Schwytany Onyks - Linnea May - ebook + książka

Schwytany Onyks ebook

May Linnea

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Bądź posłuszna. Uległa.

I nie zawiedź mnie, bo przypłacisz to życiem.

 

Budzę się związana, uprowadzona. Zdana na łaskę mężczyzny, którego sile przyciągania dorównuje jedynie jego okrucieństwo.

Jak się tu znalazłam? I dlaczego padło akurat na mnie?

Przecież wyjechałam z mojego bezpiecznego miasteczka tylko na ślub przyjaciółki. A teraz jestem zdana na łaskę jakiegoś drania, który chce mnie sprzedać w ramach układu z mafią. Twierdzi, że mnie wyszkoli. Mówi, że mam mu zaufać i słuchać jego rozkazów.

Przygotowuje mnie do walki, w której nie mam szans.

A przy tym to właśnie on jest moją jedyną szansą na ratunek.

Jest moim oprawcą. I moją jedyną pociechą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 150

Oceny
3,9 (19 ocen)
7
6
5
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jola1720

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
gaga1405

Dobrze spędzony czas

ciekawa, ale nie prywająca
00
basiabozydar

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemna
00
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna
00
aga1420

Całkiem niezła

Tak krótka, że nie wiem jaki był sens dzielenia książki na dalsze części.
00

Popularność



Podobne


Rozdział 1

Malia

Cier­pię.

W życiu nie mia­łam takiego bólu głowy. Czaszka mi pul­suje i odno­szę wra­że­nie, jakby jakiś mło­te­czek wście­kle w nią łomo­tał, sta­ra­jąc się roz­łu­pać ją na kawałki.

Cho­wam się w mroku i szu­kam wygod­nego miej­sca w ocze­ki­wa­niu na to, aż dotkliwe pul­so­wa­nie usta­nie.

Udręka z tym zwią­zana przy­tła­cza mnie i zmu­sza, żebym nie otwie­rała oczu, gdy w końcu się budzę z wymu­szo­nego snu. Jestem sko­ło­wana.

Co się stało?

Gdzie się znaj­duję?

Jesz­cze chwilę temu prze­by­wa­łam w swoim pokoju hote­lo­wym. Szczę­śliwa… i pijana. Ni­gdy nie piję, ale to był wyjąt­kowy wie­czór – ślub naj­lep­szej przy­ja­ciółki, do tego sza­lony. Zde­cy­do­wali się uciec i zadzwo­nili do mnie w ostat­niej chwili z prośbą, żebym była ich jedy­nym świad­kiem.

Świet­nie się bawi­li­śmy. Impre­zo­wa­li­śmy. Ostro. Za ostro. W gło­wie mi się krę­ciło, gdy zapro­wa­dzili mnie do pokoju. Cho­ciaż upie­ra­łam się, że mogę iść sama, pod­trzy­my­wali mnie, a ja poty­ka­łam się i chwia­łam, prze­mie­rza­jąc kasyno.

Odpro­wa­dzili mnie, pomo­gli się poło­żyć. I wyszli.

I cho­ciaż wciąż mam zamknięte oczy, czuję, że to już nie jest pokój hote­lowy. Pach­nie tu ina­czej, leżę na innym mate­racu, zza drzwi dobie­gają inne odgłosy.

Z oddali dobiega nagły dźwięk, jakby trza­śnię­cie drzwiami, stłu­miony przez ściany czy inne drzwi. Znaj­duję się w zamknię­tym pomiesz­cze­niu i leżę na zapa­da­ją­cym się mate­racu, w pościeli o nie­przy­jem­nym cytru­so­wym zapa­chu. Ostrym i nie­pa­su­ją­cym do atmos­fery tego pokoju.

I jest coś, co napawa mnie praw­dzi­wym nie­po­ko­jem.

Mam zwią­zane ręce. Mam też pęta na kost­kach nóg.

Leżę na ple­cach z rękami zwią­za­nymi z przodu, spo­czy­wa­ją­cymi na brzu­chu. Usi­łuję zapa­no­wać nad odde­chem w obli­czu budzą­cej się paniki.

Moje nogi nie są jed­nak zwią­zane razem; zostały do cze­goś przy­wią­zane. Do ramy łóżka? Czy ja w ogóle leżę na łóżku? Prze­ko­nam się o tym tylko wtedy, gdy otwo­rzę oczy.

Za bar­dzo się boję.

Prze­raża mnie to, co mogę zoba­czyć. Prze­raża mnie, że wtedy sta­nie się to rze­czy­wi­ste. Bo gdy uniosę powieki, nie będę mogła dłu­żej uda­wać, że to tylko zły sen albo wizje, które powstały po tym, jak w hotelu w Atlan­tic City urwał mi się film.

Tam powin­nam być. Tam byłam, zanim wszystko spo­wiła czerń.

Moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka Liliane i jej nowy mąż Jay­son wyszli z pokoju. Wciąż widzę jej zatro­skaną minę, kiedy spoj­rzała na mnie po raz ostatni.

„Nic mi nie jest”, wybeł­ko­ta­łam. Doda­łam do tego słaby, ale szczery uśmiech. Czu­łam się zmę­czona, bar­dzo zmę­czona. Chcia­łam tylko zasnąć i żeby pokój prze­stał wiro­wać.

I tak się stało. Chwilę po tym, jak drzwi się za nimi zamknęły, zapa­dłam w pozba­wiony wizji sen.

Potem coś się wyda­rzyło.

Zza drzwi dobie­gały jakieś odgłosy. Naj­pierw łagodne puka­nie, które sta­wało się coraz gło­śniej­sze i agre­syw­niej­sze, im dłu­żej je igno­ro­wa­łam. Drzwi aż się trzę­sły i nie dało się dłu­żej nie zauwa­żać tego zamie­sza­nia, nawet w moim żało­snym sta­nie.

Zmu­si­łam się, by pod­nieść cięż­kie powieki i wstać z łóżka.

Doczła­pa­łam do drzwi, poty­ka­jąc się i prze­kli­na­jąc w myślach naj­lep­szą przy­ja­ciółkę. Sądzi­łam, że to Liliane wie­dziona nie­wła­ści­wie ulo­ko­waną tro­ską, tak wście­kle wali w drzwi, żeby spraw­dzić, jak się czuję, zamiast cie­szyć się pierw­szą nocą panny mło­dej.

Byłam pewna, że to ona.

A jed­nak nie.

O Boże, chyba wpa­dam w panikę.

Serce mi łomo­cze, koła­cze w klatce pier­sio­wej z nie­mal bole­sną gwał­tow­no­ścią. Prze­su­wam zwią­zane ręce i przy­ci­skam do lewej piersi, jak­bym chciała zablo­ko­wać mu drogę ucieczki.

Jestem prze­ra­żona.

Kurew­sko prze­ra­żona.

Nie­ważne, czy mam oczy zamknięte, czy otwarte, wiem, że spo­tkało mnie coś okrop­nego. Wiem, że zna­la­złam się w nie­bez­pie­czeń­stwie.

Uno­szę gwał­tow­nie powieki, jak­bym się budziła z kosz­maru.

Nie budzę się jed­nak, bo prze­cież już nie spa­łam. I nie znaj­duję się tam, gdzie powin­nam, czyli w luk­su­so­wym hote­lo­wym apar­ta­men­cie, zare­zer­wo­wa­nym dla mnie przez hoj­nego męża przy­ja­ciółki. Nie ma tu łóżka z bal­da­chi­mem, które otu­li­łoby mnie poczu­ciem bez­pie­czeń­stwa, nie ma mię­si­stych dro­gich zasłon w oknach do pod­łogi ani drzwi wio­dą­cych na bal­kon z wido­kiem na morze, naj­pięk­niej­szym, jaki w życiu widzia­łam.

Nie ma nic z tego.

Bo mnie tam już nie ma. Pokój, w któ­rym się teraz znaj­duję, tak bar­dzo się różni od tam­tego, że nie mogę się dłu­żej oszu­ki­wać i myśleć, że na­dal prze­by­wam w hotelu w Atlan­tic City.

Po pierw­sze, pomiesz­cze­nie jest o wiele mniej­sze. Leżę na łóżku king size z ciemną pościelą. Nogi przy­wią­zane za kostki do ramy mam lekko roz­su­nięte – napi­nają mate­riał sukni. I mimo że wypeł­nia mnie lodo­waty strach o życie, nie mogę prze­stać się zasta­na­wiać, dla­czego ktoś przy­wią­zał mnie w ten spo­sób. Widy­wa­łam takie rze­czy w fil­mach – bez­radne ofiary porwa­nia ze zwią­za­nymi nogami i rękami spę­ta­nymi na ple­cach albo sie­dzące na krze­śle ze skrę­po­wa­nymi rękami i nogami przy­wią­za­nymi do nóg krze­sła.

Ale w ten spo­sób? Koja­rzy mi się to z jakimś sza­lo­nym sady­stą, który przy­wią­zuje ofiarę do łóżka przed przy­stą­pie­niem do sek­su­al­nego wyko­rzy­sta­nia jej lub tor­tu­ro­wa­nia. A ofiara ma wszyst­kie koń­czyny roz­ło­żone i przy­wią­zane do czte­rech rogów łóżka.

Cie­szę się, że nie zna­la­złam się w takiej pozy­cji. Nie jestem aż tak skrę­po­wana, bo mogę nieco poru­szyć rękami, mogę usiąść. Jed­nak z jakie­goś powodu tego nie robię.

Pomiesz­cze­nie jest słabo oświe­tlone poje­dyn­czą żarówką wiszącą nade mną. Roz­ja­śnia ona tylko oko­licę łóżka, a resztę spo­wija cień. Cho­ciaż z tego, co widzę, nie byłoby na co patrzeć. Cztery ściany, żad­nych okien, a na lewo ode mnie drzwi. Brak innych mebli, gołe ściany. To jest po pro­stu duża cela z drew­nianą pod­łogą i pro­stym łóż­kiem na środku.

Nie ma nic wspól­nego z poko­jem, w któ­rym mia­łam się dzi­siaj rano obu­dzić.

Zanim zosta­łam porwana. Zabrana. Nazy­waj­cie to, jak chce­cie.

Co się ze mną stało? Kto pukał w nocy do moich drzwi?

Otwo­rzy­łam je, spo­dzie­wa­jąc się ujrzeć Liliane, ale to nie jej twarz zoba­czy­łam. Tyle pamię­tam.

W progu stał męż­czy­zna. Wysoki.

I natych­miast rzu­cił się na mnie.

A wtedy świat spo­wiła ciem­ność.

Aż do teraz.

Zaczy­nam myśleć, że ktoś pró­buje namie­szać mi w gło­wie.

Hałasy nie cichną. Raz po raz sły­szę trza­ska­nie drzwiami, kroki kogoś, kto cho­dzi w tę i we w tę, widzę cie­nie prze­ci­na­jące pasmo świa­tła sączą­cego się spod drzwi.

Mam wra­że­nie, że mijają całe wieki, a moje serce pod­ska­kuje za każ­dym razem, gdy wyczu­wam ruch za drzwiami lub sły­szę dobie­ga­jący stam­tąd dźwięk. Trwoga zalewa mnie falami, które napły­wają i opa­dają w zależ­no­ści od tego, na ile nie­uchronne się wydaje zagro­że­nie cza­jące się na zewnątrz. Serce mi się uspo­kaja, gdy zamie­sza­nie cich­nie, i koła­cze gorącz­kowo w obli­czu naj­słab­szego sygnału, że ktoś się do mnie zbliża. Jestem sama, samiu­teńka w ciem­no­ści, lecz prze­cież ten ktoś na zewnątrz, kim­kol­wiek jest, nie może być moim przy­ja­cie­lem, prawda?

Dla­tego nie wołam. Mil­czę nawet wtedy, gdy sły­szę zbli­ża­jące się kroki i po raz pierw­szy towa­rzy­szące im głosy. Głę­bo­kie, męskie.

Moje serce wali tak szybko, że aż czuję zawrót głowy i robi mi się nie­do­brze z prze­ra­że­nia. Po raz kolejny widzę cie­nie cza­jące się przed drzwiami, ale tym razem nie prze­cho­dzą dalej.

Zatrzy­mują się.

Ja zaś wstrzy­muję oddech.

Rozdział 2

Malia

Zamek się obraca, a towa­rzy­szący temu gło­śny dźwięk każe mi natych­miast usiąść pro­sto na łóżku. Dziw­nie mi się sie­dzi z roz­su­nię­tymi i wycią­gnię­tymi przed sie­bie nogami, bez moż­li­wo­ści pod­par­cia się rękami. Nie­mniej ta pozy­cja jest lep­sza od leże­nia na ple­cach niczym bez­bronna ryba wycią­gnięta z wody, zdana na łaskę tego, kto prze­kro­czy próg.

Drzwi otwie­rają się powoli i wpusz­czają do środka świa­tło. Wzrok mój przy­wykł do ciem­no­ści, więc mrużę oczy, by spoj­rzeć na intruza. W pierw­szej chwili widzę tylko zarys jego postaw­nej syl­wetki.

Nie dziwi mnie, że to jest męż­czy­zna. Sze­ro­kie bary opina czarna koszula z pod­wi­nię­tymi ręka­wami. Świa­tło bijące zza niego jest tak ostre, że nie mogę zoba­czyć twa­rzy i na temat jego wyglądu stwier­dzić nic ponad to, że jest dość wysoki i musku­larny.

Zatrzy­muje się w drzwiach i przez chwilę stoi w mil­cze­niu. Jego wzrost oraz to, jak jest oświe­tlony działa na jego korzyść i spra­wia, że czuję się jak karzeł. Z każdą sekundą eks­cy­ta­cja z powodu zaję­cia czymś mojej uwagi ustę­puje nasi­la­ją­cemu się stra­chowi.

Kto to jest? Co zamie­rza ze mną zro­bić?

Gdzie ja się znaj­duję? I dla­czego?

Nie ośmie­lam się wypo­wie­dzieć tych pytań, głów­nie z obawy przed odpo­wie­dziami.

Wysoki męż­czy­zna wresz­cie się poru­sza i wcho­dząc do środka, prze­kręca włącz­nik umiesz­czony przy drzwiach. Żarówka nad moją głową roz­ja­śnia się i zalewa pomiesz­cze­nie świa­tłem, niwe­lu­jąc dotych­cza­sowy kon­trast tutej­szego mroku z jasno­ścią na zewnątrz. Zanim jed­nak zdążę przyj­rzeć się temu, co się tam znaj­duje, przy­bysz zamyka drzwi.

Kiedy się do mnie zbliża, powoli, ale sta­now­czo, trzy­ma­jąc dło­nie w kie­sze­niach spodni i prze­krzy­wia­jąc głowę na bok, wszystko we mnie każe mi się od niego odsu­nąć. Pod­no­szę wzrok i chłonę jego regu­larne rysy, które wbrew logice dzia­łają na mnie kojąco, pomimo mojego cięż­kiego poło­że­nia. Męż­czy­zna jest atrak­cyjny w spo­sób co naj­mniej zaska­ku­jący. Orze­cho­wo­brą­zowe włosy są z lewej strony ogo­lone, odsła­nia­jąc tatuaż. Jesz­cze ni­gdy nie widzia­łam kogoś z tatu­ażem na gło­wie i długo nie potra­fię ode­rwać spoj­rze­nia od czar­nych linii się­ga­ją­cych skroni. Kan­cia­stą szczękę pokrywa trzy­dniowy zarost masku­jący zmarszczki spo­wo­do­wane szy­der­czym uśmiesz­kiem na jego twa­rzy.

Intruz nie wydaje się star­szy ode mnie. Ale jego mina ema­nuje mroczną wie­dzą zdo­bytą w dro­dze doświad­czeń jakże odmien­nych od moich.

Puls mi przy­spie­sza z każ­dym jego kro­kiem, a staje się tak gło­śny, że sły­szę dud­nie­nie w uszach, gdy męż­czy­zna wresz­cie się zatrzy­muje. Góruje nade mną, wciąż uśmie­cha­jąc się zło­wrogo. Błysk w jego sza­rych oczach prze­raża mnie śmier­tel­nie.

– Witaj, Lailah.

Jego głos jest dono­śny i chra­pliwy, co pasuje do wyglądu. Lecz nie tylko brzmie­nie ścina mi krew w żyłach, ale rów­nież imię, jakim się do mnie zwraca.

Ścią­gam brwi i powoli kręcę głową, odwza­jem­nia­jąc jego nie­ustę­pliwe spoj­rze­nie.

– T-t-to jakieś nie­po­ro­zu­mie­nie – dukam. Prze­kli­nam się za to, że mówię jak prze­stra­szony dzie­ciak. – Nie nazy­wam się Lailah.

– Teraz tak się nazy­wasz. – Pod­kre­śla słowa pota­ku­ją­cym ski­nie­niem głowy, jakby to było takie pro­ste.

Twier­dzi, że nazy­wam się Lailah, więc nią będę?

– Nie wiem, o kim mowa! – pro­te­stuję. Na szczę­ście tym razem mój bar­dziej zde­cy­do­wany głos tuszuje prze­ra­że­nie trzy­ma­jące mnie w lodo­wa­tym uści­sku. – Nie wiem, kim jest Lailah, ale to nie ja.

Jego uśmiech się posze­rza, jest nie mniej mroczny, ale za to zapra­wiony przy­ja­ciel­skim, choć pro­tek­cjo­nal­nym wydźwię­kiem.

– To ty – upiera się. – Na to imię nauczysz się od tej chwili reago­wać…

– To nie jest moje imię! – prze­ry­wam mu. – Nazy­wam się Malia i…

– Nie chcę tego słu­chać!

Kulę się, kiedy się na mnie rzuca, a jego ręka znaj­duje moją szyję tak szybko, że zalewa mnie nowa fala prze­ra­że­nia. Palce zaci­skają się na moim gar­dle i pra­wie sty­kają na karku. Unie­ru­cha­mia mnie i cho­ciaż uścisk nie jest na tyle silny, by unie­moż­li­wić mi oddy­cha­nie, i tak czuję się, jakby mnie dusił. Samo zagro­że­nie wystar­cza, bym prze­stała oddy­chać i znie­ru­cho­miała. Napast­nik pochyla się nade mną i przy­suwa twarz bli­sko mojej, pra­wie jej doty­ka­jąc. W sza­rych oczach bły­ska odpy­cha­jąca groźba. Zauwa­żam jaskrawe plamki na tęczów­kach. Odbi­jają świa­tło w taki spo­sób, że oczy wydają się bar­dziej złote niż szare.

– Teraz mnie posłu­chaj, dziew­czynko – syczy. – Wiem, że jesteś sko­ło­wana i prze­ra­żona. Nie ma sprawy. Powin­naś być. Ale jest jedna rzecz, któ­rej nie będę tole­ro­wał. Nie będziesz do mnie wrzesz­czała jak uparta sucz. Zro­zu­miano?

Chcę odpo­wie­dzieć, lecz głos mnie zawo­dzi i kiedy się tak na niego gapię, wydo­bywa się ze mnie bez­radne chry­pie­nie. Usi­łuję potak­nąć, na ile pozwala jego chwyt.

– Powiedz to. – Luzuje uścisk na gar­dle.

Czuję się dziw­nie zagu­biona, gdy mnie pusz­cza, jakby tam­ten zastra­sza­jący ruch dawał mi poczu­cie bez­pie­czeń­stwa.

Wysuwa brodę przed sie­bie, doma­ga­jąc się odpo­wie­dzi.

– Ro-rozu­miem.

Wydu­kane przeze mnie słowo to kłam­stwo. Niczego nie rozu­miem. Co ja tu robię? Dla­czego on twier­dzi, że nazy­wam się Lailah? I dla­czego upiera się dalej mnie tak nazy­wać, mimo że mu uświa­do­mi­łam pomyłkę?

No bo do tego nie­wąt­pli­wie doszło, prawda? Pomy­lono mnie jakimś cudem z kimś, kto miał zostać porwany, może z córką jakiejś boga­tej rodziny? Okup, to jest na pewno to, na czym mu zależy. Bo prze­cież gdyby chciał mnie zabić, chyba już bym nie żyła?

W gło­wie mam mętlik, pyta­nia wirują, wznie­ca­jąc wście­kłą kurzawę. Tępe pul­so­wa­nie towa­rzy­szy ich nie­kon­tro­lo­wa­nemu tań­cowi, przez co czuję się jak po ude­rze­niu w głowę. Czy on mnie pobił do nie­przy­tom­no­ści? Czy to on zabrał mnie z hote­lo­wego pokoju?

Przy­gważ­dża mnie spoj­rze­niem pięk­nych sza­rych oczu i powoli cofa rękę.

– Nie – szep­cze. – Niczego nie rozu­miesz.

To jasne. Ale gro­zi­łeś, że mnie udu­sisz. Co mia­łam ci powie­dzieć oprócz tego, co chcia­łeś usły­szeć?

– Chcesz pie­nię­dzy? – pytam. – O to cho­dzi? O okup? No bo… nie jestem bogata, ale znam kogoś, kto jest i on…

– Zamknij się!

Pod­nosi głos do poziomu na tyle prze­ra­ża­ją­cego, że natych­miast milknę. Patrzę na niego gniew­nie i zagry­zam dolną wargę. Cze­kam na wyja­śnie­nie. Ale on tylko kręci głową, szczy­pie się w grzbiet nosa i głę­boko wzdy­cha.

– Posłu­chaj – mówi i posyła mi cięż­kie spoj­rze­nie. – Wiele się musisz nauczyć. Masz słu­chać, być posłuszna i dużo pra­co­wać. Nie mamy dużo czasu, żeby osią­gnąć cel.

– Cel? – Prze­krzy­wiam głowę na bok. – Co jest celem?

Mruży oczy i zamy­śla się na chwilę.

– Onyks.

Ta krótka odpo­wiedź wydaje się tak oczy­wi­sta, jakby to słowo miało coś dla mnie zna­czyć.

Patrzę na niego zdzi­wiona.

– Onyks? Taki… kamień? Nie… rozu­miem.

– Nie­ba­wem zro­zu­miesz – mówi i splata ręce na musku­lar­nej kla­cie. Znowu wzdy­cha, rów­nie ciężko jak wcze­śniej. Wygląda na zestre­so­wa­nego i spię­tego, jakby znaj­do­wał się w trud­niej­szym poło­że­niu niż moje. – Na razie musisz tylko wie­dzieć, że jesteś inte­gralną czę­ścią tego wszyst­kiego – dodaje. Jego oczy ponow­nie znaj­dują moje, a jego twarz wydaje się wyczer­pana. Prze­szy­wa­jące spoj­rze­nie wystar­czy, żeby po ple­cach prze­biegł mi lodo­waty dreszcz. Sytu­acja jesz­cze bar­dziej się pogar­sza, gdy on cią­gnie budzący lęk wstęp. – Onyks to ty. I jeśli nas zawie­dziesz, zgi­niesz.

Rozdział 3

Nate

Czy to duży błąd? Jak mogłem tego nie prze­my­śleć?

To takie typowe. Daveed i Mike prze­strze­gali mnie. Obaj się ze mną spie­rali i pró­bo­wali z całych sił opra­co­wać inny plan, lep­szy.

Obaj jed­nak wie­dzą, że nie ma lep­szego planu. Cho­ciaż ryzyko jest wyso­kie, lep­sze to od pew­nej śmierci, która nas czeka, jeśli nie wypeł­nimy umowy.

Naszej umowy. Mojej.

Rodzina Sci­vola ocze­kuje, że dostar­czymy im dziew­czynę, która zosta­nie żoną jed­nego z synów. Mamy im dostar­czyć Lailah. Piękną, pozor­nie nie­winną Lailah o czar­nych lokach i rów­nie ciem­nych oczach, oliw­ko­wej cerze i drob­nej syl­wetce oraz pro­mien­nym uśmie­chu suge­ru­ją­cym pło­nący w niej ogień. Była ogni­sta, sil­niej­sza, niż się wyda­wało na pierw­szy rzut oka i o wiele spryt­niej­sza.

Była.

Jak ta dziew­czyna dorówna praw­dzi­wej Lailah? Jak mogę ocze­ki­wać, że przy­pad­kowa osoba z ulicy podoła zada­niu? Jak mogłem myśleć, że to będzie pro­ste?

Prze­cież nic ni­gdy nie jest pro­ste.

Nic. Ni­gdy.

W moim dzia­ła­niu czuć despe­ra­cję i wkur­wia mnie to. Nie­na­wi­dzę tego, że zna­la­złem się w naroż­niku, że tracę kon­trolę i zależy mi tylko na uzy­ska­niu prze­wagi. Porwa­nie dziew­czyny było kro­kiem w tym kie­runku – a przy­naj­mniej taką mia­łem nadzieję.

Teraz, gdy dostrze­gam w jej czar­nych oczach wyłącz­nie trwogę, dociera do mnie, że cho­ciaż z wyglądu przy­po­mina Lailah, nie jest do niej ani tro­chę podobna. Trzeba będzie ogrom­nego wysiłku, żeby uczy­nić z niej osobę, jakiej potrze­bu­jemy. Cięż­kiej pracy i twar­dej ręki. Oraz czasu.

Dys­po­nu­jemy wszyst­kim z wyjąt­kiem jed­nego: czasu.

Nie damy rady bez cudu. I mnó­stwa gróźb.

– Nie rozu­miem… – powta­rza, patrząc na mnie lśnią­cymi oczami. Jej dolna warga drży.

Bie­dac­two. Jesz­cze jedna groźba z mojej strony i zaleje się łzami. Im szyb­ciej będziemy to mieli za sobą, tym lepiej.

– Możesz sobie wyć, ile chcesz, dziew­czynko – cedzę przez zęby i przy­tła­czam ją swoją posturą.

Peł­nymi stra­chu i łez oczami śle­dzi moje ruchy. Musi odchy­lić głowę do tyłu i z prze­ra­że­nia roz­chyla drżące usta.

– Powiem ci to raz i nie będę powta­rzał. Masz robić to, co ci każę, albo nie żyjesz. Twoja rodzina rów­nież. – To ostat­nie wymy­śli­łem ad hoc, a jej osłu­pie­nie spra­wia, że odczu­wam dziwną dumę.

– N-nie… nie rozu­miem. – Pła­cze, ja zaś roz­ko­szuję się wido­kiem pierw­szych stru­mieni łez toczą­cych się po jej zaru­mie­nio­nych policz­kach. – Co ja ci zro­bi­łam? Dla­czego jesteś…?

– Nie karzę cię za coś, co zro­bi­łaś – prze­ry­wam jej. – Suge­ruję raczej, żebyś dostrze­gła w tym szansę.

Ściąga brwi i powoli kręci głową.

– Nie.

Nie? Teraz to ja kręcę głową. Wzdy­cham z roz­draż­nie­niem i przy­gważ­dżam ją spoj­rze­niem.

– Nie?

Prze­łyka ciężko ślinę. Nie odzywa się, tylko zaci­ska mocno usta, aż bie­leją. Boi się mnie, ale nie na tyle, ile powinna.

Pełen zasko­cze­nia pisk, który się z niej wydo­bywa, gdy cią­gnę ją za pukiel wło­sów z tyłu głowy, jest muzyką dla moich uszu. Krzy­czy z bólu, kiedy gwał­tow­nym szarp­nię­ciem zmu­szam ją do tego, by się poło­żyła. Spę­tane ręce i nogi nie pomogą jej się pode­przeć i wal­czyć z moją napa­ścią, wije się pode mną, a ja prze­cież uży­wam tylko jed­nej ręki i pra­wie w ogóle się nie wysi­lam. Przy­trzy­muję jej głowę przy mate­racu, drugą ręką zaś suge­ruję nową groźbę, którą mia­łem nadzieję zacho­wać na póź­niej.

Spa­ni­ko­wana dziew­czyna wyba­łu­sza oczy, gdy kładę dłoń na jej udzie i pod­cią­gam spód­nicę wysoko, pra­wie muska­jąc pal­cami piczkę. Wciąż ma na sobie czer­woną suk­nię, w którą była ubrana, gdy zabra­li­śmy ją z hote­lo­wego pokoju, a która wysta­wia ją na mój dotyk, opi­na­jąc jej roz­ło­żone nogi.

– Nie, nie, nie – powta­rza gorącz­kowo swoje ulu­bione słowo i pró­buje krę­cić głową. – Pro­szę, nie…

Igno­ruję te bła­galne prośby i prze­su­wam dłoń wyżej, aż napo­ty­kam roz­grzaną cipkę. Ofiara kwili i bez­sku­tecz­nie usi­łuje zaci­snąć nogi, żeby bro­nić się przede mną.

Moja dłoń znaj­duje wzgó­rek. Obej­muję go nie­mal piesz­czo­tli­wie. Czuję pod cien­kim mate­ria­łem maj­tek zarys cipki, roz­su­wam deli­kat­nie wargi, kła­dąc tam środ­kowy palec.

Krzy­czy jakby z bólu, wrzesz­czy i się wije, ja nato­miast zamie­ram. Po pro­stu ją tak trzy­mam, jedną ręką przy­gważ­dża­jąc ją za włosy do mate­raca, a drugą trzy­ma­jąc na gorą­cej piczce i wywie­ra­jąc jak naj­de­li­kat­niej­szy nacisk. Nie ruszam się, nic nie robię, tylko ją tak trzy­mam, nie­mniej mój dotyk wystar­cza, żeby zaczęła się hiper­wen­ty­lo­wać ze stra­chu. Na­dal pisz­czy, mimo że ja nie prze­su­wam się dalej, wije się i drży, jak­bym trak­to­wał ją bru­tal­nie.

Mój zło­wrogi śmiech mie­sza się z odgło­sami jej udręki. Cze­kam, aż się uspo­koi. Ow­szem, ten widok spra­wia mi przy­jem­ność, a do tego ona musi zro­zu­mieć swoje miej­sce. Im szyb­ciej się oswoi ze swoją sytu­acją, tym szyb­ciej nam pomoże.

Cze­kam cier­pli­wie, aż powoli się zmę­czy, jej zawo­dze­nie przej­dzie w roz­pacz­liwy szloch, prze­szy­wa­jące okrzyki prze­kształcą się w słaby jęk, aż otwo­rzy oczy, by spoj­rzeć w moje. Patrzymy na sie­bie w peł­nej napię­cia ciszy, w jej załza­wio­nych oczach maluje się strach prze­mie­szany z zacie­ka­wie­niem. Zdaje się cze­goś wypa­try­wać, a jej wycze­ku­jące spoj­rze­nie nie­mal popy­cha mnie dalej, wbrew roz­sąd­kowi.

Na cokol­wiek czeka, nie wyda­rzy się to nie­ba­wem.

– Nie będziesz mi odma­wiała, dziew­czynko – infor­muję ją. – Kiedy każę ci coś zro­bić, to, do cho­lery, to zro­bisz albo…

Wydaje stłu­miony okrzyk, gdy zagi­nam środ­kowy palec. Mini­mal­nie, pra­wie nie­do­strze­gal­nie, ale działa to na nią tak, jak mia­łem nadzieję. Wzdryga się, otwiera sze­roko oczy, kuli się.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki