Siedem razy eks - Lucy Vine - ebook + książka

Siedem razy eks ebook

Lucy Vine

3,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Esther dobiega trzydziestki, ma dobrą pracę i mieszka z dwiema najlepszymi przyjaciółkami, Bibi i Louise. Brakuje jej tylko tej słynnej „drugiej połówki”. Przytłoczona kolejnymi beznadziejnymi randkami z ludźmi z internetu nagle znajduje odpowiedź na swoje problemy miłosne w starym numerze magazynu „Cosmour”.

Według zamieszczonego tam artykułu każda kobieta doświadcza w życiu siedmiu archetypowych relacji:

Pierwszej Miłości, Wypadku Przy Pracy, Faceta Na Zakładkę, Seks-przyjaźni, Niewykorzystanej Okazji, Drania i Poważnego Związku.

Pośród nich podobno zawsze znajduje się Prawdziwa Miłość. Esther dochodzi

do wniosku, że przecież ma za sobą każdą z tych relacji! Postanawia odnowić stare znajomości. Wyrusza w prawdziwa sercową odyseję, która nauczy ją wiele o niej samej… i być może zaprowadzi do Miłości Jej Życia!

***

„Siedem razy eks rozśmieszyła mnie do łez. Jest świeża, szalona i radosna. Lucy Vine pisze wyjątkowo autentycznie i ciepło – jej książki to literacki odpowiednik babskiego wieczoru.” -Beth O’Leary, autorka bestsellera „Współlokatorzy”

***

„Śmieszna, zadziorna i fantastyczna. Lucy Vine to istna petarda.” - Milly Johnson

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 405

Oceny
3,4 (93 oceny)
18
28
22
19
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kate4280

Z braku laku…

Bohaterka i jej przyjaciółki są po prostu głupie. Może i jest to lekka lektura, a może autorka za bardzo inspirowała się Bridget Jones, natomiast w finalnym rozrachunku książka męczy zamiast dawać przyjemność z czytania. Blisko trzydziestolatka z mentalnością trzynastolatki. Dla mnie mocno niestrawne.
10
quaerv

Nie polecam

Nie mogłam znieść głównej bohaterki, żałuję, że kupiłam papierowy egzemplarz w ciemno 😅
00
memlon

Całkiem niezła

do poczytania i zapomnienia
00
Pte220

Nie polecam

Nudy, nie warto.
00
nataliarucka

Z braku laku…

Nie jest to lektura wysokich lotów. Raczej dość przeciętna, a niekiedy nawet kiepska. Ale trzeba przyznać, że są tu momenty, z którymi potrafiłam się utożsamiać. Szczególnie jeżeli chodzi o takie zwyczajne nieidealne bohaterki. I znalazłam wiele fragmentów, które miały naprawdę świetne przesłanie. Wnioski, które wyciągnęła główna bohaterka ze swojego eksperymentu oraz to wszystko, czego dowiedziała się o samej sobie, uznaję za dobry element książki. Niestety trochę jednak żałuję, że całość nie była lepsza, bo z uwagi na te fajne fragmenty, historia miała naprawdę spory potencjał.
00

Popularność



Podobne


Tytuł oryginału Seven Exes

First published in Great Britain by Simon & Schuster UK Ltd, 2023

Simon & Schuster UK Ltd1st Floor, 222 Gray’s Inn Road, London WC1X 8HBsimonandschuster.co.uk

Copyright © Lucy Vine, 2023

PrzekładOlga Siara

Redakcja i korektaMagdalena Pazura, Aleksandra Pieńkosz, Pracownia 12a

Skład i adaptacja okładkiAleksandra Pieńkosz

Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz

Copyright © for this editionInsignis Media, Kraków 2023Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN pełnej wersji 978-83-67710-32-9

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

twitter.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)

PROLOG

Czy jesteś tym kimś dla mnie?

Czy to ty?

Czy wreszcie znalazłam kogoś, z kim jakimś cudem odważę się być w pełni sobą?

Pomyśl tylko! Może okażesz się osobą, przy której mogłabym wreszcie wrzucić na luz. Przy której nie musiałabym za wszelką cenę zgrywać ogarniętej i opanowanej. Pomyśl tylko, mogłabym być przy tobie wersją siebie, której nienawidzę, a ty jako jedyny człowiek na świecie nie miałbyś mi tego za złe. Wyobraź sobie, jak by to było, gdybym nie musiała przepraszać, że na światło dzienne wymknęły się części mnie, których nie znoszę. Jak by to było, gdybyś mnie po prostu przytulał, kiedy czuję niepokój bez powodu. Gdybyś bez cienia dezaprobaty gładził mnie po głowie, kiedy mam kaca, sam z siebie przynosił mi rano herbatę posłodzoną trzema łyżeczkami cukru i odwieszał ręczniki w bardzo konkretny sposób, żebym była zadowolona. Wyobraź to sobie: pokazałabym ci swój sflaczały brzuch i obwisłe cycki, a ty pragnąłbyś mnie jeszcze bardziej niż wcześniej. Udawałbyś, że śpisz, kiedy puszczam bąki pod kołdrą, i bez słowa dokupowałbyś czekoladę, kiedy tydzień przed okresem pochłonę na śniadanie całe nasze zapasy słodyczy. Pomyśl tylko, to mógłbyś być ty.

Czy jesteś osobą, z którą będę mogła rozmawiać o swoich smutkach? Czy będę umiała płakać przy tobie nad wszystkim, co mi się przytrafiło, bez poczucia, że robię z siebie idiotkę? Czy mogę się z tobą upić, a potem wygadywać bzdury podniesionym głosem, dając upust obsesji na punkcie znienawidzonej szkolnej koleżanki, która prowadzi na Facebooku profil swojej cukierni i radzi sobie wkurzająco dobrze – a potem nie obudzić się o drugiej w nocy z sercem walącym z przerażenia, że zraziłam cię do siebie swoim prawdziwym ja? Czy to ty?

Patrzę w ogromne oczy, okolone długimi, ciemnymi rzęsami – znacznie ładniejszymi niż moje – i w duchu zadaję sobie pytanie: czy jesteś Tym Jedynym?

Bierzesz mnie za rękę, całujesz pokrytą żyłkami skórę wewnętrznej części mojego nadgarstka i wreszcie – po kilku sekundach, które wydają się trwać całe życie – zbliżasz wargi do moich ust.

Kurwa. To chyba ty.

ROZDZIAŁ 1

TRZY MIESIĄCE WCZEŚNIEJ

– A potem wyszliśmy z jego psem na spacer i okazało się, że gość zapomniał tych malutkich torebeczek na kupy. – Krzywię się na wspomnienie tego koszmaru. – Więc musieliśmy zebrać psie gówno do… – zawieszam dramatycznie głos, żeby sprawdzić, czy przyjaciółki mnie słuchają – …prezerwatywy.

– Dżizas. – Czuję, jak Bibi przesuwa się nade mną, zakrywając twarz dłonią.

– Chwila. – Leżąca na moich nogach Louise odwraca głowę, żeby mnie lepiej widzieć. – Jak to? – Na jej ślicznej buzi maluje się wyraz dezorientacji. – Do zużytej prezerwatywy?

– Nie, nie – zapewniam, głaszcząc ją uspokajająco po ramieniu. – Do nowej. Ale tak, na oczach stadka staruszek i listonosza, którzy gapili się na nas ze złością z drugiej strony ulicy, żeby sprawdzić, czy sprzątniemy po psie, typ rozdarł paczuszkę z nowiutką gumką, którą dziwnym trafem miał akurat w tylnej kieszeni spodni, i zgarnął wszystko do środka.

– Po co zabrał prezerwatywę? – pyta Bibi, nadal chowając się za własną dłonią. – Myślał, że będziesz uprawiać z nim seks na spacerze z psem? To jakiś nowy zwyczaj? Tak teraz wyglądają randki? – Wzdryga się z obrzydzeniem.

We trzy tworzymy na moim łóżku coś w rodzaju ludzkiej stonogi. Bibi, samica alfa naszego stadła, rozparła się na poduszkach u wezgłowia, a ja zaległam w poprzek z głową na jej kolanach. Na mnie umościła się Louise, miażdżąc mi uda. Jej palce u stóp wystają poza krawędź materaca. To zastanawiająco wygodne, a przy tym dziwnie podnoszące na duchu, spleść się tak ściśle z ukochanymi osobami – zwłaszcza gdy dręczy mnie potworny kac.

– Dlaczego opakowania prezerwatyw są zawsze fioletowe z metalicznym połyskiem? – rzuca w zadumie Bibi, sięgając leniwym gestem po pilota, i podgłaśnia telewizor. Śniadaniowy program BBC rozbrzmiewa nieco donośniej, ale wciąż pozostaje łatwym do zignorowania, nijakim szmerem w tle. – Myślicie, że któregoś dnia na naradzie marketingowej producentów kondomów jakiś młodszy menedżer do spraw gumek, usiłujący przebić się w tym biznesie, ogarnięty nagłym natchnieniem, powiedział: „Zauważyliście kiedyś, jak bardzo seksowna jest fioletowa folia metaliczna?”.

– Jestem pewna, że tak to się właśnie odbyło – przytakuję jej żarliwie. – Hej, Bib, może powinnaś się zatrudnić w dziale marketingu prezerwatyw? – Bibi pracuje teraz jako barmanka, ale była specjalistką od marketingu w dużej firmie, dopóki nie zwolnili jej rok temu. Długo szukała czegoś w swojej branży, lecz okazuje się, że lata doświadczenia i magisterka z psychologii były tylko drogą i idiotyczną stratą czasu. Dziś z takimi kompetencjami można co najwyżej pracować w pubie. Biedna Bibi ma jeszcze do spłacenia 25 tysięcy funtów za swoje bezsensowne studia.

Właściwie to jako osiemnastolatka byłam bliska popełnienia tego samego błędu – zaczęłam studiować historię, ale zrezygnowałam po kilku miesiącach. Zapomniałam tylko poinformować o tym dział finansów mojej uczelni i zanim przestali robić mi przelewy, zdążyłam wydać cały roczny kredyt studencki. Ale to nic, bo nawet nie wiecie, jak spędzony na wydziale historii semestr, za który płacę do dziś, wybitnie przydaje mi się w pracy przy organizowaniu imprez. Louise – aktorka, która nigdy nie dostaje ról i żywi się fasolą z puszki, od wielkiego dzwonu pozwalając sobie na luksus w postaci kromki chleba – bardzo się stara zachować powagę, kiedy jęczymy na widok monitów z podsumowaniem zadłużenia, przysyłanych przez banki tylko po to, by ostatecznie wykpić nasze wybory życiowe. Jesteśmy frajerkami; produktami ubocznymi pokolenia naszych rodziców, którzy dostali wszystko za darmo i namówili nas do pójścia tą samą drogą. Tyle że my nie mogłyśmy już faszerować się narkotykami bez żadnych konsekwencji, a po studiach kupić domów za 3,5 tysiąca funtów, czyli za bezcen.

Ale spoko, dziadersi, jedźcie po nas za brak planu na życie.

– E tam. – Czuję, jak nade mną Bibi wzrusza ramionami. – Moim zdaniem prezerwatywy to przeszłość. Nikt ich już nie używa – człowiek woli złapać coś w łóżku niż bzykać się z gumką. Równie dobrze mogłabym się zająć promocją płyt kompaktowych albo robótek ręcznych.

– „Robótki ręczne” to jakiś eufemizm? – mamroczę pod nosem, a Louise siada na łóżku, zabierając ze sobą ciepło swojego ciała. Moje osamotnione nogi natychmiast zaczynają marznąć.

– Jak myślicie, czy kondomy bardzo zaśmiecają planetę? – pyta z niepokojem. – Są takie plastikowate. Nie sądzę, żeby łatwo się rozkładały.

Louise jest taka… jak by to powiedzieć… Niewinna? Ciągle pracuje nad sobą, zamartwia się stanem świata i społeczeństwa, chce edukować wszystkich wokół – chociaż polega to głównie na recytowaniu tekstów z instagramowego profilu ilustratorki i feministki Florence Given.

– Jeśli to prawda, to Esther osobiście odpowiada za sporą część zmian klimatu – chichocze Bibi. – Jej życie seksualne powinno zostać omówione na następnym szczycie G7. – Po tych słowach ja też się podnoszę, żeby spojrzeć na nią z wyrzutem.

– To nie moja wina, że randkowanie jest takie beznadziejne – mówię. – Idę do łóżka z tymi facetami, żeby jak najszybciej się ich pozbyć. – Bibi kiwa głową, jakby przyznawała mi rację, chociaż sama właściwie nigdy nie chodzi na randki. Jest singielką od kilku lat, ale nic sobie z tego nie robi. Pieprzona sucz autentycznie lubi być sama. To takie niesprawiedliwe. Zwłaszcza że kiedyś też tak miałam. I wcale mi to nie przeszkadzało.

– Zanim poznałam Svena, zużywałam stosy prezerwatyw. – Louise nadal wygląda na zmartwioną. – Może powinnam przejść na weganizm, żeby zrównoważyć ślad węglowy swojej waginy? Muszę być bardziej jak Greta Thunberg.

– Ja pierdolę, tylko nie to, błagam. – Bibi rzuca się na łóżko jak długa, ukrywając twarz w mojej kołdrze. – Wiem, że ona zajmuje się superważnymi sprawami, Lou – ciągnie głosem stłumionym przez brudną pościel – ale CHRYSTE PANIE, wyobraź sobie, jaką musi być marudą. Nikt nie chce się przyjaźnić z Gretą Thunberg.

Przytakuję jej zdecydowanie.

– Tak, Lou, jak najbardziej, spróbuj weganizmu. Ale zrób to dlatego, że Beyoncé przez jakieś pół minuty była weganką, a nie dla dobra ludzkości – co za nuda.

– Aha, okej. – Louise dalej wygląda na zaniepokojoną. – Po obejrzeniu Cowspiracy przez tydzień nie tknęłam wołowiny – to pewnie pomogło środowisku, prawda? A bekon jem tylko na najgorszym kacu i w ramach pocieszenia po kolejnym nieudanym castingu albo po kłótni ze Svenem.

Powstrzymuję się od przewrócenia oczami, bo prawda jest taka, że ona i Sven się nigdy, kurwa, nie kłócą. Oboje są na to zbyt mili.

Louise spotyka się ze Svenem już prawie trzy lata. To najcudowniejsza, najbardziej urocza para w historii świata – wszyscy tak mówią.

Chociaż trochę im brakuje do ideału – przypominam sobie w duchu. Życie seksualne Lou i Svena jest zajebiście nijakie, o czym jako jej współlokatorki doskonale wiemy. Są jednak na tyle bliscy perfekcji, żeby całe moje ciało buzowało niepohamowaną zazdrością za każdym razem, kiedy zastanę ich w salonie, jak chichrają się z czegoś w błogim zadowoleniu, możliwym tylko w związkach z długim stażem. Oczywiście, cieszę się ich szczęściem i życzę swojej przyjaciółce jak najlepiej, ale tak poza tym to chuj z nimi, skoro znaleźli coś, co dla mnie okazało się nie do zdobycia.

– Czyli przespałaś się z nim i zostałaś aż do porannego spaceru z psem, ale kategorycznie wykluczasz drugą randkę z… – Bibi gładko zmienia temat. Wie, że radość innych ludzi budzi we mnie najniższe instynkty. – …jak mu tam?

– Ignacy – przypominam. – Chociaż przez sporą część wieczoru usiłował mnie przekonać, żebym zwracała się do niego „I.”. – Krzywię się z niesmakiem. – Nie „Ignaś”, „Igi” czy innym stosunkowo standardowym zdrobnieniem od Ignacego, tylko „I.”.

– Wyobraź sobie, jak się przedstawiacie – Bibi nie może ukryć uśmiechu. – Wyglądałoby to mniej więcej tak: „Cześć, jesteśmy Esther i I.!”. Spróbuj powiedzieć to na głos i nie brzmieć, jakbyś się jąkała.

– To nie imię, to spójnik! – wołam oburzona. – Chociaż akurat ty nie powinnaś się z niego nabijać, Belindo. – Unoszę brew, a Bibi parska śmiechem.

– Pudło. Na pewno nie nazywam się Belinda.

– A niech to. – Wygrażam jej pięścią. – Yy, Brianno? – Bibi kręci głową.

Kiedy wprowadziła się tu kilka lat temu, popełniła poważny błąd: wygadała się, że Bibi to tak naprawdę jej ksywka. Nie chciała nam zdradzić, jak się naprawdę nazywa, a my od tamtej pory usiłujemy zgadnąć – bez powodzenia.

Louise przysuwa się jeszcze bliżej. Znów czuję znajomy zapach i ciepło jej ciała i pozwalam sobie przyjąć ten drobny przejaw opiekuńczości. Jeśli Bibi jest surowym głosem rozsądku w naszym mieszkaniu, to Louise zapewnia mi wsparcie emocjonalne.

– Bardzo mi przykro, Esty, wiem, że wiele sobie obiecywałaś po tej randce.

Czuję pod powiekami niechciane łzy.

– Dziewczyny, ja mam już tego kompletnie dosyć. – Ocieram wilgotne oczy paskiem od szlafroka Louise. – Zawsze narobię sobie nadziei, chociaż za każdym razem się zarzekam: nigdy więcej. Przecież wiem, że to idiotyczne wciąż wierzyć, że poznam kogoś fajnego. Wymieniam kilka wiadomości z czyimś zdjęciem i ktoś, kto na nim jest, wydaje mi się niesamowity. Wszystko trwa, dopóki się nie zobaczymy, bo na spotkanie przychodzi koleś, który wygląda jak dużo starszy i dużo obleśniejszy wujek Freda Westa. A ja czuję się jak kretynka i za każdym razem jestem tak samo rozczarowana. Wykańcza mnie to wszystko.

Bibi głaszcze mnie przez szlafrok, a to z jej strony nietypowo życzliwy gest. Zazwyczaj nie okazuje współczucia; widocznie jest ze mną naprawdę źle.

– No tak, miałaś ostatnio trochę niewypałów na miłosnym froncie, kochana.

– To prawda! – potwierdzam. Ich empatia mnie nobilituje. – Pamiętacie typa, który ciągle dotykał moich włosów? Albo fetyszystę stóp, niezadowolonego, że nie przyszłam na randkę w sandałach? Albo foliarza, który przykładał do mnie magnesy na lodówkę, żeby mi udowodnić, że po szczepionce na COVID je przyciągam? A, i tego złamasa, który twierdził, że nie musi zakładać prezerwatywy, bo spryskał się odświeżaczem powietrza i jest odporny na choroby przenoszone drogą płciową? – Pociągam nosem dla efektu. – Był jeszcze oszust, który na Tinderze rekrutował klientki, a właściwie ofiary swojej piramidy finansowej.

– Pamiętaj o facecie, który włączył pornosa pięć minut po tym, jak weszłaś do jego mieszkania – podpowiada uczynnie Louise.

– Jak mogłabym o nim zapomnieć? – wzdycham. – A do tego wszystkiego zmarnowałam dwa lata przez pandemię.

Bibi cmoka z niezadowoleniem.

– Mówiłam ci, trzeba było umawiać się na Zoomie, jak wszyscy.

– Nigdy nie rozumiałam sensu takich randek. – Kręcę głową. – Po co miesiącami czatować przez kamerkę, skoro nie można się spotkać i sprawdzić, czy koleś nie ma zdeformowanego penisa? – Spuszczam wzrok. – Słuchajcie, teoretycznie robię wszystko zgodnie z regułami sztuki: wychodzę do ludzi. Jestem otwarta na nowe znajomości. Umawiam się na próbę z mężczyznami, którzy niekoniecznie wydają się w moim typie. Obniżam poprzeczkę. Zgadzam się na drugą randkę nawet z kimś, kto zablokował nasz kibel gigantyczną dwójką.

Louise ożywia się nagle.

– Wiecie co, to chyba on zepsuł nam ubikację! Od tamtej pory nie działa jak trzeba.

– No, ten gość to była, kurwa, prawdziwa perełka – mruczy Bibi, ale nie daję się zbić z tropu.

– Mówię wam: kiedy ma się dwadzieścia dziewięć lat, randki to zupełnie inna historia. Faceci myślą, że jesteś przerażona perspektywą trzydziestki na karku, a twój zegar biologiczny to już tykająca bomba, więc mogą ci wcisnąć każdą popapraną zagrywkę, bo łykniesz wszystko. A co najsmutniejsze, mam ciche podejrzenie, że w moim przypadku chyba się nie mylą. – Mrugam szybko, patrząc na swoje dwie najlepsze przyjaciółki. – Tylko że nawet żaden z tych epickich przegrywów mnie nie chce!

Obie słyszały już tę tyradę, ale wciąż ją wygłaszam, bo wiem, że nadal tego nie ogarniają. To przekracza ich możliwości. Bibi jest szczęśliwa w pojedynkę, a Louise ma Svena. Mogą godzinami potakiwać i wydawać pomruki współczucia, ale i tak nie mają pojęcia, jakie to frustrujące – być mną. Nie wiedzą, jak nie znoszę samej siebie za to, że nie czuję się spełniona jako singielka. Jak mnie wkurza, że nie mam siły radzić sobie ze wszystkim bez Tego Kogoś u mojego boku. Jak mnie dołuje, że kiedyś uwielbiałam być singielką, umawiać się na randki, a potem nabijać z beznadziejnych facetów. Nie są w stanie skumać, jakie to dla mnie okropne, że w ostatnim roku przed trzydziestką przeszłam jakąś przemianę i na widok małych dzieci żołądek podchodzi mi do gardła. Że wodzę wzrokiem za parami spacerujących staruszków, zastanawiając się, czy umrę w samotności. Że czuję fizyczny ból, gdy kolejny znajomy ląduje w szczęśliwym związku. Nie wiedzą, że w chwili desperacji zgłosiłam się do programów randkowych Randka w ciemno, Randka z nieznajomym, Ślub od pierwszego wejrzenia,a w chwili desperacji nawet do Love Island – Wyspy Miłości.

Czasem strasznie żałuję, że nie mogę na chwilę – choćby maluteńką! – przenieść się o pięć lat w przyszłość. Gdybym zobaczyła, że poznałam kogoś wspaniałego i wszystko dobrze się ułożyło, chyba wreszcie bym wyluzowała. Cieszyłabym się swoim obecnym życiem bez tego nieustannego, dręczącego wiercenia w brzuchu. Bez lęku, że mi się nie uda. Że jednak okażę się tą jedną pechową osobą, która nikogo nie znalazła.

W pokoju zapada dołująca cisza. Prezenterzy programu śniadaniowego BBC zapowiadają materiał o kolejnym dzieciaku, który zbiera pieniądze dla sławy (a teoretycznie na cele dobroczynne), a ja przyglądam się żółtej plamie wilgoci na suficie. Jest coraz większa – rośnie każdego dnia – ale za bardzo przeraża mnie despotyczny właściciel naszego mieszkania, żebym odważyła się na interwencję w tej sprawie.

Dziś rano czuję się przybita. Dręczy mnie kac, którego nie można nazwać prawdziwym kacem, bo fizycznie nic mi w zasadzie nie dolega. Nie mam migreny ani mdłości, tylko uczucie dojmującej rozpaczy, które nachodzi mnie falami. Lou, Bibi i ja zamiast „kacem” wolimy nazywać to „poczuciem wina”, bo pijemy tylko różowe wino o dowcipnych etykietach, które obrzucają nas inwektywami typu „Sucz deserowa” albo „Wytrawna zdzira”. Tak czy inaczej, mam wrażenie, że moje życie dobiegło końca. Że wszystko zepsułam – chociaż nie potrafię wskazać żadnej konkretnej przyczyny tego stanu rzeczy. Poza absolutną oczywistością: za kilka miesięcy stuknie mi trzydziestka, a ja jeszcze niczego nie osiągnęłam. Od wieków nie spotykałam się z nikim na poważnie, mieszkam w gnijącej ruderze i za cholerę nie umiem wyregulować sobie brwi tak, żeby były symetryczne.

Wiem, że powinnam być szczęśliwa w pojedynkę. No wiem przecież. Jestem dorosłą kobietą z ciekawą pracą i przyjaciółkami, które uwielbiam. W głębi duszy wciąż się jednak zastanawiam, czy przypadkiem czegoś mi nie brakuje. Może te wszystkie komedie romantyczne z Vanessą Hudgens, które posłusznie oglądam zgodnie z sugestią netfliksowego algorytmu, mówią prawdę i nie można znaleźć w życiu spełnienia bez partnera? Czasem, gdy nocą wyciągam się w swoim wielkim łóżku, przypominam samej sobie, jaki to luksus mieć cały materac tylko dla siebie i nie musieć zbierać z prześcieradła czyichś łoniaków. Ale, ale, ale. Dalej marzę o czymś więcej. Naprawdę czasem miło byłoby znaleźć w łóżku włos łonowy kogoś innego niż ja sama.

– To strasznie dołujące. – Bibi zrzuca mnie z siebie. – Na szczęście znalazłam rozwiązanie.

Obie z Louise odwracamy się do niej i wpatrujemy się w nią z nadzieją. Bibi zawsze wie, co zrobić. Jest taka mądra. Zaraz mi powie, jak odmienić moje żałosne życie.

Przez chwilę trzyma nas w niepewności, w milczeniu przesuwając wzrokiem po naszych twarzach. A potem zdradza nam pomysł, który jest idealną odpowiedzią na wszystkie nasze potrzeby:

– Upijemy się z samego rana.

ROZDZIAŁ 2

Koło południa, już ubzdryngolone, wkraczamy chwiejnym krokiem do naszego lokalnego, obskurnego pubu Pod Puchatym Łabędziem, do którego mamy pięć minut drogi.

Boże, jak my uwielbiamy to miejsce. To znaczy, jeśli o dwudziestej trzeciej leżysz w łóżku i usiłujesz zasnąć, a pod twoim oknem wydzierają się hordy pijanych idiotów, mieszkanie w takiej odległości od pubu to dla ciebie koszmar. Na szczęście zwykle to my jesteśmy tym koszmarem.

Nie, żeby było tam przyjemnie. W środku panuje kompletny syf. Zwykle zmieniamy nazwę na Pod Parchatym Łabędziem, bo po spożyciu czegokolwiek w tym lokalu warto przebadać się na wszelkie możliwe choroby. Ale znamy go jak własną kieszeń i mamy do niego sentyment. To nasza najobrzydliwsza wylęgarnia zarazków i nie damy powiedzieć o niej złego słowa – tylko my mamy prawo ją krytykować.

Bibi przynosi nam drinki – jak zwykle jest to różowe wino o wulgarnej nazwie – i mościmy się w narożnym boksie. Jesteśmy pierwszymi i jedynymi klientami, co w naszym stanie upojenia uznajemy za powód do dumy.

– NIENAWIDZĘ RANDEK! – drę się na całe gardło w pustej sali, a Franco, kierownik pubu, wzdryga się przestraszony za barem. Wie, że po pijaku zaczynamy się awanturować. Biedak kiedyś przypadkiem zobaczył mnie nago, ale to zupeeeełnie inna historia.

– JA TEEEEŻ NIENAWIDZIŁAM RANDEK PRZED SVENEM! – wrzeszczy Louise i obie chichoczemy.

– A JA NIE MAM SPRECYZOWANEGO ZDANIA NA ICH TEMAT, BO NIGDY NA NIE NIE CHODZĘ! – krzyczy Bibi i wszystkie pokładamy się ze śmiechu w boksie.

– Co to? – Przymulona Louise sięga za siebie i wyciąga kolorowe czasopismo, które tkwiło między różowymi poduchami na kanapie. Ciska je w kierunku Bibi, która rzuca nim we mnie.

Magazyn ląduje mi na kolanach, a ja przyglądam mu się pijacko załzawionymi oczami. To stary, zniszczony egzemplarz „Cosmour”, najlepszego pisma kobiecego w latach dziewięćdziesiątych i na początku tego wieku. Prenumerowałam je, dopóki kilka lat temu nie padło. Teraz, gdy znów trzymam w dłoniach egzemplarz, budzą się we mnie wszelkiego rodzaju emocje. Zaciekawiona przyglądam się pozaginanym stronom i krzykliwym nagłówkom o orgazmach i talibach. Nie pamiętam tego numeru.

– No nie, kiedyś uwielbiałam „Cosmour”! – woła Louise i przysuwa się bliżej w boksie, żeby zajrzeć mi przez ramię.

– Ja też – śmieję się, kartkując magazyn. Przywołuje we mnie tyle miłych wspomnień. Zatrzymuję się mniej więcej w połowie na jaskrawo ilustrowanym artykule z chwytliwym tytułem.

– Poczytaj nam! – Louise klaszcze w dłonie i nawet stara cyniczka Bibi posyła mi zachęcający uśmiech.

Chrząkam i zaczynam najdoroślejszym głosem, na jaki mnie stać:

SIEDEM ZWIĄZKÓW KAŻDEJ KOBIETY

POSZUKUJĄCEJ MIŁOŚCI SWOJEGO ŻYCIA

Z badań wynika, że wszystkie przerabiamy te same historie miłosne. Dziennikarka „Cosmour”Demi Doris analizuje każdą z nich.

– Yyy, Bibi, zamierzasz dziś w ogóle pracować? – przerywa mi zaniepokojony głos. Wszystkie odwracamy się równocześnie i patrzymy spode łba na Franca.

Formalnie rzecz biorąc, Bibi jest tu zatrudniona.

– Być może, Franco – bełkocze nasza przyjaciółka. Nie da się ukryć, że – jak ujęłaby to moja babcia – jest pijana jak bela.

– Hmm, no tak. – Kierownik sznuruje wargi. Nie jest w stanie niczego wyegzekwować, więc dodaje tylko: – Okej, zaczynasz za pięć minut, dobrze?

– Wielkie dzięki, Franco, popaprańcu, to miłe z twojej strony – wyrzuca z siebie Bibi, płynnie wplatając obelgę w wyrazy wdzięczności. Nie spuszcza wzroku z szefa, dopóki ten nie wycofuje się ostrożnie, powłócząc nogami.

– Hej, powinnaś być dla niego milsza – stwierdza Louise, sumienie naszej grupki.

– To złamas – oświadcza Bibi, a Lou z chichotem odwraca się z powrotem do mnie.

– Czytaj dalej – prosi natarczywie z podekscytowaną miną.

SIEDEM ZWIĄZKÓW KAŻDEJ KOBIETY

POSZUKUJĄCEJ MIŁOŚCI SWOJEGO ŻYCIA

Z badań wynika, że wszystkie przerabiamy te same historie miłosne. Dziennikarka „Cosmour”Demi Doris analizuje każdą z nich.

Nas, kobiety, łączy mnóstwo dołujących doświadczeń: miesiączki, dziwne włoski na sutkach czy znacznie niższe zarobki od mężczyzn na tych samych stanowiskach (ech, nawet nie zaczynajmy tego tematu). A teraz możemy dodać do tej listy kolejny punkt: historie miłosne. Nowe badania wykazały, że wszystkie przerabiamy mniej więcej te same typy związków, zanim wybierzemy Tego Jedynego. I nieważne, czy okaże się nim przyjaciel, którego przeleciałaś, bo akurat się nawinął, czy kolega z pracy, którego uznałaś za definitywną pomyłkę: jeden z nich jest miłością twojego życia – to niezaprzeczalny FAKT.

Zaintrygowana wstępem przechodzę niżej i przebiegam wzrokiem siedem ramek, omawiających różne typy relacji, którymi są: Pierwsza Miłość, Wypadek przy Pracy, Facet na Zakładkę, Seks-przyjaźń, Niewykorzystana Szansa, Drań i Poważny Związek.

– Ha! – Louise nadal zapuszcza żurawia do „Cosmour”. – Zaliczyłam niektóre z tych kategorii. Pamiętacie Gabriela, z którym występowałam w pantomimie wiele lat temu? Ściemniał, że ma alergię na prezerwatywy, a potem zaraził mnie kiłą, kojarzycie? Wypadek przy Pracy, bez dwóch zdań! – Lou śmieje się i z czułością opiera mi głowę na ramieniu, ale ja właściwie jej nie słucham. Zastanawiam się. Robię listę w myślach.

Pierwsza Miłość

Wypadek przy Pracy

Facet na Zakładkę

Seks-przyjaźń

Niewykorzystana Szansa

Drań

Poważny Związek

W głowie zaczyna mi huczeć, gdy czytam te nazwy raz po raz. Potem skupiam się kolejno na każdej z ramek, chłonąc ich zawartość: szczegółowe opisy poszczególnych relacji. Na wpół świadomie rejestruję, że Bibi odchodzi od stolika, a po powrocie gwałtownie stawia na nim następną jaskraworóżową butelkę, za którą na pewno nie zapłaciła. Zajmuje miejsce naprzeciwko nas, ignorując spojrzenia posyłane jej przez Franca z drugiego końca sali.

– Polej. – Bibi pcha wino w kierunku Louise, która z radością przejmuje stery i napełnia nasze kieliszki po raz kolejny.

Alistair, Carl, Alex, Paul, Idris, Will i Rich.

Wszystkie moje miłostki, wszystkie znajomości – głębokie, płytkie, absurdalne, potworne, rozdzierające serce, pouczające, głupie, namiętne – zostały opisane na tej stronie. Pierwsza Miłość, Wypadek przy Pracy, Facet na Zakładkę, Seks-przyjaźń, Niewykorzystana Szansa, Drań i Poważny Związek: Alistair, Carl, Alex, Paul, Idris, Will i Rich. Wprawdzie kolejność się nie zgadza, ale lista jest kompletna. Jeszcze raz wczytuję się w charakterystykę każdego typu, a huk w moich uszach przeradza się w kakofonię błagań, śmiechów, wyzwisk i odgłosów seksu; ktoś ze mną zrywa, ktoś inny płacze, bo to ja z nim zerwałam. Wrażenie jest koszmarne.

Ciągnę Louise za rękaw, ale nie zwraca na mnie uwagi. Wrzuca właśnie na Instagram etykietę naszego wina.

– Faktycznie czuć w smaku nutę półsłodkiej wywłoki – mówi do Bibi poważnie, gdy stukają się kieliszkami.

– Dziewczyny – rzucam cicho, a potem powtarzam głośniej. – DZIEWCZYNY! – Obie wbijają we mnie wzrok, zaniepokojone moim tonem. W panice dźgam palcem magazyn. – Byłam już w każdym związku z tego artykułu. Każdym. Bez wyjątku. – Gdy przyjaciółki nie reagują, dodaję z rozpaczą: – Więcej już nie ma!

– O czym ty mówisz? – Bibi patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Wygląda na wkurzoną. – Jak to „więcej już nie ma”? O co ci chodzi?

– O to – zaczynam, patrząc na nią z wściekłością – że właśnie dlatego od pół roku chodzę na masakrycznie beznadziejne randki. Dlatego wszechświat ciągle zsyła mi facetów, którzy uważają, że noszenie szalika w pomieszczeniu to cecha osobowości. Po prostu mam już za sobą siedem typowych związków – tych samych, o których piszą w „Cosmour”! – a jeden z nich powinien okazać się Miłością Mojego Życia. Zmarnowałam wszystkie okazje! Zużyłam cały przydział i teraz już nigdy nie znajdę Miłości Swojego Życia! Bosz. – Opieram głowę na dłoniach i jęczę żałośnie. – Wyprztykałam się z ludzi do kochania!

– To nie może być prawda. – Louise z nerwowym chichotem wyjmuje mi z rąk czasopismo i studiuje artykuł. Mam wrażenie, że wstrząsnęły nią moje słowa.

– Serio, dziewczyny. – Przenoszę zdumiony wzrok z jednej przyjaciółki na drugą. Nagle czuję się zupełnie trzeźwa i pewna swoich słów. – Nie rozumiecie? To były moje szanse – moje jedyne szanse. – Milknę, czując mrowienie w odmętach mózgu, gdzie zaczyna kiełkować zalążek pomysłu. A gdyby tak… nie, to byłoby straszne. Potworne, głupie, bolesne i bezsensowne.

Tylko co jeśli nie mam innego wyjścia?

Co jeśli jedynie w ten sposób uda mi się odnaleźć Miłość Swojego Życia? Może jeśli tego nie zrobię, będę skazana na lata popłochu przed każdym sezonem weselnym. Na konieczność błagania Bibi, żeby towarzyszyła mi na imprezach firmowych. Na kolejne kartki bożonarodzeniowe i urodzinowe z pytaniem, czy „wreszcie” się ustatkowałam, od ciotki June, siostry mojego taty. Jędza dobiega osiemdziesiątki, ale złośliwości zostało jej na całe dekady.

Spuszczam znów wzrok na otwarty magazyn. Wszystko wyłożono tu czarno na białym. Badania wykazały, że mamy tylko siedem szans na miłość. Temat zgłębili naukowcy. Wykształceni ludzie, którzy noszą białe kitle i wyglądają jak naczelny lekarz Anglii Chris Whitty. Oni na pewno wiedzą, o czym mówią.

A ja wiem, co muszę zrobić. Nie pozostało mi nic innego.

Louise czeka z napięciem na to, co zaraz powiem. Bibi z obojętną miną zdrapuje gumę do żucia z brzegu stołu.

Nabieram powietrza do płuc.

– Lou, Bibi, chyba muszę namierzyć swoich byłych.

– Jak to, których? – pyta zdezorientowana Louise.

Zerkam znów na artykuł, a kolorowe zdjęcia zlewają mi się w jeden obraz.

Przełykam ślinę.

– Wszystkich.

Louise gapi się na mnie z rozdziawionymi ustami, a ja biorę od niej „Cosmour”i zamykam magazyn.

O to chodziło. Właśnie to muszę zrobić, żeby rozwiązać swój problem. Nie mogę znaleźć męża dlatego, że już go znalazłam. Teraz muszę po prostu odnaleźć go na nowo.

I dobrze wiem, od kogo zacznę. Nie mogłabym wybrać nikogo innego.

Pierwszy będzie Alistair Morris.

Eks numer 1: Alistair Morris

czyli Pierwsza Miłość

Część pierwsza

Liceum im. św. Judy

Rowerownia

12:40

– EJ, FANNY ADAMS, ALISTAIR MORRIS MÓWI, ŻE SPOKO Z CIEBIE LASKA!

Prycham napojem Tango o smaku jabłkowym na asfalt, obracam się gwałtownie i ląduję w czymś w rodzaju półprzysiadu. Zazwyczaj gdy słyszę swoje imię – a raczej ksywkę, której używa wobec mnie większość naszego rocznika – ktoś celuje mi w głowę piłką, więc odruchowo robię unik.

Louise, jako jedna z moich dwóch najlepszych przyjaciółek, robi krok do przodu, wchodząc w rolę mojej rzeczniczki.

– ŻE CO?! – wrzeszczy w odpowiedzi do Nicka Wilde’a z wnętrza gigantycznej metaliczno-szarej puchówki. Buja się w Nicku, bo jego mama, pani Wilde, prowadzi zajęcia teatralne, a to ulubiona lekcja Lou. Moja przyjaciółka twierdzi, że chce wyjść za Nicka, żeby co weekend ćwiczyć improwizację z teściową.

Shelley entuzjastycznie włącza się do dyskusji.

– TA, EJ, NICK WILDE! – woła ze swoim charakterystycznym australijskim akcentem. – CO TY BREDZISZ O ESTHER?

Na drugim końcu boiska Nick Wilde – otoczony trzema albo czterema kumplami z pierwszego składu drużyny piłkarskiej, z włosami postawionymi na żel – śmieje się jak opętany. Przytyka dłonie do ust i próbuje jeszcze raz:

– MÓWIĘĘĘĘĘ – krzyczy, przeciągając z rozdrażnieniem ostatnią sylabę – ŻE ALISTAIROWI – przerywa na chwilę, żeby wskazać palcem chłopaka skulonego z tyłu – PODOBA SIĘ FANNY ADAMS!

Oblewam się rumieńcem od stóp do głów. Czuję się tak, jakbym opuściła własne ciało i patrzyła z góry na przeraźliwie niezdarną, piętnastoletnią wersję siebie w podrabianej kurtce Ellesse ze straganu. To sytuacja bez precedensu. Chłopcy nigdy nie zwracają na nas uwagi. Wszystkie trzy – ja, Shelley i Louise – zawsze próbujemy rzucać się w oczy i jednocześnie pozostać niewidzialne.

Louise spogląda na mnie. Na jej twarzy maluje się bezbrzeżne zdumienie. W tej kurtce moja przyjaciółka nie ma szyi i wygląda jak zdezorientowany człowiek kciuk.

– Słyszałaś? – syczy Shelley, żując gumę. – Alistair Morris z drużyny piłkarskiej, Esther! I to z pierwszego składu, Esther!

Mnie nie zdarzają się takie rzeczy. Shelley i Louise też nie. To po prostu fakt. Zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami cztery lata temu głównie dlatego, że nikt inny nas nie lubił. Połączone statusem outsiderek, spędzamy większość czasu przy rowerowni, udając, że palimy naszego jedynego papierosa, którego miesiąc temu zwędziłyśmy starszemu bratu Lou.

– To pewnie żart – szepczę, ale moim ciałem w mundurku szkolnym wstrząsa nieznane dotąd uczucie. Alistair Morris to mega ciacho. Wygląda jak Charlie Simpson z zespołu Busted.

Louise odwraca się z powrotem do Nicka, chwilowo zajętego przepychanką z innym piłkarzem.

– EJ, NICK WILDE – wrzeszczy moja przyjaciółka, a on spogląda na nią. – TO JAKAŚ ŚCIEMA?!

Nick parska śmiechem, rzuca coś cicho do jednego z kolegów, a potem odpowiada:

– NIE! NA SERIO, ALISTAIR BUJA SIĘ W TWOJEJ KUMPELI. POWIEDZ JEJ, ŻEBY TU PRZYSZŁA. CHCE, NO, JĄ O COŚ ZAPYTAĆ, DOBRA?

Louise i Shelley gapią się na mnie, a ja na nie. Nie mamy pojęcia, jak zareagować. Ostatni raz wzbudziłyśmy w szkole coś na kształt zainteresowania w zeszłym semestrze. Jodie Matthews usłyszała, że dziadek powiedział do mnie „Fanny Adams”, kiedy odprowadzał mnie do szkoły. To zwykłe pieszczotliwe przezwisko, które wzięło się stąd, że na drugie imię mam Annie, ale Jodie i Janey Thompson przeprowadziły śledztwo internetowe i odkryły, że tak nazywała się ośmiolatka zamordowana w XIX wieku. Jej ciało posiekano na drobne kawałeczki, a z czasem żeglarze zaczęli określać w ten sposób gulasz mięsny. Od tamtej pory cała szkoła nazywa mnie Fanny Adams, a ja uważam, że to urocza ksywka i w ogóle mi to nie przeszkadza. Naprawdę.

– Idziemy tam? – syczy znów Shelley, a ja wzruszam ramionami nieco maniakalnym gestem.

– Nie wiem! – Serce wali mi jak oszalałe. – Myślicie, że nas wkręcają? Może poczekają, aż przyjdziemy, a potem zadrą nam bluzki do góry albo zaczną nam strzelać z ramiączek od staników?

Wszystkie spuszczamy wzrok na swoje wielkie ocieplane kurtki. Nie dają dostępu do niebezpiecznych rejonów.

– Uważam, że powinnyśmy pójść. – Lou kiwa głową z bojową miną, ale zauważam, że drży jej dolna warga. – Jeśli faktycznie chcą nas wkręcić, mogą to zrobić w każdej chwili, co nie? Więc chyba lepiej mieć to już za sobą? Poza tym – przysuwa się do mnie tak, że czuję na twarzy jej gorący oddech – może to prawda? Może naprawdę podobasz się Alistairowi Morrisowi? – Patrzymy znów w stronę chłopaków. Kopią swoje plecaki jak piłki, zaśmiewając się z tego. Tylko Alistair trzyma się trochę z boku i zerka na nas nerwowo, a potem szybko ucieka spojrzeniem.

– Okej. – Wypuszczam powietrze z płuc, a potem we trójkę zdecydowanym ruchem łapiemy się pod ręce. Przemierzamy dziedziniec powoli i ostrożnie, jakbyśmy wychodziły z okopów na pole bitwy. Śledzi nas pięćdziesiąt par zaciekawionych oczu. Z każdym krokiem jest mi coraz słabiej. Lou, którą mam po prawej, i Shelley, którą mam po lewej, idą pewnie, wyprężone jak struna. Pod koniec przesuwam się naprzód już tylko dzięki nim. Jakieś pięć metrów od chłopaków zatrzymujemy się i zdecydowanym gestem rzucamy torby na ziemię – no wiecie, jakbyśmy pod wpływem impulsu postanowiły, że od dziś będziemy jeść lunch właśnie w tym miejscu.

Nick woła do nas:

– To jak, Fanny Adams, podoba ci się Alistair czy nie?

– ZAMKNIJ SIĘ, Nick! – fuka Alistair, a Nick prycha kpiąco. Chłopcy zaczynają popychać Alistaira w naszym kierunku, a on stawia im tylko minimalny opór. Ze śmiechem zostawiają go samego przede mną, gdzie stoi ze zwieszonymi ramionami.

– NO DALEJ, DO ATAKU! – wrzeszczy jeden z jego kumpli, a ja muszę powstrzymywać się ze wszystkich sił, żeby stamtąd nie uciec. Czuję, jak moje przyjaciółki drżą: Louise ze strachu, a Shelley z podekscytowania faktem, że znalazłyśmy się w centrum zainteresowania. Cały rocznik na nas patrzy; wszyscy milkną w poczuciu, że Coś Się Dzieje.

– Jak tam, Esther? – odzywa się cicho Alistair Morris. – Jak tam, Louise? Jak tam, Shelley?

– Boszsz, Alistair Morris wie, jak się nazywamy – jęczy Louise, chociaż prawdopodobnie planowała powiedzieć to tylko do siebie.

– Przymknij się, Lou – warczy Shelley, która z naszej trójki najlepiej umie zachować zimną krew.

Chrząkam, modląc się w duchu, żeby mój głos nie zabrzmiał piskliwie.

– Cześć, Alistair – piszczę.

– Zaprosiłem cię do znajomych na Bebo – mamrocze, wbijając czubek buta w ziemię, a mnie świat rozmywa się przed oczami. Mama pozwala mi korzystać z internetu tylko w soboty, jak mam zaakceptować jego zaproszenie?

– Fajnie – bąkam, bo to wszystko, na co mnie stać.

– Chcesz monster munch? – Alistair podaje mi na wpół opróżnioną torebkę chrupek. Szelest folii w jego dłoni to najseksowniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałam.

– Nie – odpowiadam słabym głosem. – Piję jabłkowe tango. Uwielbiam jabłkowe tango.

– Spoko. – Kiwa głową, a ja dochodzę do wniosku, że chyba załapał, jakie pyszne jest jabłkowe tango.

Na tym etapie otacza nas już spora grupka gapiów – wpatrują się w nas niecierpliwie i czekają. Atmosfera gęstnieje. Ktoś mamrocze głosem Borata:

– Alistair Morris uważa, że Fanny Adams jest faaajnaaaaaa!

– Wiesz, yyy… – Alistair zawiesza głos, a ja wstrzymuję oddech. Moje nozdrza wypełnia silna woń płynu do golenia Lynx Africa i żelu, którym wysmarowane są jego włosy. – No, zastanawiałem się, czy może chciałabyś pójść do kina czy coś takiego. – Chrząka, a potem szybko dopowiada: – Znaczy się, ze mną.

Louise znów traci panowanie nad sobą: z ust wyrywa jej się pomruk ekscytacji, więc dźgam ją ostro łokciem w żebra.

– Mmmm, dobra, okej – dukam wreszcie. Mój głos brzmi, jakby dobiegał z miejsca oddalonego o tysiąc kilometrów. Serce bije mi w szaleńczym tempie i czuję, jak pod warstwami kurtki i mundurka cieknie mi po plecach strużka potu. Shelley wzmacnia uścisk, żeby dodać mi otuchy. Myślę o tym, że po szkole powinnyśmy przeanalizować to wszystko we trzy u mnie w domu. Czy to się w ogóle dzieje? Czy ja naprawdę tu jestem?

– Ekstra. – Alistair kiwa głową kilka razy, a potem posyła mi półuśmiech. Zauważam jego lekko krzywą jedynkę i w tym momencie postanawiam, że to będzie podobało mi się w nim najbardziej. Że właśnie dlatego szaleję za Alistairem Morrisem. Rozmawiając później z Louise i Shelley, rzucę mimochodem:

– On ma niesamowity uśmiech, wiecie? Uwielbiam ten jego krzywy ząb.

Idę na randkę z Alistairem Morrisem, Alistair Morris będzie moim chłopakiem.

On tymczasem przygryza wargę i znów obdarza mnie uśmiechem, za który go tak uwielbiam już od kilku sekund.

– Dasz mi do siebie numer?

– Spoko, tak, jasne. – Speszona powierzam Shelley jabłkowe tango, wyciągam telefon z klapką i odczytuję głośno swój numer, zapisany w kontaktach.

Zakochamy się w sobie – a właściwie ja już go kocham. Staniemy się obiektem zazdrości całego rocznika. Będziemy rozmawiać codziennie, całymi dniami, żeby wiedzieć o sobie wszystko. Połączy nas szaleńcza miłość, później weźmiemy ślub – zanim się zestarzejemy, tak gdzieś koło dwudziestki – a na weselu będę opowiadać gościom, że zawsze najbardziej uwielbiałam w mężu jego uśmiech.

– Napiszę do ciebie – obiecuje Alistair, podciągając plecak wyżej na ramieniu. – Nara. – Żegna się z Louise i Shelley oficjalnym skinieniem głowy, po czym wraca do kumpli. Witają go głośnymi okrzykami i walą po plecach z uznaniem. Ktoś w tłumie znów naśladuje Borata.

Nie mogę w to uwierzyć. Ja plus Alistair Morris równa się Wielka Nieskończona Miłość.

ROZDZIAŁ 3

Bibi z entuzjazmem kiwa głową, kiedy rozrysowuję na tylnej okładce „Cosmour”Drzewo Zjebów z moimi byłymi. Wręczam jej gotowe dzieło, a ona przygląda mu się uważnie, usiłując odczytać szczegóły nagryzmolone na reklamie kosmetyków Kardashianek.

Zaciąga się e-papierosem. Opary o zapachu malinowym śmierdzą gorzej niż zwykły dym.

– To co, zaczniesz od początku? Od swojego pierwszego chłopaka?

Louise podskakuje na swoim miejscu.

– Aaaaach, Alistair Morris! Bosz, wydaje mi się, że to się wydarzyło w innym życiu!

Bibi posyła jej ponure spojrzenie. Źle znosi jakąkolwiek wzmiankę o tym, że Louise i ja znamy się dłużej; że chociaż o tym nie rozmawiamy, była przy mnie od początku; że Bibi wypełnia lukę po odejściu Shelley. Na samą myśl o tym czuję w gardle wielką gulę.

– Był dla ciebie taki dobry, tworzyliście naprawdę uroczą parę. – Louise milknie i uśmiecha się szelmowsko do Bibi. – Lizali się bez przerwy, Bibi, nawet sobie nie wyobrażasz, ile hektolitrów śliny na to poszło. Przez większość dziesiątej i jedenastej klasy Esther była poważnie odwodniona. – Bibi parska śmiechem, a Louise odwraca się znów do mnie. – Jak go znajdziesz, Est?

Prycham kpiąco.

– Tak jak się znajduje wszystkich znajomych ze szkoły. – Lou patrzy na mnie nierozumiejącym wzrokiem, więc dodaję: – Na fejsie.

Trzęsącymi się dłońmi włączam na telefonie Messenger i szukam w nim swojej Pierwszej Miłości.

Jest.

Alistair Morris był jedynym jasnym punktem moich szkolnych lat. Jako gwiazda drużyny piłkarskiej miał dużo więcej znajomych niż Lou, Shelley i ja, ale odbiegał od stereotypu durnego sportowca. Był sympatyczny, zabawny i trochę głupawy – musiał ukrywać inteligencję, żeby nie wylecieć z paczki najfajniejszych ludzi w szkole. A kiedy zwrócił na mnie uwagę – kiedy autentycznie się mną zainteresował – uznałam, że odmieni całe moje życie.

Może to jeszcze możliwe?

W najgorszym razie będzie po prostu dobrym początkiem tej misji. Na pierwszy ogień pójdzie ktoś miły i nieszkodliwy, z kim naprawdę fajnie będzie odnowić kontakt.

Zaczynam pisać.

Esther Adams aktywny(a) teraz

Cześć, Alistair, przepraszam, że odzywam się tutaj po tych wszystkich latach… Wiem, że to trochę dziwne!

Nieruchomieję.

– Dopisać tu LOL? – pytam z niepokojem.

Louise i Bibi odpowiadają równocześnie:

– No pewnie!

– Chyba oszalałaś!

Moje przyjaciółki mierzą się wzrokiem.

– To może uśmieszek? – sugeruję ostrożnie, a obie z powagą kiwają głowami.

Esther Adams aktywny(a) teraz

Cześć, Alistair, przepraszam, że odzywam się tutaj po tych wszystkich latach… Wiem, że to trochę dziwne! :) Zastanawiałam się, co u ciebie, czy wszystko okej. Chętnie wybrałabym się kiedyś na drinka, żeby nadrobić zaległości, jeśli miałbyś ochotę. Esther

Znów przerywam pisanie.

– Fakt, bywają zgrabniejsze zagajki, ale jest krótko i na temat, prawda?

Obie wzruszają ramionami.

– Brzmi dobrze – rzuca Louise motywująco.

– Tak – przytakuje Bibi zdecydowanie. – Zanim zaczniesz z nim żartować, musisz się dowiedzieć, jaki teraz jest. Nie rozmawialiście ze sobą pewnie z dziesięć lat. Możliwe, że wyrósł na człowieka bez poczucia humoru.

– Przesłać mu buziaka? – pytam, ale Bibi sięga przez stół i klika przycisk „Wyślij”. Gapimy się we trójkę w komórkę. Żołądek ściska mi się z przerażenia, kiedy przy imieniu mojego pierwszego chłopaka pojawia się zielona kropka. Jest online.

O bosz, o bosz, o bosz.

Odpowiada niemal natychmiast, a gdy słowa pojawiają się na ekranie, Louise wyrywa się z ust zdławiony okrzyk.

Alistair Morris aktywny(a) teraz

Wal się, Esther

Hm.

Może ten cały projekt nie będzie taki łatwy, jak mi się wydawało.

Eks numer 1: Alistair Morris

czyli Pierwsza Miłość

Część druga

Dom moich rodziców

Mój pokój

23:45

– Kurwa, tylko cicho, okej? – syczę, naciągając sobie kołdrę na głowę. – Sypialnia rodziców jest na drugim końcu przedpokoju, a wiesz, że jeśli nakryje nas mój tata, oboje zostaniemy zamordowani z zimną krwią.

– Wejdź na YouTube’a – proponuje Alistair, przysuwając się bliżej. – Na pewno są tam jakieś filmiki z instrukcją.

Otwieram wyszukiwarkę i wpisuję: „Jak założyć prezerwatywę, żeby na pewno nie zrobić dziecka”. Enter.

– Uff, mnóstwo tu tego. – Przeglądam wyniki i wciskam drugi link od góry. Słyszałam, że w restauracji dorośle jest wybrać drugie najtańsze wino z karty, zamiast zamówić najbardziej budżetową opcję, więc stosuję tę samą filozofię wobec wyników wyszukiwania. W końcu za czternaście minut kończę siedemnaście lat. Najwyższy czas, żebym zaczęła zachowywać się po dorosłemu.

Na przykład wreszcie przespała się z Alistairem Morrisem.

Oglądamy filmik, a ja staram się nie wzdrygać na widok oślizgłej gumki w dłoniach kobiety. Prezerwatywy są obrzydliwe i przeraża mnie, że musimy użyć czegoś takiego w naszą superromantyczną noc.

Ciągle nie mogę uwierzyć, że w końcu stracę dziewictwo.

– Pan Havana nie uczył was tego na biologii? – pyta Alistair po kolejnej minucie filmiku. Nie umiem rozpoznać emocji w jego głosie.

– Bleeeee! – Zmieniam pozycję pod kołdrą. Robi się tam gorąco. – Nie byłam w stanie na niego patrzeć, kiedy o tym mówił! Shelley musiała mi wszystko zrelacjonować po fakcie. Podobno rozpakował prezerwatywę, ale nie umiał jej wciągnąć na banana. Strzeliła mu w twarz, a cała klasa oszalała z radości. Poza tym założę się, że pan Havana nigdy w życiu nie uprawiał seksu – na litość boską, on ma włosy w uszach! Pewnie dlatego tak kiepsko sobie radził z prezerwatywą. – Mimo duchoty pod kołdrą przeszywa mnie dreszcz. – Nieważne. Nie zamierzam ryzykować, że zaliczymy wpadkę albo że złapię jakąś chorobę przenoszoną drogą płciową.

Czuję, że Alistair patrzy na mnie w ciemności.

– Esther, wiesz, że jestem prawiczkiem.

– To co?

– Nie mam żadnych chorób przenoszonych drogą płciową. Człowiek się z nimi nie rodzi.

Nie odzywam się, bo nie wiem, czy to prawda.

Filmik na YouTubie się kończy, a ja znów przenoszę wzrok na małą kwadratową paczuszkę. Wygląda zupełnie jak cukierek.

Przez minutę leżymy w milczeniu.

– Dobra – mówię wreszcie. – Chyba nie ma w tym nic trudnego. To jak, yy, jedziemy z tym koksem?

– Ee, a mógłbym wcześniej chociaż na chwilkę wyjść spod kołdry? – pyta grzecznie Alistair. – Zaraz się tu ugotuję.

– Okej – odpowiadam lekko zniecierpliwiona. – Ale seks uprawia się pod kołdrą, tak to działa. Poza tym w ten sposób stłumimy zwierzęce odgłosy, które najpewniej będę z siebie wydawać.

W słabym świetle lampki nocnej widzę, że oboje mamy wypieki.

– Mamy się pocałować? – pyta z wahaniem w głosie mój chłopak, a ja potakuję stanowczo. W końcu to ja kontroluję sytuację. To ja doszłam do wniosku, że wreszcie jestem gotowa na seks, i to ja zrobiłam rozeznanie w temacie.

– Tak – stwierdzam tonem ekspertki. – Gra wstępna ma ogromne znaczenie.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.