Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bądź posłuszna. Uległa.
I nie zawiedź mnie, bo przypłacisz to życiem.
Budzę się związana, uprowadzona. Zdana na łaskę mężczyzny, którego sile przyciągania dorównuje jedynie jego okrucieństwo.
Jak się tu znalazłam? I dlaczego padło akurat na mnie?
Przecież wyjechałam z mojego bezpiecznego miasteczka tylko na ślub przyjaciółki. A teraz jestem zdana na łaskę jakiegoś drania, który chce mnie sprzedać w ramach układu z mafią. Twierdzi, że mnie wyszkoli. Mówi, że mam mu zaufać i słuchać jego rozkazów.
Przygotowuje mnie do walki, w której nie mam szans.
A przy tym to właśnie on jest moją jedyną szansą na ratunek.
Jest moim oprawcą. I moją jedyną pociechą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 150
Malia
Cierpię.
W życiu nie miałam takiego bólu głowy. Czaszka mi pulsuje i odnoszę wrażenie, jakby jakiś młoteczek wściekle w nią łomotał, starając się rozłupać ją na kawałki.
Chowam się w mroku i szukam wygodnego miejsca w oczekiwaniu na to, aż dotkliwe pulsowanie ustanie.
Udręka z tym związana przytłacza mnie i zmusza, żebym nie otwierała oczu, gdy w końcu się budzę z wymuszonego snu. Jestem skołowana.
Co się stało?
Gdzie się znajduję?
Jeszcze chwilę temu przebywałam w swoim pokoju hotelowym. Szczęśliwa… i pijana. Nigdy nie piję, ale to był wyjątkowy wieczór – ślub najlepszej przyjaciółki, do tego szalony. Zdecydowali się uciec i zadzwonili do mnie w ostatniej chwili z prośbą, żebym była ich jedynym świadkiem.
Świetnie się bawiliśmy. Imprezowaliśmy. Ostro. Za ostro. W głowie mi się kręciło, gdy zaprowadzili mnie do pokoju. Chociaż upierałam się, że mogę iść sama, podtrzymywali mnie, a ja potykałam się i chwiałam, przemierzając kasyno.
Odprowadzili mnie, pomogli się położyć. I wyszli.
I chociaż wciąż mam zamknięte oczy, czuję, że to już nie jest pokój hotelowy. Pachnie tu inaczej, leżę na innym materacu, zza drzwi dobiegają inne odgłosy.
Z oddali dobiega nagły dźwięk, jakby trzaśnięcie drzwiami, stłumiony przez ściany czy inne drzwi. Znajduję się w zamkniętym pomieszczeniu i leżę na zapadającym się materacu, w pościeli o nieprzyjemnym cytrusowym zapachu. Ostrym i niepasującym do atmosfery tego pokoju.
I jest coś, co napawa mnie prawdziwym niepokojem.
Mam związane ręce. Mam też pęta na kostkach nóg.
Leżę na plecach z rękami związanymi z przodu, spoczywającymi na brzuchu. Usiłuję zapanować nad oddechem w obliczu budzącej się paniki.
Moje nogi nie są jednak związane razem; zostały do czegoś przywiązane. Do ramy łóżka? Czy ja w ogóle leżę na łóżku? Przekonam się o tym tylko wtedy, gdy otworzę oczy.
Za bardzo się boję.
Przeraża mnie to, co mogę zobaczyć. Przeraża mnie, że wtedy stanie się to rzeczywiste. Bo gdy uniosę powieki, nie będę mogła dłużej udawać, że to tylko zły sen albo wizje, które powstały po tym, jak w hotelu w Atlantic City urwał mi się film.
Tam powinnam być. Tam byłam, zanim wszystko spowiła czerń.
Moja najlepsza przyjaciółka Liliane i jej nowy mąż Jayson wyszli z pokoju. Wciąż widzę jej zatroskaną minę, kiedy spojrzała na mnie po raz ostatni.
„Nic mi nie jest”, wybełkotałam. Dodałam do tego słaby, ale szczery uśmiech. Czułam się zmęczona, bardzo zmęczona. Chciałam tylko zasnąć i żeby pokój przestał wirować.
I tak się stało. Chwilę po tym, jak drzwi się za nimi zamknęły, zapadłam w pozbawiony wizji sen.
Potem coś się wydarzyło.
Zza drzwi dobiegały jakieś odgłosy. Najpierw łagodne pukanie, które stawało się coraz głośniejsze i agresywniejsze, im dłużej je ignorowałam. Drzwi aż się trzęsły i nie dało się dłużej nie zauważać tego zamieszania, nawet w moim żałosnym stanie.
Zmusiłam się, by podnieść ciężkie powieki i wstać z łóżka.
Doczłapałam do drzwi, potykając się i przeklinając w myślach najlepszą przyjaciółkę. Sądziłam, że to Liliane wiedziona niewłaściwie ulokowaną troską, tak wściekle wali w drzwi, żeby sprawdzić, jak się czuję, zamiast cieszyć się pierwszą nocą panny młodej.
Byłam pewna, że to ona.
A jednak nie.
O Boże, chyba wpadam w panikę.
Serce mi łomocze, kołacze w klatce piersiowej z niemal bolesną gwałtownością. Przesuwam związane ręce i przyciskam do lewej piersi, jakbym chciała zablokować mu drogę ucieczki.
Jestem przerażona.
Kurewsko przerażona.
Nieważne, czy mam oczy zamknięte, czy otwarte, wiem, że spotkało mnie coś okropnego. Wiem, że znalazłam się w niebezpieczeństwie.
Unoszę gwałtownie powieki, jakbym się budziła z koszmaru.
Nie budzę się jednak, bo przecież już nie spałam. I nie znajduję się tam, gdzie powinnam, czyli w luksusowym hotelowym apartamencie, zarezerwowanym dla mnie przez hojnego męża przyjaciółki. Nie ma tu łóżka z baldachimem, które otuliłoby mnie poczuciem bezpieczeństwa, nie ma mięsistych drogich zasłon w oknach do podłogi ani drzwi wiodących na balkon z widokiem na morze, najpiękniejszym, jaki w życiu widziałam.
Nie ma nic z tego.
Bo mnie tam już nie ma. Pokój, w którym się teraz znajduję, tak bardzo się różni od tamtego, że nie mogę się dłużej oszukiwać i myśleć, że nadal przebywam w hotelu w Atlantic City.
Po pierwsze, pomieszczenie jest o wiele mniejsze. Leżę na łóżku king size z ciemną pościelą. Nogi przywiązane za kostki do ramy mam lekko rozsunięte – napinają materiał sukni. I mimo że wypełnia mnie lodowaty strach o życie, nie mogę przestać się zastanawiać, dlaczego ktoś przywiązał mnie w ten sposób. Widywałam takie rzeczy w filmach – bezradne ofiary porwania ze związanymi nogami i rękami spętanymi na plecach albo siedzące na krześle ze skrępowanymi rękami i nogami przywiązanymi do nóg krzesła.
Ale w ten sposób? Kojarzy mi się to z jakimś szalonym sadystą, który przywiązuje ofiarę do łóżka przed przystąpieniem do seksualnego wykorzystania jej lub torturowania. A ofiara ma wszystkie kończyny rozłożone i przywiązane do czterech rogów łóżka.
Cieszę się, że nie znalazłam się w takiej pozycji. Nie jestem aż tak skrępowana, bo mogę nieco poruszyć rękami, mogę usiąść. Jednak z jakiegoś powodu tego nie robię.
Pomieszczenie jest słabo oświetlone pojedynczą żarówką wiszącą nade mną. Rozjaśnia ona tylko okolicę łóżka, a resztę spowija cień. Chociaż z tego, co widzę, nie byłoby na co patrzeć. Cztery ściany, żadnych okien, a na lewo ode mnie drzwi. Brak innych mebli, gołe ściany. To jest po prostu duża cela z drewnianą podłogą i prostym łóżkiem na środku.
Nie ma nic wspólnego z pokojem, w którym miałam się dzisiaj rano obudzić.
Zanim zostałam porwana. Zabrana. Nazywajcie to, jak chcecie.
Co się ze mną stało? Kto pukał w nocy do moich drzwi?
Otworzyłam je, spodziewając się ujrzeć Liliane, ale to nie jej twarz zobaczyłam. Tyle pamiętam.
W progu stał mężczyzna. Wysoki.
I natychmiast rzucił się na mnie.
A wtedy świat spowiła ciemność.
Aż do teraz.
Zaczynam myśleć, że ktoś próbuje namieszać mi w głowie.
Hałasy nie cichną. Raz po raz słyszę trzaskanie drzwiami, kroki kogoś, kto chodzi w tę i we w tę, widzę cienie przecinające pasmo światła sączącego się spod drzwi.
Mam wrażenie, że mijają całe wieki, a moje serce podskakuje za każdym razem, gdy wyczuwam ruch za drzwiami lub słyszę dobiegający stamtąd dźwięk. Trwoga zalewa mnie falami, które napływają i opadają w zależności od tego, na ile nieuchronne się wydaje zagrożenie czające się na zewnątrz. Serce mi się uspokaja, gdy zamieszanie cichnie, i kołacze gorączkowo w obliczu najsłabszego sygnału, że ktoś się do mnie zbliża. Jestem sama, samiuteńka w ciemności, lecz przecież ten ktoś na zewnątrz, kimkolwiek jest, nie może być moim przyjacielem, prawda?
Dlatego nie wołam. Milczę nawet wtedy, gdy słyszę zbliżające się kroki i po raz pierwszy towarzyszące im głosy. Głębokie, męskie.
Moje serce wali tak szybko, że aż czuję zawrót głowy i robi mi się niedobrze z przerażenia. Po raz kolejny widzę cienie czające się przed drzwiami, ale tym razem nie przechodzą dalej.
Zatrzymują się.
Ja zaś wstrzymuję oddech.
Malia
Zamek się obraca, a towarzyszący temu głośny dźwięk każe mi natychmiast usiąść prosto na łóżku. Dziwnie mi się siedzi z rozsuniętymi i wyciągniętymi przed siebie nogami, bez możliwości podparcia się rękami. Niemniej ta pozycja jest lepsza od leżenia na plecach niczym bezbronna ryba wyciągnięta z wody, zdana na łaskę tego, kto przekroczy próg.
Drzwi otwierają się powoli i wpuszczają do środka światło. Wzrok mój przywykł do ciemności, więc mrużę oczy, by spojrzeć na intruza. W pierwszej chwili widzę tylko zarys jego postawnej sylwetki.
Nie dziwi mnie, że to jest mężczyzna. Szerokie bary opina czarna koszula z podwiniętymi rękawami. Światło bijące zza niego jest tak ostre, że nie mogę zobaczyć twarzy i na temat jego wyglądu stwierdzić nic ponad to, że jest dość wysoki i muskularny.
Zatrzymuje się w drzwiach i przez chwilę stoi w milczeniu. Jego wzrost oraz to, jak jest oświetlony działa na jego korzyść i sprawia, że czuję się jak karzeł. Z każdą sekundą ekscytacja z powodu zajęcia czymś mojej uwagi ustępuje nasilającemu się strachowi.
Kto to jest? Co zamierza ze mną zrobić?
Gdzie ja się znajduję? I dlaczego?
Nie ośmielam się wypowiedzieć tych pytań, głównie z obawy przed odpowiedziami.
Wysoki mężczyzna wreszcie się porusza i wchodząc do środka, przekręca włącznik umieszczony przy drzwiach. Żarówka nad moją głową rozjaśnia się i zalewa pomieszczenie światłem, niwelując dotychczasowy kontrast tutejszego mroku z jasnością na zewnątrz. Zanim jednak zdążę przyjrzeć się temu, co się tam znajduje, przybysz zamyka drzwi.
Kiedy się do mnie zbliża, powoli, ale stanowczo, trzymając dłonie w kieszeniach spodni i przekrzywiając głowę na bok, wszystko we mnie każe mi się od niego odsunąć. Podnoszę wzrok i chłonę jego regularne rysy, które wbrew logice działają na mnie kojąco, pomimo mojego ciężkiego położenia. Mężczyzna jest atrakcyjny w sposób co najmniej zaskakujący. Orzechowobrązowe włosy są z lewej strony ogolone, odsłaniając tatuaż. Jeszcze nigdy nie widziałam kogoś z tatuażem na głowie i długo nie potrafię oderwać spojrzenia od czarnych linii sięgających skroni. Kanciastą szczękę pokrywa trzydniowy zarost maskujący zmarszczki spowodowane szyderczym uśmieszkiem na jego twarzy.
Intruz nie wydaje się starszy ode mnie. Ale jego mina emanuje mroczną wiedzą zdobytą w drodze doświadczeń jakże odmiennych od moich.
Puls mi przyspiesza z każdym jego krokiem, a staje się tak głośny, że słyszę dudnienie w uszach, gdy mężczyzna wreszcie się zatrzymuje. Góruje nade mną, wciąż uśmiechając się złowrogo. Błysk w jego szarych oczach przeraża mnie śmiertelnie.
– Witaj, Lailah.
Jego głos jest donośny i chrapliwy, co pasuje do wyglądu. Lecz nie tylko brzmienie ścina mi krew w żyłach, ale również imię, jakim się do mnie zwraca.
Ściągam brwi i powoli kręcę głową, odwzajemniając jego nieustępliwe spojrzenie.
– T-t-to jakieś nieporozumienie – dukam. Przeklinam się za to, że mówię jak przestraszony dzieciak. – Nie nazywam się Lailah.
– Teraz tak się nazywasz. – Podkreśla słowa potakującym skinieniem głowy, jakby to było takie proste.
Twierdzi, że nazywam się Lailah, więc nią będę?
– Nie wiem, o kim mowa! – protestuję. Na szczęście tym razem mój bardziej zdecydowany głos tuszuje przerażenie trzymające mnie w lodowatym uścisku. – Nie wiem, kim jest Lailah, ale to nie ja.
Jego uśmiech się poszerza, jest nie mniej mroczny, ale za to zaprawiony przyjacielskim, choć protekcjonalnym wydźwiękiem.
– To ty – upiera się. – Na to imię nauczysz się od tej chwili reagować…
– To nie jest moje imię! – przerywam mu. – Nazywam się Malia i…
– Nie chcę tego słuchać!
Kulę się, kiedy się na mnie rzuca, a jego ręka znajduje moją szyję tak szybko, że zalewa mnie nowa fala przerażenia. Palce zaciskają się na moim gardle i prawie stykają na karku. Unieruchamia mnie i chociaż uścisk nie jest na tyle silny, by uniemożliwić mi oddychanie, i tak czuję się, jakby mnie dusił. Samo zagrożenie wystarcza, bym przestała oddychać i znieruchomiała. Napastnik pochyla się nade mną i przysuwa twarz blisko mojej, prawie jej dotykając. W szarych oczach błyska odpychająca groźba. Zauważam jaskrawe plamki na tęczówkach. Odbijają światło w taki sposób, że oczy wydają się bardziej złote niż szare.
– Teraz mnie posłuchaj, dziewczynko – syczy. – Wiem, że jesteś skołowana i przerażona. Nie ma sprawy. Powinnaś być. Ale jest jedna rzecz, której nie będę tolerował. Nie będziesz do mnie wrzeszczała jak uparta sucz. Zrozumiano?
Chcę odpowiedzieć, lecz głos mnie zawodzi i kiedy się tak na niego gapię, wydobywa się ze mnie bezradne chrypienie. Usiłuję potaknąć, na ile pozwala jego chwyt.
– Powiedz to. – Luzuje uścisk na gardle.
Czuję się dziwnie zagubiona, gdy mnie puszcza, jakby tamten zastraszający ruch dawał mi poczucie bezpieczeństwa.
Wysuwa brodę przed siebie, domagając się odpowiedzi.
– Ro-rozumiem.
Wydukane przeze mnie słowo to kłamstwo. Niczego nie rozumiem. Co ja tu robię? Dlaczego on twierdzi, że nazywam się Lailah? I dlaczego upiera się dalej mnie tak nazywać, mimo że mu uświadomiłam pomyłkę?
No bo do tego niewątpliwie doszło, prawda? Pomylono mnie jakimś cudem z kimś, kto miał zostać porwany, może z córką jakiejś bogatej rodziny? Okup, to jest na pewno to, na czym mu zależy. Bo przecież gdyby chciał mnie zabić, chyba już bym nie żyła?
W głowie mam mętlik, pytania wirują, wzniecając wściekłą kurzawę. Tępe pulsowanie towarzyszy ich niekontrolowanemu tańcowi, przez co czuję się jak po uderzeniu w głowę. Czy on mnie pobił do nieprzytomności? Czy to on zabrał mnie z hotelowego pokoju?
Przygważdża mnie spojrzeniem pięknych szarych oczu i powoli cofa rękę.
– Nie – szepcze. – Niczego nie rozumiesz.
To jasne. Ale groziłeś, że mnie udusisz. Co miałam ci powiedzieć oprócz tego, co chciałeś usłyszeć?
– Chcesz pieniędzy? – pytam. – O to chodzi? O okup? No bo… nie jestem bogata, ale znam kogoś, kto jest i on…
– Zamknij się!
Podnosi głos do poziomu na tyle przerażającego, że natychmiast milknę. Patrzę na niego gniewnie i zagryzam dolną wargę. Czekam na wyjaśnienie. Ale on tylko kręci głową, szczypie się w grzbiet nosa i głęboko wzdycha.
– Posłuchaj – mówi i posyła mi ciężkie spojrzenie. – Wiele się musisz nauczyć. Masz słuchać, być posłuszna i dużo pracować. Nie mamy dużo czasu, żeby osiągnąć cel.
– Cel? – Przekrzywiam głowę na bok. – Co jest celem?
Mruży oczy i zamyśla się na chwilę.
– Onyks.
Ta krótka odpowiedź wydaje się tak oczywista, jakby to słowo miało coś dla mnie znaczyć.
Patrzę na niego zdziwiona.
– Onyks? Taki… kamień? Nie… rozumiem.
– Niebawem zrozumiesz – mówi i splata ręce na muskularnej klacie. Znowu wzdycha, równie ciężko jak wcześniej. Wygląda na zestresowanego i spiętego, jakby znajdował się w trudniejszym położeniu niż moje. – Na razie musisz tylko wiedzieć, że jesteś integralną częścią tego wszystkiego – dodaje. Jego oczy ponownie znajdują moje, a jego twarz wydaje się wyczerpana. Przeszywające spojrzenie wystarczy, żeby po plecach przebiegł mi lodowaty dreszcz. Sytuacja jeszcze bardziej się pogarsza, gdy on ciągnie budzący lęk wstęp. – Onyks to ty. I jeśli nas zawiedziesz, zginiesz.
Nate
Czy to duży błąd? Jak mogłem tego nie przemyśleć?
To takie typowe. Daveed i Mike przestrzegali mnie. Obaj się ze mną spierali i próbowali z całych sił opracować inny plan, lepszy.
Obaj jednak wiedzą, że nie ma lepszego planu. Chociaż ryzyko jest wysokie, lepsze to od pewnej śmierci, która nas czeka, jeśli nie wypełnimy umowy.
Naszej umowy. Mojej.
Rodzina Scivola oczekuje, że dostarczymy im dziewczynę, która zostanie żoną jednego z synów. Mamy im dostarczyć Lailah. Piękną, pozornie niewinną Lailah o czarnych lokach i równie ciemnych oczach, oliwkowej cerze i drobnej sylwetce oraz promiennym uśmiechu sugerującym płonący w niej ogień. Była ognista, silniejsza, niż się wydawało na pierwszy rzut oka i o wiele sprytniejsza.
Była.
Jak ta dziewczyna dorówna prawdziwej Lailah? Jak mogę oczekiwać, że przypadkowa osoba z ulicy podoła zadaniu? Jak mogłem myśleć, że to będzie proste?
Przecież nic nigdy nie jest proste.
Nic. Nigdy.
W moim działaniu czuć desperację i wkurwia mnie to. Nienawidzę tego, że znalazłem się w narożniku, że tracę kontrolę i zależy mi tylko na uzyskaniu przewagi. Porwanie dziewczyny było krokiem w tym kierunku – a przynajmniej taką miałem nadzieję.
Teraz, gdy dostrzegam w jej czarnych oczach wyłącznie trwogę, dociera do mnie, że chociaż z wyglądu przypomina Lailah, nie jest do niej ani trochę podobna. Trzeba będzie ogromnego wysiłku, żeby uczynić z niej osobę, jakiej potrzebujemy. Ciężkiej pracy i twardej ręki. Oraz czasu.
Dysponujemy wszystkim z wyjątkiem jednego: czasu.
Nie damy rady bez cudu. I mnóstwa gróźb.
– Nie rozumiem… – powtarza, patrząc na mnie lśniącymi oczami. Jej dolna warga drży.
Biedactwo. Jeszcze jedna groźba z mojej strony i zaleje się łzami. Im szybciej będziemy to mieli za sobą, tym lepiej.
– Możesz sobie wyć, ile chcesz, dziewczynko – cedzę przez zęby i przytłaczam ją swoją posturą.
Pełnymi strachu i łez oczami śledzi moje ruchy. Musi odchylić głowę do tyłu i z przerażenia rozchyla drżące usta.
– Powiem ci to raz i nie będę powtarzał. Masz robić to, co ci każę, albo nie żyjesz. Twoja rodzina również. – To ostatnie wymyśliłem ad hoc, a jej osłupienie sprawia, że odczuwam dziwną dumę.
– N-nie… nie rozumiem. – Płacze, ja zaś rozkoszuję się widokiem pierwszych strumieni łez toczących się po jej zarumienionych policzkach. – Co ja ci zrobiłam? Dlaczego jesteś…?
– Nie karzę cię za coś, co zrobiłaś – przerywam jej. – Sugeruję raczej, żebyś dostrzegła w tym szansę.
Ściąga brwi i powoli kręci głową.
– Nie.
Nie? Teraz to ja kręcę głową. Wzdycham z rozdrażnieniem i przygważdżam ją spojrzeniem.
– Nie?
Przełyka ciężko ślinę. Nie odzywa się, tylko zaciska mocno usta, aż bieleją. Boi się mnie, ale nie na tyle, ile powinna.
Pełen zaskoczenia pisk, który się z niej wydobywa, gdy ciągnę ją za pukiel włosów z tyłu głowy, jest muzyką dla moich uszu. Krzyczy z bólu, kiedy gwałtownym szarpnięciem zmuszam ją do tego, by się położyła. Spętane ręce i nogi nie pomogą jej się podeprzeć i walczyć z moją napaścią, wije się pode mną, a ja przecież używam tylko jednej ręki i prawie w ogóle się nie wysilam. Przytrzymuję jej głowę przy materacu, drugą ręką zaś sugeruję nową groźbę, którą miałem nadzieję zachować na później.
Spanikowana dziewczyna wybałusza oczy, gdy kładę dłoń na jej udzie i podciągam spódnicę wysoko, prawie muskając palcami piczkę. Wciąż ma na sobie czerwoną suknię, w którą była ubrana, gdy zabraliśmy ją z hotelowego pokoju, a która wystawia ją na mój dotyk, opinając jej rozłożone nogi.
– Nie, nie, nie – powtarza gorączkowo swoje ulubione słowo i próbuje kręcić głową. – Proszę, nie…
Ignoruję te błagalne prośby i przesuwam dłoń wyżej, aż napotykam rozgrzaną cipkę. Ofiara kwili i bezskutecznie usiłuje zacisnąć nogi, żeby bronić się przede mną.
Moja dłoń znajduje wzgórek. Obejmuję go niemal pieszczotliwie. Czuję pod cienkim materiałem majtek zarys cipki, rozsuwam delikatnie wargi, kładąc tam środkowy palec.
Krzyczy jakby z bólu, wrzeszczy i się wije, ja natomiast zamieram. Po prostu ją tak trzymam, jedną ręką przygważdżając ją za włosy do materaca, a drugą trzymając na gorącej piczce i wywierając jak najdelikatniejszy nacisk. Nie ruszam się, nic nie robię, tylko ją tak trzymam, niemniej mój dotyk wystarcza, żeby zaczęła się hiperwentylować ze strachu. Nadal piszczy, mimo że ja nie przesuwam się dalej, wije się i drży, jakbym traktował ją brutalnie.
Mój złowrogi śmiech miesza się z odgłosami jej udręki. Czekam, aż się uspokoi. Owszem, ten widok sprawia mi przyjemność, a do tego ona musi zrozumieć swoje miejsce. Im szybciej się oswoi ze swoją sytuacją, tym szybciej nam pomoże.
Czekam cierpliwie, aż powoli się zmęczy, jej zawodzenie przejdzie w rozpaczliwy szloch, przeszywające okrzyki przekształcą się w słaby jęk, aż otworzy oczy, by spojrzeć w moje. Patrzymy na siebie w pełnej napięcia ciszy, w jej załzawionych oczach maluje się strach przemieszany z zaciekawieniem. Zdaje się czegoś wypatrywać, a jej wyczekujące spojrzenie niemal popycha mnie dalej, wbrew rozsądkowi.
Na cokolwiek czeka, nie wydarzy się to niebawem.
– Nie będziesz mi odmawiała, dziewczynko – informuję ją. – Kiedy każę ci coś zrobić, to, do cholery, to zrobisz albo…
Wydaje stłumiony okrzyk, gdy zaginam środkowy palec. Minimalnie, prawie niedostrzegalnie, ale działa to na nią tak, jak miałem nadzieję. Wzdryga się, otwiera szeroko oczy, kuli się.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki