. Nie dość mi było problemów z Różą, musiałem jeszcze mieć na głowie pilnowanie własnego brata, by nie dopełnił przeznaczenia. On w przeciwieństwie do mnie zrobiłby to bez wahania, choć znał cenę.

– Rozstawię więcej sideł – oznajmił, zmierzając wbrew swoim słowom nie do lasu, ale do mojego dworku. – Masz piwo? Gorąco dzisiaj.

– Jasne. Specjalnie dla ciebie. Południca przyniosła mi nalewki z ziół, chcesz?

– Od Żanety? Tak, chętnie. Była u ciebie? Co u niej?

Zaśmiałem się. Mój przyjaciel nawet nie ukrywał zainteresowania demonką, która w swoim przeszłym życiu polowała na mężczyzn pracujących w samo południe w polu. Gdyby nie Nowy Początek, nie mieliby szansy się spotkać. Ona omijała lasy, wiedząc, że ze swoimi blond włosami i białymi sukniami byłaby zbyt dobrze widoczna, za to on miał za dużo roboty, strzegąc lasu, by zapuszczać się w pola. Stając się ludźmi, mogli chodzić, dokądkolwiek zechcieli, a odkąd poznali się kilkaset lat temu, widać było, jak spodobała się Leszemu.

– Jakbyś częściej wychodził z lasu, to mógłbyś trafić na nią kręcącą się po łąkach i zbierającą zioła. I mielibyście szansę rozmawiać częściej.

Wzruszył ramionami, siadając na kanapie w moim salonie. Wziął ode mnie butelkę nalewki Południcy i nie troszcząc się o nic, upił z niej kilka łyków.

– Nie chciałeś pić, prawda? – zapytał, gdy spojrzałem na niego zdziwiony. Nigdy nie widziałem tego nieśmiałego faceta w takim stanie – Dobija mnie moja beznadzieja, ale nie potrafię do niej zagadać, choć zmieniła te swoje pola na łąki, więc powinno mi być do niej bliżej. Czasem obserwuję ją, kiedy zbiera zioła na leśnych polanach i walczę ze sobą, by podejść. Niestety jestem za słaby.

Upił kilka kolejnych łyków. Zająłem swój ulubiony fotel, którego nikt nie miał prawa dotykać, i spojrzałem na niego ze smutną miną. Nie mogłem mu doradzić nic ponad to, co już wiele razy mówiłem: zagadaj do niej. Wiedziałem jednak, że sprawy damsko-męskie tylko wyglądają na proste. Zazwyczaj są bardziej skomplikowane niż inne relacje międzyludzkie i międzyboskie, a ja poza przygodnymi romansami nie miałem zbytnich doświadczeń ani z kobietami, ani z boginkami.

– Może musisz zaczekać na odpowiedni moment. Albo iść do niej prosto po wyjściu ode mnie – zaproponowałem z chytrym uśmieszkiem, widząc, jak szybko znika nalewka.

– To daj jeszcze jedną – powiedział, opróżniając butelkę do dna. – Jeśli nie zyskam dość odwagi po alkoholu, to może chociaż Żaneta doceni to, że pachnę ziołami. Może ją to kręci.

Słuchałem, jak poprawnie składał zdania, patrząc na mnie trzeźwo. Jeszcze trochę będzie musiał wypić, nim zapomni o nieśmiałości i ruszy wyznać ukochanej uczucia. Ruszyłem do piwniczki i przyniosłem mu jeszcze trzy butelki z nalewkami Południcy. Obawiałem się, że Żanetę niekoniecznie przyciąga zapach ziół, raczej co innego, ale nie chciałem mówić tego przyjacielowi.

– Mam nadzieję. Pij na zdrowie. – Wręczyłem mu butelkę, a resztę ustawiłem na stole przed nim. Wróciłem na swoje miejsce, trzymając kciuki, by wreszcie do niej zagadał.

Miałem dość opędzania się od niej.

Pewnie nigdy nie powiedziałbym jej o seksie z Mokosz, gdyby nie to, że chciałem, by wreszcie zrozumiała, że nie ma u mnie szans.

Na początku zdawało mi się, że mi matkuje, ale dopiero kiedy ze zdziwieniem zauważyłem, że zamieniła swoje białe szaty na kolorowe, strojne sukienki w kwiaty, skojarzyłem fakty. Znała zapisy Księgi Przeznaczenia i fakt połączenia mnie z Mokosz. Dlatego starała się do niej upodobnić. Zioła też zaczęła zbierać z tego powodu. Jakby nie potrafiła pogodzić się z tym, że ja nie byłem jej przeznaczeniem.

– Te sukienki w kwiaty… – zaczął Leszy, jakby czytał w moich myślach. – Ona wygląda w nich na tych łąkach, jakby na zawsze miała tam zostać. A ja, człowiek z lasu, wiem, że nie spodobałaby jej się ta moja skromna leśniczówka w cieniu dębów. To dla niej za mało. Ona zasługuje… – Opróżnił pół butelki nalewki i opadł głową na zagłówek, patrząc na zdobiony malowidłami sufit. – Ona zasługuje – powtórzył – na luksusy. Jak tu, u ciebie.

Przypomniałem mu, że „u mnie” to zupełnie gdzie indziej, a on przyznał mi rację. Dworek był Welesa.

– Muszę iść. – Zerwał się z kanapy. – Wczoraj była Noc Kupały. Słowiańskie demony i bogowie są wtedy bardziej pobudzeni. Pewnie dlatego tyle tu Wąpierzy. Muszę pozbyć się wszystkich sprzymierzeńców twojego brata, by nie pomogli mu się wydostać.

Noc Kupały. Zupełnie o tym zapomniałem. Odkąd straciłem boską postać, powoli przestałem śledzić słowiańskie święta, ale jeszcze nigdy o żadnym nie zapomniałem. Ach ta Mokosz.

Po bratersku poklepałem Leszego po ramieniu i siłą zmusiłem, by usiadł.

– Najpierw pożądnie wytrzeźwiej. Później pójdź do Południcy, bo widzę, że cię to gryzie, a dopiero potem zajmiesz się sidłami. Podeślę ci Domowniki do pomocy. Nie będą zadowolone, ale nie mają wyjścia. Jestem ich panem.

Mój przyjaciel pokręcił głową i ponownie wstał.

– Nie. Nie chcę tych twoich welesowych Domowników. – Plątał mu się język. – Nie ufam im, nie wiem, jakich czarów użyłeś, by zapomnieli o Welesie, ale wątpię, by nie zostało w nich ziarno przywiązania do niego.

Miał rację. Dlatego pilnie obserwowałem kudłate skrzaty i często wymieniałem te, które pilnowały mojego brata.

– To jak dasz radę?

– Mam duszki i chochliki leśne. Ostatnio zwiększyłem ich hodowlę, więc na dwudziestego lipca powinniśmy być gotowi. I mam dla ciebie niespodziankę, ale o tym następnym razem.

Ruszył przed siebie pewnym krokiem, a ja patrzyłem za nim w osłupieniu. Będę musiał kiedyś sprawdzić, jak reaguję na alkohol, ale nie byłem pewny, czy pobiłbym wyczyn Leszego. Dwie butelki i wstał z kanapy? Jednak póki pilnowałem brata, nie miałem szans na chwilę relaksu z alkoholem.

Na stole stały dwie puste butelki. Dwie pełne trzymał w dłoniach. Liczyłem, że go nie powalą po drodze, bo mógł wreszcie zagadać do Południcy i pozbawić mnie jednego z problemów.

Dopiero po wyjściu mojego przyjaciela zdałem sobie sprawę, że nie podzieliłem się z nim informacją o moim seksie z Mokosz. Jemu jednemu mógłbym zwierzyć się z moich rozterek… Seks z nią wyzwolił we mnie moce, których do tej pory nie mogłem z siebie wykrzesać. Sama kłótnia z nią spowodowała, że sprowadziłem deszcz, a seks dał mi siłę do sprowadzenia takiej burzy, jakiej od czasów Nowego Początku ziemia i niebo nie zaznały.

Ale jedno musiałem Leszemu przyznać: rozmowa z nim na chwilę odsunęła moje myśli od Mokosz. Jednak zaraz po jego zniknięciu wspomnienie tej dziewczyny opanowało mój umysł i nie chciało odpuścić.

Wyszedłem się przejść. Podświadomie chciałem ponownie ją spotkać.

Gdy dostrzegłem Różę przeciskającą się przy drzewie i nawołującą Jagę, zdziwiłem się. Nie sądziłem, że ponownie przekroczy granicę. Prowokowała mnie. Albo naprawdę wróciła po psa, którego przekupywałem słodkimi przekąskami, żeby do mnie przychodził, albo zrobiła to, by skłonić mnie do wyjścia jej naprzeciw.

Nie była ani zaskoczona, ani onieśmielona, widząc mnie.

– Muszę ci coś powiedzieć. – Spojrzała na mnie złośliwie, co podnieciło mnie, aż miałem ochotę się na nią rzucić. Nachyliłem się do niej nieznacznie, a ona pokazała, bym zbliżył się jeszcze bardziej. – Jesteś dupkiem, boski sąsiedzie – wyszeptała, a później pocałowała mnie, zanurzyła palce w moje włosy, przez cały czas nie odrywając ode mnie wzroku.

– Nie jesteś lepsza – wyjąkałem, czując, jak zsuwa ze mnie spodnie i bokserki. Nie rozłączając swoich ust z moimi, pozbyła się swoich majteczek, a później złapała za moje ręce i położyła je na swoich nagich pośladkach. Gestem nakazała, bym uniósł ją do swoich bioder.

Ocierała się o mój sterczący penis, drażniąc się ze mną, a gdy dyszałem ciężko, myśląc, że zaraz nie wytrzymam, tylko wbiję się w nią z całych sił, wyswobodziła się z moich ramion i zeskoczyła na ziemię.

Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę Drzewa Kosmicznego. Oparła się o jego korę, przyciągając mnie do siebie. Całowała mnie delikatnie, zalotnie. Zsunęła ramiączko sukienki, a ja przycisnąłem usta do jej ciepłej, nagiej skóry.

Westchnęła głośno wprost do mojego ucha.

– Zrób to wreszcie – rozkazała, z trudem łapiąc powietrze.

Wszedłem w nią szybko, mocno przyciskając ją do naszego dębu, spojrzała na mnie, w jej oczach zobaczyłem błyskawice. Pocałowała mnie zachłannie, namiętnie, a ja zacząłem wbijać się w nią gwałtownie.

Jęknęła cicho, a jej ciało przeszył spazm rozkoszy. Zachichotała, a ja spojrzałem na nią gniewnie.

Opuściłem wzrok, złapałem ją za dłoń, by przestała się śmiać.

W tej chwili eksplodowałem wewnątrz niej, łącząc nasze usta.

Nad naszymi głowami rozszalała się burza, a ona pomiędzy kolejnymi piorunami i błyskawicami zaśmiała się, poprawiając sukienkę.

Oddychałem głęboko, zastanawiając się, co właśnie stało się, do cholery, w moim sercu i co ja miałem w głowie. Cholera. Przecież nie mogę dopełnić przeznaczenia. Jeśli Weles dowie się o nas, będzie po wszystkim.

Chciałem się odezwać. Krzyknąć do niej, że to był drugi i ostatni raz, ale ona wcale nie czekała na moje słowa. Posłała mi ostatni szelmowski uśmieszek i nim zdołałem ją powstrzymać, ruszyła przed siebie w stronę domu. Pomyślałem, że powinienem ją zatrzymać. Tylko po co? Co bym jej powiedział? Że to najlepszy seks w moim życiu? Że jest przeznaczoną mi Mokosz, która złamie mi serce, uwalniając mojego brata z podziemi? Czy że stanie się moją zgubą?

Spojrzałem na dłoń, która przed chwilą splotła się z jej dłonią.

Była blada i… nieludzka. Taka jak przed przemianą.

Pokręciłem głową i zamrugałem kilka razy.

Zerknąłem ponownie. Znowu miałem ludzką dłoń, a widok, który wcześniej zobaczyłem, uznałem za omam po świetnym seksie i orgazmie.

Wiedziałem, że moje obietnice, by trzymać się od Mokosz z daleka, są niemożliwe do spełnienia. Nie potrafiłem bez niej żyć. A teraz dodatkowo uświadomiłem sobie, że muszę sprawdzić przy następnym seksie, czy zmiana na mojej dłoni była tylko złudzeniem, czy przy Mokosz zaczynam odzyskiwać swoją dawną postać.

Pytanie tylko, czy Mokosz będzie chciała jeszcze kie­dy­kol­wiek się do mnie zbliżyć, czy to, co przed chwilą się wydarzyło, nie było jedynie sposobem na pożegnanie się na swoich zasadach.

Sąsiadka boskiego Peruna

Copyright © Justyna Kowalczyk

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2024r.

książka ISBN 978-83-7995-769-9

ebook ISBN 978-83-7995-770-5

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Beta Paździurkiewicz

Korekta: Paulina Kalinowska

Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Projekt okładki: Ewelina Nawara

Skład i typografia: proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.inanna.pl

Książkę i ebook najtaniej kupisz na: www.madbooks.pl