Skin of a Sinner - Avina St. Graves - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Skin of a Sinner ebook i audiobook

Avina St. Graves

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

871 osób interesuje się tą książką

Opis

Wydobywamy z siebie nawzajem to, co najlepsze, i to, co najgorsze, ale oddychamy w pełni tylko wtedy, gdy jesteśmy razem.

Isabella poznała Romana jeszcze w dzieciństwie, kiedy jako sześciolatka podzieliła się swoją kanapką z wiecznie wściekłym, problematycznym chłopcem. Następnego dnia pobił łobuzów, którzy jej dokuczali, zabrał im lunch i oddał go dziewczynce. To wtedy uświadomił sobie, że jej uśmiech budzi w jego duszy coś, o istnieniu czego dotąd nie miał pojęcia. Oboje nie mieli nikogo, kto by się o nich troszczył, i szybko stali się dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi – źródłem światła w najciemniejszym mroku. Roman, opętany obsesją na punkcie Belli, zrobiłby dla niej dosłownie wszystko. A jednak w dniu jej siedemnastych urodzin zniknął bez słowa, zostawiając ją na pastwę mieszkających z nią potworów.

Trzy lata później spotkała go we własnym domu w środku nocy, ubrudzonego krwią jej przybranej rodziny. Roman okazał się nie tylko kłamcą, ale też potworem w ludzkiej skórze.

Belli omal udało się zapomnieć o chłopaku, który zmienił jej życie. Teraz Roman powrócił i twierdzi, że zamierza zostać na dobre. A ona, nieważne jak bardzo będzie starała się uciec, zawsze ponownie trafi w jego ramiona.

Ta historia jest naprawdę HOT. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 432

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 36 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Produkcja: www.maxx-audio.com

Oceny
4,3 (8 ocen)
4
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
hajlesilesja

Dobrze spędzony czas

idealny przykład jakiego chłopaka nie wybierać ;)
10
Achaja1234

Całkiem niezła

Całkiem dobrze się to czytało. Zdecydowanie lepiej wypadła pierwsza połowa. W drugiej części czegoś mi zabrakło, główny bohater wydawał się jakiś taki niejednorodny i niewiarygodny w tym swoim popapraniu.
10


Podobne


TYTUŁ ORYGINAŁU:Skin of a Sinner

Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska Wydawczyni: Joanna Pawłowska Redakcja: Magdalena Kawka Korekta: Justyna Yiğitler, Kinga Dąbrowicz Projekt okładki: Łukasz Werpachowski Zdjęcie na okładce: Pixel-Shot / © Stock.Adobe.com

Skin of a Sinner. Copyright © 2023 by Avina St. Graves. By arrangement with the author. All rights reserved.

Copyright © 2025 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Milena Halska, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I Białystok 2025 ISBN 978-83-8371-798-2

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com

Od autorki

Czy problematyczny ukochany, który jest ogarniętym obsesją chodzącym ostrzeżeniem, powinien trafić do więzienia? Tak.

Czy goniłby cię przez las, uprawiał z tobą seks, który cię sponiewiera, i mówił, żebyś to zniosła jak grzeczna dziewczynka? Również tak.

A czy ukradłby ci majtki? Patrzył, jak śpisz? Wytatuował sobie twoje imię na klatce piersiowej? Czy zabiłby dla ciebie, a potem traktował cię jak księżniczkę? Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie.

Wiesz co? My, dziewczyny, z dumą nazywamy te ostrzegawcze czerwone flagi zielonymi.

Pragnę zaznaczyć, że Skin of a Sinner jest powieścią beletrystyczną. Nie oznacza to wcale, że pochwalam działania jej bohaterów.

Książka ta nie jest częścią serii. To jednotomowy mroczny romans z retrospekcjami, bez niedopowiedzianych wątków i z gwarantowanym szczęśliwym zakończeniem.

Miłej lektury A. St. Graves

Lista utworów muzycznych

Chase Atlantic – Slow Down

The Neighborhood – Reflections

Pierce the Veil – King for a Day

Pierce the Veil – Bulls in the Bronx

The Pretty Reckless – My Medicine

The Pretty Reckless – Make Me Wanna Die

Hozier – De Selby (Part 2)

Nine Inch Nails – Closer

Barns Courtney – Kicks

Lana Del Rey – Yayo

The Weeknd, Lana Del Rey – Prisoner

First Aid Kit – Fireworks

My Chemical Romance – Teenagers

The Killers – Mr. Brightside

Billie Eilish – My Strange Addiction

Neon Trees – Everybody Talks

The Black Key – Lonely Boy

No Doubt – Don’t Speak

Milky Chance – Stolen Dance

K.Flay – Blood in The Cut

Tame Impala – The Less I Know The Better

Tame Impala – Elephant

Lana Del Rey – Cinnamon Girl

Nirvana – Smells Like Teen Spirit

Ostrzeżenie o niepokojących treściach

Stalking, wątpliwa zgoda, zgoda-niezgoda, fetysze dotyczące pierwotnych instynktów, somnofilia, poniżanie, wymuszony orgazm, fetysze dotyczące krwi, fetysze dotyczące zapładniania/seksu bez zabezpieczenia, porwanie, morderstwo, brutalna i drastyczna przemoc, tortury, dosypywanie narkotyków bez zgody, napaść na tle seksualnym (dotykanie i forma werbalna), depresja, niepokój, stosowanie leków na receptę, choroba psychiczna, zaburzenia odżywiania, okaleczanie narządów płciowych (męskich), narkotyki, przeklinanie, wada wymowy, ubóstwo, ubóstwo dzieci, wykorzystywanie dzieci (psychiczne, fizyczne i seksualne).

Przeciwieństwo niepokojących treści (dla niektórych osób):

Pochwały, zdrobnienia, maski, trochę płaszczenia się, a także obsesyjny, zaborczy i przeginający pod każdym względem główny męski bohater.

Nienawidzę i kocham. Czemu tak się dzieje, spytasz.Nie wiem. Lecz czuję, że tak jest. I cierpię.

– Katullus

Dla wszystkich samozwańczych grzecznych dziewczynek, które chcą być ścigane przez las, a następnie zerżnięte przez zamaskowanego mężczyznę

Rozdział 1

Isabella

Przepraszam, księżniczko. Nie chciałem cię obudzić.

To on.

Jest tutaj.

Wrócił.

Nie, nie, nie, to nie jest w porządku. Wszystko jest nie tak.

Zostawił mnie i nawet się nie pożegnał. Obiecał mi, że zawsze będziemy razem, a potem odszedł. Co on tu robi? Dlaczego tu jest? Dlaczego?

Żółć podchodzi mi do gardła, gdy dostrzegam karmazynową plamę pełznącą po ścianie, zbierającą się na drewnianej podłodze i barwiącą jego skórę trującym kolorem. Widziałam go już poplamionego czerwienią, pachnącego żelazem i niebezpieczeństwem, ale nigdy w takim stanie. Nie z kroplami krwi wokół jego stalowych oczu, kapiącymi z jego ciemnych włosów.

Ciecz lśni na jego czarnych rękawiczkach, wyglądają tym bardziej upiornie, że w jednej ręce trzyma zakrwawiony nóż, a na twarzy ma maskę z jaskrawoczerwonymi krzyżami wyciętymi na oczach, które śledzą każdy mój ruch. Jego usta, jakby zszyte w szyderczym uśmiechu, przerażają mnie tak bardzo, że nie jestem w stanie nawet pisnąć.

Żałuję, że nie zostałam w swoim pokoju i nie zignorowałam krzyków.

Dławiący spazm więźnie mi w gardle, ale nie mogę odwrócić wzroku od okaleczonych palców rozłożonych na stole. Ani od spływającej po twarzy Grega różowej mikstury, która barwi taśmę klejącą na jego ustach.

Ani od śladów uderzeń na jego ciele. Długie, wściekle czerwone linie szerokie na pięć centymetrów przecinają jego ręce i nogi, gdzieniegdzie rozrywając skórę. Rozpoznałabym te ślady wszędzie. Wiem, jak bardzo bolało każde cięcie.

Dokonano tego za pomocą pasa. Ukochanego pasa Grega, którego tak lubił używać.

Tego samego, który teraz jest zaciśnięty na jego szyi, przez co twarz nabiera śmiertelnego odcienia fioletu.

On to zrobił.

Roman to zrobił.

Greg był śmieciem, który zasługiwał na wszystko, co mogło go spotkać, ale nie na to. Człowiek, u którego mieszkałam przez ostatnie cztery lata, jest – był – wysoko funkcjonującym alkoholikiem. Nie czuł się źle, dręcząc przybrane dziecko, i pozwalał swojemu synowi Marcusowi brać czynny udział w tym procederze.

Powoli, bardzo powoli, Roman chowa nóż przy udzie i odkłada maskę na stół, jakbym była wystraszonym zwierzątkiem, które można spłoszyć nagłym ruchem.

– Wracaj na górę. Przyjdę po ciebie, gdy skończę.

Głęboki tembr jego głosu wibruje w każdym zakamarku mojej istoty i przykuwa moją uwagę. Przyciskam dłoń do ust, by stłumić szloch, i się wycofuję.

On jest prawdziwy.

On naprawdę istnieje.

To nie jest jakiś obłąkany sen. Walczę ze sobą, by nie zwymiotować. Miał nigdy nie wrócić po tym, jak wyrwał mi serce z piersi i rzucił je na pożarcie wilkom.

Po dwudziestu latach w końcu udowodniłam sobie, że umiem bez niego żyć. Pokazał mi, że jest tylko udręczoną duszą, z którą dorastałam, bo przecież odszedł i mnie zostawił. Trzy lata temu pokazał mi, że nic dla niego nie znaczę. To właśnie bolało najbardziej, ponieważ on nie był dla mnie nikim. Był wszystkim. Był każdym uśmiechem na moich ustach, każdym wybuchem śmiechu, który wstrząsał moją klatką piersiową, każdym snem, który nie kończył się łzami.

Wszystko blakło w porównaniu z nim.

Roman się przesuwa, żeby zasłonić mi widok, ale nie da się nie zauważyć ran, jakie zadał Gregowi i Marcusowi. O Boże.

Widok mojego nagiego przybranego brata zawieszonego pod sufitem za nadgarstki na zawsze wyrył mi się w pamięci. Roman to zrobił. Fiolety i błękity rozkwitają gwałtownymi plamami na każdym centymetrze bladej skóry Marcusa, a ciemna czerwień sącząca się z jego kutasa, a przynajmniej z miejsca, w którym powinien się znajdować, zlewa się z posiniaczonym ciałem.

Wiem, że Marcus miał kutasa przed dzisiejszym wieczorem. Czułam go przyciskającego się do mnie, kiedy tego nie chciałam. Znosiłam to zbyt wiele razy. Czy to o mnie źle świadczy, że nie czuję wyrzutów sumienia, a jedynie obrzydzenie?

Cofam się o krok. Potem kolejny.

Wybucham szlochem, a wtedy ręce Romana nagle znajdują się na mnie, przytrzymują mnie. Opuszkami palców pieści moją twarz, delikatnie ocierając łzy, które sprowokował. Zastępuje je krwią z jego poplamionych rękawiczek. Próbuję go odepchnąć, zrzucić z siebie jego ręce, ale dotykanie go tylko wszystko pogarsza.

– Spokojnie, ciii. Już dobrze. Nie płacz, dobrze? Już tu jestem. – Jego głos jest o wiele głębszy niż kiedyś. Nie można zaprzeczyć, że minęły lata.

Mimo że dzieli nas rękaw mojej koszuli, jego dotyk rozpala mnie do czerwoności. Ale nie mogę na niego spojrzeć. Jest chłopakiem, który zranił mnie bardziej niż ktokolwiek inny. Gorące łzy palą moje policzki i zbierają się w kącikach ust.

Biorę głęboki oddech, gdy zapach burbonu, krwi, drzewa sandałowego i cynamonu bombarduje moje zmysły. Nawet zakrwawiony pachnie lepiej niż jego koszula, którą chowam obok łóżka. Jest teraz wyższy, bardziej niepokojący, jego muskulatura drga pod każdym centymetrem skóry. Mięśnie ramion tańczą, gdy się porusza. Przyciąga mnie bliżej i choć staram się opierać, on jest zbyt silny. Wciąż jest dla mnie wszystkim. Nienawidzę tego.

Przyciska ciepłe usta do mojego czoła, a krzyk rozrywa mi gardło. Wspomnienie ostatniego razu, kiedy je czułam, jest zakorzenione w moim umyśle. Jest wyryte tak głęboko, że to nie skaza, ale część mnie.

– Nie dotykaj mnie – błagam, próbując go odepchnąć. Nie odsuwa się ani o centymetr, wręcz trzyma mnie mocniej, jakby się martwił, że zaraz zniknę. Boję się, bo jeśli nie przestanie mnie dotykać, zapomnę, jak głębokie rany po sobie zostawił.

– Zawsze miałaś twardy sen. – Roman chichocze do siebie, jakby to był jakiś żart.

Dłonią w rękawiczce pieści mój policzek i przyciska swoje czoło do mojego. Jego dotyk jest delikatny i czuły, jakbym naprawdę coś dla niego znaczyła. Ale powinnam być mądrzejsza – muszę być mądrzejsza. Nie przeżyję, jeśli znowu odejdzie.

Kiedy odchylam głowę, by na niego spojrzeć, rozciąga usta w złowieszczym uśmiechu. Spoglądając na Marcusa i jego brakującego penisa, wyciąga nóż i szturcha grzbiet mojej drżącej dłoni, po czym mówi:

– Czy chciałabyś dostąpić tego zaszczytu, księżniczko?

Krzyki Marcusa są stłumione przez taśmę na jego ustach. Ten dźwięk wyrywa mnie z transu, a kiedy tym razem się odsuwam, Roman mi na to pozwala.

Chciałabym mieć siłę, by zranić Marcusa tak, jak zrobił to Roman, nie tylko po to, by się zemścić za wszystko, co przez niego przeszłam, ale też by udowodnić sobie, że potrafię o siebie zadbać w każdy możliwy sposób.

Ocieram łzy grzbietem dłoni, rozprowadzając zastygłą krew, którą Roman zostawił na moim policzku. Mój drugi przybrany brat Jeremy jest bezpieczny na obozie, ale co z…

– Gdzie… gdzie jest Millie? – pytam.

Moja przybrana mama stała i patrzyła, jak się nade mną znęcali, ale nie zasługuje na tortury. Ona też jest ofiarą.

Roman potrząsa głową, patrząc na mnie tak, jakby miał nadzieję, że usłyszy z moich ust coś jeszcze.

– Wszystko z nią w porządku.

– Co to znaczy „w porządku”?

Cofam się, gdy próbuje mnie dosięgnąć i marszczy brwi.

Odwracam się. Obserwuję. Oglądam. Próbuję nie zwymiotować skromnego obiadu, który podchodzi mi do gardła. Widziałam, jak gołymi rękoma stłukł kogoś na miazgę. Widziałam, jak kijem baseballowym łamał kości. Ale to? Tym razem posunął się za daleko.

Krew jest wszędzie. Poszarpana skóra i wyrwane kończyny. To nie morderstwo, to definicja krwawej jatki.

– Co ty zrobiłeś? – Mój głos drży, gdy uderzam kolanem o półkę.

Pokój się kołysze, a ja nie mogę oddychać. Roman staje przede mną, ale to tylko pogarsza zawroty głowy. Nie mogę na niego patrzeć. Muszę wrócić do udawania, że on nie istnieje.

– Romanie, co ty zrobiłeś? – Drżę, próbując powstrzymać płonące płuca, ale zapałka już się zapaliła i nic nie mogłoby powstrzymać wznieconego ognia. – Co… co to jest? Co ty… Ja nie mogę. Ja nie mogę.

Padam na kolana i odchylam się do tyłu, krztusząc się powietrzem, zanim zwrócę zawartość żołądka na podłogę. Roman chwyta mnie za ramiona i stawia na nogi, a ja ciężko dyszę w jego klatkę piersiową.

– Głębokie oddechy, Bello. Nie patrz tam, dobrze? Skup się na mnie.

Jest taki ciepły i swojski, że czuję, jakbym w końcu wróciła do domu. Ale to wszystko jest nie tak. Szarpię się w jego uścisku, desperacko próbując uciec. Nie mogę się do niego przytulać po tym całym bólu, który mi zadał, i po wszystkim, co się wydarzyło. Tylko on oddzielał mnie od demonów po drugiej stronie. Takich demonów jak Marcus.

Roman zostawił mnie samą i mało przez to nie umarłam.

Był czas, kiedy byłam gotowa oddać mu każdy kawałek mojego złamanego serca. Myślałam, że kocha każdą ułomną część mnie. Powiedział, że jestem idealna.

Ale Roman Riviera jest kłamcą.

Każda rodzina przed tą się mnie pozbyła. Moja matka odeszła. Nie byłam wystarczająco dobra dla mojego ojca. Boże drogi, myślałam, że wystarczę chociaż Romanowi.

– Nie – sapię. – Nie! Przestań mnie dotykać.

Ale jego uścisk nie słabnie. Wiąże mnie w swoich ramionach, przypominając mi o wszystkim, co straciłam w dniu jego odejścia.

– Jesteś nienormalny. Jesteś, kurwa, pojebany.

– Raczej jestem artystą – dowcipkuje Roman.

Czy on naprawdę teraz żartuje?

– O co ci, kurwa, chodzi? Dlaczego tu jesteś? Odszedłeś, więc nie powinieneś wracać.

Było coraz lepiej. Każdego dnia trochę łatwiej. Miałam nadzieję, choć wątłą, że pewnego dnia odwrócę się od tego miasta i raz na zawsze zmyję z siebie każdą plamę.

Znalazłam cel, opiekując się Jeremym, moim przybranym młodszym bratem. Nie było to wiele, ale wiedziałam, że każde, nawet najmniejsze działanie może mieć na coś realny wpływ. Dzięki mnie Jeremy kładł się spać bez strachu przed poranną pobudką i było to warte wszystkiego, co musiałam znosić.

– Wracaj do łóżka. Miałem nadzieję, że skończę, zanim się obudzisz.

Zanim się obudzę?

Czyli co? Jest tu tylko po to, by znowu mnie zostawić? Zawsze byłam zabawką dla jego chorej przyjemności?

„Wracaj do łóżka”.

„Zanim się obudzisz”.

Te słowa odbijają się echem w mojej głowie.

Jestem taka głupia. Myślałam, że może po mnie wrócił. Że może zostanie. Powinnam być mądrzejsza. Zawsze miał coś przeciwko Marcusowi. On tylko załatwia swoje sprawy. Dlaczego nie jestem zaskoczona?

Uderzam go w klatkę piersiową. Mocno. Nie na tyle, żeby mnie puścił, ale przynajmniej go zaskoczyłam i udało mi się go spoliczkować.

– Pierdol się, Roman. Nienawidzę cię.

Podekscytowany błysk znika z jego oczu. On wie, co oznacza dla mnie wypowiedzenie jego imienia.

– Wcale tak nie myślisz.

– Odejdź – syczę, w końcu patrząc na niego i jego piękne, dzikie rysy. Dlaczego Roman nie chce ze mną walczyć? Dlaczego, do cholery, nie zareaguje na moje ciosy, skoro jest jasne, że mu na mnie nie zależy?

Stłumione krzyki Marcusa podsycają mój ogień. Za każdy raz, gdy byłam uciszana, za każdy raz, gdy musiałam tam siedzieć i po prostu to znosić, radzić sobie z tym… Chcę to wszystko z siebie wyrzucić. Chcę, żeby to miejsce spłonęło.

Pieprzyć Marcusa. Jego też nienawidzę. Może zginąć razem ze swoim ojcem świnią, nie obchodzi mnie to.

Czy Roman myślał, że może pojawić się tutaj po trzech latach, torturować i mordować moją rodzinę zastępczą, podczas gdy ja spałabym na górze, a potem po prostu odejść? Znowu to samo. Przez łzy jestem w stanie dostrzec jedynie zarys ostrej krawędzi jego szczęki i dołki w policzkach. Nawet jego rysy to dla mnie zbyt wiele.

– Nie chcę cię tutaj. – Kłamstwo. – Jesteś potworem.

– To ja, Bello – mówi Roman błagalnym tonem, obejmując dłońmi moją zalaną łzami twarz. Przyciąga mnie bliżej. – Twój Miki.

Kopię nogami w nadziei, że uda mi się go uderzyć, jakkolwiek.

– Nie wiem już, kim jesteś.

– Bello, Bello, proszę. To ja. Miki. Wróciłem. Zabiorę cię stąd.

Jego dotyk pochłania mnie bez reszty. Zapach jego wody toaletowej przenika w głąb mojego umysłu. Tak bardzo chcę mu ulec.

– Porzuciłeś mnie! – Powtarzałam to sobie tyle razy, że brzmię jak zdarta płyta. Powiedzenie tego na głos jest jak wydobycie z ziemi zgnilizny i kości, które powinny pozostać pogrzebane.

– Wiem. Przepraszam, ja…

– Przepraszam? – powtarzam po nim.

Łzy przestają płynąć, a ja widzę go z pełną jasnością. Wszystkie słowa kłębiące się w mojej piersi chcą się wylać na zewnątrz. Wszystkie razy, kiedy musiałam mówić „dziękuję” i uśmiechać się do mężczyzn, którzy mnie zranili. Mam tego, kurwa, dość. Nie może powiedzieć „przepraszam” i oczekiwać, że wszystko zostanie mu wybaczone.

– Przepraszam? – Wstrzymuję oddech, a on mnie wypuszcza, wiedząc, co się zaraz stanie. On zawsze wie. – Jest ci przykro? Przepraszasz? Nie masz prawa do tego, żeby było ci przykro! – Im częściej powtarzam to słowo, tym mniej wiarygodnie ono brzmi. – Nie masz prawa tu przychodzić i udawać, że wszystko jest w porządku. Czy ty w ogóle wiesz, co oni mi zrobili? Zostawiłeś mnie tu na śmierć. Jesteś tchórzem. – Popycham go, mimo że już mnie nie trzyma. – Pieprzonym tchórzem!

Roman nie wycofuje się, tak jak powinien. Nie daje mi przestrzeni, której potrzebuję, a zamiast tego nadal wpatruje się we mnie tymi stalowoszarymi oczami, które ciemnieją za każdym razem, gdy jego oliwkowa skóra dotyka mojej. Porusza się tylko nieznacznie, a nasze ciała wciąż dzielą ledwie milimetry.

Uwolnienie gniewu, który od lat kipi w moich żyłach, to niesamowite uczucie. Nie jest mi przykro, że to Roman stał się ofiarą tego gniewu. Mój głos jest surowy, czuję, jak moja klatka piersiowa unosi się i opada.

– Nie mogę uwierzyć, że ci zaufałam i oddałam ci całą siebie. – Odpycham go. – Żałuję, że kiedykolwiek na ciebie spojrzałam. – Ponownie go odpycham – Żałuję, że z tobą rozmawiałam. – Odpycham go jeszcze raz. – Żałuję, że w ogóle cię spotkałam.

Tym razem kiedy go odpycham, nie rusza się z miejsca. Obejmuje mnie w pasie i przyciska policzek do mojej głowy.

– Nienawidzę cię, Romanie. Kurewsko cię nienawidzę. Jesteś najgorszym, co kiedykolwiek mi się przytrafiło. Nienawidzę cię. Nienawidzę cię. Nienawidzę cię.

Powtarzam to.

W kółko.

Nie wiem, jak długo krzyczę, kopię i drapię. On przyjmuje wszystko, nie puszczając mnie nawet na sekundę, głaszcząc moje plecy. Jego czułe pieszczoty trwają także wtedy, gdy tracę energię i cała wola walki ze mnie wyparowuje, pozostawiając mnie wiotką w jego uścisku.

Szepcze:

– Przepraszam. Nie chciałem cię zostawiać. Wróciłem. Teraz już nic nas nie rozdzieli.

Przestałam słyszeć jęki Marcusa w tle. Nie mam siły, by przejmować się tym, że mój przybrany ojciec siedzi martwy na krześle zaledwie kilka metrów od nas. Albo że człowiek, który mnie dręczył przez ostatnie trzy lata, wykrwawia się na śmierć.

Jestem tym wszystkim wyczerpana.

Kiedy to się skończy? Kiedy będę mogła naprawdę żyć?

Ale tylko dwa słowa kłębią się w mojej głowie: on wrócił.

Chcę mu wierzyć.

Lecz Roman Riviera jest kłamcą.

Rozdział 2

Roman

Czternaście lat wcześniej

Roman – osiem lat, Isabella – sześć lat

Nienawidzę tej części miasta tak samo jak innych.

Nienawidzę szkoły. Nieważne, która to będzie szkoła, wiem, że będę jej nienawidzić.

Nienawidzę Steve’a.

Myślę, że nienawidzę Steve’a bardziej niż Troya, choć znam go dopiero od trzech tygodni.

Nauczyłem się, że krzyczy głośniej, kiedy mówię w języku, którego nie rozumie. Idiota. Wrzeszczenie go męczy. Myślę, że to przez piwo, które pije. Zostawia mnie w spokoju, gdy tylko zacznie krzyczeć. Wtedy mogę pobiec do swojego pokoju. Dzielę go z jakimś chłopakiem o połowę mniejszym ode mnie i innym, który jest od nas starszy i myśli, że to czyni go lepszym. Nie jest lepszy. Wciąż staram się, żeby to zrozumiał.

Nienawidzę też Josha i Pereza, ale z uwagi na to, że wszyscy nienawidzimy Steve’a bardziej niż siebie nawzajem, jeszcze się nie pozabijaliśmy.

Myślę, że mam jeszcze około miesiąca w tym miejscu, zanim mnie wyślą do innego domu. Po tym, jak wyrzucono mnie ze wszystkich innych szkół we wschodniej części miasta, Margaret powiedziała, że nie mają innego wyjścia, jak tylko przenieść mnie tam, gdzie będą mogli „się dostosować” do moich różnych potrzeb.

Nie jestem pewien, co to oznacza, ale przynajmniej nie nienawidzę Margaret – z wyjątkiem sytuacji, gdy rzuca mi to spojrzenie, przy którym jej brwi się marszczą, a ja wiem, że zaraz westchnie: „Romanie, znowu?”.

Próbuje nakłonić mnie do rozmowy o uczuciach. Lubi też przynosić mi przekąski. Wiem, że to łapówka, bo dla ciasteczek zrobię wszystko. Zawsze jestem cholernie głodny. Wszyscy dorośli są głupi. Nawet jeśli Margaret mnie karmi, ostatecznie jest tak samo bezużyteczna jak reszta, jeśli nie może nic zrobić ze Steve’em. A może nie chce.

Słyszałem, jak Steve powiedział o swojej żonie: „Jebana dziwka”. Nie wiem, co to znaczy. Może zapytam o to nauczyciela.

Opowiedziałem Margaret nawet o tym, jak pewnej nocy znalazłem się w piwnicy Steve’a bez jedzenia i nie opuściłem tej zimnej komórki aż do następnej nocy. Całe dwadzieścia osiem godzin, chwilka. Czy doba ma dwadzieścia osiem czy dwadzieścia cztery godziny?

Zresztą to nie ma znaczenia, bo widziałem, jak Margaret zapisuje „nadpobudliwa wyobraźnia”, gdy jej o tym opowiedziałem w zeszłym tygodniu. To było trzy tygodnie po tym, jak uderzyłem nauczyciela w pierwszych dniach zajęć i wylądowałem tutaj, w innej szkole. Na swoją obronę dodam, że nauczyciel nazwał mnie zmorą, a ja wcale taki nie jestem. Pokazałem mu więc, jak wygląda prawdziwa zmora.

Wtedy ten głupi nauczyciel nazwał mnie pępkiem świata. Pieprzyć go. Mam plan. Wiem od Pereza, że w okolicy jest jeszcze jedna szkoła. Margaret powiedziała, że jeśli wyrzucą mnie z obecnej i tej drugiej, nie będą mieli innego wyjścia, jak przenieść mnie do innego miasta lub do domu dziecka. Potem zmarszczyła brwi i dodała: „Znowu, Roman? Naprawdę? Rozmawialiśmy o tym”.

Nie żeby przeniesienie coś zmieniło. Wszystkie szkoły będą gówniane, a wszyscy nauczyciele tacy sami.

Wicedyrektor Woodside Elementary i pani jakaś tam mówią to samo, co powiedzieli mi w ostatniej szkole. Słucham tylko urywków, gdy idziemy do klasy: „Jesteśmy tu, Romanie, by cię wspierać”, „Rozumiemy, że przeniesienie do innej szkoły w środku roku szkolnego jest przerażające”, „Wszystkie dzieci cię polubią”, „Chcemy dla ciebie jak najlepiej”.

Wszyscy tak mówią. Ale nie biorą tego na poważnie, bo gdyby tak było, nie kazaliby mi mieszkać u kogoś takiego jak Steve. Albo Troy.

Tata w poprzednim domu był fanem rzucania przedmiotami, aby ćwiczyć celność. Lubił używać nas, dzieci, jako ruchomych celów. Mama starała się nam to wynagrodzić, dbając, żebyśmy codziennie mieli coś do jedzenia, nawet jeśli była to tylko kromka chleba.

Mama w moim obecnym domu jest do bani, tak samo jak tata. Ostatni raz któreś z nich pamiętało o nakarmieniu nas trzech wczoraj rano. Jestem kurewsko głodny, delikatnie mówiąc. Ale nieważne, wkrótce stąd odejdę, a kto wie, czy następny dom nie będzie gorszy niż Troy i Steve razem wzięci.

Klasy tutejszej szkoły są rozmieszczone wokół głównego boiska. Skupiam się na rogu, w którym jest szczelina między ogrodzeniem a budynkiem. Nie sposób się domyślić, że ktoś tam jest, o ile się nie pójdzie w tamtym kierunku. Idealna kryjówka.

Wchodzimy do szatni mieszczącej się między dwiema salami lekcyjnymi, a jakaś pani bierze ode mnie mój pusty plecak i umieszcza go na wolnym haczyku. Nie czeka na mnie, tylko wchodzi do środka. To, jak się domyślam, moja tymczasowa klasa, zanim zostanę przeniesiony.

Odwracam głowę w porę, by usłyszeć, jak dwóch chłopców śmieje się z małej dziewczynki grzebiącej w plecaku. Ciemne kitki opadają jej na twarz, gdy się odwraca, a jeden z chłopców, ten chudy, mówi:

– Hej, Isa.

Brzydszy uderza chudego w ramię, chichocząc, jakby nie mógł się doczekać żartu.

– Powiedz „rabarbar”.

Obaj wybuchają śmiechem, odrzucając głowy do tyłu, jakby to była najzabawniejsza rzecz, jaką ktokolwiek kiedykolwiek powiedział.

Nie jest. Jak, do cholery, mówienie „rabarbar” może w ogóle być zabawne?

Dziewczyna spogląda na dwóch chłopców. Jej dolna warga drży, a oczy błyszczą.

Weź się w garść, myślę.

Przewracam oczami i idę za wicedyrektorką do klasy. Tego typu łobuzy są nudne i słabe. Zawsze podskakują i nie wiedzą, co to cios, dopóki nie oberwą. Kiedy to nastąpi, albo wpadają na pomysł, jak odeprzeć uderzenie i sprawić, by bicie było dla mnie mniej nudne, albo płaczą i błagają o litość. To satysfakcjonujące rezultaty, zwłaszcza gdy robią jedno i drugie.

Poza odkryciem, że klasa, z którą dzielimy budynek, to rocznik o dwa lata młodszy, nie dzieje się nic ciekawego. Nadgorliwy nauczyciel próbuje przekonać wszystkich, że nauka to świetna zabawa.

Gdy tylko rozlega się dzwonek na lunch, chwytam plecak i idę do kryjówki w rogu. Wszyscy pozostali uczniowie wychodzą z sal i kierują się prosto na boisko i plac zabaw, dzięki czemu rajski zakątek jest cały dla mnie. O tej porze dnia słońce mocno świeci, więc miejsce jest tylko częściowo zacienione. Uważam na drzazgi, zjeżdżając w dół po płocie na chodnik. Słońce pali mnie w twarz, ale wolę się spalić, niż marznąć w cieniu. Nie chcę znowu czuć zimna. Nie po tym, jak cholerny Steve zamknął mnie w piwnicy.

Kiedy otwieram plecak, żołądek ściska mi się ze złości. Niby dlaczego spodziewałem się znaleźć w plecaku jedzenie zamiast ołówka, książki i kapsla od piwa? Niczego innego nie oczekuję od bezużytecznego Steve’a.

Czy Margaret nazwałaby to nadpobudliwą wyobraźnią? Pieprzyć ją i pieprzyć Steve’a. Pewnie zadzwoniłaby do domu, a Steve opowiedziałby jej heroiczną historię o tym, jak harował, przygotowując mój lunch tylko po to, żebym o nim zapomniał. Wtedy usłyszałbym to określenie, którego nienawidzę.

Pępek świata.

Oni się mylą. Nie chcę ich uwagi. Nic dobrego nie może z tego wyniknąć.

Nawet piwnica nie byłaby taka zła, gdyby nie było w niej tak zimno i cicho, a ja nie byłbym taki głodny. Nikt tam na mnie nie krzyczał. Nikt mnie nie bił. Jak już powiedziałem, im mniej uwagi przyciągam, tym lepiej.

Tam jest bezpiecznie. Ale strasznie. I moje płuca zachowują się dziwnie: bolą i trudno mi się oddycha. Nienawidzę tego.

Pępek świata.

Głupia, głupia, głupia Margaret.

Chwytam używany notatnik i tępy ołówek i pozwalam moim dłoniom przemawiać, podczas gdy w mózgu migają mi obrazy, za którymi nie mogę nadążyć. Jest ich tak wiele, że chciałbym, by na dwie minuty całkiem zniknęły.

Mocne, wściekłe pociągnięcia ołówkiem tworzą kształty na kartce w linie. Okręgi i trójkąty, jeden po drugim, aż powstaje chłopiec, który uśmiecha się, pokazując ostre jak brzytwa zęby, podczas gdy ludzie wokół krzyczą.

Moja ręka zastyga, gdy ogarnia mnie chłód. Mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Spoglądam na intruza z błyskiem w oku, a dziewczyna nagle sztywnieje. Z tymi wielkimi, brązowymi oczami wygląda jak z kreskówki. Wpatruje się we mnie, a jej spojrzenie zmienia się w takie, które znam aż za dobrze.

Widziałem to spojrzenie w kreskówce u myszy, która chyba ma na imię Jerry, kiedy widzi kota, Toma. Dostrzegam je, kiedy przychodzę do klasy posiniaczony i zakrwawiony. Strach.

Jej dolna warga drży jak wtedy, gdy ci dwaj chłopcy dokuczali jej w szatni. Przełyka, patrząc na boisko i na mnie, a potem z powrotem na boisko. Zupełnie jakby próbowała zdecydować, kto jest gorszym potworem.

Kiedy opuszcza głowę, mam zamiar odetchnąć z ulgą, ale wtedy ona psuje mi przerwę na lunch, bo do mnie podchodzi.

Warczę na nią. Najwyraźniej uznała, że jestem dla niej mniejszym zagrożeniem niż Chudy i Brzydki. Jej znoszone trampki szorują o betonowy chodnik, gdy drepcze w miejscu kilka metrów ode mnie. Patrzę na nią, prowokując, by spojrzała mi w oczy.

Nie obchodzi mnie, czy wcześniej było to jej miejsce, ponieważ teraz jest moje. Przynajmniej dopóki nie odejdę z tej budy.

Mijają minuty, a od niej bije napięcie, gdy siedzi, wpatrując się w ścianę, nieruchoma jak skała. Jest tak cholernie sztywna. Teraz z jej powodu moja ręka nie chce się poruszyć. Nic nie pojawia się na kartce tak, jak powinno. Proste linie są zakrzywione, a zakrzywione są proste.

Nie czuję już tego i to wszystko jej wina.

Widziałem kocięta mniej nerwowe niż ona. Jestem pewien, że jeśli wsłucham się wystarczająco uważnie, okaże się, że nie oddycha, a brak dochodzących z jej strony dźwięków mnie wkurza.

Jest tak cicho. O co jej chodzi, do cholery?

– Wyluzuj trochę – warczę.

Nie dotykam jej, nawet na nią nie patrzę. Ona po prostu musi wyluzować. Trzęsącymi się rękoma przyciąga do piersi jasnoróżowy plecak. To jeden z tych ładnych, z brokatem i innymi ozdobami. Założę się, że jest dziwna. Rodzice pewnie spakowali jej lunch. Jestem pewien, że włożyli jej do plecaka jakiś głupi liścik z informacją, że ją kochają i mają nadzieję, że będzie miała dobry dzień. Nie jest jednak jak te irytujące bogate dzieciaki. Żaden z tych idiotów nie pokazałby się w szkole w dziurawych butach i koszuli co najmniej trzy rozmiary za dużej.

Mimo to dzieciak przede mną nie wygląda, jakby wiedział, jak to jest być zamkniętym w piwnicy lub poczuć rozgrzany widelec na skórze. Założę się, że co wieczór utulają ją do snu, jak w tych wszystkich książkach, które czytają nauczyciele. Rozpieszczony bachor.

Ostry dźwięk otwieranego zamka błyskawicznego przykuwa moją uwagę. Patrzę, jak jej małe dłonie zatrzymują się na sekundę, po czym sięgają do plecaka po zużytą pluszową zabawkę. To jakaś postać z kreskówki, którą kiedyś oglądałem – kiedy byłem w domu z telewizorem. Coś o myszy. Albo o szczurze. Myszka Maki czy coś w tym stylu. Cokolwiek to jest, wygląda tak samo jak małe kolczyki, które ma w uszach. Wygląda, jakby miała obsesję na punkcie szkodników. Troy rozstawił pułapki wokół domu, aby je zabić.

Jej oczy kierują się na mnie, a ja spoglądam w dół, jakby jej tam nie było. Zadowolona, a przynajmniej już nie sztywna, kładzie zabawkę obok siebie delikatnymi rączkami i układa jej nóżki tak, by sama siedziała. Kiedy wyciąga swoje pudełko na lunch (rozerwaną plastikową torbę), nie mogę dłużej ukrywać zainteresowania.

Co ona tam ma? Czy jest jednym z dzieci, które otrzymują posiłki zgodne z zasadami dobrze zbilansowanej diety? Według tego trójkątnego diagramu? Może jest jedną ze szczęściar, co dostają resztki z obiadu na lunch. Jeden dzieciak w innej mojej szkole przynosił jedzenie z restauracji na wynos i dupek pokazywał je wszystkim w klasie. Przestał przynosić, gdy zacząłem mu je zabierać.

Dziewczyna z kitkami kładzie plastikową torbę na ziemi, obok zabawki. Czekam z zapartym tchem, aż wyjmie zawartość. Najpierw wyciąga dwa krakersy – takie, które są suchsze niż piasek, ale zapychają żołądek. Daje jeden zabawce i skubie drugi.

Co, do cholery? Ona karmi zabawkę? Musi być rozpuszczona, skoro marnuje jedzenie w ten sposób. Jeśli tego nie zje, ja to zrobię.

Dziewczyna się cofa, gdy zauważa, że na nią patrzę. Ale nie odwracam wzroku, stukając ołówkiem w papier i czekając na to, co jeszcze zostanie wyjęte z jej torby na lunch i czy to też zmarnuje.

Widzę już, że następna rzecz nie jest zwykłym krakersem. Jest na to zbyt duża. Ślinię się na myśl o tym, co podsuwa mi wyobraźnia. Mój głód nie ustaje, gdy dziewczyna wyciąga swój żałośnie wyglądający lunch. To tylko dwie cienkie kromki chleba, trochę zgniecione, bo wrzucone do plecaka bez pojemnika. Mimo że nie wygląda na to, by coś mogło być w środku, cieknie mi ślinka.

Już mam na nią nakrzyczeć, że jest rozpieszczonym bachorem, kiedy rozdziera wymęczoną kanapkę na pół, wyciskając z niej masło. Ale zamykam usta, gdy wyciąga do mnie rękę z posmarowanym masłem chlebem, jakbym był kimś, nad kim należy się litować.

– Nie powinnaś się dzielić jedzeniem – mówię w tym samym momencie, gdy mój żołądek zaczyna burczeć.

Odrywa duże oczy od mojej twarzy, a jej dolna warga znowu drży. Czy ta dziewczyna kiedykolwiek przestanie płakać? Życie jest do bani, mała. Pogódź się z tym. Nie ma sensu płakać z tego powodu.

– Och – mówi, a jej głos jest tak delikatny, że niemal go nie słyszę. – Myślałam, że…

– Myślałaś, że co?

– Że jesteś głodny – szepcze, opuszczając jedzenie na plastikową torbę, która leży między nami.

Wyciąga z plecaka książkę, a ja patrzę, jak przewraca stronę za stroną, nieśmiało skubiąc kanapkę. Kiedy ostatni kęs znika, kładzie krakersa obok pozostałego chleba, bierze w swoje drobne ramiona maskotkę i zaczyna cicho czytać.

Nie ma znaczenia, jak długo na nią patrzę lub jak długo udaję, że odwracam wzrok. Żołądek nie przestaje mi burczeć, a ona nawet nie spogląda na pozostałą część lunchu – która leży teraz bliżej mnie.

Nieśmiało zbliżam palce, czekając, aż mi go wyrwie, jak to czasem robią inne dzieci. Ale ona robi coś wręcz przeciwnego. Obdarza mnie tym smutnym uśmiechem, który kopie mnie w brzuch, gdy biorę pierwszy kęs.

To okropne. Zarówno jej smutne spojrzenie, jak i to gówno, które jem.

Chleb jest prawdopodobnie suchszy niż krakers, następny w kolejce do zjedzenia. Masło nie jest nawet dobrze rozsmarowane, tak jak u żony Troya. Zawsze dokładnie smarowała calutką kromkę, nigdzie nie było zbyt grudkowato czy cienko. Do tego zawsze wkładała kanapkę do pojemnika, aby nie zamieniła się w papkę.

Ta kanapka smakuje jak zrobiona przez dziecko, a masło jest tylko pośrodku chleba. Nie zamierzam się delektować. Szybko wsuwam resztę do ust, na wypadek gdyby zmieniła zdanie.

Pochłonięty napychaniem się, przegapiam jej kłujące spojrzenie. W końcu pyta:

– Jak masz na imię?

Jej głos jest miękki i delikatny jak u księżniczki, która ma zawsze kwiaty we włosach, falbaniastą sukienkę i oślepiający uśmiech.

Przesuwam językiem po suchych wargach, próbując je nawilżyć po zjedzeniu najsuchszego posiłku w życiu. Mój wzrok pada na plastikową butelkę, która leży teraz obok foliówki. Zwykle po prostu się ją wyrzuca po opróżnieniu.

Nie powinna być tak wyrozumiała. Pewnego dnia ktoś to wykorzysta i ją zrani.

– To nie ma znaczenia. – Marszczę nos. Piję z butelki i zostawiam jej połowę napoju. – I tak niedługo stąd odejdę.

– Och.

Brzmi smutno. Dlaczego?

Dzwoni dzwonek, a ona w mig pakuje swoje rzeczy i ucieka, jakby się paliło.

* * *

Następnego dnia pod koniec przerwy znowu widzę w szatni dziewczynę z kucykami. Stoi w kącie, a Chudy i Brzydki się śmieją. Coś się we mnie burzy, gdy widzę łzy spływające po jej policzkach. Jej twarz płonie czerwienią, jakby płakała od dłuższego czasu. Potem wyciera łzy rękawem i chowa się za włosami, gdy rozlega się ostatni dzwonek.

Nie spotkałem jej w kryjówce podczas przerwy. Myślałem, że znalazła inne miejsce, by się ukryć przed światem. Chyba się myliłem.

Widzę, jak biegnie do swojej klasy, zanim ci dwaj idioci zdążą powiedzieć kolejne słowo. Przechodzą przez hol i wchodzą do sali za mną.

Wczoraj dowiedziałem się jeszcze czegoś: Chudy i Brzydki są w mojej klasie i lubią zaczepiać dzieciaki z młodszych roczników. Znam ten typ: złe dzieciaki, które myślą, że są niezwyciężone, tylko dlatego, że ktoś mniejszy od nich nie może się bronić. Jak dziewczyna z kucykami.

Kiedy zbliża się przerwa na lunch, wychodzę za nimi i czekam, aż wezmą swoje plecaki i pójdą w kierunku jednej z ławek na tyłach szkoły. Zanim Chudy zdąży posadzić swój tyłek na siedzeniu, chwytam tył jego koszulki i szarpię do tyłu. Kopię go, a on potyka się o moją stopę i traci równowagę, a potem ląduje na ziemi z solidnym tąpnięciem.

Brzydki jest tak głupi, na jakiego wygląda, bo rzuca się na mnie, a nie ma ani formy, ani umiejętności. Jest wściekły. Przestaje krzyczeć, gdy moja pięść zderza się z jego twarzą. Odchyla się do tyłu, piszcząc jak małe dziecko.

Chudy próbuje stanąć na nogi, ale moja stopa ląduje na jego żebrach.

– O co ci chodzi, stary? – Syczy, chwytając się za bok.

– Jeszcze raz odezwiecie się do tej myszy, a zrobię wam o wiele gorszą krzywdę – mówię, wykrzywiając twarz. Wyrywam im jeden z plecaków. Prawie tłukę ich ponownie tylko dlatego, że plecak nie jest pusty jak mój.

– Do kogo?

Nie jestem pewien, który z nich to mówi.

– Do dziewczyny z kucykami.

Nie spoglądając na nich, wrzucam jedno z ich pudełek na lunch do swojego plecaka i odchodzę. Czuję, jak się na mnie gapią, prawdopodobnie w tym samym czasie opatrując rany.

Nie doniosą nauczycielowi. Niby co mogliby powiedzieć? „Uderzył nas, bo dokuczaliśmy dziewczynie o dwa lata młodszej od nas”? Nie sądzę.

Zanim dotrę na miejsce, ona już tam jest. Pluszak szczurek siedzi obok niej, trzymając połowę krakersa, podczas gdy druga połowa tkwi między jej zębami. Skubie ją jak królik, gdy czyta książkę. Ta sama żałosna kanapka leży na tej samej bezużytecznej, rozerwanej plastikowej torbie. Dziewczynka ma kucyki jeszcze bardziej niechlujne niż wczoraj. Jeden znajduje się blisko środka głowy, a drugi tuż nad uchem. Są związane różnymi gumkami. Jej buty są dziurawe, a bluzka podarta.

Gdy tylko mnie widzi, staje się przestraszoną myszą z wczoraj, garbi ramiona i wpatruje się w ziemię, jakby chciała, żebym sobie poszedł.

Siadam obok niej, a ona się wzdryga, mimo że pozostaję w bezpiecznej odległości. To musi się skończyć. Nie zamierzam jej skrzywdzić. Inni ludzie mogą próbować.

Poza zaciekawionym spojrzeniem w bok nie zwraca na mnie uwagi, gdy wyciągam pudełko na lunch Brzydkiego albo Chudego. Otwieram je i odsłaniam ten rodzaj posiłku, którego spodziewałem się po niej. W środku jest banan i przyzwoita kanapka z kurczakiem, majonezem oraz zieleniną.

Wciskam palec w chleb, by sprawdzić, czy jest miękki.

– Jedz. – Popycham cały pojemnik w jej stronę i sięgam po jej nietkniętą kanapkę.

Rozszerza oczy, gdy biorę kęs tej okropnej rzeczy, bo nawet nie zamierzam nazywać tego jedzeniem. Wyrywa mi kanapkę z ręki.

– Co ty sobie myślisz? – Jej kucyki falują, gdy kiwa głową i się trzęsie, starając się podzielić kanapkę na pół.

Ona tak na poważnie? Zamierza zjeść półtorej kanapki?

Podzieliła też następną. Zostawiła jedną część na pojemniku, a drugą przysunęła sobie do ust.

– Każdy z nas będzie miał swoją połowę – mówi.

Wsuwam do ust kanapkę, którą zrobiła, i połykam. Druga smakuje lepiej niż cokolwiek, co jadłem od dłuższego czasu.

Dziewczynka spogląda na mnie z żywym zainteresowaniem.

– Myślałam, że nie powinno się dzielić jedzeniem.

– Zamknij się. Ty się nie liczysz.

Jej oczy, tuż nad małym, guziczkowym noskiem, spoglądają na mnie i błyszczą czymś, co mogę nazwać jedynie podziwem. Patrzy, jakbym był jej zbawicielem. Z powodu kawałka chleba?

Jeśli nie przestanie tak się zachowywać, zostanie zjedzona żywcem przez ludzi znacznie gorszych od Brzydkiego i Chudego, którzy prawdopodobnie wciąż płaczą z bólu.

Ale ona nie odwraca wzroku, a z każdym kęsem światło w jej oczach staje się coraz jaśniejsze. To spojrzenie, jakiego nigdy wcześniej nie widziałem. Przynajmniej nie widziałem, żeby ktoś patrzył w taki sposób na mnie.

I nie wiem, czy mi się to podoba. To dziwne.

Odchrząkuję, by przerwać ciszę, i poruszam stopą.

– Roman.

Dziewczyna marszczy czoło.

– Co?

– Moje imię.

Mruga.

– Och.

Czy ona kiedykolwiek mówi więcej niż kilka słów? Co jest z nią nie tak?

Odchrząkuje i marszczy brwi, patrząc na ziemię między nami.

– Łoman – mówi.

– Co? Nie. Roman.

Ssie dolną wargę i chowa część twarzy za kucykiem.

– Łoman.

– Nie, to… – Zaciskam usta. Co Brzydki i Chudy kazali jej wczoraj powiedzieć? Rabarbar?

Wściekła bestia, o której Margaret zawsze mi mówi, że muszę nauczyć się ją ujarzmiać, natychmiast przejmuje nade mną kontrolę. To palanty!

– To nie ma znaczenia. – Próbuję uchronić ją przed złym samopoczuciem. – I tak nie podoba mi się to imię.

Spogląda na mnie, a jej oczy w kształcie migdałów błyszczą. Jestem zły na siebie, bo to ja sprawiłem, że tak wyglądają.

Mówi słodkim głosem:

– Mnie się podoba.

– Dlaczego?

Nigdy nie lubiłem swojego imienia. Nikt nigdy nie wymawiał go z miłością czy troską. Rzucają nim we mnie jak jakąś obelgą.

Książka, którą czytała, przewraca się na okładkę. Widzę rysunki różnych postaci ze złotymi liśćmi na głowach, ubranych w jakby białe prześcieradła. Dziewczyna małym palcem wskazuje jednego z mężczyzn, który ma zmrużone oczy. Ma na sobie zbroję i trzyma w jednej ręce włócznię, a w drugiej tarczę.

– Wygląda jak Łoman. Jak ty.

– Jest napisane, że nazywa się Ares.

Kiwa głową w zamyśleniu.

– Ale wygląda jak ty.

– Jest napisane, że jest bogiem wojny.

Jej brązowe oczy wpatrują się w napis, a usta poruszają się, jakby wymawiała to słowo. Nie sądzę, by wiedziała, co ono oznacza. Wzruszam ramionami.

– Nadal mi się nie podoba.

Rozgląda się po naszym kąciku, jakby tutaj chciała znaleźć odpowiedź. Jej uwaga skupia się na zabawce i praktycznie widzę, jak w jej głowie zapala się żarówka.

– A Miki?

Wykrzywiam w grymasie usta.

– Nazywasz mnie szczurem?

Wybucha śmiechem. Nigdy nie słyszałem czegoś podobnego. Jest w tym radość, ale i coś więcej. Jak wtedy, gdy w końcu zjem posiłek lub gdy ustaną dźwięki w mojej głowie.

– Nie, głuptasie. On jest myszą. Ty możesz być Miki, a ja Minnie. – Wzdycha z podziwem, przytulając zepsutą zabawkę do piersi. – Najbardziej lubię myszki.

To do niej pasuje.

– A jeśli nie chcę nazywać cię Minnie? Jak mogę się do ciebie zwracać?

Wyraz jej twarzy jest gorszy niż kopniak w jaja. Rozczarowałem ją. Nie wiem dlaczego.

Przygryza wargę.

– Isabella. Ale wszyscy nazywają mnie Isa.

Jej imię budzi odległe wspomnienia.

– Będę mówił do ciebie Bella.

Wiem, że bella znaczy „ładna”. A ona jest jedyną osobą, którą kiedykolwiek spotkałem, zasługującą na to miano. Jest ładna nawet z potarganymi kitkami i w podartej koszulce.

– Ale…

Powstrzymuję ją, zanim zdąży zaprotestować.

– Mnie się podoba Bella.

Jej uśmiech jest wystarczająco jasny, by zatrzymać słońce, a wraz z nim może nawet moje plany ucieczki z tego miejsca.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej