Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cuda się zdarzają – nie tylko w święta.
Dla Jane McClarance Boże Narodzenie to najbardziej magiczny, a zarazem niezwykle pracowity czas w roku. Jako doradca zakupowy młoda kobieta ma ważną misję – pomaga klientom wybierać prezenty dla bliskich. W końcu nie ma nic ważniejszego niż serdeczność wobec ludzi i chęć niesienia im pomocy, a święta to idealny czas na dzielenie się radością i miłością.
Bez względu na to, co dzieje się wokół, Jane stara się iść naprzód z uśmiechem, wierząc w czekający na nią happy end. Jej niespotykany urok przykuwa uwagę pewnego prawnika z trzydziestego trzeciego piętra. Snobistyczny mecenas dobrze wie, że taka wrażliwa kobieta najprawdopodobniej nie zwróciłaby nie niego uwagi, jednak niespodziewane zdarzenie i rozlana kawa zupełnie zmieniają bieg wydarzeń.
Czy między tą dwójką jest szansą na miłość, czy może tylko zadziałała… magia świąt?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 451
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Pauliny Fijałkowskiej i Justyny Dziury, dwóch największych świątecznych świrów.
Jane
– Jane, to wszystko twoja wina. – Lauren czknęła i wycelowała we mnie palec. – Gdybyś mnie nie zaprosiła, nie upiłybyśmy się.
– Wypraszam sobie, ja zaprosiłam cię na sąsiedzką herbatę, to ty przyniosłaś tequilę.
Chwilę się zastanawia.
– Dobra, umówmy się, że wina leży pośrodku.
– Zamówmy coś do jedzenia. Jestem straaaasznie głodna.
– Ja też. To była gówniana randka. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że koleś złożył za mnie zamówienie i powiedział, że powinnam odstawić węglowodany! – prycha niedowierzająco. – Myślisz, że jestem zbyt wymagająca? A może faktycznie powinnam przejść na dietę?
– Absolutnie nie! Jak facet chce wegankę, to niech kupi sobie królika, a nie zaprasza dziewczyny na randki – zaprzeczam gorączkowo i sięgam po zestaw ulotek, które leżą pod ławą. – Tajskie?
– Nie, bo znowu będę miała mnóstwo pryszczy po ostrym jedzeniu. – Lauren krzywi się, a potem łapie mnie za nogę i robi błagalną minę. – Zjedzmy pierożki. Proszę, tak dawno nie jadłam pieroga!
– Okej. – Wyszukuję w aplikacji restaurację i składam zamówienie. Trzy rodzaje pysznych pierożków i słodkie ciasteczka, bo zasłużyłyśmy na trochę dobrego. – Myślisz, że pójdziesz jeszcze na randkę z apki?
To nie była pierwsza porażka w ostatnich tygodniach. Niestety. W końcówce roku rodzice mojej przyjaciółki zawsze stawali się bardziej agresywni w temacie jej zamążpójścia, dlatego nie miała innego wyboru, jak faktycznie zacząć się umawiać. Wolała jednak wziąć sprawy we własne ręce i po prostu zarejestrować się na portalu randkowym, aniżeli chodzić na randki w ciemno aranżowane przez mamę i tatę.
Presja społeczeństwa w tym względzie bywa ogromna. Sama cieszyłam się, że moi rodzice nie podchodzili do tego typu spraw w podobny sposób. Wierzyłam w przeznaczenie i w to, że faktycznie nadejdzie i moja pora na to, aby się zakochać. Nie zamierzałam niczego tutaj przyspieszać. Co ma być, to będzie. Wszechświat z pewnością w odpowiednim momencie sobie o mnie przypomni i będę miała okazję, by oddać komuś serce.
– Spasuję na razie. Ludzie strasznie tam oszukują, wiesz? – stwierdza moja przyjaciółka
– Przyganiał kocioł garnkowi. – Patrzę na nią wymownie. – Z pewnością nie masz metra siedemdziesięciu i nie posiadasz miseczki D.
– W szpilkach, tych naprawdę wysokich, osiągam taki wzrost. A stanik push up robi cuda. – Puszcza mi oczko.
– Chciałabym mieć tyle pewności siebie, co ty. Moja jedyna zaleta to uśmiech i pozytywne nastawienie. Choć to drugie jest jednocześnie megairytujące, więc na dwoje babka wróżyła. – Mimowolnie się krzywię.
– Mała Jane, nie trać nadziei. Nigdy nie wiesz, kiedy dosięgnie cię strzała Amora. A może ugodzi cię w sam środek twojego radosnego serduszka i to w okresie przedświątecznym? Czy nie byłoby dla ciebie idealnie, gdybyś dostała miłość na święta?
– Marne szanse. Przed świętami nie będę miała czasu nawet po tyłku się podrapać, a co dopiero chodzić na randki.
– Właśnie! – wykrzykuje tak nagle Lauren, że aż kot leżący na fotelu unosi głowę ze strachu. – Teraz pojawi się mnóstwo szans. Non stop będziesz poza biurem, więc okazji, by poznać kogoś nowego, będzie od groma. – Chwyta moją twarz w dłonie i miażdży mi policzki. – Obiecaj, że jeśli „to” poczujesz, nawet w gorącym dla ciebie okresie, to nie uciekniesz, ani tego nie zlekceważysz.
– A czym dokładnie jest „to”? – pytam z zaciśniętymi ustami.
Lauren zabiera ręce.
– Jest wtedy, kiedy ktoś przyprawi cię o szybsze bicie serca albo sprawi, że poczujesz się lepiej. Nawet jeśli będzie to jakaś głupota. Nie uciekaj, po prostu korzystaj z każdej okazji.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Mimo że na co dzień spotykam mnóstwo ludzi i nigdy nie mam problemów, by poznać kogoś nowego, to kiedy wybieram się na randkę, ogarnia mnie potworna nieśmiałość. Nie do końca daję sobie radę w Londynie, jeśli chodzi o randkowanie.
– Jak mocne musi być to bicie serca? – zastanawiam się na głos.
– Czy ty naprawdę nigdy się w nikim nie zadurzyłaś? – pyta Lauren i kręci głową. – Takie dum-dum, dum-dum, dum-dum. – Klepie się po piersi, aby zademonstrować. – Zupełnie jakby miało ci wyskoczyć.
– Takie rzeczy zdarzają się w moich azjatyckich dramach, ale nie w życiu codziennym.
Kręci głową zrezygnowana.
– Wiesz, Jane, ewenement z ciebie. Na trzeźwo jesteś radosna jak skowronek i masz mnóstwo pozytywnej energii, ale gdy się spijesz, stajesz się naprawdę przygnębiająca. Myślę, że nie powinnaś już pić. – Sięga po butelkę i chowa ją za plecami. – Więcej energii ma twój kot, który, jak wiemy, nie robi nic poza jedzeniem i spaniem.
– Do pewnego momentu jestem zabawna… – oburzam się. – Miałam tylko kiepski dzień. Wszechświat sprzysię…gł…? – Zastanawiam się chwilę. – Sprzysiągł się – poprawiam – przeciwko mnie. Najpierw niezadowolony klient, potem zamówienie nie dotarło, a Michael Bryce, buc z trzydziestego trzeciego, nie przytrzymał mi windy, kiedy niosłam paczki od kuriera! Były cholernie ciężkie!
– Co za złamas! – Lauren w oburzeniu kręci głową. – Gdzie się podziali prawdziwi mężczyźni?!
Wzdycham.
– No dobra, nie jest złamasem. – Krzywię się. – Chyba po prostu nie lubi ludzi. Właściwie niewiele się odzywa do kogokolwiek, nie licząc osób z jego kancelarii.
– Nie musisz wszystkich bronić, Jane. Żadna z ciebie Matka Teresa.
– Masz rację. – Potakuję stanowczo. – Jest z niego niekulturalny buc!
– Tak jest, moja krew!
Wypijamy po szocie, zagryzając cytryną. Wzrok Lauren, mimo dużej ilości alkoholu, nadal jest czujny i przyjaciółka w mig rozszyfrowuje przyczynę mojego kiepskiego humoru.
– Choć tak naprawdę myślę, że wisi ci jakiś kolo w garniaku. – Przygląda mi się uważnie. Ma rację, dlatego spuszczam wzrok.
– W gruncie rzeczy to nie przez niego mam takiego doła – przyznaję, a Lauren dodaje mi otuchy, gładząc mnie po ramieniu.
– Twoja mama i siostra wiedzą, jak skutecznie zepsuć ci nastrój. Nie mam pojęcia, czemu tak się tym wszystkim przejmujesz. Chcą bawić się razem, zacieśniać więź matka – córka, spoko, krzyżyk na drogę. Nie powinnaś brać tego do siebie.
– Może powinnam zacząć interesować się jakimś sportem? – myślę na głos.
– Bieg po sklepach albo do metra chyba się nie liczy, co? – pyta Lauren.
– Raczej nie.
– Szkoda. Sądzę, że gdyby była to dyscyplina sportowa, byłabyś w niej bezkonkurencyjna.
– Dzięki. – Uśmiecham się i ciężko wzdycham. – Chcę już jechać do Szkocji. I chcę, żeby były święta.
– Niepotrzebnie wspominałam o twojej siostrze, mogłam nie pokazywać ci jej Instagrama.
– Nie powinnam wiecznie unikać tego tematu. Jutro pewnie mi przejdzie, a wiem, że tobie mogę powiedzieć wszystko. Dlatego muszę się zwierzyć, i to w tej chwili.
Lauren pochyla się, bierze moje dłonie w swoje i zaczyna delikatnie je gładzić. Cieszę się, że mam ją przy sobie. Zwłaszcza w takich dniach jak dziś – z powodu jej dobrego serca. Lauren jest piękna. Jej proste, kasztanowe włosy sięgają do ramion i są równiutko przycięte, a w dużych piwnych oczach często igrają złośliwe ogniki. Jest sporo ode mnie wyższa i niekiedy mam wrażenie, że każde ubranie wygląda na niej bosko. Nie ma tutaj żadnej przesady. Moja przyjaciółka zna się na modzie i zawsze świetnie wygląda w swoich stylizacjach.
W rodzinie nieco uchodzi za czarną owcę, bo nie chce pracować w firmie należącej do ojca i brata ani zarabiać ogromnych pieniędzy. Woli być nauczycielką. Kocha dzieci i choć na pierwszy rzut oka może wydawać się oschła, to tak naprawdę jest prostolinijna i posiada mnóstwo empatii.
Poznałyśmy się na ulicy. Kieszonkowiec chciał ukraść jej torebkę, jednak nie spodziewał się, że jego ofiara zna wschodnie sztuki walki. Byłam pod szczerym wrażeniem, jak na to zareagowała. Z miejsca znalazłyśmy wspólny język, a chwilę później okazało się, że to jej ojciec jest właścicielem budynku, w którym miałam wynajmować mieszkanie. Niedługo później Lauren sprowadziła się naprzeciwko mnie, co na swój sposób odmieniło moje życie w Londynie. Dzięki niej czuję się tutaj znacznie lepiej.
– Jasna sprawa, jesteśmy najlepszym sąsiedzkim duetem wszech czasów! Suzzy i Linda z dołu nie mogą się z nami równać. Słyszałam, że Suz wypaplała wszystkie sekrety Lindy, i to tej Becky spod dwudziestki piątki.
– Nie gadaj!
Wytrzeszczam oczy, bo Becky to jędza. Nawet ja jej nie lubię, a jestem raczej miłą osobą i zawsze staram się dawać ludziom szansę. Jej jednak zwyczajnie nie sposób tolerować. Zwłaszcza gdy opowiada niestworzone rzeczy o naszych sąsiadach i obraża mojego kota!
Paskudna zołza!
– Powaga, choć w tym wypadku wydaje mi się, że można zgonić to na jej demencję starczą, ale mimo wszystko tajemnice przyjaciółek są najważniejsze. To świętość.
Lauren kładzie dłoń na sercu i z nabożeństwem kiwa głową.
– Będziemy takie jak one? – pytam, a w moim głosie można wyczuć nutkę nadziei. – Podobno znają się trzydzieści lat.
– Jasna sprawa! – zapewnia z entuzjazmem. – Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, Jane.
Przytula mnie z całej siły, a ja z wdzięcznością oddaję ten gest. Opieram głowę na ramieniu dziewczyny, ciesząc się, że mam w swoim otoczeniu kogoś takiego jak Lauren. Nic nie działa na mnie bardziej kojąco niż życzliwy uścisk, dlatego czując niebywały komfort, zaczynam opowiadać:
– Dziś nie lubię ani mamy, ani mojej siostry. I w ogóle wkurza mnie to, że cały czas udostępniają wszystko na portalach społecznościowych. Przez nie czuję się taka beznadziejna. Nawet jeszcze bardziej, niż jestem naprawdę. A przecież dobra ze mnie dziewczyna!
– Jeśli poprawi ci to nastrój, mogę ci powiedzieć, że nie powinnaś czuć się zazdrosna, bo masz jeszcze ojca, który kocha cię ponad wszystko. Niech Anett weźmie sobie matkę i przeżywa z nią jej drugą młodość, ale to i tak nie może się równać z tym, co robi twój tata, jaki jest wspaniały. Nie ma dumniejszego rodzica niż on.
– Dziękuję, Lauren – mówię z wdzięcznością.
– Możemy teraz włączyć coś innego? W tej dramie połowa akcji dzieje się w zwolnionym tempie. Już załapałam, że są dla siebie stworzeni i mają swoje dum-dum, dum-dum, dum-dum – kpi i przewraca oczami w swoim stylu. – Chcę już scenę kiss kiss!
– To piękna drama! – protestuję. – Poza tym to dopiero piąty odcinek. Wiesz doskonale, że tutaj nie ma szans nawet na całusa.
– Pewnie jeszcze zrobią to przez przypadek – mówi, patrząc na mnie z pobłażaniem.
– Prawdopodobnie – przytakuję.
– Dobrze, że w drugim odcinku pokazali Gang Tae[1] bez koszulki, to przykuło moją uwagę.
Teraz ja wywracam oczami.
– Lubię wracać do tej dramy, kiedy mam gówniany nastrój. Próbowałam pocieszać się filmikami „funny moments in k-dramas”, ale nie działało.
– Więc to rewatch? Ty mała kłamczucho! – Daje mi kuksańca i sięga po pilota. – Nie, koniecznie musimy to zmienić. Włączmy coś zabawnego! Błagam, nie chcę płakać przez koreański serial!
– Popatrz na Ko Moon-Young[2] i jej outfity, na zdjęcia i muzykę. Janet Suhh kolejny raz tchnęła życie w soundtrack.
– Może na gwiazdkę kupię ci zestaw płyt z OST-ami[3] z twoich dram?
– Nikt teraz nie kupuje płyt – wytykam jej. – Wszystko jest w sieci.
– Tęsknię za czasami, gdy tygodniami czekałam na nowy album i słuchałam go na discmanie. – Wzdycha ciężko. – Teraz migiem są w Internecie.
– Ej, to ja jestem ta marudna po alkoholu. – Szturcham ją.
– Masz rację. – Potakuje i polewa nam kolejkę. – Za to, aby dali więcej scen z nagim torsem tego tutaj. – Kiwa głową w stronę ekranu.
– Wypiję za to z ogromną chęcią. Kim Soo-Hyun to mój pierwszy oppa[4]. – Szczerzę się. – W sumie w jakiś sposób przygnębia mnie ta drama. Nawet bajki mogą mieć swoje drugie dno. Znowu punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, choć przecież nie powinny kończyć się źle.
– To nie oglądajmy jej, nie potrzebujemy złego nastroju.
– Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co muszą znosić osoby pracujące z ludźmi chorymi psychicznie.
– Ciekawe, czy gdyby mnie zrobiono badanie psychologiczne, to by wyszło, że jestem pierdolnięta? – zastanawia się Lauren.
– Psycholog pewnie zaleciłby terapię, może jakieś leki, ale gdyby to był psychiatra, myślę, że nie byłoby szans i by cię zamknęli.
– Gdyby posłuchali twoich historii z zakupów, też pewnie nie miałabyś szans. – Śmieje się głośno. – Może ty przeklęta zostałaś, co?
– Dawno nie zrobiłam niczego głupiego – mówię na swoją obronę.
– To aż się prosi o kłopoty. – Lauren kręci głową. – Kiedy to jedzenie? Konam!
– Zaraz powinno być. Pójdę po talerze.
– To ja jeszcze poleję.
– To się źle dla nas skończy – ostrzegam.
– Damy radę, mała Jane. Jednak zawczasu nakarm Kapitana, bo ten mały sukinsyn znowu się na ciebie obrazi.
– Mądrego to i dobrze posłuchać. – Szczerzę się i wtedy dzwoni domofon.
– Jedzenie!
[1] Główny bohater serialu It’s Okay to Not Be Okay grany przez Kim Soo Hyun.
It’s Okay to Not Be Okay – 16-odcinkowy serial koreański z 2020 roku. Główne role odgrywają w nim Kim Soo-Hyun oraz Seo Ye-ji.
[2] Główna bohaterka serialu It’s Okay to Not Be Okay grana przez Seo Ye-Ji.
[3] OST – original soundtrack, ścieżka dźwiękowa.
[4] Oppa (ko) – dosłownie „starszy brat”, Koreanki jednak często zwracają się tak do swoich chłopaków (przyp. aut.)
Jane
Budzę się, bo czuję jakiś ciężar na klatce piersiowej. Niechętnie uchylam powieki i widzę zielone ślepia mojego kota.
– Miau!
– Nie, jeszcze trochę.
Ponownie zamykam oczy z zamiarem powrotu do snu, ale kot niestety jest nieokrzesanym współlokatorem. Zaczyna tak głośno miauczeć, jakby w tej chwili ktoś obdzierał go ze skóry. Dla bezpieczeństwa przykładam dłoń do twarzy, by zakryć nos, bo zdarzało już się w przeszłości, że mnie ugryzł.
Tak, takim potworem bywa.
– Miau!
Wbija pazury w moją klatkę piersiową, na co się krzywię.
– Jesteś okropny!
Próbuję go przytulić, by w ten sposób jakoś nakłonić do tego, żebyśmy razem poszli spać, ale nie udaje mi się to.
– Czemu taki jesteś? – pytam zrezygnowana.
– MIAU!
– Co się dzisiaj z tobą dzieje?
Przenoszę wzrok na budzik i zamieram. Siódma dziesięć.
– O cholera!
W sekundzie wstaję i biegnę do łazienki. W kilka minut biorę prysznic, z makijażu rezygnuję. Mogę się podmalować w biurze. Szybko wybieram sukienkę w szkocką kratę, czarne rajstopy i długi sweter. W biegu wrzucam rozładowany telefon do torebki, do tego klucze i portfel. Widzę, że kot obserwuje ten szaleńczy bieg, ale nie jestem w stanie spojrzeć mu w oczy. Mam wrażenie, że posyła mi litościwe spojrzenie, a takiego właśnie wzroku najbardziej nie lubię. W korytarzu wkładam buty i płaszcz, a potem biegnę na przystanek. Ludzie nieco dziwnie mi się przyglądają, ale nie mam czasu, aby się tym przejmować.
Udało się, zdążyłam.
Biorę głębszy oddech i przeglądam się w szybie jednego ze sklepów.
Matko jedyna i Jezusie Nazareński razem wzięci!
Moje włosy wyglądają jak ptasie gniazdo. Szybko je rozpuszczam i staram się jakoś wygładzić, jednak niewiele to daje. Loki może i są piękne, ale nie wtedy, gdy pójdzie się spać z mokrą głową. Zrezygnowana w końcu upinam je w kucyk, nie mogąc nad nimi zapanować.
Zerkam na zegarek i biorę głębszy oddech.
Do świąt zostały tylko cztery tygodnie! Cieszę się z tego niesamowicie, bo kocham Boże Narodzenie bardziej niż jakiekolwiek inne święto. Wewnątrz sklepu ekspedientka powoli szykuje się do otwarcia, a ja nie mogę się nadziwić, jak pięknie wszystko wygląda. Czasem zachowuję się niczym sroka. Od razu reaguję na błyskotki i oświetlenie, a muszę przyznać, że sklep jest naprawdę gustownie przystrojony świątecznymi ozdobami. Choć sama w tym czasie wyznaję zasadę, że im więcej tym lepiej. Święta przecież obchodzimy raz w roku i tak krótko możemy się nimi nacieszyć.
Zerkam na manekina przyodzianego w elegancki golf, spodnie zaprasowane do kantu i śliczny karmelowy płaszcz. Wygląda dostojnie, dlatego przez kilka chwil pozwalam sobie pomarzyć o idealnych wymiarach. Trochę zazdroszczę plastikowej lalce tego, że tak pięknie wygląda w spodniach, bo przy moim typie figury najlepiej sprawdzają się sukienki, gdyż nogi i tyłek nie współgrają z resztą ciała.
Myślę jednak o Lauren, która zabójczo by w tym stroju wyglądała. Do tego jakiś piękny szalik, w sam raz na nadchodzącą zimę.
Być może to idealny prezent dla mojej sąsiadki? Kto wie, może nie wpadnę na nic lepszego.
Kątem oka widzę, że ludzie wychodzą spod wiaty przystanku, więc prawdopodobnie jedzie mój autobus.
Poniedziałek.
Niezłe rozpoczęcie dnia. Mam już niemałą wprawę w takich porankach, dlatego nie pozwalam, by wpływały na mój nastrój. Jeszcze da się uratować nie tylko ten dzień, ale i resztę tygodnia. Z uśmiechem siadam na siedzeniu i wyjmuję kalendarz, aby zapisać w nim zakupy po wyjściu z pracy. Mój kot zasłużył na coś specjalnego.
Mieszkam stosunkowo niedaleko biura i właściwie chodzę do pracy pieszo – chyba że zdarzają się takie poranki jak dziś, wtedy moją ostatnią deską ratunku pozostaje autobus.
Zajmuję się urządzaniem powierzchni, a ściślej mówiąc jej organizacją. Lubię porządek, nawet jeśli to przeczy mojemu „ja”.
Tak, bywam nieco roztrzepana.
Moją firmę założył Bryan Leight, trzydziestokilkuletni architekt i finansista z wizją. Z początku było to biuro architektoniczne, prowadził je z młodszą siostrą. A w tej chwili już robiliśmy projekty, wprowadzaliśmy plany w życie, aranżowaliśmy wnętrza i rozmaite powierzchnie, a także prowadziliśmy doradztwo zakupowe. Nazwa przedsiębiorstwa jest prosta i zarazem sugestywna. „To, czego potrzebujesz”. Uważam to za geniusz marketingu. Mam świadomość, że niektórym ciężko jest się odnaleźć w świecie. Wiele osób wybiera Londyn jako tymczasowe miejsce zamieszkania i totalnie nie wie, jak zaaranżować swoją przestrzeń mieszkalną czy biurową, a jak wiadomo, każdy z nas chciałby się szybko zaadaptować.
W naszej firmie każdy ma swoje zadanie. Są architekci, osoby odpowiedzialne za remonty, projektantki i ja. Niewielkim kosztem potrafię odmienić dane pomieszczenie, jednocześnie nadając mu funkcjonalności czy przytulności. Nie, nie jestem żadną dekoratorką. Prawdę mówiąc, ukończyłam pedagogikę. Jednak kiedy zobaczyłam ogłoszenie o pracę, wiedziałam, że muszę się zgłosić. Moja kandydatura wyraźnie zaintrygowała właścicieli, ale koniec końców udzielił się im mój entuzjazm i pozwolili mi zostać.
W pierwszej kolejności szkoliła mnie Shila, siostra Bryana, ale potem odeszła z rodzinnego interesu, ponieważ została mamą i postawiła na rodzinę. Lubiłam ją. Byłyśmy w podobnym wieku, miałyśmy tożsamy zmysł smaku i gust, jeśli chodzi o aranżacje. Zawsze mówiła ze śmiechem: „Jane, tylko ty jesteś w stanie zobaczyć to samo, co widzę ja”.
Racja. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jednak było w tym coś więcej. Na jakimś etapie czułam z nią więź niczym z najlepszą przyjaciółką. W tej chwili rzadko się widywałyśmy, ale nigdy o mnie nie zapominała, gdy przychodziła odwiedzić brata albo gdy załatwiała coś w okolicy.
Zanim wysiadam z autobusu, zerkam na godzinę. Mam jeszcze chwilę, więc idę naprzeciwko biura po mrożoną kawę do Grega. Wiem, jest jesień i raczej powinnam wziąć popularną pumpkin spice latte[5], ale cały czas jestem wierna mojej kawie.
W koreańskich serialach pijają ice americano i prawdę powiedziawszy, jest to mój ulubiony napój. Niestety w sezonie zimowym trudno go dostać w oryginalnej postaci. Na szczęście jednak znam właściciela knajpy. Zawsze więc mogę liczyć na to, że przyrządzi kawę zgodnie z moim życzeniem.
Bo w Londynie naprawdę zdarzają się mili ludzie.
– Dzień dobry. – Uśmiecham się do chłopaka, który stoi za ladą. Choć nigdy go nie widziałam, na mój widok też się szczerzy. – Poproszę mrożoną, bez bitej śmietany.
Od zawsze jestem na diecie. Znaczy prawie. Zawsze chcę być na diecie, jednak nigdy nie potrafię się opanować i na przykład zajadam lody albo popcorn podczas seansu filmowego. Ciastem mojego taty też nie pogardzę. No, ale kocham słodycze. W ciągu dnia robię mnóstwo kilometrów, dlatego kalorie są mi potrzebne.
– Się robi!
Mój uśmiech jeszcze bardziej się poszerza, gdy widzę kogoś z pozytywnym nastawianiem w poniedziałek. Wierzę w ludzi i w to, że potrafią wykrzesać z siebie znacznie więcej, niż przypuszczają. To lenistwo w przeważającej części wyrabia w nas złe nawyki. Dlatego za każdym razem, gdy ktoś robi coś miłego, moje samopoczucie od razu staje się lepsze.
Wszystko zaczyna się od nastawienia.
Płacę mu i przechodzę dalej.
– Znowu zamówiłaś bez bitej śmietany? – Greg patrzy na mnie surowo.
– Idzie zima, jak tak dalej pójdzie, będę musiała wymienić całą garderobę na święta.
– Lubisz, jak ci zimno? – pyta, na co kręcę głową ze zmarszczonymi brwiami. Nie przeszkadza mi chłód, ale szczerze nie znoszę, gdy tracę czucie w kończynach. – No widzisz, więc musisz jeść bitą śmietanę. Chudzi ludzie strasznie marzną.
Śmieję się i kiwam głową.
– Zgoda, niech dziś będzie z bitą śmietaną. Nowy chłopak robi dobre wrażenie. – Kiwam głową w stronę lady.
– Mam nadzieję, że wytrzyma dłużej niż jego poprzednik.
– Dobrze mu z oczu patrzy.
– Wygląda na to, że potrzebujesz dziś kalorii, chyba ciężki poranek, co? – Greg wskazuje na moją twarz bez makijażu.
Nie żebym na co dzień malowała się jakoś mocno. Jednak mam jasne włosy, więc brak tuszu na rzęsach od razu rzuca się w oczy.
– Zaspałam.
– W takim razie nie zatrzymuję. Przyjdź dziś na lunch, zrobię coś specjalnie dla ciebie.
– Dziękuję. – Uśmiecham się z wdzięcznością, a potem wychodzę z kawiarni.
Idąc, próbuję dobrze zamknąć wieczko kubka, ale coś nie pasuje. Wtedy ktoś mnie potrąca i wieczko wypada mi z rąk. Wiatr od razu je porywa, wywiewa na ruchliwą ulicę. Trochę kawy wylewa mi się na dłoń, więc od razu sięgam po chusteczkę.
– Świetnie – mruczę niezadowolona.
Upijam spory łyk kawy. Zimny napój sprawia, że moje zęby prawie zgrzytają. Zazwyczaj chwilę odczekuję, zanim zacznę ją pić. Teraz jednak wolę nie kusić losu. Dziwne wypadki z napojami na wynos to poniekąd moja specjalność. Lepiej nie podnosić poprzeczki na skali poziomu zażenowania. Jest on naprawdę wysoki i za nic w świecie nie chcę, by jeszcze poszybował w górę.
Wchodzę do potężnego budynku, witam się z recepcjonistką, a potem kieruję do wind.
Zajmujemy całe trzydzieste piąte piętro wieżowca w centrum Londynu. Nasza firma jest naprawdę spora. Prawdopodobnie w tym biurowcu pracuje więcej ludzi niż w moim rodzinnym miasteczku, ale już zdążyłam do tego przywyknąć. W stolicy znacznie łatwiej o anonimowość, a ja opanowałam do perfekcji sztukę nierzucania się w oczy.
Jestem zwyczajna. Niski wzrost, przeciętna uroda i stanowczo figura niemodelki. Akceptuję siebie – to nie tak, że czuję się źle we własnej skórze. Wiem, że nie każdy mnie toleruje, bo bywam specyficzna, zwłaszcza gdy coś mnie w danym momencie absorbuje. Nie lubię jednak narzekania, a niestety londyńczycy z tego słyną, poza tym też niekiedy strasznie zadzierają nosa.
Nie chcę się zmieniać dla kogoś albo na siłę dopasowywać. Dopóki nikt nie sprawi mi przykrości, nie muszę się przejmować opiniami innych i mogę wieść życie takie, jakie chcę. I prawdę powiedziawszy, jestem dość dumna z siebie, z tego, jak sobie radzę na co dzień.
Obok mnie staje Michael Bryce, prawnik z trzydziestego trzeciego. Znam go jedynie z widzenia. Onieśmiela mnie, dlatego unikam jego wzroku. Nie należy do komunikatywnych ludzi, jak Greg z kawiarni. Właściwie wygląda na gbura, gdy tak marszczy brwi. Bardzo przystojnego gbura, co prawda, ale nadal pozostaje niedostępny.
Gestem ręki wskazuje, abym pierwsza wsiadła, co wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Może i niekiedy zachowuje się jak mruk, ale nadal jest dżentelmenem. Cóż, przynajmniej dziś, bo nadal pamiętam o tym, że nie przytrzymał mi drzwi windy, ale wolałam jednak skupiać się na pozytywnych emocjach, niż bezsensownie chować urazę.
Prawnik chyba jednak nie podziela mojej radości, bo jeszcze bardziej się nachmurza. Mimo to kiwam mu głową w geście podziękowania. W tym samym czasie przypadkowo nasze dłonie się stykają, gdy sięgamy do panelu, aby wcisnąć numery piętra. Tym razem posyłam mu przepraszający uśmiech, ale nie reaguje, tylko staje obok mnie.
Wzruszam ramionami i upijam spory łyk kawy. Bez wieczka niebezpiecznie chlupocze, dlatego wolę nie kusić losu. Koordynacja ruchowa nie jest moją mocną stroną.
Natychmiast przypomina mi się ostatnia sytuacja, gdy wylałam ciepłą (niegorącą, jak mnie potem oskarżał) herbatę na płaszcz nieznajomego. Wrzeszczał jak mała dziewczynka. Niczym Kevin Hart podczas swoich występów. A Kevin jest świetny w stand-upie! Po prostu uwielbiam go oglądać.
Śmieję się do siebie delikatnie i nagle zdaję sobie sprawę, że mój towarzysz mi się przygląda. Ukrywam twarz głęboko w szaliku, bo jestem pewna, że robię się czerwona.
Nagle winda się zatrzymuje. Czekam, aż otworzą się drzwi i ktoś do nas dołączy, ale nic takiego nie następuje. Ze zmarszczonymi brwiami zerkam na numer piętra. Dwudzieste drugie. Znaczy prawie. Coś między dwudziestym pierwszym a dwudziestym drugim.
Mężczyzna obok mnie zaczyna wciskać guziki z wyraźnym niezadowoleniem.
– Chyba nie działa – mówię, na co gromi mnie wzrokiem.
Jeszcze głębiej wsuwam twarz w szalik, a moje ramiona jakby się kurczą. Facet jest trochę przerażający.
No dobra, bardzo przerażający.
– Powinniśmy zadzwonić po pomoc – mamroczę. – Może się tylko zawiesiła. – Nagle dociera do mnie, że znajdujemy się na wysokości dwudziestego drugiego piętra. No prawie. – Chyba nie spadniemy, co? Nie chciałabym umrzeć w tak beznadziejny sposób.
– Zaraz zadzwonię, tylko niech pani nie panikuje.
– Nie panikuję, tylko wie pan… – Mimowolnie się krzywię. – Niby mam dobre życie, ale mało go użyłam. Trochę zawaliłam sprawę. Nawet bardzo, prawdę powiedziawszy. Nigdy nikomu nie wyznałam miłości. Nie jeździłam na łyżwach ani nie obejrzałam wszystkich części Bridget Jones. I chyba nigdy nie miałam orgazmu. – Jego brwi podjeżdżają do góry, a ja jeszcze bardziej się pogrążam. – Znaczy z mężczyzną.
Urywam i patrzę na niego przestraszona.
Gdybym mogła, umarłabym z zażenowania.
Nagle winda rusza. Kompletnie się tego nie spodziewałam, więc szarpnięcie skutkuje wylaniem resztki kawy. Na mojego towarzysza.
Może samo w sobie nie byłoby to takie straszne, ale w kubku znajduje się również bita śmietana.
Cholera, Greg, czemu akurat dzisiaj posłuchałam twojej rady!
Bryce klnie siarczyście, a mnie serce podchodzi do gardła.
Jinjja?[6]Wae?[7] Czemu wszechświat znowu sprzysiągł się przeciwko mnie?!
– O mój Boże! – wołam. – Dlaczego to zawsze mnie spotyka? Cholera, cholera!
Aigoo![8]
Ściągam szalik i zaczynam wycierać nim plamę na garniturze mężczyzny.
– Proszę się odsunąć – mówi rozdrażniony.
Rzucam swoją torbę na podłogę i klękam przed nim.
– Z czego są te spodnie? Poliester? Cholera, bawełna? Mam nadzieję, to jeszcze da się je uratować.
– Niech pani wstanie.
– Ja bardzo pana przepraszam! Nie chciałam. Mam dziś taki okropny poranek. Całe szczęście, że kot mnie obudził, więc nie zaspałam w znacznym stopniu. Znaczy zaspałam, ale zdążyłam na autobus, więc się nie spóźniłam.
– Proszę się podnieść. – Zabiera szalik z moich rąk i unosi moją twarz, patrząc mi przy tym w oczy.
A wtedy drzwi windy się otwierają.
Co widzą ludzie stojący na zewnątrz? Mężczyznę ubranego w garnitur, a na podłodze roztrzepaną dziewczynę, która klęczy przed nim i pociera jego krocze!
Szok nie schodzi z mojej twarzy, ale na szczęście mój towarzysz szybciej odzyskuje panowanie nad sobą. Pomaga mi się podnieść, a po chwili winda ponownie się zamyka.
– Strasznie pana przepraszam… – jęczę.
– Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze.
Stoję bez ruchu, a mężczyzna z westchnieniem zbiera moje rzeczy i wręcza mi torbę.
– Chyba jest pani w szoku.
Drzwi ponownie się otwierają i rozpoznaję naszą niebieską wykładzinę. Moje piętro. Podnoszę wzrok i dostrzegam Bryana – mojego szefa, Bena – naszego projektanta, a także Ashley, dekoratorkę.
Bez słowa robię krok do przodu, chcę wysiąść. Muszę stąd uciec. Szybko!
– Jane?
Odwracam się z przerażoną miną.
Zna moje imię?
– Zapomniałaś szalika. – Uśmiecha się do mnie i zawiesza go na mojej szyi. – Całe szczęście, że kawa była zimna – szepcze mi do ucha, a ja momentalnie się czerwienię.
– Dziękuję! – odpowiadam zdławionym tonem i zwiewam do swojego pokoju. Dosłownie pędzę. Nie radzę sobie w takich sytuacjach. Szybko panikuję i uciekam, gdzie pieprz rośnie. Dlatego jestem sama. Znaczy mam kota, ale w sumie to marne pocieszenie, a nawet… dość żałosne.
W gabinecie szczelnie zamykam za sobą drzwi. Dopiero wtedy wypuszczam z ulgą powietrze i przymykam oczy. Muszę się uspokoić. Boże, co za upokorzenie! Pewnie teraz wszyscy wezmą mnie na języki. A dopiero co przestali gadać o ostatnim incydencie. Nie żeby było się czym chwalić. Miałem klienta, który chciał zasięgnąć opinii w sprawie zabawek erotycznych. Nie znałam tematu, więc uznałam, że muszę się podszkolić. Jakie było moje upokorzenie, gdy Bryan otworzył paczkę z sex shopu na naszym zebraniu.
Otwieram okno i zaczynam głęboko oddychać.
Właśnie osiągnęłam nowy poziom zażenowania, a poprzedni naprawdę był bardzo wysoki.
Dasz sobie radę, Jane! Nie z takich sytuacji przecież wychodziłaś!
[5] Kawa espresso z dodatkiem dyni i przypraw korzennych oraz dużej ilości mleka.
[6] Jinjja? (ko) – naprawdę?
[7] Wae? (ko) – czemu?
[8] Aigoo! (ko) – o mój Boże!
Jane
Mój oddech w końcu się wyrównał, więc teraz przygotowuję się do pracy. Podłączam telefon do ładowarki, dzięki czemu ożywa, i zaczynam przeglądać zlecenia. Muszę zająć czymś myśli. Wolę na razie nie wychodzić ze swojego pokoju, aby nie natrafić na kogoś znajomego. W tym biurowcu i tak plotki rozprzestrzeniają się lotem błyskawicy. Jestem pewna, że zaraz przypną mi łatkę jakiejś nierządnicy babilońskiej. Albo Jezabel[9].
Uch, czasem po prostu nie lubię ludzi.
Powoli zaczynam odpisywać na maile i w końcu moje ciało się uspokaja. Zamawiam organizery dla żony pana Brooke’a, a także przygotowuję wizualizację jej sypialni. Pani Brook chce, aby jej garderoba była bardziej funkcjonalna, ale przy tym zyskała lepszy przepływ energii. Mogę to zrobić. Na tym się znam.
Godzinę później zaczynam się szykować na spotkanie z klientem.
– Mogę na chwilę? – Głowa Ashley pojawia się w moim pokoju.
– To nie jest dobry moment, Ash. Lecę na spotkanie.
– Znasz Michaela Bryce’a? – pyta, przygryzając wargę zaciekawiona.
– Każdy go zna, w końcu pracuje dwa piętra niżej. – Przewracam oczami.
– Wiesz, że nie o to pytam.
– Ash, popatrz na mnie i odpowiedz sobie na pytanie, czy wzięty prawnik umówiłby się z tak roztrzepaną dziewczyną jak ja?
– Nie masz dziś nawet makijażu – zauważa, a wtedy znów mam ochotę wywrócić oczami.
– Nie miałam czasu go zrobić. Wrócę w porze lunchu! – Macham jej na pożegnanie i wychodzę z biura.
Staram się ignorować ciekawskie spojrzenia, dlatego zakładam płaszcz i szalik. Kryję w nim twarz. Teraz czuję się bezpieczna.
Na szczęście w windzie nikogo nie spotykam, więc mogę odetchnąć. Ruszam w stronę metra, by jak najszybciej dotrzeć do biurowca, w którym mieści się siedziba firmy pana Moore’a. Był jednym z moich pierwszych klientów i do tej pory bardzo dobrze nam się współpracuje.
Zajmowałam się urządzaniem mieszkania jego oraz jego żony, a także mieszkań ich dzieci. Jednak prawdziwą frajdę sprawiały mi zakupy z nimi. Cała rodzina korzystała z moich usług jako doradcy zakupowego. Nie było to do końca coś w stylu personal shopper, bo nie znałam się za bardzo na modzie. Jednak uwielbiałam kupować prezenty i naprawdę dawałam z siebie wszystko, by zadowolić moich klientów. Czasami naprawdę czułam się tak, jakbym była częścią tej rodziny, ponieważ Moorowie często zapraszali mnie do siebie i opowiadali przeróżne historie ze swojego życia. Kiedy nadchodził czas świąt albo nadarzały się okazje do wymieniania się podarkami, lubiłam myśleć, że jestem ich wróżką chrzestną. Byli naprawdę dobrymi ludźmi, a poza tym podziwiałam ich działalność.
Pan Moore ma firmę, która zajmuje się programowaniem, zaś jego żona i dzieci prowadzą fundację na rzecz kobiet w potrzebie, czyli takich, które poszukują schronienia, porady prawnej albo zwyczajnej rozmowy. Fundacja działa bardzo prężnie i co roku organizowała wielkie zbiórki, o których słyszał chyba każdy w Londynie.
I bardzo dobrze, bo dobrem trzeba się dzielić!
– Dzień dobry, Jane! – woła mój klient, gdy tylko przekraczam próg firmy.
– Dzień dobry, panie Moore! – Uśmiecham się szeroko. – Właśnie do pana idę.
– Zapraszam do siebie.
Takich klientów najbardziej lubię. Zdecydowanych, uśmiechniętych i chętnych do zmian. Przez następne trzy kwadranse ustalamy szczegóły jego nowego biura. Firma jest w trakcie zmiany lokalizacji, dlatego nastąpi spora reorganizacja przestrzeni. Po dwóch godzinach mam już całość. Wypiłam też świetną kawę i zjadłam drożdżówkę.
Pan Moore wie, jak bardzo uwielbiam słodkie śniadania i zawsze gdy spotykamy się w godzinach porannych, jego sekretarka coś dla mnie kupuje. Koniec końców, obiecuję wszystko zamówić zgodnie z życzeniami i umawiamy się na ustawianie nowych nabytków za tydzień.
– Zapraszam do nas na kolację. Rachel z chęcią podyskutuje z tobą na temat garderoby, choć jestem pewien, że na tym się nie skończy.
– Cały czas jestem z nią w kontakcie. Już mam nawet większość planów.
– Mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie czas również na zakupy świąteczne?
Śmieję się.
– Jestem do dyspozycji, choć proszę się spieszyć, bo czas ucieka, a w moim kalendarzu robi się naprawdę ciasno.
– W takim razie widzimy się w piątek i wtedy również ustalimy termin naszych wspólnych zakupów.
– Oczywiście, do zobaczenia! Już nie mogę się doczekać!
Na odchodne macham mężczyźnie i ruszam w kierunku drzwi wyjściowych.
Dodaję do mojego notesu kolejne spotkanie oraz przypomnienie, by kupić dla państwa Moore alkohol do kolacji.
W metrze panuje względny luz, więc bez problemów zaczynam aktualizować swój kalendarz. Klientów wciąż przybywa, ale jeszcze panuję nad grafikiem. W tym całym świątecznym rozgardiaszu najgorsze są początki. Potem ma się lepsze rozeznanie i znacznie szybciej można wybrać prezent, którego pragnie klient.
Wysiadam niedaleko firmy i żwawym krokiem ruszam przed siebie. Jest potwornie zimno, a nawet jeszcze nie ma zimy! Żałuję, że nie włożyłam czegoś znacznie cieplejszego. Nie mogę chorować w tak ważnym dla mnie momencie. Zarówno Bryan, jak i moi klienci bardzo na mnie liczą w okresie przedświątecznym. Już od kilku tygodni robię rozeznanie w sieci, sprawdzam potencjalne prezenty i śledzę wszelkie trendy dotyczące restauracji czy hoteli. Wolę być w pełni przygotowana, gdy mój kalendarz wypełni się po brzegi.
Zanim wchodzę do biura, dzwonię jeszcze do mojej sąsiadki, aby sprawdzić, co u niej słychać. Jest zajęta, więc zamieniamy jedynie kilka zdań. Niestety Lauren ma radę pedagogiczną, której absolutnie nie znosi. Kocha dzieci i świetnie sobie z nimi radzi, ale szczerze gardzi rodzicami, zwłaszcza tymi z przerostem formy nad treścią. Z jej opowieści wynika, że dzisiejsza młodzież wcale nie ma najlepiej – właśnie z racji wygórowanych oczekiwań i ambicji opiekunów, co w sumie uznaję za przygnębiające.
W końcu dorosłość bywa do chrzanu, więc chociaż dorastanie powinno być znośne, prawda?
– Jane, paczka do ciebie! – woła recepcjonistka.
– Co to takiego? – zaciekawiam się. Zerkam na etykietę i uśmiecham się szeroko. Pierwsze świąteczne ozdoby. – Moje dziecko, już się nie mogę doczekać, aż cię rozpakuję – mruczę.
– Może zawołaj kogoś, aby pomógł ci to wnieść – proponuje.
– Zaraz wracam.
Na moim piętrze nikogo nie widzę.
Czyżby wszyscy wyszli na lunch?
Idę do biura szefa, ale nie ma ani jego, ani jego sekretarki. Wtedy słyszę śmiechy. Dobiegają z socjalnego.
– Nasza mała Jane to cicha woda! Nie spodziewałem się, że byłaby w stanie zrobić komuś laskę w windzie.
– Może ją to kręci. Pamiętacie jej paczkę z zabawkami?
– Swoją drogą ciekawe, skąd się z Michaelem Brycem znają?
– Pytałam ją, ale nie chciała się pochwalić.
– Może to był tylko szybki numerek.
– Widzieliście jej zażenowanie? Boże, współczuję facetowi.
– Obiektywnie patrząc, Jane wcale nie jest pięknością.
– Może komuś się podoba, nie ma przecież garba czy krzywych zębów.
– Ale piękna też nie jest. W dodatku czasem jest strasznie wkurzająca z tą swoją radością i wiecznymi świętami Bożego Narodzenia!
Czuję, że łzy napływają mi do oczu. Nie chcę już więcej tego słuchać. Zaczynam się wycofywać, ale nogą uderzam w donicę z kwiatkiem. Na szczęście jest sztuczny i się nie wywrócił, choć mało brakowało.
– Jane? – Słyszę głos Bryana, mojego szefa.
– O cześć! Właśnie wróciłam od pana Moore’a. Na razie jest zachwycony moimi pomysłami. W piątek wieczorem mam się spotkać z jego żoną. To taka sympatyczna kobieta.
– Okej.
– Idę na lunch. Do zobaczenia później. – Chrząkam, bo głos mi się łamie.
– Jane, posłuchaj…
– Nie, nie chcę.
Dopiero kiedy wchodzę do windy, wypuszczam powietrze z ust.
Znam Bryana tyle lat! Zawsze mogę na niego liczyć, nie tylko jeśli chodzi o pracę. Między innymi to dzięki niemu tak wiele osiągnęłam w Londynie. Kiedyś nawet jakiś czas się w nim durzyłam. Później jednak dotarło do mnie, że nic by z tego nie wyszło. W jego typie są modelki, które mają przeszło sto siedemdziesiąt centymetrów. Ja w naprawdę wysokich szpilkach osiągam zaledwie nieco ponad metr sześćdziesiąt. W dodatku mam fałdki tu i ówdzie. Właściwie nie rozpaczam z tego powodu, bo tak naprawdę nigdy nie byłam na prawdziwej diecie, ani też nigdy nie zmusiłam się, by ćwiczyć dłużej niż kilka dni.
Mimo to naprawdę miałam nadzieję, że Bryan mnie lubi. Nie swojego pracownika – Jane McClarance – który wykonuje wszystkie obowiązki bez grymaszenia. Tylko po prostu Jane – mnie – jako człowieka. Zawsze był zadowolony z moich postępów oraz z tego, jak wygląda mój kontakt z klientami.
Naprawdę cenię sobie relacje biznesowe, choć przestrzeganie etykiety sprawia mi ogromną trudność. Często podczas pracowniczych imprez gawędziliśmy z Bryanem, chodziliśmy też razem na lunch i nigdy nie pojawiła się między nami bariera komunikacyjna.
A teraz się okazało, że uważa mnie za idiotkę.
Tymczasem drzwi się otwierają i staje w nich on.
Michael Bryce.
Aigoo, co jest nie tak z tą windą, że drugi raz na niego wpadam w ciągu dnia?
Z Michaelem pracujemy w jednym budynku prawie trzy lata i takie okazje dotąd wcale nie zdarzały się za często. Po pierwsze przez inny wymiar czasu pracy, a po drugie dlatego, że głównie przebywam poza biurem. Jakoś nie bardzo lubię działać w swoim gabinecie.
– O nie, znowu pani – mamrocze ponuro. – Mam nadzieję, że nie ma pani przy sobie nic, co mogłoby się znaleźć na moich ubraniach.
Wszechświat chyba dziś się na mnie uwziął. Powrót myślami do porannej żenującej sytuacji sprawia, że łzy z siłą wodospadu zaczynają spływać po mojej twarzy. Odwracam się od mężczyzny i staram się jakoś opanować.
– Płacze pani? – pyta ostrożnie.
Kręcę głową.
– Coś się stało?
Ponownie kręcę głową.
– Ktoś sprawił pani przykrość?
Wzruszam ramionami.
– Ja? Przeze mnie pani płacze?
I znów potrząsam głową.
– Nie chce pani nic powiedzieć, bo wtedy naprawdę się rozpłacze?
Przytakuję.
– Ktoś z biura powiedział coś niemiłego?
Odwracam się do Michaela, a moją twarz wykrzywia grymas. Jeszcze pyta? Po tym, co zdarzyło się rano?
– Nie może pani wziąć sobie już dzisiaj wolnego?
Zaprzeczam ruchem dłoni i wysiadam. Nie mogę nic poradzić na to, że z mojego gardła wydobywa się szloch. Recepcjonistka posyła mi zaniepokojone spojrzenie, ale dla niepoznaki opatulam się szalikiem.
– Później zajmę się tą paczką. Muszę coś załatwić na mieście – mówię, mijając ją.
– Pewnie, kotuś – rzuca kobieta.
– Jane!
O nie, szef.
Nie chcę z nim rozmawiać.
– Jane, poczekaj!
Otwieram drzwi mocniej, niż to konieczne, i wychodzę. Nie chcę słuchać żadnych żałosnych przeprosin. Żwawym krokiem ruszam do kawiarni Grega. Pociągam nosem i chowam dłonie do kieszeni płaszcza. Dziś jest cholernie zimno, a z powodu mokrych policzków teraz mam wrażenie, jakby ktoś dźgał moją twarz malutkimi igłami.
Nagle ktoś szarpie mnie za ramię.
Już mam na końcu języka, aby się ode mnie odwalił, ale widzę, że to nie Bryan, tylko Michael Bryce.
– Czy to pani szef sprawił pani przykrość? – pyta, a w jego głosie wyczuwam poirytowanie, a może nawet zmartwienie.
– Nie tylko. Wszyscy się ze mnie naśmiewali w tym cholernym biurze! Jakbym była znowu w liceum. Myślałam, że z takiego zachowania się wyrasta, ale najwyraźniej się pomyliłam.
– Niech pani nie bierze wszystkiego do siebie.
– Dziękuję za takie rady! Nie zna mnie pan, więc proszę je sobie darować.
– Chciałem jedynie być miły. Nie wygląda pani najlepiej – mówi łagodniejszym tonem, ale i tak nie mogę pohamować rozgoryczenia.
– Piękne dzięki! Każda kobieta marzy, by coś takiego usłyszeć. Wiem, jak wyglądam. Wiem, że nie mam dziś makijażu, a moje włosy przypominają ptasie gniazdo. A teraz pewnie jeszcze twarz spuchła jak u chomika. Wiem również, że mam za krótkie nogi i nawet nie potrafię flirtować.
– Jane… – wzdycha.
– Nie zdołam wyrazić tego, jak głupio się czuję w pana towarzystwie. Jednak proszę się nie obawiać, mogę wziąć całą winę na siebie. Nie musi się pan czuć zakłopotany z powodu sytuacji, która zdarzyła się rano. Wszyscy i tak się ze mnie śmieją, więc nie zrobi mi różnicy, jeśli winą obarczy pan mnie.
– Jane…
– Postaram się pana unikać, jak tylko będę mogła. I naprawdę doceniam to, że wtedy w windzie się pan nie wściekł i nie upokorzył mnie przed wszystkimi. – Z oczu ponownie płyną mi łzy, które od razu wycieram. – Przyrzekam, że jakoś to panu wynagrodzę i jak ognia będę unikała nawet kontaktu wzrokowego, aby nikt nie pomyślał, że dzisiaj cokolwiek wydarzyło się z pana winy.
– Och na litość boską! – wyrzuca z siebie i nagle mnie przytula.
Nie mogę nic poradzić na to, że rozpłakałam się na dobre. Tama puszcza. Czuję, jak jego ramiona mnie obejmują. Jest to niezwykle kojące.
Jestem zła o tyle rzeczy. O to, że nie potrafię postawić na swoim. O to, że ludzie z biura zachowują się sympatycznie, jeśli tylko coś ode mnie chcą, a za moimi plecami obgadują mnie w tak obrzydliwy sposób. Jestem zwyczajną dziewczyną i naprawdę dotykają mnie takie słowa. Nie wymagam, aby współpracownicy byli dla mnie jakoś przesadnie mili, ale chcę, by szanowali mnie i moją pracę. A cóż… z tym niekiedy różnie bywa.
W tym momencie jestem też wściekła o to, że mama zachowuje się, jakby miała tylko jedną córkę, a moja starsza siostra niekiedy traktuje mnie jak kogoś obcego. W tej chwili mieszkamy daleko od siebie, a ja tęsknię za domem i tym, co kiedyś nas łączyło. Nie odwiedzałam ojca już prawie rok i naprawdę czekam, aż wreszcie będę mogła się spakować i choć na chwilę wyrwać z Londynu. Jednak przecież nieustannie jestem tą radosną Jane… Wszystko zawsze przyjmuję z uśmiechem, nawet jeśli coś mnie głęboko uraziło…
Dlatego w tej chwili nie czuję nawet wstydu, tylko cieszę się z bliskości kogoś życzliwego.
Prawnik w ciszy poklepuje mnie po plecach, a szloch w końcu ustaje. Jestem mu wdzięczna za taki ludzki gest, bo cholernie tego potrzebowałam. W gruncie rzeczy na co dzień ludzie przecież nie reagują w taki sposób.
– Nie jest pan taki straszny, jak myślałam… że jest – mamroczę w jego płaszcz, który jest zadziwiająco miły w dotyku.
Z piersi mężczyzny wydobywa się cichy śmiech.
– Jesteś jedyna w swoim rodzaju, Jane McClarance. – Ociera moje policzki i spogląda mi prosto w oczy. Ma piwne tęczówki, w których gdzieś tam czai się rozbawienie, dzięki czemu i mnie robi się trochę lżej na sercu.
– Dziękuję i przepraszam, że tak się rozsypałam – mówię z lekkim grymasem.
Jednak jest nadzieja dla ludzkości. Obcy człowiek wyciągnął pomocną dłoń do dziewczyny w totalnej rozsypce. Michael Bryce chyba wcale nie jest aż tak snobistycznym prawnikiem, za jakiego go miałam. Kiedy teraz na niego patrzę, nie potrafię odepchnąć od siebie tego ciepłego uczucia, które nagle zagościło w mojej piersi.
– Możemy jeszcze chwilę tak postać, jeśli ci to poprawi humor – proponuje, ale nie chcę dłużej nadużywać jego dobroci.
– Chyba już wystarczająco dużo głupot dzisiaj narobiłam, a minęło dopiero południe.
Odsuwam się i posyłam mu pełen wdzięczności uśmiech, który o dziwo odwzajemnia.
– Idę na lunch. Jesteś głodna?
[9] Symbol nienawiści, grzechu, seksualnego rozpasania.
Michael
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Droga Czytelniczko,
serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu WydawnictwoAMARE. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmentów powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.
Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!
Zespół
Serce w prezencie
ISBN: 978-83-8313-174-0
© P. D. Hutton i Wydawnictwo Amare 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Beata Kostrzewska
Korekta: Magdalena Brzezowska-Borcz
Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek