Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
Najpikantniejszy romans tego roku!
Dziennikarka śledcza Georgia Ross jest przytłoczona pracą nad artykułem, od którego zależy jej dalsza kariera, a w dodatku po odwołaniu lotu czeka ją noc na lotnisku. Gdy spotyka starszego brata przyjaciółki z dzieciństwa, a ten proponuje pomoc, Gigi zaczyna myśleć, że jej los się odmienił. Alec Kim jest przystojny, skromny i życzliwy. Gigi, po licznych bolesnych zawodach miłosnych, zdążyła już zapomnieć, że tacy mężczyźni w ogóle istnieją. Wieczorne spotkanie i spędzona z nim namiętna noc bez zobowiązań wydają się jej darem losu – do chwili, gdy uświadamia sobie, że kojarzy mężczyznę nie tylko z dziecięcych wspomnień.
Uczucie Gigi i Aleca rozkwita, a oni muszą stawić czoła nowej rzeczywistości. Karierom, którym oboje poświęcili wiele wysiłku, zagraża międzynarodowy skandal. Zakochani muszą zdecydować, czy chcą walczyć o tę miłość.
„Ta książka to czysta magia!”
Helen Hoang, autorka Więcej niż pocałunek, bestsellera z listy „USA Today”
„Ivy Owens wywróciła do góry nogami wszystko, co wiem o romansach, a później wykorzystała tę wiedzę, pisząc najbardziej pikantną, gorącą, uroczą, porywającą, namiętną, oszałamiającą książkę, jaką potrafiłabym sobie wyobrazić.”
Ali Hazelwood, autorka bestsellera The Love Hypothesis
„Jeśli masz ochotę na zabawną i pikantną lekturę – to książka dla ciebie!”
Rachel Strolle, Buzzfeed
„Lekka, kusząca ucieczka od rzeczywistości, której bohaterów nie sposób nie pokochać. Chemia pomiędzy Gigi i Alekiem rozpala strony do czerwoności – nadal mi od niej gorąco!”
Rachel Lynn Solomon, autorka The Ex Talk
„Debiut Ivy Owens z idealną dozą humoru i serdeczności opowiada historię przyjaciół z dzieciństwa, którzy spotykają się ponownie w niezwykłych okolicznościach. Scandalized przedstawia tę napiętą sytuację w bardziej zabawny niż niepokojący sposób, a charyzmatyczne postacie błyskawicznie podbiją serca czytelników. Dzięki namiętnym scenom miłosnym i wyjątkowej więzi między głównymi bohaterami Owens z pewnością zdobędzie rzesze wielbicieli.”
„Publishers Weekly”
„Rozgrzewająca do czerwoności, trzymająca w napięciu książka, którą koniecznie trzeba przeczytać za jednym zamachem!”
Tessa Bailey,autorkaIt Happened One Summer,bestsellera z listy „New York Timesa”
Ivy Owensto pseudonimLauren Billings, połówki znanego i popularnego duetu pisarskiego Christina Lauren (Podróż nieślubna, Piękny drań). Mieszka w Kalifornii z mężem, dwojgiem dzieci i dwoma psami. Pisze dla przyjemności i rzadko bywa widziana bez książki w ręku. Prowadzi konto na Instagramie pod nickiem @HelloIvyOwens.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka inicjująca: Agnieszka Skowron
Tłumaczenie: Marta Komorowska
Redakcja: Ida Świerkocka
Korekta: Magdalena Szroeder-Stępowska
Projekt okładki: Eliza Luty
Opracowanie graficzne i skład: Maciej Trzebiecki
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa
Tytuł oryginału: Scandalized
Copyright © by Ivy Owens, 2022. All rights reserved
Copyright for this edition © by Agora SA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2023
ISBN: 978-83-268-4148-4
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Konwersja publikacji do wersji elektro-nicznej
Dla CH i KC
_______________
W dzieciństwie marzyłam,
żeby kiedyś mieć przyjaciółki
takie jak Wy.
Jeden z wątków dotyczy napaści na tle seksualnym – główna bohaterka jest dziennikarką śledczą i bada sprawę związanych z nią przestępstw. W książce nie ma scen przemocy, ale znajduje się tu krótki opis zeznań świadka środowiskowego i nagrań z materiałem dowo-dowym.
Osoby, które doświadczyły przemocy seksualnej, mogą uzyskać pomoc, dzwoniąc pod numery interwencyjne: 600 070 717 (Fundacja Centrum Praw Kobiet), 888 88 33 88 (Fundacja Feminoteka) lub 800 120 002 (Niebieska Linia).
Mam świetną pamięć do nazwisk, za to do twarzy – fatal-ną.
Ale wiem, że gdzieś już go widziałam.
Siedzi samotnie na końcu rzędu krzesełek z nosem w telefonie. Mieszkam w Los Angeles na tyle długo, by wyczytać z mowy ciała, że nie jest pochłonięty tym, co widzi na ekranie komórki, ale próbuje w ten sposób chronić swoją przestrzeń osobistą – jednocześnie pracuję jako dziennikarka na tyle długo, żeby zdawać sobie sprawę, że robi, co w jego mocy, by się nie wyróż-niać.
Nie udaje mu się. Nawet jego fryzura – starannie ostrzyżone i zaczesane do tyłu włosy – wygląda na kosztowną. I jestem pewna, że skądś go znam. Jego szczękę tak mocną, że mogłaby ciąć stal, kości policzkowe wyrzeźbione niczym w marmurze i urocze, pełne wargi o idealnym kształcie. Przyglądam się jego twarzy i zżera mnie ciekawość.
Słyszę w głowie głos mamy, zachęcający, bym zachowała się uprzejmie i podeszła się przywitać. Ale jestem na lotnisku i padam z nóg. Ostatnich trzynaście dni spędziłam w Londynie, próbując wyciągnąć z obcych ludzi informacje, których nie chcieli mi podać. Przez cały ten czas za jedyne towarzystwo miałam angielskiego kolegę po fachu, który palił jednego papierosa po drugim, miał niewiarygodnie mocną głowę, a po ulicach Londynu jeździł z taką prędkością, że kilka razy dziennie modliłam się do Boga, w którego nie wierzę. Spędziłam osiem godzin w samolocie, a potem kolejne cztery przy bramce na lotnisku, czekając na przesiadkowy lot do Los Angeles, który przez burzę miał coraz większe opóźnienie.
Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się jednak, żebym kojarzyła tego faceta z ostatnich dwóch tygodni. Wspomnienia, które przywołuje, kryją się głębiej. Czuję w żyłach nagły przypływ adrenaliny wywołany tajem-nicą do rozwikłania. Przelotny widok całej jego twarzy – gdy wstał, zerknął na monitory i chyba mruknął coś cicho z frustracją – był jak dawno nie-słyszana piosenka. Coś w jego sylwetce wywołało w sercu ukłucie nostalgii.
Paradoksalnie, ma jednocześnie proste plecy i opuszczone ramiona. Wygląda bardzo wykwintnie w skrojonych na miarę granatowych spodniach, wyglancowanych brązowych butach i białej koszuli, wciąż świeżej mimo długiego lotu z Londynu do Seattle. Jest boski.
Naciągam szalik na usta i wtulam w niego twarz, ale zsuwam go, gdy odkrywam, że cuchnie samolotową stęchlizną. Mam ochotę zacząć krzyczeć z irytacji i wyczerpania. Marzę tylko, żeby teleportować się do domu, prosto do łóżka, odpuścić sobie higienę osobistą i wpełznąć pod kołdrę bez brania prysznica i zdejmowania ubrań. Nie obchodzi mnie, że zapewne wyglądam odrażająco: po czternastu godzinach uganiania się za nieuchwytnym bramkarzem z klubu noc-nego, który nie chciał dać się namierzyć, a potem ośmiu bezsennych godzinach lotu czuję się zupełnie wy-kończona.
Rozglądam się po terminalu. Kilka osób po-wyciągało się, zajmując po cztery krzesełka, inni pa-sażerowie muszą szukać miejsca na podłodze. Wszystko we mnie krzyczy, żebym też się położyła, nieważne gdzie. Nie robię tego jednak, bo wiem, że nawet jeśli uda nam się wejść na pokład i odlecieć w ciągu najbliższych pięciu minut, zanim znajdę taksówkę i przejadę długą trasę do domu, będzie już dobrze po północy, a muszę jak najszybciej wziąć się do pracy. Ten artykuł to dla mnie życiowa szansa, a mam jeszcze tylko dwa dni, by go dokończyć.
Pracownicy linii lotniczych starannie unikają wcho-dzenia za ladę przy bramce. Jeśli tylko się do niej zbliżą, natychmiast ustawia się zniecierpliwiona kolejka. Członkowie personelu kręcą się więc opodal, obrzucając się nawzajem ponurymi spojrzeniami za każdym razem, kiedy dzwoni telefon z kolejnymi informacjami o szalejącej na zewnątrz burzy. W końcu jedno z nich zbliża się do mikrofonu. Widzę zwieszone ramiona kobiety i jej wzrok wpatrzony w monitor, jakby musiała z niego czytać – i już wiem, co powie.
– Z przykrością informujemy, że lot United dwa tysiące siedemset czterdzieści cztery został odwołany. Państwa rezerwacje zostały przesunięte na jutrzejszy lot. Bilety zostaną przesłane na adres mailowy podany podczas rezerwacji. Jeśli mają państwo jakieś pytania, prosimy o kontakt te-lefoniczny z infolinią lub podejście do stanowiska obsługi klienta w strefie odbioru bagażu. Tutaj nie będziemy w stanie dokonać zmian w rezerwacjach. Przepraszamy za wszelkie niedogodności.
Instynktownie podnoszę głowę i obserwuję jego reakcję na tę wiadomość.
Już trzyma telefon przy uchu i kiwa głową. Nasze spojrzenia przez chwilę się spotykają, kiedy wodzi niewidzącym wzrokiem po hali. Nagle zwraca na mnie uwagę, znów patrzy mi w oczy i widzę po skupieniu na jego twarzy, że też mnie rozpoznał i też nie wie skąd. Trwa to tylko mgnienie oka, ale to wystarczy, by zalała mnie niepohamowana fala gorąca. Po chwili on marszczy brwi i odwraca wzrok.
A ja zaczynam się zastanawiać, skąd się zna-my.
W idealnym świecie za-rezerwowano by mi bezpośredni lot z Londynu do Los Angeles, bez przesiadki w Seattle, i byłabym już w domu. Zdążyłabym porządnie odpocząć, usiąść do komputera i zacząć snuć spójną historię z plątaniny informacji, które mam w głowie, w telefonie i w notatniku. Nie stałabym za tym idealnym facetem w hotelowym lobby w Seattle, czując się jak zaniedbany troll, który wychynął spod mostu.
Przede mną stoją w kolejce trzy osoby, za mną kolejne cztery. Wszyscy znaleźliśmy się tu po odwołaniu lotu, wszyscy potrzebujemy noclegu i zaczynam z niepokojem się zastanawiać, czy nie powinnam była zapuścić się głębiej w miasto. Mam wrażenie, jakbym niespodziewanie stanęła na starcie wyścigu, który bez wątpienia przegram.
Mężczyzna, którego imienia wciąż nie mogę sobie przypomnieć, stoi z opuszczoną głową i w pośpiechu pisze coś na telefonie. Kiedy przy drzwiach wybucha zamieszanie – rozlega się dźwięk klaksonu i kobiecy głos zaczyna wołać kogoś po imieniu – odwraca się zaniepokojony i mam okazję przyjrzeć mu się z bliska.
Nagle dociera do mnie, skąd znam tę twarz.
Widywałam ją, w młodszej wersji, gdy oglądał się za siebie, śmigając na deskorolce po topiącej się od letniego upału ulicy w Los Angeles. Gdy śmiał się z przyjaciółmi na kanapie w salonie, nie zwracając na mnie uwagi, gdy przechodziłam za nimi. Gdy późną nocą mijał mnie w korytarzu swego domu, kiedy po skorzystaniu z łazienki w końcu szłam się położyć.
– Alec? – pytam na głos. Mężczyzna odwraca się nagle i szeroko otwiera oczy z zaskoczenia.
– Słucham?
– Jesteś Alec Kim?
Wybucha śmiechem, odsłaniając idealne zęby. Z każdą chwilą dostrzegam w jego twarzy nowe fascynujące szczegóły. Dołeczki. Jabłko Adama, poruszające się męsko, gdy się śmieje. Jedwabistą skórę. Przez ostatnie dwa tygodnie widziałam wielu atrakcyjnych ludzi, ale żaden z nich nawet się do niego nie umywał. Jeśli nie pracuje jako model, to karygodne.
– Tak... Przepraszam, my się znamy? – Marszczy brwi, próbując przywołać coś z pamięci. Nie widziałam go od czternastu lat, przez ten czas jego akcent zmienił się w trudny do uchwycenia sposób.
– Jestem Georgia Ross – podpowiadam. Od-wraca się do mnie, wkładając dłoń do kieszeni. Kiedy czuję, że poświęca mi całą uwagę, nagle zaczyna brakować mi tchu. – W szkole przyjaźniłam się z twoją siostrą Sunny. Przeprowadziliście się do Londynu po ósmej klasie.
Alec był od nas sześć lat starszy, a ja się w nim podkochiwałam. Przez wiele lat był dla mnie po prostu bratem najlepszej przyjaciółki. Czasem pojawiał się w pobliżu, zawsze był uprzejmy, zwykle nie zwracałam na niego uwagi. Do chwili, gdy pewnej nocy, kilka tygodni po swoich trzynastych urodzinach, zeszłam do kuchni napić się wody i zastałam go szperającego w lodówce w poszukiwaniu nocnej przekąski – dziewiętnastoletniego, półnagiego, z włosami zmierzwionymi po wstaniu z łóżka. Przez kilka tygodni nie byłam w stanie myśleć o niczym innym niż jego odsłonięty tors.
Przypominam sobie umięśnione ciała kotłujące się na kanapie przy kontrolerach do gier i młodego mężczyznę bez koszulki odpychającego się od asfaltu i odjeżdżającego na deskorolce. W połowie jego studiów na UCLA cała rodzina przeniosła się do Londynu ze względu na pracę pana Kima. Alec wyjechał z nimi. Zdążyłyśmy z Sunny wymienić po trzy listy, zanim nasze starannie ułożone plany kontaktów legły w gruzach. Od drugiej do ósmej klasy była moją najlepszą przyjaciółką, ale po przeprowadzce więcej jej nie widziałam.
Alec przygląda się badawczo mojej twarzy, starając się połączyć ją ze wspomnieniem dziewczynki, którą kiedyś znał. Nie wróżę mu powodzenia. Kiedy ostatni raz się widzieliśmy, miałam aparat na zębach, krzaczaste brwi i rączki jak wykałaczki. Pozostałam dość drobna, ale nie jestem już chudzinką jak w dzieciństwie. Choć niemal codziennie przychodziłam po lekcjach do jego domu, mogę założyć się o grube pieniądze, że mnie sobie nie przypomni.
Bardzo stara się jednak odnaleźć małą Gigi Ross w dorosłej Georgii. Nigdy nie miałam szczególnych kompleksów na punkcie swojego wyglądu, ale pod jego wzrokiem czuję się boleśnie świadoma tego, jak rozpaczliwie potrzebuję prysznica. Nawet oczy, stanowiące zwykle mój największy atut – szeroko osadzone, orzechowozielone, z gęstymi rzęsami – są zapewne przekrwione i rozbiegane. O włosach wolę nawet nie myśleć. Były przetłuszczone już piętnaście godzin wcześniej, gdy spryskałam je resztkami drogiego suchego szamponu i spięłam w kok. Co za żenada – spotkać takiego mężczyznę, kiedy tak wyglądam.
– Tak, Georgia. – Nie rozpromienia się, co świadczyłoby o tym, że mnie rozpo-znał. Nie szkodzi. To zawsze działa w jedną stronę. Dla dziewiętnastolatka musiałam być tak mało interesująca, że właściwie niewidzialna. Jednak po chwili się rozpogadza. – Czekaj. Gigi?
– Tak, Gigi – potwierdzam z szerokim uśmiechem.
– Rety – rzuca. – Kopę lat. Nikt nie mówił do mnie „Alec” od... czternastu lat? – dodaje po chwili namysłu.
– To jak się teraz do ciebie mówi?
Patrzy na mnie zaskoczony, a po chwili wahania wyjaśnia z błyskiem w oczach:
– Alexander. Ale może być Alec.
Wyciągam do niego dłoń, a on oplata ją długimi palcami i ściska mocno.
– Miło cię znowu widzieć.
Nie cofa ręki od razu. Moje zaspane ciało uznaje to za grę wstępną i zalewa mnie fala gorąca. Kiedy w końcu wypuszcza moją dłoń, zwijam ją w pięść i wciskam do kieszeni dżin-sów.
– Co u Sunny?
Alec uśmiecha się tak idealnie, że ściska mnie w dołku.
– Ma się świetnie. Mieszka w Londynie. Jest modelką. Może...
Recepcjonistka wychyla się do przodu, aby zwrócić naszą uwagę.
– Proszę następną osobę.
Alec daje mi głową znak, żebym podeszła pierwsza, ale jeszcze nie doszłam do siebie po seksownym uścisku dłoni. Portfel mam schowany w plecaku, czuję, że szyja rumieni mi się tak, jakby miała zaraz stanąć w płomieniach, i strasznie bym chciała, żeby ktoś wrzucił mnie do wanny i wyszorował wielką szorstką gąbką.
– Idź pierwszy – proszę, podkreślając to gestem dłoni, a potem zaczynam udawać, że czegoś szu-kam. W sumie to prawda: muszę odnaleźć panowanie nad sobą, które najwyraźniej przepadło gdzieś w plecaku razem z portfelem. Ale już po chwili kobieta wychodzi zza lady i zbliża się do pięciu osób nadal stojących w kolejce.
– Bardzo mi przykro, ale na dziś nie mamy już wolnych pokoi – mówi z kwaśną miną. – Jeśli nie mają państwo rezerwacji, nie możemy zapewnić państwu noclegu. Wiem, że w mieście jest duże obłożenie, ale być może naszemu konsjerżowi uda się coś dla państwa znaleźć.
Zanim udaje mi się zareagować, pozostali goście podbiegają do stanowiska konsjerża i ustawiają się w ogonku, w odwrotnej kolejności niż poprzednio, głośno domagając się uwagi. Jest świetnie.
Pochylam głowę nad komórką i wysyłam mail przez służbowy portal obsługujący wyjazdy, informując pomoc techniczną, że hotel, do którego poje-chałam, jest pełny. Ale dochodzi już dziesiąta i nie mam pojęcia, kiedy ktoś przeczyta wiadomość. Próbuję też się dodzwonić, ale włącza się poczta głosowa. Oczy zaczynają mnie piec, gdy napływają do nich łzy frustracji i wyczerpania. Zaciskam powieki i zaczynam się zastanawiać, jakie miałabym szanse niepostrzeżenie uciąć sobie drzemkę w hotelowym lobby albo przekimać się skulona na krzesełkach na lotnisku. Moja rezerwacja została przeniesiona na ósmą rano następnego dnia, więc niewiele mi potrzeba.
Odzyskuję świadomość, gdy czyjaś dłoń chwyta mnie za łokieć i delikatnie odciąga z miejsca, w którym stoję w jednoosobowej kolejce donikąd.
– Masz gdzie się podziać? – pyta Alec.
– Nie. Próbuję to ogarnąć.
– Może chcesz, żebym gdzieś zadzwonił? – Wbija we mnie wzrok, a ja kręcę głową.
– Jestem po prostu... bardzo zmęczona. I potrzebuję prysznica bardziej niż powietrza.
Alec przekrzywia głowę i przez moment przy-gląda mi się w milczeniu, z rozbrajająco sku-pioną miną.
– Jeśli chcesz, możesz się wykąpać u mnie.
Chyba żartuje.
– Nie... dzięki, nie trzeba.
– Rozumiem, że mogłabyś czuć się niekomfortowo w takiej sytuacji – dodaje szybko. – Ale jesteś przyjaciółką rodziny. A wyglądasz, jakbyś zaraz miała upaść tam, gdzie stoisz. Jeśli chciałabyś wziąć prysznic w moim pokoju, nie będę miał nic przeciwko temu.
Wytrzymuję jeszcze dwie sekundy kontaktu wzro-kowego, a potem odwracam głowę.
Czuję się odarta z resztek godności. Mam wrażenie, że nawet moje dłonie lepią się od brudu.
Poddaję się, kiwam głową, a potem unoszę brodę, prosząc gestem, by wskazał mi drogę.
– Dziękuję.
W windzie stajemy tak daleko od siebie, jak tylko się da. Zapada głęboka, niezręczna cisza. Czuję się, jakbym dostała obuchem w głowę, gdy dociera do mnie, że to fatalny pomysł, niezależnie od tego, jak bardzo po-trzebuję prysznica. Mam niewiele ponad metr sześćdziesiąt i właśnie jadę na górę z facetem wyższym o dobre dwadzieścia centymetrów po tym, jak przez ostatnie dwa tygodnie uganiałam się po Londynie za różnej maści szumowinami. Powinnam być na to zbyt rozsądna.
Zastanawiam się, czy Alec myśli w tej chwili o tym samym. A jeśli nie – bo z pewnością nie musi się obawiać mojej przewagi fizycznej – to, czy zastanawia się, na kogo mogłam wyrosnąć przez te wszystkie lata, gdy nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Panuje tak absolutna cisza, że czuję się, jakby jakaś kosmiczna moc wyłączyła dźwięk na całym świecie. Wbijam wzrok w swoje vansy. Na tle lśniącej podłogi w windzie sprawiają wrażenie jeszcze bardziej zdartych i przykurzonych.
Zdaję sobie sprawę, że mi się przygląda, dopiero gdy zaczyna mówić.
– Jeśli czujesz się nieswojo, możesz do kogoś napisać. Albo – wybacz, to w sumie oczywiste – mogę poczekać na dole, aż skończysz.
Wyrzucanie go z jego pokoju na czas prysznica wydaje mi się... zbędne. W gruncie rzeczy nie jest dla mnie obcy, a poza tym zapewne pada z nóg podobnie jak ja. Znałam jego rodzinę przez sześć lat, podczas których co najmniej trzy wieczory w tygodniu siadywałam naprzeciwko niego przy stole, pochłaniając domowe koreańskie dania przygotowane przez jego mamę. Pamiętam, jaki był łagodny, zabawny i troskliwy. Rety, ósmoklasistka Georgia, gdyby tylko miała taką okazję, całowałaby się z nim do utraty tchu.
Wiadomość to jednak chyba dobry pomysł. Gdybym była mniej zmęczona, głodna i brudna, zapewne sama bym na niego wpadła jeszcze przed wejściem do windy.
– Jaki numer ma twój pokój? – pytam ochry-ple. Alec wsuwa rękę do kieszeni, wyciąga z niej kopertę i zerka na nią.
– Dwa tysiące sześćset jedenaście.
Piszę do Eden, swojej najlepszej przyjaciół-ki.
Spotkałam starego znajomego. Wykąpię się u niego, bo z miejscami noclegowymi jest jakaś masakra. Hotel Marriott na lotnisku w Seattle. Pokój 2611. To porządny gość, ale w ciągu godziny napiszę, żebyś wiedziała, że wszystko gra.
Odpisuje natychmiast. Najpierw przesyła emotikonek ze zszokowaną miną, a potem krótkie OK.
– Dziękuję – rzucam, wkładając telefon z powrotem do kieszeni. Sama jego sugestia, żebym do kogoś napisała, mnie uspokoiła. Próbuję sobie wyobrazić, że mógłby nagle pokazać inne, groźniejsze oblicze i... cóż, wszystko jest możliwe, a niegodziwość potrafi znakomicie się maskować. – Jak udało ci się zdobyć pokój?
Alec z uśmiechem przytrzymuje drzwi windy, żebym mogła wysiąść pierwsza.
– Miałem szczęście. Ktoś mi to załatwił z wyprzedzeniem.
Przykłada kartę do drzwi z napisem APARTAMENT PREZYDENCKI i gestem pokazuje, żebym pierwsza weszła do środka. Jestem tak po-chłonięta widokiem, który mam przed sobą, że dopiero w połowie długiego holu wejściowego przypominam sobie o zasadach dobrego wychowania. Mój gospodarz, rzecz jasna, nadal stoi przy drzwiach i zdejmuje buty. Jestem półprzytomna, widzę jak przez mgłę i czuję się wyjątkowo niezgrabnie, gdy potykając się, ściągam vansy, a Alec przygląda się moim stopom.
Ostrożnie prowadzi obok mnie błyszczącą walizkę z bagażem podręcznym i wchodzi do pokoju.
A właściwie – pokojów. Jestem świadoma faktu, że w hotelach znajdują się apartamenty – zdarzało mi się w nich nocować podczas wyjątkowo ekstrawaganckich babskich wypadów i prowadzić wywiady z ważnymi ludźmi – ale ten jest inny niż wszystkie. Ma wielkość willi i aż kapie od luksusu. Jedna ze ścian jest w całości przeszklona, a z okien sięgających od podłogi do sufitu roztacza się widok na panoramę Seattle. Znajduje się tu salon, w pełni wyposażona kuchnia z osobną jadalnią i drzwi prowadzące do korytarza, za którym kryje się kilka kolejnych pokoi.
– Wow.
– Georgia, wyglądasz na wyczerpaną – stwierdza, przyglądając mi się z lekkim uśmie-chem.
– Jestem wyczerpana – przyznaję, patrząc mu w oczy. – I bardzo wdzięczna za propozycję. Wykąpię się, zjadę na dół i ogarnę resztę.
– Na pewno nie chcesz, żebym teraz do kogoś zadzwonił?
Kręcę głową.
– Mamy dział podróży.
– „My”?
– U mnie w pracy.
– Aha. – Wygląda, jakby miał ochotę dopytać o szczegóły, ale zauważa moje obwisłe ramiona i gestem głowy wskazuje mi drogę. – Idź. Ja posiedzę tutaj.
Zachowuje się bardzo wytwornie, a każdy jego najdrobniejszy gest wydaje się przemyślany. Po całym mroku, na który napatrzyłam się w Londynie przez ostatnie dwa tygodnie – i historiach, których wysłuchiwałam raz za razem – jestem wdzięczna za to, jak dodaje mi otuchy.
I za zamek w drzwiach łazien-ki.
Przekręcam go i opieram się o drzwi. Mimo wyczerpania nie mogę nie zauważyć, że Alec Kim nadal na mnie działa. Jest męski, opanowany, surowy i lekko arogancki w sposób, który bardzo mnie pociąga. Jesteśmy w tej chwili skrajnie różni. Ja aktualnie wyglądam tak, że same dotyczące go myśli o zabarwieniu erotycznym budzą we mnie wyrzuty sumienia, jakbym coś kradła.
Od bardzo długiego czasu – liczonego w miesiącach – w ogóle nie myślałam o seksie. Alec jest również skrajnie różny od ostatniego faceta z moich łóżkowych wspomnień. Spencer w ciągu jedenastu miesięcy stracił wszystkie punkty uzbierane w konkursie na Najlepszego Chłopaka przez sześć lat naszego związku. Mężczyźni, seks i cały skomplikowany proces otwierania się przed drugą osobą straciły dla mnie cały dawny urok.
Skoro mowa o otwieraniu się: przez dwadzieścia minut, jakie minęły od naszego ponownego spotkania, Alec Kim przyglądał mi się tak intensywnie, jakby przejrzał mnie na wylot.
Z perspektywy czasu uświadomiłam sobie, że Spence w ogóle przestał na mnie patrzeć. Od pewnego momentu chwile kontaktu wzrokowego zdarzały się nam rzadko, nawet gdy obdarzał mnie swoim słynnym olśniewającym uśmiechem. Rozchylał usta, ale oczami błądził nad moim ramieniem albo gdzieś z boku – jakby zachwyciło go coś widocznego za oknem albo kot zwinięty w kłębek w kącie. Już sam ten fakt powinien był dać mi do myślenia. Kiedy się poznaliśmy, wgapiał się we mnie, niezależnie od tego, czy byłam naga, czy ubrana. Powiedział mi kiedyś, że nigdy nie prze-stanie się dziwić, że z nim jestem. Zazdrościli nam wszyscy przyjaciele, z którymi trzymaliśmy się razem od studiów. Oni prowadzili chaotyczne, nie-uporządkowane życie, a Spence i ja stanowi-liśmy stabilny trzon naszej paczki. Byliśmy figlarni, czuli, ale przy tym praktyczni.
Jednak w ciągu sześciu lat naszego związku – z których przez dwa mieszkaliśmy razem – coś się zepsuło. Przez długi czas mówiło się o nas jednym słowem: „Spence i G” – a nagle, jakby ktoś przestawił jakiś przełącznik, zaczął w pośpiechu ca-łować mnie rano na do widzenia i znikać na całe dnie. Wieczorem był wdzięczny za każdą naprędce przyrządzoną przeze mnie kolację – w przesadny sposób, który z czasem zaczął stawać się desperacki i odpychający. To też powinno było dać mi do myślenia.
Wtedy jednak nie zwróciłam na to uwagi, za-przątnięta rozkręcaniem kariery. Myślałam, że tak ma wyglądać życie po dwudziestce, którego owoce – swobodę finansową, wolne weekendy i wakacje – zbiera się później. Pracowałam po osiemnaście godzin na dobę. Kiedy Billy przyjął mnie do działu zagranicznego „Los Angeles Times”, poczułam się, jakbym wygrała los na loterii. Przez to wszystko nie miałam czasu – nie znalazłam czasu – by zauważyć, jak zmienił się Spence.
Ja chyba też stałam się inna niż wcześniej. Zawsze byłam ambitna, ale w ciągu pierwszych kilku miesięcy w „Timesie” wyparowała do cna ta słabsza, mniej zdecydowana część mnie, która nie potrafiła dbać o swoje interesy. Walka o każdy temat i każdy wiersz artykułu zahartowała mnie psychicznie. Mordercze godziny pracy, pomijanie posiłków i bieganie po całym mieście sprawiły, że fizycznie również stałam się twardsza. Czasami rozumiem, dlaczego Spence zrobił to, co zrobił. Czasami rozumiem, dlaczego nasi przyjaciele wzięli jego stronę. Czasami chciałabym wszystkim przebaczyć, żeby nie nosić dłużej sama tego ciężaru.
Odsuwam się od drzwi i staję przed lustrem. Przeraża mnie moje wymizerowane odbicie. Mam oczy nabiegłe krwią, ziemistą, przetłuszczoną cerę i spierzchnięte usta, a kiedy wyjmuję spinkę z włosów, kok zachowuje kształt.
I strasznie cuchnę.
Zrzucam z siebie ubrania i wyobrażam sobie, jak wciskam je do kosza, upychając dżinsy, skarpetki, a nawet bieliznę w małym mosiężnym pojemniku. Mogłabym zostawić walizkę w Seattle i nigdy więcej nie musiałabym widzieć tych ciuchów na oczy. Alec pewnie nawet by się nie zdziwił – wszystko, co miałam na sobie, leży teraz wymięte na podłodze i wygląda, jakby miało zaraz się rozpaść.
Gdy jestem już naga, odkręcam prysznic i w oczekiwaniu, aż nagrzeje się woda, rozglądam się po pomieszczeniu. Blat łazienkowy zrobiony jest z wielkiej granitowej płyty, a znajdująca się na nim umywalka – z mieniącego się dmuchanego szkła. Darmowe ko-smetyki w pełnowymiarowych opakowaniach stoją w eleganckim skórzanym pojemniku. Jestem zbita z tropu – już prawie przestałam czuć się człowiekiem, a nagle zanurzyłam się w luksusie.
Kiedy wchodzę pod deszczownicę, nie mogę po-wstrzymać jęku. Nigdy nie miałam tak wypasionego prysz-nica, a przez ostatnie dwa tygodnie za każdym razem kąpałam się w pośpiechu i roztargnieniu – szybko się opłukiwałam, wciskałam do ust jabłko i wybiegałam z hotelu. Zdarzało się, że jedynie ochlapywałam twarz zimną wodą i nakładałam nową warstwę dezodorantu.
Ten prysznic to prawdziwa rozkosz. Woda ma idealne ciśnienie, drogi szampon i żel do mycia cudownie się pienią, a odżywka pachnie tak pięknie, że nie mam ochoty jej zmywać. Wiem, że Alec czeka i pewnie sam chce już iść spać, więc w końcu się spłukuję – ale najpierw golę się małą maszynką i robię piling całego ciała, po którym aż przechodzą mnie ciarki. Ręcznik jest olbrzymi i mięciutki. Myję zęby szczoteczką z hotelowego zestawu i odwracam się po walizkę.
Została w holu.
Oczywiście, że została. Oczywiście, że odwołali lot, a w hotelu nie było już wolnych pokoi. Oczywiście, że jest tu Alec, który teraz posługuje się bardziej wymyślnym imieniem Alexander, i on jest pięknym, a ja bestią, i oczywiście, ma przepastny apartament i pozwolił mi się w nim wykąpać, więc oczywiście, walizka została w holu.
Na drzwiach wiszą dwa szlafroki. Zdejmuję jeden z wieszaka i narzucam na siebie. Jest gruby i miękki, pachnie lawendą. Nigdy w życiu nie czułam się tak czysta i odświeżona. Po raz pierwszy od kilku dni odzyskuję nadzieję, że uda mi się dotrzeć do domu i znaleźć w sobie siłę, by spisać historię, która prześladuje mnie w snach i na jawie.
Idąc do holu po bagaż, kątem oka do-strzegam Aleca w salonie – stoi z rękami w kieszeniach, oglądając przez okno panoramę miasta. Odwraca się, słysząc szuranie kółek walizki na marmurowej podłodze, i nasze spojrzenia się spotykają. Gorąco rozlewa mi się po klatce piersiowej. Alec obrzuca spojrzeniem moją twarz, mokre włosy uwolnione z niechlujnego koka, sięgające mi teraz do połowy pleców i pociemniałe od wody. Potem opuszcza wzrok na moją szyję, a gdy patrzy jeszcze niżej, wybałusza oczy...
Chwytam rozchylone poły szlafroka. O mój Boże.
Wciągam walizkę za sobą, zawstydzonym głosem krzyczę „Przepraszam!” i zatrzaskuję drzwi łazienki. Nie wiem, ile zobaczył z mojego biustu, ale na pewno sporo.
Otwieram walizkę. Nakładam odżywkę na osuszone ręcznikiem, uczesane włosy. Przede mną najtrudniejsze zadanie. Wiem, że nie mam czystych ubrań – ale które są najmniej brudne? Wyjeżdżając na dwa tygodnie wyłącznie z bagażem podręcznym, liczyłam się z tym, że będę musiała nosić wszystko po kilka razy, niektóre rzeczy uprałam w umywalce w londyńskim hotelu, ale teraz wszystkie moje ciuchy są wymięte i znoszone – wyglądają okropnie.
Wyciągam stanik i czerwoną dżersejową su-kienkę. Na szczęście jest odporna na zagniecenia, a do tego wygodna i ładna. Wącham ją i uznaję, że się nada. Może jest nieco zbyt elegancka na jazdę taksówką do innego hotelu, ale w przeciwieństwie do spodni nie będzie wymagać włożenia brudnych majtek.
Jestem w zupełnej rozsypce.
Pakuję resztę rzeczy do walizki i wychodzę z powrotem do holu.
– Alec – rzucam z wdzięcznością, a on odwraca się, zaciska wargi i przygląda mi się zaskoczony. – Dziękuję. Naprawdę czuję się po tym prysznicu jak nowo narodzona.
Mój gospodarz kiwa głową.
– Nie ma za co. Odprowadzę cię.
– Nie musisz.
– Chętnie to zrobię. Nie czuję się zmęczony. Na dole chyba skoczę na drinka.
Bezwiednie zerkam na bogato wyposażony barek w drugim końcu pokoju.
– Aha. Jasne.
– Spędzam dużo czasu sam w pokojach hotelowych – wyjaśnia, zbijając mnie z nóg kolejnym uśmiechem. Innym niż poprzednie: zalotnym i dziwnie porozumiewawczym. Na jego widok czuję się, jakby ktoś powoli przesuwał mi palcami po ramieniu.
Odwracam się i ruszam do drzwi. Nagle zdaję sobie sprawę, jak blisko siebie się znajdujemy. Dzieli nas wprawdzie pewna odległość, a Alec nie ruszył się chyba od okna, ale przez dziwną ciszę, jaka zapadła między nami, i przez to, jak na mnie działa, mam wrażenie, że ogromny apartament skurczył się do mikroskopijnych rozmiarów. Choć jestem odwrócona plecami do gospodarza, wyczuwam, że zmierzył mnie wzrokiem i zauważył brak majtek. Owszem, być może w gruncie rzeczy stoi za mną, patrząc w ekran komórki, jak najdalszy od zastanawiania się, co mam pod sukienką, ale intuicja podpowiada mi coś innego. Pod jego spojrzeniem czuję się, jakby gorąco muskało wszystkie części mojego ciała, na których zatrzymuje wzrok – łydki, dolną część pleców, ramiona. Dłoń, którą opieram się o ścianę, wkładając buty. Vansy w ogóle nie pasują do tej sukienki, ale w tej chwili jest mi to całkowicie obojętne. Alec Kim zapewne umawia się wyłącznie z kobietami, które noszą co najmniej dziesięciocentymetrowe obcasy, wstają rano z łóżka z pełnym makijażem i nigdy nie brakuje im czystej bielizny.
W tej chwili jestem zbyt zmęczona, żeby przejmować się tym, jak wyglądam widziana od tyłu. Jeśli trzydziestotrzyletni Alec Kim ma ochotę obcinać dorosłą mnie w najczystszym posiadanym aktualnie ubraniu, nie zamierzam go powstrzymywać.
Alec wychodzi ze mną na korytarz, czekamy na windę i oboje wzdrygamy się na ostry dźwięk dzwonka oznajmiający jej przybycie. Kątem oka widzę, jak znów uśmiecha się porozumiewawczo, potem wyciąga rękę, wciska długim palcem przycisk z napisem „Lobby” i przesuwa się w głąb kabiny, ponownie dając mi przestrzeń. Wy-ciągam telefon, piszę do Eden, że wszystko w porządku, i dopiero wtedy na niego zerkam. Od razu czuję w klatce piersiowej znajomy promieniujący ból. To niesamowite, jak szybko ciało przypomina sobie uczucie zauroczenia.
– Często odwiedzasz Los Angeles?
Nieznacznie kręci głową.
– Ostatni raz byłem tam kilka lat temu.
– Przyjechałeś służbowo?
Alec znów spogląda na mnie z rozbrajającą uwagą, ale tym razem wydaje się też dziwnie... rozbawiony?
– Tak.
– Co masz w planach?
Otwierają się drzwi windy. Alec obraca się do nich i przytrzymuje je, gdy wychodzę.
– Niekończące się spotkania.
To dziwnie nijaka odpowiedź jak na kogoś, kto wygląda na najbardziej udany model człowieka stworzony w boskim studiu projektowym. Ale gdyby pracował w branży rozrywkowej, na pewno nie omieszkałby mi o tym powiedzieć. Przez ostatnie dwa tygodnie rozmawiałam z niezliczonymi biznesmenami, więc z miejsca tracę zainteresowanie jego pracą. Modlę się w duchu, by Alec Kim różnił się od przedsiębiorców, z którymi dyskutowałam – i o których słyszałam – w Londynie. Jest uprzejmy i uroczy, ale zdążyłam się przekonać, że to o niczym nie świadczy. Zło uwielbia stroić się w ładne szatki.
– Co to za mina? – pyta Alec.
Droga do wyjścia i do hotelowego baru prowadzi w tę samą stronę, więc razem ruszamy korytarzem. Na każdy jego krok przypadają dwa moje. Chcę jak najszybciej wyjść i załatwić sobie pokój, a jednocześnie lękam się chwili, gdy zniknie uczucie ciepła i rozedrgania, które budzi we mnie jego bliskość.
– Jaka mina?
Unosi dłoń i z błyskiem rozbawienia w oku wskazuje na moją twarz.
– Masz coś przeciwko spotkaniom?
– Nie wątpię, że istnieją porządni biz-nesmeni. Ale w ciągu ostatnich kilku tygodni nie spotkałam zbyt wielu.
Zatrzymujemy się w pobliżu wyjścia. Zaraz on pójdzie w lewo, ja – prosto.
– Mam nadzieję, że byłem wyjątkiem – rzuca cicho.
– Byłeś wspaniały. – Jedno... dwa... trzy uderzenia serca i odwracam wzrok. Zauroczenie uparcie zalewa mnie falami gorąca. Już otwieram usta, żeby się pożegnać, gdy Alec pyta:
– Co robiłaś w Londynie?
– Zbierałam materiały do pisania.
– Książki?
Kręcę głową.
– Artykułu. Jestem dziennikarką.
Dostrzegam nieznaczną zmianę w jego wyrazie twarzy.
– Aha. Gdzie pracujesz?
– W „LA Times”.
Na chwilę unosi z podziwem brew.
– O czym piszesz?
Uśmiecham się i przygryzam wargę. Od razu widać, że ma kontakty, a dobrze ustosunkowany biznesmen mieszkający w Londynie mógł słyszeć o Jupiterze, może nawet tam bywać. Odpowiadam, uważnie dobierając słowa:
– O grupie ludzi, którzy robią bardzo złe rzeczy.
Alec przygląda mi się, mrużąc oczy, i mówi coś zupełnie innego, niż się spodziewałam:
– To mordercza robota. Na pewno masz siłę szukać hotelu?
– Tak, słowo. – Poprawiam szelkę plecaka na ramieniu. – Ale jeszcze raz bardzo dziękuję, że pozwoliłeś mi skorzystać z prysznica. Czuję, że odzyskałam siły. – Wskazuję wyjście gestem głowy. – Złapię taksówkę.
– Przenocuj w sypialni, Georgia – wtrąca nagle. – Tu, na górze.
– W twoim apartamencie? – Śmieję się nieszczerze. – Nie ma mowy. Nie mogę.
Powoli wydycha powietrze.
– Daj spokój.
Po tym cichym westchnieniu jego zachowanie się zmienia. Stoi przede mną ten sam mężczyzna co przed chwilą, ale wydaje się łagodniejszy i bardziej szczery.
– Nie znalazłaś jeszcze pokoju. A chyba niewiele ich zostało w okolicy.
– Wysłałam mail z lobby – wyjaśniam i dodaję bez przekonania: – Dział podróży na pewno coś mi zarezerwował.
Unosi podbródek, jakby chciał powiedzieć: „Śmiało, sprawdź”. Zerkam na ekran komórki i widzę nieodebrane połączenie i wiadomość głosową od Lindy z Działu Obsługi Podróży.
Alec przygląda się, jak unoszę telefon do ucha, a jego wyraz twarzy zmienia się wraz z moim: najpierw rozszerza oczy z nadzieją, potem rozczarowany marszczy brwi.
Wkładam telefon z powrotem do plecaka.
– Trwa właśnie jakaś duża konferencja nau-kowa. Hotele przy lotnisku i w centrum są zajęte.
– Nigdzie nie ma miejsc?
– W każdym razie nigdzie w pobliżu. Zarezerwowali mi pokój w motelu w Bellingham.
– To prawie dwie godziny drogi od lotniska.
– Wiem – jęczę i wbijam wzrok w sufit.
– Masz lot o ósmej? – pyta, a kiedy kiwam głową, znów marszczy brwi. – Georgia, no weź.
Uchodzi ze mnie powietrze. Rozwiązanie, które mi proponuje, jest dogodne, ale jednocześnie bardzo krępujące.
– Nie chcę się narzucać. Byłoby mi niezręcz-nie.
Zerka w bok, zaciska zęby i przez chwilę wygląda, jakby zamierzał negocjować moje osobiste granice, ale w końcu sobie odpuszcza.
– Dobra. Ale chodź na drinka do baru. Stamtąd poszukasz czegoś bliżej. Jak mogę cię wyprawić na poszukiwania hotelu o tej porze?
– Właśnie od tego są taksówki! – protestuję, ale idę za nim.
Prowadzi mnie do ciemnego kąta w głębi sali i wskazuje gestem niski stolik otoczony kanapami.
– Może i tak. Ale na zewnątrz jest ciemno, a ty jesteś drobna. – Przygląda się, jak siadam i obciągam sukienkę. Mam wrażenie, że ma ochotę dodać: „I bez majtek”.
Ale może to tylko wrażenie.
Na stoliku pali się lampka oliwna. Gapię się na Aleca najsubtelniej, jak potrafię, gdy czyta kartę koktajli. Jego dłonie to pean na cześć męskości. Jego szyja jest nieprzyzwoicie pociągająca. A jednocześnie, choć zdążył dorosnąć, rysy jego twarzy wydają mi się tak znajome, jakbyśmy ostatni raz widzieli się wczoraj, a nie czternaście lat temu. W dzieciństwie spędzałam w domu Kimów tyle czasu, że zaczęłam rozumieć połowę tego, co mama mówiła po koreańsku do niego i Sunny. Zastanawiam się, jak zmieniła się jego siostra, czy zgodnie z moimi zapewnieniami pokochała Londyn. Czy moja nieśmiała najlepsza przyjaciółka znalazła zaufaną osobę, której mogła opowiedzieć o swoim pierwszym pocałunku i pierwszym zawodzie miłosnym, o swoich zmartwieniach i triumfach?
Alec odchrząkuje, zerkając na telefon, i znów skupiam na nim uwagę. Chcę nasycić się jego widokiem. Zaciągać się nim głęboko, trzymać w ustach i powoli połykać. Dostrzegam jego podobieństwo do rodziców: po matce odzie-dziczył dołeczki i kości policzkowe, po ojcu – wzrost i smukłą szyję. Nagle przypominam sobie, że mam szukać noclegu, a nie pożerać wzrokiem jego jabłko Adama i pełne usta. Wyciągam komórkę, ale gdy tylko otwieram aplikację do planowania podróży, chwyta nad stołem moją dłoń i delikatnie ją opuszcza.
– Hej – zagaja. – Widziałaś apartament. Jest olbrzymi. Odpuść temat. Prześpimy po prostu kilka godzin w osobnych pokojach.
Przecieram twarz dłonią.
– I nie będzie dziwnie?
– To ty robisz z tego wielkie halo. – Alec wygląda mi przez ramię, lustrując wzrokiem salę. Kilka osób siedzi przy barze i przy stolikach, ale wszyscy są daleko od naszego ciemnego kąta. Mości się z powrotem na kanapie.
– Zgoda. Ale płacimy po połowie – stwierdzam. Uśmiecha się uroczo, prezentując oba dołecz-ki.
– Oczywiście nie mogę się zgodzić. Zresztą jesteś dziennikarką. Czy to nie jest temat na świetny artykuł?
– Myślisz, że pisuję takie rzeczy? – pytam, wyszczerzając zęby w uśmiechu. – „Utknęłam w nieznanym mieście, a w hotelu był ostatni wolny pokój...” Nie pracuję w „Penthousie”.
Patrzy na mnie oniemiały z zaskoczenia. Powoli dociera do mnie dźwięk własnych słów. Ukrywam twarz w dłoniach.
– O Boże. Nie wierzę, że to po-wiedziałam.
Słyszę wybuch śmiechu po drugiej stronie stolika.
– Nie chciałaś zdradzić, nad czym pracujesz, ale nie zamierzałem sugerować nic takiego.
– Wiem, że nie – mówię, chichocząc nerwowo. – Teraz już w ogóle nie ma mowy, żebym spała w twoim pokoju.
Alec przesuwa dłonią po twarzy, starając się odzyskać panowanie nad sobą.
– Dobra, zacznijmy od nowa.
– Zgoda.
Wpatrujemy się w siebie z błyskiem w oczach. W końcu znów odwracamy wzrok i... Boże, co tu się dzieje? Mój mózg jest tak przeciążony, że nie daje rady nas z tego wyplątać.
Na szczęście zjawia się kelnerka, żeby zapisać nasze zamówienia – ja biorę zinfandela, on czystą whisky – a po jej odejściu Alec rozpiera się na kanapie, wyciągając ramiona wzdłuż oparcia.
– W samą porę.
– Przydał nam się ten reset – przytakuję.
– Opowiedz o swojej pracy – prosi. – Lubiłyście z Sunny udawać detektywki, prawda?
Wybucham śmiechem.
– Jakim cudem to pamiętasz?
– Wciąż kręciłyście się po osiedlu z notatnikami w dłoniach w poszukiwaniu tropów. – Rzuca mi rozbawione spojrzenie. – W sumie nic dziwnego, że wylądowałaś w „LA Times”. Ale to duże osią-gnięcie.
– Dzięki. – Duma rozlewa się ciepłem po mojej klatce piersiowej.
– Jak tam trafiłaś?
– Pracuję tam dopiero od roku. Ale na razie jest świetnie. Studiowałam dziennikarstwo na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, a potem uwijałam się jak w ukropie, żeby wci-snąć się z pisaniem, gdzie tylko mogłam. Przez jakiś czas tworzyłam kronikę kryminalną w „OC Weekly”. Jako freelancerka współpracowałam ze wszystkimi stronami internetowymi, które były tym zainteresowane. A potem zrobiłam reportaż o mężczyźnie z Simi Valley, który co miesiąc malował portret żony chorej na parkinsona. Tekst trafił do „New Yorkera”, a ja dostałam ofertę pracy z „Timesa”.
– Do „New Yorkera”? – Wbija we mnie wzrok, jakby pierwszy raz mnie widział. – Ile ty masz lat?
– Tyle samo co Sunny.
Unosi brwi z rozbawieniem.
– Niezłe CV jak na dwudziestosiedmiolatkę.
– Dość mocno angażuję się w pracę – przyznaję, uśmiechając się nieśmiało. Alec odwzajemnia uśmiech, przez chwilę pokazując jeden z dołeczków.
– A ty? W jakiej branży pracujesz? – Próbuję zmienić temat. Duma ustąpiła miejsca poczuciu, że się przechwalam.
Kelnerka przynosi nam drinki. Alec dziękuje jej i unosi szklankę w toaście.
– W telewizji.
No jasne. Co za nudy. Znów przyglądam się jego ubraniom i przypominam sobie elegancką walizkę.
– Niech zgadnę: w dziale rozwoju biz-nesowego w nowym serwisie streamingowym?
Ze śmiechem unosi szklankę do ust.
– Nie.
– W dziale prawnym, jako specjalista do spraw umów?
– O rany, nigdy w życiu.
Przyglądam mu się, mrużąc oczy.
– Jesteś wielką szychą w BBC i przyleciałeś spotkać się z przedstawicielami amerykańskich sieci w sprawie nowego serialu?
Alec na chwilę zatrzymuje w powietrzu rękę ze szklanką, którą zamierzał odstawić na stolik.
– Prawie trafiłaś w dziesiątkę.
– Serio? Coś podobnego. Moja współlokatorka, Eden, uwielbia BBC.
Odstawia szklankę i na chwilę odsłania zęby w uśmiechu.
– Tak?
– Wiem, że to wstyd nie oglądać telewizji w dzisiejszych czasach, ale przez ostatnich kilka lat żyłam pracą, więc przegapiłam większość seriali, o których wszyscy mówili – przyznaję. – Powiedz, przy czym pracowałeś, to spróbuję to nadrobić. Eden twierdzi, że BBC to ostoja kreatywności i że nie wiem, co tracę.
– Telewizja nie jest dla każdego – odpowiada wymijająco.
– Oszaleje, jak jej powiem, że znam kogoś w BBC. Podaj tytuł serialu. Napiszę do niej. Na pewno go ogląda.
– Nazywa się West Midlands – rzuca z lekko drwiącym uśmieszkiem. Szybko wystukuję SMS.
Ten stary znajomy, którego spotkałam, pracuje dla BBC przy serialu West Midlands. Lubisz go, prawda?
Eden odpisuje natychmiast niezrozumiałym ciągiem wielkich liter. Pokazuję go Alecowi.
– Widzisz? Zna ten serial. Nieźle. – Wkładam telefon z powrotem do plecaka i pociągam łyk wina. – To musi być fajna robota.
– Owszem, jest – przyznaje, a po chwili milczenia pyta: – O czym piszesz? Dwa tygodnie to sporo czasu na zbieranie materiałów.
– Miałam spędzić w Londynie tydzień, ale zrobiło się ostro, więc poprosiłam o przedłużenie pobytu.
Właściwie to je wybłagałam.
– Ostro? W jakim sensie?
Rozważam w myślach za i przeciw. Mogę mu opowiedzieć o sprawie i wybadać, czyby się nie przydał. Jest biznesmenem, najwyraźniej ma kontakty. Szanse są niewiel-kie, ale kto wie, może się jeszcze okazać, że ta wymuszona przerwa w podróży pomoże mi rozpra-cować temat. Ta myśl wzmaga moją czujność.
[...]