Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
29 osób interesuje się tą książką
Oni nie mieli prawa być razem, ale prawo w ich świecie nie obowiązuje.
Conner Wiseman był moim jedynym przyjacielem. Do czasu, aż o mnie zapomniał. Gdy wrócił do mojego życia na jedną noc, znienawidziłam go całkowicie.
Dziesięć lat później Conner jest wielbioną przez całe miasto gwiazdą futbolu. Ja stanowię jego przeciwieństwo. Kryminalny półświatek to moje dziedzictwo, z którego nie jestem dumna. Tkwię w potrzasku brutalnej rzeczywistości i czuje, ze przeszłość, od której chcieliśmy uciec, wkrótce nas dopadnie, a tajemnica ukrywana za uśmiechem złotego chłopca wyjdzie na jaw. Niedokończone sprawy, rachunki do wyrównania i to wszystko wplatane w relacje, która nie mogła być prosta.
Myślałam, że wiem, jak się w nim nie zakochać... Nie wiedziałam. Myślał, że wie, czego może się po mnie spodziewać... Nie wiedział.
Trzeci tom bestsellerowej serii „Odmieńcy z West Emerald”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 528
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Wise. Wicked West Rejects
Redaktorka inicjująca: Agnieszka Mazurkiewicz
Tłumaczenie: Agnieszka Szling
Redakcja: Olga Szatańska
Korekta: Kamila Recław
Konsultacja językowa: Izabela Wiechnik
Projekt okładki: Eliza Luty
Opracowanie graficzne: Maciej Trzebiecki
Skład i łamanie: Elżbieta Wastkowska, ProDesGraf
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
ul. Czerska 8/10 00-732 Warszawa
www.wydawnictwoagora.pl
Copyright © by Cora Brent, 2022. Published by arrangement of Brower Literary & Management Inc., USA and Book/Lab Literary Agency, Poland
Copyright for the Polish translation © by Agnieszka Szling, 2024
Copyright for this edition © by Agora Książka i Muzyka Sp. z o.o., 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2024
ISBN: 978-83-8380-005-9
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Conner Wiseman był kiedyś chłopakiem moich marzeń.
Po wypadku o mnie zapomniał.
Znienawidziłam go za to.
Postanowiłam więc sprawić, żeby i on mnie znienawidził.
Minęło dziesięć lat i teraz Conner jest gwiazdą futbolu, kochaną przez wszystkich w mieście.
O mnie mówi się jako o bezwzględnej dziedziczce kryminalnego imperium ojca.
Za uśmiechem złotego chłopca kryje się jednak ponura prawda o legendzie Connera.
A ja tkwię w znienawidzonym brutalnym świecie ogromnego ryzyka.
Może przeszłość od zawsze miała nas dopaść?
Mamy niedokończone sprawy. Stare porachunki do wyrównania.
Teraz Conner myśli, że wie, w co się ze mną pakuje.
Nie wie.
Mnie się wydawało, że wiem, jak się w nim nie zakochać.
Nie wiedziałam.
Zawsze był moją słabością.
A teraz stanę się jego zgubą.
W końcu historia taka jak nasza nie może być prosta.
Nie, będzie najbardziej poplątana ze wszystkich...
Kiedyś w liceum...
Minęło pół godziny, które spędziłam na przemyśleniach.
I doszłam do wniosku, że najbardziej do bani jest to, że zajmowałam się własnymi pierdolonymi sprawami, jedząc przypaloną pizzę ze stołówki i czytając na telefonie fanfiki o Harrym Potterze.
To właśnie wtedy Abby Pressman, która chodzi z kołkiem w dupie, odkąd straciła stanowisko kapitanki drużyny siatkarskiej, podjęła złą decyzję, by przywlec swoje chude, pokryte samoopalaczem nogi do mojego stolika tylko po to, by mi utrzeć nosa.
– Hej, Marchenko, pomóż rozstrzygnąć spór. Kiedy Conner Wiseman cię rozdziewiczył, to był to akt miłosierdzia, czy też zapłaciłaś mu kasą ojca gangusa czerpaną z prostytucji? – zapytała, a potem ryknęła śmiechem.
Rechotem zaniosły się też stoliki wokół.
Personel stołówki rżał (może nie do końca, ale upokorzenie i tak było epickie).
W chwili triumfu Abby oparła ręce na kościstych biodrach i przerzuciła lśniące włosy przez ramię, jakbym nie mogła ich wyrwać razem z cebulkami, kiedy tylko zechcę.
Jeśli chodzi o resztę dupków, którzy chichotali z radości w swoich kraciastych szkolnych mundurkach, to dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich nie było nawet warte spojrzenia.
Próbowałam wyjść.
Abby mnie przyblokowała.
Popchnęłam ją.
Uderzyła mnie.
Szkoda, że nikt jej nigdy nie nauczył, jak się bić.
Dodatkowo szkoda, że mam mocną rękę.
Natychmiast rozpętało się piekło.
Licealne naparzanki to pestka, ale bójki dziewczyn to inna para kaloszy. Ludzie przeskakiwali stoły, jakby gnali w stronę hałdy szmalu. Deptali się nawzajem, by mieć jak najlepszy widok, i ujadali jak wilki. Gdzieś w tym hałasie siostra wykrzyczała moje imię.
Abby chyba nigdy wcześniej nie widziała własnej krwi, ponieważ gdy trysnęło jej z nosa jak z hydrantu przeciwpożarowego, zaczęła wrzeszczeć, jakby została co najmniej postrzelona.
Przedstawiłam swój punkt widzenia. Nie miałam zamiaru uderzyć jej ponownie.
Ale czyjeś absurdalnie silne ręce i tak chwyciły mnie za ramiona, szarpiąc do tyłu, jakby trzeba było powstrzymać mnie przed zamordowaniem biednej, bezbronnej Abby.
Odwróciłam się gwałtownie. Złapał mnie chłopak, który nie miał bladego pojęcia o tym, że złamał mi serce.
– Haven – powiedział.
– Pieprzę cię – odpowiedziałam.
– I to nie pierwszy raz! – krzyknął ktoś.
– HA, HA, HA, HA! – odkrzyknęła reszta.
Ignorując rozszalałą tłuszczę, chwyciłam plecak i wybiegłam ze stołówki, po drodze przewracając gapiów i zapominając, że daleko nie zajdę, bo dziś to Lita ma kluczyki do samochodu.
Moja podróż została skrócona jeszcze bardziej, gdy trener futbolu chwycił mnie za łokieć i zaciągnął do gabinetu dyrektorki Obciągary z poleceniem nieruszania się stamtąd.
No i nadal tu jestem.
Liceum West Emerald może być najlepiej znane jako pozłacana klatka dla bogatych dzieciaków, ale na straży jego intelektualnego prestiżu stoi zbiór sztywnych zasad zachowania.
Dziś nie po raz pierwszy złamałam jedną z nich. Wątpię, by miało większe znaczenie, kto wszczął bójkę. Liczy się to, jak ją zakończyłam.
Gdy wpatruję się pustym wzrokiem w szklaną ścianę z widokiem na główny korytarz kampusu szkolnego, jakieś trzy laski z drugiej klasy przystają w połowie przechadzki i rozchichotane trącają się łokciami. Jedna z nich podnosi telefon, by cyknąć mi zdjęcie, gdy siedzę tu wkurzona, a ciemne plamy krwi zdobią mój szkolny mundurek.
To nie moja krew. W tej chwili jednak nie bawi mnie niczyje rozszczebiotane zainteresowanie. Powoli wystawiam środkowy palec jako ostrzeżenie.
Wszystkie trzy opuszczają głowy i pospiesznie ruszają korytarzem. Mądre dziewczyny.
Tymczasem z gabinetu dyrektorki nie dochodzą żadne oznaki życia, a minuty wciąż mijają.
– Czy ktoś wie, że tu siedzę? – zadaję pytanie sekretarce, która zszywa papiery przy biurku, fałszując coś pod nosem.
Przerywa nucenie i zszywanie, ale nie patrzy na mnie.
– Jestem pewna, że to nie potrwa długo.
Wznawia buczenie. Wydaje mi się, że to piosenka z Grease, ale nie mam dobrego słuchu, a ona nie potrafi śpiewać.
Najgorsze jest krzesło, na którym siedzę. Z wysokim oparciem, bez poduszki i niewygodne jak ławka w kościele. Nie mogę się nawet zgarbić, a tyłek mi drętwieje.
Mój telefon pobrzękuje w nieregularnych odstępach czasu, natarczywie jak pies żebrzący o jedzenie. Jest w plecaku, który postawiłam sobie przy stopach. Dzwonią albo matka, albo siostra. Nie trzeba mi przypominać, że spierdoliłam. Bardzo dobrze to wiem.
Drzwi po prawej w końcu się otwierają i z gabinetu wychodzi Brett Halloway, trzymając rękę na rozporku. Nie miałam pojęcia, że tam był. Jest w ostatniej klasie. Zawsze tu są. Chłopcy, którzy wychodzą z gabinetu z uśmiechami na napalonych twarzach po prywatnej sesji doradczej z dyrektorką Obciągarą, która zyskała przydomek z oczywistego powodu.
Brett pochyla się nade mną i z uśmiechem pociera krocze.
– Jeszcze ciepłe. Możesz być następna.
– Dupek. – Kopię go w goleń.
Buczenie z recepcji staje się głośniejsze. Tym razem to You Are My Sunshine.
Dziwny wybór.
Uwielbiałam tę piosenkę, kiedy byłam dzieckiem. Babcia śpiewała ją mnie i Licie. Wymyślałyśmy nawet własne słowa. Babcia nie żyje od dziesięciu lat, a moja bliźniaczka i ja nie śpiewamy już razem piosenek. Prawie ze sobą nie rozmawiamy.
Brett wykonuje nieprzyzwoity gest, wypycha językiem policzek, a potem rusza do drzwi.
Kurwa, jak ja nienawidzę tego miejsca.
Rozlega się dzwonek i w ciągu dziesięciu sekund korytarze się zapełniają. Zaczynam się zastanawiać, czy nie utknę na tym cholernym krześle do Bożego Narodzenia.
Ale Olivia Davison (znana także jako dyrektorka Obciągara) w końcu decyduje się wyjść ze swojej jaskini. Oczami wodzi tuż nad moją głową, a jej wysokie obcasy zbliżają się do blatu, przy którym refren You Are My Sunshine nagle się urywa.
Nie wiem, jak ktokolwiek może chodzić w takich szpilach. Są jak szczudła. Moim zdaniem pewnego dnia naukowcy zakażą szpilek, uznając je za narzędzie tortur. Lita ma bogatą kolekcję butów na obcasie, ale ja nigdy nie zostanę przyłapana na noszeniu tego gówna, chyba że pod przymusem.
Mój telefon znów brzęczy. Ponownie go ignoruję.
Olivia recytuje serię nudnych zarządzeń administracyjnych. Nie wymienia mojego imienia. Może nikt by nie zauważył, gdybym wstała i wyszła.
Widzę stąd całą drogę na dziedziniec, na którym jest jak w ulu. Uczniowie przechadzają się w różnym tempie. Od dawna mam w nawyku skanowanie tłumów w poszukiwaniu Connera, więc jego widok mnie nie szokuje. Uwielbia przesiadywać przy fontannie na dziedzińcu i rzadko spieszy się na zajęcia.
Conner jak zwykle jest w towarzystwie swoich dwóch kuzynów, Micaha i Gage’a. Miło jest mieć kuzynów, których się naprawdę lubi. Moi to ohydne wiadro samczych odchodów. Unikam ich.
Conner wygląda dość ponuro. Ramiona ma skrzyżowane na szerokim torsie i mówi coś do Micaha, który jak zwykle ma wkurw na twarzy, jakby od popełnienia zabójstwa dzieliła go tylko jedna zniewaga. Gage stoi po drugiej stronie i dla odmiany się uśmiecha, co prawdopodobnie ma coś wspólnego z ładną brunetką uwieszoną jego ramienia.
Wydaje się, że tej dziewczynie wszystko przychodzi łatwo. Zazdroszczę jej tego.
Dani Gallagher ma trudną historię i nie ma rodziców. Mieszkała z wujkiem pisarzem w gównianej dzielnicy, dopóki facet nie dorobił się majątku, a następnie ożenił z durną matką Micaha.
Mimo to Dani zasługuje na słowa uznania. Wszyscy na dzielni wierzą, że sra tęczą. Nawet moja siostra, dusza towarzystwa, wyśpiewuje pochwały na jej temat. Nowe dzieciaki bez rodowodu nie cieszą się tutaj zbytnią uwagą, ale w ciągu kilku krótkich miesięcy Dani z nieznanej, myszowatej nowej laski przeszła do grania głównej roli we wszystkich dramatach związanych z trzema książętami West Emerald.
Krążą plotki, że pieprzy się z nimi wszystkimi. Z Connerem, Gage’em i Micahem. W tym samym czasie, chociaż nie wiem, jak by to miało wyglądać. W każdym razie mam wątpliwości, czy to prawda. Obserwowałam ją uważnie i z tego, co widziałam, ma na oku tylko Gage’a.
Ale już wcześniej bardzo myliłam się co do ludzi.
– Haven. – Olivia Davison wyrywa mnie z transu. Rozpakowuje bladozieloną miętówkę. – Nie mogłam się dodzwonić do twojej matki.
Nic dziwnego. Moja matka nie jest zainteresowana złymi wiadomościami. Eksmąż płaci jej wystarczające alimenty, by siedziała cicho, i można bezpiecznie założyć, że albo jest obładowana siatami z zakupami, albo leży w spa z plasterkami ogórka na oczach i wyciszonym telefonem.
Miętowy krążek zostaje wepchnięty pomiędzy szkarłatne usta Olivii.
– Więc nie miałam innego wyjścia, jak zadzwonić do ojca. Już jedzie. Porozmawiamy, kiedy tu dotrze.
Kurwa. Kurwa. O KURWA, JA PIERDOLĘ.
Ta wiadomość mnie zaskoczyła. Od czterech miesięcy nawet go nie widziałam. Trudno uwierzyć, że pojawi się tutaj, aby zająć się stołówkową szarpaniną.
Jestem pewna, że na mojej twarzy maluje się przerażenie. Kącik ust Olivii Davison się unosi. Rozlega się odgłos chrupania, gdy miażdży cukierka. Zostawia mnie, bym mogła przerobić w myślach tę rewelację, i zamyka drzwi do swojego gabinetu.
Gniew Arica Marchenki raczej buzuje, niż wybucha. Nie martwię się, że oberwę. To matka wymierza ciosy, ale ostatnim razem, gdy to zrobiła, oddałam jej tak mocno, że nie sądzę, by miała to powtórzyć. Ojciec jednak oczekuje od córek pewnego standardu zachowania, a jego chłodne rozczarowanie jest brutalniejsze niż jakikolwiek cios.
Ma teraz syna. To jeden z głównych powodów, dla których ja i Lita interesujemy go znacznie mniej. Podpisuje czeki na wysokie czesne i płaci alimenty, ale rzadko odpowiada na telefony. Czas spędza z braćmi po mrocznej wschodniej stronie Emerald, w dzielnicach, do których mam surowy zakaz wstępu.
Nasze nazwisko budzi strach w niektórych częściach miasta. Tyle wiem. Reszta obrazu jest niekompletna, to tylko mętna chmura plotek i pogłosek, o które nie mam odwagi go zapytać.
Lita upiera się, że gówno ją obchodzi, czy jeszcze zobaczy ojca.
Jej to nie przeszkadza. Ale nie rozumie, dlaczego mnie na tym zależy, dlaczego ból gromadzi się i ropieje głęboko w mojej klatce piersiowej, wypierając wszystko inne.
Lita przechodzi do porządku dziennego nad porzuceniem przez niego, ponieważ jest ulubienicą wszystkich. Uznaje to za oczywiste. Gdybym powiedziała, że ja się tak nie czuję, zirytowałaby się i przypomniała mi, że wiele mogłaby zdziałać niewielka korekta osobowości.
Ale nie zaprzeczyłaby, że jest tą dobrą bliźniaczką. Zabawną bliźniaczką. Ukochaną bliźniaczką.
Lita wie, że to wszystko prawda, i nie kłamie.
Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego ostatnio nie możemy znieść przebywania pod tym samym dachem. Czasami mam wrażenie, że zawsze byłyśmy skłócone. Muszę patrzeć na stare zdjęcia, by przypomnieć sobie, że to nieprawda.
Jeśli jednak twoja bliźniaczka nie wie, jak z tobą postępować, to kto, do cholery, ma to wiedzieć?
Lita przynajmniej zachowuje się na tyle przyzwoicie, że nie drwi z tej sprawy z Connerem. Chodzi dokoła mnie na palcach, rzucając pełne politowania spojrzenia i udając wesołość. Wie, że nie trzeba mi przypominać, że próbowała mnie ostrzec.
„Haven, lubię Connera, ale nawet kiedy nie jest pijany, nieszczególnie go obchodzi, kto zajmuje się jego kutasem. On na bank nie rozumie, co do niego czujesz. Nie rób tego”.
Znowu patrzę na dziedziniec. Wolałabym nie. Kuzyni Connera już poszli, prawdopodobnie dlatego, że zaraz rozlegnie się dzwonek.
Został z nim tylko tandem cheerleaderek. Podciągają spódniczki i przechadzają się tam i z powrotem. On pociera szczękę i ignoruje je, wpatrując się w dal. Gdybym nie wiedziała lepiej, powiedziałabym, że jest zdenerwowany.
Ale wiem lepiej.
Dla Connera Wisemana życie to pierdolony seks grupowy i słodycz. Żyje chwilą i niczym więcej. Inteligentny, wrażliwy chłopak, który nauczył mnie, jak rzucać do kosza i wysłuchiwał moich tajemnic podczas naszych długich powrotów do domu, zniknął sześć lat temu. Upadek z drzewa zakończył się poważnym wstrząśnieniem mózgu, które wykasowało duże fragmenty jego wspomnień.
Niektóre ważne rzeczy przepadły wraz z nimi. W tym ja.
Przez lata obserwowałam go z boku, zaciskając zęby i przełykając gorzką ślinę, gdy niekończące się kolejki ładnych dziewczyn rywalizowały o strzępy jego uwagi.
Kiedy wydawało się, że w końcu nadeszła moja kolej, o mało nie zemdlałam z radości.
Byłam idiotką. Siedzę tu z powodu własnej głupoty.
Głupoty i nadziei, ponieważ desperacko chciałam wiedzieć, jak to jest być dla kogoś najważniejszą.
Nie popełnię tego błędu drugi raz.
Ani się do niego nie przyznam.
Lita nie miała szansy, żeby mnie wyciągnąć z tej imprezy.
Wystarczył jeden uśmiech Connera Wisemana, a ja byłam gotowa paść na kolana i zrobić wszystko, czego chciał. Odepchnęłam siostrę i zostawiłam ją żałośnie wzdychającą w kuchni, podczas gdy jej dziewczyna próbowała ją pocieszać. Pół szkoły zwaliło się na melanż u Gage’a Silvestra, więc nie brakowało świadków, którzy widzieli, jak siedzę skulona na kolanach Connera, szepcząc mu do ucha, a potem radośnie wtulając się w jego szyję, gdy niósł mnie na górę.
A za zamkniętymi drzwiami pokoju gościnnego w domu Gage’a w końcu posmakowałam tego, czego zawsze pragnęłam, przynajmniej na chwilę.
Connera. Jego uśmiechu. Jego ust na moich. Jego rąk na ciele.
Wiedziałam, co robię. I niczego nie żałowałam ani tej nocy, ani nawet następnego dnia. A potem w poniedziałek rano zobaczyłam, jak rozmawia z dziewczynami na dziedzińcu, tak jak zawsze. Nie wiem, dlaczego spodziewałam się czegoś innego. Mimo to zebrałam się na odwagę i zaprosiłam go na szkolny bal. Tylko po to, by zobaczyć, jak od razu się zachmurzył. Już zaplanował, że pójdzie z kimś innym.
Wtedy zrozumiałam. Nigdy nawet nie przyszło mu do głowy, że będzie z tego coś więcej niż przypadkowe spiknięcie się w sobotnią noc.
Byłam głupia. Teraz jestem pośmiewiskiem ogólniaka.
Szklane drzwi się otwierają i wchodzi Tess Ballerini ze stosem papierów. Posyła sekretarce zwycięski uśmiech.
– Mogę je zostawić w skrzynce pana Ratzenbergera? Podpisy pod moją kandydaturą w wiosennych wyborach.
Kobieta uśmiecha się do Tess, ulubienicy West Emerald. Tess, córka burmistrza, jest drobną, pewną siebie torpedą. Właściwie w pojedynkę kieruje samorządem uczniowskim. Zwykle ten rodzaj mądralińskiej energii sprawia, że mam ochotę rzucać ostrymi przedmiotami. Tess jest wyjątkiem. Tak naprawdę to przyjaciółka Lity, nie moja. Mimo to zawsze stara się brać mnie pod uwagę. Jej wysiłki zwykle idą na marne, ale próbuje.
Teraz nie spuszcza ze mnie wzroku, wrzucając stertę spiętych spinaczem papierów do jednej ze skrzynek grona pedagogicznego. Spogląda na zamknięte drzwi gabinetu dyrektorki, a następnie siada na sąsiednim krześle.
– Lita się martwi – mówi miękkim głosem. – Poprosiła mnie, żebym przyszła tu pod byle pretekstem i spróbowała wysondować, co się dzieje.
Skupia się na krwi na mojej bluzce. Szpera w torbie, wyjmuje paczkę chusteczek nawilżanych i mi je wręcza.
Daję je sobie wepchnąć do ręki, nawet jeśli ich nie użyję.
– Nikt nie musi się o mnie martwić.
Tess wzdycha.
– Conner mnie pytał, dlaczego go teraz nienawidzisz. Powiedział, że przeprosiłby, gdyby wiedział, co zrobił.
Zaciskam pięść wokół paczki chusteczek.
Nie opowiem tej historii.
Tess nadal mi się przygląda.
– Haven, wszystko w porządku?
Na to pytanie również nie odpowiadam.
Szklane drzwi otwierają się ponownie i Tess wydaje niski, zszokowany gwizd.
Na progu w całej swojej wściekłej, prawie dwumetrowej, chwale stoi mój ojciec.
Musi widzieć, że tu siedzę, ale ostre słowa kieruje do przerażonej sekretarki:
– Powiedz Olivii Davison, że przyjechał Aric Marchenko.
Tess nagle zrywa się do wyjścia. Ściska moje ramię przyjaźnie i ucieka. Nie dziwię się jej.
Ojciec doskakuje do mnie w trzech długich susach. To po nim Lita i ja odziedziczyłyśmy jasnoblond włosy i wysokie kości policzkowe. Chociaż dawno przekroczył już czterdziestkę, jest w szczytowej formie fizycznej i nie wygląda na to, by miał wyłysieć w najbliższym czasie. Nawet jeśli jego dwaj bracia, Estes i Desmond, czują się niepocieszeni, że to on jest głową rodziny, nie są na tyle głupi, by otwarcie się skarżyć.
Przeszywa mnie zimnym spojrzeniem, gdy zauważa krew na mojej bluzce, ale nic nie mówi.
Odchrząkuję. Chociaż wiem, że mogą mnie wyrzucić ze szkoły, nie denerwowałam się aż do tej chwili.
– Tato, przepraszam, że musiałeś tu przyjechać, ale...
– Aric. – Olivia Davison bezszelestnie wkracza w sam środek sceny. Wyciąga smukłą dłoń. – Co za przyjemność znów cię widzieć, choć wolałabym w innych okolicznościach. Nie było cię w klubie od wieków.
Mimo okrutnej reputacji ojciec wie, jak być miłym, kiedy trzeba. Dużą dłonią serdecznie ściska jej drobną rękę.
– Olivio. Dziękuję za telefon. Zobaczmy, co możemy zrobić, żeby załatwić tę sprawę.
– Oczywiście. – Patrzy na niego, jakby śliniła się na myśl o następnym posiłku. – Usiądź i porozmawiajmy.
Ojciec pstryka palcami i po raz pierwszy zwraca się bezpośrednio do mnie:
– Wstawaj.
Aric Marchenko nie jest typem faceta, który toleruje sprzeciw. Zakładając plecak na ramiona, podążam za nim do dużego gabinetu i czekam, aż usiądzie na jednym ze skórzanych foteli stojących przed biurkiem Olivii. Potem robię to samo.
Bez zwłoki odzywa się pierwszy:
– Trudno mi uwierzyć, że moja córka zostanie surowo ukarana za głupie dziewczyńskie przepychanki.
Na rogu biurka Olivii stoi szklana miska pełna zielonych miętówek, które ssała wcześniej. Jeśli plotki mają w sobie choć ziarno prawdy, to chyba często potrzebuje odświeżenia.
Składa ręce na biurku i daje sobie czas na przyjrzenie się mnie, zanim odwróci się do mojego ojca.
– To było coś więcej niż przepychanka. Pressmanówna ma złamany nos.
– Pressmanówna. – Ojciec wypluwa to nazwisko. – Córka Richa Pressmana, prawda?
– Tak.
– Znam go. – Uśmiech ojca jest lodowaty. – Jestem pewien, że pozwoli mi to jakoś naprawić.
Ojciec Abby jest właścicielem sieci salonów samochodowych, ale tata musi mieć na niego jakiegoś haka. Ta myśl napawa mnie dziwną dumą.
Ojciec spogląda na mnie.
– O co w ogóle była ta bójka?
Ta część opowieści sprawia Olivii niekłamaną radość.
– Zanim doszło do rękoczynów, Haven i Abby kłóciły się o chłopaka.
– Niemożliwe. – Ojciec macha mocno wytatuowaną i ozdobioną srebrnymi pierścieniami dłonią. – Moja córka nawet nie lubi chłopców.
Olivia unosi wyregulowane brwi i patrzy na mnie w poszukiwaniu potwierdzenia.
– Tato, to Lita – mruczę.
Ojciec zerka na mnie ze zmarszczonym czołem.
– Co?
– Lita jest lesbijką. Nie ja.
Irytuje go jawne zaprzeczenie.
– Myślałem, że to ty.
– Nie.
– Jak on ma na imię?
– Nieważne. On nie ma znaczenia. – Rzucam Olivii groźne spojrzenie i mam nadzieję, że będzie cicho.
Ten dzień może stać się o wiele bardziej upokarzający, jeśli ojciec zdecyduje się szturmować licealne korytarze i ciągać Connera Wisemana za jaja.
Być może dyrektorka szkoły nie życzy sobie okaleczenia gwiazdorskiego rozgrywającego. Wypielęgnowane dłonie trzyma złożone i nic nie mówi.
Ojca zaczyna już nudzić to spotkanie.
– To głupie nieporozumienie między nastolatkami. Po prostu niech przez kilka dni za karę zostanie po lekcjach.
Olivia się nad tym zastanawia.
– Trudno będzie usprawiedliwić ten incydent. Obowiązuje u nas polityka braku tolerancji, jeśli chodzi o rękoczyny.
Ojciec przeszywa ją spojrzeniem.
– Założę się, że pokaźna sumka na nową bibliotekę pomoże ci przymknąć oko na te zasady.
Dyrektorka się uśmiecha.
– Taki wkład byłby bardzo mile widziany. Naprawdę cenimy nasze szkolne rodziny. Haven, obawiam się jednak, że będę cię musiała zawiesić na trzy dni.
Tata wstaje z krzesła i odpowiada za mnie:
– Możesz być pewna, że Haven doceni drugą szansę i dobrze wykorzysta ten czas. – Rzuca mi spojrzenie na znak, że muszę się zgodzić.
Nie jestem w stanie powiedzieć tego wyraźnie:
– Tak, dziękuję za zawieszenie.
Olivia Davison i tak nie zwraca na mnie uwagi. Wyciąga rękę do ojca.
– Będziemy musieli któregoś dnia zorganizować lunch w klubie.
Tata prawie na nią nie patrzy. To, że ma żonę, nie byłoby przeszkodą, tak jak nie było, kiedy był żonaty z moją matką. Olivia po prostu nie jest w jego typie, bo przekroczyła preferowany przez niego przedział wiekowy o co najmniej dekadę.
– Chodźmy – warczy, a ja nawet nie myślę się sprzeciwiać.
Poza tym jestem bardziej niż gotowa stąd wyjść. Trzydniowe wakacje brzmią teraz całkiem nieźle.
Zanim jednak opuścimy budynek, ojciec składa szokujące oświadczenie:
– Musimy wstąpić do ciebie do domu, żebyś mogła się spakować.
– Spakować? – W mojej głowie zaczynają dzwonić wszystkie dzwonki alarmowe. – Dokąd idę?
– Resztę tygodnia spędzisz ze mną.
Niemal czuję, jak opada mi szczęka. Lita i ja nie spędziłyśmy żadnej nocy pod jednym dachem z ojcem, odkąd wyprowadził się trzy lata temu.
– Co na to mama?
– To moja decyzja. – Klika przycisk, by otworzyć ferrari. – Haven, jesteś inteligentna i wydajesz się wiedzieć, jak sobie radzić. Możliwe, że odegrasz rolę w kształtowaniu przyszłości rodziny, więc powinnaś zobaczyć, jak ta przyszłość będzie wyglądać. A teraz wsiadaj do samochodu. Z przodu. Nie jestem pieprzonym szoferem.
To jest szok. Wgląd w zawodowy świat Arica Marchenki zawsze był zabroniony, a ja jestem świadoma, że to męskie zajęcia. Mój młodszy brat pewnego dnia przejmie imperium, ale Lita i ja jesteśmy wykluczone.
Nie wiem, co myśleć. Nagły przypływ radości, którą czuję, jest jednak prawdziwy. Tak długo pragnęłam uwagi ojca. Nigdy nie myślałam, że jej doświadczę.
To prawie wystarcza, bym zapomniała o sytuacji z Connerem. Prawie. Co do mojej siostry, to ma przyjaciół, kalendarz towarzyski i dziewczynę. Z pewnością ucieszy się, że pozbyła się mnie na kilka dni.
Kiedy zapinam pasy, telefon ponownie się odzywa. Tym razem go wyciągam, spoglądam na ekran i widzę lawinę esemesów od Lity. Wyłączam aparat i wkładam go z powrotem do plecaka.
Nasza matka na pewno wpadnie w histerię po wizycie jej wzgardzonego byłego. Lita niewątpliwie się nasłucha. Miejsce mojego pobytu nie będzie dla niej tajemnicą, więc nie czuję potrzeby odbierania telefonu.
Smutna rzeczywistość jest taka, że Lita i ja nie będziemy za sobą tęsknić. Ani trochę.
Ojciec zerka na swój telefon, syczy przekleństwo i rzuca go na deskę rozdzielczą, zanim wycofa. Tylko się zirytuje, jeśli zapytam go o powód, więc się nie odzywam.
Zamiast tego spoglądam przez okno na pretensjonalną szkołę, której nienawidzę, i zauważam, że jestem obserwowana.
Conner stoi w cieniu budynku naukowego, pod wierzbą tracącą liście. Nie powinno go tu być i jest sam. Dziś ma rozegrać mecz, więc może nosić koszulkę swojej drużyny zamiast szkolnego mundurka. Numer dwadzieścia dziewięć lśni na środku jego klatki piersiowej niczym obelga.
„Zapamiętam to sobie. Tak naprawdę pewnego dnia, kiedy trafię do uniwersyteckiej drużyny koszykówki, taki numer będę nosił na koszulce. Serio. Przysięgam”.
Skorzystał z tego numeru. Ale część poświęcona mnie została wymazana. Nawet gdybym opowiedziała mu historię o tym, dlaczego nosi ten numer, prawdopodobnie by mi nie uwierzył.
Nasze spojrzenia się krzyżują. Tłumię zwykle zalewające mnie oszołomienie, które pozbawia mnie tchu.
Wolałabym nic do niego nie czuć. Bo to nie jest łatwe.
Podnosi rękę i macha. Odwracam głowę, nie odwzajemniając gestu.
Cała szkoła wierzy, że pieprzyłam się z Connerem Wisemanem w wolnej sypialni na imprezie Gage’a Silvestra.
Niech dalej w to wierzą.
Nie kłamałam.
Po prostu gówno mnie obchodzi, że wszyscy wyciągają głupie wnioski.
Prawda jest taka, że nie straciłam dziewictwa z Connerem na tej imprezie.
Całowaliśmy się. Rozebraliśmy się. Prawie zrobiliśmy coś więcej.
Ale Conner nie zgodził się na seks ze mną, nawet gdy go o to prosiłam. Znając jego reputację, pomyślałam, że to musi być ważne, jakby czuł, że dzieje się coś wyjątkowego.
Źle. Bardzo źle.
I to, kurwa, nie ma znaczenia.
Conner już raz o mnie zapomniał.
Nie zajmie mu dużo czasu, zanim znowu to zrobi.
Przecież tak naprawdę nigdy mnie nie chciał.
To duża presja.
Dużo poważniejsza niż śledzące mnie oczy świata, kiedy osiemdziesiąt tysięcy fanów wyje na trybunach.
Taa, to o wiele łatwiejsze niż zmiana pieluchy wierzgającemu dziecku.
– Chujowo ci to idzie. – Gage umie wypluwać z siebie słowa.
Teraz czuję konieczność udowodnienia mu, że się myli.
Jeśli mogę z powodzeniem podać piłkę na czterdzieści jardów do strefy punktowej, to z pewnością jestem zdolny założyć pieluchę dzieciakowi kuzyna.
Odpycham Gage’a, gdy za bardzo się zbliża.
– Odwal się.
– Próbuję cię tylko uratować, żebyś nie upokorzył się przed niemowlakiem.
Ponownie go blokuję.
– Twoja mania wielkości i przekonanie, że zdołasz mnie stąd przegonić, są urocze.
Krzywi się tak, jak tylko on potrafi.
– To jest tył na przód, kretynie.
Spoglądam w dół na swoje dzieło.
– Nie, nie jest.
– Szlag, mówię ci, że jest. Nie udało ci się również zapiąć jednego z rzepów.
– Kto, do chuja, zrobił z ciebie eksperta od pieluch?
Przewraca oczami.
– Wiem, jak to robić. Dani i ja opiekujemy się nim cały czas.
– A ja co niby robię? Dzieciak mieszka w sypialni na końcu korytarza.
– Więc nie masz usprawiedliwienia swoich kiepskich umiejętności.
Ponownie skupiam uwagę na dziecku.
– Ten facet po prostu gada głupoty, Dash. Wie, że łączy nas specjalna więź.
Jego pełne imię i nazwisko to Dashiell Ethan Conner Gage Lyonne. Całkiem długie jak na takiego malucha i pewnego dnia poprosi o wyjaśnienia. Zawsze nazywamy go Dashem. Gęstą strzechę ciemnych włosów odziedziczył po matce. Po Tess ma również duże, poważne brązowe oczy. Ale głęboko sceptyczne spojrzenie na jego małej twarzyczce, kiedy na mnie patrzy, to coś, co widziałem tysiące razy u jego taty.
To spojrzenie ma w sobie błysk w stylu: „Co ty, do cholery, teraz zrobiłeś, pajacu?”. Klasyk.
Syn Micaha czka. Pieluszka się rozpina.
Gage parska śmiechem.
– Ta była wadliwa – narzekam.
Ostrożnie zdejmuję pampersa, który nie zdał egzaminu, i biorę kolejnego.
– Dlaczego tak długo zajmujecie się świadkiem? – Dani wchodzi do pokoju z rękami opartymi na biodrach.
Gage, zanim odpowie, bez pośpiechu zerka na żonę, która wygląda oszałamiająco w sukni druhny. – Najwyraźniej rozgrywający potrzebuje kilku lekcji opieki nad dziećmi – wyjaśnia po chwili.
Oponuję.
– Dorothy Ann, daj mężowi jakąś przekąskę czy coś, żeby przestał marudzić. – Tym razem, kiedy zapinam pieluchę, wydaje się trzymać. – Dash i ja świetnie się dogadujemy. On we mnie wierzy. Prawda, kolego?
Dash oczywiście nie może odpowiedzieć. Ma dopiero siedem miesięcy. Ale uśmiecha się bezzębnym uśmiechem i macha rączkami.
Potraktuję to jako wotum zaufania. Biorę go na ręce, a on grucha radośnie.
Cholernie kocham tego dzieciaka.
Jak mógłbym go nie kochać? Jest najsłodszym stworzeniem na planecie, a jego rodzice to dwie moje ulubione osoby.
– Zapomniałeś go ubrać – zauważa Gage, jak zawsze pomocny.
– Kurwa, no. – Rozglądam się za ślubnym strojem Dasha.
Dani przechodzi przez pokój z wyciągniętymi ramionami.
– Daj, ja to zrobię.
Nie czekając na moją zgodę, zabiera dziecko. Na jej twarzy już maluje się matczyna tkliwość, a głos zmienia się w piskliwy ton postaci z bajek, gdy wykrzykuje coś w stylu:
– Och, nasz chłopczyk to najlepsze maleństwo, prawda, o tak, dwa razy tak, jest najlepszym maleństwem.
Dash piszczy z zachwytu i chwyta w piąstkę jej długie brązowe włosy.
Przenoszę wzrok na Gage’a, by sprawdzić, czy się uśmiecha. Ale nie. Wygląda, jakby był pod wielkim wrażeniem żony zajmującej się dzieckiem.
Mój zrzędliwy kuzyn nie należy do tych, którzy dzielą się szczegółami z życia osobistego, ale wiem, że z Dani starają się o dziecko. Kiedy przyjdzie pora, jestem przekonany, że oboje będą doskonałymi rodzicami.
Widok obu moich chłopaków zakochanych i ustatkowanych jest niesamowity.
Ostatnio, otoczony całym tym rodzinnym szczęściem, czuję się, jakbym był opóźniony w rozwoju.
Kiedy Dani kładzie dziecko na przewijaku, wydając przy tym odgłosy „gu gu”, Gage doskakuje, by pomóc zapiąć ślubny garniturek Dasha. Nie jestem tu teraz potrzebny, a poza tym muszę zlokalizować umywalkę, żeby umyć ręce.
Ta część ogromnego hotelu Palace wygląda, jakby promień słońca rozświetlił wnętrze, a słoneczniki i wstążki niemal kapią ze ścian. Żółty to ulubiony kolor Tess, która pozwoliła zwariowanej matce Micaha zająć się większością przygotowań weselnych. Matilda nie wie, jak przetrwać dzień bez przesadyzmu.
Widzę teraz ciotkę na drugim końcu korytarza. Gestykuluje szaleńczo i nie słyszę, co mówi, ale jej usta z szybkością karabinu wypluwają słowa do biednego pracownika klubu, który wygląda, jakby szukał wyjścia awaryjnego.
Odprawia go, a on zwiewa do sali balowej. Matilda wzdycha i sprawdza stan sukienki, która jest błyszcząca i biała. Pamiętam, że gdzieś słyszałem, że to zły pomysł, by ktokolwiek poza panną młodą nosił biel, ale dobry smak nie jest w naszej rodzinie priorytetem, a nikt nie kocha być w centrum uwagi bardziej niż moja ciotka.
Skoro mowa o ciotkach, to matka Gage’a, Alta, już się przechadza z kieliszkiem szampana w dłoni i wrogością wypisaną na niezadowolonej twarzy. Jest uczulona na dobry humor. Teraz podchodzi prosto do Matildy i mówi coś, co sprawia, że jej siostra czerwieni się i odpyskowuje.
Przysięgam, pewnego dnia spodziewam się, że zobaczę, jak te dwie się naparzają, ciągnąc się za włosy i tłukąc nawzajem. Może to byłoby dla nich dobre. Jak terapia.
Moje ciotki razem prowadzą Yellow Brick Properties, rodzinny biznes wart miliard dolarów. Nie mam pojęcia, jak cokolwiek udaje im się osiągnąć w tym szklanym paskudztwie w centrum miasta. Nie zgadzają się absolutnie w niczym i każda z nich uważa tę drugą za antychrysta. Spotkania muszą być przezabawne.
Moja babcia była klejem, który trzymał córki razem. Cecile nie żyje od ponad roku. Była choleryczką, która nigdy nie stroniła od brutalnej szczerości. Kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, zapisałem, co powiedziała, żeby później nie zapomnieć jej słów. Czasami mam skłonność do zapominania.
„Conner, zawsze widzisz w ludziach to, co najlepsze. W ten sposób jesteś mądrzejszy niż reszta z nas. I milszy. Ale kiedy pochłania cię zajmowanie się wszystkimi, nie zapomnij o własnym szczęściu. Wiem, że je znajdziesz. Gdy już tak się stanie, kochany chłopcze, nie pozwól mu odejść”.
Cholera, tęsknię za tą kobietą.
Tak bardzo chciałaby być tutaj w dniu ślubu Micaha.
Ale jeśli Cecile została duchem, to założę się, że jest wkurzona, iż jej dwie najstarsze córki nie potrafią się przyzwoicie zachowywać nawet przez dwie minuty.
– To jest vintage Valentino – irytuje się Matilda.
Alta prycha.
– To skandal obyczajowy. Nikt ci nie powiedział, że to nie jest dzień twojego ślubu?
Matilda ze śmiechem odrzuca głowę do tyłu.
– Mówi to kobieta, która pojawia się ubrana w żałobny całun.
Przyglądanie się tym dwóm, kłócącym się jak wredne uczennice, przywodzi na myśl brakujący element. Moja matka, mimo wszystkich wad, była czymś w rodzaju bufora między dwiema ścierającymi się starszymi siostrami.
Ale to było, zanim zabiła kilka osób, postrzeliła mnie z różowego pistoletu, a potem dała nurka z balkonu wieżowca w śródmieściu.
Ta niepotrzebna myśl pociąga za sobą falę negatywnych emocji.
Właśnie tak zazwyczaj kończą się refleksje o mojej matce.
Zanim szalone ciotki zauważą, że stoję niedaleko, i każą mi uczestniczyć w ich pyskówce, chowam się w toalecie.
Myję ręce i sprawdzam czas. Do rozpoczęcia uroczystości została jeszcze godzina. Może powinienem namierzyć pana młodego i upewnić się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Gdy jednak otwieram drzwi do łazienki, natychmiast zaczepia mnie moja dziesięcioletnia kuzynka.
– Dzięki Bogu. – Charlotte nie zawraca sobie głowy tłumaczeniem i wypycha mnie na korytarz.
– Chwila, gonią nas?
Ignoruje pytanie i skutecznie zagania mnie do pokoju wypełnionego stosem białych krzeseł. Rozgląda się, jakby w obawie, że zostanie podsłuchana przez szpiegów, być może czających się w krzesłowych wieżach.
– Conner.
– Co?
– Musisz coś dla mnie zrobić.
– Czy to jest nielegalne?
Wznosi oczy do nieba.
– Nie. Po prostu musimy się zamienić miejscami.
– Jasna sprawa, ale nie jestem pewien, czy będę ładną druhną.
– Nie o to chodzi. Muszę iść w procesji do ołtarza nie z tobą, tylko z Elijahem.
Elijah jest starym szefem Micaha z czasów jego walk MMA i prowadzi siłownię po wschodniej stronie miasta. Facet jest bardzo sympatyczny. Udaje mu się być przezabawnym, a jednocześnie zachować tę surową, oldschoolową, rzeczową energię. Elijah był dla Micaha jak ojciec i przyjaciel, więc to zrozumiałe, że został zaproszony na przyjęcie weselne.
Kiedy się waham, Charlotte spieszy z wyjaśnieniami:
– Elijah musi iść wolno ze względu na laskę.
– Tak, ale świetnie to opanował. Poza tym myślałem, że jesteśmy wspólnikami.
Chichocze.
– Wciąż jesteśmy. Dlatego powinieneś pomóc mi chronić Elijaha przed tą całą Haven.
Wzmianka o tym, że Tess wybrała Haven Marchenko na jedną ze swoich druhen, nie jest przyjemna. Ostatnio nie miałem z nią za wiele kontaktu, co bardzo sobie chwalę, ponieważ do Haven podchodzi się jak do szopa chorego na wściekliznę.
– Naprawdę uważasz, że musisz chronić Elijaha przed Haven?
Charlotte unosi podbródek, a jej oczy się zwężają.
– Tak, to suka jakich mało.
– Charlotte. – Nie udaje mi się brzmieć srogo i zaczynam pękać.
– No cóż, taka prawda. Nawet matka tak mówi, a matka naprawdę nie lubi używać takich słów, ponieważ twierdzi, że wulgaryzmy są w złym guście, więc to musi być prawdą.
– W takim razie może mnie trzeba chronić przed Haven.
Kręci głową ze zniecierpliwieniem.
– Ty sprawiasz, że każdy cię lubi, Conner.
To, jak mnie przecenia, jest urocze.
Dodatkowo od razu widać, że nikt nie oświecił Charlotte w temacie mojej dawnej historii z Haven.
Wszystko wskazuje na to, że Marczenko wciąż mnie nienawidzi za jakieś licealne przestępstwo, którego nie byłem świadomy. Jasne, spiknęliśmy się na imprezie, ale to był jej pomysł. Nigdy nie rozmawialiśmy w szkole i ledwo ją znałem. Wydawała się fajna, ale potem coś poszło nie tak. Wiele razy próbowałem z nią pogadać, ale tylko tupała nogami, strzelała iskrami z oczu i zachowywała się, jakbym roznosił ospę.
Może Haven w końcu by się opamiętała i pozwoliła przeprosić za to, co wtedy zrobiłem. Naprawdę źle się czuję, kiedy ktoś mnie nienawidzi. Myślałem, że uda mi się ją przekonać. Może zabiorę ją na prawdziwą randkę, jeśli się zgodzi.
Ale potem wydarzyła się ta straszna tragedia z jej siostrą bliźniaczką i za jednym zamachem wybuchło szambo. W tych nielicznych momentach, kiedy przecinają się nasze ścieżki, Haven patrzy na mnie, jakbym był przezroczysty. Jesteśmy po prostu dwojgiem obcych ludzi, którzy znają te same osoby i raz się ze sobą spiknęli. A od liceum minęło cholerne dziesięć lat.
Może ślub to dobry moment na przełamanie lodów? Haven raczej nie wpadnie dziś w furię, nawet jeśli nazywa się Marchenko. Nazwisko tej rodziny jest owiane kurewsko złą sławą. Od skończenia szkoły średniej Haven spędziła lata zanurzona po szyję w rodzinnym imperium przestępczym po wschodniej stronie miasta. Jeśli powiem coś niewłaściwego, mogę dostać obuchem w łeb, a wolałbym się na to nie narażać. Moja głowa przeszła już wystarczająco dużo.
Charlotte czeka na odpowiedź.
Nie chcę jej odmawiać.
Co może pójść nie tak? To tylko krótki spacerek do ołtarza. Ewentualnie kilka słów napiętej rozmowy.
Poza tym zawsze istnieje możliwość, że odrobina czasu z Haven może być ciekawa. Jestem wielkim fanem robienia interesujących rzeczy.
– Char, najpierw musisz porozmawiać z Tess. To ona jest panną młodą.
Charlotte klaszcze w dłonie i podskakuje.
– Tessie to obojętne. Już pytałam. Roześmiała się i powiedziała, że muszę ciebie poprosić o pozwolenie, ale jeśli ty nie masz nic przeciwko, to ona też nie. A tak w ogóle to dlaczego nie przyprowadziłeś dziewczyny? Słyszałam, jak mama i ciocia Alta o tym rozmawiały.
Pocieram szczękę i udaję, że intensywnie się nad tym zastanawiam.
– Chyba nikt nie chce być widziany w moim towarzystwie. Naprawdę wolałbym, żeby mi o tym nie przypominano. Teraz jest mi smutno.
– Gówno prawda – mówi dziesięciolatka.
– Cicho, dzieciaku. Eksperymentujesz dzisiaj z przekleństwami?
– To jest gówno prawda, Conner. Każdy chce być widziany z rozgrywającym Cyklonów.
Fakt. Czasami to irytujące, ale prawdziwe.
Nie zadałem sobie jednak trudu, by znaleźć osobę towarzyszącą, bo nie chciałem. Nie przyprowadzam dziewczyn na imprezy rodzinne. Łatwo mnie zainteresować, trudno utrzymać. Lubię się dobrze bawić i szukam ludzi, którzy też to lubią. Cokolwiek głębszego zawsze wydawało się nie dla mnie. Wątpię, by to się kiedykolwiek zmieniło.
– Tak, jestem bardzo popularny. Nawiasem mówiąc, czy wpadłaś może niedawno na swojego starszego brata?
Kiwa głową.
– Widziałam Micaha w ogrodzie, jakiś czas temu. Tym z palmami i ogromnymi kwiatami. Jest tu tak wiele ogrodów. Myślę, że ukrywał się przed matką. Czy on i Tessie naprawdę się nienawidzili, kiedy byli dziećmi?
– Zdecydowanie nie byli przyjaciółmi. – Niedopowiedzenie. Nie mogli się, kurwa, znieść, kiedy dorastaliśmy. – Dlaczego pytasz?
Marszczy nos.
– Bo nienawidzę Benny’ego Cortlanda. Jest najokropniejszym chłopcem w klasie i namawia inne dzieci, żeby nazywały mnie Świętą Charlotte tylko dlatego, że jest wściekły, że pokonałam go w konkursie ortograficznym. Jest obrzydliwy i nigdy nie wyciera ust, i zdecydowanie nie chcę za niego wychodzić.
Mówi całkiem poważnie, więc tłumię uśmiech.
– Nie przejmuj się Bennym Cortlandem. Nie ma u ciebie szans.
– Masz rację. Nie ma. – Zadowolona, otwiera drzwi.
Z korytarza dobiega głos Matildy. Skarży się komuś, że w sali balowej jest oślepiający blask i natychmiast trzeba coś zrobić ze światłem słonecznym.
Charlotte krzywi się i ścisza głos do szeptu:
– Mama nie może mnie teraz zobaczyć. Będzie zła, że nie mam na sobie wianka z kwiatów, ale ciągle kichałam, więc Tess i Dani powiedziały, że nie muszę go nosić, jeśli nie chcę.
– Tess i Dani wiedzą najlepiej. Może ja stanę na czatach, żebyś mogła zwiać?
Promienieje.
– Dzięki, Conner. Naprawdę mam nadzieję, że Haven cię dzisiaj nie skrzywdzi. Proszę, bądź ostrożny.
– Na szczęście jestem niezniszczalny. – Wystawiam głowę i sprawdzam, co się dzieje na korytarzu. – Droga wolna. Nie ma Matildy. Uciekaj.
Charlotte z gracją unosi rąbek żółtej sukienki i rusza korytarzem. Ledwo unika zderzenia z Altą, która wychodzi zza rogu z nowo napełnionym kieliszkiem. Przechodząc obok, spogląda na mnie z najwyższą obojętnością.
Macham do niej.
– Ładny dzień na ślub, ciociu Alto.
Popija drinka i idzie dalej. Nic sobie nie robię z jej lekceważenia.
Pomny słów Charlotte o tym, że widziała Micaha w ogrodzie, podążam za znakami. Na miejscu, kiedy już tam docieram, nie ma do oglądania nic poza dżunglą tropikalnych roślin pośród dziwnych rzeźb, które na moje oko są brzydkie, ale ktoś inny pewnie uznałby je za sztukę. Nigdy wcześniej tu nie byłem, mimo że mieszkałem w penthousie w tym hotelu przez ponad rok.
Matilda naburmuszyła się, gdy jej plany zorganizowania ślubu w klubie golfowym West Emerald zostały odrzucone. Ma tendencję do zapominania o istotnych szczegółach, takich jak ten, że miejsce, w którym Gage i Dani prawie zginęli, może nie być idealnym lokalem na radosną uroczystość.
Nikt nie chce, by mu o tym przypominać.
Tak jak nikt nie chce, by przypominano mu, że to moja matka, pokręcona i kipiąca zazdrością o Dani, zatrudniła zabójcę.
To tylko jedno z pojebanych wydarzeń wplecionych w historię naszej rodziny. Jest ich znacznie więcej. Dla osób z zewnątrz prawdopodobnie wyglądamy tak samo dysfunkcyjnie jak Marchenkowie.
Nic się nie da z tym zrobić. Niech sobie plotkują. My wiemy, kim jesteśmy. Okropne historie nas nie definiują.
Dobrze się mieszkało w tym luksusowym hotelu, ale nie tęsknię. W zeszłym roku kupiłem dom na północnych obrzeżach Em. Musiałem przycisnąć Micaha, żeby się do mnie wprowadził i zabrał ze sobą Tess. Teraz, kiedy mają Dasha, wydaje się, że wszyscy jesteśmy dokładnie tam, gdzie powinniśmy być. Prędzej czy później spodziewam się, że Micah i Tess będą chcieli kupić własny dom i się wyprowadzić, ale mam nadzieję, że ten dzień nie nadejdzie szybko, ponieważ uwielbiam mieć ich blisko.
Dani swego czasu mi coś powiedziała, ale nie pamiętam, kiedy i dlaczego. Jej słowa jednak na zawsze utkwiły mi w głowie. Powiedziała, że potrzebowała dużo czasu, by zrozumieć, że dom to nie miejsce. Dom to ludzie. Dani wie, o czym mówi.
– Przepraszam.
Robię obrót, spodziewając się, że kiedy stoję tu sobie w nastroju filozoficznym, wchodzę komuś innemu w drogę.
Pracownik klubu, na którego wcześniej krzyczała Matilda, uśmiecha się nieśmiało.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, Conner. Chciałem ci tylko powiedzieć, że wszyscy jesteśmy twoimi wielkimi fanami. Ja i cała moja rodzina.
Jestem do tego przyzwyczajony. To czasem jednak wciąż zaskakuje, kiedy ludzie mnie rozpoznają i wychodzą z siebie, by się przywitać.
Nie przeszkadza mi to ani trochę.
Jeśli to, że odpowiem, sprawia komuś radość, to byłbym prawdziwym dupkiem, gdybym tego nie zrobił.
Odwzajemniam uśmiech i wyciągam rękę.
– Hej, wielkie dzięki. Jak masz na imię?
Jego brązowe oczy rozszerzają się i z zapałem ściska moją dłoń. Prawdopodobnie jest przed dwudziestką.
– Berto. Berto Aguilar. Wszyscy jesteśmy wielbicielami Cyklonów. W sezonie imprezujemy na stadionie. Mój tata zawsze powtarza, że jesteś najlepszym rozgrywającym w historii. Oszczędzam, żeby w przyszłym miesiącu kupić na urodziny młodszemu bratu koszulkę z twoim nazwiskiem.
– Serio? Tak się składa, że mam kilka wolnych. Zorganizuję wysyłkę jednej dla ciebie, abyś mógł dać ją bratu.
Chłopakowi opada szczęka.
– O ja pierdolę, serio? To znaczy... dzięki.
– Nie ma sprawy. Daj mi kilka dni i przyjdzie na adres hotelu.
– To... – Łamie mu się głos i wzdycha. – Naprawdę jesteś niesamowity.
– Przekaż bratu życzenia urodzinowe.
– Tak zrobię. Mogę cię o coś zapytać?
– Jasne.
Mam tylko nadzieję, że pytanie nie będzie dotyczyło mojej matki. Reporterzy lubią mnie zaskakiwać tym gównem.
Ale Berto nie jest reporterem.
– Od czasów liceum nosisz numer dwadzieścia dziewięć. Czy to coś dla ciebie znaczy?
Wyluzowuję. Znam to pytanie.
– Po prostu zawsze wydawało mi się, że to dla mnie szczęśliwa liczba. To wszystko.
Berto kiwa głową, robi smutną minę, po czym spogląda przez ramię.
– Dziękuję bardzo za wszystko, ale muszę już iść. Powinienem tak ustawiać stroiki, żeby łodygi kwiatów były dokładnie tej samej wysokości.
Polecenie, którego autorką może być wyłącznie Matilda.
– Uważaj na siebie – mówię mu.
Berto znów się uśmiecha.
– Do boju, Cyklony. Nie mogę się doczekać następnego sezonu.
Odchodząc, nadal się uśmiecha. Okazuje się, że naprawdę nie jest aż tak trudno uszczęśliwić ludzi.
Zanim ruszę, poświęcam chwilę na wysłanie esemesa do mojej asystentki. Proszę ją, by zajęła się dostarczeniem koszulki. Jeśli nie zrobię tego od razu, później mogę zapomnieć.
Na pomysł jej zatrudnienia wpadła Tess. Zauważyła, że mam coraz więcej na głowie, gdy próbuję uporać się z drobnymi zadaniami i harmonogramem. Mam skłonność do nadmiernego angażowania się, składania zbyt wielu obietnic. Tess pomogła mi ją znaleźć. Angela ma w nosie futbol. Razem z mężem prowadzą schronisko dla koni na południe od miasta. Ale jest fanatycznie zorganizowana.
Jej natychmiastowa odpowiedź, że wszystko ogarnie, zupełnie mnie nie zaskakuje. To była pestka. Powinienem był zatrudnić asystentkę lata temu.
Teraz na powrót muszę zająć się misją odnalezienia Micaha. Skoro nie ukrywa się za palmą w ogrodzie, czas poszukać gdzie indziej.
Po powrocie do środka i zapuszczeniu żurawia przez szereg przypadkowych drzwi, mam zamiar się poddać i spróbować przekręcić do kuzyna, kiedy po prostu na niego wpadam. Obściskuje się z narzeczoną.
Stojąc w centrum oświetlonego słońcem pokoju, objęci i nieświadomi niczego innego, wyglądają jak z okładki książki.
Czekam kilka sekund i w końcu odchrząkuję. Głośno.
Tess przestaje uderzać w ślinę ze swoim przyszłym mężem, ale nie patrzy na mnie.
– Co to był za hałas? – pyta Micaha.
Ten oplata ją ramionami, chichocząc.
– Nie wiem. Trochę przypominał narzucającego się rozgrywającego.
– Narzucającego się, ha, ha. – Rozbawia mnie to.
Tess odwraca głowę i obdarza mnie pięknym uśmiechem.
– Conner. Cześć. Kiedy przyszedłeś?
Grożę im palcem.
– Zgodnie z tradycją nie powinniście się widzieć przed ślubem. Skończy się na siedmioletnim pechu czy coś.
– Mamy już dziecko – zauważa Micah. – Jebać tradycję.
Tess uśmiecha się do niego.
– Boże, uwielbiam, gdy brzydko mówisz.
– W takim razie będziesz się świetnie bawić podczas miesiąca miodowego.
– Taki mam plan. – Staje na palcach, by złożyć kolejny pocałunek na jego ustach. – Ty też, chłoptasiu.
Nie mam zamiaru się gapić. Ich widok, klejących się do siebie, nie jest niczym dziwnym.
Po prostu mocno mi to dziś doskwiera. Przypominanie sobie o tym, co musiało się stać, żeby się tu znaleźli.
Tess i Micah dorastali na tej samej ulicy i od zawsze ledwie znosili przebywanie w tym samym pomieszczeniu. Nikt się nie spodziewał zmiany, nawet ja. A zwykle wyczuwam, kiedy ludzie chcą się pieprzyć. Chyba tracę nosa.
Ale Micaha, faceta, który przeszedł przez wiele kręgów piekła, rzadko się uśmiechał i miał pretensje do całego świata, powaliła na kolana mała charakterna Tess Ballerini.
Co nie znaczy, że mieli łatwo.
Nie mieli.
„Musisz uratować Tess. To właśnie musisz zrobić. Więc lepiej, kurwa, to zrób”.
Tamtej nocy.
Tamtej jebanej nocy.
To mnie cały czas prześladuje.
Noc, podczas której Micah stracił rękę i prawie rozstał się z życiem.
Noc, podczas której rozkazał mi za wszelką cenę uratować dziewczynę, którą kocha.
Wiele razy budzę się zlany zimnym potem, a w uszach rozlega się paskudne echo, które nie chce zniknąć.
Kiedy jednak widzę ich dwoje razem w takim dniu, mogę trzymać te cienie na dystans.
I resztę cieni też.
Te, w których żyje moja matka.
„ZOBACZ, DO CZEGO MNIE ZMUSIŁAŚ!”
– Conner. – Micah rzuca mi zabawne spojrzenie.
Prawdopodobnie rozróżnia moje nastroje lepiej niż ktokolwiek inny. Dziś nosi protezę ręki, co rzadko mu się zdarza. Cud nowoczesnej technologii. Na pierwszy rzut oka wygląda jak prawdziwa.
Bez trudu zmuszam się do uśmiechu, by go uspokoić.
– Podejdźcie tutaj, oboje. Narzucający się rozgrywający żąda przytulasa.
Ruszam do przodu, obejmuję każde z nich ramieniem i ściskam, jakby byli moimi dziećmi czy coś w tym stylu.
Micah mamrocze coś wulgarnego, ale tak naprawdę nie jest zirytowany. Tessie chichocze i odwzajemnia uścisk.
Puszczam ich, zanim zdążę pomiąć suknię ślubną Tess.
– Czy wspominałem już, że wyglądasz absolutnie oszałamiająco?
– Dzięki, że to zauważyłeś – mówi Micah. – Nawet się ogoliłem.
Za bezczelność obrywa w ramię. Tak właśnie załatwiamy sprawy między sobą. Po prostu czysta miłość.
Micah uśmiecha się do mnie i przejmuje narzeczoną, oplatając zaborczym ramieniem jej wąską talię.
– Popatrz, popatrz. Wygląda na to, że niektóre uroczystości przedślubne odbywają się bez naszego udziału. – Dani wchodzi do pokoju z Dashem na biodrze, a Gage tuż za nią.
Dash jest podekscytowany widokiem rodziców i Tess w te pędy zabiera go od najlepszej przyjaciółki. Przytula synka i głaszcze go po policzku.
– Mój mały mężczyzna. Przystojniak jak tata.
Micah kładzie dłoń z tyłu głowy syna. Ma miękki głos.
– Dzieciaku, żenię się dziś z twoją mamą. Mam nadzieję, że się zgadzasz.
Dash gaworzy. Po brodzie spływa mu strużka śliny.
Jak dla mnie to wygląda na zgodę.
Dani obejmuje Gage’a ramieniem.
– Zbliżamy się do godziny próby. Schodzą się goście. Micah, twój przyjaciel Elijah już jest. Przechwyciła go Charlotte.
– Ale ani widu, ani słychu o Marchenko. – Gage z pewnym rozbawieniem kieruje ten komentarz do mnie. – Więc wciąż brakuje nam jednej uczestniczki przyjęcia weselnego.
Tess podrzuca małego Dasha.
– Haven przyjedzie. Nie martwcie się.
Dani wymienia spojrzenie z mężem.
– Nie martwimy się o Haven. A ty, Conner?
– Co ja?
– Charlotte powiedziała nam o zmianach w orszaku.
– Hej, nie mam z tym problemu. – Wzruszam ramionami, by to wybrzmiało.
Tess podaje dziecko Micahowi.
– Na pewno nie masz nic przeciwko zamianie? Powiedziałam Charlotte, że musi to z tobą skonsultować.
– Zupełnie nie. Haven i ja jesteśmy jak oliwa i woda.
– Wiemy – mówi Gage. – O to właśnie chodzi.
– O co?
– Oliwa i woda nie idą ze sobą w parze. Tak jak ty i Haven.
– Aha, więc nie to miałem na myśli. Jesteśmy jak dwie krople wody. Albo kurczak z ryżem.
– Kurczak z ryżem? Nie ma czegoś takiego.
– Jasne, że jest. Totalnie. Haven i ja jesteśmy najfantastyczniejszymi przyjaciółmi.
Micah postanawia się wtrącić.
– Ostrożnie. Będą cię bolały plecy od przedzierania się przez całe to gówno.
– Zabawne, chwilę temu usłyszałem dokładnie to samo słowo od twojej młodszej siostry. Teraz wiem, od kogo się tego nauczyła.
– Jasne, to jedno z moich ulubionych.
– Hej. – Pstrykam palcami na Tess. – Nie martwisz się, że twoja porywcza druhna wpadnie w szał, gdy się dowie, że jest w parze ze mną?
Wzrusza ramionami.
– Nie. Haven bardzo złagodniała. Poza tym nigdy nawet nie wspomina twojego imienia.
– Serio?
– Tak. – Tess uśmiecha się słodko. – Jestem pewna, że twoje istnienie jest jej całkowicie obojętne.
– Ha.
– Nie mów mi, że to godzi w twoje ego.
– Nie. No... może trochę. Przy wielu okazjach powtarzano mi, że nie można mi się oprzeć. Czyżby wszyscy kłamali?
– Nie. Po prostu potrzebujesz bardziej otwartej publiczności. A twoje ego się zregeneruje.
– Już to zrobiło.
– Tessie! – Dani łapie oddech. – Szminka ci się rozmazała.
– Och. – Tess przykłada palec do ust i mruga. – Ciekawe, jak to się stało.
Micah się do niej uśmiecha.
– Powinnaś bardziej uważać na to, jak używasz ust.
Dziewczyna posyła mu nikczemny uśmieszek.
– Moje usta lubią być używane.
Dani przybiera surowy wyraz twarzy, klaszcze w dłonie jak nauczycielka próbująca zwrócić na siebie uwagę klasy.
– Chodź, musimy to poprawić, a nie mamy zbyt wiele czasu. – Zaczyna odciągać Tess.
Ta chętnie się poddaje, ale nim wyjdzie z pomieszczenia, zaciąga hamulec i posyła całusa panu młodemu.
– Nie mogę się doczekać, żeby cię poślubić, Micahu Lyonne.
On patrzy na nią z prawdziwym oddaniem. Mówi nieco ochryple:
– Kocham cię, Tessie Bella.
Ona przechyla głowę i spogląda na niego.
– Na zawsze, Micahu.
Tych dwoje.
Nie jestem beznadziejnym romantykiem, ale oni mnie dobijają.
Podejrzewam, że uronię łzę podczas ich ślubu. Istnieje niebezpieczeństwo, że jedna spadnie już teraz.
Kiedy w pomieszczeniu zostają sami mężczyźni, Dash ziewa i układa się wygodnie na ramieniu ojca. Wygląda na to, że z radością zostałby tam chwilę, ale drzemka podczas uroczystości pokrzyżowałaby wszystkie plany. Jest ważnym uczestnikiem. Tess zaniesie go do ołtarza. Potem podczas przysięgi będzie go trzymał Micah.
Dash nie chciałby tego przegapić, nawet jeśli nigdy tego nie zapamięta.
Kiedy spoglądam w lewo, zauważam, że Gage obserwuje Micaha, podczas gdy ja przyglądam się im obu.
Te chłopaki to moi bracia. Najlepsi ludzie, jakich kiedykolwiek poznałem.
Na boisku gram o zwycięstwo razem z drużyną.
Ale moja prawdziwa drużyna jest tutaj. Moja rodzina.
Kurwa, na dobre i na złe do ostatniego tchu.
– Cóż, chłopaki, nie pozwólmy, aby te niesamowite smokingi się zmarnowały – Zaczynam prowadzić Micaha do drzwi. – Czas cię ożenić. Dobrze, że Tess jest gotowa uwolnić cię z naszych rąk.
Postanawia skorzystać z okazji, by mi dopiec:
– Wiesz, co to znaczy, wielkoludzie?
– Co?
– Jesteś ostatnim kawalerem. Teraz twoja kolej.
– Jakbym tego nie wiedział. Jutro zaczynam przyjmować zgłoszenia na przyszłą żonę. Rozpuść wici – żartuję, bo myśl o poddaniu się małżeńskiej modzie jest przezabawna.
To wspaniały dzień. Zamierzam cieszyć się każdą minutą. Jedyną przeszkodą jest nieprzewidywalna Haven Marchenko, ale Tess zna ją o wiele lepiej niż ja i jest przekonana, że nie zrobi sceny.
Poza tym nie wierzę, że moje istnienie jest jej „obojętne”. Mam mocne powody, by wierzyć, że umiałbym ją oczarować.
Co nie znaczy, że będę próbował zawrócić w głowie mafijnej księżniczce z problemami osobowości, ale potrafię zadbać o pogodną atmosferę. Nawet w obliczu takiego wyzwania jak Haven.
Więc do dzieła.
To będzie świetna zabawa.
Wkrótce z Panienki Wrogość zrobię grzeczną dziewczynkę, która zarumieni się ze wstydu.
Nie będzie nawet wiedziała, co ją trafiło.
[...]